kontuzja 27.05.2019

Zaczęło się jeszcze na majówce. W sobotę poczułam ból w rejonie prostownika palucha, przy wystającej żyle. Ale myślałam że za ciasno adidasa zawiązałam. Następnego dnia szłyśmy z plażą z portu w Gdyni do Orłowa. I z robiło się coraz gorzej. Z trudem dowlokłam się do końca a potem na obiad i do autobusu. Telefon do mamy. Obserwować. W poniedziałek nie dodzwoniłam się do lekarza, poszłam jak gdyby nigdy nic do pracy, choć trochę cierpiałam. Potem zakupy. Wróciłam, zjadłam. Mama widząc w jakim stanie jest moja noga namawia mnie na wizytę na nocnej pomocy lekarskiej. Idę. Lekarka ta sama co ciocią się zajmowała, mówi że może mi wypisać receptę na maść przeciwbólową albo skierować do szpitala na prześwietlenie. To tylko prześwietlenie myślę i decyduje się jechać tam gdzie znam. Lindleya. Błąd. Rejestracja, po chwili rozmowa z ratownikiem. Czekać na lekarza. Powerbank ratuje mi życie, 20%na telefonie. Książki nie mam siły czytać. Czekanie myślę do północy-pierwszej (od 22). Ponieważ pojechałam jak stałam - polar, baleriny i legginsy - piszę po Agę by mi skarpetki podrzuciła na sor. Czas leci. Na niewygodnych z dużymi odstępami plastikowych krzesełkach kładę się, bo co innego robić. Co jakiś czas ktoś wychodzi. Pielęgniarka pyta zgasić światło. No to chociaż da się odpocząć. Mam w plecaku litrową colę, mam kanapkę. Kupuje sobie herbatę. Godziny mijają. Drzemie, budzę się bo ktoś wchodzi-wychodzi i znowu. 1-2-3-4-5 itp. Ruch znikomy po 2. W końcu pojawia się starsze małżeństwo. Czekamy wspólnie. Mnie czyści, robi mi się niedobrze. Wstaje poranek. Drobnych na wodę z automatu nie mam. Dostaje od rejestratorki. Faceta wołają, dziewczynę przelewającą się przez ręce też. Wszyscy wkurzeni, zdenerwowani i zmęczeni. Ja nie mam sił. Dawno bym poszła gdyby nie skierowanie. Im i tak zapłacą, trzeba czekać na pomoc. Dochodzi 7 gdy mnie wreszcie proszą. Lekarz zbiera wywiad. Tłumaczy jak mam na rtg się dostać ale musi mi dwa razy powtarzać. Wracam, ma obraz na ekranie, znowu bada nogę. Złamania nie ma. Ścięgna, stan zapalny, typowe zmiany przeciążeniowe. Kule, konieczne (pyta czym się zajmuje pierw) zwolnienie i odpoczynek. Leki przeciwbólowe i przeciwzapalne doustnie i w maści. Okłady. Lekarz bez rewelacji, ale tłumaczy mi co i jak, wspólnie ze mną podejmuje decyzje, przypomina bym się od razu na kontrolę zapisała. Stojąc w kolejce by zapisać się na kontrolę nie wiem czy lepiej mi usiąść czy stać. Chcę mi się spać, jestem ledwo żywa. Wracam do domu i padam. Z l4 niespecjalnie chce korzytać ale mama następnego dnia nogę skręca a w domu jest pies. Ja okazuje się że też jakoś super się nie czuje. Tydzień później idę na kontrolę. O 7 wyjeżdżam by zająć kolejkę do okienka otwieranego o 8. Mam 11 numerek, ale lekarz już przyjmuje. Przed 10 wchodzę. Rozmowa bardzo oschła - w wypisie kontrola po ok 2 tygodniach a ja jestem po tygodniu jak ostatecznie ustaliliśmy na sor
- czemu już jestem?
- bo kazał lekarz z sor,
-czemu nie napisał?
- nie wiem
Może dać skierowanie na usg, na rehabilitacje. Mnie pyta czy chcę wrócić do pracy. Wkurzam się, nie jestem lekarzem skąd mam wiedzieć czy w tym stanie mogę??? O wszystko muszę sama pytać. Co z kulami? Czy dalej maść i okłady... Na koniec stwierdzenie że wszystko wiem a jakby coś się działo to zaprasza. Ja nic nie wiem. Nie rozumiem. Mam się z usg nie śpieszyć czyli kiedy zrobić??? Rehabilitacja potrzebna czy nie??? Wychodzę i mam łzy w oczach. Mama przekonuje mnie żebym nie rezygnowała. Jadę do mojej przychodni i w ciągu 8 dni dostaje się do lekarza rehabilitacji. USG w ramach sor nie robią, ambulatoryjnie mimo skierowania na cito mam się zgłosić w przyszły piątek (a jest środa gdy załatwiam). No to prywatnie. Też ciężko. Bardzo dobrze wydane pieniądze. Lekarka dokładna, może nie jakaś gaduła, ale miła. Po badaniu stwierdza że pilnie muszę do fizjoterapeuty. Stan zapalny prostownika palucha. A ja już myślałam co robić, bo powinno być po krzyku a noga ciągle boli. No to konkrety wreszcie. Zapisana byłam do tej fajnej lekarki rehabilitacji. Też ze mną rozmawiała i tłumaczyła. Niestety mimo pilnego skierowania 15 lipca zabiegi. Do tego czasu o kulach chodzić, chyba że minie samo. Badania też powtórzyłam krwi. Hemoglobina w normie, cukier wysoki na granicy (no to wiem czemu mi czekolada nie smakuje i przestałam słodzić) ale mało żelaza. No to mamy odpowiedź czemu z nogą problem się zrobił.

Mijają trzy tygodnie. Po tygodniu od zejścia z soru odstawiłam jedną kulę. Z drugą nie rozstaje się gdy wychodzę z domu. Pracuje, ale staram się zgodnie z zaleceniami odciążać nogę. Siedzę w komunikacji. Smaruje maścią. Staram się mało chodzić. Dostaje szajby już. Wakacje poszły się bujać. Chciałam z Laurą nad morze. Tymczasem od 15 lipca miesiąc wyjęty z życia. Póki co staram się pogodzić z sytuacją. Nie mogę funkcjonować jak zwykle jeśli chce jak najszybciej dość do siebie. Sama nie umyje sobie okna. Wstyd mi gdy ktoś ustępuje mi miejsce, ale choć staram się tego nie wykorzystywać czasami (np gdy jadę na działkę krętą drogą) dla dobra zdrowia korzystam. Musi tak być. Jest mi ciężko psychicznie. Marzę o pokonaniu wiaduktu koło pracy, o pójściu na spacer. Chodzenie ograniczam do minimum. W łazience mam ręcznik by stopę podeprzeć. Przy łóżku starą kołdrę by posmarowaną nogę trzymać w górze. Mama gotuje. Sama z siebie. Święto. Dni mijają a ja czekam na przełom

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

/208 dni temu /

sen 5.05.20

17.03.20 To siedziało mi w głowie