Blog mm

 
Savage Virus
 

Jest rok 2013. Kilka miesięcy po przewidywanym przez różnorakie przepowiednie końcu świata. Na przedmieściach Nowego Jorku w swoim mieszkaniu na podłodze klęczy kobieta nad ciałem swojego dziecka. Ręce jej się trzęsą, a po policzkach spływają łzy, które rozmywają krew na jej twarzy. W ostatnich przebłyskach świadomości, którą sukcesywnie zwalcza wirus opanowujący jej ciało, uświadomiła sobie, że właśnie w zwierzęcym szale zabiła swoją córeczkę. Nie stać ją już było na antybiotyk…
 W takim zmierzającym ku upadkowi świecie, pełnym korupcji, niewolnictwa, wyzysku i bólu żyje dwóch młodych ludzi. Jeden, który jako elita, która była odporna na wirus, miał niemal wszystko. Pieniądze, władzę i niezachwiane poczucie bezpieczeństwa. Drugi natomiast… chory, bez niczego, zależny tylko od tego pierwszego…
 Do czego może doprowadzić tą dwójkę chęć przeżycia, przeszłość, agresja i świat pełen wojska, ale pozbawiony jakichkolwiek praw, które nie dyktuje pieniądz?



– 1 – 2012
 


1 stycznia 2012
 

Ledwo przecisnął się w drzwiach łazienki i uśmiechnął się szerzej, kiedy jakiś chłopak zlustrował go wzrokiem, niemal ocierając się o niego w progu. Josh mrugnął do niego i przecisnął się dalej, wychodząc po chwili wąskim korytarzykiem do głównej sali w klubie. Głośna muzyka dudniła z głośników, a on miał wrażenie, że zaraz od tego ogłuchnie, ale i tak uwielbiał takie miejsca. Pełno ludzi… a raczej pełno facetów, którzy tańczyli w ścisku, a kolorowe światła migotały po ścianach, wysokim suficie i podłodze, wprowadzając wszystkich tańczących w specyficzny amok. Było gorąco, parno i głośno.
 Sapnął głucho, ocierając się krótko tyłkiem o jakiegoś faceta, który oblizał się sugestywnie, ale Josh po chwili oderwał się od niego z uśmiechem i przecisnął się dalej.
 Było mu strasznie ciepło w szarym bezrękawniku i wytartych jeansach. Trampki, które nosił, miały nieco odlepiające się podeszwy, a kolorowe rzemyki związane na ręce zapewne nie przetrwają do końca wieczoru.
 Sięgnął z trudem do kieszeni i spojrzał na wyświetlacz komórki.
 — Kurwa mać — zaklął pod nosem, widząc, że jeszcze tylko kwadrans do północy.
 Uniósł głowę, usiłując zlokalizować wyjście albo chociaż ustalić, w jakim jest miejscu w klubie. Musiał zdążyć wyjść przed wybiciem dwunastej. Umówił się z Tuckerem, że razem obleją Nowy Rok.
 — Przepraszam! — krzyknął do jakiegoś tańczącego faceta i przecisnął się obok niego, by dostać się do wyjścia. W drodze jednak zatrzymał się nagle, kiedy jego zielone spojrzenie padło na znajomą twarz osobnika stojącego przy barze. Rozmawiał z kimś, a raczej krzyczał do kogoś. Chyba do jakiejś dziewczyny, jednej z nielicznych tutaj. Josh jednak bezbłędnie rozpoznał jego ostry profil i te ciemne oczy. Cała sylwetka zresztą też była nie do pomylenia, mimo że chłopak był ubrany w dość luźną bluzkę z długim rękawem, ale z dziurami.
 Josh obejrzał się jeszcze w stronę wejścia, zaklął pod nosem i ruszył w kierunku rozpoznanego, starszego od siebie chłopaka. Stanął po jego lewej stronie i wychylił mu się do ucha. Musiał co prawda stanąć na palcach, bo ten był od niego wyższy.
 — Mason?! Jesteś Mason?! — krzyknął, żeby chłopak go usłyszał.
 Ten odwrócił się do niego i od razu uśmiechnął się szeroko.
 — Tak! Czekaj… — Zmarszczył zabawnie nos, starając się przypomnieć sobie imię. — Josh!
 Chłopak rozpromienił się i pokiwał głową.
 — Miło cię widzieć poza murami kościoła. — Zaśmiał się, kojarząc Masona głównie ze świątyni, do której uczęszczali co niedzielę. Czasami widywał go na ulicy, raz czy dwa w klubie, ale nie spodziewał się, że zobaczy go na Sylwestra tutaj.
 — Wyszedłem świętować z przyjaciółką. — Mason wskazał ruchem głowy dziewczynę stojącą obok niego. Miała pełne usta, pociągłą twarz i naprawdę długie rzęsy. — A ty sam?
 Josh uśmiechnął się przyjaźnie do dziewczyny i spojrzał znowu na chłopaka przed sobą. Był szczuplejszy od niego, ale wyższy. No i przystojny. Sam Josh za to miał dość mocno zbudowane ramiona i ładną, jeszcze nieco chłopięcą twarz.
 — No prawie, moja osoba towarzysząca czeka przed. Heteryk się bał wejść. — Wyszczerzył się do Masona, a ten także się roześmiał.
 — Nikt by go przecież nie wziął tu siłą. No ale co? Jak czeka, to już się zbierasz? — spytał i jakby od niechcenia położył mu dłoń na biodrze.
 Josh spojrzał mu w oczy i oblizał dolną wargę, walcząc ze sobą. Tucker się wkurwi, ale…
 — No, mogę chyba jeszcze zostać na kilka minut… — odparł, zawieszając głos i zbliżając się do niego tak, że zetknęli się klatkami piersiowymi.
 Mason wciągnął głębiej powietrze i spuścił wzrok. Przesunął nim po jego ustach, szyi, szczęce, ramionach. Pożerał go prawie. Jednak nic nachalnie. No, może za wyjątkiem palców, które lekko zacisnęły się na biodrze Josha.
 — To… dobrze — westchnął.
 Jego koleżanka tylko się im radośnie przyglądała, nie wtrącając się i Josh, mając nadzieję, że nie ma nic przeciwko, uniósł się nieco na palce i wychylił do Masona.
 — Dobrze pachniesz — sapnął i liznął płatek jego ucha.
 — Taki spocony? Komplemenciarz — westchnął starszy chłopak, mocniej zaciskając palce na jego biodrze i aż przyciągając go do siebie.
 Josh uśmiechnął się pod nosem i odsunął głowę, by spojrzeć na niego z bliska.
 — I dobrze będzie zacząć Nowy Rok z zapachem takiego faceta na sobie — zamruczał, po czym musnął wargami jego usta, ogrzewając je ciepłym powietrzem.
 Mason westchnął ciężko, patrząc na niego żywiej. Dłoń przesunął bardziej na talię Josha i sam dotknął jego usta swoimi. Chłopak przymknął oczy, łapiąc go z boku twarzy i już bez opamiętania wpił się w jego wargi w mocnym, gwałtownym pocałunku. O tak, wysoki, przystojny, starszy o te dwa-trzy lata facet to to, czego potrzebował. Tucker zaczeka.
 Mason aż stęknął, a jego dłoń momentalnie znalazła się z tyłu głowy Josha, na włosach. Odciągnął go na moment.
 — Chcesz spędzić wspólnie północ? — spytał z cieniem nadziei w głosie i sam pocałował go lekko w usta i policzek.
 Josh pogłaskał po włosach.
 — Kusisz. — Zaśmiał się, obcałowując jego usta krótkimi cmoknięciami. — Ale… mój kumpel… — zawarczał zirytowany, wiedząc, że musi zaraz spadać. — Zabije mnie, jak go wystawię.
 Mason wykrzywił usta i spojrzał na dziewczynę, z którą był. Dopiero po tym, jak wymienili porozumiewawcze spojrzenia, zwrócił się do Josha.
 — Jasne, ale.. zadzwoń może? — zasugerował.
 — Złapię cię po mszy — odparł Josh, mrużąc z zadowolenia oczy i otarł się lekko o niego, nie mogąc się powstrzymać.
 Mason przełknął ślinę i skinął głową, a po sali nagle przeszedł szum, bo ktoś z bawiących się zauważył, że do północy zostało niecałe pięć minut.
 — Zaraz będą strzelać! — rzuciła dziewczyna stojąca obok Masona i złapała go za drugą rękę. — Idziecie? — Spojrzała na przyjaciela i na Josha.
 Ten ostatni zerknął na nią, uśmiechnął się jeszcze do Masona i wychylił się, całując mocno, ale krótko w usta.
 — Szczęśliwego Nowego Roku! — krzyknął do nich, po czym dosłownie zniknął im z oczu, wciskając się w tłum i biegnąc do wyjścia.
 Mason zamrugał, po czym zmarszczył brwi. Nie była to długa rozmowa. Dziewczyna pociągnęła go w stronę wyjścia z klubu.
 — Chodź, obejrzymy sztuczne ognie!
 Wyjście z klubu było trudne, tak samo jak próba pozostania w niezgniecionym stanie. Udało im się jednak stanąć na placu przed klubem i spojrzeć na nocny nieboskłon nad Nowym Jorkiem. Sztuczne ognie, które wybuchły chwilę później i dały zapierający dech w piersiach widok, zagłuszyły okrzyk radości Josha, znajdującego się nie tak daleko Masona i radującego się nowym rokiem z przyjacielem.
 Nikt się tej nocy nie spodziewał, że te wspaniałe fajerwerki nie rozpoczynają szczęśliwego 2012 roku, a bardzo ponury okres w dziejach ludzkości.

*

Ponad rok później.

Po pozbawionym jakichkolwiek mebli korytarzu, na którego starej, zdartej podłodze zalegała cienka warstwa kurzu, szedł mężczyzna. Jego czarne, motocyklowe buty uderzały w deski, a skórzana kurtka pobrzękiwała metalowymi klamrami. Mężczyzna trzymał dłonie w rękawiczkach, w kieszeniach granatowych, przylegających ciasno do ciała spodni.
 Kiedy przez futrynę bez drzwi wszedł do niedużej kanciapy, wzrok skulonego na kanapie osobnika podniósł się na niego. Młodzieniec o potarganych, nieco zmatowiałych, brązowych włosach najpierw uniósł brwi, ale kiedy zobaczył, kto wszedł, uśmiechnął się przelotnie. W ręce trzymał pilota, a ze starego telewizora, jeszcze z antenką i kineskopem, wydobywały się dźwięki strzałów. Oglądał western.
 Wchodząc do tego niewielkiego pomieszczenia, miało się wrażenie, że przenosi się w czasie. Nawet zabrudzona szyba w małym okienku nie pozwalała dojrzeć świata poza tymi ścianami. Brązowa kanapa, na której siedział mieszkaniec strychu, była cała odrapana i zaniedbana, od szafki, na której stał telewizor, odpadała farba, a pod sufitem zamiast lampy wisiała tylko żarówka.
 — Hej — rzucił chłopak w kierunku przybysza, podkulając bardziej nogi, a tym samym ułożył się niemal w embrionalnej pozycji.
 Przybysz spojrzał na niego z góry. Był wysokim mężczyzną o ciasno spiętych w kucyk, czarnych włosach. Jego równie ciemne oczy miały bardzo surowy wyraz.
 — I znowu siedzisz i robisz wielkie nic? — syknął, stając przed młodzieńcem tak, że zasłaniał mu telewizor.
 Ten od razu pokwaśniał na twarzy i wychylił się na bok, żeby dojrzeć ekran.
 — Odsuń się — mruknął cicho.
 Przybyły mężczyzna, Mason Awordz, prychnął pod nosem, jakby usłyszał coś wybitnie zabawnego.
 — Chyba żarty sobie stroisz. Wyłączaj to pudło.
 Zielone oczy chłopaka uniosły się na jego przystojną twarz.
 — Nie skończyło się jeszcze. Puszczają to raz na tydzień, bez powtórek. Daj mi, do kurwy nędzy, trochę rozrywki — ostatnie zdanie wymamrotał już ciszej.
 Mężczyzna uśmiechnął się sztucznie i nim chłopak zareagował, strzelił go otwartą dłonią w twarz. Ten pisnął, wypuszczając z dłoni pilota, który upadł na podłogę z głuchym stukiem. Chłopak złapał się za twarz i uniósł na Masona spojrzenie. Skulił się bardziej na kanapie, oddychając płytko z nerwów i wewnętrznej złości. Chciał skończyć ten przeklęty serial, ale nie śmiał po tym policzku wyrazić tego głośniej.
 — Lepiej mi się tu spowiadaj, jak się czujesz, a nie odstawiasz sceny — zarządził mężczyzna w skórzanej kurtce, odsuwając się i idąc w głąb pomieszczenia do prowizorycznej kuchni. Przylegała do kanciapy, a prowadząca do niej futryna również pozbawiona była drzwi. Tam nastawił wodę w czajniku elektrycznym. Na starych, oklejonych jakimś badziewnym materiałem szafkach nie stało wiele rzeczy. Jedynie czajnik, kilka kubków i łyżeczki. Nie było palnika ani piecyka. Tylko zlew.
 Chłopak obejrzał się za mężczyzną, odetchnął i spuścił nogi w dół kanapy. Miał na sobie jakiś za duży, stary podkoszulek z nadrukiem i obdarte jeansy. Czuł, że policzek go piecze, ale tylko lekko się skrzywił.
 — Na razie dobrze. Znaczy… mam ochotę trochę na mięso surowe — odparł ze szczekliwym śmiechem, który rozbrzmiał głucho po prawie pustej izbie. — Takie ruszające się.
 Mason skrzywił się na to z obrzydzeniem.
 — A agresja? Masz ochotę coś zniszczyć? Zaatakować mnie?
 Od czasu jak wszedłeś co najmniej kilka razy, pomyślał chłopak, ale odpowiedział:
 — Wyładowywałem emocje, oglądając western. Zabrałeś mi, to zaczynam myśleć o ostrych przedmiotach, które są w kuchni — mruknął.
 — To przestań — zarządził Mason, wyjmując kubek z poobijanej szafki kuchennej. Wytarł ją o swoją podkoszulkę i wlał do niego wrzątku. Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjął własną torebkę z kawą „trzy w jednym”.
 — Łatwo mówić! — odwarknął młodzieniec i kiedy zreflektował, aż się skulił na kanapie, oddychając znowu płycej. Kiedy mężczyzna przychodził tak późno, czuł nieznośne działanie wirusa i nie zawsze panował nad słowami.
 Mason spojrzał na niego z politowaniem, wychodząc do saloniku ze swoją kawą. Dumny, pewny siebie. Pan sytuacji.
 — Możesz się rozebrać — rzucił z łaską.
 Młodzieniec odetchnął cicho i oblizał nerwowo usta. Wolał zaciskać dłonie wokół kolan, bo niebezpiecznie mu momentami drżały. Zawsze po dłuższym czasie od dostania strzykawki był przesadnie pobudzony.
 — A lekarstwo? — Spojrzał niemal szczenięco na mężczyznę.
 — A myślisz, że po co tu przyszedłem? — Głos Masona był pełen pogardy, ale i spokoju. Popijał leniwie kawę.
 Chłopak wywrócił oczami i wstał z kanapy sprężyście.
 — No, to daj? — Wyciągnął rękę, przestępując z nogi na nogę.
 Mason uniósł jedną brew z dezaprobatą.
 — Na kolana, psie. I błagaj o nie, a nie proste „daj”.
 Młodzieniec sapnął z irytacji, mając ochotę mu za to przywalić. Wiedział jednak, że powinien walczyć z wirusem i tymi odruchami, no i że to nie byłby najlepszy pomysł w stosunku do Masona. Zbyt wiele mu zawdzięczał i był uzależniony od jego łaski, więc nie miał wyboru. Nie zawsze zresztą chciał. Dobrze się tu czuł. Może nie teraz, kiedy stojąc tak przed tym twardym, zdecydowanym mężczyzną w ciasnym pomieszczeniu, czuł się śmiesznie mały i nic nieznaczący, ale na ogół doznawał tu bezpieczeństwa.
 Spuścił wzrok i nie patrząc na mężczyznę, uklęknął powoli.
 — A teraz liż buty — zażądał Mason bez krzty ekscytacji w głosie.
 Skurwysyn, skurwysyn, skurwysyn, przeklinał w myślach chłopak. Zacisnął zęby i schylił się do jego motocyklowych butów. Otworzył usta, mając ochotę go ugryź. Zadrżał i marszcząc nos, zaczął wylizywać prawego buta, prawie że z namaszczeniem. Irytowało go, że przy tym czuł nieznośną ekscytację, ale zwalał to na działanie wirusa.
 Nagle, ni stąd ni zowąd, mężczyzna kopnął go w bok twarzy, przewracając na brudną podłogę. Szybko, nim ten zdążył się podnieść, stanął mu na klatce piersiowej jedną nogą.
 Chłopak sapnął i uniósł na mężczyznę spłoszone spojrzenie.
 — Czego chcesz? Daj mi lekarstwo — wyburczał.
 Mason prychnął pod nosem i nadal trzymając go jak dzikie zwierzę, wyjął spod kurtki małą strzykawkę. Otworzył ją zębami i kucnął nad chłopakiem, nadal z kawą w drugiej dłoni. Wbił mu bez ostrzeżenia igłę w szyję, na co młodzieniec syknął, podkulając nogi i zamykając oczy.
 — Delikatniej — jęknął.
 — Nic ci nie będzie. Nigdy nic ci nie jest — mruknął mężczyzna, w końcu się prostując.
 Chłopak otworzył oczy, patrząc na niego w górę.
 — Jesteś skurwysynem — rzucił, czując z ulgą, jak ciało opuszcza to nieprzyjemne napięcie i pobudzenie.
 — A ty śmieciem i zdechłbyś na ulicy, jakby nie ja. Wstawaj, nie pierdol — prychnął, zobojętniały.
 Chłopak zacisnął pięści i wstał szybko. Tyle razy wbiłby mu nóż w plecy, gdyby nie to cholerne lekarstwo, które mu dawał.
 — Nie mów tak o mnie, kurwa! — krzyknął. — To, że mnie tak traktujesz, nie znaczy, że taki jestem!
 — Odstrzeliliby cię jak wściekłego psa — rzucił Mason, siadając ciężko na kanapie. — Więc twoje życie należy do mnie. Konkluzja: mogę mówić do ciebie, jak chcę.
 — Nie możesz. Nie życzę sobie! — warknął chłopak, nie wiedząc, jakiego użyć argumentu. — Też mam godność, do kurwy!
 — W takim razie wyjdź stąd i żyw się swoją godnością — odparł mężczyzna nad wyraz spokojnie, popijając kawę. Jego chłodny sposób bycia i to, jakim był przy tym skurwysynem, czasami było aż niesamowite.
 Chłopak zacisnął zęby, doskoczył do niego i zamachnął się, odrzucając jego kubek, który wypadł mężczyźnie z rąk i kiedy upadł na podłogę, rozbił się. Kawa od razu zaczęła wsiąkać w stare deski, a szkło rozsypało się w różnych kierunkach.
 — Pierdol się! — krzyknął chłopak i odwrócił się, mając zamiar faktycznie przejść się chociaż po mieście. W takich momentach, kiedy Mason go prowokował, jego wzmocnione instynkty i gwałtowne reakcje brały górę.
 — Josh! — krzyknął nagle Mason. Głośno i władczo. Jak rozkaz. — Nie waż się!
 Chłopak zatrzymał się w progu boso, ale nie odwrócił się. Zacisnął zęby, wahając się, czy wyjść. Szlag by to! Bał się mężczyzny i tego, co może zrobić, jak nie posłucha.
 — Kazałeś mi wyjść — fuknął.
 — Jesteś aż tak głupi, że nie rozumiesz ironii? — wycedził Mason, podnosząc się z kanapy i spoglądając na swoją kawę, która teraz znajdowała się rozlana na podłodze. — Jeśli naprawdę chcesz zdechnąć, to posprzątaj to wpierw.
 Josh obejrzał się na podłogę i spojrzał w oczy mężczyzny. Walczył chwilę ze sobą, po czym, czując się pokonanym, wrócił się w milczeniu i uklęknął przy resztkach kubka. Zaczął je powoli zbierać, nie podnosząc na Masona wzroku. Nie przejmował się też tym, że jego jeansy na kolanach nasiąknęły rozlanym płynem. Ukontentowany mężczyzna za to skinął głową i znowu rozsiadł się wygodnie na kanapie.
 — Jak skończysz to czyścić, to mi obciągniesz — poinformował.
 Chłopak drgnął lekko, ale nic nie odpowiedział, zupełnie go ignorując. Zebrał tylko do końca resztki kubka i wyszedł z nimi do kuchni. Wrócił z mokrą szmatką i zaczął wycierać podłogę.
 Mason chwilę mu się przyglądał, a w końcu pchnął go nogą w biodro.
 — A nie lepiej to wylizać, świnio?
 Chłopak zacisnął usta, wmawiając sobie, żeby nie zareagować gwałtownie. Nie przerwał też, tylko dalej wycierał podłogę. Kolejne kopnięcie jednak było mocniejsze.
 — Mówię do ciebie, kurwo! — wydarł się nagle mężczyzna, wstając z kanapy i kopiąc chłopaka na klęczkach w brzuch, zupełnie niespodziewanie.
 Josh krzyknął, łapiąc się za uderzone miejsce i kuląc na podłodze. Mało nie opróżnił zawartości żołądka, która podeszła mu do gardła.
 — Kurrrwa! — syknął cicho, dysząc ciężko.
 Mason zawarczał pod nosem jakieś przekleństwa, już go nie kopiąc. W takich momentach można było mieć wątpliwości, kto tu jest nosicielem wirusa. W przypadku mężczyzny jednak był to jedynie wybuchowy charakter.
 Josh odsapnął i spojrzał na niego w górę, przestraszony. Uniósł się z trudem na kolana i złapał w dłoń jego nogawkę.
 — Przepraszam — wydyszał.
 — No, w końcu jakaś prawidłowa reakcja — fuknął mężczyzna.
 — Nie bij już — dodał Josh na wydechu, nie puszczając jego spodni i wciąż trzymając się za brzuch.
 — To zasłuż na to.
 Chłopak przełknął ślinę i spojrzał krótko w górę, po czym uniósł się wyżej na kolanach i zaczął pospiesznie rozpinać jego rozporek. Ręce mu przy tym trochę drżały. Mason patrzył na niego z góry zimnym, nieczułym spojrzeniem.
 — Myślisz, że braniem do gęby wszystko naprawisz?
 Palce chłopaka od razu zatrzymały się na guziku w spodniach Masona.
 — To co jeszcze mam zrobić? — sapnął cicho, nie unosząc wzroku.
 — Pokaż, jakim jesteś poddańczym psem. Rozbieraj się i patrz się na mnie, a nie spuszczasz wzrok jak pizda — warknął, odpychając go od siebie kolanem i wracając na swoje miejsce na kanapie.
 Josh zaklął w myślach, ale uniósł zielone oczy na mężczyznę i nie podnosząc się z klęczek, zdjął przez głowę koszulkę. Miał sprężyste ciało, chociaż kiedyś był bardziej masywny. Ostatnio mocno schudł, ale mimo to jeszcze wciąż wyglądał dobrze. Trudno było powiedzieć, czy skutki walki z wirusem nie zmienią go bardziej.
 Starając się nie spuszczać wzroku z Masona, zaczął rozpinać swoje obdarte jeansy.
 — A może trochę w tym wyczucia, życia? — zadrwił mężczyzna, obserwując go jednak niezłomnie. Jego zabaweczkę.
 Josh zagryzł wargę, nie wiedząc, czego oczekuje Mason. Nigdy nie był w tak beznadziejnej sytuacji i nikt nie traktował go tak… przedmiotowo. Bywał karany, ale nie poniżany. Nie wiedział, jak ma zagrać taką rolę. Do cholery, przecież nawet był dziewicą, nim Mason go przerżnął pierwszy raz. Mimo to, zdjął do końca spodnie wraz z bielizną i na kolanach zbliżył się do mężczyzny, patrząc mu, miał nadzieję, seksownie w oczy. Ten jednak pokręcił głową z dezaprobatą.
 — Jesteś beznadziejny — prychnął, ale i tak rozpiął rozporek swoich ciemnych spodni. Wyjął z nich jeszcze nie do końca sztywnego penisa.
 Chłopak spłonił się na policzkach i ustawił przy nogach mężczyzny. Trudno, przynajmniej zrobi mu dobrą laskę. Potarł policzkiem o jego chuja i zaburczał cicho. Mason chwycił swojego penisa u nasady i uderzył nim o twarz chłopaka.
 — Tylko się postaraj, bo nic już ode mnie nie dostaniesz.
 Josh drgnął i pokiwał głową żywo. Schylił się i przesunął nosem po jego jądrach, patrząc na niego w górę ulegle. Wciągnął zapach jego krocza, łasząc się do moszny twarzą. Mason skinął lekko głową. Lubił czuć władzę, jaką miał nad tym chłopakiem. Teraz, dzięki tej apokalipsie z 2012 był panem, a Josh, jeśli chciał żyć, musiał być jego. Jego psem, jego zabawką.
 Zaśmiał się władczo z pełnego zadowolenia i siły, jaką zyskał na nieszczęściu innych. Josh za to cofnął się w tył, zaskoczony tym śmiechem. Przez chwilę myślał, że mężczyzna znowu wybuchnie złością, ale widząc, że ten tylko rechocze, zbliżył się ponownie i wysunąwszy język, zaczął go oblizywać żywo po kroczu. Gdzie trafił: jądra, penisa, żołądź, nawet spodnie. Jak pies. Czasami go to kręciło, a czasami nie cierpiał tego robić, ale, do cholery, cenił sobie swoje życie. I nawet jak miał je spędzić tak podle, to chociaż będzie dłuższe. A ten chuj, którego właśnie lizał… Aż go ciarki przechodziły na myśl, jak twardy urośnie.
 Mason zaśmiał się jeszcze raz, tym razem krótko i pogłaskał chłopaka po włosach.
 — Mała, słodka kurwa. Co ty byś beze mnie zrobił? Bez tego, jak bardzo mi się twoja morda podoba.
 — Mm… nie wiem — szepnął Josh, w tym momencie mając ochotę odsunąć się od jego ręki. Nie był „kurwą”… Mimo że Mason usilnie starał mu się to udowodnić.
 — To pomyśl nad tym i bierz go do gęby — rozkazał mężczyzna z pewnością w głosie.
 Josh pokiwał głową i przytrzymał sobie ręką penisa mężczyzny, zaczynając wprowadzać go do gardła. Zassał się przy tym mocno, skupiony na tym, żeby zmieścić tego chuja w ustach. I mimo że w pokoju było dość chłodno, był na tyle podenerwowany, że aż mu było duszno.
 Mason tylko się przyglądał, nic na razie nie mówiąc i nie wykonując żadnych gestów. Wreszcie widział, jak głowa chłopaka porusza się w przód i w tył. Dłonie Josh zaciskał na jego udach i spinał lekko tyłek, klęcząc na zakurzonej podłodze. Miał nadzieję, że mężczyzna szybko skończy. Niestety było przeciwnie, bo ten co jakiś czas odsuwał sobie jego głowę, przedłużając. W efekcie chłopak musiał długo się namęczyć, aby w końcu Mason skończył, strzelając na jego twarz.
 Odetchnął z ulgą, odsuwając się i sięgając dłonią do spermy na policzkach. Kurwa, wreszcie. Miał nadzieję, że zapracował sobie na dobry humor Masona i w efekcie na następne lekarstwo. Jak dziwka. Nasienie na policzkach tylko mu to bardziej uzmysłowiło. Chciał już się wycofać i umyć, jednak Mason nie wyglądał na zadowolonego. Mimo że jego twarz nie była taka blada jak zwykle, brwi miał ściągnięte i ciężko oddychał.
 — Co, kurwa, wycierasz?
 Josh zastygł i spojrzał mu w oczy z resztkami nasienia na wardze, policzku i nad powieką.
 — Mam tak łazić…? — wydusił z niedowierzaniem.
 — Co się kretyńsko dziwisz? — warknął mężczyzna i złapał go za szczękę boleśnie. — Ja jestem zdrowy, nie tak jak ty. Moją spermę powinieneś wielbić, a nie ją ścierać tak z twarzy. Dzięki takim jak ja żyjesz.
 Josh zacisnął zęby, żeby nie odszczeknąć. Czuł się jak jakaś dziwka z tą spermą! Jeszcze kiedy patrzył w oczy mężczyzny z takiego bliska, dobijało mu się do głowy, że obaj doskonale wiedzieli, jak bardzo od niego zależy i że praktycznie jest jego dziwką. Dusząc w sobie te myśli, pokiwał tylko głową.
 — No — fuknął Mason z pełną satysfakcją w głosie i odepchnął go od siebie. — A teraz zapierdalaj do kuchni wstawić wody i zrobić mi drugiej kawy, skoro tę wylałeś.
 — Tak jest — mruknął chłopak, ruszając do kuchni nago. Tam jednak starł chociaż ślad znad powieki, bo czuł, że zaraz mu ta przeklęta sperma do oka wleci. Zrobił kawę i wrócił do pokoju. Podał mężczyźnie filiżankę bez słowa. Mason przyjął ją i zaczął szukać pilota.
 — Gdzie to? — syknął.
 — Tu — mruknął szybko Josh, sięgając na podłogę i podając mu go.
 Mason skinął głową i włączył telewizor, nie zaszczycając chłopaka spojrzeniem. Zaczął skakać po kanałach.
 — Chodź tu — rozkazał w pewnym momencie.
 Josh zawahał się krótko, ale wreszcie podszedł boso, patrząc na niego z góry jak wystraszone zwierzę. Co on znowu chciał?
 Mason, nie spuszczając wzroku z wiadomości, w których właśnie mówili o kolejnym masowym odstrzale chorych w Jefferson City, uniósł rękę z kawą w górę, a drugą z pilotem poklepał się po udach.
 — Kładź się, psie.
 Josh przełknął ślinę i spojrzał na jego uda. Wlazł na jego kolana, wciąż nagi i skulił się maksymalnie, opierając głowę o podłokietnik. Był cały spięty. Mason oparł o jego ciało kubek z ciepłą kawą i dalej wpatrywał się w telewizor. Drugą dłonią, kiedy już odłożył pilota, zaczął wodzić po ciele swojej zabaweczki.
 — I widzisz, i umiesz się czasami zachowywać. A tak, spójrz. — Wskazał mu ruchem głowy ekran telewizora, gdzie właśnie jakiś człowiek owładnięty wirusem, zwanym Savage Virus, rzucał się na betonie, spętany jak zwierzę w siatkę. Obijał się przy tym strasznie, krzyczał nie jak ludzka istota, a zwierzę, wyjąc i warcząc. I krwawił. — Wyglądałbyś tak — skończył Mason akurat w tym momencie, kiedy jakiś w pełni uzbrojony żołnierz zabił człowieka jak chore zwierzę, którym ten się stał.
 Josh zadrżał na całym ciele wyczuwalnie i odwrócił wzrok od telewizora. Nigdy z własnej woli nie oglądał wiadomości. Nie chciał nawet patrzeć na to, co dzieje się z zarażonymi ludźmi. Byli jak dzikie zwierzęta, które zwyczajnie się tępiło, bo nie było sposobu, by wyleczyć wszystkich. Nie chciał sobie tego wyobrażać. Choć ile razy Mason to oglądał, tyle razy sam się przekonywał, że cokolwiek mężczyzna nie zrobi, to z nim zostanie dla własnego bezpieczeństwa. Chciał być człowiekiem, a nie bestią do wybicia.
 — Przełącz to — mruknął.
 — Czemu? — spytał, niby obojętnie, mężczyzna. Był jednym z nielicznych, którym po apokalipsie poprawił się status życia, a nie odwrotnie. Był zdrowy, nie musiał brać lekarstwa, tak jak niemal wszystkie głowy państw, co bogatsi mieszkańcy czy dziennikarze. Policja i wojsko były leczone przez rząd, ale tam mogli być tylko najlepsi. Ci, których nie było stać na leki, najpierw zapracowywali się, a następnie, kiedy już nie byli w stanie kupować strzykawek, zamieniali się w dzikie bestie pozbawione ludzkiej woli, których nie dało się już ratować. A raczej nie było za co. I tak ginęli podczas odstrzałów.
 — Nie chcę na to patrzeć — odparł cicho Josh, zaciskając palce na jego udzie.
 — Bo wiesz, że gdyby nie ja, to teraz byłbyś na miejscu tego ścierwa? — spytał Mason, łapiąc go za brodę i wykręcając mu głowę bardziej na plecy, aby spojrzeć mu w oczy.
 — Tak, ale nie jestem na szczęście tym ścierwem — odsapnął chłopak, na którego twarzy wciąż było nasienie.
 Mason uśmiechnął się do Josha pewnie.
 — Mój. — Liznął go w policzku niespodziewanie. — Powiedz, jak bardzo kochasz swojego pana.
 Chłopak jęknął w duchu i skulił się bardziej, przytulając do jego ud i brzucha.
 — Mason, kurwa…
 Mężczyzna ściągnął brwi.
 — Co „Mason, kurwa”? — prychnął, nie puszczając jego brody. — Gadaj! — krzyknął niemalże desperacko. Ten pies miał, MUSIAŁ go kochać. Musiał. Nawet jeśli miałby go do tego zmusić.
 Josh pisnął cicho i pogłaskał go drżącą dłonią po udzie.
 — Ko… kocham cię bardzo, wiesz przecież — wydusił przestraszony.
 Mason jednak nie wyglądał na usatysfakcjonowanego, ale mimo to puścił jego brodę.
 — Naprawdę jesteś żałosny — prychnął, kręcąc głową, zrezygnowany. Do tego wiadomości się skończyły i puszczali jakiś film sprzed apokalipsy. Radosny, z naiwnymi, banalnymi problemami tamtego okresu.
 Chłopak odwrócił się do niego, kręcąc mu się na udach i wtulił się w jego brzuch. Serce biło mu nieprzyjemnie szybko przy tym facecie, ale chciał zaskarbić sobie jakoś jego łagodność. Rozjuszony Mason nie był przyjemny w obyciu.
 — Może jestem, ale umarłbym bez ciebie — wyburczał, zaciskając mu palce na bluzce.
 To najwidoczniej trochę pomogło, bo po chwili poczuł, jak ciepła dłoń mężczyzny gładzi go, niczym zwierzątko, po plecach. Zapiszczał ulegle jak zadowolony szczeniak, oddychając spokojniej. Skoro uśpił agresję Masona, mógł się jako tako rozluźnić. Przymknął więc oczy, leżąc nieruchomo na jego kolanach. Było ciepło i pachnąco przy tym mężczyźnie. Nagle jednak dostał pstryczka w ucho.
 — Dalej! — syknął Mason i wrócił do głaskania go.
 Josh drgnął, zaciskając mocno palce na jego bluzce.
 — Ja… nie wiem, co jeszcze powiedzieć… że… ta twoja sperma… dobrze mi z nią na twarzy chyba jednak — wypalił pierwsze, co mu do głowy przyszło.
 Mason spojrzał na niego w dół i prychnął pod nosem.
 — Naucz się w końcu lepiej, kurwa, kłamać — prychnął, dopijając kawę. Wychylił się i odstawił ją na mały stoliczek obok kanapy.
 Josh zacisnął zęby sfrustrowany i nie odpowiedział. Skurwiel. Miał nadzieję tylko, że go to nie zdenerwuje. Mason jednak tylko westchnął ciężko, a jedna jego dłoń spoczęła na karku chłopaka. Druga przesunęła się w dół kręgosłupa między pośladki. Ciało młodzieńca momentalnie stężało. Przecież Mason przed chwilą się spuścił, do cholery. Sapnął jednak tylko, wbijając swoje zielone oczy w bluzkę mężczyzny. Ten odchylił sobie jego pośladek i bawił się delikatnym zwieraczem chłopaka. Drażnił go samym koniuszkiem palca, oglądając telewizję. Czuł, jak dziurka nerwowo się zaciska i rozluźnia, a Josh posapuje głucho w jego bluzkę, zaciskając usta. Nie mógł znieść tego, że mężczyzna bawi się nim jak zabawką, to naciśnie, tu przytrzyma, tam uderzy, a on musiał to wszystko znosić dla tej głupiej strzykawki!
 Po chwili Mason przestał się nim bawić i ziewnął przeciągle. Oparł się bardziej o kanapę, kładąc już luźno obie ręce na wysokości pasa chłopaka. Przed tym wyłączył telewizor, a w pomieszczeniu zrobiło się znacznie ciemniej.
 Josh leżał chwilę nieruchomo, upewniając się, czy aby na pewno mężczyzna dał spokój. Kiedy cisza się przedłużała, rozluźnił się nieco, wdychając tylko jego zapach. To w nim lubił akurat. Paradoksalnie go relaksował.
 Kiedy tak leżał już dobrych kilka minut bez ruchu, oddychając spokojnie, poczuł, jak mężczyzna się nad nim pochyla i lekko obejmuje.
 — Śpisz? — wyszeptał mu do ucha.
 Rozchylił szybko powieki i pokręcił lekko głową.
 — Jeszcze nie… — odmruczał.
 — Mhm… — mruknął mężczyzna i pocałował go delikatnie w policzek, po czym zrzucił go na podłogę ze swoich kolan, od razu wstając.
 Chłopak uderzył głucho o podłogę z krótkim okrzykiem i zacisnął kurczowo palce na obitym ramieniu. Wysyczał pod nosem kilka siarczystych przekleństw i odpełznął na podłodze z dala od nóg Masona. Miał już gdzieś, że podłoga była zakurzona. Chciał się znaleźć gdzieś dalej. I kurwa, za co on go tak traktował?
 Mason jeszcze spojrzał na niego dziwnie, ale i tak ze zwykłą pogardą i pewnością w spojrzeniu. Prychnął pod nosem i nic już nie dodając, ruszył w stronę wyjścia z tego małego, obskurnego mieszkania na poddaszu apartamentowca, który w całości należał do niego.



– 2 – Podziemny światek
 


5 stycznia 2012
 

Mason siedział na wygodnym, kremowym fotelu lekarskim. Nogi trzymał na podnóżku, a lewą rękę wyprostowaną na podpórce. Popijał chłodne latte w wysokim kubku. Był ubrany w spodnie, buty i ciemną, przylegającą do ciała podkoszulkę. W żyłę na wysokości stawu łokciowego miał wbitą igłę z wenflonem, którą do woreczka stojącego obok pobierali mu krew. Na wyświetlaczu pod przechylającym się z prawa na lewo zbiorniczku pokazywały się kolejne liczby określające, ile już krwi zostało pobrane. 300, 320… jeszcze trochę. Zwykle oddawał prawie pół litra krwi, ale dziś wyjątkowo mu się ten zabieg dłużył.
 Dzięki krwi zdrowych ludzi, których było bardzo niewielu, a do których Mason się zaliczał, produkowano lekarstwo. I naprawdę sporo można było na tym zarobić. Mason wyciągał z tego masę kasy, ale i firma zajmująca się pobieraniem krwi i produkowaniem lekarstwa nie musiała się obawiać bankructwa. W końcu te leki kosztowały fortunę. To właśnie dlatego głównie biedota chorowała i umierała podczas odstrzałów. Nawet jeśli ktoś widział w tym problem, nie mówił tego głośno. Elita, którą stać było na lekarstwa, uciszała takie ewentualne głosy i wszystko toczyło się w dotychczasowym rytmie. Co rusz tylko słychać było o kolejnych zachorowaniach wśród bankrutujących mieszkańców. Problem zapewne można byłoby rozwiązać, gdyby lekarstwo dało się uzyskać syntetycznie. To jednak okazało się niemożliwe, przynajmniej na razie. Dlatego więc śmierć jakiegokolwiek zdrowego człowieka nie dość że rozchodziła się po świecie smutnym echem, to podnosiła o kolejne dolary cenę strzykawek z uzdrawiającą substancją. Czarny scenariusz, w którym pokolenie zdrowych ludzi umrze, był coraz bliższy spełnieniu z każdym kolejnym rokiem.
 Wreszcie pielęgniarka wyjęła Masonowi igłę z żyły i przyłożyła wacik.
 — Dziękujemy panu bardzo w imieniu Firmy i Obywateli — wyklepała formułkę usłużnym tonem. — Należność jak zwykle została przelana na pana konto, panie Awordz. — Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
 Mason mruknął pod nosem coś mało uprzejmego i spuścił nogi na ziemię. Doili z niego tę krew jak z krowy mleko i gdyby nie był już przyzwyczajony, to byłoby mu w tej chwili bardzo słabo. Wstał tylko lekko blady i dopił do końca latte. Puste opakowanie wcisnął pielęgniarce w dłonie i wyszedł ze sterylnego pomieszczenia. Przed nim, na małej ławeczce, siedziała drobna dziewczyna w schludnym, eleganckim ubraniu. Od razu się poderwała, kiedy go zobaczyła.
 — Panie Awordz, pana kawa. — Uśmiechnęła się do niego przymilnie. Była oddelegowana do niego z rządu, aby się nim zajmować i nie dopuścić do straty zdrowego obywatela.
 Mason zabrał jej kubek i upił szybko kilka łyków. Była jak zwykle nafaszerowana substancjami wzmacniającymi, witaminami i jakimś badziewiem, dzięki któremu jego organizm produkował więcej krwi niż by zwykle to robił. Naprawdę, czuł się jak dojna krowa.
 Wszędzie po ulicy spacerowały dwuosobowe grupki żołnierzy patrolujących okolicę. Do tego wiele przejść było zamkniętych i ogrodzonych płotami pod wysokim napięciem, sugerując, że po drugiej stronie jest strefa zagrożona obecnością chorych. W wiadomościach dzisiaj rano podano zresztą, że kolejna dzielnica miasta podległa dokładnej inspekcji władz i w kilkunastu piwnicach odnaleziono zawirusowanych, którzy się tam zbierali. To zaczynało się stawać nagminne. Niegdyś chorzy, już jako dzikie bestie, szaleli samotnie, ale od jakiegoś czasu zbierali się w stada. Trudno było inaczej to nazwać. Mason nic na to nie mógł poradzić i nawet nie był pewien, czy chciał. Wszystko wymykało się spod kontroli, a on, mimo że był młody, chwilami czuł się, jakby miał więcej lat niż zapisane było w dowodzie. A to wszystko przez te ciągłe badania. Czasami wolałby chyba swoje nędzne życie sprzed apokalipsy…
 A ta głupia baba szła za nim dalej tak natarczywie i namolnie.
 — Będziesz mnie, kurwa, odprowadzać pod drzwi?! — wrzasnął nagle na nią, kiedy już byli tylko przecznicę od jego apartamentowca.
 Dziewczyna aż podskoczyła, wcięta totalnie.
 — Ee… to moja praca — odparł wreszcie płasko.
 — Chuj mnie, kurwa, obchodzi twoja praca! — krzyknął mężczyzna i wyjął spluwę, którą miał przy sobie i która nabita była kapsułami z lekarstwem. Była niemalże towarem ekskluzywnym. Nie mógł nimi zabić, ale strzały i tak bolały. Bardzo. Tym bardziej z tak bliska. Jednak i tak była rozwiązaniem bardziej humanitarnym niż broń ostra, którą Mason trzymał w domu.
 Dziewczyna pisnęła i cofnęła się kilka kroków.
 — Dobrze, już sobie idę! — krzyknęła i odbiegła szybko.
 Mason prychnął jak rozjuszony byk. Schował szybko pistolet pod kurtkę i ruszył do swojego domu, który chyba tylko teoretycznie nim był, bo wcale nie czuł się tam „jak w domu”. Nie cierpiał go, tak samo jak całego tego dzikiego świata.
 Apartamentowiec, mimo że był jednym z droższych budynków w mieście, był i tak spowity tą mroczną otoczką. Wszędzie wokoło przyklejone były ostrzeżenia i kolejne ogłoszenia, które władza wywieszała, gdzie tylko się dało. Więc nawet jakby się chciało przez chwilę nie myśleć o pladze, wszystko dookoła o niej przypominało.
 O przeklętej pladze, która zaczęła się ot tak na samym początku 2012 roku wraz z pierwszymi roztopami w Europie. I wpierw nikt jej nie zauważył. Nie miała żadnych zewnętrznych objawów. Tylko co jakiś czas bójki, większa agresja. A kiedy zauważono w połowie wiosny, że ta pandemia ogarnęła cały świat, było już za późno, aby wprowadzać gdziekolwiek kwarantanny. Nieliczni szczęściarze na ekspedycjach polarnych umierali teraz niezakażeni z zimna. Tak to na całym świecie dzięki cudownej globalizacji, postępowi świata, ludzie zabijali się nawzajem jak dzikie zwierzęta. A wśród tego całego cyrku, wśród wojny o lekarstwo, byli naturalnie odporni, którzy, mimo że stali się elitą całego świata, byli więźniami systemu. A Mason chyba właśnie tego w tym najbardziej nienawidził. Tego, że lokaj w jego apartamentowcu, starszy facet po czterdziestce witał go teraz z tak nabożną czcią, jakby miał wylizywać przed nim podłogę. Koszmarne upodlenie świata i komercjalizacja życia. Ponad znane wcześniej granice.
 Zaklął szpetnie i nie odpowiadając na żadne z wielu zadanych przez służącego pytań, wsiadł do windy. Nacisnął szybko guzik odpowiadający ostatniemu piętru. Tam przeszedł przez korytarz, aż do samego końca, gdzie ściągnął drabinkę prowadzącą na strych.
 Kiedy wszedł do długiego przedpokoju, pierwsze co rzuciło mu się w oczy to obłocone, stare buty, które stały pod ścianą. Zmarszczył brwi i ruszył szybciej w stronę małego pokoiku znajdującego się na końcu korytarza. Tam na podłodze dostrzegł siedzącego po turecku chłopaka w tych swoich obdartych ciuchach, który jadł jakieś danie w pięć minut, bo tylko to zawsze było w jego szafce i przeglądał porozkładane na brudnym parkiecie ulotki. Widząc Masona, aż rozszerzył oczy i zaczął pospiesznie zbierać papierki, kiedy odstawił kubek. Mężczyzna szybko do niego dopadł. To, że był po oddawaniu krwi, wcale chłopakowi nie pomogło, bo zamiast go chwycić, kopnął go w bok, odganiając od ulotek.
 — Co to, kurwa, ma być?! — wydarł się.
 Josh stęknął, ale na czworaka doskoczył z powrotem do karteczek żeby je pozbierać.
 — Nic, zostaw!
 Mason uderzył go ponownie butem, odsuwając i sam chwycił kilka ulotek. W drugiej wciąż trzymał pusty kubek po kawie. Na kartkach zobaczył takie hasła jak „Praca w porcie za lekarstwa! Lepsze 18 godzin w pracy, niż wolność wśród dzikich ,psów’ na ulicach.”, „Bruce Spankerton oferuje ci lekarstwa za pełne oddanie” oraz „Niewolnictwo czy wirus? Co Ty wybierzesz?”. Wiedział, że podobne ogłoszenia rozchodziły się w podziemnym światku, z którym władze starały się walczyć, ale skoro Josh do nich dotarł, widać nie było o nie wcale tak trudno.
 Chłopak tymczasem, widząc, że mężczyzna je czyta, ledwo zdołał przełknąć ślinę i zaczął się ostrożnie wycofywać z sercem tłukącym się tak mocno, jakby zaraz miało wydrzeć mu się z piersi.
 Mason spojrzał na chłopaka z góry swoimi czarnymi jak węgle oczami. Jak jeszcze przed chwilą był blady, tak teraz czerwieniał ze złości. Zmiażdżył w dłoni ulotki, po czym z całej siły rzucił najpierw nimi w chłopaka, a potem kubkiem. Josh pisnął i stanął plecami przy ścianie, patrząc na mężczyznę, przerażony. Najchętniej wybiegłby drzwiami, gdyby Mason ich nie zasłaniał swoim ciałem.
 Mężczyzna podszedł do chłopaka, a nozdrza ruszały mu się z wściekłości. Złapał go za szyję, przyduszając go.
 — Źle ci, niewdzięczny śmieciu?! — wydarł się, nie przejmując się tym, że ma zawroty głowy od wysiłku.
 Josh złapał go dłońmi za nadgarstek, usiłując oderwać od siebie jego rękę. Spojrzał mu przy tym w oczy panicznie. Miał ochotę odwarknąć: „Tak, kurwa, źle mi, chuju!”, ale zamiast tego zmusił się do słabego pokręcenia przecząco głową.
 — To gdzie łazisz? Gdzie?! — krzyknął Mason, a przez oczami zrobiło mu się biało. — Chcesz zostać kurwą jakiegoś starego dziada, który ma ich na pęczki? Chcesz mieć jeszcze inne syf… — urwał, zaciskając na moment oczy, bo nieprzyjemnie poczuł, jak ciało odmawia mu posłuszeństwa.
 Josh od razu to wykorzystał i wyrwał się z jego uścisku, odskakując na bok. Rozkaszlał się i pocharkując, wycofał się do tyłu, aż do futryny.
 — Traktowałby mnie lepiej niż ty — wydyszał wreszcie, kiedy złapał oddech.
 — Nikt nie…! — Mason krzyknął nagle i zerwał się, aby go uderzyć albo chociaż złapać, ale nagle zrobiło mu się zupełnie ciemno przed oczami i zwalił się na podłogę jak kłoda.
 Josh zacisnął usta, patrząc na niego z góry ze złością. Dobrze tak chujowi. Miał ochotę jeszcze podejść i go kopnąć tak, jak on go kopał tę niezliczoną ilość razy. Wciąż miał na sobie siniaki, które zastępowały kolejne. I ten skurwysyn jeszcze mu śmie wmawiać, że gdzie indziej będzie mu gorzej. Podświadomie wiedział, że nie ma najgorzej, bo nie raz słyszał w nocnych programach informacyjnych, jak traktowani są na świecie chorzy, ale i tak miał potrzebę zapewnienia sobie lepszych warunków.
 Po chwili wahania podszedł do leżącego mężczyzny i kucnął metr od niego, przyglądając mu się. Ten był nienaturalnie blady. Leżał, oddychając spokojnie przez otwarte usta. Jego spięte, czarne włosy i całe ciemne ubranie odznaczały się od brudnej podłogi.
 Josh pochylił się, opierając dłonie o deski i zniżył się jeszcze bardziej, wciągając jego zapach jak pies. Odetchnął błogo i wtulił nos w jego włosy. Uwielbiał jego zapach, a teraz mógł bez żadnych obaw, że ten go uderzy, wąchać. Zaczął się jednak zastanawiać, kiedy mężczyzna odzyska przytomność. Najpóźniej za cztery godziny powinien wziąć lekarstwo. A Mason zawsze mu je dawał. I miał przy sobie. Chłopak więc pospiesznie zaczął przeszukiwać jego kieszenie.
 W końcu w wewnętrznej kieszeni jego kurtki znalazł trzy strzykawki i jeszcze pistolet z pełnym magazynkiem. Zabrał wszystko i wcisnął lekarstwo do kieszeni, a pistolet wsadził za pasek spodni. Rozejrzał się i rzucając jeszcze krótkie spojrzenie Masonowi, wstał. Włożył obłocone buty i wyszedł, zamykając za sobą klapę w podłodze. Chciał jeszcze zobaczyć, czy pokoje Masona było otwarte. Może tam było więcej strzykawek.
 Szybko zszedł drabinką ze strychu i rozejrzał się po eleganckim korytarzu. Zupełnie inny świat. Dywan na podłodze, jasne światło, elegancko i schludnie. Nie przejmując się, że brudzi posadzkę, ruszył w stronę, jak przypuszczał, prywatnych pokoi mężczyzny. Do tej pory znał tylko drogę do wyjścia.
 Teraz co prawda nie był pewien, czy to, co robi jest dobrym pomysłem, ale działał pod wpływem chwili. Skoro istniała nadzieja, że gdzie indziej znajdzie lekarstwa za pracę, to chciał spróbować. Przynajmniej nie będzie bity. Trochę szkoda, że seksu pewnie też nie będzie miał, ale z czegoś trzeba było zrezygnować.
 Nacisnął na klamkę w pierwszych drzwiach, do których trafił, wstrzymując oddech. W środku natknął się na zwykły, szaro-bury hotelowy pokój. Proste łóżko, jedna szafa, stolik, dwa krzesła i drzwi do łazienki. Nic więcej. Najprawdopodobniej trafił do jakiegoś gościnnego pomieszczenia.
 Przeszedł więc szybko dalej, nieświadomie węsząc za zapachem Masona. Od kolejnych drzwi, które otworzył, pachniało już bardzo znajomo, ale kiedy wszedł do środka, ujrzał rząd półek pod ścianą, leżankę, jakąś aparaturę medyczną i dwa ekspresy na kawę. Na półkach także ustawione były to leki, to kawa. Dużo różnej kawy. Bardziej jednak interesowały go lekarstwa. Zaczął szybko w nich szperać, szukając tego konkretnego na wyniszczający go wirus. Musiał znaleźć tego więcej! Inaczej nie przeżyje w ludzkim stanie tygodnia.
 Niestety nic poza witaminami, probiotykami albo dziwnymi innymi lekami nie znalazł. Pomijając mały sejf, który stał w samym rogu pomieszczenia. Zielone oczy chłopaka zabłysnęły. Kucnął szybko przy sejfie, mając nadzieję, że jest otwarty. Niestety strasznie się rozczarował. Zaklął w duchu i oparł na chwilę czoło o zimne drzwi sejfu. Rozejrzał się znowu i westchnął, widząc, jakie to były luksusy w porównaniu do jego klitki na poddaszu.
 Szybko wstał i niemal wybiegł z pokoju. Nie chciał, żeby Mason się przebudził i zatrzymał go w drodze.
 Kiedy już biegł schodami w dół, zobaczył na końcu korytarza, piętro niżej, uchylone drzwi. Zatrzymał się w połowie kroku, wahając się, czy pobiec dalej, czy spojrzeć do pomieszczenia. Po chwili zaklął szpetnie pod nosem i podszedł do drzwi pospiesznie, otwierając je.
 Pokój okazał się być najwidoczniej prawdziwą sypialnią Masona. Pod jedną ze ścian stało spore, ale w ogóle niezaścielone łóżko. Szafkę obok niego poza lampką zajmował termos oraz leżało kilka cukierków i opakowań z witaminami i innymi lekami. Przy przeciwległej ścianie stała szafa i regał, na którym ustawione było dużo zdjęć. Na ścianach wisiały stare plakaty, a przy wieży stereo leżało kilka płyt. Przy telewizorze był jeszcze zakurzony Xbox z kamerką.
 Kiedy tak Josh rozglądał się po sypialni, uśmiechnął się do siebie krzywo. Mężczyzna musiał czuć się specyficznie, śpiąc sobie w tym wielkim łóżku, w takim zadbanym pomieszczeniu z myślą, że on jest zamknięty na brudnym poddaszu z obdartymi szafkami, starą kanapą i małym okienkiem.
 Zmarszczył mocniej nos, podchodząc do łóżka mężczyzny. Schylił się i wciągnął zapach pościeli. Pachniała Masonem. Tak charakterystycznie. Trochę kawą, trochę skórą, a trochę czymś jeszcze, co było zarówno bardzo świeże, jak i ciężkie.
 Zamruczał do siebie cicho i niewiele myśląc, ułożył się na łóżku. Przycisnął głowę do poduszki, która pachniała mężczyzną i rozpiął swoje jeansy lekko drżącymi dłońmi. Miał potrzeby, jak każdy facet. To, że Mason traktował go jak dmuchaną lalkę, nie zmieniało faktu, że sam też potrzebował spełnienia. A zapach Masona aż za bardzo działał na jego zmysły. Chwycił więc szybko swojego penisa i zaczął się pieścić, wdychając woń unoszącą się w powietrzu. Była silna i taka charakterystyczna, bez tego kurzu unoszącego się w powietrzu. Długo nie potrwało, aż spuścił się na pościel z głośnym stęknięciem. Wtulił się mocniej w poduszkę. Wiedział jednak, że nie ma za wiele czasu. Szybko zebrał się i wciąż dysząc po orgazmie, wybiegł z budynku na brudne ulice Nowego Jorku.

*

Zaczynał coraz bardziej żałować, że nie zwinął Masonowi żadnej kurtki. Ulewa niemal przesłaniała widoczność, a on miał na sobie tylko cienką bluzkę z długim rękawem i te obdarte jeansy.
 Wcisnął ręce w kieszenie i bardziej się zgarbił, idąc szybkim marszem do opuszczonego hangaru. Opuszczonego przynajmniej według władz. Ile razy robiono tu inspekcje, tyle razy był on pusty, by kilka godzin później znowu zbierali się tu ludzie z podziemnego, przemytniczego światka i dobijali targu z zainfekowanymi. Josh zastukał kilka razy w metalowe drzwi i kiedy po krótkiej wymianie zdań z „dozorcą” został wpuszczony, wreszcie przetarł twarz z deszczu i wszedł głębiej.
 Wnętrze było chłodne, o metalowych, wysokich ścianach, pod którymi siedziało sporo osób. Po pomieszczeniu też chodzili różni ludzie. Jedni zadbani, inni w nawet gorszym stanie niż on.
 Ruszył już wolniej wzdłuż wielkiego hangaru, patrząc czujnie po tych najbardziej wyniszczonych na ciele. Nie wierzył jednak, by wpuszczano tu takich, którzy w każdej chwili mogli rzucić się na innych. Sam też przed kilkoma minutami zaaplikował sobie lekarstwo, więc czuł się dobrze. Z drugiej strony samo przebywanie w takim miejscu było niebezpieczne, bo po zarażonych nie było widać, kiedy brali ostatni raz lekarstwo. Chwilę temu czy dwa dni wcześniej.
 Josh rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś, kto może mu w tej chwili pomóc. Pod jedną ze ścian dojrzał dość postawnego mężczyznę z kurtką wyładowaną różnymi, schowanymi pod nią rzeczami. Podszedł do niego i nie przejmując się swoim mało reprezentacyjnym w tej chwili wyglądem, zagadał:
 — Siema.
 — Mhm. Siema. Co jest? Nowy? Nie kojarzę cię — odparł mężczyzna. Był od Josha kilka lat starszy, ale na pewno miał nie więcej niż trzydzieści pięć. W ogóle mało tu było osób mających więcej niż czterdzieści lat.
 Josh skinął głową i uśmiechnął się przelotnie.
 — Uhm. Co tu oferujecie za lekarstwa? — Przeszedł od razu do rzeczy. — Jestem młody i silny, mogę pracować. — Na dowód rozłożył ramiona. Może był smuklejszy niż kiedyś, a przemoczona bluzka lepiła mu się do ciała, ale wirus jeszcze nie wyniszczył go na tyle, żeby był wychudzony.
 Mężczyzna zaśmiał się i uszczypnął go w sutek.
 — Hmm… może coś się dla ciebie znajdzie — mruknął. — W ogóle skąd jesteś?
 Chłopak aż się na niego zagapił po tym geście. Zreflektował dopiero po chwili i odparł:
 — Mieszkałem jakiś czas u… przyjaciela. I jeszcze nie mam nowego domu — dodał, właśnie zdając sobie sprawę, że nie ma gdzie się zatrzymać. A ulice miasta były na tyle niebezpieczne, że spanie pod mostem nie wchodziło w grę.
 Mężczyzna skrzywił się na to.
 — Czyli potrzebujesz leków i miejsca do spania. Dużo — skomentował, wykrzywiając usta. — Myślałeś o tym, aby się sprzedawać? — spytał wprost.
 Josh gwałtownie spłonił się rumieńcem na te słowa. A to, co robił dotychczas, to niby co było? Dawał swoje ciało Masonowi za te jebane lekarstwa.
 — A… nie ma jakiejś… innej fuchy? — spytał, zerkając mężczyźnie w oczy swoimi zielonymi.
 Ten podrapał się po włosach.
 — Może by coś było, ale nie wiem co z mieszkaniem. Nie masz nic w ogóle, gdzie możesz się zatrzymać. No i robota byłaby dopiero od przyszłego tygodnia.
 Kurwa, pomyślał Josh, zagryzając wargę. Miał tylko dwie strzykawki. Nie mógł czekać do przyszłego tygodnia! A nie chciał się znowu znaleźć w tym samym położeniu, w jakim był u Masona. Chociaż… może tym razem byłby lepiej traktowany. I to tylko do momentu znalezienia prawdziwej pracy.
 — To… — mruknął, spuszczając wzrok — sprzedawanie się. To na jakich zasadach? I można tylko na te kilka dni?
 Starszy mężczyzna znowu odetchnął ciężko. Widać było, że nie jest złym człowiekiem, ale ciężko było mu inaczej postępować w tym świecie.
 — Wiesz, że ciężko się potem z tego wyrwać. No i byłbyś… do pełnej dyspozycji. I nie wiem, kto by cię teraz wziął, ale masz raczej dobre ciało, więc są nadzieje… — Oceniał, lustrując go wzrokiem.
 „Do pełnej dyspozycji”. Josh przełknął ślinę. Co to niby miało znaczyć? Że miałby się godzić na wszystko? I… Mason przynajmniej był przystojny.
 — Czyli tak na cztery-pięć dni nie przejdzie? — dopytał jeszcze.
 — Młody, ciężko powiedzieć. O leki jest cholernie trudno, a nawet bogaci coraz bardziej się boją, że któryś nie przyjął leku i się na nich rzuci. Klientów jest też coraz mniej. Ale chodź, poszukamy ci kogoś może. — Skinął na niego ręką i ruszył w stronę tylnego wyjścia z hangaru.
 — Okej — zgodził się chłopak, wciskając ręce w kieszenie i ruszając za mężczyzną. Mógł na razie zobaczyć, jak się sprawa ma, nie musiał przecież się zdecydować. A przynajmniej miał taką nadzieję.

*

Kiedy drzwi hangaru zamknęły się za Joshem z chrzęstem, chłopak spojrzał w górę na zachmurzone niebo. Na szczęście przestało lać, ale on wciąż był przemoczony. Ruszył powoli po obłoconej drodze w kierunku, z którego przyszedł.
 Tamten facet zaprowadził go do innego gościa, który siedział bardziej w takim handlu ludzkim ciałem, bo inaczej tego nie można było nazwać. Ale po usłyszeniu, że chętni byli na teraz tylko jacyś biznesmeni po pięćdziesiątce i jeden stary punk, od którego już żaden chłopak żywy nie wrócił, Josh wolał sobie darować. Miał zamiar wrócić za tydzień, kiedy będzie może bardziej normalna robota.
 Im bardziej zbliżał się do apartamentu Masona, tym szybciej serce biło mu w piersi. Nie chciał tam wracać, ale nie miał innego miejsca, w którym mógłby się zatrzymać. Schował jednak strzykawki do kieszeni w spodniach, mając nadzieję, że mężczyzna mu ich nie zabierze. Miał też jego pistolet. Chociaż właściwie był gotów oddać wszystko, byle Mason nie był znowu wkurwiony.
 Wbiegł po schodach na górę, a potem drabinką na poddasze i ostrożnie zajrzał do swojej klitki. Na kanapie przed włączonym telewizorem siedział jego pan i jedyna osoba, dzięki której jeszcze żył. Mason jeszcze najwyraźniej go nie wyczuł, bo ze spokojem popijał kawę, siedząc oparty bokiem o kanapę i masując sobie skronie.
 Josh znieruchomiał, zastanawiając się, jak to rozegrać. Wreszcie zdjął bezgłośnie buty i boso wszedł do pokoju. Włosy po drodze mu trochę wyschły, więc już z nich nie ciekło. Oblizał nerwowo usta i podszedł do mężczyzny, klękając u jego stóp.
 — Wróciłem — rzucił cicho, patrząc na niego z dołu.
 Mason spojrzał na niego z góry chłodnym, zdystansowanym spojrzeniem.
 — A mnie zostawiłeś tu, abym zdechł. I do tego mnie, chuju, okradłeś — syknął, ale nadal opanowanym głosem, z którego aż ciekła wściekłość.
 — Tylko przytomność straciłeś — odparł szybko Josh i połasił się policzkiem go jego uda. — I oddam ci wszystko. Masz. — Sięgnął lekko drżącą dłonią do pistoletu i dwóch strzykawek. Położył to na kanapie, a podbródek oparł o jego kolano.
 Mason skrzywił się w nieukrywanej złości.
 — A ty skąd możesz wiedzieć?! — syknął, pochylając się do niego i łapiąc go za wilgotne włosy. — Nic cię nie obchodzi, czy bym żył, czy nie. Mogłem umierać, a ty uciekłeś jak szczur. I kto by cię potem przygarnął? JAK BYŚ ŻYŁ?! — wydarł się, potrząsając nim niedelikatnie.
 — Wróciłem do ciebie! — odparł żywo chłopak, wpatrując się w niego usłużnie, chcąc przekazać mu wzrokiem, że mu zależy i że jest jego. — Wiem, że dobrze mi będzie tylko z tobą. Przepraszam — wydyszał.
 — Kłamiesz! — krzyknął Mason, odpychając go od siebie i wstając w kanapy. Nie uderzył go jednak dodatkowo.
 — Więc dlaczego wróciłem? — Chłopak nie śmiał wstawać w tej chwili z podłogi, bo bał się, że dostanie. — Jestem z tobą związany… Mason.
 Mężczyzna zatrzymał się w połowie drogi do futryny drzwi prowadzącej na korytarz. Odwrócił się powoli do Josha.
 — Bo nie masz innego miejsca, gdzie możesz pójść. Dlatego, aby to się nie zmieniło, zostaniesz tu zamknięty — odparł chłodno, z chorobliwą zazdrością i wymaszerował z pokoju.
 Chłopak zamrugał oczami na te słowa i błyskawicznie zebrał się z podłogi. Pobiegł za nim i w przedpokoju chwycił go za rękę w łokciu.
 — Nie! Nie zamkniesz mnie tu, kurwa! Przecież i tak, jak mówisz, nie mam gdzie pójść! Nie odejdę, nie zamykaj!
 Mason wyrwał mu się i spojrzał na niego z góry. Był od niego wyższy niemal o połowę głowy. Prychnął.
 — Już ktoś cię kupił? Aż taki niby, sukinsynu, ładny jesteś? — warknął, pchając go w klatkę piersiową. — A może boisz się, że jak cię tu zamknę, to już nie przyjdę i te dwa zastrzyki ci nie wystarczą? Że kolejnej dawki w siebie nie wystrzelisz?
 Josh sapnął ze złości. Oczywiście, do cholery, że bał się, że nie przyjdzie! Miał przez okno wychodzić z takiej wysokości? I przede wszystkim nie miałby jak za tydzień wyjść, żeby zdobyć tę jebaną pracę.
 — Robię wszystko, co chcesz, z własnej woli! Nie uciekłem ci dotąd, dzisiaj wróciłem po kilku godzinach, do kurwy — wyburczał, ale hamując się trochę i nie krzycząc. — Jestem ci wierny, a ty chcesz mnie jeszcze zamknąć? Już i tak mnie traktujesz jak psa! — wysyczał.
 — Chcesz ode mnie uciec! — wydarł się Mason. — Te pierdolone ulotki są doskonałym tego dowodem. Ty też chcesz mnie zostawić! — krzyknął i zamachnął się na chłopaka, ale w końcu nie uderzył go, sapiąc tylko wściekle, a nozdrza aż mu się poruszały.
 Josh się skulił, ale kiedy nie skończyło się uderzeniem, odetchnął głęboko. Zbliżył się i chwycił go za przód koszulki.
 — Chciałem! I wyszedłem, ale tam chciały mnie tylko jakieś podstarzałe chuje. Wolę ciebie, dlatego wróciłem.
 Mason zwęził swoje ciemne oczy i odepchnął go od siebie mocno. Odwrócił się i bez słowa wyszedł przez klapę w podłodze, zostawiając go samego. Nie wierzył mu jak psu. Kłamał jak wszyscy i Mason wiedział, że tylko siłą może go przy sobie zatrzymać, ale teraz musiał się uspokoić. Musiał ochłonąć, aby nie zrobić czegoś, czego będzie żałował. Z drugiej strony już żałował, że nie zamknął go teraz na tym pierdolonym poddaszu. Ucieknie mu. Na pewno mu ucieknie.



 – 3 – Śnisz mi się
 


13 stycznia 2012
 

Pobudkę Joshowi zaserwowały promienie słońca przebijające się przez brudne okienko, które poraziły jego zamknięte powieki. Rozchylił je i przeciągnął się, leżąc na tej starej, wytartej kanapie. Rozejrzał się apatycznie i po kilku minutach wylegiwania się, zwlekł się wreszcie na równe nogi. Zostawił do wyschnięcia jeansy i te na szczęście były już suche. Ubrał się więc w nie i znalazł jeszcze starą koszulkę. Boso podążył do kuchni, gdzie zrobił sobie śniadanie. A dokładniej zalał wrzątkiem jakieś nudle. Oczywiście nie najadł się nimi specjalnie, ale co tam. Przetrzepał swoje włosy, ziewnął i spojrzał na leżące na telewizorze dwie strzykawki. Uśmiechnął się słabo. Przynajmniej dwa dni nie będzie musiał prosić Masona o lekarstwo. Jednak po dłuższej chwili konsternacji i analizy wczorajszego wieczora doszedł do wniosku, że musi sobie zaskarbić jego zaufanie, żeby ten naprawdę go nie zamknął. Wsunął więc buty i zszedł z poddasza. Wiedział przynajmniej, gdzie Mason ma sypialnię. Tam właśnie ruszył.
 Drzwi od sypialni były niedomknięte, więc je uchylił, zaglądając do środka. Na łóżku, przykryty cienką kołdrą, leżał ciemnowłosy mężczyzna. Jego czarne włosy były porozrzucane na poduszce, a w pokoju czuć było delikatny, przyjemny zapach. Przez zasłonięte okno nie wpadało do środka aż tak wiele słońca.
 Josh oblizał usta, rozglądając się i po chwili wahania wszedł do środka. Zdjął buty i boso uklęknął przy łóżku. Jeszcze by się Mason zirytował, że mu do łóżka włazi, więc chciał pokazać, że jest bardziej uległy. Zauważył zresztą, że mężczyzna lubił go na kolanach. To było strasznie frustrujące, bo stawiało go wyraźnie w konkretnej pozycji. Niższej, kogoś gorszego. Będąc jednak zainfekowanym, Josh zdążył się przyzwyczaić, że dla innych, zdrowych był kimś na marginesie.
 Podparł splecione dłonie na materacu i ułożył na nich podbródek, podkulając kolana oraz patrząc na mężczyznę. A Mason spał jeszcze dobrych kilka minut, nim końcu uchylił jedną powiekę i od razu spojrzał na chłopaka. Zmarszczył brwi, jakby nic nie rozumiejąc.
 — Śpię — wyburczał pod nosem.
 — To śpij — odmruczał Josh i uśmiechnął się przelotnie, patrząc na niego nadal.
 Mężczyzna zacisnął oczy i znowu je otworzył.
 — Nie. Śnisz mi się — sprostował. Przecież co niby chłopak miałby tu robić?
 Josh uniósł brwi, autentycznie rozbawiony. Wyciągnął jedną rękę, wsuwając ją pod pościel i pogłaskał go palcem wskazującym po wnętrzu dłoni.
 — Jakbym nie był prawdziwy, to bym to zrobił?
 Mason zmarszczył jeszcze bardziej swoje ciemne brwi i odsunął dłoń. Był zaspany, ale i poirytowany.
 — Co tu, do diabła, robisz?
 — Przyszedłem się przywitać — mruknął z mniejszym entuzjazmem chłopak, cofając do siebie rękę.
 Mason zaburczał coś, analizując jego słowa. Przetarł twarz i ziewnął.
 — Myłeś się?
 — Nie… — odparł ciszej chłopak, obejmując kolana rękami.
 — To idź się umyć — mruknął mężczyzna, wskazując mu dłonią drzwi od własnej łazienki, po czym znowu zamknął oczy na chwilę. — A i nim pójdziesz, podaj to żółte opakowanie. — Wskazał jeszcze na szafkę nocną zawaloną różnymi lekami.
 Josh skinął głową i spełnił polecenie. Podał mu lekarstwo i ruszył do drzwi łazienki. Zatrzymał się jednak przy nich i obejrzał na mężczyznę.
 — A na co to? — Skinął na lekarstwa.
 — Na to, abyś się pytał — burknął Mason, przewracając się na brzuch i wyjmując dwie tabletki z pojemniczka. — Idź się myć! — syknął.
 Josh zmarszczył się lekko, ale nie chcąc irytować mężczyzny, a raczej ponosić skutków jego irytacji, zniknął w łazience. Mason w tym czasie połknął leki i odrzucając opakowanie, zakopał się znowu w kołdrę.
 Josh miał czas, aby umyć się w eleganckiej łazience z podgrzewaną podłogą. Beżowe kafelki z czerwonymi i czarnymi zdobieniami, ciemna podłoga, wielka wanna i prysznic z hydromasażem. Wybrał jednak wannę. Dawno nie doświadczył takich wygód… Nigdy właściwie nie doświadczył takich wygód. Jego mieszkanko sprzed apokalipsy było niewiele większe niż to na strychu, w którym teraz mieszkał. Pochodził przecież z tych biedniejszych. Inaczej nie trafiłby w ręce Masona, gdyby stać go było na lekarstwo.
 Siedział w wannie, relaksując się gorącą wodą. Włosy też umył i już po chwili wychodził na podgrzewane kafelki, żeby się wytrzeć. Na wieszaczkach wisiało kilka ręczników, a na półeczce obok leżały czyste, złożone w kosteczkę. Wziął jeden z czystych i osuszył pobieżnie włosy, po czym całe ciało. Ubrał się z powrotem w swoje ciuchy i wyszedł z łazienki. Czuł się tak… rześko.
 Mason, kiedy tylko go usłyszał, znowu uchylił powieki, ale nie ruszył się z miejsca.
 — I po chuj to zakładałeś?
 Josh przystanął i spojrzał po sobie.
 — A mam chodzić nago…? — wydusił z niedowierzaniem.
 — Nie. Masz wejść pod kołdrę nago — burknął, patrząc na chłopaka zirytowanym wzrokiem.
 — Ach… Okej — Josh mruknął ciszej i rozebrał się szybko. Odłożył na podłogę ubrania i obserwując czujnie Masona, wsunął się do niego, wciągając przy tym jego intensywny zapach.
 Mężczyzna złapał go mało delikatnie za rękę i przyciągnął. Obrócił go plecami do siebie i wtulił się w niego jak w pluszaka. Odetchnął ciężko w jego kark, a Josh cały stężał, chwytając się pościeli z przodu. Mimo to, przyjemny zapach, który był tu bardziej wyczuwalny niż kiedy byli na strychu, dobrze na niego działał.
 Mason pogładził go po torsie dużą dłonią, niemalże czule.
 — I po coś tu przylazł?
 — Żeby powiedzieć ci „cześć” — odparł Josh, spoglądając w dół na jego rękę. Lubił duże, męskie dłonie. W ogóle Mason mu się fizycznie bardzo podobał. To, że był chujem, trochę jednak przeszkadzało…
 — Nigdy wcześniej nie przychodziłeś.
 — Nie wiedziałem, co tracę. Jak ja teraz pachnę. — Uśmiechnął się kątem ust, dotykając opuszką palca wierzchu jego dłoni.
 Mason prychnął pod nosem i przesunął dłoń aż na jego szyję, obejmując ją silnymi palcami.
 — Lepsza łazienka, co? — zakpił, lekko ściskając go za szyję.
 Joshowi aż się zrobiło goręcej. Znieruchomiał cały, czując to nieprzyjemne uderzenie adrenaliny. Pogłaskał go po przedramieniu, jakby miało go to przekonać do puszczenia.
 — Też… ale tu ciebie czuję — sapnął.
 Mason rozluźnił lekko uchwyt.
 — Mnie?
 Josh pokiwał żywo głową.
 — Twój zapach. Lubię twój zapach — westchnął.
 Mason zaklął pod nosem i chwycił chłopaka za szczękę, odwracając sobie jego głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Uniósł się przy tym, górując nad nim.
 — Co planujesz, mały szczurze? — wysyczał mu w twarz podejrzliwie.
 Josh zamrugał, wpatrując się w niego z lekkim strachem.
 — Mówię prawdę. Mocniej czuję przez ten jebany wirus, a ty pachniesz tak mocno i dobrze — wymamrotał. Tym razem nie kłamał.
 Mason chyba chciał mu wierzyć, bo wbił się bez ostrzeżenia w jego usta w mocnym pocałunku. Nie puszczając jego szczęki, wsunął się na niego bardziej i przesunął dłonią po jego boku.
 Josh rozchylił szerzej oczy, zdając sobie sprawę z tego, do czego doprowadził. Nie mógł jednak teraz protestować. Właściwie przeszkadzał mu tylko fakt, jaką osobą był Mason, bo jego usta i ciało go podniecało. Odpowiedział na pocałunek, rozchylając usta i wsuwając dłoń w jego włosy. Mężczyzna nie zaprotestował na to, błądząc dłonią po jego ciele i mrucząc z aprobatą. Patrzył przy tym intensywnie i pewnie, tak władczo w zielone oczy Josha. Ten zmrużył lekko powieki, głaszcząc mężczyznę po głowie. Co prawda w środku coś mówiło mu, że wolałby być na miejscu Masona, ale to nie było realne, już się tego nauczył. A mężczyzna był niezwykle delikatny jak na siebie. Głaskał chłopaka po ciele, aby w końcu przesunąć dłoń na jego udo i podciągnąć je w górę, aż na swoje biodro. Jego usta nie zaprzestały w tym czasie władczego, namiętnego pocałunku.
 Chłopak aż się zarumienił, zaciskając mocniej palce na jego karku. Wcisnął się bardziej w poduszkę, chcąc coś powiedzieć.
 — Mmnm… Mas… on…
 Mężczyzna spojrzał na niego czarnymi oczami i odsunął się na chwilę od jego ust.
 — Czego?
 Josh oblizał usta i przełknął ślinę, patrząc mu w oczy.
 — Nie wolisz, żebym… ci obciągnął? — spytał cicho.
 — Nie skończy się na tym tylko i dobrze o tym wiesz — burknął Mason i znowu chwycił jego usta w pocałunku, a jego dłoń ścisnęła pośladek chłopaka.
 Ten jęknął krótko w jego usta, a dłoń, którą miał wsuniętą we włosy mężczyzny, lekko zadrżała. Domyślił się, że nie powinien się z nim teraz kłócić. Było mu gorąco i z nerwów, i przez ciepło drugiego ciała, które mimo wszystko go podniecało.
 Po kolejnej przeciągającej się, ale zarazem krótkiej chwili, usta Masona zsunęły się z ust chłopaka na jego szyję. Nie były delikatne, ale wywoływały dreszcze.
 Josh wyprężył się nieco na łóżku, oddychając ciężej, ale spróbował wyprostować nogę, którą miał zarzuconą na biodro mężczyzny. Ten jednak nie ułatwił mu tego. Głaskał go po niej i masował jego pośladki, ściskając mocno, niczym ciasto. Sam też zaczął zsuwać się z pocałunkami coraz niżej, prawie pod kołdrę, łapiąc w zęby i przygryzając boleśnie sutki Josha, który popiskiwał niekontrolowanie, wciąż jednak głaszcząc Masona po głowie. Zamknął oczy zupełnie, poddając się doznaniom, które płynęły od ruchów mężczyzny. A te, przynajmniej jednej dłoni, skierowały się między pośladki Josha, który przy okazji czuł, jak druga dłoń trzyma go mocno za ramię, a włosy mężczyzny łaskoczą go po skórze klatki piersiowej.
 — Nie bądź ostry — wydyszał chłopak niemal prosząco, spinając się nieco.
 Mason tylko mruknął coś na potwierdzenie i naparł na wejście chłopaka jednym palcem, kiedy nagle do ich uszu nie dotarł czyjś głos, jeszcze z korytarza.
 — Panie Awordz! Panie Awordz! — wołał służący.
 Mason nagle spiął się cały i z głośnym przekleństwem wyskoczył spod kołdry. Złapał jej brzeg i schował pod nią Josha, samemu zsuwając się szybko z niego. W tym samym momencie do pokoju po dwóch chyba formalnych puknięciach wszedł służący. Starszy mężczyzna przed pięćdziesiątką.
 — Panie Awordz, wsta… — urwał, widząc swojego szefa siedzącego na łóżku z głupią miną i wypiekami na twarzy. Od razu też było widać, że coś chowa pod kołdrą, a raczej kogoś. — Och… Widzę, że już pan wstał, panie Awordz. — Uśmiechnął się dobrotliwie. — To w takim razie nie będę przeszkadzał i tylko proszę nie zapomnieć o lekach — dodał jeszcze, nim skłonił się grzecznie i pospiesznie wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
 Josh aż otworzył szeroko oczy pod kołdrą, nie mając odwagi, żeby wyjrzeć spod niej. Zarumienił się ze wstydu, czekając, aż Mason da jakiś znak, że facet sobie poszedł. W końcu usłyszał pełen rozbawienia śmiech znad kołdry, a kiedy Mason go odkrył, zobaczył, jak mężczyzna śmieje się do rozpuku, zakrywając sobie twarz dłonią. Wyglądał przy tym tak… inaczej niż zwykle. Tak jakoś bardziej przyjaźnie i młodo. Z drugiej strony, przecież był od niego tylko trzy lata starszy.
 Josh odetchnął i przetarł twarz dłonią.
 — Bardzo śmieszne — wyburczał, obserwując go jednak z zaintrygowaniem.
 Mason, śmiejąc się jeszcze, przyciągnął go do siebie i cmoknął w czoło.
 — Oczywiście. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję.
 — Czemu on może wchodzić bez pozwolenia? — spytał Josh, kładąc mu dłoń na ramieniu.
 — Bo miał mnie obudzić. O tej porze jeszcze często śpię — Mason odparł luźno. — Ale na czym to my stanęliśmy…? — Jego wzrok od razu się zmienił, a Mason pochylił się ponownie nad Joshem.
 Ten aż drgnął i spojrzał na niego czujniej. Na jego ciele w niektórych miejscach widać było siniaki, głównie na boku, od kopnięć Masona. Poza tym jednak był ładnie zbudowany.
 Mężczyzna uśmiechnął się do niego nawet radośnie i cmoknął go w usta, nim pchnął go znowu na plecy, wsuwając się na niego. Przesunął palcami po jego boku, a potem po szyi. Josh odetchnął na to, odchylając nieco głowę.
 — Mówił o jakiś lekach… jesteś chory na coś? — spytał w trakcie, zerkając na niego. Ogólnie Mason miał masę tych pudełek z tabletkami, więc rzucało się to w oczy.
 Mason spojrzał na twarz chłopaka i uśmiechnął się pod nosem kpiąco.
 — Wręcz przeciwnie. Jestem zbyt zdrowy, dlatego chcą, abym był jeszcze zdrowszy — prychnął, ocierając się swoim półsztywnym penisem o jego biodro.
 — Więc to witaminy? — spytał domyślnie Josh i przesunął dłońmi po jego klatce piersiowej.
 — I inne dodatki wzmacniające. Do tego przeciwzawałowe, rozrzedzające krew, podnoszące jej produkcję, podnoszące moją odporność. A wszystko — pocałował go mocno w usta, wbijając mu palce w żebra — zbilansowane, abym im nie zdechł. — Zaśmiał się gorzko, podniecając się coraz bardziej.
 — Więc… dobrze się trzymasz — wysapał Josh, też reagując na ruchy mężczyzny. — A w… sejfie co masz?
 Mason stężał, słysząc ostatnie zdanie. Wyprostował się na jednej ręce, zawisając nad chłopakiem.
 — Sejfie?! — wysyczał, prawie że obnażając zęby.
 Chłopak znieruchomiał i odparł ciszej, czując się aż śmiesznie mały przy tym mężczyźnie tak nad nim wiszącym:
 — Widziałem, że masz sejf…
 Mason złapał go od razu za gardło, przyduszając.
 — Kiedy tam polazłeś, mały szczurze? — wywarczał mu w twarz.
 Josh stęknął, już widząc, że to był zły pomysł. Złapał go za rękę, chcąc odciągnąć ją od swojej szyi.
 — Wczo… raj… ale przeci… eż wróciłem… Puść…
 Mason zawarczał jakieś przekleństwo i jedną ręką puścił jego szyję, aby uderzyć go w nagi brzuch z pięści. Chłopak nawet nie był w stanie stęknąć ani krzyknąć, bo mężczyzna wbił mu się w usta w brutalnym pocałunku. Skrzywił się tylko, podkulając nogi i drżąc na całym ciele. Jęknął boleśnie w jego usta, zaciskając powieki, a Mason napierał na niego całym ciałem. W końcu chłopak poczuł, jak rozsuwa sobie kolanem jego uda, a dłonią łapie mało delikatnie penisa. Stęknął protestująco, napierając rękami na jego ramiona. Nie chciał, do cholery, pieprzyć się z wkurwionym Masonem! Bał się go takiego. Jego protesty jednak nie pomagały, tylko bardziej rozjuszały mężczyznę. Boleśnie go rozjuszały, bo Mason ścisnął penisa chłopaka zdecydowanie za mocno, aby można było to nazwać jakąkolwiek pieszczotą. Josh zakwilił w jego usta, zaczynając się z nim szamotać. Nie cierpiał tego, jaki mężczyzna potrafił być brutalny!
 Mason w końcu się jeszcze bardziej wkurwił i strzelił go otwartą dłonią w twarz.
 — Zamkniesz się już wreszcie?! — warknął na niego i chwytając go za ramię, przewrócił na brzuch. Złapał w dłonie jego biodra, podciągając w górę i ocierając się sztywnym penisem o jego rowek między pośladkami.
 Chłopak zaczął oddychać płytko i urywanie i było mu przy tym cholernie duszno. Aż mu się w głowie zakręciło. Zacisnął tyłek, drżąc wyraźnie i wciskając twarz w poduszkę. Mason w tym wszystkim wydawał się zarówno zaślepiony złością na chłopaka, jak i pożądaniem, jakie do niego czuł. Ocierał się o niego, dysząc ciężko, aby w końcu rozsunąć sobie jego pośladki i naprzeć na jego maleńkie wejście penisem. Ciężko jednak było wsunąć się w nie główce, bo Josh zacisnął tyłek jeszcze mocniej i cofnął się biodrami.
 — Byłem tylko ciekaw…! Nie znam kodu przecież i tak — wyjęczał w poduszkę.
 — Po chuj w ogóle tam lazłeś!? — krzyknął wściekły Mason, przytrzymując sobie jego biodra i kiedy nie mógł zmieścić w niego penisa, naparł na jego szparkę kciukiem i wepchnął na siłę.
 Josh zaskamlał, zaciskając mocno powieki i łapiąc kilka głębszych oddechów.
 — Jak chciałem… uciec, to chciałem znaleźć lekarstwa… ale, do kurwy, wróciłem! — powtórzył po raz kolejny, cały drżąc. Bolało go. — Przyszedłem rano do ciebie… i staram się… Tamto to… to był błąd, zrozum…!
 Mason tylko zgiął w nim kciuk, nie przestając go rozciągać.
 — I tak uciekniesz jak szczur, a potem cię odstrzelą. Bo co ty możesz? Co ty beze mnie możesz? Odstrzelą cię! — krzyknął, łapiąc go drugą ręką za szyję i wyginając mu głowę do tyłu.
 Josh jęknął boleśnie, nie wiedząc już co zrobić, żeby go udobruchać.
 — Nie ucieknę… Obiecuję. Mason… proszę — jęknął, ściskając spazmatycznie tyłek.
 Mężczyzna w końcu prychnął nad nim, nadal wściekły, i wyciągnął z niego palec. Sięgnął tą samą dłonią do jego krocza. Penis Josha był już zupełnie miękki, a chłopak dyszał głośno, czekając na to, co się zaraz stanie. Był przerażony, nie chciał seksu na sucho, a tym bardziej z tak rozwścieczonym Masonem. I czym, do cholery, zawinił niby? Zapytał tylko o jebany sejf. To jednak okazało się zgubne dla jego tyłka. Przy Masonie trzeba było bardzo uważać, co się mówi.
 — Odwróć się — usłyszał po chwili głos mężczyzny, który odsunął się od niego, siadając po turecku w nogach łóżka.
 Przestał oddychać na chwilę, ale wreszcie przekręcił się, usiadł i spojrzał na Masona niemal jak zbity pies. Zresztą na jego policzku widać było czerwony ślad po uderzeniu.
 — Ty nie masz co takiej miny robić. Lepiej zajmij się tym, co do ciebie należy — warknął Mason, wskazując na swojego sztywnego penisa między nogami.
 Josh spojrzał na niego, a potem znowu na mężczyznę, upewniając się, czy dobrze zrozumiał. Poruszył się niespokojnie i zbliżył do niego, mimo że w tym momencie wolałby być chyba sam na strychu. Chwycił członek w dłoń i zassał się mocno na główce, okrążając ją językiem. Mason stęknął ciężko i położył mu dłoń na głowie, pozwalając mu na razie obciągać we własnym tempie.
 Josh starał się to robić dobrze i zaczął poruszać głową po chwili, zaciskając usta wokół jego penisa, by dać mu więcej przyjemności. A równocześnie zastanawiał się, czy to przejaw dobrej woli ze strony Masona. To było bardzo… rzadkie.
 Mężczyzna oddychał coraz ciężej, tylko czasami przyciskając sobie jego głowę do krocza na dłużej. Josh łapał wtedy głębiej powietrze przez nos, ale i tak nie miał kiedy przełknąć śliny, więc nieco spłynęło mu z kącika ust. Położył dłonie na udach mężczyzny, przyspieszając, a biodra Masona poruszały się coraz częściej w górę, wbijając sztywnego chuja w gardło chłopaka. Ten aż zacharczał i niemal zadławił się tym kutasem, kiedy wszedł głębiej, niż chłopak mógł wziąć. Cofnął nieco głowę, chcąc odkaszlnąć, ale Mason przytrzymał ją sobie najpierw jedną ręką, potem drugą i zaczął pieprzyć jego usta, nie dając chłopakowi chwili na oddech. Josh momentalnie spiął się cały i zacisnął palce na jego udach, chcąc się odepchnąć. Nie mogąc nawet wydobyć żadnego protestującego dźwięku, bo dusił się i krztusił jego chujem, cały poczerwieniał na twarzy.
 Mason na jego szczęście skończył szybko, spuszczając się już w jego gardło. Odsunął go zaraz po tym od siebie.
 — A wypluj, to pożałujesz — zagroził jeszcze.
 Josh więc nim wziął powietrze, zatkał sobie usta i przełknął wszystko szybko. Potem dopiero rozkaszlał się, opadając do tyłu na plecy. Łapał łapczywie oddechy.
 Mason aż uśmiechnął się do siebie przez ułamek sekundy.
 — Grzeczny — pochwalił łaskawie, wstając z łóżka.
 Chłopak powiódł za nim wzrokiem, powoli uspokajając oddech. Skulił się bardziej na tej pachnącej pościeli. Wciągnął jej zapach, który nieco go zrelaksował. Miał nadzieję, że Mason nie każe mu jeszcze wstawać. Mężczyzna olał go jednak zupełnie, bez słowa wychodząc do łazienki i zostawiając go samego. Ten odetchnął i wpatrzył się w sufit. Drań, pomyślał. A nawet rozczulił się tamtym chwilowo radosnym Masonem. Ale przecież mężczyzna musiał zbyt szybko wrócić do swojego skurwysyńskiego ja.
 Po chwili Josh wstał z łóżka i założył na siebie leżące na podłodze ubrania. Zastanawiał się, czy się nie zwinąć na górę, ale na strzykawkę miał jeszcze kilka godzin. A Mason może miał do jedzenia coś lepszego niż zupka chińska. Usiadł więc z powrotem na łóżku, podkulając nogi.
 Po dobrych kilku minutach z łazienki wyszedł w końcu Mason. Włosy miał już spięte w koński ogon, a na sobie czarne bokserki i niedopięte spodnie w tym samym kolorze. Podszedł jeszcze do szafy, by wyjąć z niej szarą, przylegającą do ciała bluzkę z krótkim rękawem. Jak jeszcze przed dwoma laty był szczuplejszy i mniej umięśniony od Josha, tak teraz przewyższał go nie tylko wzrostem.
 Kiedy chłopak myślał o tych zmianach na przestrzeni lat, aż nie mógł się nadziwić, jak wiele się zmieniło. Przeklęta apokalipsa zepchnęła go na najpodlejszą pozycję… no prawie, bo ludzkie bestie pod ostrzał miały gorszą. Za to Mason naprawdę nieźle się dzięki niej ustawił. No i ich kontakty uległy niesamowitej zmianie. Kiedyś Josh by nawet nie powiedział, że Mason potrafi być takim twardym facetem. I mieć takie twarde i władcze spojrzenie jak teraz, kiedy się do niego odwrócił ubrawszy się już.
 — Co? — Skinął na niego głową.
 — Co teraz będziesz robić? — spytał Josh, wciąż siedząc na skraju łóżka. Włosy już mu wyschły i kiedy były czyste, miały naprawdę ładny, ciemnobrązowy kolor.
 — Zjem śniadanie, potem idę na miasto załatwić kilka rzeczy, a potem nie wiem. — Wzruszył ramionami, wciskając dłonie w kieszenie. — A i muszę załatwić ci kłódkę, abyś, skurczysyńcu, nie spierdolił — mruknął, zastanawiając się, czy dałoby się go jakoś przykuć, w upokarzający sposób do łóżka. W sumie pasował mu tu.
 — Mówiłem, że nie ucieknę, do cholery — mruknął od razu Josh, wstając i patrząc na niego z rosnącą rezygnacją. — Jakbym chciał, to bym uciekł dzisiaj w nocy przecież.
 Mason musiał przyznać mu rację. Wzruszył więc ramionami.
 — Jadłeś? — zmienił temat.
 — Nie — skłamał chłopak, licząc dzięki temu na normalne śniadanie.
 — To chodź — rzucił łaskawie Mason, wychodząc z pokoju i kierując się na dół po schodach do kuchni.
 Josh uśmiechnął się przelotnie i poszedł za nim, zakładając jeszcze po drodze szybko buty.
 — Co jadasz w ogóle? Poza kawą — zagadał, zerkając na niego bokiem i tym razem już dobrze ważąc słowa. Bo znowu pierdolnie coś w stylu tego sejfu i mu się dostanie.
 Mason zatrzymał się w połowie schodów i spojrzał na niego, oceniając.
 — Usiądź. — Wskazał na schody.
 Chłopak zmarszczył brwi pytająco, ale spełnił polecenie, unosząc na mężczyznę swoje jasne oczy.
 — A teraz ściągaj te buty — rozkazał Mason.
 Josh spojrzał na swoje trapery. Były całe z zaschniętego błota.
 — Po co? — spytał, ale sięgnął do nich, zsuwając je ze stóp.
 Kiedy to zrobił, Mason zabrał mu je i dopiero ruszył w dół. Po drodze minęli służącego, który rano przyszedł obudzić Masona.
 — Wyrzuć to — rozkazał, wciskając mu buty Josha.
 Mężczyzna skinął głową, zupełnie nie wyrażając zdziwienia i zniknął im z oczu, a Josh obejrzał się za nim, ogłupiały. To były jego jedyne buty…
 — Nie mam innych — poinformował szybko Masona ze ściągniętymi brwiami.
 — Wiem — odparł pan tego domu i ruszył do kuchni. — Chodź lepiej, jeśli chcesz coś do żarcia.
 Josh spojrzał za nim, chyba już się domyślając, dlaczego mu je zabrał. Bo boso daleko nie zajdzie. Skurwysyn. Podążył jednak za nim, żeby dostać jeść.
 — Chcesz mi kupić nowe? — spytał mimo to, wciskając ręce w kieszenie obdartych jeansów.
 — Jeśli kiedyś zasłużysz — odparł Mason nad wyraz spokojnie, kiedy już byli w ogromnej kuchni z podwójną lodówką, która była pełna jedzenia. Reszta kuchni także była bardzo dobrze wyposażona. Meble bardzo nowoczesne, czerwone, sprzęty wypolerowane na błysk, a na szafkach mnóstwo jedzenia.
 Josh aż nie wiedział, na czym zawiesić wzrok. I zaczynał się zastanawiać, dlaczego wcześniej sam się tu nie wkradł. Spojrzał do wnętrza lodówki, stając przy mężczyźnie, który ją otworzył.
 — Co będziesz robił?
 — A co chcesz? — spytał łaskawie, samemu sięgając po jakiegoś szejka z lodówki. Z racji że pojemnik był przezroczysty, Josh zauważył, że jego zawartość jest w mało apetycznym, beżowo-zielonym kolorze. Mason wymieszał ją jeszcze i otworzył opakowanie pijąc zawartość.
 — Bułki z sałatą, salami, serem i pomidorem i jogurt z płatkami, i… i stek? — wypalił Josh, kiedy jego wzrok padł na surowy kawał mięsa.
 Mason spojrzał na chłopaka sceptycznie i odsunął się od lodówki.
 — To se rób — pozwolił mu łaskawie.
 Josh odetchnął i zaczął wyciągać na szafkę wszystkie produkty. Najpierw nasypał do dużego jogurtu płatki, wymieszał i zaczął jeść w trakcie przyrządzania bułek. Niebo w gębie w porównaniu do tych sztucznych dań w pięć minut.
 Mason w tym czasie usiadł na blacie wyspy, która się znajdowała na środku i powoli sączył swój proteinowy szejk. Kawałki zmiksowanych warzyw i kurczaka stawały mu czasami w gardle, ale miał wskazanie co do tego, co musiał, a co mógł jeść. Z lodówki korzystała jeszcze służba.
 Josh rzucił okiem w trakcie na jego szejka.
 — Dobłe to choczasz? — spytał niewyraźnie z łyżeczką w ustach, układając sałatę na każdej bułce.
 Mason spojrzał na swój napój i wyciągnął dłoń, podając mu.
 — Spróbuj.
 Josh zerknął na pojemnik i najpierw wyciągnął z ust łyżeczkę, nim napił się łyka. Jak od razu stwierdził, za dużego łyka. Skrzywił się momentalnie i niemal wcisnął mężczyźnie z powrotem szejka.
 — Kurrrwa, co to, bełty czyjeś? — mruknął i szybko zajadł smak kolejną łyżką jogurtu z płatkami.
 Mason prychnął pod nosem i napił się sam, zanim odpowiedział.
 — To tylko moje pełnowartościowe śniadanie — prychnął, patrząc trochę zachłannie na jogurt, który jadł chłopak. Szybko jednak znikał, a na bułkach pojawiał się ser, szynka i wreszcie pomidor. Josh wskoczył na blat, żeby nie stać boso na zimnej podłodze i zaczął jeść pierwszą.
 — Czyli nie możesz też jeść tego, co chcesz? — spytał wreszcie, zerkając na Masona, który ściągnął brwi. Najwidoczniej sam też nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy.
 — Mogę pić kawę — burknął. Chociaż i ją starali się mu wyperswadować. No i na niektóre słodycze miał pozwolenie oraz na grillowane mięso. Nic jednak w nieograniczonej ilości.
 — Sprawdzają to jakoś? — dopytywał Josh, zajadając się najlepszym śniadaniem, jakie miał od początku mieszkania u Masona. No i w sumie niewiele wiedział o tym, jak wyglądało życie zdrowych ludzi. Widać nie tak różowo, jak myślał.
 — Banalnie. — Wzruszył ramionami mężczyzna, dojadając swoje wyjątkowo zdrowe, ale i wyjątkowo niesmaczne śniadanie. — Badania krwi. Co tydzień generalne, codziennie podstawowe — wyjaśnił mu dość spokojnie jak na siebie. Niemalże zobojętniały.
 Josh spojrzał na jego rękę odruchowo i skrzywił się. Monotonnie musiało być.
 — Pewnie do przyzwyczajenia? — rzucił, kiedy sięgnął po kolejną bułkę. I doszedł do wniosku, jeśli tak mógłby spędzać każdy poranek… nie licząc tej niefortunnej sceny w łóżku, to nie chciałby odchodzić i szukać jakiejś niewolniczej pracy.
 Mason, słysząc jego pytanie, spojrzał na niego od razu mniej lekko niż do tej pory. Jego brwi się ściągnęły, a mężczyzna z hukiem odstawił pojemnik po swoim śniadaniu. Zszedł z blatu i bez słowa poszedł wstawić sobie kawy.
 Josh od razu znieruchomiał z bułką w połowie drogi do ust. Co znowu nie tak? A mężczyzna nieświadom jego reakcji, patrzył zamyślony, jak do dużego kubka wlewa się jego ciepła kawa z ekspresu. „Pewnie do przyzwyczajenia?”, obijało mu się w głowie i aż czasami miał ochotę coś roztrzaskać, jak bardzo było to ciężkie do przyzwyczajenia. Nie mógł jednak narzekać, był w końcu teraz pieprzoną elitą.
 Josh ponownie zabrał się za bułkę, teraz jednak obserwując czujniej mężczyznę i nie odzywając się już. Kiedy kubek napełnił się kawą Masona, chłopak ponownie zeskoczył z blatu i zaczął szukać patelni, żeby usmażyć sobie na potem stek.
 Mason w tym czasie wrócił na swoje wcześniejsze miejsce, popijając, a raczej zapijając kawą ohydne śniadanie.
 — Jest w dolnej szafce po prawej od kuchenki — podpowiedział chłopakowi. — I w ogóle, co ty chciałeś sobie, kurwa, znaleźć? Nie masz nawet przecież wykształcenia, a do tego schudłeś.
 Josh obejrzał się na niego, wykrzywiając lekko usta. Wyciągnął patelnię ze wskazanego miejsca, nim odpowiedział.
 — Nie jestem jednak słaby. Na pewno nie bardziej niż niektórzy zainfekowani, na których tam wpadłem — mruknął, kładąc patelnię na płycie indukcyjnej i wylewając na nią olej. — Sporo chucherek tam było, więc nadawałbym się do fizycznej pracy jakiejś.
 — W porcie albo w polu, które są już obłożone. A te chucherka to pewnie wykształciuchy. Tacy jak ty idą jako zabawki dla tych, którym jeszcze się nie skończyły pieniądze.
 Josh, nie odwracając się do mężczyzny, zacisnął usta, patrząc, jak olej się rozgrzewa. „Zabawki”. To już nie było żadnej godnej pracy dla takich jak on? Skurwysyństwo rządziło tym światem od 2012 roku.
 — Więc może w porcie by się coś zwolniło i bym dostał robotę — odmruknął ciszej i wreszcie położył na oleju kawał steku. — Nie skreślaj mnie tak.
 — Nie skreślam. Chcę cię tylko zniechęcić — Mason zadrwił z jadem w głosie. Pod nim jednak czaiła się chorobliwa chęć posiadania chłopaka na własność i całkowitą wyłączność.
 — Nie masz do czego, nie ucieknę — powtórzył jak mantrę Josh i zaczął obsypywać mięso przyprawami, które znalazł. Gdyby nie był pełny przez jogurt i bułki, to już by to zjadł. Ale chciał mieć coś na potem.
 Mason, czując zapach mięsa, przełknął, ale nic nie powiedział w tej kwestii. Podświadomie jednak zazdrościł chłopakowi, że może jeść co chce. Nawet jeśli to były paskudne zupki z proszku. Chociaż tych najmniej żałował, dlatego Josh je dostawał.
 — Masz rację. Nie uciekniesz i zadbam o to.
 Chłopak obejrzał się na niego zaniepokojony.
 — Jak niby? — mruknął, marszcząc brwi.
 — Niech cię o to nie boli twoja pusta głowa — prychnął. — Długo jeszcze?
 — Jeszcze chwila — odparł Josh, przewracając mięso na drugą stronę jakaś drewnianą łyżką. Był podenerwowany słowami Masona. Przecież był miły i nawet przyszedł do niego… I obciągnął mu, do cholery. Miał nadzieję, że to załagodzi sytuację. Ale widać musiał wymyślić coś innego… — I… co jak będę chciał wyjść na… spacer na przykład? Zabrałeś mi buty.
 Mason odetchnął ciężko, a zapach jedzenia drażnił go coraz bardziej.
 — To, kurwa, nie wyjdziesz na żaden jebany spacer. Nie rozumiesz?!
 Josh milczał chwilę, zaciskając usta, żeby nie odszczeknąć. Ale jednak nie wytrzymał i odwrócił się przodem do mężczyzny.
 — Nie! Nie jestem twoim więźniem, tylko mamy, do kurwy, umowę. I mam swoje prawa… i mógłbym cię nawet pozwać za przetrzymywanie — warknął zupełnie bezmyślnie, bo mimo że prawo się za bardzo od apokalipsy nie zmieniło, tak żaden sędzia nie byłby na tyle głupi, żeby posadzić zdrowego człowieka za kratkami. I przez to Mason był prawie że bezkarny. Co prawda mogliby w więzieniu na siłę pobierać mu krew, ale ile wtedy by pożył? A cenny był tylko żywy. I zdrowy.
 — Pozwać? — powtórzył mężczyzna roześmianym, kpiącym tonem. — Pozwać?! — już krzyknął, podrywając się ze swojego miejsca. Pchnął chłopaka tak, że ten uderzył łokciem o rączkę patelni, a ta spadła z trzaskiem obok ich nóg, opryskując je gorącym olejem. Mason jednak tym się nie przejął i trzasnął z pieści chłopaka w brzuch. — Nie próbuj mi, suko, grozić! — wydarł się, łapiąc go za włosy, kiedy chłopak się skulił od uderzenia.
 — Puść mnie! — krzyknął Josh, sięgając dłońmi na ślepo do ręki, którą mężczyzna go trzymał. Skurwysyn jebany! I wszystko znowu zaczynało się pieprzyć, jakkolwiek się nie starał!
 — To nawet, kurwo, mi nie próbuj grozić. — Szarpnął go za włosy w bok i jeszcze pchnął, aby chłopak upadł na podłogę. — Bo nawet słońca nie zobaczysz! — warknął, ale powstrzymał się, aby jeszcze go kopnąć. — I posprzątaj tu! — dodał i wyszedł z kuchni. Zapach mięsa doprowadzał go do szaleństwa.
 Josh spojrzał za nim z wściekłością. Najgorsze, że nie mógł uciec teraz, bo nie miałby na tyle lekarstwa, by przeżyć w trzeźwości umysłu do przyszłego tygodnia.
 Złapał kilka głębszych oddechów i dotknął swojego brzucha, od razu się krzywiąc. Bolało i znowu będzie miał siniaki. Spojrzał na swój stek na podłodze i chwilę później już opłukiwał go pod kranem. Trudno, będzie potem obrzydliwy, ale nie wyrzuci przecież. Posprzątał jeszcze, żeby ten chuj się znowu nie przyczepił i położył swoje mięso na jakimś talerzu. Przemycił jeszcze w kieszeniach spodni trochę parówek i dopiero wyszedł z kuchni, żeby pójść na swoje poddasze.



– 4 – Jakbyś mnie armatą rżnął
 


20 stycznia 2012
 

Młody, ciemnowłosy mężczyzna wykonał ostatnie powtórzenie zaleconego mu ćwiczenia na wiosłach i odetchnął głęboko. Lubił to uczucie lekkiego zmęczenia wysiłkiem fizycznym, a nie osłabienia po oddawaniu krwi. Przeciągnął się jeszcze i zaczął wykonywać ćwiczenia rozluźniające.
 Na bieżni tuż obok, leniwym truchtem biegł mężczyzna w jego wieku bądź nieco starszy. Uśmiechnął się przyjaźnie do Masona. Znali się, bo kilka razy w tygodniu mieli te same wyznaczone na siłowni godziny. Miał na sobie szary bezrękawnik i luźne, krótkie spodenki. Pot ściekał mu po skroniach, ale jego nogi pracowały wytrwale.
 — Postawili nowy automat w szatni, widziałeś? — wydyszał w kierunku Masona. — Dali nawet nowy smak tych kurewskich napoi. — Zaśmiał się. — Czuję się prawie rozpieszczony.
 Mason wyprostował się ze skłonu i spojrzał na mężczyznę z dezaprobatą. Tak jak on dzięki apokalipsie stał się elitą albo dojną krową, jak kto wolał to nazywać.
 — Patrz, jak się cieszę. Skaczę z radości — zakpił, wracając do ćwiczenia.
 Blondyn roześmiał się, przecierając czoło przedramieniem.
 — No, właśnie widzę. Ale przynajmniej nam za to płacą.
 Mason znowu spojrzał na mężczyznę wilkiem.
 — Nie płacę za lekarstwo, więc nie wiem po chuja.
 — Ej, ej, stary… Spoko, ale zobacz czasem jakieś pozytywne strony — odparł blondyn z lekkim uśmiechem i powciskał coś na bieżni, przechodząc z truchtu do marszu. — Już nam wystarczy, że w tym przeklętym mieście może cię jakiś „zwierzaczek” zjeść na ulicy. A ty co taki wkurwiony od rana w ogóle?
 Mason pokręcił głową, prostując się ze skłonu i przeciągając.
 — Po coś mam w końcu broń to raz, a dwa, jeśli już pytasz, to dziś jeden „zwierzak” mnie wkurwił. Norma.
 — Zaatakował cię? — zaniepokoił się mężczyzna, patrząc na niego czujniej.
 — Nie — odparł zdawkowo Mason, kręcąc jeszcze stawami dla rozluźnienia. — Idę się przebrać — rzucił, kiedy skończył.
 Blondyn skinął głową.
 — Okej. I spróbuj tego napoju, serio smaczny — dodał jeszcze z uśmiechem, znowu przestawiając się na trucht.
 Mason mruknął tylko potakująco, wziął swój czyściutki ręczniczek i wyszedł do szatni, aby się przebrać, wziąć prysznic i wrócić do domu. Dziś już nie miał ochoty na masaż. Miał ich w dupie.
 W szatni było całkiem sporo innych zdrowych mężczyzn, którzy z bardziej lub mniej zadowolonymi minami się przebierali. Pod ścianami stało kilka automatów ze pełnowartościowymi napojami. Nie było nawet normalnej wody, tylko jakaś z dodatkami. Za to kiedy Mason już wychodził, dojrzał na wielkiej tablicy nowe zalecenia właściciela siłowni, który współpracował z rządem zapewniającym zdrowym ludziom te wszystkie „atrakcje”. Dziewczyna w recepcji była aż do bólu uprzejma i uśmiechnięta. Wszystko sztucznie idealne, dbające o dobro niezainfekowanych obywateli.
 Masonowi czasami aż rzygać się chciało od tego wszystkiego. Przed epidemią był zwykłym chłopakiem. Nie miał bliskich ani za dużo przyjaciół, ale nawet nieźle mu się żyło. No i sam decydował o tym, co zrobi, kiedy zrobi i jak zrobi. Teraz był elitą, ale na złotym łańcuszku.
 Burknął coś na do widzenia, wychodząc z kliniki. Kiedy tylko przeszedł kilka metrów, podjechał do niego samochód z rządową rejestracją. Za kierownicą siedziała ta sama miła kobieta, którą ostatnio odgonił bronią.
 — Dzień dobry, panie Awordz, zapraszam. Podwiozę pana na masaż. — Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, jakby mężczyzna ostatnio wcale jej nie wystraszył.
 Mason prychnął pod nosem.
 — Nie idę — prychnął, kręcąc głową i ruszył chodnikiem.
 Samochód jednak podjechał za nim.
 — Panie Awordz, proszę nie robić problemów. To dla pana dobra.
 — A wiesz, że dla twojego dobra będzie, jak stąd zrobisz wypad — burknął, idąc dalej z obojętną miną. Jedną dłoń trzymał w kieszeni, a w drugiej przerzuconą przez ramię torbę.
 — Panie Awordz… ja tak nie mogę — jęknęła kobieta. — Jest pan ważnym obywatelem, każdy z nas ma jakieś zobowiązania. Pan również.
 Mason policzył w myślach do dziesięciu, aby się uspokoić. To jednak nie pomogło. Nie odpowiedział też.
 — Panie Awordz — powtórzyła kobieta z naciskiem.
 Mason w końcu się do niej odwrócił, zirytowany.
 — Czego?
 — Musi pan pójść na masaż — stwierdziła kobieta.
 — Gówno, a nie muszę! Co mi zrobisz, jak do cholery nie pójdę!? — wydarł się na nią.
 Kobieta drgnęła, aż zatrzymując samochód.
 — Ja muszę zadbać o pana zdrowie, panie Awordz, bo mnie wyleją! — jęknęła, zrozpaczona. — Pan ma służącego, prawda? Niech to zrobi, jak nie chce pan u masażysty.
 Mason wzniósł oczy ku niebu, po czym krzyknął głośno, próbując wyładować emocje. Nie pomogło, ale i tak podszedł szybko w dwóch krokach do samochodu i wsiadł do niego.
 — Pierdolić! — warknął pod nosem, nie kłopocząc się zapinaniem pasów.
 Kobieta za kierownicą zamrugała z zaskoczenia jego zachowaniem.
 — Jedziemy na masaż? — Upewniła się.
 — Oj, przestań już kłapać tą gębą i rób, co do ciebie należy — Mason burknął z tylnego siedzenia, nadal wściekły. Miał już dość tej jebanej rutyny. Ale nie mógł skazać tej głupiej baby na bezrobocie, które wiązało się z poważnymi problemami.
 Pracownica rządowa odetchnęła cicho i pokiwała tylko głową. Wyraźnie widać było ulgę na jej twarzy, kiedy ruszyła, kierując się do centrum masażu.

*

Przeszło dwie godziny później czarny i lśniący rządowy samochód zaparkował przed apartamentem. Kobieta za kierownicą uśmiechnęła się do Masona przez lusterko.
 — Mam nadzieję, że czuje się pan lepiej. Do następnego spotkania, panie Awordz.
 Ten spojrzał na nią srogo, ale skinął głową.
 — Ta, do zobaczenia — mruknął, wysiadając z samochodu i zabierając swoje rzeczy. W przedpokoju apartamentu natknął się od razu na swojego służącego. Nim ten zdążył się odezwać, rzucił mu swoją torbę.
 Mężczyzna spojrzał na nią z westchnieniem, ale tylko rzucił do Masona przymilnie:
 — Proszę nie zapomnieć zabrać leków, panie Awordz.
 Mason nawet nie zamierzał skomentować. Zastanowił się chwilę, czy wjechać na drugie piętro windą, czy wejść schodami. W końcu wybrał drugą opcję i już po chwili szedł w stronę wejścia na strych. Jak zwykle w ciemnych ciuchach, z włosami związanymi w kitkę. I dziś wyjątkowo, z jednodniowym zarostem.
 Z wnętrza poddasza dobiegał go odgłos telewizora. A konkretnie chyba jakiegoś koncertu. Odetchnął ciężko z cieniem zazdrości na twarzy i wszedł na górę. Po chwili zajrzał do pokoju Josha. Chłopak leżał na kanapie bokiem, z podkulonymi nogami i jednak nie oglądał tego, co działo się na ekranie, bo wyraźnie zasnął w trakcie. Miał jedną rękę podłożoną pod głowę i oddychał miarowo przez lekko rozchylone usta.
 Mason, widząc go takiego, pozwolił sobie na cień uśmiechu. Podszedł cicho do chłopaka i przyjrzał się jego śpiącej twarzy. Była naprawdę ładna i chłopak nie miałby problemów ze znalezieniem pracy jako czyjaś dziwka, jakby chciał. Jasne oczy otoczone były długimi, ciemnymi rzęsami. Najwyraźniej też nie miał nigdy problemów z trądzikiem, bo jego cera była aż nad wyraz zdrowa jak na zainfekowanego. Do tego lekko wydatne usta i ciemne, proste włosy.
 Mason prychnął pod nosem i przełożył kosmyk włosów z miejsca na miejsce, po czym wstał, aby zagrzać sobie wody na kawę. Na szafce obok czajnika zobaczył talerz z połową steku, którą pewnie chłopak zostawił sobie na później. Obok leżała też już pusta strzykawka. Ostatnia z tych, które mu zostawił.
 Potarł nasadę nosa, po czym jeszcze wychyliwszy się zza winkla kuchni i sprawdziwszy, czy chłopak śpi, powąchał zimne mięso. Nie pachniało może tak dobrze, jak takie świeżo z patelni, ale pachniało mięsem. Powstrzymał się jednak i kiedy czajnik pstryknął, oznajmiając, że woda się zagotowała, zalał sobie swoją rozpuszczalną kawę „trzy w jednym”. Już z nią wrócił do salonu i usiadł w nogach chłopaka, wpatrując się w koncert. Był to jeden z tych młodych, rockowych zespołów, których nawet nie kojarzył. Wokalista o nastroszonych, czarnych włosach darł się do mikrofonu, a Josh poruszył się niespokojnie na kanapie, podkulając bardziej nogi.
 Mason tylko popił kawę znudzony. Po kolejnej piosence spojrzał w końcu na chłopaka. Nadal z obojętną miną przesunął palcami najpierw po jego stopie, potem wsunął je w spodnie chłopaka na łydkę. Josh zamruczał na to przez sen, wyciągając nieco nogę w jego stronę. Mason spojrzał na tę ładną twarz, a dłoń wsunął głębiej w nogawkę spodni. Chłopak chyba faktycznie spadł z masy, od kiedy ściągnął go tu pierwszy raz. Niegdyś był naprawdę nieźle umięśniony. Bardziej niż on sam. Widać jednak wirus i warunki życia zdecydowanie zmieniły jego sylwetkę.
 Mason zaklął cicho pod nosem i zabrał rękę. Dopił kawę, gapiąc się w telewizor.
 Dopiero po kilku kolejnych piosenkach usłyszał ponownie poruszenie. Josh rozchylił powieki i chciał się przeciągnąć, kiedy natrafił nogami na opór. Spojrzał szybko w kierunku Masona i drgnął. Odetchnął jednak szybko i powoli usiadł.
 — Hej — mruknął do niego, ziewając.
 Mężczyzna oparł brodę o pięść, a łokieć o podłokietnik kanapy.
 — Hej — odparł, patrząc na Josha zdystansowanym, dość obojętnym spojrzeniem.
 Chłopak za to przyjrzał mu się czujniej i po chwili wahania podsunął się bliżej niego. Potarł lekko policzkiem o jego ramię, wdychając zapach. Mason spojrzał na niego z góry.
 — No, czego?
 Josh uniósł na niego wzrok. Wyciągnął dłoń do jego policzka i przesunął palcem po lekkim zaroście. Mason zmarszczył brwi, ale nie wykonał żadnego gestu czy innego protestu. Chłopak, biorąc to za dobrą monetę, podsunął się bardziej i dotknął ustami jego policzka.
 — Lepiej ci z nim — rzucił, niemal łasząc się ustami i nosem do boku jego twarzy.
 Mason rzucił mu podejrzliwe spojrzenie.
 — Tak? — spytał, mimo że czuł, że Josh znowu coś knuje.
 — Tak… szorstko — odetchnął chłopak i potarł swoim gładkim policzkiem o jego lekko zarośnięty.
 Mason prychnął pod nosem i uśmiechnął się do siebie.
 — Nieźle ci idzie.
 — Co? — spytał Josh, odsuwając się tylko trochę, żeby na niego spojrzeć. Z bardzo bliska, prosto w oczy.
 — Podlizywanie się, mały wężu — prychnął i niespodziewanie złapał go za włosy, odchylając sobie jego głowę do tyłu i liżąc po szyi.
 Chłopak zadrżał gwałtownie, ale nie zaoponował. Oblizał tylko nerwowo usta. Mason zaśmiał się nagle i puścił go. Poklepał go po policzku jak psiaka po głowie.
 — Zabawny jesteś, wiesz? Nie musisz trzymać zdechłego mięcha na później.
 Josh spojrzał na niego ponownie i usiadł prosto na kanapie obok niego. Stykał się z nim ramieniem.
 — Nie mam drugiego steku — odpowiedział, podkulając jedną nogę.
 — To zejdź na dół i se weź. Ja i tak tego nie jem, więc nie oberwiesz, że mi żarcie wybierasz — prychnął Mason, zakładając nogę na nogę, po czym spojrzał do swojego pustego kubka po kawie. Wcisnął go Joshowi. — Zrób mi jeszcze.
 Chłopak uśmiechnął się do niego, wciągając głębiej powietrze.
 — Serio mogę żarcie z dołu…? — wydusił, ściskając kubek i chwilowo zapominając o poleceniu.
 — Tylko z tego szczęścia się nie posikaj jak szczeniak — fuknął. — I kawa — przypomniał srogo.
 Josh zaśmiał się szczekliwie i skinął głową.
 — Tak jest! — odparł, wstając i boso idąc z kubkiem do kuchni. Od razu też porwał kawałek steku z talerza i wgryzł się w niego. Nie spodziewał się, że Mason mu pozwoli na jedzenie tych pyszności z kuchni. Był w szoku, ale cholernie zadowolony. Te chińskie zupki były takie chujowe!
 Woda chwilę się gotowała, więc, nim zalał nią brązowy proszek, kawałek mięsa był już w jego żołądku. Wytarł usta wierzchem dłoni i po chwili podszedł z powrotem do kanapy z kubkiem gorącej kawy. Podał go mężczyźnie i usiadł z powrotem obok niego. Mason mruknął coś burkliwie pod nosem, przyjmując kawę. Była jednak zbyt gorąca, aby pić.
 — Co robiłeś cały dzień? — spytał Josha.
 Myślałem, jak cię podejść, żebyś mnie nie zamykał, pomyślał chłopak, ale odparł:
 — Wyprałem koszulkę, oglądałem TV… i chciałem się przejść — dodał ciszej.
 — Och — Mason mruknął z małym entuzjazmem. — Pomyślę, aby zrobić ci lonżę, jak tak bardzo kucyk chce sobie pohasać.
 Josh skrzywił się lekko na to określenie. Niby się przyzwyczaił, że mężczyzna słownie nie raz go lubił poniżać, ale było to wciąż… nieprzyjemne.
 — Kup mi trampki — mruknął, opierając mu podbródek na ramieniu.
 — Po co ci? — Mason nie wyrażał zainteresowania, aby cokolwiek chłopakowi kupować.
 — Nie wyjdę boso — szepnął chłopak prosząco i wysunął lekko język, liżąc go po bluzce na ramieniu. — Proszę.
 Mason odepchnął go od siebie jak natrętnego psa.
 — Nie liż.
 Chłopak przełknął ślinę i zbliżył się znowu, ocierając się policzkiem o jego rękę.
 — Mason…
 Mężczyzna spojrzał na niego wrogo. Chłopak powoli tym jęczeniem go zaczynał drażnić.
 — Czego?
 — Możemy razem wychodzić, nie muszę sam — odparł Josh, patrząc na niego niemal błagalnie. Musiał mieć buty! I naprawdę chciał wyjść, na razie nawet tylko na chwilę, z Masonem jako jebanym strażnikiem, ale chciał.
 — Ale ja nie chcę wychodzić — burknął mężczyzna. — Po co w ogóle, do cholery, chcesz łazić?
 — Siedzę tu cały czas i mam już dość tego syfu. Każdy musi czasem wyjść, bo cholery dostanie…
 Mason najwyraźniej nie popierał jego zdania, bo tylko prychnął pod nosem.
 — Na razie się rozbierz i kładź, pomyślę nad tym — zarządził.
 Josh zaniemówił na chwilę. Kurwa. Jednak to „pomyślę nad tym” dawało jakąś nadzieję, więc powinien być grzeczny. Wkurwiony Mason na pewno mu butów nie da.
 Spuścił więc wzrok i zdjął przez głowę koszulkę, odkładając ją na oparcie kanapy. Mason czekał spokojnie na ciąg dalszy. Na razie go nie poganiał. Widział za to na jego brzuchu siniak i kilka starszych na boku. Chłopak rzucił mu jeszcze krótkie spojrzenie, nim zdjął spodnie i zostając w samych bokserkach, położył się na plecach. Zgiął lekko nogi w kolanach, bo kanapa była zbyt krótka, by wyłożył się cały, kiedy mężczyzna siedział na końcu.
 Mason wydął usta, niezadowolony.
 — Po pierwsze, do końca, po drugie, w tę stronę — burknął, klepiąc swoje udo.
 — Czyli co będziemy robić…? — spytał chłopak, unosząc się i zdejmując jeszcze bieliznę. Na samym początku, kiedy się tu przeniósł, czuł się strasznie nagi i skrępowany przy Masonie, kiedy kazał mu się rozbierać, a sam zostawał w ubraniu. Teraz też nie czuł się specjalnie komfortowo, ale trochę się przyzwyczaił.
 Przekręcił się i położył mu głowę na kolanach. Mężczyzna najpierw uśmiechnął się pod nosem, po czym postawił mu kubek z ciepłą kawą na czole.
 — Będę teraz na ciebie patrzeć — prychnął, a drugą dłonią przesunął najpierw po szyi chłopaka, potem w dół do jego sutków. Uszczypnął jeden.
 Josh pisnął, spinając się lekko, a kawa w kubku zadrżała.
 — I bawił się przy tym dobrze? — spytał z lekką irytacją. Czuł się jak zabawka. Sięgnął do swojego sutka i pomasował go lekko po uszczypnięciu.
 — Chyba na to wygląda — prychnął Mason, zsuwając dłoń jeszcze niżej na brzuch Josha. Robił to wszystko, patrząc na jego twarz. — Unieś biodra — rozkazał.
 Chłopak zerknął mu badawczo w oczy, ale uniósł nieco biodra do góry. Niczym jak po naciśnięciu odpowiedniego przycisku. Jedno słowo Masona i rozkaz spełniony. Ta władza musiała go strasznie kręcić. Nie widać tego jednak było na jego twarzy. A kubek, który postawił na czole chłopaka trzymał coraz lżej.
 — Nie wylej — zagroził i sięgnął do jego krocza, łapiąc między palce penisa.
 Josh rozchylił usta, zaskoczony. Starał się usilnie utrzymać biodra w górze, a równocześnie przy tym nie drżeć i nie wylać kawy.
 — O… okej — wydusił. Marzył o tym, żeby mu strzepał.
 Po chwili poczuł, jak Mason odciąga mu napletek i znowu nasuwa na główkę, masując ją przyjemnie. Patrzył przy tym cały czas władczo na twarz Josha, który stęknął cicho, zwilżając nerwowo usta językiem. Och, chciał tego, nawet jak miał tu leżeć i być pod tą krępującą obserwacją. Jednak uda zaczęły mu niebezpiecznie drżeć od tej pozycji.
 — Pamiętaj — zagroził Mason, pilnując kubka, ale już go nie trzymając. Drugą dłonią masturbował go coraz śmielej.
 Josh o mało nie pokiwał twierdząco głową, ale udało mu się opanować i tylko wystękał cicho:
 — Pamię… tam… rób mi dalej… — Rumieńce szybko zaczęły wykwitać na jego policzkach, a zielone oczy to zerkały na Masona, to na kubek, który kiwał mu się leciutko na czole.
 Dłoń Masona jednak nagle się zatrzymała, a mężczyzna ściągnął brwi srogo.
 — Coś powiedział?
 Josh przełknął ślinę i uda mocniej mu zadrżały. Spojrzał w oczy mężczyzny, nie wiedząc, co się stało.
 — Hm?
 Mason warknął pod nosem i ścisnął boleśnie penisa chłopaka.
 — Pytałem. Co powiedziałeś?! — warknął.
 Josh zaskamlał i chyba cudem nie strącił z czoła kubka.
 — Że pamiętam i żebyś dalej mi robił — powtórzył szybko, na wydechu, ściągając boleśnie brwi.
 Mason nie puścił penisa, tylko przycisnął jeszcze kciukiem główkę.
 — Ty mi mówisz co mam robić?
 — Nie…! Tylko proszę! — chłopak wydyszał, sięgając dłońmi do jego ręki na swoim penisie, który przed chwilą szybko sztywniejący, lekko zmiękł.
 Mason nieznacznie rozluźnił uchwyt.
 — Prosisz? — spytał, a w jego głosie słuchać było, że żąda czegoś więcej.
 Josh szybko spojrzał mu w oczy.
 — Tak… Błagam, zrób mi dobrze — powiedział cicho, żeby tylko mężczyzna przestał mu miażdżyć chuja. — Proszę… Mason, błagam. — Wbił w niego błagalne spojrzenie. Rumieńce na policzkach, których nie był świadom, wzmacniały efekt.
 Mason w końcu prychnął i z łaską rozluźnił uchwyt, zaczynając na powrót pocierać dłonią o jego penisa. Kiedy ten był już sztywny, a czubek wilgotny, znowu zatrzymał dłoń.
 — Teraz sam ruszaj.
 — A kawa…? — Josh poruszył powoli biodrami, bo czuł, że kubek bardzo niestabilnie stoi mu na czole.
 Mason dopiero jakby sobie o niej przypomniał, bo sięgnął do niej i upił łyka. Odstawił kubek znowu na czoło chłopak, ale już nie puścił.
 Chłopak od razu zaczął szybko poruszać biodrami, pojękując przy tym cicho i czując, jak rozkosz rozchodzi się po jego ciele. Nawet jak to tylko ręka wokół penisa, to doznania były dużo bardziej intensywne, niż kiedy sam sobie trzepał. A Mason rzadko kiedy dawał mu dojść podczas ich seksu, więc był strasznie podekscytowany tym, że teraz będzie mógł. Do tego coraz intensywniej czuł zapach Masona i wzwód tuż przy twarzy. Aż wciągnął głęboko powietrze, chłonąc tę woń.
 — Nnn… ja już… będę…! — wystękał, coraz chaotyczniej unosząc biodra, na skraju orgazmu.
 — Ta — mruknął Mason, odstawiając na bok kubek z kawą i mając już wolną rękę, poprawił się na kanapie, rozpiął spodnie i położył swojego sztywnego penisa na twarzy Josha.
 Ten cały zaburaczał, patrząc z niedowierzaniem i skrajnym zawstydzeniem to na Masona, to na członek. Potem jednak szybko zacisnął powieki, speszony i tylko poruszył mocniej biodrami, starając się ignorować fakt, że ma chuja na twarzy. Doszedł dosłownie sekundę później, a jego ciało całe podrygiwało w spazmach przy orgazmie.
 W błogim spełnieniu długo nie mógł zostać, bo dosłownie po chwili poczuł, jak Mason poklepuje go po ustach, po nosie, a nawet po powiekach swoim ciepłym, wręcz gorącym penisem. Sapnął i uchylił jedną powiekę, zerkając na mężczyznę. Oddychał wciąż głęboko i opadł zupełnie biodrami w dół.
 — Mam zrobić loda? — spytał z wahaniem.
 — Nie, masz go kontemplować — zadrwił Mason. — Oczywiście, że masz zrobić loda! — fuknął. — Albo możesz go wziąć na jeźdźca, będziesz miał ten swój upragniony ruch.
 Josh skrzywił się i cofnął głowę.
 — Nie o taki ruch mi chodziło — odparł i pochylił się do tego, jakby nie było, sekswownego kutasa, obejmując żołądź ustami.
 — Przynajmniej byś nie jęczał, że w ogóle nie masz ruchu. I przekręć się na brzuch, będziesz brał go głębiej.
 Josh sapnął przez nos i wypuścił penisa, spełniając polecenie. Ułożył się na brzuchu i pochylił ponownie do jego krocza, wciągając intensywny zapach.
 — Tylko nie duś mnie nim — mruknął bardziej do penisa niż do Masona.
 Mężczyzna prychnął pod nosem.
 — To bądź grzeczny albo właśnie niegrzeczny i pochwal go, jaki jest śliczny — zadrwił, przesuwając dużą gorącą dłonią po karku Josha.
 Chłopak zadrżał na to i zamiast leżeć, zgiął kolana, unosząc biodra wysoko. Zaczął głośno obwąchiwać jego krocze i łasić się do niego twarzą, a plecy lekko wyprężając w łuk. Wiedział, że na Masona łagodność trzeba sobie zapracować.
 — No, słuchamy! — zagrzmiał Mason niskim tonem, przesuwając dłonią po plecach Josha, aż na pośladki. Jeden z nich ścisnął mocno.
 Chłopak jęknął cicho i oddychając gorącym powietrzem na członek mężczyzny, wydyszał pierwsze słowa z pornosów, które niegdyś oglądał, jakie mu przyszły do głowy:
 — Jest… takim olbrzymem, że mógłbym strzelić od samego rozciągnięcia nim szpary. — Kurwa mać, pomyślał równocześnie, cały czerwony.
 Mason prychnął pod nosem.
 — Mmm, a coś oryginalnego — zadrwił, a jego palce przesunęły się między pośladkami chłopaka.
 Josh sapnął zniecierpliwiony. Co, do cholery, mogło być oryginalne?
 — Mm… taki żylasty, twardy i silny, że kiedy ładujesz we mnie amunicję, to czuję, jakbyś mnie armatą rżnął — wyburczał, chowając twarz w kroczu swojego pana. Boże, nie chciał mu patrzeć w oczy.
 Mason jednak pokrzyżował mu plany, bo szarpnął go, podnosząc do góry i patrząc mu złymi oczami prosto w jego.
 — Mówiłem ci coś?! — warknął. — Nie baw się w gwiazdę porno, bo chujowo ci to idzie — dodał i liznął najpierw go w usta, a potem je ugryzł. — Wiem, że lubisz moją pałę, ale jak nie będziesz mówił prawdy, to twoja dupa polubi ją tak, że będzie ją rozpamiętywać minimum trzy dni.
 — Chciałeś niegrzecznie — jęknął Josh, aż drżąc na ciele na samą myśl spełnienia groźby przez Masona i wstydu, który go ogarnął, kiedy mężczyzna patrzył na jego zaczerwienioną jak dojrzały pomidor twarz.
 — Zapomniałem, że jesteś tak chujowym aktorzyną — warknął i sprowadził go znowu twarzą do swojego krocza.
 Josh już zamilkł, nie chcąc dodawać nic, co mogłoby rozjuszyć mężczyznę. To mogło być cokolwiek. Zaczął więc ponownie oblizywać penisa, lekko się trzęsąc i w końcu wziął go do ust.
 Mason już łaskawie nie naciskał. Poruszał tylko od czasu do czasu biodrami, bawiąc się zwieraczem chłopaka. Josh wydawał zduszone stęknięcia. Zaciskał pośladki i poruszał sprawnie głową. Jak nigdy wcześniej geniuszem w robieniu loda nie był, tak po „treningu” u Masona naprawdę zaczęło mu to nieźle iść. Bo, co by nie mówić, ile razy Mason mu groził, że go sobie weźmie, to jak na razie zdarzało się to tylko kilka razy. Częściej ograniczał się do spuszczenia się mu w usta albo na twarz. I za to poniekąd Josh był mu wdzięczny. Wolał brać w usta niż w dupę, bo Mason nie należał do najsubtelniejszych facetów i nie zawsze było przyjemnie.
 Sięgnął dłonią do jąder mężczyzny i zaczął je delikatnie masować, równocześnie przytrzymując dłużej penisa w ustach i ssąc mocno. Po chwili usłyszał zadowolone stękniecie od strony Masona. A z każdym ruchem głowy i dłoni jego pan mruczał coraz głośniej. Przyspieszył więc pieszczoty, wdychając przy tym silny zapach mężczyzny, który nasilał się coraz bardziej. Gdyby chłopak niedawno nie doszedł, to właśnie penis zacząłby mu stawać.
 Mason w końcu stęknął ciężko i jedną ręką przytrzymał głowę swojego podwładnego przy kroczu, a drugą ścisnął jego pośladek. Doszedł w tym samym momencie.
 Josh zacisnął powieki, a dłoń na jego udzie, czekając, aż mężczyzna go puści. Ten wziął jeszcze jeden głębszy oddech i dopiero zsunął mu dłoń z głowy. Oddychał ciężko i głęboko.
 Josh odsunął się od krocza Masona, a troszkę spermy spłynęło mu wraz ze śliną z kącika ust na brodę. Chłopak jednak nie usiadł obok, tylko złapał w dłonie bluzkę mężczyzny i wcisnął nos w jego klatkę piersiową. Tak dobrze pachniał…
 Mason złapał go za kark niczym psa i odsunął od siebie, nieświadom, co chłopak naprawdę robi.
 — Nie wycieraj się, kurwa, o mnie! — syknął.
 Josh cały drgnął, kuląc się i unosząc na niego spłoszone spojrzenie.
 — Nie wycieram się — powiedział szybko, oblizując usta i wycierając resztki spermy w wierzch dłoni.
 Mason zrobił srogą minę, puszczając go jednak.
 — To co robisz, do diabła?!
 — Pachniesz… — odparł płasko Josh, masując sobie kark.
 — Więc?
 — Chciałem powąchać. Mówiłem, że lubię twój zapach — odmruknął, wstając z kanapy i sięgając po swoje ubrania.
 Kiedy już milimetry dzielił go od nich, nagle poczuł silne szarpnięcie za nadgarstek. W efekcie wylądował ciężko na kanapie.
 — Pozwoliłem ci wstawać? — Mason warknął mu do ucha i przycisnął go do siebie, obejmując ramieniem na wysokości karku. Twarz Josha została wręcz przyszpilona do jego twardej klatki piersiowej.
 Chłopak aż sapnął głucho i objął mocno mężczyznę w pasie, wdychając nosem zapach. Po seksie był jeszcze mocniejszy i bardziej seksowny niż zwykle. Całe ubranie Masona było nim przesycone. Josh stęknął błogo zduszonym na jego torsie głosem.
 Mason potargał mu mało delikatnie włosy i spojrzał w stronę telewizora, który wciąż był włączony. Koncert już się skończył, a teraz leciał już tylko jakiś program znanego dziennikarza, który rozmawiał ze politykiem o nowych sposobach tępienia dzikich ludzi. Mówił coś o jakiejś broni, której wystrzeliwane naboje paraliżowały całe ciało ofiary, którą potem można było bezpiecznie dobić ostrzem na jej końcu, niczym w bagnetach.
 Mason pokręcił głową, słuchając tego.
 — Bez sensu — skomentował.
 — Mm? — mruknął Josh, wciąż wtulony w tę szeroką klatkę piersiową.
 — Jak już ich paraliżuje, to po co dobijać od razu? Lepiej niech wykroją, co się przyda, a dopiero potem dobiją — wytłumaczył, a Josh poczuł, jak palce mężczyzny zaczynają bawić się jego włosami.
 Zerknął kątem oka na ekran, gdzie akurat pokazano ową broń i tłumaczono, jak dokładnie działa. Chłopak od razu pojął sens słów Masona i aż go zmroziło.
 — Co ty chcesz, żeby z nich wykrawano? — spytał, pocierając policzkiem o jego tors, by nasiąknąć zapachem.
 — Organy. To, że jesteście chorzy na jedno, nie znaczy, że chorują wam inne rzeczy. Wiesz, nerki, serca, takie tam. Byłaby dodatkowa kasa za narządy — wytłumaczył spokojnie.
 — Nie jestem nimi, nie odnoś tego do mnie — odparł ciszej Josh, który zbladł na myśl, że mieliby go sparaliżować i na żywca coś wycinać. A Mason jeszcze tak lekko o tym mówił.
 — Też jesteś zarażony — prychnął Mason z rozbawieniem w głosie. — Ale też jesteś mój — dodał i przycisnął go bardziej do siebie, po czym sięgnął po resztki zimnej już kawy.
 Joshowi podobała się ta pozycja, więc nie zaoponował i wciąż sporadycznie zaciągał się zapachem mężczyzny, rękami obejmując go w pasie. Zaczynał się zastanawiać, czy był sens uciekać. Mason naprawdę dawał mu niezłe schronienie, a z lekarstwem nigdy się nie spóźnił. Do tego teraz mógł jeść wszystko, co było w kuchni. Jednak nie wiedział, czy myśli tak teraz tylko dlatego, że było spokojnie, a kiedy znowu Mason się wkurwi, zmieni zdanie.
 — Skończyły mi się zastrzyki, zostawisz mi więcej? — spytał na razie, unosząc na niego wzrok.
 Mason zerknął na niego ciemnym, surowym spojrzeniem.
 — Dziś już brałeś — upewnił się, zerkając na zegarek. Niedługo musiał iść po swoje leki. Nie chciało mu się.
 — Tak… ale na zaś…?
 — Jutro ci przyniosę — odparł w końcu z dość wyczuwaną w głosie łaską.
 Josh uśmiechnął się i wychylił się trochę do góry, całując go w szyję.
 — A trampki? — spytał, wąchając go.
 — Trampki, trampki, trampki. Myślisz tylko o jednym — fuknął, a w głowie zakołatała mu pewna myśl. Spojrzał na ubrania chłopaka leżące na podłodze, a potem powiódł wzrokiem po jego ciele. Ten, nieświadom tego, wciąż łasił się do niego i dodał:
 — Nie o jednym… ale nie chcę boso chodzić.
 — Podłoga jest ciepła — pan domu odmruknął na odczepnego, a jego dłoń z karku chłopaka przesunęła się miedzy jego nogi. Mężczyzna chwycił w dwa palce miękkiego penisa za sam czubek.
 Josh od razu cofnął się trochę od niego i spojrzał w dół.
 — Co robisz? — spytał, zerkając mu znowu w oczy.
 — Myślę — odparł lakonicznie, odciągając napletek i przyglądając się główce. Oglądał sobie penisa chłopaka i wykrzywiał go na różne strony.
 Josh zarumienił się nieco, patrząc bez zrozumienia na te oględziny.
 — Miałeś dotąd dość czasu, żeby pooglądać mojego chuja. — Zaśmiał się szczekliwie i dość nerwowo.
 Mason jeszcze chwilę nie odpowiadał, ale w końcu puścił penisa chłopaka i pchnął go lekko w ramię.
 — Wstawaj — syknął na niego.
 Josh cofnął się od razu, wstając z kanapy. Zaczynał się obawiać, że Mason wymyślił coś głupiego albo on znowu czymś go wkurwił.
 — I co? — spytał, obserwując go czujnie.
 — I nic. Pomyślę nad tymi butami — mruknął, wstając z kanapy i nim chłopak ruszył do swoich ubrań, aby się ubrać, sam wziął je z podłogi. — Przyniosę ci jutro lekarstwo — dodał jeszcze i ruszył w stronę wyjścia z tego małego poddasza.
 Josh zamrugał i pobiegł za nim, po czym impulsywnie wyrwał mu z ręki swoje jeansy.
 — Nie bierz mi ubrań! Mason, kurwa, mam jedne spodnie!
 Oczy Masona od razu spoważniały jeszcze bardziej, a do tego jego twarz ściągnęła się w pełnym złości grymasie. Wyciągnął do chłopaka rękę.
 — Oddaj! — syknął nisko i władczo.
 Josh, mimo strachu, który wzbudzał w nim Mason, schował spodnie za plecami i cofnął się kilka kroków.
 — Chociaż spodnie mi zostaw! Jak mam, do cholery, nago do kuchni schodzić, jak ten twój służący się tu wszędzie szwenda?
 — Wstydzisz się go? — zadrwił Mason, podchodząc do niego o krok. Złapał go momentalnie za szczękę. — I tak wie, że tu jesteś, że żyjesz na strychu jako moja zabawka, więc… Nie, nie zrobi mu różnicy, czy zobaczy twoją gołą dupę. A teraz… — sięgnął za plecy Josha i zabrał mu spodnie — nie pyskuj. — Strzelił go jeszcze w twarz i dopiero ruszył do wyjścia.
 Josh pisnął, ale nie złapał się nawet za policzek, patrząc za nim ze złością. Przez myśl mu przeszło, czy za nim pobiec i błagać na kolanach, ale nie zamierzał się aż tak poniżać. Miał jeszcze swoją godność, mimo że mężczyzna usilnie starał się go jej pozbawić.
 Krzyknął więc tylko za nim:
 — Jesteś pieprzonym chujem, Mason!
 Nie uzyskał żadnej innej odpowiedzi niż trzask klapy prowadzącej na dół.



 – 5 – Tajemnicze zasoby szuflady Masona
 


29 stycznia 2012
 

Na szczęście strych był ogrzewany. Gdyby nie to, Josh, śpiąc nago na kanapie, pewnie trząsłby się z zimna, ale stare grzejniki dawały ciepło, więc nie było najgorzej. Mimo to, kiedy obudził się rankiem, zapragnął przykryć się czymś i spać dalej.
 Kiedy spojrzał po sobie, skulił się bardziej na kanapie. Nie wstając z niej, włączył telewizor tylko po to, żeby dowiedzieć się, która była godzina. Chcąc nie chcąc więc ustawił program informacyjny i starając się nie skupiać uwagi na wiadomościach o nowych akcjach przeprowadzanych przeciwko dzikim zainfekowanym, dowiedział się, że jest ledwo po ósmej. Wyłączył ekran i przekręcił się na plecy, wzdychając.
 Nie chciał jeszcze schodzić na dół. Nie miał zamiaru pokazywać się nago Masonowi. Oczywiście ten widział go takiego aż nazbyt często i kiedy tylko chciał. Ale nie chciał teraz… Miał zamiar poczekać jeszcze, by być pewnym, że mężczyzna wyszedł i dopiero pójść po śniadanie. Aktualnie, kiedy miał w głowie wizję prawdziwego śniadania, nie chciał nawet otwierać szafki z daniami z proszku. Aż uśmiechnął się lekko do siebie na myśl o pełnej lodówce. Cieszył się, że może tam pobuszować. Zmarkotniał jednak szybko, kiedy uświadomił sobie, że najpierw musi nago przemknąć do pokoju mężczyzny i ukraść mu jakieś ciuchy.
 Wstał wreszcie z kanapy i przeciągnął się. Musiał jakoś zabić czas. Więc kiedy się odlał i umył twarz i ręce, zaczął na zakurzonej podłodze wyciskać pompki. Może schudł ostatnimi czasy, ale chciał chociaż trochę utrzymać formę. Mięśni też nie miał już takich jak kiedyś, ale nie miał zamiaru dać się pokonać wirusowi. Po seryjce pompek zrobił jeszcze setkę brzuszków i dopiero poszedł do kuchni, żeby zrobić sobie herbatę.
 Sączył ją leniwie, siedząc nagim tyłkiem na blacie. Może uda mu się jakiś koc też zwinąć. I buty… Bo nie bardzo wierzył, żeby Mason kupił mu trampki, skoro zabrał mu ubrania.
 Właśnie, Mason… Wczoraj tak dobrze mu strzepał… Chciałby częściej to powtarzać, choćby miał pieprzyć jego rękę. Przynajmniej dochodził za sprawą kogoś, a nie samemu.
 Zmarszczył lekko brwi, spoglądając w dół na swojego penisa. Odetchnął cicho i wciąż w jednej dłoni trzymając kubek z herbatą, lekko potarł drugą o członek. Tak… to nie był głupi pomysł na zbicie czasu.
 — Mm… — mruknął do siebie i odłożył herbatę, a penisa złapał wreszcie w dłoń.
 W kuchni było dość duszno i ciemno. Jedyne okienko, jakie znajdowało się na poddaszu, to to w części małego saloniku, do którego kuchnia przylegała. Jednak Josh bardzo rzadko je otwierał. Podłogę stanowił zakurzony, stary parkiet, a ściany i umeblowanie było utrzymane w kolorach brązu i sepii. Kanapa nosiła ślady odrapania, telewizor stary jak świat, a szafki w kuchni się rozpadały. Joshowi jednak to wszystko jakoś szczególnie nie przeszkadzało. Oczywiście, że wolałby spać w sypialni Masona, móc się codziennie myć w jego łazience z podgrzewanymi kafelkami, ale z drugiej strony… czuł się tu trochę jak w swoim gniazdku. Mimo że Mason wchodził tu kiedy chciał, to ten strych był taki… jego. I lubił tu przebywać. Chociaż teraz, kiedy myśli samoistnie podążyły mu do ciepłej pościeli w łóżku mężczyzny, chłopak zapragnął znaleźć się blisko jego ciała.
 Odetchnął głęboko i zaburczał nisko, wyobrażając sobie zapach Masona. Było to zwykle na szczęście niezauważalne, ale kiedy ten tak wchodził na poddasze i siadał obok na kanapie, a silny zapach docierał do nozdrzy Josha, jego penis leciutko na to reagował. Tak samo jak teraz drgnął mu w dłoni, kiedy chłopak przypomniał sobie, jak wczorajszego dnia Mason tak go stanowczo do siebie przycisnął.
 Pomasował żywiej członek, starając się utrzymać wizję ciała i zapachu mężczyzny. Nie było zresztą trudno…
 Wspomnienia podążyły mu do dłoni Masona. Kiedy go wczoraj złapał za nadgarstek i przyciągnął do siebie… Był niewątpliwie silny i przewaga ta zdecydowanie się ujawniła na przełomie tych kilku miesięcy, w czasie których on, spadając z wagi, mieszkał tu z mężczyzną, który przez codzienne ćwiczenia rósł w oczach. I w tym momencie Josh musiał przyznać przed sobą, że go to kręciło. Sztywniejący kutas w dłoni, nawet gdyby próbował temu zaprzeczać, dawał doskonały dowód.
 Josh jęknął głucho, opierając tył głowy o ścianę za plecami, kiedy pomyślał, jak Mason tymi swoimi łapskami mógłby go teraz ściągnąć z tej szafki, odwrócić tyłem i przyssać się do jego szyi. Jak by mógł zacząć obcałowywać jego plecy, drażniąc tym zarostem…
 — Nnn, tak, tak… — wymamrotał do siebie, wspominając szorstkie policzki mężczyzny, które by chciał poczuć na kręgosłupie, jak ten by go lizał, a te duże, męskie dłonie błądziłyby po jego ciele. Od żeber aż do pośladków.
 Nie raz w seksie gasiło go to, jakim skurwysynem potrafił być Mason, ale mężczyzna albo nie był świadomy, jak na niego potrafi zadziałać i nie zawsze to wykorzystywał, biorąc go tak sucho i bezdusznie, że nie miał prawa się podniecić, albo naprawdę nie dbał o to, czy będzie mu dobrze, czy nie. Na tę myśl Josh na chwilę wstrzymał ruchy na swoim sztywnym już penisie.
 Mógłbyś czasem, chuju, nawet odwrócić mnie bez słów, wylać coś na tyłek i wziąć, pomyślał, tylko nie pierdolić o sukach, szmatach i tym, jakim jestem śmieciem.
 Zaklął szpetnie pod nosem i zaczął ponownie sobie trzepać, przesuwając raz po raz okrężnymi ruchami palca po swojej główce. Myślał o ciemnych włosach mężczyzny, które muskały czasem jego skórę… Myślał o twardym spojrzeniu, które czasem było tak przytłaczające, że nie potrafił nie spuścić wzroku… ale za to takie seksowne. Myślał o jego chuju, którego miał w ustach aż nader często i który był taki duży i żylasty. Myślał też o umięśnionej klatce piersiowej, wyobrażając sobie, jak ociera się o jego własną przy miarowych ruchach…
 — Mmmnnn! — wymruczał nagle, wyprężając plecy i dochodząc gwałtownie w rękę.
 Poruszył jeszcze kilka razy chaotycznie dłonią po penisie, dysząc ciężko. Uśmiechnął się lekko do siebie, czując, jak przyjemność ogarnia jego ciało, a napięcie ulatuje. Podciągnął jedną nogę, opierając o kolano podbródek i przymknął oczy. Jeszcze chwila i zejdzie na dół, znajdzie ubrania mężczyzny i pójdzie zjeść pyszne śniadanie. Mmm.
 Kiedy już minęło, w jego mniemaniu, odpowiednio dużo czasu, aby Mason wyszedł z apartamentowca, postanowił w końcu udać się coś zjeść. Zszedł boso i bardzo powoli drabinką ze strychu. Zaczął nasłuchiwać, ruszając w stronę schodów na niższe piętra. Wyjrzał zza rogu i przekonawszy się, że służącego Masona nie ma na horyzoncie, szybko przemknął do barierki przy schodach. Zbiegł na niższe piętro, potem jeszcze jedno, a tam, kiedy miał do przejścia cały korytarz, by dostać się do sypialni Masona, najpierw zatrzymał się przy ścianie, chcąc upewnić się, czy stary lokaj gdzieś się tu nie kręci. Aż mu serce mocniej biło w piersi. I czuł się debilnie, musząc się tak chować. Był jednak całkowicie nagi, co innego miał zrobić?
 Kiedy nie dotarły do niego żadne dźwięki świadczące o obecności służącego, wyszedł zza rogu i niemal biegiem dotarł do drzwi sypialni Masona, wpadając do środka. Miałby naprawdę dużą niespodziankę, jakby się okazało, że ten tam jest. Na jego szczęście jednak tak nie było.
 Podszedł szybko do szafy Masona i otworzył ją, zaczynając przeglądać zawartość, by znaleźć coś w swoim rozmiarze albo chociaż w zbliżonym. Wewnątrz na rzędzie półek znalazł kolekcję niemalże jednakowych podkoszulek. Na wieszakach obok wisiały czarne albo inne ciemne koszule. Na końcu trzy białe. W rzędzie niżej znajdowały się spodnie, a na samym dole buty. Wszystko było w nienagannym porządku.
 Wziął jedną szarą podkoszulkę i pierwsze lepsze spodnie. Założył je na siebie od razu. Wisiały trochę na nim, ale nie przejął się tym specjalnie. Wyciągnął jeszcze jedne buty. Rozmiar też był większy, ale nie tak, żeby nie dało się chodzić. Od razu jednak poczuł się lepiej, mając coś na sobie.
 Wyszedł szybko z sypialni i już luźniejszym krokiem ruszył w kierunku kuchni. Nawet się uśmiechnął do siebie. Czekało go dobre śniadanie, a Mason, jak się wkurzy za zwinięcie mu ubrań, to dopiero za kilka godzin. Do tej pory zazna trochę komfortu. Może nawet znajdzie jakieś książki czy coś innego, czym będzie mógł się zająć.
 Kiedy zszedł do kuchni, z niej akurat wychodziła kobieta ubrana w strój pokojówki, której do tej pory nie widział. Widząc Josha w ubraniach Masona, zabrała szybko swój talerzyk z kanapkami i pospiesznie opuściła kuchnię.
 Chłopak uniósł brwi, oglądając się za nią. To… ile właściwie służby miał Mason? I… kurwa mać, mogła go kobieta nago zobaczyć. I ciekawe, czy wiedziała, kim on w ogóle był…
 Woląc tego nie rozważać, szybko wszedł do kuchni i zrobił sobie wielkie śniadanie, w postaci kiełbasy, którą upiekł w piekarniku na opcji grill i do tego omlet z pieczarkami i cebulą plus świeża bagietka, którą znalazł w koszu z pieczywem. Nie jadł tak dobrze nigdy w życiu chyba.
 Po śniadaniu czuł się przyjemnie pełny i aż mu przeszło przez myśl, żeby podziękować Masonowi za dostęp do tego wszystkiego. Na razie poszedł z powrotem do jego pokoju, żeby przejrzeć mu szafki i poszukać czegoś do zajęcia się.
 Kiedy tam dotarł, rozejrzał się, zastanawiając, od czego zacząć. Mężczyzna miał tu niezły sprzęt grający, jakieś gry i kilka szuflad, w których raczej nie było bielizny. Zaciekawiony, zajrzał do nich. Tak naprawdę nie wiedział o Masonie zbyt wiele. Przed apokalipsą znali się bardziej z widzenia, bo razem chodzili do jednego kościoła. No i czasem do klubów gejowskich, stąd wiedzieli o swojej orientacji. Ale nigdy nie zdarzyło im się wymienić więcej niż kilka słów. A potem, kiedy Mason wziął go do siebie, Josh był tak zszokowany tym, jaki mężczyzna się okazał, że raczej nie wychodził ze strychu i nie próbował nawiązać z nim głębszego kontaktu. Zresztą, tych pierwszych tygodni w ogóle nie pamiętał.
 Ale teraz… czemu miałby się nie dowiedzieć o nim więcej?
 W pierwszej z szuflad znalazł kolejne pudełka z grami. W kolejnej… kilka rzeczy sprzed apokalipsy. W ogóle rynek rozrywkowy zamarł od tamtego czasu, więc zarówno ilość książek, jak i produkowanej muzyki zmalała, ale też nabrała nowego brzmienia i wyrazu.
 Wziął upchniętą pod jakimiś kartkami ostatnią z książek wydanych przed nowym rokiem 2012. Uśmiechnął się gorzko do siebie i usiadł z nią przy szafce, na podłodze. Zaczął ją kartkować i wręcz nie mógł uwierzyć, jak beztroskie były w niej dialogi i jak, na pierwszy rzut oka przynajmniej, wydumane problemy mąciły świat głównych bohaterów. Nawet kryminalnych, brutalnych zbrodni nie dało się porównać z tym chaosem, który teraz ogarnął świat.
 Josh miał naprawdę olbrzymie szczęście, że znalazł się pod skrzydłami Masona. Zdawał sobie z tego sprawę do tej pory, ale kiedy teraz zaczął czytać pierwszy, a po nim następny rozdział w książce, dotarło do niego, w jak fatalnym położeniu by się znalazł, gdyby nie Mason. W książce główny bohater męczył się z problemami finansowymi swojej firmy, a on… mógł właśnie biegać nago jak go Pan Bóg stworzył po ulicach Nowego Jorku, żywiąc się zdechłymi szczurami albo co gorsza ludzkimi zwłokami, tracąc z dnia na dzień swoje człowieczeństwo, by w pewnym momencie zostać zestrzelonym przez żołnierzy jak zwierzę. Potem pewnie wrzucono by go do jakiegoś rowu z resztą zwierzyny i zakopano albo spalono. A Mason… dawał mu schronienie, warunki do życia i przede wszystkim lekarstwo. I co prawda traktował go jak rzecz, ale poza seksem nie wymagał nic. A seks też czasami był przyjemny… Czasami.
 Josh zamknął książkę, nie mając ochoty czytać dalej. Wątek zaczął go irytować, tak samo jak główny bohater. Wcisnął książkę na swoje miejsce i zaczął przeglądać pozostałe szuflady. W kolejnych ujrzał jakieś stare ciuchy, a pod nimi grubą teczkę zamknięta na kokardkę. Zaciekawiony, bez chwili wahania wydobył ją z szuflady i usiadłszy z nią z powrotem na podłodze, otworzył.
 W środku ułożone na dwie kupki były… listy, kartki, jakieś wycinki z gazet i odręczne notatki. Był nawet zalany czymś zeszyt. Coraz większym zaintrygowaniem zaczął przeglądać zawartość, żeby dowiedzieć się, czego dotyczy.
 Kilka kopert, które wziął do ręki, było zaadresowanych do Masona, inne do kogoś, kogo ani imienia ani nazwiska nie znał. Zaplamiony zeszyt także był podpisany tymi inicjałami. Zajrzał do środka, czytając jego zawartość.

„Ojciec znowu wyrzucił mnie z domu. Niby się nie martwię, bo mogę zawsze iść do M., ale boję się, że kiedyś zabierze mi klucze i nie będę mogła wrócić na noc. Do tego nie mogę powiedzieć, że nie mam nic do szkoły, bo nie mam jak wrócić do domu… to kłopotliwe.”

Data pod wpisem wskazywała na październik 2006 roku.
 Pamiętnik? Jakiejś dziewczyny? Josh odłożył go na bok, zaskoczony co prawda, że Mason trzymał coś takiego w pokoju, ale był zaciekawiony wycinkami z gazet. Sięgnął więc po nie i przeczytał nagłówki artykułów.
 Dotyczyły początku roku, pierwszych objawów u ludzi i prób leczenia. Na jednym z wycinków było zdjęcie młodej dziewczyny, która, jak głosił tekst pod zdjęciem, miała być pierwszą, u której wykryto wirus. Poza tymi wycinkami było też kilka z lat wcześniejszych o koncertach, imprezach studenckich i kilka pokreślonych kolorowymi markerami broszur odnoszących się do wyższych uczelni. Josh uśmiechnął się lekko do siebie. Mason zamierzał iść na studia? Nic dziwnego, byłoby go na to stać. W sumie dziwne, że nie poszedł. Uczelnie jeszcze działały.
 Odłożył gazety i notes z powrotem do teczki. Inicjały dziewczyny wciąż go intrygowały, ale nie zamierzał bynajmniej pytać o nią Masona. Był pewien, że mężczyzna wpadłby we wściekłość, gdyby się dowiedział, że mu tu grzebał. Schował więc teczkę na swoje miejsce i dopiero wyprostował się, rozglądając po sypialni. Dojrzawszy jakiś cienki, rzucony na taboret przy ścianie koc, zabrał go i z nim podążył już na swoje poddasze.

*

Mason przetarł twarz, opierając czoło o przednie siedzenie samochodu, którym był znowu odwożony do domu. Po chwili ten się zatrzymał, a mężczyzna nawet się nie pożegnawszy, wysiadł.
 Chciał kawy. Już. Natychmiast.
 Tym bardziej, że dzisiejszy plan wyznaczony dla niego przez rząd zakończył się dość późno, bo jakiś jebany trener od pływania spóźnił się … dwie godziny. Więc poza tym, że musiał się napić kawy, powinien też się w miarę pospieszyć z podaniem Joshowi lekarstwa. Kawę jednak uznał za priorytet i nastawił ją sobie szybko w kuchni. Już z gotowym kubkiem szedł na górę, trąc nasadę nosa. Nie był pewny, ale chyba nie powinien być tak zirytowany i zmęczony dniem, skoro cały świat tak dbał o jego zdrowie.
 Wyciągnął strzykawkę z wewnętrznej kieszeni kurtki, oglądając ją. Mała, plastikowa z zabezpieczeniem, aby niechcący nie utracić dawki. Schował ją, nim wszedł na poddasze.
 Zastał tam Josha pocierającego jakąś brudną szmatką o równie brudną szybę w okienku. Był boso, ale miał na sobie jego ubrania. Do tego na kanapie leżał koc.
 Chłopak, słysząc kroki, odwrócił się szybko i spojrzał na mężczyznę wyraźnie rozbieganym wzrokiem.
 — Jesteś — sapnął, podchodząc do niego szybko, wciąż ściskając mocno szmatkę w ręce.
 Na powitanie zamiast uśmiechu, dobrego słowa czy w ogóle jakiegokolwiek słowa dostał strzał z otwartej ręki w policzek. Jęknął głucho, a jego głowę aż odrzuciło na bok. Zatrzymał się momentalnie w pół kroku i spojrzał lekko wilgotnym wzrokiem na mężczyznę.
 — Za co, do cholery?
 — Za ubranie. Jest moje! — wycedził Mason, łapiąc za przód swojej koszulki, która była na chłopaku. Jakby nie miał kawy w drugiej dłoni, to by go uderzył jeszcze raz.
 — Było zimno! — odparł szybko Josh, łapiąc go za nadgarstek i nieświadomie zaciskając na nim paznokcie. Czuł się bardzo nieprzyjemnie pobudzony i chciał już to cholerne lekarstwo. — I mówiłem, że nie będę nago łaził. To chore.
 — A ja mówiłem, że będziesz! — krzyknął mężczyzna i odepchnął go od siebie, przewalając na podłogę. Nim chłopak poderwał się, Mason przyszpilił go do niej z powrotem, przydeptując mu klatkę piersiową nogą.
 Josh zaburczał nisko jak pies i odepchnął jego nogę obiema rękami, po czym, zdecydowanie niewiele myśląc, ugryzł go w łydkę. Mason krzyknął na to, bardziej z wściekłości niż z bólu. Uderzył chłopaka w bok ciała. A potem kolejny raz. Kolejne uderzenie spadło na uda Josha, kiedy Mason zamachnął się na niego kubkiem, wylewając przy okazji resztki kawy. Drugą ręką szarpnął go, dopadając do niego i przewracając na brzuch. Złapał go za kark i przybił jego głowę do brudnej podłogi.
 Chłopak zaskamlał, cały się trzęsąc z bólu i próbując odepchnąć od parkietu z całych sił, by wstać. Wyrywał się jak zwierzę w potrzasku, na poły czując instynktowną potrzebę ucieczki, a na poły zwyczajny strach, jaki czasem czuł przy Masonie. Ten jednak nie zważając na jego próby ucieczki, trzymał go mocno za kark. Podciągnął sobie drugą dłonią jego biodra w górę i ściągnął mu na siłę swoje spodnie z tyłka.
 — Zostaw mnie! — krzyknął od razu Josh, tym razem czując uderzenie paniki. Wił się pod mężczyzną i sięgnął rękami na ślepo do tyłu, drapiąc go po przedramieniu ręki, którą był przytrzymywany.
 Nagle przed oczami zobaczył koniec strzykawki.
 — Wierzgaj tak dalej, a wbiję ci to w oko! — zasyczał Mason wściekły z powodu protestu ze strony Josha. Chłopak w ogóle się go nie słuchał!
 — Nie! — pisnął, zamykając odruchowo powieki. — Wbij w szyję.
 — To zamknij mordę i nie wierć się jak wściekły! — zagroził pan domu i odsunął igłę od twarzy chłopaka. Złapał strzykawkę w zęby, a wolną ręką przesunął między pośladkami Josha. Naparł od razu na jego dziurkę.
 Chłopak jęknął w proteście, zaciskając pośladki mocno. Nie chciał go tam teraz. Nie chciał znowu na sucho, do cholery! Do tego miejsca po uderzeniach pulsowały bólem, a ciało rozgrzane i pobudzone przez wirus całe drżało. Mason jednak nie dawał mu szans na ucieczkę, a do tego napierał boleśnie na jego szparkę, aż w końcu jeden jego palec dosłownie przebił się przez ciasny krąg mięśni Josha. Chłopak zapiszczał pod nim, czując, jak świeczki stają mu w oczach.
 — Nie rób tak! — wymamrotał drżącym głosem, ściskając zwieracz na jego palcu.
 — A zamkniesz się w końcu? — wycedził Mason, trzęsąc się z wściekłości. Nakręcał się w niej coraz mocniej, im bardziej chłopak stawiał opór. Ale w tym wszystkim jeszcze jedna rzecz go drażniła. Jak bardzo by chciał, tak wściekły i tak nie był w stanie zgwałcić chłopaka, bo po prostu nie umiał się aż tak usztywnić.
 Zaklął szpetnie i wbił w chłopaka kolejny palec, po którego jądrach spłynęła mała kropelka krwi, kiedy Mason poruszył dłonią.
 Chłopak krzyknął i nie mógł powstrzymać kilku łez, które spłynęły mu po twarzy na brudną podłogę. Zatrząsł się cały, kwiląc pod Masonem. Nie potrafił już wydobyć głosu, by powiedzieć coś konstruktywnego, co by mogło przekonać mężczyznę do puszczenia go. Rwący ból w tyłku tylko się nasilał.
 Nagle kolejna fala bólu przeszła jego ciało, kiedy Mason wyciągnął szybko palce z jego tyłka. Chwilę nie działo się nic, po czym chłopak poczuł ukłucie, ból i ciśnienie, jakie wywołało wpuszczane lekarstwo pod skórę. Szczegółem było, że miejscem wkłucia były bliskie okolice mocno naruszonego zwieracza.
 Zakwilił boleśnie, a całe jego ciało wzdrygnęło się przy tym. Przesunął chaotycznie dłońmi po podłodze, dysząc urywanie. Aż mu się ciemno robiło przed oczami.
 — Już… puść… — wyjąkał drżącym głosem. — Nie chcę… już…
 Mason jeszcze raz przycisnął go do podłogi ręką, po czym faktycznie puścił, wstając.
 — Skończony idiota! — warknął i nadal z zaciętą miną wyszedł z izby.
 Josh od razu przycisnął dłonie to twarzy, leżąc zupełnie nieruchomo. Tyłek go piekł. Uda go bolały. Bok i twarz też. I wciąż czuł to miejsce po ukłuciu.
 Dopiero po chwili z trudem podciągnął spodnie, ale nie chciał się ruszać, by doczołgać się do kanapy. Skulił się tylko na podłodze, nie wierząc, że rano trzepał sobie do tego skurwysyna.
 Po kilku minutach, jak tak leżał, nagle zdał sobie sprawę, że ktoś nad nim stoi. Z tego wszystkiego, z bólu i poniżenia, musiał nie zauważyć, że Mason wrócił na poddasze. Aż mu serce stanęło, kiedy zdał sobie z tego sprawę. Skulił się tylko jeszcze bardziej, niemal w pozycję embrionalną, wycierając resztki łez z twarzy. Modlił się, żeby sobie poszedł. Mason jednak odetchnął ciężko i kucnął obok niego. Położył mu dłoń na czole.
 — Pomijając resztę… Lekarstwo działa? — spytał chłodnym, suchym tonem.
 Josh przełknął ślinę i pokiwał głową twierdząco, potulnie, cały zamierając. Mason odetchnął i przesunął mu dłonią po czole i włosach.
 — Przekręć się na plecy — rozkazał mu nadal głosem bez emocji.
 Josh chciał w pierwszej kolejności odpowiedzieć, że nie chce, bo tyłek go boli, ale tego nie zrobił. Nie chciał znowu narażać się na jego złość. Drżąc lekko, wyprostował nogi i przekręcił się na plecy, unosząc na mężczyznę zaczerwienione oczy.
 Mason schylił się do niego bardziej i bez słowa najpierw podłożył mu jedną rękę pod kark i pachę, a następnie drugą pod kolana. Podniósł go bez większego wysiłku.
 Chłopak zamrugał, patrząc na niego niepewnie. Przekręcił jednak lekko głowę, wciągając słabo zapach mężczyzny. Ten zaś czuł, jak ciało chłopaka jest w tej chwili spięte i nieco drży. Podrzucił go sobie lekko w ramionach, poprawiając go i bardziej przyciskając do siebie. Dalej nic nie wyjaśniając, ruszył do wyjścia z pokoiku chłopaka. Kiedy dotarł do rozkładanych, wąskich, drewnianych schodków prowadzących na dół, przycisnął bardziej klatkę piersiową Josha, do siebie.
 — Trzymaj się — warknął.
 Chłopak bez słowa sprzeciwu objął go mocno za szyję, wtulając się w niego jak najciaśniej mógł. Odruchowo zacisnął przy tym tyłek i jęknął cicho, ale nie puścił mężczyzny.
 Mason zszedł z nim ostrożnie na dół. Dalszą drogę też się nie odzywał, a Josh widział, że są coraz bliżej pokoju mężczyzny, aż w końcu do niego wchodzą. Mason nie puścił go, aż nie weszli do łazienki. Tam pachniało czymś bardzo delikatnym, a dodatkowo było wilgotno i duszno. Mason dopiero w łazience odłożył Josha na łazienkowy dywanik na jej środku. Po tym też wyprostował się i wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami.
 Josh spojrzał za nim, zagubiony. Potem rozejrzał się i w wannie dostrzegł wodę, a do jego nozdrzy doleciał przyjemny, ziołowy zapach. Na początku, kiedy mężczyzna go wyniósł, myślał, że chce go wyrzucić na bruk. Tego na pewno się nie spodziewał. Poczekał jednak jeszcze, drżąc nieco, ale nie ruszając się z miejsca. Tylko wbił swoje zielone oczy wyczekująco w drzwi łazienki.
 Po niecałych dwóch minutach usłyszał zza nich dźwięk… muzyczki, a następnie jej towarzyszących odgłosów najwyraźniej jakiejś gry akcji.
 Oblizał nerwowo usta i znowu spojrzał na wannę. Odetchnął i powoli się rozebrał, krzywiąc za każdym razem, kiedy przypadkiem dotknął miejsca, w które uderzył go Mason. Za to kiedy wstał, aż jęknął cicho i sięgnął dłonią do tyłka. Piekło. Mimo to, po chwili wszedł do gorącej wody i niemal położył się w wannie, przymykając oczy. Zapach był niemal tak kojący jak woń Masona. I było tak ciepło i dobrze…
 Nie spieszył się, leżąc w wannie i patrząc na unoszącą się parę. Opłukał spoconą twarz, włosy, ale nie śmiał sięgać do swojego tyłka. Odpoczywał tylko kilkanaście długich minut, aż wreszcie niechętnie wyszedł i owinął się jakimś wielkim ręcznikiem, który znalazł. Boso wyszedł razem z nim z łazienki.
 Mason siedział przed telewizorem w fotelu i grał. Kiedy usłyszał chłopaka, zastopował i spojrzał na niego.
 — Możesz iść na górę.
 Josh przełknął ciężko ślinę, wahając się. Spojrzał na łóżko, a potem znowu na mężczyznę.
 — Nie mogę z tobą spać? — spytał wreszcie, wciąż stojąc w miejscu.
 Mason ściągnął brwi, po czym odwrócił wzrok znowu do telewizora i skinął głową, wyłączając pauzę. Chłopak odetchnął z ulgą i odłożywszy ręcznik na szafkę, wszedł pod kołdrę, starając się za bardzo nie ruszać. Ułożył się na brzuchu, wtulając głowę w pachnącą mężczyzną poduszkę. W zaśnięciu nie pomagał fakt, że odgłosy z gry były dość głośne, no i w pokoju było jasno od włączonego światła. A Mason zachowywał się, jakby w ogóle go tam nie było.
 Chłopak wreszcie otworzył powieki i spojrzał w kierunku ekranu. Też by chciał pograć, jakby nie był cały obolały. Zamiast tego jednak rzucił słabym głosem:
 — W co grasz?
 — GTA — Mason odparł krótko, strzelając do jakichś przeciwników na ekranie. — Idź spać albo wracaj na górę.
 — A kiedy przyjdziesz? — dopytał się chłopak, zerkając na ginących na ekranie ludzi.
 — Jak skończę. — Kolejna krótka odpowiedź. O lekach i obowiązkowej kolacji nie wspomniał.
 Josh zapatrzył się dłużej na jego plecy. Nie odpowiedział też, mocniej przyciskając się do poduszki i czekając, aż mężczyzna wykona misję w grze.
 Kolejne długie minuty mijały, aż w końcu Mason po chyba ponad godzinie wyłączył grę. Bez słowa wyszedł z pokoju.
 Josh podążył za nim wzrokiem, nie ruszając się jednak za bardzo. Miał nadzieję, że ten szybko wróci, zgasi światło i pozwoli mu do siebie przylgnąć. Niestety jednak Josh był skazany na kolejne długie minuty, nim Mason wrócił do pokoju. Bez słowa przeszedł do łazienki, a z niej wyszedł też po dość długim czasie. Nie spieszył się.
 Kiedy w końcu się umył, podszedł do łóżka w samym ręczniku i z mokrymi, trochę lepiącymi mu się do karku i twarzy włosami. Jego zarost, który zaczął najwyraźniej hodować, teraz znajdował się wyłącznie na skraju jego szczęki, podkreślając ją.
 Josh spojrzał na niego z dołu z lekką trwogą, ale nie odezwał się. Chciał tylko, żeby mężczyzna się położył. Nie miał sił się z nim kłócić, jeśli znowu coś by się w jego słowach Masonowi nie podobało.
 Mason ziewnął jeszcze przeciągle i poszedł zgasić światło. Nastawił budzik i rzuciwszy ręcznik na podłogę, wsunął się pod kołdrę. Josh sapnął cicho, ale podsunął się do niego, obejmując w pasie. Na wypadek, gdyby mężczyzna zamierzał go od razu odepchnąć, potarł szybko potulnie policzkiem o jego ramię, łasząc się i prosząc tym samym o pozwolenie. Mason zerknął na niego przez ramię.
 — Idź spać — warknął tylko. Miał albo głupie wyrzuty sumienia, albo mu odbijało. Do tego miał ciężki dzień. Chciał przestać myśleć i iść spać.
 — Okej — odparł cicho Josh, przytulając się do niego i zamykając oczy. Ciepło mężczyzny i jego zapach działały na tyle relaksująco, że znużony zmęczeniem, szybko przy nim usnął.
 Mason jednak długo jeszcze na niego patrzył. Trochę bawił się jego włosami, ale głównie zastanawiał się, co z nim zrobić.
 Spojrzał przez ciemność, która była w pokoju, na regał z szufladami i westchnął ciężko. Obrócił się przodem do chłopaka, objął go ramieniem i dopiero usnął, naprawdę mając dość dnia.



– 6 – Szarlotka
 


7 lutego 2012
 

Mason zmarszczył nos. Było mu gorąco i duszno. Nie mógł spać i już czuł irytację wywołaną tym faktem. Otworzył oczy i zobaczył przyklejonego do siebie Josha. Zaklął pod nosem i trącił chłopaka w ramię.
 — Kurwa mać, cholerny grzejnik, spać nie daje.
 Chłopak zaburczał coś cicho i tylko przylgnął bardziej do mężczyzny, nie chcąc się jeszcze budzić. Mason wydął wargi i zmarszczył brwi. Grzało go nieprzyjemnie, a ten mały, chudy śmieć się do niego przykleił jak stary plaster.
 — Spierdalaj, psie! — warknął ponownie i odepchnął Josha od siebie, pomagając sobie nogą.
 Chłopak dopiero teraz spojrzał na niego trzeźwiej, krzywiąc się nieco, kiedy zabolały go miejsca po wczorajszych uderzeniach. Rzucił Masonowi pytające spojrzenie.
 — Co się dzieje…?
 — Grzejesz! — syknął Mason, jakby to miało wszystko chłopakowi wyjaśnić. Pretensja w jego głosie jednak dobitnie wskazywała, że nie była to pochwała, a wręcz przeciwnie.
 Josh wykrzywił lekko usta i już się nie przysunął. Wciąż jednak był zaspany, nie chciał wstawać.
 — Ciała mają to do siebie, że grzeją — odparł, naciągając na siebie bardziej pościel.
 Mason spojrzał na niego srogo.
 — Mądrzy się śmieć jeden jebany, kurwa mać — warknął pod nosem, samemu wychodząc z łóżka. Nie lubił budzić się w złym humorze.
 Chłopak zerknął za nim z dystansem, nie odpowiadając. Zawiesił tylko na dłużej zaspane spojrzenie na jego zaroście i leciutko zwilżył usta językiem. Mason już nie bacząc na chłopaka, wymaszerował do łazienki, aby się obudzić i ubrać.
 Josh westchnął, leżąc nadal w tej ciepłej pościeli. Kiedy się przekręcił, stęknął cicho, czując, że tym razem ma nieco bardziej niż zwykle bolesne stłuczenia. Starając się tym nie przejmować, wbił wzrok w drzwi do łazienki. Miał nadzieję, że uda mu się wziąć potem stamtąd ubrania, które zostawił wczorajszego wieczoru, idąc do kąpieli.
 Po kilkunastu minutach z łazienki wyszedł Mason. Już ze związanymi włosami i poprawionym krótkim zarostem na linii szczęki. Resztę miał wygoloną na gładko. Wyglądał bardzo dobrze. I był nagi.
 Podszedł do szafy i nie bacząc na spojrzenie Josha, zaczął się ubierać. Chłopak zlustrował go wzrokiem, mając ochotę przylepić się do jego pleców.
 — Mason…? — rzucił nagle.
 Ten zerknął na niego, kiedy już naciągnął dość ciasne spodnie na biodra.
 — No? Czego?
 Josh zawahał się, czy odpowiedzieć, ale wreszcie stwierdził, że raz kozie śmierć. Przecież odpowiedź nie musiała być agresywna.
 — Masz cholernie zgrabny tyłek — powiedział, uśmiechając się kącikiem ust lekko. — Nie chciałbyś czasem…?
 Mason najpierw skrzywił się, już mając zamiar opierdolić tego niewdzięcznika za takie sugestie, ale nagle pomyślał o czymś i uśmiechnął się wyjątkowo wrednie.
 — Czy nie chciałbym usiąść ci na pysku, abyś mi dziurę wylizał? — zadrwił. — Może. Ale nie teraz. — Jego głos ociekał jadem.
 Josh zgasł od razu na te słowa. Nie odpowiadając już, a raczej mrucząc coś pod nosem do siebie, zwlekł się z łóżka i poszedł do łazienki. Może kiedyś, jak sam zainicjuje jakąś sytuację, to Mason by na to poszedł. Nim jednak przekroczył próg, Mason zatrzymał go krótkim, wojskowym zawołaniem.
 — Josh! Nawet nie próbuj znowu się ubierać — zagroził i nałożył sam na siebie podkoszulkę.
 Chłopak drgnął na te twarde słowa. Obejrzał się na niego, stojąc przy drzwiach do łazienki.
 — Masz pokojówkę, do cholery — odparł cicho, mocno zażenowany.
 — I?
 — Zwiała, widząc mnie w twoim ubraniu. Dostanie zawału, jak mojego chuja zobaczy — syknął, nie dodając, że sam czuje się strasznie zawstydzony na tę myśl.
 Mason warknął pod nosem jakieś przekleństwo.
 — Tobie naprawdę do reszty mózg wyparował z tego pustego łba. Zwiała, bo właśnie zobaczyła cię w moich ubraniach — wycedził, zabierając jeszcze bluzę z szafy. — Nie jest taka głupia jak ty, aby mi się narażać! — zagrzmiał jeszcze i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
 Josh popatrzył za nim, zaskoczony, nic nie rozumiejąc. Nadal nie wiedział, czemu dziewczyna uciekła ani czemu Mason tak się właśnie wkurwił. Wolał jednak w to nie wnikać i wszedł do łazienki, żeby się umyć. Z tęsknotą spojrzał na leżące na szafce ubrania Masona, ale ostatecznie ich nie założył. Nie chciał powtórki z wczoraj. Wciąż czuł skutki na dole.
 Przełknął ślinę, ściskając lekko pośladki i wszedł pod prysznic. Zawsze mógł się owinąć kocem, który wciąż miał na górze, kiedy będzie chciał pójść coś zjeść.
 Nie kłopocząc się już rozeznaniem, czy Mason wyszedł, czy nie, przemknął szybko na poddasze. Znowu jak najszybciej, starając się być niezauważonym. Mason był draniem, że tak go zostawił. Ogólnie mężczyzna był strasznym skurwielem i chłopak miał mu za złe to, co mu wczoraj zrobił, a mimo to gdzieś w środku czuł się bezpieczny i przywiązany do tego miejsca. Tylko to go trzymało przed ucieczką i próbą przetrwania kilku dni pod mostem, nim znajdzie się praca.
 Kiedy znalazł się wreszcie na poddaszu, owinął się kocem i upewnił się, że nic nie widać spod niego. Zajrzał jeszcze do szafki, na której stał telewizor, upewniając się, że schowane tam przez niego wcześniej buty Masona wciąż są. Uśmiechnął się do siebie, widząc je i dopiero zszedł boso na dół do kuchni. Ta była pusta, ale z piecyka dolatywał bardzo aromatyczny zapach ciasta. Zaciekawiony, kucnął przed nim, zaglądając do środka przez szybkę. Tam, na prostokątnej blasze, piekło się ciasto z jabłkami. Było chyba posypane brązowym cukrem i cynamonem, bo jego zapach aż nęcił.
 Josh przełknął ślinę, wpatrując się w nie jak w skarb, totalnie zafascynowany. Nie jadł ciasta tak dawno… I właśnie się zastanawiał, czy było ono dla Masona. Ciekaw był, co mężczyzna mógł jeść.
 Kiedy tak wpatrywał się w wypiek, usłyszał, jak ktoś wchodzi do kuchni i nagle przystaje ze zduszonym westchnieniem zaskoczenia. Odwrócił się gwałtownie, wbijając zielone spojrzenie w przybyłą postać.
 Na progu stała ta sama dziewczyna, która ostatnim razem uciekła na jego widok. Trzymała dłonie przy dość pucołowatej twarzy i właśnie robiła krok do tyłu. Josh wstał szybko, owijając się bardziej kocem.
 — Czekaj! Nie bój się! — Zaśmiał się dość nerwowo.
 Dziewczyna zatrzymała się, ale pokręciła głową.
 — Nie, nie. Ja przepraszam — zaczęła, zaaferowana i chyba jednak przestraszona. Jej brązowe włosy spięte były w wysokiego kucyka i kręciły się jej ładnie. Miała też zielone oczy i pełne usta. W ogóle była bardzo ładną, chociaż drobną dziewczyną. No i miała boczki, których nie zakrywała rozkloszowana, czarna sukienka oraz biały fartuch.
 Josh uśmiechnął się do niej przyjaźnie, w duchu modląc się, żeby nie było mu widać na twarzy, czy karku jakichś siniaków. Nie przyjrzał się sobie w lustrze.
 — Nie masz za co. Czemu tak się chowasz, co? — spytał luźno, spoglądając na nią, zaciekawiony.
 Dziewczyna obejrzała się za siebie, jakby sprawdzając, czy nikogo za nią nie ma.
 — Bo pan Awordz zakazał panu przeszkadzać.
 Josh uśmiechnął się w duchu krzywo. Izolował go jak jakąś cenną zabawkę. Nie chciał tego komentować, więc zapytał o coś innego. Wskazał na piekarnik.
 — A to dla Masona będzie?
 Dziewczyna pokręciła od razu głową.
 — Nie. To… to dla mnie i Roberta — wyjaśniła. — Pan Awordz nie może jeść takich rzeczy, a dziś ma późno wrócić, to zdążymy wywietrzyć.
 — A co może jeść? — spytał od razu Josh, równocześnie podchodząc do lodówki, żeby wyjąć z niej coś na śniadanie. Jedną ręką przy tym trzymał kurczowo koc, żeby mu się nie zsunął z ramion.
 Dziewczyna zamrugała powiekami, zaskoczona najwidoczniej, że chłopak tego nie wie.
 — Ee… no. Warzywa na parze, mięso odpowiednio preparowane, kotlety sojowe, surowe warzywa jeszcze. Ogólnie zdrową żywność. Bez cukrów, soli i odpowiednio zbilansowaną. Ma dietetyka, który układa mu posiłki na każdy dzień — wyjaśniła.
 Josh zmarszczył do siebie brwi, wyjmując produkty na kanapki. Obejrzał się na dziewczynę, kiedy jeszcze sięgnął po bułki.
 — A co mu zrobią, jak zje… hm, pizzę? — spytał, zaciekawiony.
 Dziewczynę na moment zatkało. Nie umiała znaleźć na to od razu odpowiedzi. Po chwili jednak wydukała:
 — No… ee… chyba nic nie mogą. Jest zdrowy… ale to… może szybciej umrzeć i… no, nie wiem.
 — Umrzeć? — fuknął Josh, otwierając masło. — Od pizzy? — dodał z wyraźną irytacją w głosie. Zanim jednak dziewczyna zdążyła odpowiedzieć, zreflektował się i podszedł do niej szybko, wyciągając jedną dłoń spod koca. — W ogóle, jestem Josh.
 — A… A ja Anna — wydusiła z siebie. — I to chodzi o to, aby… pan Awordz jak najdłużej… no… wiesz… — Zacięła się i zaczerwieniła. — Wie Pan. No, z nami był — poprawiła się.
 — Ludzie dożywali osiemdziesiątki, paląc latami i jedząc fast foody — mruknął Josh. — To jakaś paranoja kazać facetowi jeść surowe korzonki.
 — Ale… — Anna ścisnęła jego dłoń bardzo delikatnie i nie zabrała jej, patrząc dużymi oczami w oczy Josha. — Nie boi się pan, że… umrze? Przecież jego śmierć, to nasza śmierć.
 Josh zaśmiał się pod nosem, mrużąc przy tym lekko oczy i patrząc na nią przyjemnie ciepłym w tym momencie spojrzeniem.
 — Nie umrze, jak zje czasem coś, co mu smakuje. A ty jesteś też zainfekowana, tak? — dopytał się. Czuł się debilnie, nagi i owinięty kocem przy ubranej dziewczynie.
 Anna skinęła tylko głową i nagle wyrwała mu dłoń z uścisku, dopadając do piekarnika, aby sprawdzić, czy ciasto się nie przypaliło.
 — O matko, już się przestraszyłam! Zupełnie zapomniałam. — Odetchnęła z ulgą i spojrzała na Josha. — Bo ty… pan jest jego, tak?
 Josh gwałtownie zaczerwienił się jak burak.
 — Co…? I nie pan! Josh jestem — mruknął, podchodząc szybko do swoich niegotowych kanapek.
 Speszona dziewczyna znowu zapatrzyła się na ciasto.
 — Tak, przepraszam. Ale… — Znowu na niego zerknęła. — Tak?
 — Mieszkam tu… — wydusił niemrawo, nie unosząc na nią spojrzenia i zaczął smarować kromki masłem.
 — Przygarnął cię? — drążyła dalej.
 — Mhm. Kilka miesięcy temu.
 — Był twoim przyjacielem?
 Josh zaśmiał się krótko pod nosem i sięgnął po szynkę.
 — Nie. Znaliśmy się bardziej z widzenia. Wiesz, z parafii, klubów. Kilka razy gadaliśmy i takie tam. — Wzruszył ramionami, układając plasterki wędliny. Samo wspomnienie czasów sprzed apokalipsy jakoś tak nostalgicznie na niego zadziałało.
 — Z parafii? — Anna dopytała, podnosząc się i opierając okrągłym biodrem o szafki, przy których stał Josh. — Pomóc ci? — Skinęła głową na jego robione po męsku kanapki.
 Josh zerknął na nią i przytaknął.
 — Jak proponujesz — odparł z uśmiechem. — A tak, z parafii. Chodziliśmy do tego samego kościoła. Stamtąd mnie zresztą zabrał.
 Pokojówka przesunęła go i sama zaczęła robić mu zdecydowanie lepiej wyglądające kanapeczki.
 — Opowiesz? — Zaciekawiła się. Widać było, że była miłą i ciekawską dziewczyną, ale zahukaną. Josh domyślał się przez kogo. Zresztą to nie było trudne.
 Odwrócił się, opierając tyłkiem o szafkę i przyglądając się dziewczynie.
 — Jak chcesz… A odkąd mam zacząć?
 — E… od początku? — Zaśmiała się, krojąc pomidora na cieniutkie plasterki, a chłopak aż oblizał się, zerkając na jej poczynania.
 — Początku… — zamruczał do siebie z zamyśleniem. W sumie nie wiedział, ile dziewczyna chciała słuchać. Czy naprawdę powinien zagłębiać się tak w swoją historię. Wreszcie jednak zaczął: — No, to jak mowa o zainfekowaniu, to w sumie nie miałem kasy na lekarstwa, bo nikt mnie nie utrzymywał, a wiesz, jakie to cholerstwo jest drogie. A ja jestem z sierocińca i kiedy to wszystko się zaczęło, jeszcze tam mieszkałem. No, a rząd nie refunduje tych leków — mruknął. Byłoby dużo prościej dla wielu, gdyby lekarstwa były za darmo.
 Dziewczyna skrzywiła się i skinęła głową, aby kontynuował. Robiła mu w międzyczasie jedzenie, układając na bułkach więcej składników niż tylko szynka i masło.
 — W kwietniu 2012, jak już wszędzie słychać było o dziwnych objawach u ludzi — podjął Josh, otulając się bardziej kocem, kiedy jego myśli powracały do tamtych czasów — skończyłem akurat dwudziestkę i jakiś… tydzień, dwa później, mieliśmy niezłą akcję w sierocińcu. Części dzieciaków zupełnie odbiło. — Aż ściszył lekko głos, czując lekką trwogę na wspomnienie tamtej nocy. — Mnie i kumpla obudził alarm i krzyki i… no, musieliśmy stamtąd spierniczać.
 Anna spojrzała na chłopaka, trzymając nóż w swoich drobnych dłoniach.
 — Ktoś się wdarł do środka czy… reszta?
 — Reszta. — Josh wzruszył ramionami smętnie, zerkając na kanapki. — Ale jakoś zwialiśmy wejściem od kuchni i zamieszkaliśmy na kilka tygodni w tym kościele właśnie. A potem znaleźliśmy robotę i wynajęliśmy sobie z kumplem taką klitkę niedużą. — Uśmiechnął się lekko. — Była nawet mniejsza niż ten strych, na którym mnie Mason osadził. — Zaśmiał się, unosząc swoje zielone oczy na Annę.
 — I oboje jeszcze nie mieliście objawów? — dopytywała się. Postawiła po chwili przed Joshem talerz z kilkoma dużymi, ładnymi bułkami, po czym odsunęła się, aby sprawdzić ciasto.
 — Dzięki — odparł od razu Josh i zabrał się za pierwszą kanapkę, wgryzając się w nią z pomrukiem zadowolenia. — Mm… um, no nie… — Przełknął i wyjaśnił: — Zacząłem mieć dopiero w listopadzie. Sama wiesz jakie. — Nie chciał wnikać, skoro dziewczyna sama była chora. Dobrze wiedziała, że to ciężkie i nieznośne napięcie, które w człowieku narastało wywoływało nadmierną ruchliwość, impulsywność i częste gorączki. Nie mówiąc już o tych debilnych, zwierzęcych instynktach. — Więc mnie kumpel wywalił z domu w grudniu — wyburczał do jedzenia.
 Dziewczyna otworzyła piecyk, ale zatrzymała się, słysząc ostatnie zdanie.
 — Wywalił? Co on, głupi? To, że będzie sam, nie pomoże mu w zwalczeniu choroby.
 — Em… on nie był chory — odparł płasko Josh i pochłonął szybko do końca kanapkę, sięgając od razu po drugą.
 Duże oczy dziewczyny zrobiły się jeszcze większe. Zupełnie zapomniała o cieście.
 — Nie był? I… ci nie pomógł?
 Josh uniósł brwi i zaśmiał się, kręcąc głową.
 — Nie. Był ch… — zaciął się. Nie chciał przy niej przeklinać. — Okazało się, że nie jest dobrym przyjacielem. Zaczął zarabiać na tym, że jest zdrowy i nie chciał kłopotów. Więc znowu wylądowałem w kościele. Ksiądz mi nawet lekarstwo załatwiał raz na jakiś czas, ale… po tym, jak zrobiłem rozpierduchę w zakrystii, trzeba było coś z tym zrobić. — Zaśmiał się dość lekko, mimo że wspomnienia nie były przyjemne.
 Anna też się zasępiła, wracając do ciasta. Sprawdziła patyczkiem, czy jest gotowe, po czym wyłączyła piecyk i wyjęła blachę, używając kolorowych rękawic. W kuchni od razu rozniósł się cudowny zapach.
 — To… nieciekawie — mruknęła w końcu pod nosem. — I co dalej? Pan Awordz cię ot tak stamtąd zabrał?
 — Ksiądz poprosił parafian na mszy o pomoc dla mnie i kilka dni później Mason przyszedł — wyjaśnił, tak naprawdę więcej wiedząc ze szczątkowego wyjaśnienia Masona później niż z tego, co sam pamiętał. — Gdyby nie on, to bym już… a nawet wolę nie myśleć — odparł ciszej i wskazał na ciasto. — A… będę mógł dostać kawałek?
 Dziewczyna najpierw spojrzała na wypiek, a potem na chłopaka.
 — Jasne. Ale niech wpierw ostygnie, bo po takim gorącym będzie cię brzuch boleć — ostrzegła, zastanawiając się nad tym, co powiedział chłopak. Jej Mason też pomógł dość nagle i niespodziewanie.
 — Na później sobie na górę zabiorę — odpowiedział Josh, dojadając ostatnią bułkę. — A jak było z tobą? Skąd się tu wzięłaś?
 — Pan Awordz zabrał mnie od Solomona — wyjaśniła, pochylając się nad ciastem i wąchając je. — A raczej zabrał po tym, jak ten mnie wyrzucił.
 Josh zamrugał, aż rozchylając leciutko usta.
 — Tuckera Solomona…?
 Dziewczyna skinęła głową, sięgając po nóż, aby pokroić ciasto. Josh aż wciągnął głęboko powietrze i odsunął się od szafki. Zaczął chodzić po kuchni szybkim krokiem tam i z powrotem.
 — Chuj! — warknął pod nosem, już się nie hamując. — Taka szycha teraz z niego, że ludziom życie rozpieprza?
 Dziewczyna zamrugała, zaskoczona jego wybuchem.
 — E… ale co cię tak nagle? To, że Solomon jest jednym z gorszych zdrowych w mieście, wie chyba każdy, ale po co aż taka reakcja?
 — Bo to był mój, do kurwy nędzy, „przyjaciel”, z którym mieszkałem w tej nędznej klitce i któremu nic nie przeszkadzało, dopóki ktoś taki jak my nie zaczynał mu wadzić w robieniu kariery — wyburczał Josh, stając wreszcie w miejscu i zaciskając dłonie na kocu. Co za chuj. Miał tyle kasy, że mógłby zapewnić co najmniej tuzinowi chorych ludzi regularnie lekarstwo, a wolał pławić się w luksusach i zarabiać.
 Anna spochmurniała, spuszczając wzrok.
 — Och… przykro mi. — Odwróciła się szybko do wypieku i ukroiła chłopakowi kawałek. Podała mu go na talerzyku. Wciąż leciutko parowało i było smakowicie przyrumienione. — Masz, zjedz. Poprawi ci się.
 Josh przyjął talerzyk i uśmiechnął się lekko.
 — Dzięki — odparł, a myślami wciąż krążył wokół Tuckera Solomona i tego, dlaczego właściwie Mason wyciągał z bagna ludzi mających z nim coś wspólnego. A może to tylko przypadek? Westchnął cicho i wskazał głową na wyjście z kuchni. — To ja pójdę już na górę. Głupio tak… w tym kocu. — Zaśmiał się wymuszenie.
 Dziewczyna uśmiechnęła się do niego ciepło.
 — Dla mnie żaden problem. Możesz być i bez. — Zachichotała. — A i czasem… jak Pana Awordza nie ma, to może zejdź tu do nas… — zaproponowała. — I nie mów mu, że rozmawialiśmy.
 Josh pokiwał głową. Nie miał zamiaru mu mówić, znowu by się wkurwił, choć nie wiedział, dlaczego właściwie niektóre rzeczy go wkurwiały.
 — Wpadnę czasem w takim razie. — Skinął jej głową i z talerzykiem z szarlotką wyszedł z kuchni. Pachniała cudownie, ale nie miał zamiaru jej tykać.

*

Padało. Mason nie wziął parasolki, a do tego szedł sam do domu. Nikt go nie odwoził, nie odprowadzał jak małe dziecko. I był nawet zadowolony, że moknie i że jakby ktoś się o tym dowiedział, dostałby niemalże zawału. A co jeśli by się przeziębił? Bawiło go to.
 Na szczęście bądź nieszczęście deszcz nie padał na tyle gęsto, by nie mógł zobaczyć wielkiego ekranu umieszczonego na ścianie biurowca, który mijał. To był jeden z tych, na którym nie raz wyświetlały się ważniejsze ogłoszenia rządowe bądź debaty na temat wirusa. Teraz jednak zobaczył znaną sobie z kilku głośniejszych programów informacyjnych twarz mężczyzny w okularach o srogim i zimnym spojrzeniu. Wielu przechodniów przystanęło, by przysłuchać się lekko zagłuszanym przez deszcz głośnikom, z których rozbrzmiewało przemówienie mężczyzny:
 — Dlatego nie jestem w stanie pojąć bulwersacji niektórych polityków, którzy usiłują pogrzebać ten wielki plan. Może nam zapewnić przetrwanie w czasach, w których tak wielka część ludzkości została zwyczajnie wybita. Obywatele Ameryki! — mężczyzna podniósł głos, wbijając zimne spojrzenie w kamerę. — Ten wirus sprawia, że człowiek przeistacza się w zwierzę. A każde zwierzę da się wytresować. Zamiast się zabijać, możemy podejść do tego w inny sposób…
 Jakiś przechodzień wrzasnął coś o „popierdoleńcach”, machając ręką na mężczyznę na ekranie i poszedł dalej. Mason uśmiechnął się pod nosem, a kilka kropel deszczu pociekło mu po twarzy i brodzie.
 — Zabawny gość — mruknął do siebie, ruszając dalej w stronę domu.
 W międzyczasie zastanawiał się, czy ten mężczyzna kiedykolwiek obcował z osobą, która w pełni została opanowana przez wirus. To było bardzo mało prawdopodobne, bo ciężko było taką kontrolować już na samym początku działania choroby, a co dopiero, kiedy nie miała lekarstwa kilka bądź kilkanaście dni. A po zbyt długim czasie nieprzyjmowania leku efekt był nieodwracalny. Wiec według Masona każdy szaleniec, który wpadłby na pomysł, aby na ochotnika stać się uczestnikiem takiej tresury, był po prostu samobójcą. Dziwne więc było, że ten mężczyzna miał jednak spore poparcie. Ludzie albo byli zdesperowani, albo głupi. Stawiał na to pierwsze.
 W końcu, kiedy nawet już nie chciało mu się o tym myśleć, dotarł do domu.
 — Panie Awordz, dzisiaj pan tak późno! — powitały go od razu słowa służącego, który podszedł w jego stronę z jakąś szmatką w ręce. Wyraźnie przed chwilą sprzątał. — Potrzeba panu czegoś? Bo lekarstwa ma pan na szafce przy łóżku — przypomniał z uśmiechem.
 Mason zmierzył mężczyznę chłodnym spojrzeniem.
 — Nie, obejdzie się — mruknął i ruszył w stronę windy na drugie piętro. Nie dotarł jednak do niej, bo z salonu wychyliła się Anna i jak tylko go zobaczyła całego przemoczonego, podbiegła do niego, zatroskana.
 — Proszę pana, pan jest cały mokry, a co jak się pan przeziębi?! — jęknęła, a Mason miał wrażenie, że coś go trafi. Nie cierpiał, jak się ktoś o niego martwił. Za często każdy to robił.
 — Jak się tak martwisz, to biegnij na górę i przygotuj mi kąpiel — burknął do niej mało sympatycznie i wszedł do windy, dziewczynie zostawiając schody.
 Zobaczył jeszcze jej pokorną, choć nieco przestraszoną twarz, nim metalowe drzwi windy zamknęły się przed nim. Przymknął oczy i odgarnął z czoła mokre włosy.
 — Kurwa — zaklął sam do siebie, nim usłyszał charakterystyczne pikniecie, kiedy winda dotarła na piętro. Wyszedł z niej i od razu, kiedy tylko przekroczył próg swojego pokoju, zaczął się rozbierać. Mokre ubrania rzucał na ziemię. Anna była od tego, aby je zebrać.
 W środku w łazience zastał zasapaną dziewczynę, która właśnie sprawdzała temperaturę wody toczącej się do wanny. Obejrzała się na Masona, pisnęła i odwróciła z powrotem. Cała zaburaczała na policzkach.
 — Przepraszam — bąknęła.
 — Rób swoje — odparł mężczyzna, rozbierając się do końca. Włącznie z bielizną. Nie przejmował się obecnością pokojówki.
 Anna tylko pokiwała głową, dolewając do wody jeszcze jakichś ładnie pachnących olejków. Upewniła się, że na szafce leżą świeże ręczniki i odwróciła do Masona, patrząc w swoje stopy.
 — Czy czegoś jeszcze panu trzeba?
 Mason minął ją, podchodząc do wanny i zanurzając w niej dłoń. Sprawdzał temperaturę.
 — Nn… Możesz co najwyżej mi kawy zrobić — pozwolił niemalże z łaską w głosie.
 — Tak jest — odpowiedziała od razu i wyszła szybko z łazienki, a Mason zdążył jeszcze usłyszeć, jak aż świszcząco wypuszcza powietrze, gdy minęła próg.
 Pokręcił głową i wszedł do ciepłej, pachnącej wody. Aż poczuł przebiegające po jego ciele dreszcze. Ciepła woda i zmarznięte ciało. I tak było przyjemnie.
 Kiedy po kilku minutach czuł się przyjemnie rozgrzany i zrelaksowany, usłyszał pukanie do drzwi.
 — Panie Awordz, mam pana kawę. Zostawić tutaj, czy podać? — dotarł do niego głos pokojówki.
 — Podaj — odparł krótkim, niemal wojskowym tonem.
 Drzwi do łazienki od razu się otworzyły, a Anna podeszła do wanny, starając się nie patrzeć i nie rozlać kawy.
 — Proszę. — Wyciągnęła kubek do pana domu, błyskawicznie ukradkiem zerkając na jego ciało i znowu spuszczając wzrok.
 Mason skinął głową, odbierając swój ukochany napój. Nim jednak dziewczyna uciekła, zatrzymał ją gestem.
 — Schodził? — spytał.
 Anna zacisnęła dłonie, trzymając je splecione przed sobą. Aż nie wiedziała, czy skłamać, czy nie. W końcu jednak tylko pokornie pokiwała twierdząco głową.
 — Rozmawiałaś z nim? — Kolejne surowe pytanie.
 Dziewczyna speszyła się jeszcze bardziej. A fakt, że rozmawiała z nagim, przystojnym mężczyzną zdecydowanie jej nie pomagał.
 — Tak — szepnęła.
 Mason westchnął ciężko, popijając kawę.
 — Czego innego mogłem się po tobie spodziewać? — burknął pod nosem, a Annę aż przeszły dreszcze. — To zapierdalaj po niego na górę i go tu przyprowadź — rozkazał.
 Anna tylko pokiwała energicznie głową i niemal wybiegła z łazienki. Znowu musiał przeleżeć w wannie kilka minut, nim ponownie rozległo się pukanie do drzwi łazienki.
 — Panie Awordz? Przyprowadziłam Josha, jak pan kazał — usłyszał ponownie dziewczynę.
 — Wejdź! — odkrzyknął Mason, dopijając już kawę. Był mocno rozgrzany kąpielą i nie chciał naprawdę myśleć o problemach świata. I jedyne, o czym teraz marzył, to spuszczenie się w usta chłopaka.
 Do łazienki tym razem wszedł już tylko Josh, a Anna najwyraźniej uznała, że należy się wycofać. Chłopak za to miał na ramionach koc, którym się zasłonił. Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi i spojrzał na Masona, zacisnął usta z wyraźnej złości.
 — Posyłasz po mnie jak po dziwkę?! — warknął. — Kurwa, Mason, jak to wyglądało?!
 Mężczyzna w wannie uniósł na chłopaka swoje czarne oczy.
 — A nią nie jesteś?
 — Nie! — odsyknął Josh, momentalnie czerwieniejąc na polikach. Czuł się tak głupio i niezręcznie, kiedy Anna po niego przyszła.
 — Zabawne, bo zaraz zdejmiesz ten koc i wleziesz do tej wanny, aby mi, jak moja suka, zrobić dobrze — zadrwił Mason ze swojego miejsca. Nawet w takiej sytuacji czuć było od niego władzę.
 Josh przełknął ślinę, zerkając w dół jego ciała, na penisa zanurzonego pod wodą.
 — Skurwysyn — burknął cicho pod nosem i odrzucił koc na bok, podchodząc do wanny. Widać było na jego ciele z boku i na udach siniaki po wczoraj.
 — Skurwysyn, nie skurwysyn — warknął Mason. — Ty jesteś jak dupa od srania, więc nie pyskuj tu i właź do tej cholernej wanny.
 Josh zaklął w myślach, wymyślając dla niego coraz to nowsze epitety, ale i tak wszedł do wody, zawieszając na dłużej wzrok na jego nowo wyhodowanym zaroście. Usiadł naprzeciwko i spojrzał na niego pytająco, czekając na polecenie.
 — Znaj me dobre serce. Najpierw ręcznie, a potem nurkujesz — polecił Mason, nie przejmując się jego miną. Dodatkowo po głowie zaczęły mu się przewijać obrazy podtapianego chłopaka.
 Josh skinął tylko głową bez słowa, podsuwając się do niego bardziej i położył mu jedną dłoń na udzie, a w drugą złapał jego penisa. Ścisnął umiejętnie i zaczął go powoli masować, stymulując czasem główkę palcem. Wpatrywał się przy tym w jego chuja, dyskretnie przełykając ślinę.
 Mason rozłożył ręce na bokach wanny i pozwolił sobie na cięższe westchnięcie. Przymknął dodatkowo oczy. I po co się męczyć, jak ktoś inny może za ciebie nawet strzepać? — przeszło mu przez myśl.
 Po chwili, poza dłonią pieszczącą penisa, a drugą udo, poczuł niespodziewanie ciepły oddech tuż przy policzku i wilgotny język przesuwający mu się po zaroście. Aż otworzył oczy, zaskoczony.
 — Czy mi się wydawało, czy moja dziwka miała mi tylko strzepać, a nie bawić się w sukę?
 — Daj mi się też tym trochę nacieszyć — mruknął Josh, spuszczając wzrok, ale nie odsuwając się. Dodał też ciszej: — I nie mów tak do mnie.
 Mason nagle chwycił go za włosy i ściągnął jego głowę w dół. Nie zanurzył mu jednak twarzy pod wodę.
 — Będę mówił, jak chcę. Należysz do mnie, śmieciu — odwarknął, ale do pierwszej uwagi się nie odniósł.
 Josh jęknął głucho, a jego penis lekko drgnął. Nie odpowiedział, tylko mocniej poruszył dłonią po penisie mężczyzny, mając nadzieję, że go puści. Tak się jednak nie stało od razu. Musiała minąć chwila, aby palce na włosach Josha się rozluźniły, a ręka Masona wróciła na brzeg wanny.
 Josh spojrzał na niego w górę badawczo i pomasował drugą dłonią jego udo. Ustami przysunął się znowu do szyi mężczyzny, całując go lekko i ponownie podążając w kierunku jego twarzy. Tym razem Mason nie zareagował. Leżał rozluźniony z przymkniętymi oczami. Rozkoszował się chwilą, a Josh łasił się w tym czasie do jego policzka, ocierając się o niego swoim i czasem lekko całując, mocniej się do niego podsuwając. Mason nawet poczuł po chwili na kroczu czubek penisa chłopaka. Sztywnego penisa chłopaka. Uśmiechnął się w duchu, na twarzy nic nie pokazując. Czyżby ta mała dziwka jednak nie zawsze była taka bezużyteczna i aseksualna?
 — Pójdziesz ze mną na górę później? — spytał chłopak cichym, uległym głosem, całując go po szyi i wciąż poruszając sprawnie dłonią po jego penisie. Ruchy te podniecały Masona coraz bardziej i coraz lepiej. Musiał mieć już lekkie wypieki na twarzy.
 — Na górę? Po co?
 — Posiedzieć… — odparł Josh, zachęcająco dodatkowo liżąc go lekko, jak szczeniak, po ramieniu. Chciał, żeby z nim poszedł, bo tam miał dla niego tę przeklętą szarlotkę.
 Mason spojrzał jednak na chłopaka podejrzliwie i srogo.
 — Posiedzieć? Masz mnie za idiotę?! — syknął.
 Josh drgnął i zerknął mu bokiem w oczy.
 — Nie — odparł szybko i potarł główkę jego penisa kciukiem, a Mason, chcąc nie chcąc, stęknął na ten gest. — Proszę tylko.
 — Jakbyś chciał posiedzieć, to byś mógł posiedzieć tu. Co planujesz? — spytał, szybko wracając do twardego tonu.
 Josh westchnął w duchu, widząc, że musi mu COŚ powiedzieć, skoro jest taki podejrzliwy. Spróbował jednak inaczej.
 — Czemu niby uważasz, że coś planuję? — Uśmiechnął się do niego lekko, a równocześnie zupełnie odruchowo poruszył biodrami, trącając jego jądra czubkiem penisa.
 — A może byś, kurwo, odpowiadał na pytania, a nie takie jebane mydlenie oczu?! — zawarczał Mason, aż się unosząc z irytacji. Czemu ten mały, chory śmieć nie mógłby po prostu być posłuszny?
 Josh od razu cofnął się, puszczając jego penisa i zginając nogi w kolanach.
 — Chcę ci coś dać — odparł już bez uśmiechu.
 Mason rzucił mu badawcze spojrzenie.
 — Co? — Padło krótkie, konkretne pytanie, które jednak zostało szybko zastąpione kolejnymi. — Dupy? Albo kulkę w łeb? — zadrwił.
 — Żadne z tego. Dupa wciąż mnie piecze — syknął Josh, unosząc na krótko na niego wzrok, ale szybko go spuścił. Czarne oczy Masona były takie miażdżące.
 — Więc? — syknął mężczyzna.
 Chłopak drgnął jak przestraszone zwierzę, czując się w tej wannie dziwnie uwięziony. Chwycił się szybko jej skraju i wstał.
 — Nie powiem, nieważne — rzucił nerwowo, wychodząc. Jak mu powie, to nawet nie będzie miał okazji mu jej dać, bo Mason odmówi.
 I kiedy już jego noga miała dotknąć dywanika, poczuł silne szarpnięcie, a mniej niż sekundę później jego twarz uderzyła o spód wanny. Znalazł się cały pod wodą, przygnieciony silnym ciałem Masona.



– 7 – Pachnące ciasto i pachnący Mason
 


17 lutego 2012
 

I kiedy już jego noga miała dotknąć dywanika, poczuł silne szarpnięcie, a mniej niż sekundę później jego twarz uderzyła o spód wanny. Znalazł się cały pod wodą, przygnieciony silnym ciałem Masona.
 Otworzył szeroko oczy i zaczął się szarpać panicznie, chcąc wyjść na powierzchnię. Serce biło mu z przerażenia w zawrotnym tempie, nie pomagając utrzymać powietrza w płucach. Mason jednak trzymał go w żelaznym uchwycie za kark. Przygniatał go przy tym całym ciałem. I kiedy chłopak myślał już, że się udusi, wyciągnął jego głowę nad wodę.
 — Nie skończyłeś, skurwysynu, tego, po co tu przylazłeś! I spierdalasz, nie odpowiadając na moje pytanie! — zawarczał.
 Chłopak nie był w stanie odpowiedzieć, bo wciągnął żarliwie powietrze, aż go płuca zapiekły. Rozkaszlał się od razu, mrugając powiekami i cały się trzęsąc. Nagle jednak znowu wylądował pod wodą topiony przez Masona. Na szczęście tym razem na bardzo krótko.
 — Nie…! Puść…! — wykrztusił, łapiąc za jego nadgarstek, spanikowany.
 — To gdzie mi, mała szmato, uciekasz? — wysyczał tuż przy jego uchu Mason, nie puszczając go bynajmniej.
 — Przepraszam! — odparł od razu Josh, niemal krztusząc się powietrzem.
 — I?
 Chłopak zamrugał, nie mając pojęcia, o co mu jeszcze chodzi.
 — I…? — spytał, cały drżąc ze strachu.
 — Do kurwy nędzy, po co mam leźć z tobą na ten twój mały, zaśmierdły stryszek?!
 — Po szarlotkę… — wyszeptał tak cicho i drżąco, że mężczyzna nawet nie mógł tego usłyszeć. Ściągnął tylko brwi zaintrygowany.
 — Co?
 — Po szarlotkę, kurwa! — krzyknął Josh i znowu zakaszlał. Był cały czerwony na twarzy i drżał ze strachu. Nawet wraz z wodą z jego oczu popłynęły łzy.
 — Po jaką, kurwa, szarlotkę? — drążył Mason, coraz bardziej nie rozumiejąc.
 — Bo jesz jakieś zmielone gówno… — wydyszał chłopak. — Coś dobrego… raz na jakiś czas… ci nie zaszkodzi.
 Mężczyzna aż zamrugał, zupełnie zaskoczony. Odsunął się od chłopaka, patrząc na niego pytająco i srogo.
 — Skąd masz tę szarlotkę…?
 — Anna zrobiła rano, więc wziąłem dla ciebie kawałek — odparł od razu Josh, wycofując się na drugi skraj wanny i zerkając na niego zlęknionym wzrokiem.
 Mason patrzył na niego nadal podejrzliwie, zapominając na trochę o swoim pobudzonym penisie.
 — Wiesz, że nie mogę — burknął, nadal z nieufnym i srogim spojrzeniem.
 — Możesz, chuj ci zrobią, jak zjesz ciasto — mruknął chłopak, odpowiadając już pewniejszym spojrzeniem. — Po szarlotce w badaniach nie wyjdzie nic negatywnego, nie mają się prawa czepiać.
 — Będę miał wyższy poziom cukru — odparł dość cicho mężczyzna, czując, jak na samą myśl o szarlotce ślina mu się zbiera w ustach. Nie pamiętał, kiedy w ogóle ostatnio jadł jakiekolwiek ciasto.
 — No i? — zirytował się Josh. Nie rozumiał tego podążania za tak durnymi zasadami, jakie narzucał na zdrowych ludzi rząd. — Zamkną cię za to? I tak ci będą lizać buty, żebyś im swoją krew oddawał. A ciasto… ładnie pachnie — skończył płasko.
 Mason przełknął ślinę, co nie umknęło uwadze Josha. Odpowiedział, siadając wygodniej:
 — Nie mądrzyj się już tak, tylko bierz go do pyska. — Wskazał na swojego penisa, pobudzając go jeszcze dłonią.
 Chłopak spojrzał mu jeszcze badawczo w oczy, ale odsunął przylepiające się do czoła, mokre włosy, przetarł twarz i pochylił się do jego krocza. Przełknął ślinę, zerkając na penisa zanurzonego pod wodą.
 — Możesz się unieść trochę? — spytał niepewnie.
 — Nie.
 Josh zaklął pod nosem, ale nabrał powietrza do płuc i zanurkował, wsuwając sobie jego penisa do ust. Zassał się na nim, przymykając oczy i modląc się w duchu, żeby Mason go nie przydusił. No i lubił jego chuja. Był duży i taki żylasty.
 Przesunął po nim językiem i nagle wynurzył się, czując, że brakuje mu powietrza. To było cięższe niż myślał. Tym bardziej, że kiedy brał go głębiej, nosem wlewała mu się woda. Po kolejnej próbie wynurzył się ze łzami w oczach, które automatycznie zaczęły mu płynąć, kiedy się zakrztusił. Spojrzał w oczy Masona prosząco. Ten wyglądał na rozbawionego sytuacją. I mimo że jednocześnie chciał już porządny obciąg, to nie chciało mu się unosić bioder.
 Jego pupil spuścił wzrok, widząc, że mężczyzna się nie ugnie. Zatkał sobie nos i wziął go do ust ponownie, poruszając szybko głową, po czym wynurzając się i znowu nurkując. Było to jednak męczące i coraz ciężej oddychał z każdym wyjściem na powierzchnię.
 Obserwowanie tego podniecało Masona dostatecznie, aby w pewnym momencie złapać chłopaka za włosy, kiedy jeszcze był nad wodą. Uniósł się szybko, wychlapując trochę wody i wbił mu się sam w usta, pieprząc je mocno. Aż go krztusił.
 Josh zacharczał, łapiąc się mocno dłońmi za skraj wanny i zacisnął oczy, dając się posuwać w usta. Z jego gardła wydobywało się zduszone kutasem pokasływanie, ale nie oponował i tylko marszczył mocno brwi. Było jednak dużo lepiej niż pod wodą. Czuł to jego łapsko zaciśnięte na włosach i miał jego chuja w ustach na dłużej, niż kiedy musiał się wynurzać. Podniecało go to na tyle, że jego własny penis nie był całkiem miękki.
 Po kolejnych kilku mocnych pchnięciach poczuł, jak jego gardło zalewa dławiąca go sperma. Przełknął szybko, krztusząc się przy tym, ale nie odsunął się i czekał, aż Mason mu pozwoli. Nie uniósł nawet na niego wzroku, zdając sobie sprawę, że ma nieco załzawione oczy.
 Mason oddychał nad nim ciężko, w końcu rozluźniając uchwyt na jego włosach. Pogłaskał go nawet po nich, ale nie pozwolił mu się jeszcze odsunąć.
 — Spójrz na mnie — rozkazał, rozkoszując się widokiem twarzy Josha z jego chujem w ustach. Ta była cała zaczerwieniona z wysiłku i podniecenia.
 Chłopak zajęczał coś gardłowo i zupełnie zawstydzony uniósł na niego zielone, wilgotne spojrzenie, jeszcze bardziej czerwieniejąc na polikach.
 Mógł mu chociaż chuja z ust wysunąć…
 Mason uśmiechnął się do siebie z dumy i poklepał chłopaka po policzku. Zaśmiał się okrutnie.
 — Dobra dziweczka.
 Josh zmarszczył brwi i cofnął od razu głowę. Zgiął kolana, a dłonią sięgnął do swojego penisa.
 — To jak taka dobra, to pójdziesz z nią na górę? — Wrócił do tematu, zerkając w ciemne oczy mężczyzny.
 Mason prychnął pod nosem i ulokował spojrzenie na jego penisie.
 — Jeśli sobie go obwiążesz — zasugerował, już wyobrażając sobie, jak Josh chodzi z takim sztywnym, aż czerwonym od krwi penisem związanym u nasady. Zrobiło mu się gorąco.
 Chłopak za to poczerwieniał na twarzy i spuścił wzrok.
 — Ale… nie teraz, nie?
 — Teraz. — Mason rozwiał jego nadzieje, wciągając więcej powietrza do płuc. Zobaczył też, jak na jego słowa penis Josha nieco bardziej zesztywniał, mimo że chłopak go nie dotknął.
 — Nie mam czym — spróbował jeszcze Josh.
 — Coś się znajdzie — uspokoił go mężczyzna. Obmył się, po czym wyszedł z wanny. Nagi, mocząc bez skrępowania dywanik. Ciemne włosy przyklejały mu się do karku.
 Chłopak spojrzał za nim, lustrując jego ciało w milczeniu. Miał łazić ze sztywnym, związanym kutasem tylko po to, żeby Masonowi wcisnąć szarlotkę?! Aż jęknął w duchu, zerkając na swojego penisa. Nie miał jednak zamiaru teraz odpuścić. Wciśnie Masonowi to ciasto, choćby ten miał mu wsadzić w dupę butelkę.
 Po chwili do chłopaka wrócił pan domu, trzymając w dłoni wyjętą z szafki gumkę zaciskową. Dokładnie taką samą, jakich używało się już dość dawno w szpitalach podczas pobierania krwi.
 — Wstawaj — rozkazał chłopakowi.
 Josh aż sapnął, zerkając na gumkę z lekkim przestrachem. Mimo to wstał z determinacją i podszedł pewnie do Masona, jakby wcale serce nie tłukło mu się z nerwów w piersi. Kiedy tak w końcu stanął naprzeciwko niego, Mason kucnął przed nim, opierając się na jednym kolanie. Przesunął najpierw dłonią po penisie Josha, potem zrobił szybki supeł na gumce, naciągnął ją i nałożył na sztywnego penisa chłopaka. Po chwili zastanowienia przeciągnął jeszcze na drugą stronę jego jądra.
 — Ślicznie.
 Josh przełknął ślinę, patrząc na swojego penisa. Był sztywny, nieco zaczerwieniony i najchętniej chłopak by sobie strzepał. Zamiast tego zapytał:
 — I kiedy będę mógł zdjąć?
 — Kiedy uznam za słuszne — odparł Mason, nadal przed nim kucając. Podobał mu się taki usztywniony dodatkowo penis. Aż się lekko oblizał, nim wstał.
 Chłopak przytaknął ulegle i sięgnął po ręcznik, wycierając się pospiesznie.
 — To chodź już na górę. — Zerknął na mężczyznę, starając się nie myśleć o wzwodzie. Jednak zacisk usilnie mu o tym przypominał, a penis nie zamierzał mu najwyraźniej zmięknąć. Wręcz przeciwnie. Sterczał mu, ściśnięty i wyprężony. Aż trudno było mu się poruszać, bo każdy dotyk czy większe bujnięcie powodowało specyficzne, ale przyjemne uczucie.
 Mason spojrzał na niego i jeszcze złapał go za kark, łapiąc też za penisa. Poruszył na nim dłonią kilka razy. Josh i tak nie mógł na razie dojść, więc miał z tego powodu świetną zabawę. I jego samego podniecał widok wykrzywionej w przyjemności twarzy.
 — Aż mam ochotę cię wziąć na smycz, psie — mruknął i poklepał go w pośladek. — Panie przodem. — Wskazał mu drzwi, samemu sięgając po ręcznik, aby się szybko wytrzeć.
 Chłopak jęknął cicho, oddychając zdecydowanie płycej niż normalnie. Zerknął jeszcze na Masona z podnieceniem w oczach.
 — Mogę się owinąć ręcznikiem? Proszę — jęknął, zanim mężczyzna zdążył odmówić.
 — Nie — odmówił i tak. Na suche już ciało założył szlafrok. — Idź już na górę.
 Josh zaklął w myślach, ale posłusznie wyszedł z łazienki. Jego sztywny, związany penis przy każdym ruchu lekko się bujał, a zacisk tylko bardziej chłopaka podniecał. Z każdym krokiem było mu coraz cieplej.
 Zanim wyszedł z pokoju, wyjrzał na korytarz, upewniając się, że jest pusty. Mason jednak pchnął go w plecy.
 — Przyzwyczajaj się — syknął, ruszając za nim i gapiąc mu się bez krępacji na pośladki.
 — Drań — jęknął Josh, idąc pospiesznie w stronę schodów. Obejrzał się przy tym na Masona, cały zarumieniony. — Chyba za mocno jest…
 — Dobrze jest. — Klepnął go w pośladek, po czym zatrzymał zaraz przy schodach. Objął go w talii i przesunął znowu dłonią po jego penisie. Taki naprawdę mu się podobał. I te ściśnięte jajeczka przyduszone do penisa.
 — Nie rób! — pisnął Josh, łapiąc go za nadgarstek i zatrzymując jego dłoń. Zrobiło mu się goręcej.
 Mason ani myślał go słuchać. Stali tak przodem do schodów prowadzących na dół, a w ogóle nieskrępowany Mason bawił się napletkiem na penisie Josha. Chłopak jęknął głucho i oparł tył głowy o ramię mężczyzny, oblizując usta.
 — Kurwa… Mason — wysapał, zaciskając pośladki i dysząc ciężko. Penis zaczynał go niemal boleć.
 — Hm? — pan domu spytał niewinnie, nie zaprzestając swojej zabawy.
 — Nie dojdę, puść… albo rozwiąż — wysapał chłopak, zaciskając i rozkurczając palce na jego nadgarstku. Przestąpił z nogi na nogę.
 — Wiem, że nie dojdziesz. — Zaśmiał się tuż przy jego uchu Mason. — Po to to jest, abyś nie mógł się spuścić.
 Josh tylko zacisnął uda, oddychając nierówno i czując się coraz bardziej nieznośnie. Do tego zapach i bliskość Masona strasznie go podniecały, a penis tylko twardniał i robił się coraz ciemniejszy. Nie chciał już nawet myśleć o tym, że stali na skraju schodów, z których Mason równie dobrze mógł go zepchnąć albo ktoś mógł po nich wejść i zobaczyć, jaką jest zabawką w rękach pana tego domu.
 W końcu mężczyzna się od niego odsunął i znowu klepnął w tyłek.
 — Koniec zabawy, na górę.
 Chłopak zacisnął pięści i niemal pobiegł na piętro. Jak normalnie dałby wszystko, żeby Mason mu tak dobrze robił, tak teraz nie chciał, żeby już dotykał jego penisa. Walcząc też ze sobą, żeby się nie dotknąć, czy nie rozwiązać gumki, wszedł szybko do swojej kanciapy na poddaszu i wziął za stolika kawałek szarlotki. Wciąż cudownie pachniała i sam miał ochotę ją zjeść, ale nie po to dał sobie związać chuja, żeby teraz nic z tego nie mieć.
 Odwrócił się z talerzykiem, czekając na mężczyznę.
 Mason dopiero po dobrej chwili wszedł do jego małego, zakurzonego i obskurnego pokoiku na poddaszu. Dłonie miał w kieszeniach szlafroka, którego poły były rozchylone tak, że widać było pępek. Josh znowu obejrzał jego ciało, co nie było dobrym pomysłem, bo strasznie go mężczyzna w tej chwili kręcił. Podszedł jednak do niego i wyciągnął talerzyk z ciastem.
 — Zjedz. Pachnie — sapnął z uśmiechem.
 Mason spojrzał na ciasto ze ściśniętym żołądkiem. Ciężko było mu się powstrzymać.
 — Cholera — mruknął pod nosem.
 — Nie mogą ci nic zrobić za jeden kawałek szarlotki. Masz. Należy ci się.
 Mason od razu spojrzał na Josha twardym spojrzeniem, które tylko nabierało ostrości przez czarną barwę tęczówek.
 — Za…? — syknął. Jakoś mimo wszystko mu nie ufał. I chłopak godził się na wszystko, aby tylko dać mu tej szarlotki.
 — No… oddajesz im krew — odparł płasko chłopak.
 — I?
 — No to ci się należy czasem coś… dobrego. Mason, kurwa, nie chcę cię otruć. — Spojrzał mu w oczy niemal jak szczeniak.
 Mason zmarszczył brwi i skinął jeszcze głową na ciasto.
 — Ugryź.
 Josh uśmiechnął się i ugryzł kawałek szarlotki. Aż przymknął oczy.
 — Mmm… pycha — wymruczał.
 Mason dopiero wtedy skapitulował i sam nie wytrzymał. Pochylił się do jego ręki i ugryzł maleńki kawałek słodkiego wypieku. Chłopak spojrzał na niego, niemal urzeczony.
 — I jak? — spytał, zbliżając się bardziej, tak że trącił swoim nieznośnie sztywnym penisem w jego szlafrok. Wyciągnął ciasto do jego ust. — Jeszcze?
 Mason przełknął i oblizał się. Było dobre. Słodkie, jabłkowe i lekko cynamonowe. Aż rozpływało się w ustach, a ciasto było takie… dobre. Przełknął znowu ślinę i spojrzał niemal ze złością na szarlotkę, a następnie na Josha. Pochylił się jednak do jego dłoni i przytrzymując ją sobie za nadgarstek, znowu ugryzł.
 Josh zapatrzył się na niego, po czym wyciągnął drugą dłoń i wsunął mu palce we włosy, głaszcząc go lekko po głowie. Widział, że mu smakuje i jakoś miło mu się zrobiło. Zwykle widział Masona wkurwionego, posępnego albo zirytowanego. A teraz był niemal jak dzieciak zajadający się słodyczami.
 Mężczyzna odtrącił jednak jego rękę i odsunął się, zostawiając mu jeszcze połowę ciasta w dłoni. Josh spojrzał na nie, a potem znowu na Masona.
 — Zjedz całe.
 Mężczyzna pokręcił głową i odsunął się, wymijając chłopaka i siadając na kanapie. Josh jednak za nim i po chwili uklęknął przy jego nogach na podłodze.
 — Czemu? Przecież ci smakuje — powiedział.
 — Wystarczy! — uciął Mason, podnosząc na niego rękę z głośnym krzykiem. Nie chciał dalej rozmawiać o tym pierdolonym cieście!
 Josh aż wypuścił z ręki szarlotkę, która upadła na podłogę, a spłoszony chłopak cofnął się od razu, patrząc na niego. Mason, widząc zmarnowane jedzenie, bardziej się zmarszczył.
 — I co, kurwa, robisz?! Posprzątaj! — syknął, żałując bardziej ciasta niż chłopaka.
 Josh szybko kucnął przy rozwalonej na podłodze szarlotce i zebrał ją w dłonie, po czym wyszedł do kuchni, gdzie był kosz. Nie dość, że dalej miał uwięzionego penisa, który wręcz go bolał, to jeszcze Mason znowu się na niego wkurwił. Nie tak miało być…
 Wyrzucił resztki, wytarł dłonie w starą szmatkę i dopiero wrócił do salonu, ale nie zbliżył się do mężczyzny.
 Mason siedział nadal na kanapie i jak tylko go zobaczył, skinął na niego dłonią, aby podszedł. Mimo wszystko myśli uciekały mu do jego uwięzionego penisa i tego, że Josh pomyślał o nim i dał mu kawałek zakazanego ciasta.
 Chłopak zacisnął lekko zęby, wahając się, czy podejść. Nie miał jednak wyboru, więc zbliżył się do mężczyzny.
 — Przepraszam za ciasto — powiedział zapobiegawczo.
 Pan domu machnął ręką, przymykając na moment oczy. Chwycił go mocno za nadgarstek i przyciągnął bliżej do siebie.
 — Usiądź mi na kolanach — zażądał. — Przodem.
 Josh zapatrzył się w jego oczy odrobinę za długo, ale skinął szybko głową i spełnił polecenie, siadając mu okrakiem na kolanach. Był rumiany na polikach, a jego penis był jeszcze ciemniejszy. Klatkę piersiową też miał zaczerwienioną.
 Mason, nadal trzymając go za nadgarstek, drugą ręką w milczeniu przesunął po jego torsie. Po chwili przysunął do niego twarz, przytykając mu do piersi ucho. Czuł, jak serce chłopaka bije mocno i szybko. Do tego usłyszał jego głośniejsze westchnięcie i miał wrażenie, że nagi tyłeczek chłopaka jest strasznie ciepły. Przymknął jeszcze oczy i pocałował go na wysokości mostka. Następnie jego dłoń zsunęła się po boku Josha, sięgając palcami między jego pośladki. Na to chłopak objął go mocno za szyję, przyciskając się do niego bardziej.
 — Nn…
 — Mów — rozkazał mężczyzna, napierając palcami na jego wejście.
 — Ja… och, kurwa, za gorąco mi — wydyszał chłopak, wciskając twarz w zgięcie jego szyi. — Mojego… chu… chuja rozwiąż — jęknął niemal z błaganiem.
 — Jeszcze nie — mruknął Mason i czując opór na zwieraczu, odsunął Josha od siebie na tyle, że mógł mu wsunąć dwa palce w usta. — Liż.
 Przez ciało chłopaka przeszedł dreszcz, kiedy jego zielone oczy zatrzymały się na dłoni mężczyzny. Starając się jakoś opanować podniecenie, wysunął język i zaczął oblizywać palce swojego pana, szukając na jego twarzy potwierdzenia. Mason skinął głową na znak, że na razie dobrze robi, więc Josh zakręcił mu się niecierpliwie na kolanach i po chwili wahania wziął do ust palce, ssąc je lekko. Lubił te duże, męskie łapska. No i nawet one tak silnie pachniały.
 — Obśliń dokładnie — polecił po chwili Mason, podniecając się tym widokiem coraz bardziej.
 — Mnn… mn — chłopak zaburczał, wsuwając całe palce do ust i liżąc z zapamiętaniem. Znowu poruszył się na jego kolanach, czując się na dole równocześnie zbyt dobrze, jak i strasznie niekomfortowo.
 Mason w końcu zabrał mu palce z ust. Drugą ręką odchylił sobie jego pośladki, po czym wsunął się od razu dwoma palcami we wrażliwą dziurkę. Josh pisnął, przyciskając się do niego i przy tym ocierając obolałym penisem o jego brzuch.
 — Nie bądź brutalny — poprosił na wydechu. — Jeszcze… po wczoraj trochę…
 Mason spojrzał mu na to w twarz. Zmarszczył brwi, ale zatrzymał dłoń.
 — To sam.
 — Mam się… sam ruszać…? — wykrztusił chłopak, patrząc na niego, momentalnie buraczejąc.
 — Tak.
 Josh sapnął cicho, spuszczając wzrok, ale zaczął powoli i ostrożnie ruszać biodrami, a tym samym nabijać się na palce. Jęknął niekontrolowanie i położył czoło na ramieniu mężczyzny, poruszając się rytmicznie. Ręka miał owiniętą wokół szyi Masona i aż drżała i ściskała go mocno. Było mu za gorąco… A do tego czuł, jak czarne oczy mężczyzny obserwują go, wyłapując każdą jego najmniejszą reakcję.
 — Ma… son… mój penis — jęknął cicho, ale prosząco, czując, jak od tego, jak palce mężczyzny drażnią mu wnętrze, co chwilę przez ciało przechodzą dreszcze. — Proszę…
 — Nie — odparł mężczyzna twardo, drugą ręką sięgając do swojego penisa. Był już sztywny. — Zmiana.
 Josh spojrzał w dół i zwilżył usta językiem, zaciskając i nerwowo rozkurczając palce.
 — A więcej… nawilżenia? — spytał cicho, drżącym z podniecenia głosem.
 — Załatw sobie — odparł Mason spokojnie. On dość niedawno się spuścił, więc nie czuł tak naglącej potrzeby jak Josh, który nie mógł osiągnąć już od dłuższego czasu orgazmu.
 Chłopak skinął głową i wstał z jego kolan, po czym szybko zniknął w kuchni. Tam najpierw oparł się plecami o ścianę, oddychając głęboko i starając się myśleć o jakichś zwłokach czy… czymkolwiek, co by zmniejszyło jego podniecenie. Był cały rozgrzany, a kiedy delikatnie dotknął swojego penisa, musiał stłumić bolesne jęknięcie. Miał wrażenie, że zaraz wybuchnie.
 Zaczął otwierać drżącymi rękami szafki w poszukiwaniu czegoś do nawilżenia. Znalazł wreszcie kostkę jakiegoś masła, które mu Mason dał do sucharków. Poszedł z nią do salonu i stanął przy mężczyźnie.
 — Masło… może być?
 Ten rozłożył dłonie w geście, że może robić, co chce. Siedział na kanapie w rozchełstanym szlafroku, a między rozsuniętymi udami prężył się jego duży penis.
 — Możesz se je nawet w dupę wsadzić — zadrwił.
 — Nie chcę… — odmruknął speszony chłopak. Wziął kawałek w palce, roztopił go nieco i nasmarował sobie wejście, nie unosząc na Masona spojrzenia. Również nie patrzył mu w oczy, kiedy znowu usiadł mu na kolanach i zaczął obsmarowywać jego sztywnego kutasa, na którego widok robiło mu się gorąco.
 Mason patrzył tylko na niego wyczekująco. Zarzucił ramiona na oparcie kanapy, siedząc jak pan i czekając.
 — Nadziej się już jak moja wierna suka — zamruczał ponaglająco.
 Josh w ostatniej chwili powstrzymał się, żeby nie odwarknąć. Wydał tylko jakiś szczekliwy dźwięk pod nosem, nawet nie zdając sobie specjalnie z tego sprawy i odrzucił masło na bok. Położył mu dłoń na ramieniu, a w drugą chwycił śliskiego penisa, ustawiając w pionie. Zaczął się na niego powoli i delikatnie opuszczać.
 — Au…! — jęknął, kiedy szersza główka tego chuja zaczęła rozpierać jego wnętrze.
 Mason zmarszczył nos, obmacując go nachalnie spojrzeniem. Było mu gorąco i dobrze. Josh musiał wziąć kilka głębszych oddechów, nim zsunął się niżej. Całe jego rozgrzane ciało drżało, a na czubku penisa zgromadziła się kropelka.
 Wreszcie chłopak opadł do końca na kutasie mężczyzny z głośniejszym jękiem, a Mason uśmiechnął się z dumą.
 — No. Idealnie na swoim miejscu — rzucił i bez skrupułów pstryknął czubek nabrzmiałego i bolącego członka.
 — Kurwa! — krzyknął chłopak, łapiąc swojego penisa. — Nie rób…!
 — To się ruszaj, dziwko — zażądał Mason, klepiąc go mocno w pośladek.
 — Nie jestem… dziwką! — pisnął Josh, kładąc mu dłonie na ramionach i wypełniając rozkaz. Z każdym kolejnym ruchem miał wrażenie, że jest bliżej końca, który i tak nie następował przez gumkę ściskającą penisa. Chciało mu się krzyczeć, ale zamiast tego zaciskał mocno zęby, ruszając się dalej. Podniecenie było aż otępiające. Szumiało mu w uszach i w niektórych momentach nawet nie był pewien, czy się jeszcze porusza, czy już odpłynął. Nie poczuł nawet, jak Mason łapie go mocniej w talii i obraca ich na bok tak, aby samemu zacząć się w niego wbijać. Mocno, brutalnie, tak że Josh prawie że odlatywał. Od strony tyłka czuł zarówno ból, jak i prądy przyjemności, które przez gumkę na penisie były niemal torturą.
 — Już nie…! — wyskamlał boleśnie w pewnym momencie, kiedy robiło mu się ciemno przed oczami. Zaciskał mocno dłonie na skraju kanapy. — Już nie mogę…
 Mason złapał go za bok twarzy i przycisnął do siedziska kanapy. Jedną nogę uniósł, trzymając udo chłopaka wyżej zarzucone na swoje ramię. Pieprzył go opętańczo. Było mu tak dobrze, widząc i czując, jaką ma władzę. I to gorące ciało…
 — Mój… mały skurwysyn — wysyczał do siebie, mocniej wbijając jego twarz w kanapę i w końcu sięgając do nabrzmiałego penisa. Pociągnął za odpowiednią pętlę, uwalniając go.
 Chłopak krzyknął z ulgą. Potem zajęczał coś niezrozumiale, cały drżąc i dosłownie chwilę później wystrzelił. Tym razem zrobiło mu się zupełnie ciemno przed oczami i miał wrażenie, że kutas w dupie to jakieś zupełnie odległe uczucie. Nie czuł więc prawie w ogóle, jak Mason w niego doszedł, sapiąc nad nim ciężko. Jego silne ciało przyciskało go do siedziska kanapy, nadal rozbujane mocnym, dzikim seksem. A Joshowi było tak błogo i nierealnie. Jakby nie wiedział, co się z nim dzieje. Nie miał nawet siły poruszyć palcem, a co dopiero rozchylić powieki. Ledwo rejestrował, że mężczyzna na nim leży i najmocniejszym i najprzyjemniejszym odczuciem w tym momencie był męski, intensywny zapach.
 Mason chwilę jeszcze nad nim wisiał, po czym uniósł się i wysunął. Przekręcił chłopaka na plecy, aby nie spadł z kanapy i sam z niej wstał. Okręcił się szlafrokiem, patrząc na to wymęczone, ładne ciało. Na brzuchu i klatce piersiowej chłopak miał swoją spermę, a pośladki i wnętrze ud błyszczały się od masła. Do tego włosy przesłoniły mu nieco czoło. Wciąż oddychał płytko, ale zdecydowanie spokojniej niż chwilę temu.
 Mason pochylił się do niego i rozchylił mu delikatnie powieki jednego oka, sprawdzając, czy chłopak jest nieprzytomny, czy tylko wycieńczony. Jasne, zielone oko Josha rozejrzało się mało przytomnie, ale mimo to chłopak uśmiechnął się bardzo słabo.
 Mason puścił jego powieki i poklepał go po poliku.
 — Śpij — pozwolił i wyszedł do maleńkiej, prowizorycznej łazienki, którą miał chłopak na poddaszu. Chciał się pozbyć tego masła z siebie.
 Pomieszczenie było na tyle małe, że ciężko się było w nim poruszać. Zawierało tylko ubikację, maleńką umywalkę i dużą balię stojącą obok. Kafelki ze ścian w większości poodpadały, ale światło na szczęście działało.
 Sięgnął do ręcznika wiszącego nad balią, zmoczył go i wytarł się. Po chwili zastanowienia odrzucił go do balii i wyszedł znowu do pokoju.
 Josh leżał albo spał na kanapie. Trudno powiedzieć, bo nie zmienił pozycji, nie mając na to siły.
 Mason jeszcze chwilę stał, oglądając go sobie, po czym znowu wyszedł. Tym razem wychodząc ze strychu. Wrócił po niecałych piętnastu minutach ze strzykawką w ręku. Otworzył opakowanie, zdjął zabezpieczenie i klęknął na jedno kolano obok kanapy. Wziął w dłoń rękę Josha, przetarł mu przegub gazikiem i dopiero wbił się w żyłę. Lekarstwo nie nadawało się do połykania. Źle znosiło soki trawienne niezależnie od osłaniającej je otoczki. Zastrzyki więc były jedynym i najlepszym wyjściem. I działały niemal od razu, nie trzeba było czekać, dzięki czemu dało się opanować początkowe objawy.
 Josh tylko skrzywił się lekko na ukłucie i przekręcił bardziej na bok, ale nie otworzył oczu.
 Mason rozmasował mu rękę i dopiero się uniósł. Wyrzucił strzykawkę do kosza w kuchni i wrócił do saloniku. Chłopak spał jak zabity, skulony na kanapie, nieświadom śliskości między pośladkami i ogólnej nagości.
 Mason przetarł jeszcze twarz dłonią, pocierając dłużej zarost na brodzie. W końcu jednak wyszedł ze strychu. Po niecałej godzinie na górę zamiast niego przyszła Anna z kocem. Przykryła tylko Josha, zabrała ręcznik z łazienki, powiesiła nowy i wyszła.



 – 8 – Jak wykorzystać nieobecność pana?
 


26 lutego 2012
 

Za małym, zakurzonym okienkiem na poddaszu sporego apartamentu należącego do Masona Awordza można było dostrzec fruwające na wietrze liście. Jesień w Nowym Jorku nastała szybko, a Josh mimo kolejnych trzech tygodni spędzonych na strychu nie myślał już o ucieczce. Zapomniał zupełnie o niewolniczej pracy w jakiejś stoczni, czy gdziekolwiek indziej by mu znaleźli robotę. Zdał sobie sprawę, że tutaj wcale nie jest mu tak źle. Miał dobre jedzenie, po które mógł teraz schodzić, kiedy chciał, miał gdzie spać, gdzie się umyć i codziennie dostawał od Masona lekarstwo, które utrzymywało jego ciało w formie. Tak samo jak ćwiczenia, które ostatnio wzmógł i dzięki którym przestał tracić na wadze. Przekonał się, że nie wróci już do tamtej dość umięśnionej budowy, do której doszedł przed 2012 rokiem, ale tak też było dobrze. Miał siły do walki z wirusem. Przyzwyczaił się też do tego, że nie miał ubrań i często przesiadywał z Anną i Robertem owinięty kocem, który zrzucał, kiedy wracał Mason. Czuł się naprawdę spokojniej, mimo częstych, posępnych wiadomości w telewizji.
 — Jooosh! — usłyszał głos pokojówki Masona. Dziewczyna ostatnimi czasy przychodziła do niego dużo częściej niż mężczyzna. Jego w sumie nie widział już z tydzień.
 Owinął się szczelniej kocem i podbiegł do otwartych drzwi na strych, zerkając w dół drabinki.
 — No?! — odkrzyknął.
 — Pomóż mi z tym! — jęknęła, stojąc na dole i trzymając przykrytą pokrywą tacę.
 Chłopak przekrzywił głowę, ale zszedł szybko na dół. Związał z przodu koc, żeby mu nie spadł i zabrał tacę od dziewczyny.
 — A co to?
 — Zobaczysz! — Zaśmiała się promiennie. — Specjalnie dla ciebie zrobiliśmy z Robertem.
 Josh spojrzał na nią cieplej i uśmiechnął.
 — Dzięki, nie musieliście — odparł i zaczął wchodzić ostrożnie po drabince. — To chodź na górę, co?
 Dziewczyna skinęła głową i zaczęła się za nim wspinać.
 — Tylko uważaj — przestrzegła go jeszcze.
 — Uważam — zapewnił chłopak i wreszcie dotarli na górę. Weszli do kanciapy, która stanowiła mały salonik i z braku stolika Josh postawił tackę na podłodze przed kanapą. Usiadł też na podłodze zamiast na kanapie. — To mogę zajrzeć? — dopytał, zerkając na dziewczynę.
 — Tak — odparła entuzjastycznie Anna, kucając naprzeciwko niego i podwijając sukienkę, aby nic nie było widać i aby jej się nie ubrudziła.
 Josh uśmiechnął się i uniósł pokrywkę. Na tacy na białej, ładnie wyciętej serwetce leżał mały torcik ozdobiony lukrem. Wzorek nie był zbyt skomplikowany, bo stanowiły go zielono-brązowe paski, ale na każdym z nich jeszcze były lukrowe literki. Wszystkie składały się w jego imię. Po bokach tortu były babeczki i dwa malutkie pakuneczki z kokardkami.
 — Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! — Zaśmiała się Anna radośnie, po czym jednak równie szybko dodała: — Wiem o nich, bo Robert miał to w papierach podobno, a pan Awordz coś wspominał kiedyś, że jesteś z jesieni i… no, chyba dzisiaj są — skończyła, śmiejąc się zakłopotana.
 Chłopak rozchylił szerzej oczy, patrząc głupio na torcik. To było ostatnie, czego się spodziewał. W ogóle… nie wiedział, że dziewczyna o tym pomyśli. I to jeszcze w takich czasach, obchodzenie urodzin wydawało mu się takie… beztroskie.
 — Wow… Anno… dziękuję — wydusił, oszołomiony. — Naprawdę, nie spodziewałem się. — Uniósł na nią swoje jasne, zielone oczy pełne… wzruszenia.
 Uszczęśliwiona dziewczyna roześmiała się z udanej niespodzianki.
 — Robert wycinał literki i paski — pochwaliła mężczyznę. — I zobacz prezenciki. Są drobne i takie wiesz… no, nie mamy dużo, ale coś tam od siebie się udało wymyślić.
 Wciąż oszołomiony Josh pokiwał głową i sięgnął po jeden pakuneczek, ale zawahał się z otwarciem go i spojrzał szybko na dziewczynę.
 — Mason o tym wie? Może mieć coś przeciwko… że wiesz, coś mi dajecie.
 Anna chwilę się zawahała, po czym machnęła na to ręką.
 — Nie ma go. Otwieraj.
 Josh jeszcze rzucił jej niepewne spojrzenie, ale kiedy spojrzał na prezencik, nie mógł się powstrzymać. Sam zapomniał o swoich urodzinach. Odpakował szybko podarunek z dudniącym z podekscytowania sercem. Okazało się, że w środku są spakowane na bardzo malutką kosteczkę czarne, gładkie slipy. Josh popatrzył na nie z jeszcze większym ogłupieniem niż chwilę temu patrzył na torcik. Równocześnie zaczął gwałtownie buraczeć na twarzy.
 — A… to… ja nie mogę nosić bielizny… — wyburczał pod nosem niewyraźnie, patrząc jednak na slipy zachłannie.
 Speszona Anna także się zaczerwieniła.
 — Uch… to ten… no, najwyżej je gdzieś schowaj, jakby… Albo daj. — Wyciągnęła po nie rękę. — Oddam je Robertowi.
 — Nie! — powiedział od razu Josh, zaciskając mocniej palce na slipach. — Um, wybacz. Może Mason mi jakoś daruje… albo będę je nosić, jak go nie będzie — zaczął się tłumaczyć, cały czerwony. Wszyscy tu wiedzieli, kim był dla mężczyzny, więc nie czuł się już tak skrępowany tym, że łazi w kocu, ale kiedy przychodziło do takich sytuacji, czuł się dość mocno zażenowany.
 Anna skinęła głową i po chwili zastanowienia sięgnęła do drugiego prezentu.
 — To ten… może jednak zostańmy tylko przy tym. — Zaśmiała się nerwowo, wiedząc najwidoczniej więcej niż chłopak. I nie tylko o tym, co znajdowało się w środku.
 Josh jednak zaintrygowany spojrzał na drugi pakunek i oblizał usta. Drugie slipy?
 — A co tam jest? — spytał żywo, zerkając to na twarz dziewczyny, to na prezencik.
 Anna przełknęła ciężko ślinę, zastanawiając się.
 — Serio chcesz wiedzieć?
 — A mam się bać? — Zaśmiał się. — Chcę.
 — Nie wiem… no, ale, żebyś zły nie był. — Westchnęła w końcu i podała mu pakuneczek. Ten był niewiele większy niż ten z bielizną.
 Josh rzucił jej mniej pewne spojrzenie. Zły? Odłożył slipy na kolana i odpakował drugi podarunek. Anna z każdym jego ruchem czerwieniła się na polikach coraz bardziej. Najwidoczniej to był jej pomysł na prezent i zaczynała być niepewna, czy jednak taki dobry.
 W końcu, kiedy Josh zdarł opakowanie, w środku znalazł tubkę… żelu nawilżającego. Spojrzał szybko w oczy dziewczyny i znowu na tubkę. Boże! Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Bielizna, bo Mason kazał mu chodzić nago i lubrykant, bo… Anna najwyraźniej wiedziała jakimś cudem, że nie używają.
 — Skąd wiedziałaś, że to… no… że się przyda…? — wydusił, nie unosząc wzroku, absolutnie zawstydzony. Niemożliwe, żeby Mason się z tego zwierzał dziewczynie!
 — Bo… chyba ten… nie macie? — wykrztusiła, także cała czerwona na twarzy. — No, w końcu tu sprzątam i w ogóle. — Zaśmiała się nerwowo, wyłamując sobie place.
 Josh uśmiechnął się z wymuszeniem i pokiwał głową.
 — Dzięki. To ten… bardzo miłe. — Odchrząknął, czując się nie na miejscu. Z drugiej strony żel na pewno się przyda… jeśli Mason się nie wkurwi, że go ma. Musiał go jakoś sprawdzić. Na razie spojrzał szybko na torcik i żeby przerwać niezręczną ciszę, rzucił: — Może spróbujemy tych pyszności, co?
 — Tak, tak — podchwyciła dziewczyna, dosłownie zrywając się i idąc szybko do kuchni po coś, aby go pokroić. No i oczywiście po talerzyki.
 Kiedy Anna na chwilę zniknęła, aż odetchnął głębiej, patrząc na swoje prezenty. Slipki miał ochotę już założyć na tyłek. Ale na razie sięgnął palcem do torcika i zebrał trochę masy z góry. Oblizał palec i uśmiechnął do siebie. Pycha.
 — A kiedy Mason wróci? — rzucił w stronę kuchni.
 — Nie wiem — odparła Anna, wracając z dwoma talerzykami i widelczykami oraz kuchennym nożem, aby pokroić tort. — Ostatnio często go nie ma — dodała jakby ze smutkiem, po czym sięgnęła do kieszeni swojego fartuszka i wyciągnęła stamtąd strzykawkę. — Ale zostawił, abym ci dała.
 — Super! — Ucieszył się, biorąc od niej lekarstwo. Czekając, aż pokroi torcik, dopytał: — A ile ich zostawił? — Przynajmniej mógłby ocenić, kiedy wróci, by przynieść następne. Doszedł też do wniosku, że z jednej strony boi się jego powrotu, a z drugiej trochę tęskni za jego zapachem i towarzystwem, kiedy ten był w dobrym humorze rzecz jasna.
 — Włącznie z naszymi… — Anna zamyśliła się, klękając naprzeciwko chłopaka i kładąc talerzyki na kanapie. — Jest półtorej miesięcznej paczki, czyli jakieś czterdzieści pięć.
 Zaskoczony Josh aż zamrugał.
 — Tak dużo…? — wydusił. Więc jeśli Mason wyjechał na tak długi czas, to dlaczego on tu siedział w tym przeklętym kocu, zamiast zwinąć mu trochę ubrań i się przejść? Od razu wstał i starając się, by dziewczyna nie zobaczyła za dużo, nasunął na tyłek nowe slipki, po czym odrzucił koc na podłogę. — No.
 Anna zaróżowiła się bardziej na policzkach, widząc go teraz bez koca. Jej wzrok od razu przesunął się po klatce piersiowej chłopaka i po jego bieliźnie.
 — A… — zaczęła, ale aż musiała się otrząsnąć, kiedy podjęła, znowu patrząc chłopakowi w oczy. — Zwykle zostawia zapas. Nie wiem, kiedy wróci.
 — Ale nie ma go już długo. Może nie wróci akurat dzisiaj — odparł Josh podekscytowanym głosem i podszedł szybko do okienka, wyglądając na zewnątrz. Odwrócił się z uśmiechem do Anny, nawet nie zauważając, jak ta się na niego patrzy. — To zjemy torcik i pójdziemy na spacer! — Ucieszył się.
 Dziewczyna ponownie się zdziwiła.
 — Na spacer…?
 — Tak, pożyczę od Masona jakieś jego ciuchy i możemy iść. — Uśmiechnął się niemal radośnie, siadając znowu przy dziewczynie i patrząc jej w oczy z iskierkami w swoich. — Co ty na to?
 — A co… jak wróci, a nas nie będzie? — Zupełnie zapomniała z tego wszystkiego o krojeniu tortu.
 — Jest przecież bardzo małe prawdopodobieństwo — odparł Josh z pewnością. — Poprosimy Roberta, żeby jakoś go dłużej zajął, jeśli wróci.
 Anna nie wydawała się przekona co do pomysłu, ale w końcu skinęła głową.
 — No, może. Chociaż i tak uważam, że to mało rozsądne.
 — To tylko krótki spacer — zapewnił ją Josh i wychylił się do niej, po czym pocałował ją w policzek. — I mi dupy nie przewieje dzięki slipkom. — Zaśmiał się, wyraźnie w dobrym nastroju. — Ale teraz krój, bo będziemy uciekać.

*

Dziewczyna stała w drzwiach prowadzących do sypialni Masona i nerwowo wyłamywała sobie palce. Josh w tym czasie grzebał w szafie ich pana i zabierał mu ubrania, aby wyjść na dwór w czymś innym niż w kocu.
 — Boże, nawet nie chcę myśleć, jak się wścieknie, kiedy się dowie — jęknęła pod nosem Anna, najwidoczniej coraz bardziej panikując.
 — Nie dowie się! — zapewnił ją Josh, wyciągając wreszcie jakieś spodnie i bluzę, bo spodziewał się, że będzie chłodno na zewnątrz. Zaczął zakładać na siebie spodnie i uśmiechnął się do dziewczyny. — Spokojnie, a jak coś to wezmę wszystko na siebie — dodał, chociaż wcale takie przyjemne by to nie było, jak się domyślał.
 — Nie wiem, czy by mi to pomogło — mruknęła dziewczyna, oglądając się na korytarz, który prowadził do pokoju Masona. Z drugiej strony zawsze ją dziwiło, że mężczyzna, mając całą rezydencję, korzysta głównie z jednego pokoju, w jednym ma siłownię, w innym skład z lekami i na tym w sumie się zamykał, pozostałe pokoje zostawiając puste. Ona z Robertem nie miała wcale mniejszych pokoi niż ich pan.
 — Nie bój się, niczego się nie dowie — sapnął Josh, zakładając bluzę przez głowę, po czym włożył jeszcze buty. Ubrania trochę na nim wisiały, ale nie narzekał. Dawno zresztą nie miał na sobie ciuchów. Zamknął szafę i podszedł do Anny. — Idziemy? — Uśmiechnął się.
 Dziewczyna odetchnęła ciężko i skinęła głową. Niemal biegiem ruszyła w stronę schodów na dół. Tam czekał na nich Robert, który trzymał płaszczyk dziewczyny.
 — To najgłupszy pomysł, na jaki mogliście wpaść — mruknął, kiedy do niego podeszli.
 Anna uśmiechnęła się przepraszająco, a mężczyzna pomógł jej się ubrać.
 — Jak ja niby mam go zatrzymać? — syknął, patrząc na Josha.
 Chłopak podrapał się po włosach i poklepał mężczyznę po ramieniu.
 — Zagadaj go jakoś, o lekach, czy… nie wiem, pokaż mu, że coś się zepsuło w kuchni? — rzucił pierwsze co mu przyszło do głowy. — Coś wymyślisz, Robercie.
 Mężczyzna spojrzał na chłopaka z dezaprobatą.
 — Zepsuło w kuchni? Jakby go to cokolwiek obchodziło! — fuknął i wskazał im dłonią przeciwną stronę niż wyjście z rezydencji. — Chodźcie.
 Oboje od razu ruszyli za nim, a Josh wcisnął ręce w kieszenie ciepłej bluzy. Nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie wyjdzie na świeże powietrze. Czuł się jak pies, który wreszcie może wyjść na spacer.
 Robert poprowadził ich na tyły rezydencji, potem na zaplecze i w końcu stanął przy drzwiach, które musiały zdecydowanie długo nie być używane, a w założeniu były tylnym wejściem. Zaczął grzebać w kieszeniach czarnej marynarki, aby wyjąć z niej pęk kluczy. Powoli zaczął otwierać kolejne zamki drzwi, aby na końcu odblokować sztabę i otworzyć drzwi.
 — Jak wrócicie, musicie mnie znaleźć, aby je dobrze zamknąć — polecił. — I nie zapomnijcie ich zablokować.
 Josh aż zamrugał, patrząc na całe to zabezpieczenie. Pokiwał głową z powagą, chociaż miał ochotę już wybiec przez te drzwi i długo nie wracać.
 — Nie gorączkuj się tak, Robercie, wszystkiego dopilnujemy — zapewnił.
 — Mam nadzieję — odparł mężczyzna poważnie. — Idźcie już — rzucił i zabierając klucze, odszedł, zostawiając ich. Wyglądało, jakby nie chciał się do tego mieszać.
 Anna spojrzała na Josha i skinęła głową.
 — Ma rację. Chodźmy — dodała i szybko opuściła rezydencję.
 Josh jeszcze wziął głębszy oddech, nim wyszedł przez tylne wejście na powietrze. Tam aż zaparło mu dech w piersi od nagłego, jesiennego powiewu wiatru. Rozejrzał się szeroko otwartymi oczami i odruchowo ni to zamruczał, ni to zaskamlał z radości. Kiedy ściany nie ograniczały przestrzeni, czuł się tak… dziwnie swobodnie, a przecież dopiero co wyszli z budynku. Może i miasto było ponure, wszędzie widział żółte taśmy odgradzające niektóre zaułki oraz ostrzeżenia i plakaty sugerujące, jak powinno się dbać o bezpieczeństwo, ale i tak było cudownie.
 Dopadł Annę, złapał ją za rękę i podążył ulicą, depcząc opadnięte liście. Dziewczyna widząc jego entuzjazm, także się zaśmiała i dała się pociągnąć po wąskiej uliczce, która nie była tak patrolowana przez wojsko jak główna. Oboje przez to nie zwrócili uwagi na postać, która siedziała kawałek dalej pod ścianą, a teraz obserwowała ich żywym spojrzeniem swoich błędnych oczu. Kiedy tylko dwójka zniknęła jej z pola widzenia, postać wstała i pobiegła gdzieś.
 — Myślisz, że Central Park będzie otwarty? — spytał Josh, idąc u boku dziewczyny i rozglądając się po mieście. Przeszło miesiąc temu ostatni raz wyszedł z apartamentu Masona, ale miał wrażenie, że nic się nie zmieniło. Co raz widzieli przejeżdżającą wojskową furgonetkę i bardzo nielicznych przechodniów na drodze. Mimo to, jesienny krajobraz był przyjemny dla oka.
 Dziewczyna zastanowiła się chwilę, po czym skinęła głową.
 — Myślę, że tak, ale to kilka przecznic stąd — dodała strapiona, że ten spacer może się przeciągnąć. Do tego właśnie szli obok wysokiej siatki z drutem kolczastym na górze.
 Josh starał się nie myśleć o tym, że mogli być jednymi z tych dzikich, chorych ludzi po drugiej stronie tych wszystkich ogrodzeń. Chciał cieszyć się chwilą wolności.
 — To chodźmy — odpowiedział na wydechu i przyspieszył. Na szczęście nie było po nich widać objawów wirusa, więc wszyscy patrolujący żołnierze tak naprawdę nie mogli się ich przyczepić. Z drugiej strony oni też żyli w ciągłym stresie, bo, mimo że mieli prawo zastrzelić każdego, kto był zarażony i na którym zapanował wirus, to przecież nigdy nie mieli pewności, że nie strzelą do osoby, która po prostu się zdenerwowała, a regularnie przyjmuje leki. To wszystko wzmagało tylko ogólny strach przed drugim człowiekiem i niepokoje społeczne. W wiadomościach , a raczej w przemowach polityków wiele się o tym słyszało, chociaż ogólnie starano się utrzymywać, że sytuacja jest po kontrolą. Każdy jednak zdawał sobie sprawę, że szerzący się wirus był utrapieniem zarówno dla chorych, jak i tych nim nietkniętych.
 Kiedy za kolejnym skrzyżowaniem Josh i Anna przeszli na drugą stronę ulicy, zbliżając się do Central Parku i mijając po drodze patrol dwójki ubranych w mundury i hełmy żołnierzy, chłopak obejrzał się za całym ich wyposażeniem i spojrzał znowu na towarzyszkę.
 — Ciekawe czy kiedykolwiek wyjdzie, jak to się właściwie przenosi. I tak dobrze, że drogę płciową i przez krew wyeliminowano. Ale i tak… jak się będziemy wystrzeliwać, a nie szukać sposobu na bardziej ludzkie zatrzymanie tego wirusa, to się niedługo wszyscy wybijemy — mruknął. Bał się tak naprawdę, że jeśli kiedyś Mason się nim znudzi i go porzuci, to padnie ofiarą jednego z takich wojskowych.
 Dziewczyna aż się wzdrygnęła.
 — No jest koszmarnie. Jeszcze w Stanach, w Nowym Jorku, to naprawdę nieźle wygląda, ale pomyśl o takich Chinach. Tam już przed epidemią nie było czegoś takiego jak prawa człowieka, a teraz? Najsilniejsi dostają lekarstwo, aby pracować na tych bogatych. Straszne — jęknęła, pochmurniejąc. — Myślisz, że zginiemy?
 Josh spuścił wzrok na złote liście pod nogami.
 — Nie wiem… I tak mamy szczęście, że mamy swojego protektora.
 Anna westchnęła ciężko, patrząc po witrynach sklepów, które mijali. W większości wyglądały tak samo jak przed apokalipsą, ale uwadze nie uchodziły rolety zamontowane nad każdą witryną. Opuszczały się automatycznie, kiedy tylko ogłaszany był alarm.
 — A nie myślałeś, że może to do tego zmierza. Wiesz, taki nowy początek. Najpierw się wybijemy, a ci zdrowi zaczną wszystko od nowa czy coś? Dlatego jeszcze, mimo że już prawie dwa lata wiemy o wirusie, to nie umiemy go powstrzymać?
 Josh skrzywił się lekko, unosząc na nią wzrok i jakoś bardziej się kuląc w sobie.
 — Że niby zdrowi to rasa wybranych, która ma przetrwać i stworzyć nowy świat? A my, chorzy, to grzesznicy, którzy skazani są na potępienie? — wyburczał z grymasem.
 — Nie nadawałabym temu takiego religijnego aspektu chyba.
 — To dobrze, bo w telewizji co chwilę o tym mówią — mruknął i wziął ją pod ramię, kiedy weszli do Central Parku od wschodniej strony.
 Uśmiech mu przebiegł po ustach na widok drzew. Nigdy wcześniej nie chodził z taką chęcią do parków. Wolał kluby i tłumy, a teraz zapach roślin i otwarta przestrzeń go uspokajały. Nie wiedział, czy to ze względu na wirus i silniejsze instynkty, ale aż miał ochotę przebiec się tymi alejkami.
 — Nie oglądam telewizji — powiedziała Anna, przytulając się do niego delikatnie. Najwidoczniej nie przeszkadzało jej, że Josh jest prywatną dziwką ich pana.
 — Ja czasem włączam, by trafić na jakimś film, ale nie da się uniknąć tych wiadomości — odparł dość luźno Josh, zbyt zrelaksowany otoczeniem, by się przejmować. I w duchu pomyślał, że chętnie by tu przyszedł z Masonem…
 Nagle aż zamrugał powiekami, kiedy w prostopadłej alejce dostrzegł idącą dwójkę mężczyzn, z których jeden, bardzo elegancko ubrany, szedł leniwym krokiem, a drugi, zdecydowanie mocno wychudzony, o zapadniętych policzkach i drżących dłoniach niósł w rękach wielkie reklamówki z zakupami, a na plecach jeszcze plecak. Wyglądał jak obładowany, chory wół. Josh wykrzywił usta i pociągnął Annę w przeciwną dróżkę. Dziewczyna, zaskoczona nagłą zmianą kierunku, zamrugała.
 — Hmm? Coś się stało?
 — Znam tamtego faceta — odparł na wydechu Josh. — Tego niosącego zakupy. Był barmanem w pewnym klubie, do którego chodziłem. I wyglądał dużo… dużo lepiej niż teraz. — Aż był w szoku, jak bardzo wirus może zmienić człowieka. Sam sporo schudł, ale nie wiedząc, że jest zakażony, nie dałoby się tego powiedzieć na sto procent. Tak samo Anna wyglądała na zdrową dziewczynę. — Jak myślisz, jak najrzadziej można podawać lekarstwo, by kogoś kontrolować? — zapytał. To, że Mason dawał im lekarstwo codziennie, to albo ostrożność, albo jego dobra wola.
 Zaciekawiona Anna obejrzała się z nadzieją, że może zobaczy mężczyznę, o którym mówił Josh. Wcześniej nie zwróciła na niego uwagi. Na ulicy mijała różnych ludzi, kiedy chodziła po zakupy czy inne sprawunki. Czasami razem z Robertem, dla bezpieczeństwa. Przywykła do takich widoków.
 — Dobrze brać minimum co dwa dni. Co trzy jesteś już podatny na wybuchy agresji, a już co cztery lepiej nie stosować. Oczywiście jak sam bierzesz.
 Josh pokiwał głową, myśląc o tym. Wirus bardzo szybko atakował, dlatego najwięcej pecha mieli ci, którzy zachorowali na samym początku 2012 roku, kiedy jeszcze nie było lekarstwa. Nie dało się już ich odratować.
 — Więc mamy nawet szczęście. — Zaśmiał się ponuro, ale aż mu oczy zajaśniały, kiedy zobaczył jezioro. — Ale na razie o tym nie myślmy. Cieszmy się spacerem! — zawołał radośnie i pociągnął dziewczynę w stronę wody.
 — Uroczy jesteś! — Zachichotała dziewczyna, podbiegając razem z nim w stronę jeziora. Przy nim widzieli znad rzędów drzew wysokie wieżowce Nowego Jorku, które otaczały Central Park. Do tego kaczki w stawie i lekki wiatr niosący złote liście. — Pięknie.
 Josh przytaknął z uśmiechem, obejmując dziewczynę, wpatrując się w jezioro i wdychając zapach, który unosił się w powietrzu. Gdyby tylko mógł, chodziłby tu codziennie. Już wiedział, że musi poprosić o to Masona. Ale zdecydowanie ten wypad musieli utrzymać w tajemnicy. W końcu nie mieli na niego pozwolenia. Mimo to nie przeszkadzało to chłopakowi cieszyć się wyjściem.

*

W szarej, zabezpieczonej walizce spoczywały poukładane w rządku strzykawki. Robert westchnął, sięgając po jedną i zamykając neseser, po czym odstawił go do szafki w pomieszczeniu, które służyło do przechowywania lekarstw.
 Mężczyzna spojrzał jeszcze z niecierpliwością na zegar wiszący na ścianie i pokręcił głową. Powinni już wrócić! Rozumiał ich chęć wyjścia na dwór, ale to było według niego skrajnie lekkomyślne. Westchnął jeszcze raz i po chwili zaaplikował sobie lekarstwo do żyły na zgięciu łokcia.
 Kiedy już wyrzucił strzykawkę do specjalnego kosza i poprawiał koszulę, usłyszał z dołu dźwięk otwieranych drzwi. Wejściowych. W pierwszej chwili chciał odetchnąć z ulgą, kiedy nagle sobie przypomniał, że Anna i Josh mieli wrócić tylnym wejściem. Aż złapał się za serce, po czym popędził w stronę korytarza, czując nadchodzącą katastrofę.
 Tam niemalże wpadł na Masona, który stał i najwyraźniej czekał na niego, aby wcisnąć mu kurtkę, którą już zdjął.
 — Gdzieś się podziewał? — burknął do lokaja, rzucając w niego swoim ubraniem.
 — Brałem lekarstwo, panie Awordz — odsapnął Robert, przyjmując jego kurtkę. — Jak minęła pana podróż? Może chce pan udać się do kąpieli i odpocząć?
 — Nie. Niech Anna zrobi mi kawy — pan domu rzucił tylko, kierując się w stronę schodów na górę.
 Robert zbladł i podążył za nim.
 — Już jej powiem, ale może w takim razie dam panu najpierw lekarstwa? Nie było komu o pana dbać pewnie, panie Awordz, proszę ze mną! — zawołał, drepcząc za nim krok w krok. Udusi te dzieciaki, jak wrócą. Gołymi rękami!
 Mason zatrzymał się, stawiając stopę na pierwszym stopniu.
 — Robert. Kawa. Potem lekarstwa. A poza tym, myślisz, że puściliby mnie gdzieś bez opieki lekarza? — fuknął, ruszając w górę schodów.
 — Ja wiem, panie Awordz, ja wiem! — dyszał mężczyzna, idąc wciąż za nim i nie mając pojęcia, co jeszcze może powiedzieć, by go zatrzymać. — A… jadł już pan coś?
 — Tak, serniczek z bitą śmietaną i stek — zakpił Mason, kręcąc głową. — Nie jestem głodny nawet. Nie trzęś się tak nade mną.
 — Ale panie Awordz, niech pan nie idzie na górę! — zawołał wreszcie Robert i złapał Masona za nadgarstek, zatrzymując go.
 Ten zmarszczył brwi, faktycznie się zatrzymując, ale nie wyglądając na najspokojniejszego.
 — A to niby czemu?
 — Bo… widziałem szczury na strychu — wydusił Robert. — A przecież te gryzonie choroby przenoszą! Niech pan poczeka, aż je znajdę, bo mogły rozejść się po piętrze i co to będzie, jak pan na coś zachoruje?
 — To wtedy zachoruję! — syknął Mason, wyrywając mu rękę. — Opanuj się! — warknął i skręcił w stronę swojej sypialni. — Poza tym jak jest jeden na strychu, to pewnie i tak już są w całym domu.
 Robertowi z tego wszystkiego było aż słabo.
 — Więc powinien pan przeczekać w swoim pokoju, na pewno je znajdę.
 Mason pokręcił głową i już miał to zignorować, po czym jednak przystanął. Odwrócił się do Roberta, trzymając dłonie w kieszeniach czarnych spodni. Poza nimi miał jeszcze przylegający do ciała golf w tym samym kolorze.
 — Czemu jeszcze nie kazałeś Annie zrobić kawy? — spytał dość podejrzliwie.
 — Och… Faktycznie, już do niej idę, pewnie zapodziała się gdzieś w kuchni. — Lokaj zaśmiał się nerwowo i modląc się do wszystkich świętych, żeby Mason nie poszedł na poddasze, sam szybko podążył do schodów. Może sam zrobi mu tę kawę i wytłumaczy jakoś brak dziewczyny.
 Mason spojrzał za nim, po czym prychnął pod nosem i kiedy tylko nachalny lokaj zniknął mu z oczu, ruszył w stronę schodów na wyższe piętro. Po chwili był już pod klapą prowadzącą na strych. Ta była otwarta, a z góry nie słyszał nawet najcichszego dźwięku. Z jakiegoś powodu miał dziwne przeczucie, że Josh nie śpi.
 Wszedł na górę, szybko pokonał korytarzyk i wparował do pomieszczenia, które zajmował chłopak.



– 9 – Ze świadkiem za drzwiami
 


8 marca 2012
 

Wszedł na górę, szybko pokonał korytarzyk i wparował do pomieszczenia, które zajmował chłopak. To jednak było zupełnie puste. Koc porzucony był na kanapie, a na podłodze leżała tacka z jakimiś okruszkami.
 Zmarszczył nos, czując, że całe to dziwne zachowanie Roberta jednak miało jakiś sens. Kopnął z całej siły tacę, a ta z hukiem uderzyła w ścianę. Nagle jednak usłyszał głuche kroki, a w progu kuchni pojawił się nie kto inny jak Josh, cały nagi, ale oddychający płytko, z rumianymi policzkami. Widząc wściekłego mężczyznę, przełknął ślinę.
 — Mason…?
 Ten sapnął ciężko, ujrzawszy go. Czyżby się pomylił…?
 Obejrzał się w stronę wejścia na poddasze, potem spojrzał na koc, a w końcu na tacę leżącą pod ścianą i znowu na chłopaka.
 — Byłeś gdzieś?! — syknął.
 — Nigdzie — odparł od razu Josh i wbrew sobie zbliżył się do niego odrobinę. — Ćwiczyłem — wyjaśnił swój stan.
 Mason podszedł do niego jeszcze o krok i jedną ręką złapał go za gardło, a drugą położył mu na policzku. Był ciepły. Odtrącił go, nadal zły. Nie miał jednak argumentu i dowodu na to, że chłopak go okłamuje.
 — A to?! — syknął, wskazując na tacę.
 Josh spojrzał tam i spuścił wzrok.
 — Anna… przyniosła mi torcik na urodziny. Mam jeszcze kawałek w szafce, jak chcesz — odparł cicho.
 Ale był głupi, że myślał, że mężczyzna się nie wkurwi. Nawet teraz, kiedy nie mógł być pewien, że uciekli, widać było, jaki jest wściekły. Całe szczęście, że zdążył schować ubrania i slipy w szafce w kuchni. Zaczerwienił się jednak gwałtownie, kiedy kątem oka dostrzegł leżący na kanapie… lubrykant. Z bijącym jak oszalałe sercem przesunął się dyskretnie w tamtą stronę, by go zasłonić.
 Mason jednak był szybszy, bo uchwycił jego spojrzenie i też dostrzegł tubkę. Złapał ją przed chłopakiem, po czym impulsywnie strzelił go w twarz wierzchem dłoni.
 — Torcik? Prezenciki? Co, kurwa, jeszcze?! Może jeszcze romantyczny wypad? Nie popierdoliło ci się we łbie, jak mnie nie było?! Nie rozpieścili cię tu za bardzo? W dupie ci się, kurwa, poprzewracało! — wrzasnął.
 Josh zawarczał cicho na uderzenie i rzucił mężczyźnie wściekłe spojrzenie, ale wycofał się od razu do przeciwległej ściany. Do tego fakt, że Anna, schowana w łazience, musiała to wszystko słyszeć, sprawiał, że było mu jeszcze bardziej wstyd.
 — Co jest, do cholery, złego w tym, że dostałem tort?! — odszczeknął. Aż się w nim buzowało. Nie zdążył też wstrzyknąć sobie lekarstwa, więc jak zwykle pod koniec dnia był bardziej pobudzony. A teraz Mason znowu czepiał się o nic!
 Mężczyzna prychnął, unosząc się złością.
 — A pozwoliłem na to? — prychnął.
 — A zabroniłeś mi tego? — odparował od razu Josh, zaciskając pięści.
 — Nie wymądrzaj się!
 — Bo każesz mnie za to, że dostałem coś na urodziny! Czemu, kurwa? Co ci to szkodzi niby?!
 — Nic mi nie szkodzi. Rozpuszczasz się tylko jak skończony bachor, jak cię nie pilnuję. I jeszcze ta pyskówa teraz. Jesteś moim psem i jeśli ja nie zdecyduję o tym, że masz dostać kość, to jej, kurwa, dostawać nie będziesz! — warknął, czując irytację nie tylko na Josha, ale na pozostałą część swojej służby. — I wiesz co? Za to — pomachał tubką żelu groźnie — nie odpowiesz bezpośrednio ty, ale nauczy to was wszystkich!
 Josh aż otworzył szerzej oczy i jęknął w duchu. Anna i Robert chcieli dobrze, ten skurwysyn nie mógł ich za to ukarać!
 Mimo strachu podszedł do Masona i połasił się policzkiem do jego ręki.
 — Mason, to nie ich wina… A ten żel, no… lepiej nam będzie — wyburczał, unosząc na niego niemal błagalne spojrzenie.
 Mężczyzna spojrzał na niego z góry, ale na razie go nie odtrącił.
 — Nam czy tobie, mała kurwo?
 Josh aż się spłonił i miał ochotę zamknąć mu usta na myśl, że Anna musiała to wszystko słyszeć. „Kurwo”. Boże…
 — Nam. Bo czasem… — odchrząknął i szepnął cicho, żeby przypadkiem dziewczyna nie słyszała: — nie możesz się wsunąć, jak się przez suchość zaciskam… A tak będzie ci łatwiej i… przyjemniej. — Spuścił wzrok, wciąż z policzkiem przy jego ramieniu.
 Mason chwilę patrzył na niego w milczeniu, ale w końcu uśmiechnął się kącikiem ust.
 — To może mi to udowodnisz?
 — Teraz….? — wydusił Josh i tylko cudem nie spojrzał w kierunku łazienki.
 — Czemu nie? — zakpił nadal poirytowany mężczyzna, ale też rozbawiony zmieszaniem Josha. — W końcu masz te swoje urodziny — prychnął. — To trzeba wypróbować prezencik. Pokażesz mi, jak bardzo ci się on podoba.
 Chłopak spuścił wzrok, a pan domu doskonale poczuł, jak jego dłonie, które ten trzymał mu na ramieniu, zaczęły drżeć.
 — A… może najpierw zjesz torcik? — zapytał z nadzieją, że jak go zaciągnie do kuchni, to Anna będzie miała czas wyjść. To jednak nie przyniosło dobrego skutku, bo tylko poirytowało mężczyznę.
 — Nie pierdol. Nie mogę i nie chcę twojego jebanego torciku! — syknął. — Na ziemię i wystawiaj dupę jak dobra suka — dodał, wciskając mu w dłonie żel i wyrywając mu się, aby usiąść samemu na kanapie i pooglądać spektakl.
 Chłopak zacisnął zęby, stojąc chwilę z tubką dość bezradnie. Czuł już, że spali się ze wstydu, jeśli to zajdzie dalej.
 — Tylko nie mów tak — jęknął cicho, nie chcąc, żeby Anna to wszystko słuchała. Odwrócił się przy tym tyłem do Masona i uklęknął, otwierając tubkę.
 — Tak, tak — zbył go Mason, rozsiadając się i od razu omiatając jego ciało zachłannym spojrzeniem. — Wystaw się. Chcę dobrze widzieć twoją szpareczkę, suniu. Musisz mi się jakoś zrewanżować za to, że nie witałeś mnie z radością na kolanach — zadrwił z niego.
 — Nie wiedziałem, kiedy będziesz. A gdzie w ogóle byłeś? — zapytał szybko, mając nadzieję, że rozmowa zastąpi te wulgarne wstawki w ustach Masona. Sam pochylił się, wypinając lekko tyłek i sięgnął do niego nawilżonymi palcami. Do tego przed oczami miał drzwi do łazienki. Jeszcze nigdy nie był w tak koszmarnej sytuacji!
 — Jakby cokolwiek cię to obchodziło — prychnął Mason, pocierając się dłonią po kroczu. — I odchyl te pośladki. Chcę widzieć, jak wsadzasz sobie tam paluszki jak chętna dziweczka. — Zaśmiał się.
 — Mason! — jęknął Josh, aż zaciskając oczy ze wstydu, ale szybko odchylił jeden pośladek, a palcami wymacał swoją szparkę. Już miał w głowie obraz Masona gapiące się na jego dziurkę i Anny nie daj Boże podglądającej przez dziurkę od klucza. Miał ochotę wybiec.
 — Co? — fuknął mężczyzna siedzący na kanapie. — Aż tak już cię kręci fakt, że se sam macasz pizdę?
 — Nie mam „pizdy”! — oburzył się Josh, aż się prostując i oglądając na niego. Był cały czerwony jak burak, a jego ciało drżało.
 Mężczyzna od razu zmarszczył brwi groźnie.
 — Na ziemię i zajmij się sobą, a nie pyskujesz — warknął.
 Chłopak sapnął cicho i ponownie pochylił twarz nisko, prawie że opierając ją o zakurzoną podłogę, tym samym wypinając się mocniej i po chwili masowania swojej dziurki, wsunął w siebie jeden palec. Aż cicho jęknął, czując uderzające do ciała gorąco. Fakt, że Mason patrzył, na poły go krępował, na poły podniecał.
 — No, dalej, dalej, nie wstydź się tak. Kręć tym paluszkiem — usłyszał z tyłu niższy niż zwykle, ale też bardziej rozbawiony głos Masona.
 — Robię przecież — jęknął cicho, bardziej skrępowany tym, że mężczyzna tyle mówił i tym, jaki był wyuzdany w swoich słowach. Zakręcił palcem, lekko spinając tyłek z nerwów.
 — I kolejny palec. Nie będę tu siedział cały dzień, aby zobaczyć, jaki jesteś różowy w środku — ponaglał go Mason.
 Josh odetchnął i cofnął rękę, nabierając na palce więcej lubrykantu. Już sam nie wiedział, czy to był dobry prezent, czy nie. Na pewno mniej będzie bolało, ale jakby tego nie dostał, to może nie byłoby całej tej sytuacji.
 Rzucił krótkie, spłoszone spojrzenie na drzwi do łazienki i wsadził w siebie dwa palce, lekko marszcząc brwi. Boże, aż nie chciał myśleć, że Anna to wszystko słyszała. Miał chociaż nadzieję, że nie była taka głupia, aby widzieć.
 Oparł czoło o podłogę i zaczął kręcić i poruszać w sobie dwoma palcami. Mimo abstrakcyjności całej sytuacji, zaczął coraz ciężej oddychać, a jego penis lekko sztywniał. Uda też mu nieco drżały, kiedy w milczeniu robił sobie palcówkę. Mason w tym czasie uśmiechał się, obserwując i pocierając dłonią o swoje spodnie.
 — Kolejne. Chcę zobaczyć.
 Josh mruknął coś potulnie i powoli i ostrożnie wsadził w siebie trzeci palec. Nieco je rozsunął, by widać było wnętrze. Nie było to łatwe, bo trochę się spinał, ale po chwili dziurka była już bardziej otwarta.
 Mason oblizał wargi, oddychając już ciężej. W końcu nawet rozpiął spodnie i wyciągnął z nich swojego penisa.
 — Ładnie, ładnie — pochwalił chłopaka. — Przysuń się do tyłu.
 Chłopak wyprostował się i obejrzał na mężczyznę, po czym cofnął się trochę, wyciągając przy tym z siebie palce i klękając bliżej kanapy. Po chwili poczuł na swoim tyłku ciepłą dłoń mężczyzny, która przesunęła się po jego pośladku i w górę na plecy.
 — Wsadź dwa palce z obu rąk i rozchyl tę swoją szpareczkę — rozkazał Mason.
 — Będzie za dużo… — Josh spróbował cicho zaoponować, zerkając na niego przez ramię. Tak naprawdę bardziej od rozciągania obawiał się samej pozycji. Przecież to było strasznie krępujące, wypinać się i… tak eksponować swoją dziurkę jak jakaś klaczka na aukcji.
 — Teraz masz trzy palce w swojej dupie. Masz wsadzić dwa przeciwległe, więc nie dyskutuj, tylko wystawiaj się jak grzeczna kurwa — warknął mężczyzna, ściskając i rozwierając jedną dłonią jego pośladek. Drugą niespiesznie się masturbował.
 Josh zacisnął usta i tylko pokiwał głową, mając nadzieję, że Anna albo zatkała sobie uszy, albo chociaż nie wyobraża sobie, co oni tu robią, słuchając.
 Pochylił się znowu bardziej i ostrożnie wsadził po dwa palce z każdej dłoni. Stęknął cicho i lekko rozchylił nimi krąg mięśni, równocześnie zaciskając mocno powieki i czekając na reakcję Masona. Po chwili, która wydawała się wiecznością, poczuł, jak mężczyzna przesuwa delikatnie opuszką palca po jego zwieraczu.
 — Jaki miękki — sapnął, jakby go chwalił. — Co czujesz?
 — Wstyd! — odsyknął cicho speszony Josh, aż cofając lekko biodra.
 Mason ściągnął brwi, niezadowolony z takiej odpowiedzi.
 — Co jeszcze? — spytał mimo wszystko i przesunął palec w dół po jądrach chłopaka, a następnie ujął jego penisa, odchylając go do tyłu. Wyczuł, że ten nie jest całkiem miękki. Chłopak za to stęknął i poprawił się na kolanach, wciąż trzymając w sobie palce.
 — Przez żel jest… łatwiej rozciągać — wyszeptał cicho w podłogę.
 — Hmm? — spytał mężczyzna, pocierając kciukiem jego żołądź. — Mów głośniej, wyraźniej i tak, abym cię dobrze słyszał, suczko. I więcej.
 Josh jęknął, mając ochotę uderzyć czołem w podłogę.
 — Jest ślisko i łatwiej wsadzić palce — wydyszał już głośniej, czując, że nie ma wyboru. — I… i jak zwykle jak tam coś… mam to… no, Mason…
 — I jak zwykle jak tam coś mam to, no, Mason — powtórzył za nim siedzący na kanapie mężczyzna z drwiną w głosie. — Chyba cię nie rozumiem.
 — Nie nabijaj się! — jęknął chłopak, zaciskając oczy. — To podniecające, no!
 — Wreszcie — stęknął Mason, a Josh poczuł, jak ten pochyla się bardziej nad nim, tak że wyczuł jego penisa na pośladku i sięga po lubrykant. W kolejnej chwili w jego rozchyloną szparkę wpłynęła znaczna ilość żelu.
 Rozchylił szerzej usta i wypuścił gwałtownie powietrze. Żel był zimny i było go… dużo. Cudem nie wysunął z siebie palców, mimo że dłonie wyraźnie mu zadrżały. Nic nie powiedział, tylko czekał w napięciu.
 — Trzymaj i nie puszczaj — usłyszał za sobą, a następnie gorąca główka penisa Masona otarła się o jego szparkę. Mimo palców zaczęła się wciskać między nie do środka.
 — Mnn! Boże, szeroki… — wyjęczał Josh, zapominając o Annie i cofając biodra na to mocne rozciągnięcie.
 — Ale śliski. Trzymaj — przypomniał mu Mason, wsuwając się coraz głębiej bez oporów. Było bardzo ślisko.
 Josh pokiwał gorączkowo głową, poddając się mu. Jego własny, sztywny penis wisiał pomiędzy nogami, a palce chłopak starał się wciąż trzymać w środku swojej dziurki. I ten kutas Masona… Och, nie raz wyobrażał go sobie, jak się masturbował. A teraz wsuwał się w niego taki gorący i bez tego co zwykle — bólu. Tylko rozciąganie było takie mocne. Tak rozpierające.
 W końcu Mason znudził się wolnym tempem i wbił się w niego do końca, przytrzaskując dłonie Josha do jego pośladków.
 — Oo… Mason! — jęknął chłopak, łapiąc gwałtowne oddechy i wyginając plecy w łuk, tym samym wypinając bardziej dupcię.
 — Dobrze? Taki pełny pały swojego pana, co? Teraz jesteś jak prawdziwa kurwa dla mnie przygotowany — zamruczał, masując władczym gestem jego plecy i ramiona sam w sumie zadowolony, że tak łatwo się wsunął.
 — Jest…. jest lepiej tak… nn, tak ślisko — wystękał chłopak, cały się gotując. — Mogę wyjąć palce…?
 — Po co? — spytał Mason, ale kiedy się poruszył dla próby, skinął głową. — Tak, wyjmij.
 Chłopak odetchnął z ulgą i wyciągnął z siebie palce, a jego szparka ciasno objęła kutasa Masona. Josh za to od razu sięgnął jedną dłonią pod siebie i zaczął się mocno masturbować. Mason jednak klepnął go mocno w pośladek.
 — A może byś poczekał na swojego pana, co psie? — prychnął, zaczynając się poruszać w śliskim, ciasnym i gorącym wnętrzu chłopaka.
 Josh jęknął i zaszurał policzkiem po brudnej podłodze, więc puścił swojego penisa i wyprostował dłonie. Klęcząc w pozycji na pieska, wydawał gardłowe pomruki wraz z każdym ruchem Masona. W tej chwili w ogóle nie myślał o dziewczynie, która schowała się w jego łazience i musiała wszystko słyszeć. Był cały ogarnięty rozkoszą płynącą z tyłeczka, który penetrował chuj Masona. Nawet w tej chwili nie żałował, że jeszcze nie wziął lekarstwa, bo czuł wszystko tak intensywnie. Chuć też mu rosła w takich chwilach i aż sam zaczął poruszać biodrami, skamląc bez składu. A mężczyzna wbijał się w niego, zaciskając mu niemal boleśnie palce na biodrze i żebrach, za które go trzymał. Josh nawet w tym wszystkim słyszał, jak jego jądra się o niego obijają wraz z mlaszczącym dźwiękiem dochodzącym z jego szparki. Do tego uczucie bioder uderzających o jego pośladki.
 — Może… my, och… od przodu też…? Zmienić…? — wystękał nieskładnie, mając ochotę przycisnąć się do mężczyzny i wtulić nos w jego męskie, pachnące ciało.
 Mason chwilę się zawahał, zwalniając, po czym wysunął się z chłopaka i poklepał go po pośladku jak psa po głowie.
 — To się unoś — rzucił, samemu siadając sobie wygodnie na kanapie i łapiąc się za nasadę penisa.
 Josh najpierw odetchnął kilka razy, uspokajając się choć trochę, po czym wstał i aż kolana się pod nim ugięły. Podparł się w ostatniej chwili o udo mężczyzny i uśmiechnął się do niego, speszony. Nieco chwiejnie uklęknął nad nim i opuścił się na jego penisa, przytulając twarz do jego szyi. Och tak… tak było dobrze.
 Podniecony Mason stęknął głośniej, marszcząc nos. Złapał chłopaka mocno za pośladki.
 — No, ruszaj się. Pokaż mi, jaki jesteś chętny, jak uwielbiasz nabijać się na mojego chuja.
 Josh spojrzał mu mniej pewnie w oczy, ale zaczął unosić się i opadać z jękami na jego sztywnym kutasie. Nagle zatkał mu usta mocnym pocałunkiem, obejmując za szyję.
 Mason aż otworzył szerzej oczy, patrząc się z bardzo bliska na twarz Josha w niekrytym szoku. Nie odtrącił go jednak, mimo że przemknęło mu to przez myśl.
 Chłopak przyciskał się do niego całym ciałem, ocierając o niego podczas nabijania się na jego chuja. Oddychał też ciężko przez nos, wciągając zapach mężczyzny i całując go namiętnie, cały rozgrzany. Poddał się zupełnie chwili, chociaż aż go coś ściskało, żeby się w coś spuścić. W rękę choćby, w cokolwiek.
 Po kilku kolejnych ruchach poczuł, że Mason przygryza mu boleśnie dolną wargę i zaciska mocniej palce na jego pośladkach. I mimo żelu, dużej ilości, aż wyciekającego na zewnątrz, poczuł, jak Mason kończy w nim. Zadrżał na całym ciele, poruszając się szybciej i żwawiej mimo zmęczenia. Spojrzał też w oczy mężczyzny i zaskamlał prosząco, wypychając bardziej krocze w przód. Mason tylko possał jego dolną wargę, po czym otarł się swoją zarośniętą brodą o jego policzek, a potem szyję.
 — O matko…! — Josh aż stęknął, podrygując. Ten zarost był taki strasznie seksowny! — Proszę, strzep mi…!
 — Dobra kurwa dochodzi dupą. A teraz jesteś dobrą kurwą — zamruczał nisko Mason, gryząc go w szyję.
 Josh sapnął i spuścił wzrok, a jego zaczerwieniony, sztywny penis podrygiwał lekko, kiedy chłopak drżał.
 — Ale jak… teraz…? — wydusił, nie mając pojęcia, jak, do cholery, ma dojść dupą. Przecież mężczyzna już się spuścił.
 — Palcami? Albo mi postaw znowu.
 Josh jęknął w duchu, czując, że w takim razie do swojego spełnienia znowu poczeka. Zsunął się z Masona i usiadł mu na kolanach, a w dłoń złapał jego śliskiego od żelu penisa. Zaczął go mocno masturbować. Równocześnie sam posapywał, jakby to jemu ktoś właśnie trzepał.
 Mason też zaczął na powrót oddychać ciężej. Jego penis był jeszcze bardzo wrażliwy, więc szybko zaczął sztywnieć w dłoni chłopaka. Ten aż oblizał się na taki widok. Postawiłby mu ustami, gdyby nie był cały w lubrykancie. Zamiast jednak całować penisa, wychylił się i znowu pocałował mocno mężczyznę, patrząc mu w oczy swoimi jasnozielonymi, pełnymi pożądania.
 — No, już, nabij się — ponaglił go Mason, przesuwając swoimi gorącymi dłońmi po udach Josha.
 Chłopak skinął głową i uniósł się znowu, po czym, mimo wyraźnego zmęczenia, ponownie wsunął w swoją rozluźnioną, gorącą szparkę kutasa mężczyzny. Musiał odetchnąć, nim zaczął się wreszcie poruszać. Ręce i uda mu drżały, ale chciał wreszcie dojść, więc popiskując nieco szczenięco, nabijał się na jego penisa. Ten był sztywny, ale doskonale dopasowywał się do jego ciasnej szparki. A Mason przy tym podgryzał go po szyi i ocierał się o niego swoim szorstkim zarostem. Dzięki temu i dzięki zapachowi mężczyzny, który Josh miał wrażenie, że aż unosi się w całym pomieszczeniu, wreszcie z penisa chłopaka wystrzeliło nasienie, brudząc mężczyźnie golf. Josh za to cały się do niego przylepił, pojękując z osiągniętego orgazmu.
 Mason złapał go za włosy i odciągnął od siebie.
 — Ja jeszcze nie skończyłem. Wracaj do roboty.
 — Nie mam siły — jęknął Josh, ale poruszył się na drżących nogach. — Może na plecy i sam….?
 — Nie dasz rady? — prychnął jego pan i poklepał go po udach. — Fakt… straciłeś na wadze. Kiedyś może byś był w stanie, ale teraz jesteś taki… chudy. Nijaki — zakpił, starając się podejść mu pod ambicję. I najwyraźniej się udało, bo Josh spojrzał mu mimo wcześniejszego zamglenia twardo w oczy.
 — Nie jestem nijaki. Ćwiczę codziennie! — odszczeknął, na dowód swojej kondycji unosząc żywiej uda, przez co aż zaczął ciężej dyszeć, ale nie zwolnił.
 Mason też stęknął, samemu poruszając trochę mocniej biodrami.
 — I ćwicz tak dalej. To ćwiczenie wychodzi ci bardzo dobrze jak na małą, chętną dupę przystało — pochwalił go na swój sposób, łapiąc go znowu za pośladki.
 Josh sapnął, a jego miękki penis podrygiwał, wciąż z resztkami spermy na czubku.
 — Uda też mam silne… — wydyszał chłopak, chcąc podkreślić, że to też ćwiczy.
 Mason zsunął dłonie na wspomniane miejsce i pogłaskał je.
 — Tak… może być — zamruczał, po czym chwycił go w talii ramieniem i odchylił do tyłu, nabijając go bardziej na swojego penisa. Wgryzł się mocno w jego bok.
 Chłopak krzyknął, nie zdając sobie sprawy, że to wszystko słychać w łazience i zacisnął mocniej palce na ramionach Masona.
 — A kiedy… kiedy dojdziesz? — wydyszał.
 — Wtedy kiedy dojdę — odburknął Mason, całując jego mostek i całą klatkę piersiową, drapiąc go jednocześnie brodą. — Nie pyskuj już i ruszaj tą dupą — przypomniał mu, kiedy tylko na powrót go wyprostował.
 — Tak jest — wydyszał Josh, marszcząc mocno brwi i ponownie unosząc się na nogach. Czuł, jak mięśnie aż go palą i ciężko mu łapać oddechy, ale nie miał zamiaru pisnąć słówka na ten temat i nie dać mu możliwości wyśmiania jego kondycji.
 Po pewnym czasie sam zaczął nawet odczuwać ponownie rosnącą przyjemność przez stymulację prostaty, ale nie udało mu się nawet do końca znowu stwardnieć, kiedy Mason zawarczał nisko, samemu zaczynając mu się wbijać mocniej w tyłek, aż w końcu znowu się w niego spuścił.
 Josh wolał sobie nie wyobrażać, ile tego tam ma. Opadł tylko bezwładnie na mężczyznę, dysząc głośno przy jego szyi.
 — Wi… widzisz… nie jestem… nie w formie… — wykrztusił z trudem.
 Mason mruknął tylko potakująco, samemu będąc zmęczonym. Pogłaskał go dość leniwie po wygniecionym tyłeczku. Zadowolony z potwierdzenia chłopak zaskamlał jak szczeniak i objął go słabo, powoli wdychając jego zapach i przymykając oczy. Och tak…
 Mason też odetchnął ciężko. Doszedł dwa razy i czuł przez to nieznaczne zmęczenie. Pozwolił sobie więc przymknąć oczy i na razie nie zrzucać z siebie lepiącego się do niego Josha. Nawet nie chciało mu się z niego wysuwać.
 Chłopak myślami podążył do łazienki i poza wstydem, było mu trochę szkoda Anny. Musiała tam siedzieć tyle czasu… Nie miał jednak siły wstawać z mężczyzny, więc tylko objął go bardziej ramionami, powoli dochodząc do siebie.

*

Anna stała cała zesztywniała przy drzwiach łazienki, nie ważąc się nawet głośniej odetchnąć. Z zewnątrz jednak dłuższy czas nie słyszała żadnych odgłosów. Nie mogła wytrzymać już dłużej napięcia, więc z bijącym szaleńczo sercem odważyła się uchylić drzwi łazienki. I kiedy tylko to zrobiła, zobaczyła na kanapie wciąż siedzącego Masona, jednak nim zdążyła spanikować, dostrzegła, że ten śpi. Tak samo jak Josh, przytulony do mężczyzny z…. jego penisem w bardzo wilgotnej szparce.
 Przełknęła głośniej ślinę, czerwieniąc się z zażenowania równie mocno, co kiedy słyszała całą wymianę zdań i później odgłosy seksu oraz krzyki Josha. Było jej aż duszno i słabo z tego wszystkiego. Nie miała jednak czasu zastanowić się nad tym wszystkim, a raczej na pewno nie tutaj. Mason mógł się w każdej chwili obudzić. Zdjęła więc buty i boso, bardzo powoli wyszła z saloniku, potem przeszła korytarzem i na dole już niemal zbiegła po drabince ze strychu. Resztę drogi też tak naprawdę nie zwalniała, aż nie dotarła na piętro, gdzie o mało nie zderzyła się z Robertem, który stał na schodach.
 Oczy mężczyzny rozszerzyły się na jej widok. Szybko też złapał ją za dłoń i ścisnął.
 — Gdzieście tak długo byli?! — wydyszał panicznie.
 — O Boże! — jęknęła Anna. Była czerwona na twarzy i nadal zdyszana z nerwów, jakby przebiegła maraton. — Usłyszeliśmy, że wraca i uciekliśmy na górę. Nie wiem, matko, po co ja tam, ale… i schowałam się w łazience i dopiero mogłam wyjść. A on jest na górze! — wytrajkotała szybko, nie precyzując, jaki „on”.
 Robert z przestrachem położył jej dłoń na policzku.
 — Jesteś cała czerwona. Nie zauważył, że wyszliście? — dopytał szybko.
 Nadal rozgorączkowana Anna odetchnęła.
 — Nie, znaczy w końcu chyba nie. Chociaż — aż się złapała za głowę, przeczesując włosy palcami — podejrzewał chyba i się wściekł na Josha, potem prawie na nas za ten tort, a potem… — Urwała, jeszcze bardziej buraczejąc na twarzy.
 — Matko Boska, co? — naciskał mężczyzna, sam strasznie podenerwowany, a do tego widząc stan, w jakim była dziewczyna, jeszcze bardziej się niepokoił.
 — No… — zająknęła się. — No, się… wiesz, no, mieli seks — burknęła pod nosem, spuszczając wzrok. Miała wrażenie, że wszystko to, co słyszała, będzie jej się po nocach śnić. A myślała, że lubrykant to taki fajny pomysł! Nigdy nawet nie przypuszczała, że ich seks wygląda w ten sposób.
 Robert skrzywił się nieznacznie, ale poklepał dziewczynę po dłoni.
 — Biedactwo, musiałaś słuchać? A to taka prywatna sprawa… Całe szczęście, że się nie dowiedział, że jesteś w łazience! Bo nie dowiedział się? — zapytał szybko.
 Dziewczyna pokręciła głową, aż dziękując Bogu i komu tam jeszcze się dało, że Mason nie wpadł na pomysł wchodzenia do łazienki, czy sprawdzania, czy kogoś tam nie ma. Chyba umarłaby ze wstydu, jakby miała być naocznym świadkiem tego, co tylko słyszała.
 Robert odetchnął z ulgą i puścił wreszcie jej dłoń.
 — Jest dalej na górze, tak? Zanieś mu kawę, prosił.
 Anna spojrzała na Roberta szeroko otwartymi oczami.
 — Nie ma mowy. Nie wrócę tam! Oni tam śpią nago w… z … — zająknęła się, nie mogąc wydusić tego co zobaczyła.
 — Nie chcę wiedzieć — jęknął mężczyzna i spojrzał w górę schodów zniecierpliwiony. — To zapukaj i nie wchodź, to zdążą się ogarnąć.
 — Ale się obudzi i może być zły — pisnęła Anna.
 — Ale żądał kawy… — jęknął Robert, już sam nie wiedząc, co gorsze.
 Anna zacisnęła oczy, przebierając nogami i też nie mogąc się zdecydować.
 — Ale musi być ciepła i dobra — zdecydowała w końcu.
 Mężczyzna pokiwał głową żywo.
 — Tak, tak. Idź zrób, moja droga — odetchnął i przetarł czoło, szepcząc pod nosem coś, co brzmiało jak „dzięki ci Boże, że się nie zorientował”.
 Dziewczyna skinęła jeszcze głową i pognała w dół do kuchni, by zrobić Masonowi świeżą, gorącą i jak najlepszą, jaką potrafiła, kawę.

*

Anna przekręciła głowę, zerkając w kierunku okna. Przez cienkie zasłonki widziała duży, jasny księżyc w pełni. Oświetlał dość jasnym blaskiem jej pokój, ale i tak wiedziała, że to nie powód jej dzisiejszej bezsenności. Cały czas miała w głowie te odgłosy i słowa, które Mason kierował do Josha. I potem te dźwięki… i jęki chłopaka…
 Zacisnęła mocno oczy, żeby o tym nie myśleć, bo było jej z tego wszystkiego aż jeszcze bardziej gorąco. Przekręciła się na drugi bok. Potem znowu. Aż wreszcie westchnęła i wstała spod kołdry, narzucając na siebie tylko szlafroczek i wsuwając stopy w ciepłe kapcie. Wyszła z sypialni, by zejść do kuchni po mleko. Miała nadzieję, że jakoś pomoże jej zasnąć.
 Schodząc po schodach z drugiego piętra, minęła cicho korytarz prowadzący do sypialni Masona. Na szczęście, kiedy zaniosła ciepłą kawę, udało jej się jakoś wytłumaczyć, czemu tak długo, a oni obaj byli już ubrani. Znaczy Mason był ubrany, a Josh miał szczęście, aby móc posiedzieć pod kocem. To było i dla niej, i dla chłopaka ulgą. Byłoby strasznie niezręcznie, gdyby zastała ich we wcześniejszej pozycji. Mimo to Josh i tak unikał jej wzroku, kiedy wyszła na górę i tylko siedział skulony na kanapie, patrząc w ekran telewizora, jakby jej tam nie było.
 Anna westchnęła sobie, po ciemku przechodząc do kuchni, kiedy była już na parterze. Ziewnęła nawet dość głośno. Była zmęczona, ale nie mogła zasnąć. Dobijało ją to. Z ciężkim sercem podeszła do lodówki i otworzyła ją, oświetlając swoją twarz lekkim światełkiem. Sięgnęła po szklaną butelkę mleka i okręciła się w stronę wnętrza kuchni, kiedy nagle zobaczyła w nikłym świetle zamykającej się lodówki czyjąś postać kilka metrów dalej. Niewiele myśląc, krzyknęła panicznie, a czarny kształt rzucił się w jej stronę.
 Mając jedynie butelkę mleka w dłoni, strzeliła nią napastnika w głowę, a w kuchni zrobiło się kompletnie ciemno, kiedy drzwi lodówki się zamknęły.



– 10 – Oblężenie
 


17 marca 2012
 

Mając jedynie butelkę mleka w dłoni, strzeliła nią napastnika w głowę, a w kuchni zrobiło się kompletnie ciemno, kiedy drzwi lodówki się zamknęły. Nadal krzycząc, rzuciła się do ucieczki, potykając się o własne nogi w ciemności. Za sobą słyszała wściekłe warczenie, syczenie i odgłosy nóg, a nawet dłoni uderzających o ziemię.
 Wybiegła korytarzem w kierunku schodów, potykając się po drodze. Kiedy wstała, trzasnęła dłonią w kontakt, rozświetlając sobie drogę i popędziła boso dalej, krzycząc na całe gardło. Obejrzała się tylko raz i to, co zobaczyła, aż ją zmroziło. W jej stronę biegło kilku dzikich ludzi. Niektórzy w podartych ubraniach, niektórzy nawet całkiem nadzy. Wszyscy jednak brudni od błota i krwi, z licznymi zadrapaniami i zgięci jak zwierzęta. Warczeli i szczerzyli zęby, patrząc na nią błędnym wzrokiem drapieżców. Gdyby tak bardzo się nie bała, miałaby oczy pełne łez.
 Kiedy była już w połowie drogi do swojej sypialni, usłyszała nagle strzał od strony pokoju Masona, a następnie niemal wpadła na Roberta, który także trzymał broń w postaci kija od szczotki. Złapał dziewczynę i pociągnął do pierwszego pomieszczenia, które było w pobliżu. Zatrzasnął ich w nim.
 — Jezu! — pisnęła, odruchowo przytulając się do Roberta. — A pan Awordz?! Boże i skąd one tu?! — załkała, rozglądając się panicznie za jakąś bronią. Zobaczyła jednak, że byli w składziku na lekarstwa i nic tutaj przydatnego nie mogła znaleźć.
 — Pan ma broń — uspokoił ją Robert, który miotłą zablokował wejście do składziku, samemu nie mając nic do obrony. — Josh jest jeszcze na górze.
 Anna aż zasłoniła usta dłonią.
 — Nie ma żadnej broni… nawet miotły tam nie ma — pisnęła. Cały czas miała w głowie widok dzikich, zainfekowanych ludzi, którzy bardziej przypominali zwierzęta. Ta krew ściekająca im po brodach… i ten wzrok, którym patrzyli na nią jak na ofiarę.
 Robert już nawet otworzył usta, aby jej odpowiedzieć, kiedy nagle coś uderzyło z wielką siłą w drzwi, a chwilę później usłyszeli wycie i wściekłe drapanie. Po chwili też rozległ się czyjś krzyk. O ostrym, rozkazującym tonie, ale zdecydowanie nienależący do nikogo z im znanych. Był ochrypły, niski i bardzo zdeformowany. Przypominał jakby wilkołaczą mowę z jakiegoś filmu. Teraz jednak był prawdziwy i zdecydowanie bardziej przerażający.
 — Odsunąć się. Odsunąć! — szczekał niemal, po czym dwójka zamknięta w składziku zobaczyła, jak ktoś szamocze się z klamką. Robert od razu doskoczył do drzwi, przytrzymując z całej siły miotłą.
 Anna za to odskoczyła do tyłu, patrząc z przerażeniem na wejście i zaciskając dłonie na szlafroczku, który miała na sobie. Widziała, jak klamka się porusza, kiedy ktoś zewnątrz chciał się do nich dostać. Do tego drapanie o drewno było nie do zniesienia. Nawet nie zauważyła, kiedy z przerażenia łzy zaczęły jej płynąć po policzkach.
 Z oszołomienia nagle wyrwał ją strzał z pistoletu. Z bliska. Zaraz po tym drapanie w drzwi ustało, a na zewnątrz rozległ się wściekły skowyt.
 — Zabić! — krzyknął ten sam ochrypły głos co wcześniej, a pod drzwiami zrobił się rumor. Najwidoczniej wszyscy dzicy zapomnieli o nich i rzucili się w stronę ich nowego wroga, którym najpewniej był Mason.

*

Josh nie śmiał nawet włączyć światła. Skulił się całkiem za oparciem kanapy, patrząc szeroko otwartymi oczami w przestrzeń małego saloniku. Doskonale słyszał z dołu strzały i dzięki swoim nieco wyostrzonym przez wirus zmysłom widział więcej niż tylko ciemność przed sobą. Jednak świadomość, że zarażeni, którzy szaleli po apartamencie, byli jeszcze bardziej… dzicy, a ich zmysły działały jak zwierzęce, nie pomagała.
 Po kilku minutach takiego siedzenia poczuł, jak serce aż mu staje w piersi, kiedy do jego uszu dotarło powarkiwanie i głuche odgłosy kroków. Skulił się jeszcze bardziej, naiwnie wierząc, że go nie wyczują. Był cały nagi, bez żadnej broni i był pewien, że jeśli go wywęszą, to zginie.
 Po sekundzie, która wydawała się wiecznością, zobaczył kątem oka, jak do pomieszczenia wchodzi dwóch mężczyzn i kobieta. Jeden z nich był wyłącznie w spodniach, a kobieta miała pozlepiane czymś włosy. Gdyby nie fakt, że poruszali się żwawo, cicho i bardzo sprężyście, mogliby komuś przypominać zombie. Ich ubrania na pewno. W ogóle o nie nie dbali.
 — Rrr… rrruuja… — wywarczała kobieta, niespodziewanie unosząc głowę w górę i węsząc jak pies.
 Jeden z jej towarzyszy kłapnął na nią zębami i skierował się do kuchni. Ona syknęła i zajrzała do łazienki. Żadne z nich najwidoczniej nie przejmowało się resztą grupy, która kręciła się po niższych piętrach rezydencji. To, że ci tu dotarli, było więcej niż niepokojące.
 Josh przestał zupełnie oddychać, obserwując ich sylwetki cały napięty. Nieprzyjemnie przypominał mu się dzień w sierocińcu, kiedy musiał z Tuckerem uciec, bo inaczej chorzy rozszarpaliby ich na strzępy. Tych przynajmniej nie znał… ale tym razem nie miał pola manewru. Obejrzał się jednak w stronę kuchni i przełknął ciężko ślinę. Wiedział, że jeszcze chwila i dzicy go wyczują. Musiał być pierwszy.
 Odetchnął i czując buzującą w żyłach adrenalinę, rzucił się nagle w stronę kuchni. Od razu, jak tylko się ruszył, usłyszał wściekłe szczeknięcie i uderzenie stóp, kiedy mężczyzna bez koszuli, który był najbliżej niego, rzucił się w jego stronę jak wyposzczone, wściekłe zwierzę.
 Josh jednak był szybszy i wpadł do kuchni, od razu dopadając do pierwszej szuflady. Zdążył tylko przełknąć w ustach przekleństwo, że nie ma w tej jebanej futrynie drzwi, kiedy wyciągnął nóż i odwrócił się gwałtownie, z oczami szeroko otwartymi, wbitymi w wejście do kuchni. Na przeciwnika nie musiał długo czekać, bo ten rzucił się na niego bezmyślnie i sam dosłownie nabił się na nóż. Niestety siłą rozpędu przewalił też Josha, a że dziki był dużo od chłopaka większy i cięższy, upadek na ziemię razem z ciałem nie należał do przyjemnych. Do tego w drzwiach pojawił się kolejny zainfekowany.
 Josh spojrzał w tamtym kierunku panicznie i zrzucił z siebie jeszcze dogorywającego, człapiącego zębami i drapiącego go po ramionach mężczyznę, po czym wycofał się pod ścianę z zakrwawionym nożem w ręce.
 — No chodźcie, chuje! — wrzasnął, dysząc ciężko i patrząc na te potwory, którymi sam mógłby się stać, jakby nie miał lekarstwa. — No chodźcie, kurwa!
 Mężczyzna z pianą i krwią na ustach, który stał w drzwiach, patrzył na niego świdrującym spojrzeniem i warczał, ruszył do niego. Zrobił pierwszy krok, po czym nagle upadł na twarz, brocząc podłogę krwią. Josh w tym wszystkim nawet nie usłyszał dźwięku wystrzału. Dopiero po chwili zobaczył w drzwiach, nad ciałem dzikiego, Masona z bronią w ręku, który właśnie zmieniał magazynek.
 — Rusz się, kurwa! — wrzasnął na chłopaka. — Trzeba zastawić klapę!
 Josh wbił w niego świdrujące spojrzenie i zaciskając drżącą dłoń na rękojeści noża, dopadł go szybko.
 — Jeszcze jedna jest! W łazience! — wydusił, cały się trzęsąc.
 Mason zaklął szpetnie i już się odwracał, aby iść zabić to cholerstwo, kiedy nagle wspomniana zainfekowana dziewczyna rzuciła się na niego, powalając na ziemię. Josh niewiele myśląc doskoczył do niej, zamachnął się nożem i wbił zamaszyście ostrze w szyję kobiety, a krew trysnęła zarówno na niego, jak i na Masona. Ciało za to upadło na mężczyznę, a Josh skopał je z niego, patrząc mściwie na chorą. Oczy miał zamglone przez strach i adrenalinę.
 Mason poderwał się momentalnie i splunął tylko, pozbywając się z ust krwi kobiety. Ramieniem roztarł też wszystko na twarzy.
 — Zostaw i pomóż mi z kanapą! — krzyknął, wsuwając sobie pistolet za pasek dresowych spodni. Jego klatka piersiowa i ramiona były w kilku miejscach podrapane i umazane krwią, nie tylko tą, która na niego przed chwilą trysnęła z rozciętego gardła.
 Mężczyzna doskoczył do kanapy, ciągnąc ją w stronę drzwi wiodących na korytarz. Klapę zamknął tylko na zasuwę, a ta już nie wytrzymywała ciągłego walenia w nią z dołu. Był wściekły na siebie, że zostawił Roberta i Annę, ale tych dzikich było tak wielu! Jakby się skrzyknęli z całej okolicy, aby ich napaść.
 Josh szybko odrzucił nóż i pomógł mu przesunąć kanapę przez całą długość najpierw saloniku, a potem przez korytarz. Kiedy nasunęli ją na klapę, ta już powoli się wyłamywała, więc udało im się niemal w ostatniej chwili. Mason usiadł na niej jeszcze na wszelki wypadek. Aż odetchnął ciężko i spojrzał na Josha zalanymi krwią, czarnymi oczami.
 — Zaraz tu będzie wojsko — rzucił. Nim wyszedł z pokoju, włączył alarm, ale wszystko działo się tak szybko, że nie był pewien, czy minęły chociaż trzy minuty, nim to się wszystko zaczęło.
 Chłopak pokiwał głową, zbyt roztrzęsiony, żeby usiąść. Zmarszczył nos, czując nieprzyjemny zapach krwi i zaczął ją ścierać z siebie dłońmi, jakby to jakieś obrzydliwe robactwo miał na sobie, a nie czerwoną maź. Cuchnęła straszliwie.
 — Kurwa mać! — krzyknął.
 Mason spojrzał na niego chłodno i wymierzył do niego z pistoletu.
 — Opanuj się — zagroził prawie w tym samym momencie, w którym usłyszeli przez cały jazgot, warczenie i wycie pod nimi pierwsze strzały i skomlenia.
 Josh aż zerknął na dół zlęknionym wzrokiem. Sam był nagi, podrapany, pobrudzony krwią dzikich i trząsł się niekontrolowanie.
 — Mason… nie pozwól im mnie zabrać. — Spojrzał błagalnie prosto w oczy mężczyzny.
 Ten zmroził go chłodnym spojrzeniem i przeczesał palcami zlepione krwią włosy.
 — Usiądź — polecił z okrutnym spokojem, jakby nie obchodziło go, że właśnie pod nim dokonuje się rzeź i wojsko właśnie rozstrzeliwuje we wrzaskach, skowycie i warczeniu kolejnych ludzi. Dzikich, ale ludzi.
 Josh przełknął ślinę, nasłuchując i aż drżąc przy co głośniejszych odgłosach. W końcu jednak podszedł do kanapy i usiadł obok Masona, patrząc na niego bokiem. Ten objął go ramieniem, w którym trzymał broń i przyciągnął do siebie.
 — Nie oddaję byle komu mojej własności — mruknął mu do ucha chwilę przed tym, jak na dole w akompaniamencie bolesnego skowytu padły ostatnie strzały.
 Josh zaskamlał i objął go mocno w pasie, dysząc płytko i wyczuwalnie drżąc.
 — Dziękuję — wydyszał, błądząc wzrokiem dookoła.
 Niedługą chwilę ciszy przerwało pukanie od dołu.
 — Jest tam kto? Wychodzić z podniesionymi rękoma! — krzyknął jakiś wojskowy.
 Josh od razu uniósł spłoszone spojrzenie na Masona. Nawet nie przejmował się swoją nagością. Za bardzo był przerażony, że wojsko może wziąć go za chorego bez kontroli i zastrzelić.
 — Chwila! — krzyknął Mason. — Odsunę kanapę, a wy sprawdźcie w tym czasie mój numer — dodał, wstając i ciągnąc za sobą Josha, aby mu pomógł. Od razu też zaczął podawać długi, ponad dziesięciocyfrowy numer weryfikacyjny, który mieli wszyscy zdrowi.
 Josh w tym czasie tylko słuchał i starał się być spokojnym, żeby nie wzbudzić w wojskowych żadnych niepożądanych podejrzeń. Odsunął wraz z Masonem kanapę i nim klapa się otworzyła, stanął blisko mężczyzny.
 Na dole czekali już wojskowi. Wokół nich leżały martwe ciała, a kawałek dalej chyba stała Anna, bo zobaczył tylko jej nagie, dziewczęce stopy. Mason kucnął nad wyjściem i zwrócił się do jednego z mężczyzn, który do niego celował.
 — Sprawdziliście? — spytał ze spokojem.
 — Tak jest, proszę pana — odparł od razu jeden z mężczyzn w mundurze. — Zechce pan się udać z nami do szpitala?
 Mason skinął głową.
 — Nie omieszkam. A on jedzie ze mną — rzucił, wskazując za siebie na Josha i zsuwając nogi w dół przez klapę, bo drabinka przestała istnieć.
 Wojskowy od razu uniósł w górę latarkę, świecąc po oczach Joshowi, który skulił się bardziej.
 — A kto to, proszę pana? — spytał ostrzej, a pozostali pewniej chwycili za broń.
 — Mój pies — prychnął Mason, zeskakując na dół i rozglądając się. Kawałek dalej nadal zapobiegawczo na muszce stała Anna i Robert. Oboje byli dużo bardziej czyści niż Mason czy chociażby Josh.
 Wojskowy rzucił Masonowi krótkie spojrzenie, ale przytaknął i wycelował w Josha ze swojej broni.
 — Złaź na dół i ręce tak, żebym je widział. Tom, Jeremy, sprawdźcie górę.
 Josh nie oponował zupełnie i zeskoczył sprężyście przez klapę na dół, a dwójka innych żołnierzy dostała się na poddasze, by spełnić rozkaz. Dowodzący wojskowy skinął na pana domu.
 — To wszyscy, proszę pana?
 — Trójka moich. Tak — potwierdził, pocierając w zmęczonym geście ubrudzoną krwią twarz. — Wszystko inne możecie zabić. Ale najpierw niech jakiś mądry inteligent mi powie, jak to się dostało do mojego domu? — fuknął, patrząc na dowódcę oddziału, jakby to on był temu winien.
 Mężczyzna wyprostował się niemal na baczność.
 — Tylnym wejściem, proszę pana. Było otwarte i najwyraźniej niezabezpieczone — odpowiedział, a Josh wymienił krótkie spojrzenie z Anną. Czyli to wszystko przez nich!
 Spuścił szybko wzrok, stojąc sztywno u bok Masona, ale równie szybko uniósł go na jego plecy, by nie musieć patrzeć na martwe, wykrzywione w grymasach twarze nieżywych zakażonych.
 Mason spojrzał na Roberta, ale nic nie powiedział. Ten tylko zacisnął szczękę, czując, że albo wyda tę dwójkę, albo na niego spadnie cały ciężar odpowiedzialności. Mason jednak najwidoczniej nie planował w tej chwili rozliczać się z nimi.
 — Kurewstwo jebane — syknął, patrząc na ciało jakiejś dziewczyny leżące kawałek dalej, po czym znowu na wojskowego. — Zabierzcie ich do szpitala i opatrzcie. O lekarstwie nie muszę nawet wspominać. I niech ktoś załatwi nam pokoje, tu spać nie mam zamiaru — prychnął, rozpychając żołnierzy i idąc w stronę schodów wiodących na dół.
 — Tak jest, zapraszam do furgonetki, jest przed głównym wejściem — odparł od razu żołnierz, podążając za Masonem.
 Reszta wojskowych wciąż celowała do pozostałej trójki, która pospiesznie ruszyła do schodków. Josh miał nadzieję, że dadzą mu chociaż jakiś pled, bo zaczynał czuć się dziwnie jako jedyna tutaj naga osoba. No i cały czas marszczył nos, czując obrzydliwy zapach krwi. Mimo wszystko cieszył się, że żył. I że Mason przypilnował, by całej ich trójce nic nie groziło od strony wojskowych. Miał ochotę aż paść przed nim na kolana i dziękować.
 Chwilę później całą czwórką wraz z dwoma żołnierzami siedzieli w samochodzie. Nie obyło się oczywiście bez scen, bo Mason zrugał dowódcę za pomysł podstawianie limuzyny dla niego. Kazał szorstko zająć lepiej czymś swoją głowę i iść spakować mu rzeczy, jeśli aż tak męczy go myślenie.
 Po chwili furgonetka ruszyła przez nocne ulice Nowego Jorku, z Anną przytuloną do boku Roberta, Joshem owiniętym w jakiś szorstki koc i Masonem, nad którym skakał jakiś młodszy z żołnierzy, już w samochodzie proponując mu opatrzenie ran przy pomocy podręcznej apteczki.

*

Josh uśmiechnął się blado do Anny ponad ramieniem pielęgniarki, która właśnie zajmowała się jej rozciętym ramieniem. Sam chłopak miał już opatrzone ramiona, które do krwi podrapane były przez chorych ludzi. Obite od silnego upadku plecy pielęgniarka posmarowała mu jakąś maścią. Do tego dostał szpitalną piżamę, żeby nie chodzić nago, za co był bardzo wdzięczny.
 Teraz wpółleżał na leżance, obserwując, jak w niedużej salce w szpitalu pielęgniarka zajmowała się Anną. Robert też siedział na sąsiedniej leżance i popijał kawę z kubka. Wszyscy milczeli jak zaklęci, zmęczeni niemiłosiernie. Nie dość, że był środek nocy, to emocje związane z atakiem dzikich sprawiły, że oczy im się zamykały. Ale strasznie jaskrawe światło w sali i ogólny ruch na korytarzu nie pomagały w lekkiej drzemce. W tym wszystkim cała trójka była wdzięczna losowi, że dostała w miarę szybką i fachową pomoc jako ofiary napaści. Nikt też nie spytał Josha, skąd ma siniaki na ciele. Zresztą te nie były takie obfite jak czasami bywały.
 — Nawet nie chcę myśleć, ile mieliśmy szczęścia — jęknęła w pewnym momencie Anna, kiedy pielęgniarka zaczęła podawać każdemu z nich termometr. Brak lekarstwa czasami podnosił ciepłotę ciała, ale to nie było regułą, więc nie dało się na tym polegać jako wyznaczniku.
 — W ogóle pierwsza ich zobaczyłaś, nie? — zapytał Josh, wsadzając termometr pod pachę.
 — Tak — pisnęła Anna. — Bo poszłam do kuchni po mleko, bo nie mogłam po dziś spać — odparła od razu żywo, zapominając się lekko.
 Josh przez całe to zdarzenie w nocy aż zapomniał o incydencie po powrocie ze spaceru. Dlatego też nie załapał od razu i już miał dopytać, kiedy nagle skojarzył, o czym dziewczyna mówi i zaczerwienił się jak burak.
 — A… tak, nie dziwię się. — Zaśmiał się wymuszenie i szybko zwrócił się do lokaja: — Jak się czujesz, Robercie?
 — Gdyby nie wy, czułbym się lepiej — mruknął lokaj, po czym jednak uśmiechnął się ciepło, zadowolony, że wszystko jednak nawet dobrze się skończyło. — Ale jestem cały. Wszyscy jesteśmy cali, więc liczę, że to będzie dobra lekcja na przyszłość.
 — Mason już wie, że chodziło o tylne wyjście… — rzucił Josh, zawieszając głos i popatrując po Annie i Robercie nieco spięty.
 — Ale ja miałem do nich klucze, a nadal tu jestem.
 Josh pokiwał głową, zerkając przy okazji w stronę wejścia do sali i zastanawiając się, gdzie teraz jest ich pan. Był niemal pewien, że personel szpitala skacze wokół niego jak poparzony. Uśmiechnął się do siebie blado.
 — Proszę o termometry — przerwała im pielęgniarka.
 Cała trójka grzecznie podała jej termometry, a kobieta sprawdziła odczyty i już miała coś powiedzieć, kiedy nagle usłyszeli czyjś krzyk na korytarzu. Pielęgniarka spojrzała na trójkę na leżankach i zatrzymała ich gestem.
 — Poczekajcie, zobaczę, co się stało — poprosiła ich łagodnym głosem. W ogóle była ładna, ale nie tak urocza jak Anna. Była od niej dużo wyższa i chudsza. To jej nie pomogło, kiedy przy akompaniamencie kłótni otworzyła drzwi i została razem z nimi wepchnięta do środka.
 — Mówiłem, abyś się ode mnie odpierdolił? Stoję, chodzę i dycham, nie umrę ci tu zaraz chyba, że mnie jeszcze bardziej wkurwisz, to dostanę zawału i ci zdechnę, ty konowale! — wydarł się Mason, który stał w drzwiach i starał się w mało kulturalny sposób pozbyć się lekarza.
 — Ale panie Awordz, jednak nalegałbym, aby został pan jeszcze ze trzy dni na obserwacji. — Płaszczył się przed nim mężczyzna w fartuchu lekarza. Towarzyszyły mu przy tym jeszcze dwie pielęgniarki.
 Anna, Robert i Josh unieśli brwi, a pielęgniarka, która wcześniej się nimi zajmowała, aż spojrzała z przestrachem na Masona.
 — Pan… pan powinien leżeć — wydusiła.
 — Tak, bo połamali mi nogi! — fuknął Mason wybitnie ironicznie. Jego czarne włosy były niespięte, przez co, kiedy się obracał albo żywo gestykulował, potrząsał nimi wokół twarzy. — Wypierdalać, muszę pogadać z moją służbą! — wydarł się na obsługę szpitala, o mało nie chwytając pielęgniarki i jej nie wypychając. Ta wycofała się od razu, zaniepokojona jego wzburzeniem, ale lekarz jeszcze spróbował go uspokoić.
 — Panie Awordz, jest pan pobudzony i zdenerwowany, a to tylko świadczy o tym, że powinien pan udać się ze mną do swojej sali.
 Mason wziął głębszy oddech, przymykając oczy i tracąc coraz bardziej cierpliwość. Usłyszy setny raz, że ma się położyć, to złamie temu konowałowi nos.
 — Pobiegam se na bieżni, to mi przejdzie! Wypierdalać i zamknąć te wrota! — warknął i zatrzasnął drzwi przed nosem lekarza, który jeszcze wyciągał do niego dłoń polubownie. Razem z trzaskiem rozległ się krzyk bólu po drugiej stronie drzwi.
 Josh aż się skrzywił, przyglądając się całej scenie. Wściekły Mason nie był specjalnie przyjemny w obyciu. Spojrzał krótko na Annę i Roberta, po czym znowu na mężczyznę, nie odzywając się na razie. Ten w końcu sapnął, a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała głęboko. Miał na sobie już czarne, dresowe spodnie i podkoszulkę w tym samym kolorze. Nie miał zamiaru paradować tu w szpitalnych ciuszkach. Spojrzał po całej trójce.
 — Nie zamknąć drzwi — prychnął w końcu, zakładając ręce na klatce piersiowej.
 — Przepraszam, panie Awordz — odpowiedział od razu Robert, patrząc na niego usłużnie. — To się więcej nie powtórzy, obiecuję.
 Mason wydął usta, kręcąc głową.
 — A teraz czekam na piękną solidarność, śmieci — fuknął.
 Lokaj zamrugał bez zrozumienia.
 — Słucham…?
 Mason uniósł brwi, opierając się o drzwi, które przed chwilą zatrzasnął.
 — No, waszą małą, słodką solidarność — prychnął i machnął ręką na Josha i Annę. — Nie uwierzę, Robercie, że wpadłeś na pomysł otworzenia tych drzwi po to, aby wyrzucić śmieci i zapomniałeś zamknąć. — Był wściekły, ale nawet nad sobą panował. A przynajmniej bardziej niż w obecności lekarza i pielęgniarek.
 Robert spojrzał szybko na Annę i Josha, nie wiedząc, jak z tego wybrnąć, żeby ich jakoś wytłumaczyć. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, Josh wreszcie zabrał głos:
 — Chciałem wyjść… Nie bądź zły — mruknął, patrząc mu w oczy prosząco. — Mogę naprawić te… zniszczenia wszystkie jakoś. Drabinkę nową zbuduję — zaproponował szybko.
 Mason chwilę na niego patrzył, po czym roześmiał się głośno, niemal histerycznie. Anna wymieniła z Robertem zaniepokojone, przestraszone spojrzenia, a Josh skulił się bardziej w sobie, czując, że nie jest dobrze.
 — Drabinkę! — rechotał Mason, w końcu aż osuwając się po drzwiach i siadając na podłodze. Śmiał się dalej, trzymając się za brzuch, a po policzkach płynęły mu łzy rozbawienia. — Drabinkę! A to, kurwa, zabawne.
 — Żyjemy, ciesz się — mruknął Josh, nie wiedząc za bardzo, jak zareagować. Na pewno nie zamierzał teraz wstawać i podchodzić do Masona, ale z drugiej strony, skoro ten wspominał, że nie ma zamiaru zostawać na obserwacji, musiało znaczyć, że wyjdzie ze szpitala. A Josh zdecydowanie nie chciał tu być, jeśli mężczyzny nie będzie w pobliżu. Nie ufał władzom i doskonale wiedział, jakie miała do takich jak on podejście.
 Mason nie skomentował, jeszcze chwilę chichocząc. Potem wstał, otarł oczy i nadal z uśmiechem na ustach podszedł do chłopaka. Bez ostrzeżenia zaserwował mu mocny prawy sierpowy, a Josha aż obaliło na łóżko.
 — Mogliście wszyscy zginąć, do kurwy nędzy! Zeżarci przez tę chłoptę jebaną! — wydarł się na nich, czerwieniejąc na twarzy. — Co to był za jebany pomysł?! A co by było, jakby się wam wbili przez te drzwi?! — wrzasnął na Roberta i Annę, która skuliła się ze strachu. — Mało wam, kurwa, ekscytacji?! Mało?! To że może was chuj strzelić, jak wam tego jebanego leku zabraknie, to jeszcze takie kretyńskie pomysły, aby nie upilnować jebanych, kurwa, drzwi!
 Anna wymamrotała pod nosem piskliwe „przepraszamy!”, Robert nic nie powiedział, bo sam nie wiedział co, a Josh trzymał się za twarz, patrząc na Masona dużymi, zielonymi oczami, w których aż stanęły świeczki od tego ciosu. Zacisnął jednak zęby, opanowując się.
 Mason jeszcze chwilę na nich patrzył, dysząc wściekle, cały nabuzowany. To wszystko potoczyło się tak szybko, a kiedy usłyszał tych przeklętych dzikich w mieszkaniu i jeszcze krzyk Anny… Pamiętał, jak serce na moment mu stanęło w klatce piersiowej. Czemu ta banda debili musiała być taka głupia?
 Spojrzał jeszcze raz na Josha nadal z wściekłością w oczach, po czym na moment je zamknął i wziął głębszy oddech.
 — Kurwa — stęknął i usiadł ciężko na łóżku chłopaka, przecierając twarz dłońmi.
 Josh spojrzał na niego niepewnie, odsuwając dłoń od twarzy. Aż mu się gorąco zrobiło z tego wszystkiego. Po chwili wahania wyciągnął dłoń i dotknął ramienia mężczyzny.
 — Mason…
 Ten stęknął ciężko, ale nie spojrzał na niego, dopiero chyba czując, jak wszystko z niego opada. Wiedział jednak, że uspokoi się do końca dopiero, jak się wydostaną z tego szpitala pełnego liżących mu dupę lekarzy.
 — Czego?
 — Żyjemy — powtórzył cicho Josh, podsuwając się nieznacznie i dotykając policzkiem jego ramienia. Widział, że Mason jest wzburzony i miał wrażenie, że nie tylko dlatego, że przez nich sam był narażony na śmierć. Mężczyźnie wydawało się zależeć też na ich życiach. W przeciwnym razie przecież zostawiłby ich tam, w domu na pastwę chorych ludzi. Dlatego też chciał go jakoś uspokoić. No i był mu wdzięczny… naprawdę wdzięczny, że nie oddał ich żołnierzom. Nie rozumiał nawet, dlaczego to dla nich robi, ale jakikolwiek był powód, wiedział, że musi być wdzięczny.
 Mason w końcu odetchnął jeszcze raz i spojrzał na niego, a potem na resztę.
 — Tak. I wy zaraz pojedziecie do domu, aby dopilnować, by ekipa sprzątająca nic nie spartoliła. — Wskazał Annę i Roberta, którzy od razu pokiwali głowami żywo i ulegle. Josh za to spojrzał na Masona z przestrachem.
 — A ja?
 Mason uraczył go krótkim spojrzeniem.
 — A ty… zobaczysz — odparł krótko, wstając. Skinął na Roberta. — Chodź. — Po czym wyszedł z małej salki.
 Robert rzucił pozostałej dwójce krótkie, porozumiewawcze spojrzenia i podążył pospiesznie za Masonem w śmiesznej, przykrótkiej piżamie szpitalnej, zamykając za sobą drzwi i zostawiając ich samych. To on załatwiał w domu wszystkie papierkowe sprawy, dbał o finanse i załatwiał dla Masona to, o co ten prosił. Teraz najwidoczniej miał też go wyręczyć.


– 11 – Moja mała dziwka
 


27 marca 2012
 

Anna szła z tyłu razem z Joshem, podążając za Robertem i Masonem szpitalnymi korytarzami. Dostali ze szpitala też jakieś kapcie, więc nie musieli się martwić, że wyjdą na ulicę boso.
 Robert dopiero chwilę temu kazał im wyjść i podążyć za sobą, więc Josh nawet jeszcze nie wiedział, gdzie idą. Patrzył tylko w plecy Masona i wcisnął ręce w kiszenie piżamowych spodni. Czuł się nieco obolały, głównie na plecach i szczęce, w którą dostał od mężczyzny, ale poza tym nie było tak tragicznie. Ramiona trochę piekły, ale było do zniesienia. Bardziej go teraz niepokoiło, dokąd się udają. To, że Robert i Anna wracali do domu, było pewne. Jego los jednak leżał w gestii Masona.
 Wreszcie wyszli przed szpital, gdzie silny wiatr rozburzył ciemne włosy Josha. Zadrżał i spojrzał na Masona, idąc jak reszta przez parking. Tam czekała na nich żółta taksówka i jeszcze jeden samochód z kierowcą w środku. Zatrzymali się kawałek od nich, a Mason zwrócił się do Roberta:
 — Jak uprzątniecie ten syf, to daj znać.
 — Tak jest, proszę pana — mężczyzna odparł służbiście i otworzył drzwi Annie, która jeszcze pożegnała się z nimi grzecznie i wsiadła do taksówki. Robert skinął im głową i również wsiadł do samochodu, a taksówkarz ruszył z miejsca parkingowego.
 Josh patrzył za odjeżdżającym autem bez słowa, czując się coraz bardziej podenerwowanym. Dziwiło go, że Mason nie wysłał go także do domu, żeby pomógł w sprzątaniu. To nie brzmiało dobrze. Istniała przecież możliwość, że mężczyzna wsiądzie do samochodu i zostawi go na tym parkingu zupełnie samego, jak opuszczonego psa. Jako karę za to, co zrobił. Nie chciał tego. Jak jeszcze kilka tygodni temu myślał o usamodzielnieniu się, tak teraz chciał wrócić z Masonem do domu na ten swój maleńki, zakurzony strych.
 — Mówiłeś, że nie oddajesz byle komu swojej własności — rzucił głucho, patrząc na mężczyznę z napięciem.
 Ten otworzył już drzwi do samochodu i spojrzał na niego, opierając się o nie ramieniem.
 — Bo nie oddaję byle komu — mruknął z ciężkim do wyczucia tonem. Nic więcej nie dodał, czekając, co jeszcze jest chłopak w stanie w tej chwili mu powiedzieć.
 Josh spojrzał do wnętrza samochodu, stojąc wciąż sztywno w miejscu z rękami w kieszeniach. Było mu aż gorąco mimo chłodnego, jeszcze nocnego powietrza.
 — Więc mnie nie zostawiaj — odparł, oblizując nerwowo usta. — Chcę wrócić z tobą.
 Mason uśmiechnął się kącikiem ust.
 — Tak? — spytał z lekką kpiną. — Ostatnio cię nosiło byle gdzie. Nie chcesz być wolny?
 — Wyszedłem tylko na spacer — jęknął Josh, zbliżając się do niego o krok. — Możemy razem. Pomyślałem o tobie w parku nawet, do cholery. Ale nie wyrzucaj mnie, proszę. — Złapał go za bluzkę nieco drżącą dłonią, coraz bardziej spanikowany.
 Mason spojrzał na niego z góry. Od początku miał zamiar go ze sobą zabrać, ale ta szopka była nawet ciekawa.
 — Skamlesz jak pies.
 Josh przełknął ślinę, patrząc na niego błagalnie i stając jeszcze bliżej.
 — Zrobię co chcesz, tylko mnie weź. Mason, ja nie chcę szukać żadnej niewolniczej roboty… Proszę…
 Mason zmierzył go spojrzeniem, po czym drugą dłonią chwycił go za pośladki, które dobrze było czuć pod cienkim materiałem szpitalnej koszuli.
 — I tak cholernie zjebałeś — fuknął, po czym poklepał go po tyłeczku. — Pakuj się — dodał z łaską.
 Josh zapatrzył się na niego i nawet nie był w stanie opanować uśmiechu, który wypłynął mu na usta. Objął mocno mężczyznę i pocałował go, wzdychając głośno.
 — Dzięki. — Uśmiechnął się, odsuwając tak szybko, jak się przysunął i bez zwłoki wszedł do samochodu, z mocno bijącym tym razem z ulgi i szczęścia sercem.
 Mason także się uśmiechnął, ale szybko się opanował i wsiadł za nim do samochodu. Zamknął drzwi.
 — Możesz jechać — pozwolił kierowcy, jednocześnie kładąc dłoń na udzie chłopaka. Wysoko, z palcami po jego wewnętrznej stronie.
 Szofer przytaknął i ruszył z podjazdu. Na zewnątrz robiło się coraz jaśniej, ale szyby w samochodzie były przyciemniane.
 Josh zerknął w dół na dłoń Masona i zwilżył językiem usta, lekko ściskając uda. Mason jednak nie pozwolił mu na to do końca, odchylając jego nogę na bok.
 — Mówiłeś coś — przypomniał mu i pochylił się do niego, skubiąc zębami płatek jego ucha. Nie przejmował się, że nic nie odgradza ich od kierowcy.
 — Co mówiłem? — spytał Josh, wzdychając głośniej i zerkając krótko w stronę głowy mężczyzny na przednim siedzeniu. Nie wiedział, co ma zrobić z rękami, więc na razie tylko zacisnął je na siedzeniu.
 — Że zrobisz wszystko — przypomniał mu Mason, ściskając bardziej jego udo.
 — Zrobię! — odparł od razu Josh, żeby Mason przypadkiem nie pomyślał, że rzuca słowa na wiatr. Spiął się lekko, ale patrzył mu żywo i twardo w oczy.
 Mason, widząc jego spojrzenie, uśmiechnął się lekko, a jego dłoń wsunęła się w spodenki od piżamy chłopaka. Wyjął jego penisa na wierzch, patrząc mu przy tym na twarz. Josh nieco zaróżowił się na policzkach i znowu spojrzał w stronę kierowcy, a potem na Masona.
 — Co robisz? — spytał cichym szeptem, żeby szofer nie słyszał.
 — Bawię się i patrzę — odparł mężczyzna prosto i złapał go zębami za dolną wargę, jednocześnie ujmując jego penisa w dłoń.
 Josh stęknął cicho i aż uniósł nieco biodra do jego ręki. Och, spuszczenie się byłoby takim przyjemnym relaksem po tej strasznej nocy.
 Wysunął język i polizał usta Masona, przymykając oczy, aż nie poczuł uszczypnięcia na delikatnej mosznie.
 — Nie zamykaj oczu — skarcił go Mason.
 Zmarszczył nos momentalnie, ale otworzył powieki i spojrzał na mężczyznę, coraz bardziej pobudzony. Ten objął ponownie jego penisa, masturbując go i przyglądając się jego reakcji. Podgryzał też szyję Josha, a to, że kierowca był przy tym, było na swój sposób zabawne.
 Chłopak wolałby, żeby go tu nie było, ale to i tak było nieporównywalne do tamtego seksu z Anną stojącą za drzwiami. Poddawał się więc pieszczotom, dodatkowo wciąż uspokojony tym, że jadą razem, a Mason nie zostawił go na tamtym parkingu,
 Posapywał, starając się być cicho, a przez to jeszcze bardziej czerwieniał i drżał.
 Mason w końcu liznął go w usta, po czym puścił jego penisa, chwycił za gumkę od spodni i naciągnął mu je z powrotem, tworząc w ten sposób popisowy namiocik. Josh zerknął mu w oczy, z rumieńcami na policzkach.
 — Co teraz?
 — Teraz dojeżdżamy — odparł Mason i faktycznie kierowca zaczął zwalniać, w końcu zatrzymując się przed jakimś dobrze oświetlonym budynkiem, który okazał się być hotelem.
 Josh aż rozchylił szeroko oczy i zakrył dłońmi krocze, czerwieniejąc jeszcze bardziej, o ile to możliwe.
 — To było podłe! — sapnął głucho do mężczyzny.
 — Wiem — prychnął, otwierając drzwi i wysiadając. Wyciągnął do niego dłoń. — No, chodź, mój podniecony piesku. — Zaśmiał się chyba na swój sposób w dobrym humorze. Albo po prostu bawił go stan Josha.
 Chłopak spojrzał za nim z wyrzutem i zawahał się, nim złapał jego dłoń, wysiadając z auta. Od razu też splótł ręce z przodu, zakrywając namiocik i usiłując myśleć o czymś, co ostudziłoby jego podniecenie. Zapach Masona stojącego tak blisko nie pomagał. A ten jeszcze przyciągnął go do siebie i zassał się na jego szyi, robiąc mu tam sporą malinkę.
 — Oznaczony i — trzepnął go w dłoń — zabieraj to — dodał i poprowadził go, trzymając władczo w pasie, do hotelu jak swoją własną, prywatną dziwkę.
 Josh spuścił głowę, wiedząc doskonale, że wygląda jak burak. Spróbował sobie wmówić, że ci ludzie pewnie i tak go potem nigdy już w życiu nie zobaczą, więc to nie ma znaczenia, czy teraz właśnie nie odstaje mu w spodniach sztywny penis. Średnio podziałało.
 Mason podszedł z chłopakiem do recepcji i pochylił się do dziewczyny. Nie przejmował się w ogóle spojrzeniami nielicznej obsługi i jednego gościa.
 — Mason Awordz — przedstawił się, wiedząc, że Robert zamówił już tu pokój i musi tylko odebrać klucz.
 — Już sprawdzam. — Kobieta uśmiechnęła się, nie komentując ani tego, że Josh był w samej szpitalnej piżamie, ani że miał wyraźny wzwód.
 Chłopak zacisnął zęby i przysunął się bardziej do blatu w recepcji, żeby zasłonić krocze. Było mu cholernie wstyd! Nawet nie myślał teraz o tym, że jego penis aż się prosił, by się o coś otrzeć.
 Mason skinął głową na znak, że poczeka i przycisnął do siebie bardziej Josha. Jego dłoń po chwili zsunęła mu się na pośladek, zamiast grzecznie zostać na talii chłopaka.
 Josh jęknął w duchu i spuścił wzrok, a równocześnie uszczypnął lekko Masona w bok, chcąc mu przekazać, żeby tego nie robił. I modlił się, by recepcjonistka wreszcie dała im ten jebany klucz! Na szczęście dziewczyna szybko sięgnęła pod ladę i wyciągnęła kartę do Masona.
 — Pokój numer dwieście dwanaście, czwarte piętro. Życzę miłego pobytu.
 Mason przyjął kartę magnetyczną i nie zważając na niemą prośbę Josha, ścisnął go jeszcze mocniej za pośladek, palcem nawet wsuwając mu materiał między połóweczki. Poprowadził go w stronę windy, a chłopak bez protestu ruszył za nim i kiedy weszli do środka, odetchnął głęboko. Spojrzał na Masona, wykrzywiając usta.
 — Naprawdę cię to kręci? — mruknął z jawnym wyrzutem, ściskając uda, ale nie pomogło, bo jego penis nadal stał sztywno przez to duże łapsko Masona na tyłku.
 Mężczyzna nie odpowiedział, tylko przydusił go swoim ciałem do jednej ze ścian windy, wciskając guzik na odpowiednie piętro. Przesunął mu dłonią po udzie i uniósł je.
 — Chyba na to wygląda, co? Moja mała dziwka. — Zaśmiał się i ugryzł go w szyję.
 Josh pisnął i objął go z wahaniem za kark, poruszając nieco biodrami, a tym samym ocierając się o niego. Już się modlił, żeby znaleźć się w pokoju i sobie zwalić, a potem walnąć się na łóżko, podłogę, gdziekolwiek i móc pójść spać.
 Mason zawarczał nisko w jego szyję, po czym pocałował brutalnie w usta i puścił dopiero, kiedy drzwi windy się otworzyły. Złapał go za rękę i pociągnął na korytarz niczym niegrzeczne dziecko. Josh przyspieszył, żeby za nim nadążyć, chociaż przy każdym ruchu jego penis był drażniony przez materiał piżamy, co doprowadzało go do szału. Oblizał usta, wpatrując się plecy Masona.
 W końcu obaj stanęli przed właściwymi drzwiami i mężczyzna je otworzył. Wszedł pierwszy i pociągnął za sobą Josha. Był jeszcze nabuzowany i nie odczuwał specjalnie zmęczenia ciężką nocą. Do tego chodzący z takim namiocikiem Josh prezentował się bardzo seksownie w jego mniemaniu, więc chłopak nie miał dużo czasu na zwiedzanie apartamentu, kiedy został przyszpilony do jednej ze ścian, plecami do Masona.
 Jęknął głucho, aż poruszając biodrami i ocierając się o ścianę. Mason doskonale czuł, jak jego ciało jest rozgrzane i lekko drży, trudno powiedzieć czy to z podniecenia, podekscytowania, czy nerwów.
 Po chwili Josh poczuł, jak gorąca dłoń mężczyzny wsuwa mu się na nagi brzuch.
 — I co, mała kurewko, widziałaś na spacerze? — zamruczał mu tuż przy uchu, ocierając się o niego i przytłaczając całym sobą.
 Chłopak zawiesił się na chwilę, nie wiedząc, czy Mason chce go jakoś podejść i ukarać, jeśli źle odpowie. W końcu jednak wydusił lekko zachrypniętym z podniecenia głosem, przylepiając policzek do ściany:
 — Drzewa i… jezioro… w Central Parku… Pachniało. — Nieznacznie wypiął tyłek do jego krocza.
 — Podobało ci się — Mason bardziej potwierdził niż spytał, zsuwając dłoń na jego penisa, jednocześnie ściągając mu drugą dłonią spodenki piżamy pod pośladki.
 — Bardzo — jęknął Josh, z trudem zerkając w dół na swoje krocze. — Ale ty masz dłonie… — sapnął bez zastanowienia.
 Mason ugryzł go w kark mocno, aż zostawiając ślad. Ścisnął też jądra chłopaka trochę delikatniej.
 — Jakie?
 — Duże… silne… seksowne… — sapnął chłopak, dysząc ciężko i jedyne co był w stanie zaobserwować ze swojej pozycji to bordowy kolor ścian.
 Mason zamruczał na zgodę, po czym jeszcze raz go ugryzł w ucho, nim puścił, odsuwając się do końca.
 — Rozbierz się — rozkazał mu, samemu już oddychając ciężej.
 Josh od razu odsunął się od ściany i odwrócił przodem do mężczyzny, patrząc na niego z rozgorączkowaniem. Szybko rozpiął koszulę i odrzucił ją na wyściełaną mięciutkim dywanem podłogę, po czym zsunął w dół spodnie, ukazując tym samym swojego sterczącego penisa. Miał na ramionach tylko opatrunki, a na ciele nieliczne, mniej groźne zadrapania.
 Mason zlustrował go wzrokiem, zakładając ramiona na klatce piersiowej. Skinął na niego palcem.
 — Podejdź.
 Josh przełknął ślinę głośno i zbliżył się do mężczyzny, obejmując go w pasie i ocierając się twarzą o jego mostek.
 — Łasisz się? — burknął Mason, patrząc na niego z góry z podnieceniem.
 Josh spojrzał mu w oczy i w odpowiedzi tylko potarł policzkiem o jego tors. Wiedział, że Mason lubił, jak był uległy i usłużny, a sam teraz chciał już spełnienia i tego, by ten go dotykał.
 Mężczyzna chwycił go za włosy w pewnym momencie, odchylając mu głowę do tyłu i po chwili zmuszając do klęknięcia.
 — Na kolanach. Przede mną — wydyszał, patrząc na niego z wyższością i czymś jeszcze, co jednak nie było negatywnym odczuciem. — Wszystko… cały należysz do mnie.
 Chłopak sapnął, klęcząc na miękkim dywanie i patrząc w górę na Masona z pożądaniem w oczach. W tym momencie zupełnie nie miał nic przeciwko temu… zawłaszczaniu. Wolał być cały jego, niż sam na ulicy. A widok tego mężczyzny z dołu był wręcz monumentalny.
 — Mogę… zdjąć? — zapytał na wydechu, sięgając dłonią do jego dresowych spodni.
 Mason tylko skinął głową. Cała atmosfera miejsca dziwnie mu się udzielała. Josh, odkąd go sprowadził do siebie, mieszkał na poddaszu. A teraz ten puchaty dywan, bordowe ściany, przyjemny zapach i świeże powietrze utrzymywane przez wentylację…
 Oblizał usta, czując rosnące podniecenie i mając wrażenie, że świat poza hotelem jest inny niż był naprawdę.
 Jego spodnie zostały zsunięte przez Josha, który od razu wyciągnął głowę do jego krocza i wciągnął zapach głośno, aż się przytulając. Stęknął przy tym, czując, jak woń jeszcze bardziej go pobudza. Mason nie puszczał przy tym jego głowy, sam już mając erekcję.
 — W ogóle… — odetchnął ciężej. — Masz dziś wyjątkową chcicę.
 Josh zerknął w górę, już obcałowując jego penisa.
 — Przez to napięcie chyba… i… sam nie wiem, podnieciłeś mnie w samochodzie… — rzucił cicho, oddychając głęboko. Było mu gorąco. Ukradkiem sięgnął do swojego penisa.
 Mason ściągnął brwi, zastanawiając się nad tym, co chłopak mówił. Sytuacja była dość niecodzienna, ale i tak widząc, jak ten sięga do swojego penisa, trącił jego dłoń nogą.
 — Zajmij się mną — przypomniał mu twardo.
 Josh skrzywił się lekko, bo jego penis wręcz żądał dotyku, ale cofnął dłoń posłusznie i położył ją na udzie mężczyzny. Przyjrzał się jego dużemu penisowi, którego miał okazję niezliczoną ilość brać do ust, ale teraz, w tym przytulnym pokoju, z pewnością, że mężczyzna go nie wyrzuci, a do tego naładowany przez emocje podnieceniem, dużo chętniej niż zwykle potarł policzkiem o jego chuja i po chwili zaczął go wylizywać.
 Mason aż odetchnął ciężej, ale zachował spokój, tylko lekko opierając się dłonią na jego głowie, aby czuć, że chłopak wkłada w to nawet trochę siły.
 W końcu zobaczył, jak ten bierze go do ust i ssie, mlaszcząc przy tym, a jego rozedrgane dłonie masują go po udach, nie raz podążając na jego pośladki i lekko ściskając.
 Mason chwilę jeszcze na niego patrzył, oddychając coraz ciężej, aż w końcu odepchnął go od siebie i kiedy chłopak upadł na plecy na miękki dywan, szybko zrzucił z siebie ciemną podkoszulkę. Pozbawił się też reszty ubrań i nagi w błyskawicznym tempie dopadł do niego, łapiąc za czoło i przyduszając mu głowę do ziemi. Pochylił się nad nim jak zdobywca.
 Josh aż cały stężał, patrząc na niego na poły z pożądaniem, na poły z przestrachem na ten gwałtowny gest. Mimo to drżał i oddychał płytko, chcąc już więcej. Aż sam się sobie dziwił. Był strasznie napalony i gdzieś podświadomie wiedział, że to też za sprawą tych zwierzęcych instynktów. W trakcie większej aktywności i nasilenia silnych emocji, jak dzisiejszej nocy za sprawą ataku, wzmacniało mu się między innymi libido.
 Wypiął biodra w górę i otarł się o mężczyznę gorączkowo. Mason nawet zerknął w dół, aby zobaczyć, co chłopak robi. Miał przy tym spokojną, ale i poważną minę. Josh nijak nie mógł więc przewidzieć, że mężczyzna zupełnie nagle usiądzie mu na brzuchu i pocałuje go mocno w usta.
 Jęknął z zaskoczenia i objął mocno Masona za szyję, wsuwając mu palce we włosy. Och tak…! Jak on nieziemsko pachniał…!
 Mężczyzna, nie przerywając pocałunku, sięgnął do jego dłoni i unieruchomił mu je nad głową, przytrzymując jedną ręką. Josh stęknął z protestem, mocując się z nim i wiercąc nieco. Chciał go dotykać… i odkąd zobaczył Masona w sali szpitalnej z tymi rozwianymi, rozpuszczonymi włosami, cały czas myślał, by je dotknąć. Mason jednak za karę ugryzł go w język i dopiero uniósł głowę, patrząc mu w oczy.
 — Czego się wiercisz jak poparzony? Nie przypalam cię jeszcze.
 — „Jeszcze”…? — wydusił Josh, wbijając w niego niepewne spojrzenie.
 Mason uśmiechnął się demonicznie.
 — Może. Pytałem o coś — przypomniał mu już z powagą.
 — Bo też chcę cię dotykać — odsapnął Josh, rzucając krótkie spojrzenie na jego włosy, które przy tej pozycji mężczyzny wisiały mu w dół po bokach twarzy.
 Mason chwilę na niego patrzył, po czym pochylił się i ugryzł go w policzek. Nie odsuwając się, potarł nosem po jego policzku i łuku brwiowym.
 — Uderzyło cię chyba wyjątkowo mocno, że taka kurwa mała jak ty tak do mnie rączki wyciąga — zadrwił.
 — Jestem facetem… — zaprotestował Josh, oddychając ciężko i znowu szarpiąc ręce.
 — Męska kurwa? — poprawił się Mason z lekkim uśmiechem. Wodził przy okazji oczami po jego twarzy, po chwili z lubością przygryzając dolną wargę. Podobał mu się ten chłopak.
 — Nie — jęknął Josh, przymykając oczy i niecierpliwie kręcąc biodrami, na ile mógł.
 — Nie? To czym jesteś?
 Chłopak aż się zawiesił, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Myślał chwilę gorączkowo, aż wreszcie rzucił, bez zdecydowania:
 — Twoją służbą?
 — Od? — drążył dalej.
 Josh uchylił powieki, zerkając na niego lekko wilgotnym spojrzeniem.
 — Seksu…
 — Czyli? — spytał mężczyzna, wisząc nadal nad nim i uparcie wpatrując mu się w oczy. — Czym jesteś?
 — Mason… — jęknął chłopak, czerwieniejąc na policzkach pod tym spojrzeniem. Nie chciał tego przyznawać.
 — Co?
 — Czemu drążysz…?
 — Bo chcę usłyszeć.
 Josh wykrzywił usta, spuszczając wzrok i wiercąc się niecierpliwie. Cały się spiął, ściskając przy tym mocno pośladki i odparł zduszonym głosem:
 — Ku… kurwą?
 Mason powstrzymał uśmiech i pocałował go lekko w usta.
 — Hmm? Co kurwą? — Sadystycznie się tym rozkoszował.
 Josh oblizał usta, dysząc ciężko z podniecenia i nerwów.
 — No… jestem… twoją kurwą — wyszeptał.
 Mason aż odetchnął ciężko i ugryzł jego dolną wargę. Naparł na niego, jeszcze bardziej przyciskając do podłogi.
 — Właśnie. Moją. Moją kurwą — podkreślił swoje posiadanie chłopaka, zsuwając się jednocześnie pomiędzy jego nogi.
 — O tak! — wyrwało się Joshowi, który spojrzał na Masona żywiej. Już chciał dalej…! Niemal nie wytrzymywał tego napięcia.
 Rozbawiony tą reakcją Mason prychnął, po czym go puścił.
 — Odwróć się — zażądał, bo coś przyszło mu do głowy. — I wypnij tyłek — dodał, wstając.
 Josh zmarszczył pytająco brwi, ale przekręcił się posłusznie i uniósł biodra. Czuł, że Mason jest w dobrym humorze, więc spodziewał się mniej ostrego i nieprzyjemnego seksu od tego, jaki czasem się zdarzał, ale mimo to był podenerwowany.
 Mason też nic mu nie wyjaśnił, znikając na moment za jego plecami, aby wrócić po chwili i przesunąć mu czymś chłodnym po rowku. Chłopak spiął pośladki i przytulił się policzkiem do dywanu.
 — Co to? — zapytał szybko.
 — Poczujesz — odparł mężczyzna, a kiedy na moment odsunął to coś, co przyniósł, chłopak poczuł charakterystyczny, słodki zapach. Z nutą alkoholu. Nie zdążył jednak dopytać, kiedy coś mokrego, lepkiego i słodkiego wylało mu się na pośladki, aby spłynąć w dół między nimi, po jadrach i nogach.
 Zadrżał cały, czując, że dodatkowo płyn łaskocze jego jądra, a szparka aż mu zapulsowała w odpowiedzi na alkohol.
 — Będę się… lepić — wydyszał.
 — To cię umyję — mruknął w końcu Mason i strzelił go jeszcze w pośladek, nim wsunął mu w szparkę palec, rozciągając ją i napierając po chwili gwintem butelki na jego wejście.
 Josh pisnął wysoko i cofnął gwałtownie biodra, odsuwając się od butelki. Usiadł szybko bokiem na dywanie i popatrzył na Masona.
 — Nie wsadzaj tego we mnie!
 Mężczyzna od razu zmarszczył brwi w groźnej minie, po czym, nie odkładając butelki z ajerkoniakiem, chwycił chłopaka za skórę na szyi, wbijając w nią jednocześnie palce. Od razu wywołało to większy ból, niż jakby chwycił go za włosy.
 Przyciągnął Josha do siebie i syknął mu w twarz:
 — A to, kurwa, niby czemu?
 — Bo… to szkło i za szeroka… — zaskamlał chłopak, łapiąc go za przedramię obiema dłońmi.
 Mason spojrzał na butelkę, którą trzymał w dłoni i przysunął ją do ust chłopaka. Bez pytania naparł na jego usta, szyjką wpychając mu ją między wargi i dalej głębiej, aż chłopak zakrztusił się, kiedy alkohol wpadł mu się bezpośrednio do gardła. Mason na szczęście szybko wyjął butelkę.
 — W usta ci się mieści, więc w dupę też ci wejdzie.
 Chłopak rozkaszlał się i spojrzał na Masona zaszklonym spojrzeniem.
 — Wolę twojego chuja, kurwa! — spróbował jeszcze.
 — Też dostaniesz! — mężczyzna warknął i odepchnął go na podłogę, zostawiając duży, piekący i czerwony ślad na jego szyi od swojej dłoni. — Wypinaj, kurwa, dupsko jak ci kazałem!
 — Mason, przestań… — jęknął Josh, dodatkowo sfrustrowany, że nietknięty, sztywny penis stoi mu od dłuższego czasu. — Albo chociaż tylko szyjkę?
 Mason pochylił się nad nim i szarpnął go za biodro, ustawiając sobie, aby tyłeczek Josha był do niego wypięty. Klęknął za nim na jedno kolano i nim naparł szyjką butelki na wejście, wylał mu jeszcze trochę likieru na ciało.
 — I nie… — nacisnął, wsuwając powoli ciężko przechodzący gwint butelki — mówi mi, kurwa, co mam robić! — syknął na końcu i jeszcze mocniej naparł na niego szyjką butelki.
 Josh mimowolnie zacisnął tyłek i zajęczał głucho, chowając twarz w przedramionach. Rozłożył jednak szerzej nogi, by butelka nie rozpierała tak boleśnie. Do tego czuł w sobie lepki, gęsty alkohol.
 Czuł, jak dłuższą chwilę wsuwa się aż do momentu, kiedy szyjka zaczęła się rozszerzać. Wtedy dopiero Mason zaczął ją z powrotem wyciągać, aż nie była na wierzchu. Odstawił ją na bok, patrząc, jak z chłopaka wylewa się odrobina kremowego likieru jajecznego.
 Josh wziął kilka głębszych oddechów i spojrzał przez ramię wreszcie na mężczyznę.
 — Poliżesz? — sapnął.
 Mason aż przez moment nie zareagował zaskoczony tym, co chłopak zasugerował. Był w szoku, że w ogóle się odważył.
 — Co?
 — Nic — odparł szybko chłopak, kuląc się nieco przez jego gwałtowną reakcję. — Nieważne.
 — Powtórz — zażądał mężczyzna.
 Josh jęknął w duchu, już żałując, że to powiedział. Czuł, że mu się dostanie.
 — Zapytałem tylko, czy chcesz… polizać — wymamrotał.
 — Twoją szparę? — Padło kolejne, szorstkie pytanie.
 Josh zaczerwienił się mocno i skinął głową. Mason prychnął pod nosem i wsunął w jego wilgotną i rozgrzewającą się coraz bardziej od alkoholu szparkę od razu dwa palce.
 — Twoją cieknącą, słodką szparę, która wygląda, jakby była przepełniona tysiącem spustów?
 — Nnn…! Nieważne już — wystękał chłopak, zawstydzony tym, jak faktycznie musi wyglądać teraz jego dziurka, ale czując gwałtowny prąd płynący od tyłka na to rozciągnięcie, złapał się za penisa i zaczął sobie mocno i szybko trzepać, pojękując w ekstazie. Czuł się cały rozpalony podnieceniem!
 Mason warknął i odtrącił jego rękę, łapiąc ją i boleśnie wbijając mu kciuk w przegub. Kontrastem dla tego bólu jednak był zupełnie niespodziewany dotyk ciepłego języka na pośladku Josha. Chłopak aż zamrugał z zaskoczenia i zaskamlał z zadowoleniem jak szczeniak, nieco ruszając biodrami.
 Mason, aby nie było mu za dobrze, wykręcił mu rękę na plecach, a drugą złapał jego jądra. Pociągnął je w dół i dopiero tę naciągniętą skórę między jego szparką a jądrami polizał.
 — Mnnm… Mason, jest tak gorąco…! — wystękał Josh niewyraźnie, drżąc cały i aż drapiąc wolną ręką po dywanie. Starał się jednak za bardzo nie ruszać, by nie naciągnąć barku ani by jądra nie bolały od zbyt mocnego pociągnięcia.
 Mason zamruczał nisko i nim skończył, ugryzł chłopaka. Oblizał się, puszczając jego jądra i łapiąc swojego penisa. Już bez ogródek naparł na wejście Josha i wbił się w niego za jednym, mocnym pchnięciem.
 Chłopak krzyknął głośno i napiął się cały, rozchylając szeroko usta. Dyszał głośno, wyginając plecy i mrugając szybko powiekami. Nie cofnął jednak bioder, poddając się mężczyźnie całkowicie i dziękując mu w duchu, że już przeszli do meritum. Chciał już poczuć, jak ten się rusza i choćby miało boleć, to już chciał dojść.
 Mason zacisnął zęby, czując gorąco i ciasnotę, jakie obejmowały jego penisa. Mimo tego zaczął się ruszać. Alkohol we wnętrzu Josha pomagał w tym, ale też dodatkowo rozgrzewał, niemalże piekł. Przyspieszył więc, nadal trzymając chłopaka za wykręconą rękę na jego plecach i teraz biodro.
 Chłopak to pojękiwał, to popiskiwał pod nim, cały rozpalony, a członek Masona, który pieprzył go mocno, masując od wewnątrz, sprawił, że dość szybko Josh strzelił na dywan z głośnym krzykiem. Aż zrobiło mu się ciemno przed oczami. Jego pan jednak jeszcze chwilę go posuwał. Trzymał go mocno i wydobywał z chłopaka ostatnie stęknięcia, aby po kilku krótkich minutach dojść w nim i jeszcze bardziej go napełnić. Wysunął się z niego równie szybko, jak wszedł i pociągnął chłopaka, podnosząc z podłogi i przystawiając swojego penisa do jego twarzy.
 — Teraz ty możesz wylizać — rozkazał, mimo że forma mogła świadczyć co innego.
 Josh zamrugał, wciąż oddychając płytko, z rumieńcami na policzkach i wgapił się w jego umazanego ajerkoniakiem penisa. Przełknął ślinę i zerknął jeszcze niepewnie na mężczyznę, ale w końcu z wahaniem wysunął język i zaczął oblizywać jego członek. Sapnął, czując w ustach słodki smak i silny zapach mieszaniny alkoholu i tego typowego dla Masona. Dodatkowo czuł, jak jego własna szparka jest wilgotna.
 Mężczyzna ze spokojem, ale ciężko oddychając po seksie, oglądał, jak chłopak go wylizuje. Kiedy już sam był czysty, poklepał Josha po policzku.
 — Leż — nakazał, samemu wstając.
 Chłopak padł na plecy, patrząc niemal zamglonym wzrokiem w sufit. Było już jasno, bo najwyraźniej nadszedł ranek, a on czuł się wykończony. Nie tylko seksem, ale całą tą koszmarną nocą. Mimo to czuł się spełniony i bezpieczny. Miękki dywan, ciepło w pokoju hotelowym i przede wszystkim fakt, że Mason go tu zabrał, sprawiały, że zupełnie nie chciał się ruszać i nawet lekki, nieprzytomny uśmiech mu wstąpił na usta. No i Mason nie odesłał go domu z Anną i Robertem, tylko wziął ze sobą… I nawet jeśli chodziło tylko o to, że miał ochotę na seks, to i tak było to przyjemne.
 Po chwili, kiedy niemal przysypiał na podłodze, która była prawie tak wygodna jak jego kanapa, zdał sobie sprawę, że stoi nad nim Mason. Miał już związane włosy, szczoteczkę do zębów w ustach i dresowe, czarne spodnie na sobie.
 — Wstawaj. Taki ujebany jak podrzędna dziwka nie będziesz ze mną spał — mruknął, kiedy tylko zobaczył, że chłopak go widzi. Odwrócił się po tym na pięcie i ruszył do łazienki.
 Josh zmarszczył nos i wstał chwiejnie, od razu czując pomiędzy pośladkami więcej wilgoci. Nieco krzywym krokiem podążył za mężczyzną i wszedł do łazienki. Ledwo już stał na nogach, ale i tak rozejrzał się po wnętrzu z ekscytacją. Było bardzo eleganckie, niemal równie co łazienka Masona. No i w środku panował dość duszny, ale przyjemnie uspakajający zapach unoszący się znad wanny wypełnionej wodą.
 — Umyj się — rzucił do chłopaka Mason, dochodząc do umywalki, aby skończyć myć zęby.
 Josh się uśmiechnął i wszedł do wanny, podpierając się przy tym, by nie podjechać na śliskim dnie. Usiadł w gorącej wodzie i przymknął na chwilę oczy. Czując, że może przy tym przysnąć, otworzył je i spojrzał na Masona.
 — Więc mogę spać z tobą w łóżku? — zapytał niemal podekscytowanym głosem.
 Mason spojrzał na niego srogo i odpowiedział dopiero, kiedy wypluł pianę z ust.
 — A ty mnie w ogóle słuchasz, czy ci się przelało do mózgu i uszu?
 — Upewniam się — mruknął Josh, ale nie spuścił z niego spojrzenia i tylko na moment je odwrócił, by sięgnąć po gąbkę i żel.
 Mason odetchnął ciężko i wypłukał usta. Podszedł do wanny i usiadł na jej brzegu. Wyciągnął dłoń do Josha i pogładził mu włosy. Jego twarz nie wyrażała przy tym nic. Ani złości, ani zadowolenia.
 Chłopak oblizał usta i wyciągnął bardziej szyję, nadstawiając się do dotyku, kiedy mył się na dole, starając pozbyć słodkiego likieru z tyłeczka. Mason jeszcze chwilę go głaskał, obserwując uważnie jego ruchy.
 — Uważaj i nie bądź tak głupi już — rzucił po chwili zupełnie niespodziewanie.
 Josh zamrugał, chwilowo nie rozumiejąc, ale w końcu spuścił wzrok i skinął głową.
 — A… — zawahał się, wyciągając spod siebie dłoń i zaczynając powoli myć krocze i uda — będziesz ze mną wychodził….? — spytał cicho.
 Mason zabrał dłoń z jego głowy, ale jeszcze nie wstał.
 — Po co?
 — Bo tak lepiej razem… I ja potrzebuję czasem wyjść — odparł Josh, niepewien jednak, czy powinni teraz o tym rozmawiać. Nie chciał Masona denerwować. Był przyjemny w takim dobrym nastroju. A on zamiast z niego korzystać, właśnie mógł się prosić o kolejną kłótnię, a raczej złość Masona.
 — Nie potrzebujesz. I rozbestwisz się — burknął na razie bardzo spokojnie mężczyzna, jednocześnie jednak się nad tym zastanawiając poważniej.
 — Teraz byłem… rozbestwiony, jak sam wyszedłem — mruknął Josh, w duchu wzdychając ciężko. Znowu nic z tego? Uniósł na Masona zielone spojrzenie. — A tak… no, miałbyś mnie pod kontrolą.
 Mason westchnął ciężko, ziewając. Wstał, nie odpowiadając chłopakowi na pytanie.
 — Kończ już — rzucił i sam z racji, że zdążył wziąć prysznic, wyszedł do sypialni.
 Josh spojrzał za nim, mając nadzieję, że chociaż zasiał w nim myśl, że jednak warto byłoby mu czasem pozwolić wyjść, jak sam nie chciał z nim. Nie chcąc jednak o tym teraz myśleć, umył się do końca i wyszedł z wanny.
 Po osuszeniu się ręcznikiem, opuścił łazienkę i poszukał wzrokiem mężczyzny. Nie znalazł go jednak nigdzie. Na przeciwległej ścianie za to zobaczył podwójne drzwi prowadzące najpewniej do sypialni. Poszedł tam od razu, przechodząc przez salonik, w którym właściwie dopiero teraz zauważył kanapę, szafę na ubrania i okno, za którym widział już jasne, rozświetlone wschodzącym słońcem niebo. Wszedł jednak szybko do sypialni, czując, że z każdym krokiem powieki ma coraz cięższe.
 Tam, mimo zaciemnienia uzyskanego przez rolety, widać było, że pomieszczenie zajmowało ogromne łóżko i niemalże nic poza nim. Szafki nocne, dwa fotele i to wszystko. Na łóżku za to na brzuchu pod cienką pościelą leżał czarnowłosy mężczyzna.
 Josh zlustrował jego sylwetkę i podszedł boso. Czuł, że pościel była świeża, a pokój wietrzony i chyba wzbogacony jakimiś perfumami do pomieszczeń. Czasami aż przerażało go, jak mocno wyczuwał niektóre zapachy. Teraz jednak chciał poczuć jeden, konkretny, więc wszedł na materac i położył się na drugiej stronie łóżka. Nie wiedział, czy może się zbliżyć, więc ostatecznie tego nie zrobił, ale i tak zapach Masona był dość silny, a łóżko strasznie wygodne.
 Po chwili, kiedy tak się przyglądał mężczyźnie, zobaczył, że ten uchyla jedną powiekę. Dłuższą chwilę się na niego patrzył, po czym uniósł prawe ramię wraz z kołdrą w zapraszającym geście. Nic przy tym nie powiedział.
 Josh sapnął i uśmiechnął się, podsuwając do niego i przytulając się. Wyciągnął szyję, wtulając nos w jego włosy i przymykając oczy. Wyrwał mu się cichy pomruk zadowolenia.
 Mason nie skomentował, obejmując go na wysokości ramion i samemu zamykając ponownie oczy.
 — Powinieneś nosić rozpuszczone — usłyszał po chwili cichy szept.
 — Śpij — odparł tylko krótko, zadowolony mimo wszystko z tej uwagi i przyciągnął chłopaka bliżej do siebie.



– 14 – Będę cię kochał
 


23 kwietnia 2012
 

Mason obudził się nie dość, że za wcześnie, to jeszcze z uczuciem, że jest mu zdecydowanie za gorąco. Zerknął w stronę dobiegającego go ciepła i ściągnął brwi. Tuż przy nim spał Josh w ubraniach, które od niego dostał. Nogi miał lekko podkulone, a jedną dłoń położoną na klatce piersiowej mężczyzny. Ten ściągnął usta w wąską linię. Wczorajszy dzień był koszmarem, a dzisiejszy miał się jeszcze zacząć za wcześnie.
 Mało delikatnie postukał palcem chłopaka w czoło.
 — Ej, śpiąca królewno. Wypierdalaj z mojego łóżka w tych ciuchach! — warknął na niego, nie pojmując, jak ten chłopak mógł tak mu się wpakować do łóżka. W tych samych ciuchach chodził po dworze!
 Josh zaburczał coś w proteście, dopiero po chwili uchylając powieki i patrząc na Masona. Nie dotarł do niego zapewne sens jego słów, bo uśmiechnął się przelotnie.
 — Hej.
 — Nie „hej”, nie „hej”, tylko co robisz w moim łóżku?! — fuknął mężczyzna i uniósł się bardziej do pozycji siedzącej. Dopiero wtedy zauważył, że sam jest wciąż we wczorajszych ubraniach. Zaklął pod nosem, przypominając sobie, że chciał tylko na sekundę się położyć, po tym jak gadał z Robertem, a potem musiało mu się usnąć.
 — Nie przyszedłeś wczoraj do mnie, więc sam zszedłem — odparł Josh nieco zaspanym głosem i przeciągnął się mocno, aż bluza mu się podwinęła, ukazując jego brzuch.
 Mason wstał i od razu ruszył do łazienki, aby się rozebrać i umyć.
 — I z tego powodu pakujesz mi się w ciuchach do łóżka?! — syknął po drodze, podkreślając fakt, że chłopak jest ubrany.
 Josh zerwał się od razu i poszedł za nim.
 — Położyłem się tylko. Nie sądziłem, że w nich zasnę.
 — „Nie sądziłem” — burknął Mason, trąc twarz i starając się chyba zetrzeć z niej zaspanie. Drzwi do łazienki zatrzasnął dosłownie przed nosem Josha.
 Chłopak aż drgnął, patrząc na nie z lekkim zgaszeniem. Do tego chciało mu się sikać…
 Wrócił na łóżko i usiadł na nim, podkulając nogi. Obejrzał się na szufladę, w której Mason trzymał tamte gazety i pamiętnik tajemniczej dziewczyny. Zawahał się, czy tam nie sięgnąć… Jednak zrezygnował. Teraz by to było samobójstwem, skoro Mason był za ścianą. Było to słuszne posunięcie, bo mężczyzna wyszedł z łazienki dość szybko. Nie miał nic na sobie, a tylko włosy wycierał ręcznikiem. Musiał wziąć szybki prysznic. Nie zważając na Josha, przeszedł do szafy i wyjął z niej czarne slipy, które nałożył od razu.
 Chłopak obrzucił go krótkim, ale przeciągłym spojrzeniem, po czym sam szybko poszedł do łazienki, żeby się odlać. Mason w ogóle na to nie zareagował albo go ignorując, albo po prostu dając mu ciche pozwolenie. W tym czasie sam się ubierał. Jeśli już tak wcześnie się obudził, mógł pojechać coś załatwić.
 Po chwili do sypialni wrócił Josh, patrząc na Masona bardziej rozbudzonym spojrzeniem. Podszedł do niego bliżej, ale zatrzymał się krok przed nim.
 — Masz jakieś plany? Czy wyjdziemy gdzieś? — zapytał z ledwo wyczuwalną nadzieją w głosie.
 Mason zerknął na niego, zapinając guziki koszuli.
 — Tak. Ja mam plany. Ty siedzisz w domu, aż nie wrócę, a potem się zobaczy.
 Josh odetchnął w duchu. Więc była możliwość, że wyjdą.
 — A kiedy wrócisz? — dopytał, wciskając ręce w kieszenie bluzy.
 — Nie wiem.
 Josh przełknął ślinę i zbliżył się bardziej, patrząc na niego swoimi jasnymi, zielonymi oczami, które nieco kontrastowały z ciemnymi włosami, dając przyjemny dla oka efekt.
 — Nie mogę z tobą teraz pójść? — spytał cicho, a Mason odpowiedział znowu na jego pytanie krótko i rzeczowo.
 — Nie.
 — Czemu? — naciskał Josh, wyciągając dłonie do jego klatki piersiowej.
 Mason odsunął się od chłopaka i spojrzał na niego groźnie.
 — Naciskaj dalej, a nigdzie już nie wyjdziesz. Ani dziś, ani jutro, ani w ogóle!
 — To nie… — odmruknął Josh, wycofując się od razu i chowając dłonie z powrotem do kieszeni. — Ale nie denerwuj się tak szybko, tylko proszę…
 — Chciałeś powiedzieć, że jęczysz i miągwisz, a nie „tylko prosisz” — odparł, zapinając do końca koszulę i sięgając do szafy po marynarkę. Dziś ubierał się zdecydowanie lepiej i bardziej elegancko niż na co dzień.
 — Nie jęczę. — Josh zmarszczył lekko brwi i mimowolnie obserwował Masona.
 — Jęczysz.
 — Jak zażądam, byś ze mną wyszedł, też będziesz wściekły. To Annę poproszę, by ze mną wyszła, jak nie masz ochoty — odparł z irytacją.
 Mason najpierw ze spokojem spojrzał na Josha, po czym zupełnie nagle chwycił go za szyję, tuż pod szczęką, i przyciągnął do siebie.
 — Nie pyskuj. Jak mówię nie, to nie. Poczekasz grzecznie, jak będę chciał z tobą wyjść — syknął mu w twarz. — Nie umiesz ułożyć sobie we łbie, że igranie ze mną skończy się dla ciebie prędzej czy później źle? Naucz się zachowywać!
 Chłopak sapnął głucho i pokiwał głową, patrząc mu spolegliwie w oczy. Chciał odszczeknąć, ale ta chęć łatwo została stłumiona przez podejście Masona. I może rzeczywiście powinien grzecznie poczekać. Mruknął więc coś na potwierdzenie, czekając bez ruchu, aż mężczyzna go puści. Ten w końcu, widząc w jego oczach, że się poddał, puścił go, niemalże odpychając od siebie.
 — Jak tak ci się nudzi, to pograj w coś albo pooglądaj, a nie tylko że chcesz wyjść! — fuknął i wyszedł z pokoju, nie zamykając za sobą drzwi.
 Josh pomasował sobie szyję i poszedł za nim. Odchrząknął i rzucił w stronę jego pleców:
 — A… masz tu kompa jakiegoś? Mógłbym użyć?
 — Po co ci? — spytał Mason, idąc już w dół schodów.
 — Mógłbym pograć w coś albo obejrzeć coś w necie — zapalił się chłopak, dodatkowo zastanawiając się, czy mógłby przez Internet nawiązać jakąś znajomość. Może znalazłby jakiś ciekawy czat albo innych ludzi żyjących na utrzymaniu zdrowych, tak jak on.
 Nieświadomie odetchnął głośno z podekscytowania.
 — Pograć możesz na konsoli — odparł Mason, wchodząc do kuchni, śledzony przez Josha. Zajrzał do lodówki i wyjął z niej swojego ohydnego szejka. — I jak wrócę, masz tego wszystkiego nie mieć na sobie. — Skinął na chłopaka, opierając się plecami o blat kuchenny i zaczynając pić swoje śniadanie.
 Josh spojrzał na siebie, stając na środku kuchni i zaczerwienił się nieco.
 — Ale nie wiem, kiedy wrócisz — przypomniał mu, starając się nie okazywać skrępowania.
 — A to już nie mój problem. — Mason wzruszył ramionami. W prostych spodniach, czarnej koszuli i marynarce w tym samym kolorze wyglądał bardzo elegancko, mimo że nie miał krawata pod szyją.
 — To mam siedzieć przy oknie, jak jakiś stęskniony pupil i czatować na twój powrót? — Josh zaśmiał się szczekliwie, lustrując Masona, ale w końcu sam podszedł do szuflady z płatkami i wyciągnął opakowanie, by zjeść trochę prosto z niego.
 — Możesz też pod drzwiami. — Nie wydawało się, aby Mason żartował.
 — Pod drzwiami na strychu mogę… Przed wejściowymi nago nie chcę — odmruknął od razu Josh, wyjadając płatki miodowe.
 — Nie chcesz? — prychnął Mason. Śniadanie mu w ogóle nie szło.
 — Nie…
 — To możesz najwyżej u mnie w pokoju czekać. Inaczej znowu zabiorę ci ubrania — postraszył go, dopijając na raz swoje śniadanie. Opakowanie wrzucił do zlewu i ruszył do wyjścia.
 Josh spojrzał za nim, aż krzywiąc się w duchu na myśl, że znowu musiałby chodzić po domu w kocu. Przyzwyczaił się już do tych ubrań.
 — Poczekam — rzucił za mężczyzną i zapchał sobie usta płatkami.
 Ten już nic nie odpowiedział. Chłopak jeszcze usłyszał w oddali Roberta, gdy ten wymienił z ich panem kilka zdań, po czym rozległ się trzask zamykanych drzwi wejściowych.

*

Początkowo Josh miał problemy z obsługą PlayStation Masona. Prawdę powiedziawszy nigdy nie grał na czymś takim, dlatego też wolałby zwykły komputer. W końcu jednak udało mu się uruchomić konsolę i załapać, jak się jej używa.
 Zanim zabrał się za granie, przyniósł sobie z kuchni butelkę wody i rozebrał się w sypialni Masona. Już nawet nie widział w tym nic niezwykłego, ot kolejne polecenie. To nie zmieniało faktu, że czuł wstyd na samą myśl, że jak mężczyzna wróci, zastanie go gołego, samemu będąc ubranym. Starał się o tym nie myśleć i położył się na łóżku na brzuchu, z padem w dłoniach, skupiając się na graniu. Nie wiedział, jak długo potrwa, nim Mason wróci, więc nawet nie zerkał na zegarek. Stracił też nieco poczucie czasu, wykonując kolejne misje w GTA i głośno przeklinając, kiedy ktoś zestrzelił jego postać.
 Po jakimś czasie do jego nosa doleciał bardzo, bardzo przyjemny zapach czegoś pieczonego. Kiedy był na górze, na strychu, jego zmysły nie wyczuwały zapachów z kuchni. Tu jednak zwierzęca natura pozwalała mu wyczuć bardzo przyjemną woń.
 Oblizał się, na chwilę odrywając wzrok od ekranu i kierując go ku drzwiom. Nie chciało mu się jednak znowu ubierać, a nago zdecydowanie nie miał zamiaru wychodzić. Domyślił się też, że Anna piecze coś dobrego. Mógł więc mieć tylko nadzieję, że zostawi mu trochę. Zapach jednak był coraz bardziej nęcący i silniejszy. A on głodny.
 Sięgnął po butelkę wody i wypił połowę, po czym z zawzięciem wrócił do grania, starając się ignorować przyjemną woń. Jeszcze by wyszedł, a akurat Mason by wrócił. Pewnie wkurwiłby się, gdyby go nie zastał, tak jak sobie zażyczył, a chciał tego uniknąć. Wolał być grzeczny.
 Po kolejnych minutach, kiedy jego postać w grze została znowu zabita, a on musiał wrócić do poprzedniego autosave’a, usłyszał pukanie do pokoju. Odruchowo odrzucił pada i zakrył się pościelą, patrząc na drzwi szerzej otwartymi oczami. Mason by nie pukał.
 — Tak? — rzucił w stronę wejścia.
 — Mogę wejść? — rozległ się głos Roberta zza drzwi. Spokojny, z dystansem, ale przyjazny jak na niego.
 Josh otworzył usta i zawahał się, patrząc na PlayStation, butelkę wody i swoje ubrania, które dosłownie leżały na środku podłogi. Oblizał nerwowo usta, przykrył się całkiem kołdrą i wreszcie rzucił w stronę drzwi w miarę luźno:
 — Tak, proszę.
 Mężczyzna już nie odpowiedział, tylko wszedł do pokoju. Uśmiechnął się nawet delikatnie do chłopaka, widząc go przykrytego tak szczelnie kołdrą. W ręku miał tacę, na której stała szklanka soku pomarańczowego i leżał talerz.
 — Anna nie chciała przyjść, więc wysłała mnie. Nie pomyślała, że przecież możesz się przykryć — rzucił od razu na wstępie. Najwyraźniej słyszał poranną rozmowę swojego pana i chłopaka.
 Josh zarumienił się lekko, ale uśmiechnął się do mężczyzny. Usiadł też na łóżku, starając się, żeby pościel nie zsunęła mu się z ciała.
 — I to dla mnie? — Wskazał na tacę, nie chcąc nawet dopytywać, ile Robert wie o jego kontaktach z Masonem, skoro jest świadom takich szczegółów jak dzisiejsze żądanie.
 — Tak. — Podszedł do chłopaka i postawił przed nim na łóżku tacę. — I przyznam, że zaskoczyłeś mnie.
 — Hm? Czym? — spytał Josh, od razu sięgając po szklankę soku i upijając trochę. Zamruczał z zadowoleniem, unosząc pytająco wzrok na mężczyznę w stroju służbowym, nienagannie zaczesanymi, siwawymi włosami i z opanowaną, godną lokaja miną.
 — Wczoraj — odparł lakonicznie, zostawiając więcej do domyślania się, niż mówiąc wprost.
 Chłopak po chwili zrozumiał, że Robert mówi o tym, jak wszedł do śpiącego Masona, mimo że lokaj kazał mu nie przeszkadzać. Spuścił wzrok na talerz, na którym spoczywała pachnąca pieczeń i sięgnął po sztućce.
 — Czemu? Bo chciałem wejść? — spytał, kiedy zaczął kroić.
 Robert splótł dłonie za plecami, nadal stojąc nad chłopakiem.
 — Tak.
 — To nie tak, że my się żremy cały czas — mruknął Josh, jedząc powoli mięso.
 — A jak?
 — Różnie… Kiedy byliśmy w hotelu, prawie w ogóle się nie wkurwiał. — Chłopak uśmiechnął się lekko na wspomnienie pobytu w tamtym ładnym apartamencie. Było naprawdę przyjemnie.
 — A jak myślisz, czemu? — Robert pytał dalej, tylko patrząc, jak Josh je. Nie pokazywał tego po sobie, ale uważał, że praca u Masona jest jedną z lepszych, jakie mógł mieć. No i po pewnym czasie zaczął też na swojego młodego pana inaczej patrzeć.
 — Nie wiem… Siedzieliśmy cały czas w hotelu i nie musiał jeździć nigdzie i odwalać tego, co rząd mu planował może. — Josh zamyślił się, delektując się smakiem pieczeni w ustach. Oblizał się i ukroił kolejny, duży kawałek, starając się nie przejmować tym, że siedzi nagi w łóżku, a Robert stoi nad nim z tym poważnym spojrzeniem.
 — A ty jak się zachowywałeś? Jak się czułeś?
 — Dobrze i bezpiecznie — odpowiedział dość bezpośrednio i szczerze. Dopiero po chwili lekko zmrużył oczy, przypatrując się mężczyźnie. — Ale czemu pytasz…?
 — Z czystej ciekawości. Chcę wiedzieć, czy nie pozbawisz mnie i Anny kiedyś domu, zabijając Masona, kiedy ten na przykład będzie spał, a ty przyjdziesz go potencjalnie „odwiedzić” — odparł Robert, unosząc brwi sugestywnie, kiedy wypowiadał ostatnie słowo. Jego głos jednak nadal był bardzo spokojny.
 Josh zmarszczył momentalnie brwi, zastygając z widelcem w połowie ruchu do ust.
 — Nie jestem mordercą!
 — Wielu przed tobą tak mówiło.
 — Robert, do cholery… Znasz mnie chyba trochę. Dostaję lekarstwa, panuję nad sobą. A na trzeźwo bym nikogo nie zabił — wycedził poważnie i wgryzł się w mięso jak zwierzak.
 Mężczyzna wzruszył ramionami.
 — Mason jednak jest trudnym panem. A jego też znam dłużej niż ciebie. I to dzięki niemu żyjemy. Pytam więc, aby wiedzieć, czego mogę się po tobie spodziewać. Skoro już mamy okazję na rozmowę.
 — To może usiądź, a nie stój nade mną jak jakiś sędzia — odmruknął Josh, mierząc Roberta czujnym, nieufnym spojrzeniem.
 Mężczyzna skinął głową i rozejrzał się po pokoju. Przysunął sobie krzesło, które stało przy biurku. Dopiero kiedy usiadł, odpowiedział.
 — Wybacz, przyzwyczajenie. Więc? — dodał na koniec nagląco.
 — No, więc nie zabiję Masona. To w ogóle jakieś głupie pytanie — odparł Josh, skupiając się już mniej na jedzeniu, a bardziej na rozmowie. Może nie był najgrzeczniejszy, ale nigdy mu przez myśl nie przeszło, by zamordować swojego pana. Pomstował na niego w myślach nie raz, ale ostatnimi czasy miał wrażenie, że dobrze się między nimi układa. Nie chciał tego niszczyć. To była jedyna ostoja, jaką miał.
 — A inne kwestie? — kontynuował dalej mężczyzna, jakby wypytywał pacjenta na sesji terapeutycznej, co tylko bardziej niepokoiło Josha.
 — Jakie znowu? — odszczeknął i wpakował sobie ostatni kawał mięsa do ust.
 — Jak się przy nim czujesz, co myślisz?
 — Po co ci to wiedzieć? Mówię przecież, że go nie zabiję! — odmruknął chłopak, nerwowo wiercąc się w miejscu. Sam miał chaos w głowie, jeśli chodzi o ten temat, a Robert jeszcze go dręczył.
 — To już wiem. Powiedziałeś mi. — Lokaj westchnął, nie zdradzając jednak żadnych oznak zniecierpliwienia. — Zastanawia mnie tylko, czemu taki byłeś wczoraj nerwowy w stosunku do mnie?
 — Bo nie chciałeś, żebym wszedł do Masona… A tylko się położyłem obok — wytłumaczył się Josh i sięgnął po resztki soku.
 — Po co?
 — Bo chciałem — wycedził, coraz bardziej zirytowany tym przesłuchaniem. Czuł się jak w sierocińcu na kazaniu u opiekuna.
 Robert uniósł brwi, ale w końcu skinął głową.
 — Rozumiem więc, że nie chcesz o tym rozmawiać?
 — O czym tu rozmawiać? Przesłuchujesz mnie jak jakiegoś podejrzanego! — jęknął chłopak i odstawił tackę na szafkę przy łóżku, po czym znowu okrył się szczelniej kołdrą. — Czasem… jak mnie nie bije czy coś, to lubię z nim być — wymamrotał niewyraźnie, patrząc jednak w oczy Roberta.
 — Mimo że tyle razy cię uderzył i znieważył? Nie chciałbyś mu się odpłacić tylko po to, aby ci się polepszyło… chociażby jak teraz? Że siedzisz tu, a nie na strychu?
 — Nawet jakbym się jakoś odpłacił, to co by mi to dało? Skończyłbym na bruku i pewnie szybko zamienił się w tę bestię, której wojsko by się pozbyło. — Zaśmiał się szczekliwie i dość nerwowo. — Dobrze mi tu. I tak, wkurwia mnie to, co mi czasem robi — mówił z mocnymi wypiekami na policzkach — ale żyję, tak? A on jest czasem w porządku, jak się staram.
 Robert słuchał go, a po tym, jak chłopak zamilkł, sam nie odzywał się dłuższą chwilę. W końcu wstał i pogłaskał go po włosach, nim zabrał tacę z pustym talerzem i szklanką.
 — To się staraj. To że jesteś tu, a nie na górze, o czymś świadczy. Nie rób jednak nic sztucznie i na siłę — ostrzegł, ruszając w stronę wyjścia. — A i jeśli możesz — zatrzymał się już w drzwiach — odstawiłbyś krzesło? Dziękuję z góry.
 Josh zmierzył Roberta czujnym spojrzeniem i przytaknął. Poczekał, jednak, aż wyjdzie.
 — Spoko. I dzięki za jedzenie. — Uśmiechnął się przelotnie.
 Robert już nie odpowiedział, wychodząc z pokoju i dopiero wtedy chłopak wyszedł spod kołdry, by odstawić krzesło.
 Nie rozumiał, co to miało być. To całe wypytywanie o podejście do Masona. Przez to jednak sam zaczął więcej o tym myśleć i nie mógł skupić się ponownie na graniu. Zrezygnował więc i tylko położył się plackiem na łóżku, kontemplując sufit. Czy to, że teraz leżał nago, czekając na Masona, świadczyło, że już całkiem się złamał? Ale nie wiedział, czy rozpatrywać to w taki negatywny sposób. Doskonale widział, że kiedy był grzeczny, jego kontakty z Masonem były lepsze.
 Jęknął do siebie i zakrył oczy przedramieniem, nie chcąc już myśleć. To nie było jednak takie proste. Zapach Masona, który panował wokół, tylko przypominał mu o mężczyźnie.
 Okręcił się na bok, przytulając do poduszki i zamykając oczy. Myśli mimowolnie podążały do ciała jego pana, jego głosu i silnych dłoni. Penis lekko mu zesztywniał, ale chłopak go nie dotknął, trwając w nieruchomej pozycji i wdychając zapach.
 Po chwili takiej kontemplacji zaczęło mu się wydawać, że czuje jego dłonie na plecach… że słyszy jego oddech i kroki… Chwila, odgłos kroków był prawdziwy.
 Poderwał się gwałtownie, siadając prosto na łóżku, a serce, nie wiedzieć czemu, uderzyło mu mocniej w piersi. Z każdą chwilą słyszał mężczyznę coraz bliżej. Już czuł, że jest tuż za drzwiami. A odgłos butów uderzających o podłogę jest szybki i rytmiczny. Pewny.
 Sapnął głucho i zeskoczył z łóżka, niemal dopadając do drzwi. Zapłonił się na policzkach, po czym pospiesznie klęknął przed wejściem i czekał z napięciem, wpatrując się w drzwi. Te ułamek sekundy później się otworzyły i niemal wpadł przez nie Mason. Był w rozpiętej marynarce, a jego włosy były wzburzone. Czarne oczy od razu skierował na łóżko, najwyraźniej spodziewając się tam Josha. Na jego twarzy szybko obmalowało się chwilowe zaskoczenie, kiedy zobaczył, że chłopak klęczy pod drzwiami i patrzy na niego tak z dołu.
 Josh już miał coś powiedzieć, ale zamknął z powrotem usta i wychylił się do uda Masona, ocierając o nie policzkiem. Uśmiechnął się lekko, mając nadzieję, że nie zrobił z siebie debila, a mężczyzna zaaprobuje jego impulsywny pomysł.
 Mason zamrugał powiekami, po czym roześmiał się i sięgnął do jego włosów, przetrzepując mu je.
 — Czekałeś grzecznie?
 — Mhm. Pograłem, zjadłem i czekałem — odparł Josh, nie ruszając się z podłogi i widząc, że Mason jest zadowolony, sam poczuł ulgę.
 — Zjadłeś? — Zaciekawił się, prostując się. Wsunął dłonie w kieszenie spodni i z góry podziwiał sobie tego przystojnego i w tej chwili bardzo słodkiego chłopaka.
 — Robert mi przyniósł jeść… i bał się, że chcę cię zabić. — Josh zaśmiał się krótko, mocno zadzierając głowę, by móc patrzeć mu w oczy.
 Mason roześmiał się ponownie i pogłaskał go po głowie.
 — A nie chcesz? — zadrwił i ruszył w głąb pokoju, rozbierając się niespiesznie.
 — Nie, nie jestem dzikim — odparł chłopak, oglądając się za nim i lekko przekrzywiając głowę, kiedy go obserwował.
 — W tej chwili. — Mason otworzył łazienkę i wszedł do niej. Tam zrzucił z siebie marynarkę, a następnie zaczął rozpinać koszulę.
 — Nie będę nigdy — rzucił bardziej twardo Josh, wstając z podłogi i podążając za mężczyzną.
 — Takiś pewny? Skąd niby? — Zaśmiał się Mason, odwracając się do niego akurat, kiedy zdejmował koszulę. Jego mięśnie na klatce piersiowej naprężyły się przy tym.
 — Bo jestem z tobą.
 Mason ściągnął brwi w pytającej minie. Patrzył mu przy tym twardo w uczy.
 — Dzięki tobie żyję jako człowiek, więc… póki jesteśmy razem, nie będę dzikim — dodał Josh.
 Mason uśmiechnął się pod nosem. Był tylko w spodniach. Dobrze skrojonych, a teraz wsunął w nie dłonie, patrząc na Josha tak władczo, że aż przechodziły ciarki.
 — Więc co z tym zrobisz?
 Chłopak, jak przed chwilą był pewny siebie i poważny, teraz stracił nieco animuszu i oblizał nerwowo usta.
 — Nie wiem… odwdzięczę się…?
 — Jak?
 Myślał gorączkowo, ale przez to twarde spojrzenie Masona nie mógł się za bardzo skupić. Wypalił więc impulsywnie:
 — Będę cię kochał?
 Po tym pytaniu między nimi zapanowała dość znacząca i kłopotliwa cisza. Mason patrzył na Josha, nie wiedząc, co myśleć o tym, co usłyszał. To było… zaskakujące. Aż za bardzo.
 — Co? — wypalił więc sam dość głupio.
 Josh zapłonił się zdrowo na policzkach i odwrócił wzrok.
 — Chciałeś kiedyś… znaczy no pytałeś… czy kocham swojego pana — wymamrotał, już wiedząc, że powinien najpierw myśleć, potem mówić.
 — Tak… — mruknął Mason, a Josh usłyszał, że podchodzi do niego powoli i w końcu łapie go za szczękę, odwracając mu twarz w swoją stronę. — Tylko teraz co cię tak nagle? — spytał, patrząc mu twardo w oczy. Widać było, że nie chce kłamstw ani półśrodków.
 Josh przełknął ciężko ślinę, wiedząc, że teraz musi dobrze ważyć słowa, bo będzie źle. Ta świadomość aż podwyższała mu tętno krwi.
 — Bo po rozmowie z Robertem… trochę myślałem i jak zasugerował, że mógłbym chcieć cię zabić, to pomyślałem, że… że nie chcę, bo mi z tobą dobrze jak jesteś… no, miły — mruknął, patrząc mu mimo niepokoju w oczy. — I że chcę tu być.
 — Tu? W sensie tu w pokoju, tu w domu czy tu ze mną? — spytał mężczyzna twardo, ale na razie, co zaskakujące, bez większej agresji. Oczywiście nie puszczał przy tym chłopaka.
 — Tu z tobą — odpowiedział Josh, nie wyrywając się, ale przestępując nerwowo z nogi na nogę.
 — I… — Mason zawahał się, po czym jakby eksperymentalnie przyciągnął go bardziej za brodę do swojej twarzy i cmoknął krótko w usta. — I co chcesz z tym zrobić, że… powiedzmy, że podoba mi się twoja odpowiedź.
 — A serio podoba…? — dopytał Josh i sięgnął z wahaniem dłońmi do boków Masona, by objąć go lekko.
 Mężczyzna od razu zmarszczył brwi.
 — Nie dopytuj! — skarcił go.
 Josh drgnął i przytaknął, spuszczając wzrok na jego klatkę piersiową. Przylgnął też do niego nieco, a Mason mógł wyczuć, jak jego ciepłe dłonie lekko drżą, kiedy chłopak go objął. Puścił jego szczękę i objął go za kark, przyciągając go do siebie niemal brutalnie.
 — Co się tak trzęsiesz jak osika? — prychnął, przesuwając nosem po włosach Josha.
 Chłopak odetchnął gorącym powietrzem na jego skórę, przymykając oczy.
 — Bo się boję, czy mnie nie wyśmiejesz. — Zaśmiał się krótko i cicho.
 — Wyśmieję? Co mam wyśmiać? — mruknął Mason, nie podzielając rozbawienia chłopaka. — Jeśli znowu nie łżesz jak pies, to chyba nie mam z czego się śmiać, hmm?
 — Nie łżę — odparł szczerze Josh, unosząc wzrok na jego twarz i pocałował go lekko w klatkę piersiową, po czym połasił się do niej policzkiem.
 Mason zaśmiał się pod nosem i potarmosił mu włosy.
 — I dobrze. — Puścił go i przeszedł na łóżko. — I o czym to jeszcze ciekawym gadałeś z Robertem? Pytał cię o twoje przemyślenia, czy wciskał ci jakieś teorie?
 — Pytał ogólnie. Jak się przy tobie czuję, czemu chciałem do ciebie wczoraj przyjść… Czułem się jak na przesłuchaniu. — Josh uśmiechnął się kątem ust i podszedł do łóżka, by nie stać tak nago na środku. Usiadł na materacu obok Masona i podkulił nogi.
 Mężczyzna skinął głową i sięgnął do jego kostki. Pociągnął ją w dół i w bok, odsłaniając mu krocze.
 — I co mu powiedziałeś? — spytał, mimo że potem mógł spytać Roberta. Chciał to jeszcze usłyszeć od chłopaka.
 — To co przed chwilą ci powiedziałem — odmruknął Josh, odruchowo ściskając uda. — Że chciałem, bo lubię z tobą być, jak się nie złościsz.
 — Chciałeś powiedzieć, że kiedy nie dajesz mi powodów, aby się złościć? — drążył Mason, a jego palce przesunęły się na wewnętrzną stronę nogi chłopaka.
 — No… tak… Co robisz? — spytał, podążając spojrzeniem za jego dłonią i napinając mimowolnie mięśnie w udach.
 — Dotykam cię.
 Josh zerknął mu w oczy i po chwili wahania odchylił bardziej nogę, a Mason uśmiechnął się kącikiem ust. Jego palce, łaskocząc niemal, przejechały w górę i w dół uda.
 — Mnn… — stęknął Josh i odwrócił bardziej głowę do mężczyzny, przysuwając usta do jego ramienia.
 Zaciekawiony Mason uniósł brwi, a Josh poczuł, jak jego ciepłe palce muskają sam czubek penisa. Stęknął ponownie, opierając czoło o ramię mężczyzny i wczuwając się w dotyk. Mężczyzna jednak zastygł, tylko się mu w tej chwili przypatrując. Jego wyrazowi twarzy głównie, ale też mowie ciała.
 Josh, czując, że mężczyzna przestał, uniósł na niego spojrzenie, wciąż pochylony do jego ramienia.
 — Mm?
 — Co byś chciał? — spytał Mason niespodziewanie, zaciskając palce na ciele chłopaka. Jego ciemny wzrok był trudny do odgadnięcia.
 — Ja…? — zdziwił się Josh, nie spodziewając się takiego pytania.
 — A widzisz tu jeszcze kogoś innego poza tobą? — spytał już ostrzej mężczyzna. — I w granicach rozsądku.
 Chłopak odetchnął i zaczął gorączkowo myśleć. Nie miał pojęcia, co w tej chwili znaczy dla Masona „w granicach rozsądku”.
 — Żebyś mi obciągnął…? — spytał niemalże półgłosem, patrząc na niego w napięciu.
 Mason najpierw uniósł brwi, po czym zaśmiał się i pchnął go w ramię, tak że chłopak upadł na plecy na pościel.
 — W granicach rozsądku, tak? — Klęknął nad nim z opartymi dłońmi po bokach jego głowy. Górował nad nim.
 Josh wpatrzył się w niego z pożądaniem i najpierw wciągnął głośno nosem jego zapach, nim odpowiedział. Uśmiechnął się lekko.
 — Mieści się?
 — A jak myślisz? — spytał Mason, łapiąc go znowu za szczękę. Spojrzenie jego czarnych oczu niemal przewiercało Josha na wskroś, a on zaczynał być nieco mniej pewny. Nie lubił momentów, kiedy nie wiedział, na czym stoi. Która decyzja jest odpowiednia.
 Przełknął ciężko ślinę, poruszając nerwowo biodrami po pościeli.
 — Że się mieści — odpowiedział na wydechu.
 — Tak? — ciągnął dalej mężczyzna. Odchylił sobie przy tym jego głowę w górę i pocałował go w szyję, a następnie ugryzł w to samo miejsce.
 Josh stęknął i wyprężył się bardziej na pościeli.
 — Tak…
 — Jaki nagle pewny siebie. Nie za bardzo? — Mason zaśmiał się nisko i ukąsił go mocno w kark.
 Tym razem chłopak pisnął i objął go za szyję, oddychając płycej niż jeszcze chwilę temu.
 — Nie. — Postanowił dalej w to brnąć. — Mam fajnego kutasa.
 — Hmm? — Mason puścił jego brodę i tą samą ręką sięgnął do jego penisa. Złapał go od razu palcami i pomachał nim. Ten jeszcze nie był sztywny, więc kiedy mężczyzna przechylał go na boki, zaśmiał się na ten widok. — Na razie nie widzę.
 Josh zaczerwienił się mocno i sięgnął w dół, łapiąc jego dłoń. Spojrzał w oczy Masona i odparł z wahaniem:
 — Jak go possiesz, to będzie fajniejszy.
 — Takiego… żelka mam ssać? — prychnął mężczyzna z cieniem uśmiechu na ustach. Kpił sobie w żywe oczy, ale nie był za to zły ani brutalny. — Zrób z tym wpierw coś.
 Chłopak zacisnął usta, ale widząc szansę na obciąg, sięgnął szybko do swojego penisa, zaczynając go mocno pocierać, a drugą dłonią przyciągnął do siebie za szyję Masona i wtulił w nią nos. Zapach był niemal obezwładniający, a wyobrażenie mężczyzny z jego własnym penisem w ustach szybko go pobudzało.
 Mason odepchnął go od siebie i usiadł na drugim końcu łóżka z jedną nogą zgiętą w kolanie. Oparł o nie łokieć.
 — Nie ma tak dobrze. Chcę widzieć.
 Josh zerknął na niego z zawodem, ale przytaknął potulnie i rozchylił nieco na boki nogi, pieszcząc swojego penisa. Jego szczupłe ciało falowało w głębokich oddechach, a brwi chłopaka ściągały się czasem w wyrazie przyjemności. Usta też miał lekko zaczerwienione, a jego penis powoli sztywniał.
 Mason tylko na to patrzył i przełykał ślinę wyłącznie w momentach, kiedy chłopak spuszczał wzrok. Nadal nie był pewien, czy dobrze robi, ale chyba miał dziś nawet ochotę. No i spotkanie z władzami miasta i służbami medycznymi dobrze wypadło. I minęło szybciej niż przypuszczał.
 Teraz mógł patrzeć, jak Josh coraz bardziej usztywnia sobie penisa, popatrując na niego raz po raz. Mason widział doskonale w jego spojrzeniu, jak wiele się w nim zmieniło. Kiedy znali się sprzed apokalipsy, widział w jego oczach pewność siebie, nieco zadziorności i pozytywnego szaleństwa. Potem, gdy wziął go siebie i chłopak przekonał się, że łatwo nie będzie, widział strach, wytłumienie, ale też bunt. Teraz za to Josh patrzył na Masona z wyraźnym pożądaniem i oddaniem. To mu się podobało. Aż uśmiechnął się drapieżnie i nawet trochę złowrogo.
 Przysunął się bliżej chłopaka i bez ostrzeżenia złapał go za włosy z tyłu głowy. Klęcząc przed nim, pociągnął jego głowę w górę, po czym wpił mu się w usta w mocnym pocałunku.
 Josh spiął się momentalnie, ale równocześnie stęknął i odpowiedział na pieszczotę, jednak bardziej pasywnie. Złapał się na tym, że lubił być taki przytłoczony przez Masona, z jego dużymi łapskami na swoim ciele.
 Po chwili poczuł, jak dłonie zsuwają mu się, wpierw przez klatkę piersiową, następnie w dół, na brzuch. Wtedy Mason puścił jego usta, ale nie włosy. Kolejne pocałunki i ukąszenia dosięgały skóry chłopaka coraz niżej.
 — O Boże, Mason… — stęknął Josh, aż unosząc się na łóżku, kiedy wyprężył plecy.
 Mężczyzna w końcu i jego włosy puścił, a chłopak poczuł, jak jego gorąca dłoń obejmuje penisa.
 — Rozsuń nogi szeroko — rozkazał, nim schylił się do jego członka i dotknął samym czubkiem języka jego żołędzi.
 — Okej — sapnął chłopak, bez skrępowania rozsuwając nogi… bardzo szeroko. Widać było dzięki temu jego rowek, a penis na sam dotyk języka drgnął wyraźnie.
 Mason spojrzał na twarz Josha, po czym polizał go ponownie. Klęczał przy tym między jego nogami, a drugą dłonią bawił się jego udami, pośladkami i co jakiś czas dziurką. Josh postękiwał cicho i zasłonił sobie twarz przedramieniem, wczuwając się maksymalnie w uczucie wilgoci na swoim penisie. Miał teraz wrażenie, jakby zamiast języka czuł na swoim kutasie okalające go wnętrze jakiegoś seksownego tyłka. Szczegółem w tej chwili było, że palce Masona wsuwają mu się delikatnie do dziurki. Teraz ważne były tylko jego usta i wargi, które objęły jego główkę. Nawet się nie zacisnął i tylko dyszał głośno. Niekontrolowanie poruszył biodrami, wsuwając się nieco głębiej w usta swojego pana.
 Mason zaburczał nisko, ale poruszył jeszcze palcami na jego penisie. Polizał jego czubek, bok. Nie robił tego jakoś żarliwie, ale z wyczuciem. Dobrze.
 — I… jest fajny? — sapnął Josh, odsuwając rękę od twarzy i patrząc na Masona. Ten widok niemożliwie go nakręcał.
 Mężczyzna uniósł się znad jego krocza, po czym zaserwował mu pstryczka w samą żołądź.
 — Nie gadaj — zagroził i znowu go polizał.
 Chłopak jęknął i pokiwał pokornie głową, poddając się jego poczynaniom. Było mu cudownie. Mógł tylko leżeć i czerpać przyjemność. I to, że Mason naprawdę chciał mu to robić, było strasznie miłe. Uśmiechnął się do siebie.
 Poza obciąganiem też czuł dość leniwe rozciąganie wspomagane śliną mężczyzny. Jednak gorąco ust Masona na penisie tłumiło wszystko. Było to tak ekstatyczne, że chłopak zupełnie niespodziewanie doszedł w usta mężczyzny, pojękując przy tym i mamrocząc pod nosem.
 Mason od razu się odsunął, więc część spermy trysnęła na nogi chłopaka, a część na czarne spodnie mężczyzny. Ten jeszcze otarł usta przedramieniem.
 — Żałosne. — Zaśmiał się, patrząc na zaczerwienioną twarz Josha. — Jak nastolatek.
 Chłopak oddychał głęboko i lekko drżał.
 — Bo dawno nie miałem loda — wytłumaczył się od razu.
 — Tak dawno, że nawet nie umiesz wyczuć, że dochodzisz? I zobacz, pobrudziłeś mnie.
 Josh zerknął w dół i uniósł się nieco. Sięgnął dłońmi do jego spodni.
 — Przepraszam. To… zdejmij — odsapnął, zerkając w oczy Masona. Był taki spełniony i było mu wspaniale z myślą, że doszedł gdzieś. A nie w swoją rękę.
 — Najpierw zliż — rozkazał mężczyzna.
 Josh od razu wychylił się i polizał usłużnie spodnie w miejscu, gdzie znalazła się sperma. Położył przy tym dłonie na bokach Masona, ściskając je lekko. Mason przyglądał się temu chwilę, a w końcu mruknął na chłopaka.
 — Zdejmij je.
 I znowu jego rozkaz został od razu wypełniony, kiedy Josh sprawnie ściągnął mu w dół spodnie, a potem zdjął je całkiem.
 — Też ci obciągnąć? — spytał, znowu zerkając na twarz swojego pana.
 Mason tylko skinął głową. Jego penis był już nieźle pobudzony, ale jego żołądź jeszcze nie w pełni odkryta.
 Chłopak klęknął przed nim, usiadł na piętach i wziął jego członek do ust. Zaczął ssać go z wyczuciem. Był naprawdę nieźle wytresowany w obciąganiu.
 Po chwili poczuł gorącą dłoń Masona, jak przesuwa się mu po plecach, gdy ten pochylił się nad nim.
 — Mnmmmm — zamruczał na jego pensie, zaczynając poruszać głową. Zamknął przy tym oczy i starał się jak mógł, by odwdzięczyć się za obciąg.
 Członek w jego ustach twardniał z każdą sekundą, a do nozdrzy Josha dobiegał bardzo przyjemny, męski zapach jego pana. A po kilku minutach do jego uszu dobiegł rozkaz:
 — Puść i się wystaw.
 Josh odsunął się od jego krocza i spojrzał na twarzy Masona. Wytarł usta z nadmiaru śliny i zapytał z wahaniem:
 — A nawilżenie…?
 Mason patrzył na chłopaka z góry, klęcząc nadal na łóżku. Dłuższą chwilę myślał, ale w końcu prychnął, poirytowany.
 — Idź wziąć coś z łazienki.
 Josh, widząc jego rozdrażnienie, nie pytając już o nic, zeskoczył z łóżka i niemal pobiegł do łazienki. Przeszukał ją pospiesznie i znalazł jakiś krem nawilżający. Wrócił z nim do sypialni i stanął przy łóżku.
 — Mam. — Uśmiechnął się, wskazując na krem.
 — To wracaj na łóżko — mruknął Mason, zabierając mu tubkę.
 Josh oblizał usta i wszedł na materac, po czym, lekko się rumieniąc, klęknął tyłem do Masona. Podparł się z przodu rękami, klęcząc jak gotowa do penetracji suczka. Serce mocno mu biło w oczekiwaniu na ruch mężczyzny.
 Mason przesunął po jego kręgosłupie dłonią, po czym przydusił go za kark do pościeli. Drugą przesunął pomiędzy pośladkami chłopaka, który już czuł jego, wręcz palącego, penisa na udzie. Zaskamlał nieświadomie i lekko zacisnął i rozluźnił pośladki. Z jednej strony uwielbiał momenty, kiedy instynkty dawały mu o sobie znać w takich chwilach, bo czuł palącą, ekscytującą potrzebę osiągnięcia przyjemności, więc nie mógł doczekać się chuja w dupie. Z drugiej strony bał się trochę tego, jak napalony bywał czasami przez ten wirus.
 Mason chwilę jeszcze rozmasowywał jego ciało, a widząc, że chłopak się nie wyrywał, robił to niespiesznie, niemal leniwie.
 Po chwili odkręcił krem i wcisnął go trochę do wnętrza Josha. Chłopak cofnął odruchowo biodra, czując chłód w ciepłym wnętrzu.
 — Ma… Mason?
 — Hm?
 — Powiedziałeś Robertowi i Annie, żeby nie wchodzili? — wydusił w poduszkę, bo przez myśl mu przeszedł seks, który uprawiał z Masonem z Anną stojącą za drzwiami. Nie chciał, by go takiego widzieli, tym bardziej po tej rozmowie z Robertem, z której wyniósł, że ten wie o nim i o tym, jak go Mason traktował, aż za dużo.
 — Pukają — warknął mężczyzna, zły, że chłopak przerywa taką bzdurą.
 Josh drgnął i zamruczał potakująco, nic nie dodając. W tak drażliwej sytuacji nie chciał prowokować Masona. Chciał dobrego seksu, a uczucie penisa na udzie sprawiało, że lekko zesztywniał. Do tego przez ten krem miał wrażenie, jakby już był tam pełen.
 W kolejnej chwili Mason odrzucił krem na bok i wsunął w niego od razu dwa palce. Josh pisnął i uniósł się znowu na rękach, ściskając jego palce swoim wnętrzem.
 — Leż! — syknął Mason, nie ruszając się na razie i pozwalając mu się przyzwyczaić. Długo to jednak nie trwało, bo zaraz chłopak poczuł, jak przebiera w jego dziurce palcami.
 Opadł twarzą na pościel i postękiwał głucho, nieco kręcąc tyłkiem, jakby sam chciał się dopasować. Dużo czasu jednak na to nie miał, bo palce wysunęły się z niego. A zamiast nich poczuł, jak o jego rowek ociera się śliski i gorący jak rozgrzany pręt penis.
 — Och tak… — szepnął chłopak ledwo słyszalnie.
 Mason nie odpowiedział, tylko naparł na niego, po czym jednym mocnym pchnięciem wbił się w chłopaka.
 — Kurwa… Boli! — krzyknął Josh, wciskając się bardziej w pościel i zaciskając na niej dłonie.
 Mason ścisnął jego pośladek, pochylając się nad nim i liżąc go po łopatce.
 — Bo za rzadko się nadstawiasz.
 — Bo… sucho nie lubię — wymamrotał chłopak, powoli przyzwyczajając się do napełnienia.
 — Nie jest sucho — burknął Mason, zaczynając się w nim poruszać.
 — Ale bywa… aaach… bywa… ło! — wyjęczał Josh, a jego sztywniejący penis poruszał się pomiędzy jego udami w przód i w tył.
 — Ale teraz już masz… prezencik od Anny… nie? — drążył Mason, dalej pieprząc go i trzymajac jego ciało w żelaznym uścisku.
 — Ta… tak! — odparł Josh i znowu zaskamlał. Nie panował nad sobą i nawet nie zauważał, że wydaje takie dźwięki. Momentami były mało ludzkie, a brzmiały raczej jak zwierzęce popiskiwanie.
 Mason pchnął go nagle dużo mocniej, aż przesuwając go na łóżku.
 — Pamiętaj, kim jesteś! — syknął, pieprząc go coraz brutalniej i mocniej.
 Chłopak cały drżał i skamlał w odpowiedzi na agresywne i ostre ruchy bioder. Sięgnął szybko do swojego penisa i ścisnął go. Nie odpowiedział, ani nie wiedząc co, ani nie mogąc się skupić. Mężczyzna postanowił więc na tę chwilę zrezygnować z ciągnięcia tematu. Rozkoszował się tylko gorącem, jakie ogarniało zarówno jego całego, jak i jego penisa. Podziwiał rozpalone ciało Josha, wbijając się w niego rytmicznie w akompaniamencie ciężkich westchnień.
 Josh zacisnął zęby na pościeli, trzepiąc sobie w trakcie i poruszając samemu tyłkiem, jakby sam wykonywał ruchy frykcyjne. Żądza wypełniała całe jego ciało i niedługo potem doszedł na pościel, pojękując przy tym głośno. W tym wszystkim nawet nie poczuł od razu, że w jego dziurce już skończył Mason. Poruszał się teraz wolniej, dość chaotycznie, uspokajając siebie i swój oddech.
 Chłopak zaciskał i rozluźniał swój tyłek jeszcze chwilę, nim całkiem się opanował i obejrzał na Masona z mocnymi wypiekami na policzkach. Ten wysunął się z niego i klepnął go w tyłek. Nie miał co powiedzieć, więc nic też z siebie nie wydusił, mimo że chciał.
 Josh uniósł się i usiadł ciężko na nieco obolałym tyłku. Bez pytania przylgnął do Masona, wtulając nos w jego szyję i wciągając mocno jego zapach. Ten spojrzał na niego z zaskoczeniem i tylko zarzucił ramię na jego bark.
 — Co?
 — Pachniesz — szepnął Josh, nie odsuwając się od niego. Chciał przesiąknąć tym zapachem. — I to był dobry seks. — Uśmiechnął się lekko przy tym.
 — Tak? — upewnił się mężczyzna, oczekując jeszcze, aby chłopak rozwinął swoją wypowiedź.
 — Tak… było mi dobrze i rozciągnąłeś i… w ogóle… miło. Lubię tak chyba — mruknął chłopak, przesuwając się nosem wyżej po szyi Masona.
 Nieprzekonany mężczyzna przełknął ciężko ślinę. Chłopak nie wydawał się kłamać, czy go zwodzić.
 — Mhm… — mruknął, aby cokolwiek się odezwać.
 Josh zamruczał coś jeszcze i uśmiechnął się pod nosem, po czym pocałował Masona, mając nadzieję, że mu nic za to nie zrobi. Ten jednak tylko zamrugał oczami. Chwilę też trwało, nim go od siebie odepchnął.
 — Dobra, starczy tego, bo się jeszcze przyzwyczaisz — burknął, wstając z łóżka, aby się umyć po seksie.
 Josh spojrzał za nim z lekkim zawodem, ale nagle zeskoczył z łóżka i doskoczył do Masona, łapiąc go za rękę.
 — Mogę tu spać? — spytał spolegliwie.
 — Dziś już spałeś. Nieproszony — odparł Mason, nie zabierając mu dłoni.
 — Dlatego dzisiaj proszę…
 — Prosisz? — mruknął, zastanawiając się. Chciał jeszcze coś z tego wyciągnąć, jak już Josh był dziś taki pokorny.
 Chłopak zerknął mu w oczy i połasił się policzkiem do jego ramienia.
 — Mhm. Chciałbym z tobą spać, proszę.
 — To w takim razie jutro za to coś dla mnie zrobisz — odparł Mason, zabrał mu dłoń spomiędzy palców i wyszedł do łazienki.
 — Co zrobię? — dopytał Josh z niepokojem, wchodząc za nim, by chociaż wytrzeć sobie tyłek, bo czuł wilgoć między pośladkami, na jądrach i nieco na udach.
 — Zobaczysz — odparł Mason, wchodząc pod prysznic.
 Josh przełknął ciężko ślinę, ale przytaknął i podszedł do toalety. Urwał sobie sporo papieru toaletowego. Wytarł się między pośladkami i pochylił, by wytrzeć jeszcze jądra. Mason w tym czasie się mył, w ogóle nie zwracając na niego uwagi.
 — Mogę się ubrać? — usłyszał po chwili od strony Josha.
 — Nie — odparł, wychodząc z kabiny, cały mokry. Okrył się grubym ręcznikiem i wyszedł z łazienki. Chciał jeszcze coś zjeść, więc wyszedł z pokoju.
 Josh odprowadził go spojrzeniem i w takim wypadku postanowił zostać w pokoju. Nie chciał nago wychodzić. Zakopał się więc pod kołdrą, przykrywając pod samą brodę i uśmiechnął się do siebie lekko.
 Nie spodziewał się, że z Masonem może być tak dobrze, kiedy się nie kłócą… Co z tego, że ten był dość oschły w porównaniu do tych wydumanych romansów, które odgrywali aktorzy w telewizji? Był prawdziwy, seksowny i pachniał wspaniale. Na razie tylko to się liczyło. Josh żył, był bezpieczny i mógł spać w tym pokoju ze swoim panem. Czuł się niemal zaszczycony.



– 15 – Zabawki można wymieniać
 


2 Maj 2012
 

Kiedy rano Josh się obudził, zauważył, że jest sam w pokoju. Pościel obok niego była jeszcze ciepława, więc Mason musiał dosłownie przed chwilą wyjść albo być w łazience. Z jej strony jednak do uszu chłopaka nie docierał żaden dźwięk, więc pozwolił sobie poleżeć w łóżku jeszcze kilka długich minut.
 Czasem przyjemne było to, że nie musiał się nigdzie spieszyć, nie miał żadnych zobowiązań i cały dzień dla siebie. Z drugiej strony nuda była niekiedy niemiłosiernie irytująca. Teraz jednak nie miał nic przeciwko leniwemu porankowi, więc dopiero kiedy na zegarze pokazała się godzina jedenasta, zwlekł się z łóżka, ubrał i wyszedł z pokoju na poszukiwanie jedzenia.
 Kiedy był już na dole, zauważył, że w kuchni są dwie osoby. Anna i Robert. Oboje przywitali się z nim na swój sposób. Anna jak zawsze bardzo energicznie i żywo, a Robert ze swoim zwykłym stonowaniem.
 Josh podszedł do lodówki i kiedy wyjął sobie mleko, obejrzał się na służbę pana domu.
 — Wykorzystujecie nieobecność Masona i odpoczywacie? — zagadał do nich i sięgnął jeszcze do szafli po płatki.
 — Jeśli chcesz to tak nazywać. — Robert westchnął ciężko. Obok niego na blacie stołu stała filiżanka herbaty.
 Anna, mimo że nie miała nic, to zerkała co jakiś czas na zegarek.
 — Czekamy na kuriera. A potem pójdę zmienić pościel na górze — wyjaśniła. Oboje chyba wiedzieli, gdzie dziś spał chłopak.
 Josh przysiadł się do nich i nasypał sobie do miski płatków.
 — Mhm… — mruknął, wciąż nie umiejąc się za bardzo ustosunkować do tego, że zarówno Robert, jak i Anna wiedzieli wszystko o jego stosunkach z Masonem. Chociaż może tak by go to nie krępowało, gdyby nie tamten pamiętny dzień, kiedy dał się wyruchać mężczyźnie z obecnością dziewczyny za drzwiami. — A co ma kurier przywieźć? — zapytał, by odsunąć od siebie te myśli.
 — Lekarstwa — odparła od razu dziewczyna.
 — Anno — skarcił ją od razu lokaj. Najwyraźniej w jego mniemaniu dziewczyna nie powinna była tego mówić.
 Josh uniósł wzrok na Roberta, już zalewając swoje płatki mlekiem.
 — Nie powinienem wiedzieć, że ją tak uciszasz? — zapytał ostrożnie.
 — Jako jedyny z tu obecnych masz ograniczony do nich dostęp i dostajesz tylko przydziałowe dawki — odparł mężczyzna, sącząc swoją herbatę. — To chyba dość oczywiste w tej sytuacji, czemu ją uciszam.
 Chłopak od razu zacisnął usta, mierząc Roberta coraz bardziej zirytowanym spojrzeniem.
 — Bo jeszcze rzucę się na kuriera, zwinę mu całe pudło zastrzyków i spierdolę z nimi na drugi koniec miasta — odszczeknął. — Czemu niby mam być gorszy?
 — Bo już raz myślałeś o ucieczce — wyjaśnił mężczyzna nadal z niezachwianym spokojem.
 Josh fuknął pod nosem i zapchał sobie usta płatkami z mlekiem. Na szczęście powstrzymało go to przed momentalną ripostą. Odpowiedział więc nieco spokojniej, chociaż i tak było widać jak na dłoni, że jest podenerwowany. Fakt, że Anna i Robert mieli tu takie prawa, a on sam ograniczony był w tylu kwestiach, sprawiał, że miał ochotę wyć.
 — Mason ci się tak zwierza? Co ci jeszcze opowiada?
 — Niczego mi nie opowiada. Jestem lokajem, częścią mojej pracy jest słuchanie i widzenie, co się dzieje w domu. — Robert nie tracił spokoju. Tak, jakby jego nie atakował w ogóle wirus.
 Anna też dyplomatycznie milczała. Już chyba wolała nic nie mówić, aby nie pogorszyć sytuacji.
 — Tak, na pewno… — mruknął Josh, patrząc uparcie w swoje śniadanie. Czuł się idiotycznie z myślą, że Robert tak wszystko wiedział, a teraz jeszcze brzmiał, jakby go potępiał. — A ja nigdzie się już nie wybieram. Więc kurier jest bezpieczny — burknął, patrząc znowu na mężczyznę wyzywająco.
 — „Już” — wyłapał lokaj, uśmiechając się dość specyficznie. Nie nieprzyjemnie, ale tak, że można było mieć wątpliwości co do tego, ile w nim szczerości.
 — Tak. Już. Czy ty coś masz do mnie, Robert? — nie wytrzymał Josh i aż zaprzestał jedzenia.
 Ten pokręcił głową, zaprzeczając z delikatnym, dość pobłażliwym uśmiechem na ustach.
 — Nic. Zupełnie nic. Powiedziałbym nawet, że bardzo cenię cię jako człowieka. Nie wiem więc, skąd twoje przypuszczenia.
 — Bo twoja mina lekko sugeruje, że myślisz co innego niż mówisz.
 — Och, czyli już znasz mnie na tyle dobrze, by mówić, co myślę? Nie uważasz, że to trochę nie przystoi? Zastanów się lepiej nad sobą, młody człowieku, a zrozumiesz, czemu ja mam więcej powodów, aby cię oceniać niż ty mnie.
 — Nie traktuj mnie z góry, do cholery! — warknął Josh, unosząc się na krześle i opierając dłonie o blat stołu.
 Anna aż zadrżała na ten podniesiony głos, a chłopak zaburczał pod nosem jak zwierzak i dodał:
 — I nie mów mi, co mam robić, nie jesteś ani moim opiekunem ani panem!
 Lokaj uniósł brwi wyżej, po czym zaśmiał się pod nosem.
 — I to jest właśnie idealny dowód na to, że nie panujesz nad sobą. Jedno mówisz, drugie robisz. Oczywistym jest więc, że nasz pan to też wie i dlatego też dopisał nam do listy naszych obowiązków pilnowanie ciebie.
 — Josh… proszę — jęknęła trochę przestraszona Anna. Nadal bardziej się bała wychodzić gdziekolwiek sama po tym ataku, jaki sporządzili im dzicy w środku nocy.
 — Nie trzeba mnie pilnować! — Josh nie zwrócił uwagi na dziewczynę. Był coraz bardziej zdenerwowany słowami Roberta, a fakt, że ten nie był Masonem i nie mógł go uciszyć uderzeniem, pozwolił mu na większą ekspresję. — Nie jestem ani dzieckiem, ani psem, do cholery. Mówiłem, że nie ucieknę, więc nie ucieknę, a ty się ode mnie odpieprz, jak masz mnie za takiego idiotę!
 — Ale Josh… — jęknęła znowu dziewczyna, ale Rober położył jej dłoń na ramieniu, prosząc, aby też się uspokoiła.
 — Nigdy tego nie powiedziałem, a teraz… — Urwał, bo akurat zadzwonił dzwonek do drzwi frontowych. — A teraz wybacz i jeśli możesz, wróć do pokoju. Tym bardziej, jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać.
 — Nie wrócę do pokoju, bo chcę zjeść — wycedził Josh, patrząc mściwie na mężczyznę i znowu siadając przy stole, by wrócić do śniadania. Żałował teraz, że nie ma talerzu surowego mięsa, w które mógłby się wgryźć.
 — To zjedź i wróć — uciął mężczyzna, ruszając w stronę drzwi wejściowych.
 Anna popatrzyła jeszcze na Josha i pobiegła za lokajem.
 Chłopak warknął pod nosem, zostając sam na sam z mlekiem i rozmiękłymi płatkami. Przyjemny poranek okazał się wcale nie taki fajny, a początek dnia zapowiadał się koszmarnie. Widać nie tylko Mason miał go za kogoś poniżej swojego poziomu. Coraz bardziej smętnie zaczął wyjadać śniadanie z miski, aż w końcu zostawił resztki i wyszedł z kuchni.
 Zastanowił się nawet, czy nie pójść na strych, by przypadkiem nie musieć gadać z Robertem, jeśli ten przyszedłby z jakiegoś powodu do pokoju Masona. Stwierdził jednak, że nie będzie się krył przed lokajem i wrócił do sypialni pana domu, by wykorzystać pozwolenie na granie w jego gry video.
 Kiedy już włączył sobie jedną z gier, do pokoju bez pukania weszła Anna.
 — Mogę? — spytała dopiero w środku, trzymajac jednak dłoń na klamce.
 Uniósł na nią spojrzenie i zastopował grę.
 — No, wchodź.
 Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi.
 — Jesteś nadal zły? Może chcesz dodatkową dawkę albo melisę?
 — Nie, nie chcę — mruknął i wskazał na ekran telewizora. — Jak pozabijam trochę, to mi przejdzie.
 Anna skrzywiła się, ale podeszła bliżej do niego i usiadła tuż obok.
 — Nie wiem, czy powinieneś.
 — Czego jeszcze nie powinienem robić? Albo wiedzieć, co? — Spojrzał na nią poważnie, choć z wyraźnym wyrzutem.
 — Ej… Ale to dla twojego dobra. Nie powinieneś wzmagać u siebie agresji takimi grami. A te lekarstwa… Robert nie miał nic złego na myśli. Sam zauważ, że inaczej reagujemy na wirusa — odpowiedziała smutnym głosem.
 — Wiem, ale nie musi mnie traktować protekcjonalnie. I wmawiać mi, że w każdej chwili planuję ucieczkę. Swoją drogą nawet jakbym zwiał, to by mu nie zaszkodziło — mruknął Josh.
 Anna uniosła brwi, zaskoczona ostatnim zdaniem.
 — Chyba żartujesz? Mason by nas pozabijał albo co najmniej wyrzucił na bruk, jakbyśmy cię nie dopilnowali. A Roberta w szczególności.
 — Ostatnio jakoś was nie wyrzucił — zauważył Josh. Nie rozumiał tego pilnowania. Robert i Anna nie powinni być za niego odpowiedzialni.
 — Mało brakowało. Był na nas bardzo zły. — Anna miała tego nie mówić, ale nigdy nie była dobra w trzymaniu języka za zębami, tym bardziej kiedy przychodziło już do takich szczerych rozmów.
 Josh milczał chwilę, wpatrując się w pada, którego trzymał na kolanach. W końcu uśmiechnął się krzywo i odpowiedział, nie unosząc wzroku:
 — Aż tak trudno byłoby znaleźć innego chorego do pieprzenia?
 Anna spojrzała na chłopaka większymi oczami, jakby nie rozumiejąc. Ten, nie słysząc odpowiedzi, wreszcie uniósł na nią swoje zielone oczy i prychnął pod nosem.
 — Nie rozumiem, czemu on się tak wkurwia. Ma tyle kasy, że łatwo kupiłby albo znalazł sobie kogoś na zastępstwo, nawet jakbym uciekł — wyjaśnił, chociaż w duchu bardzo tego nie chciał. Chciał tu być i by Mason go tu chciał, ale mężczyzna wyraźnie mu dawał do zrozumienia, że ma wartość zabawki. A zabawki można wymieniać.
 Anna była nadal w szoku.
 — No… Ale jeśli… No, Josh. Pomyśl. Jeśli cię tu trzyma i tak pilnuje, to może nie chce sobie kupować nikogo innego. I z tego co… umm… kiedyś rozmawiałam z Robertem, to wcześniej nie miał nikogo takiego jak ty.
 — Bo wcześniej nie było apokalipsy, to skąd by miał? Ale… serio, nie musimy o tym gadać. — Josh uśmiechnął się do niej nieco nerwowo. — Chcesz ze mną pograć… albo coś?
 Dziewczyna pokręciła głową.
 — I nie mówię o przed-apokalipsie. Ta już trochę trwa, jakby nie patrzeć. I z drugiej strony, pamiętasz, jak mówiłeś o kościele?
 — Tak, co z nim?
 — Myślisz, że on teraz tam chodzi?
 — Nie wiem…
 — Ale jak myślisz? — Ciągnęła go za język.
 — Chodził regularnie kiedyś. Nie wiem, Anno. Jakie to ma znaczenie? — Josh nadal nie rozumiał, do czego dziewczyna zmierza.
 — Z tego co wiem, odkąd umarła ta dziewczyna, ta co miałam się o niej dowiedzieć… — Westchnęła ciężko. Była najwyraźniej nadal zła na Josha, że ją zmusił do wykonania takiego zadania. — To nie chodził w ogóle do kościoła. A potem nagle się pojawił i ciebie przygarnął.
 Josh od razu rozchylił szerzej oczy, widząc, że Anna faktycznie grzebała dla niego w tej tajemniczej sprawie.
 — Naprawdę? A kim była ta dziewczyna?
 — Jego najlepszą przyjaciółką. Byli podobno bardzo blisko już od dzieciństwa — wytłumaczyła. — No i uważaj, bo to jest dobre. Była jedną z pierwszych, u których zdiagnozowali wirusa.
 — Och… — wyrwało się Joshowi, który nie spodziewał się takiego scenariusza. Więc Masonowi umarła bliska osoba. Na tego pieprzonego wirusa.
 — No. — Anna wydawała się podekscytowana swoją nową wiedzą. — Nazywała się Amanda York. Była zupełnie z innego świata niż Mason. Ambitna, inteligentna i z kiepskiego domu niestety. Wiesz, jak dotarłam do jej nazwiska, to już potem okazało się, że dużo jest o niej w sieci.
 Chłopak pokiwał głową. Teraz też przypomniał sobie, że kiedy wpadł na Masona na Sylwestra i całował się z nim w klubie, to ten był z jakąś dziewczyną. Nie pamiętał jednak na tyle dobrze tamtego wieczoru, by przypomnieć sobie, jak wyglądała. Był na pewno… niemal zdziwiony, że najwyraźniej Mason jest, a raczej na pewno był, zdolny do przyjaźni. Może teraz jego obraz, przez to jaki był brutalny wobec niego, nieco mu się zamazał i mężczyzna wydawał mu się czasami tylko zgorzkniałym, wyżywającym się na podwładnych sadystą. Chociaż kiedy faktycznie przypominał sobie, jaki był kiedyś, to, mimo że dobrze go nie znał, widać było w nim trochę radości życia. Nie zauważył nawet w swoich rozważaniach, że u niego samego też to w końcu znikło.
 — Chyba ją kojarzę… ale mgliście. A… myślisz, że by się wkurwił, jakbym go o nią zapytał? — Spojrzał na Annę z nadzieją na opinię.
 — Wiesz… Jej przypadek był dość rozgłośniony. Taka spokojna dziewczyna, a potem wylądowała w wiadomościach, bo podobno nikt nie widział tak okrutnego morderstwa, jakiego się dopuściła. W gazetach i w wiadomościach mówili, że kiedy znaleźli ją w domu, po tym jak jakiś sąsiad słyszał krzyki, to siedziała na klatce piersiowej swojego ojca i bawiła się jego gałką oczną. Wydrapała mu oczy z oczodołów — mówiła coraz bardziej przejętym i podekscytowanym głosem. — Całe ciało też miał podrapane i poobijane. A ona cała była we krwi i warczała na policję, która przyjechała.
 Josh aż się wzdrygnął na te słowa.
 — Mason musiał zauważać zmiany w jej zachowaniu… — wydusił, nie wiedząc, czy chce sobie wyobrażać, jak mężczyzna musiał sobie tłumaczyć zachowanie przyjaciółki i co próbować z tym zrobić.
 Anna wzruszyła ramionami.
 — Nie wiem. Nic o tym nie było. Tylko potem podobno za czyimś wstawiennictwem czy czymś takim skierowali ją jeszcze na badania lekarskie, a nie od razu do więzienia, mimo że ona od razu się przyznała, jak tylko trochę się opamiętała. Miała podobno serię badań i wtedy znaleźli ten wirus. A potem wsadzili ją do wiezienia, gdzie w kolejnym ataku szału, którego nie przewidzieli, roztrzaskała sobie głowę o ścianę — mówiła, cały czas patrząc na chłopaka z dużym przejęciem. — Nawet była potem jakaś sprawa o zaniedbanie służb więziennych, ale szybko o niej zapomnieli, jak zaczęły się pojawiać po jakichś dwóch tygodniach kolejne takie przypadki.
 Josh skrzywił się i odłożył pada na pościel. Podkulił kolana i położył brodę na jednym.
 — Mamy fuksa, Anno, że nie byliśmy jednymi z pierwszych.
 Dziewczyna żywo pokiwała głową. Nawet nie chciała sobie tego wyobrażać. Raz wpadła niemalże w szał, ale udało jej się w ostatniej chwili zażyć lekarstwo. To musiało być straszne, być tak wściekłym, tak opanowanym przez wirus, że popełnia się tak brutalne samobójstwo.
 — Mhm… Bardzo. Ale… Wiesz, myślę, że Mason mógł być blisko niej nawet wtedy. Wiesz, miała tylko ojca, którego zabiła, może jej nie zostawił. Co myślisz? Czy jestem naiwna?
 — Nie wiem… To Mason, ciężko przewidzieć. — Josh zaśmiał się gorzko. — Ale jakkolwiek się to skończyło to… musiało się jakoś na nim odbić. Niemożliwe, że zawsze był takim skurwielem — mruknął. — Nawet tak trochę nieśmiały się wydawał… — Uśmiechnął się pod nosem, chociaż już nie wiedział czy to jego wyobraźnia, czy rzeczywiście tak było. Czasami miał wrażenie, że świat sprzed apokalipsy nie istniał.
 Dziewczyna zamrugała powiekami.
 — Nieśmiały? — upewniła się, czy dobrze słyszała.
 — Tak. — Josh uśmiechnął się, niemal rozmarzony. — Przynajmniej mniej pewny niż ja. Tak chciał, żebym został… — dodał ciszej, wracając myślami do tamtego Sylwestra.
 Anna ściągnęła brwi i szturchnęła go w ramię.
 — Opowiadaj pełniej, a nie takimi półsłówkami.
 — Na Sylwestra wpadliśmy na siebie. Był chudszy ode mnie, uwierzysz? — Zaśmiał się szczekliwie. — A potem się całowaliśmy. I dopytywał, czy na pewno muszę już iść… Mógłby teraz tak mnie chcieć — dodał już nieco smutniej.
 Anna oblizała wargi, zastanawiając się.
 — A może… chce. Tylko wiesz, trochę mu się w głowie poprzestawiało. Trzyma cię przecież tak… — zawiesiła się, zastanawiając się, jakiego słowa użyć.
 — Trzyma mnie jak psa — mruknął Josh. — To co innego.
 Dziewczyna westchnęła ciężko i wzruszyła ramionami.
 — Może masz rację. — Wyraźnie posmutniała. — Jednak trzyma ciebie, a nie kogoś innego — dodała i dopiero wstała. — Idę. Graj sobie.
 Chłopak pokiwał głową i sięgnął po pada.
 — To do zobaczenia później czy coś. Nie pozdrawiaj Roberta — dodał z krzywym uśmiechem, odwracając się przodem do ekranu.
 Anna zaśmiała się.
 — Dobrze. Przekażę mu twoje przeprosiny! — dodała luźniej, mimo że dalej myślała o całej rozmowie intensywnie.
 — Nawet nie próbuj — zagroził Josh, chociaż zaśmiał się krótko do siebie. — To ja wracam zabijać.
 — Byle nie serio — ostrzegała go i jeszcze posłała mu buziaka, nim wyszła z pokoju, zostawiając go sam na sam z grą i nowymi informacjami.

*

Mason rozłączył się i schował telefon do kieszeni w kurtce. Nie chciało mu się w ogóle dzisiaj myśleć, ale był nawet zadowolony, że wraca już do domu. Miał pewne plany co do Josha i liczył, że go do nich przekona. W ten czy inny sposób.
 — Daleko jeszcze? — burknął do kierowcy samochodu, którym wracał ze spotkania.
 — Za kwadrans będziemy — odpowiedział mężczyzna stonowanym głosem. — Niestety zamknięcie kolejnej dzielnicy spowodowało trochę komplikacji w ruchu drogowym.
 Mason przewrócił oczami.
 — Znowu znaleźli jakieś nielegalne zbiorowisko czy coś? — prychnął. Niewiele go to z drugiej strony interesowało.
 — Na pewno będzie o tym mowa w wiadomościach. Duża grupa zaatakowała ludzi w kościele podczas nabożeństwa. Całą okolicę zamknięto i wkroczyło wojsko — odpowiedział spokojnie kierowca, kierując się za kolejnym znakiem obwieszczającym objazd.
 — Cudnie. — Mason westchnął mało entuzjastycznie. — Ktoś miał do powiedzenia głośne „nie” najwyraźniej.
 Zobaczył w lusterku, że kierowca uśmiechnął się przelotnie na jego słowa.
 — Najwyraźniej. Ale proszę się nie martwić, pana dzielnica jest jedną z najlepiej strzeżonych przez służby wojskowe.
 Mason nie wysilił się już na odpowiedź. Czekał, aż dojadą.
 Na szczęście nastało to kilka minut później, tak jak mówił kierowca. Zatrzymali się tuż pod imponującym apartamentowcem Masona.
 — Miłego dnia, proszę pana — pożegnał się z pasażerem.
 — Mhm — Mason odmruknął mu tylko i wysiadł, od razu przechodząc do drzwi swojego, jak to w dniach słabości nazywał, domu. Za nimi od razu spotkał Roberta.
 — Dzień dobry, panie Awordz — przywitał się grzecznie, już wyciągając ręce po jego kurtkę, przyzwyczajony do tego, że mężczyzna zawsze ją na niego rzuca. Tym razem też było podobnie.
 — Dobry. Przyszła paczka?
 — Tak jest, spoczywa w magazynku. Wzięliśmy z Anną po jednej strzykawce. Joshowi sam pan poda, czy poprosić Annę, by zaniosła?
 — Sam mu zaniosę — odparł, chwilę patrząc na mężczyznę. — Niech Anna zrobi mi kawę i… niech coś wymyśli dla chłopaka i przyniesie do mojego pokoju.
 — Tak jest — odpowiedział Robert, usłużnie pochylając głowę. — Coś jeszcze pan sobie życzy?
 — Nie — odparł Mason konkretnie i ruszył w stronę schodów prowadzących na piętro. Minął korytarz, na którego końcu był jego pokoju i poszedł do magazynu po lekarstwo. Dopiero z nim wszedł do siebie.
 Tam zastał Josha wyłożonego na łóżku w poprzek, trzymającego jakąś książkę nad głową. Musiał często zmieniać pozycję, bo pościel była cała skołtuniona. Słysząc nadejście mężczyzny, odwrócił do niego głowę i opuścił książkę.
 — Hej.
 Mężczyzna stanął kawałek od łóżka i wsunął dłonie w kieszenie.
 — Co robiłeś?
 — Grałem w GTA. — Josh uśmiechnął się lekko, unosząc się na łóżku do pozycji siedzącej. Wskazał na książkę. — No i czytałem. A ty? — dopytał, choć był niemal pewien, że nie dostanie odpowiedzi. Nie pomylił się.
 — Nudy. Gotowy, aby zapłacić za dzisiejszy nocleg tu i skołtunienie mi pościeli?
 Lekki uśmiech od razu spłynął z twarzy chłopaka, a on cały zesztywniał i przełknął ślinę.
 — Jak….? — zapytał ze ściśniętym gardłem, mimo że bardzo nie chciał okazywać strachu.
 — Zobaczysz — odparł krótko Mason i machnął na niego, aby się posunął. — Na razie masz. — Podał mu strzykawkę z lekiem. — I czekamy na moją kawę.
 Josh przyjął strzykawkę i podwinął sobie rękaw ciepłej bluzy. Ze skupieniem wstrzyknął sobie jej zawartość i odetchnął.
 — Dlaczego nie mogę dostać na raz więcej? — zapytał, by odsunąć myśli od zapłaty za nocleg. Nie lubił tego podenerwowania, kiedy nie wiedział, czego Mason od niego będzie chciał.
 — A po co ci więcej? Dostajesz codziennie przecież — fuknął mężczyzna.
 — Ale czemu nie mogę mieć dostępu do reszty? — Josh zerknął na niego bokiem, kiedy obsunął znowu rękaw bluzy. — Jak Anna i Robert.
 — Nie jesteś Anną i Robertem. — Mason nie brzmiał już tak beztrosko, jak kiedy tu przyszedł. Oczywiście jeśli w ogóle mógł brzmieć beztrosko.
 — Ale też jestem zarażony — odmruknął Josh defensywnie, chociaż również nieco poważniej. Słowa Roberta z rana nadal go bolały.
 — I już. To jedyne co masz z nimi wspólnego. Po cholerę w ogóle dociekasz?!
 Josh drgnął, ale nie chciał znowu ulegać. Chciał wiedzieć, dlaczego Mason go tak ogranicza. Nie różnił się niczym od reszty służby przecież!
 — Bo mi, do cholery, głupio, jak tylko ja jeden nie mogę wychodzić, sam brać leków, nosić ubrań… — wymieniał, patrząc Masonowi w oczy ze złością pomieszaną ze wstydem i prośbą.
 Mason zmarszczył nos i zupełnie niespodziewanie szarpnął chłopaka za ramię w swoją stronę.
 — Jeszcze ci źle? — syknął mu w twarz.
 Chłopak zadrżał i otworzył usta, by odpowiedzieć, ale nagle przerwało im pukanie do drzwi.
 — Panie Awordz? Mam pana kawę — usłyszeli głos Anny.
 Mason fuknął na Josha i puścił go.
 — Wejść!
 Chłopak odsunął się kawałek, a do pokoju weszła Anna z tacką, na której spoczywała filiżanka kawy dla Masona oraz talerzyk z trzema kanapeczkami.
 — Dzień dobry, panie Awordz. — Uśmiechnęła się nieśmiało do mężczyzny, podchodząc do łóżka.
 Ten wstał i zabrał jej z tacy kawę dla siebie oraz talerzyk.
 — Dobry. Możesz odejść — pozwolił jej.
 Dziewczyna skinęła mu jeszcze głową, po czym szybko wyszła z pokoju. Nim jeszcze drzwi się za nią zamknęły, Mason podał kanapki chłopakowi.
 — Dzięki — mruknął Josh, unikając jego spojrzenia i zaczął jeść w ciszy. Jedzenie było dobre, jak zawsze kiedy Anna robiła.
 Mason ze swoją kawą usadowił się znowu obok niego, popatrując jak je. Josh zerknął na niego krótko, ale nic nie powiedział. Widać wracanie do tematu braku jego przywilejów nie było dobrym pomysłem. Nie chciał denerwować swojego pana, kiedy ten oczekiwał od niego jakiejś zapłaty. Jadł więc w milczeniu, co raz oblizując usta z ketchupu, jakim polany był ser na kanapkach. Były naprawdę zrobione ze smakiem, a nie byle jak. Były nawet przyozdobione, co sprawiało, że od razu milej się je jadło.
 — Wyjdziemy jak zjesz — rzucił w pewnym momencie Mason.
 Chłopak od razu uniósł na niego spojrzenie i mało nie zakrztusił się kęsem.
 — Tak? — spytał z niedowierzaniem i rosnącym uśmiechem podekscytowania.
 — Tak — odparł Mason, sącząc swoje latte. — Chcę ci coś sprawić.
 Josh o chwilę za długo zapatrzył się na mężczyznę i po pospiesznym zjedzeniu kanapki, kolejną niemal wpakował sobie w całości do ust.
 — To chodźmy — wyburczał z pełnymi ustami. Na myśl o wyjściu nie mógł usiedzieć w miejscu. — A co mi chcesz sprawić…? — dopytał jeszcze.
 Mason spojrzał na połowę swojej kawy.
 — Ubierz się.
 Josh pokiwał głową i odstawił talerzyk na szafkę, po czym podszedł do stojących przy drzwiach butów i wsunął w nie stopy. Schylił się, by zawiązać sznurówki i po chwili był już gotowy do wyjścia. Kurtki nie miał, ale liczył, że wciąż było na tyle ciepło, że ta gruba bluza mu wystarczy.
 Stanął przy drzwiach, patrząc na Masona z wyczekiwaniem niemalże jak szczeniak niemogący doczekać się wyjścia na spacer.
 Mason wypił do końca kawę, nie spiesząc się w ogóle i dopiero wstał. Pierwszy wyszedł z pokoju, a Josh podążył zaraz za nim, wdychając przy tym jego zapach i chwilowo zupełnie zapominając o wcześniejszej wymianie zdań.
 Na dole Mason jeszcze ubrał swoją skórzaną kurtkę i buty. Nie kłopotał się braniem samochodu. Mogli się przejść. Do diabła, nawet skorzystać z metra.
 — Gdzie pójdziemy? — zapytał Josh, zrównując się z nim i wciskając ręce w kieszenie bluzy. Świeże powietrze i nawet widok tych zapełnionych patrolami ulic wprawiały go w stan podekscytowania. Było tak przyjemnie na otwartej przestrzeni!
 — Już mówiłem. Chcę ci coś sprawić, więc albo zamilknij, albo zmień temat — odparł mężczyzna. Jego ciężkie buty i to, jaki dźwięk wydawały, uderzając w chodnik, nadawało mu dużo powagi.
 Josh nie odpowiedział już, chociaż był strasznie ciekaw, co Mason chciał mu sprawić. W ogóle sam fakt, że chciał coś dla niego zrobić, dziwił chłopaka. To nie było podobne do mężczyzny. Przecież o wszystko musiał się prosić, a i tak Mason rzadko kiedy go słuchał. Teraz za to sam z siebie coś dla niego wymyślił! Może Anna miała rację i faktycznie chciał konkretnie jego, a nie było mu obojętne, jakiego chorego ma w łóżku?
 Mason, zauważając, że chłopak zamilkł, skinął tylko głową. Z obojętną miną mijał razem z nim ludzi na ulicy, patrole wojska. Wydawał się spokojny. Jakby nie bał się, że cokolwiek może mu się stać.
 Po kilku minutach skinął na chłopaka, aby ten skręcił. Josh nie miał czasu, aby się dopytać jeszcze raz, dokąd idą, bo tego, że nie do Central Parku, już się domyślił, kiedy stanęli przed salonem tatuażu.



– 16 – Pewna zachcianka…
 


11 Maj 2012
 

Po kilku minutach mężczyzna skinął na chłopaka, aby ten skręcił. Josh nie miał czasu, aby się dopytać jeszcze raz, dokąd idą, bo tego, że nie do Central Parku, już się domyślił, kiedy stanęli przed salonem tatuażu. Mason wszedł pierwszy do środka.
 Chłopak uniósł wzrok na neon nad wejściem i wcześniejszy entuzjazm nieco mu przygasł. Mason chciał mu sprawić… tatuaż? Nie rozumiał, dlaczego ten miałby to robić. A może sam chciał sobie zrobić? Z tymi pytaniami chodzącymi po głowie Josh wszedł do salonu już z większym dystansem, niż kiedy luźno podążał za Masonem na ulicy.
 Mężczyzna w tym czasie podszedł do kontuaru, za którym siedziała dość młoda, atrakcyjna kobieta z mroczną aparycją.
 — Dzwoniłem wczoraj i umawiałem się na wizytę — poinformował ją.
 — Tak… Pan Awordz? Już wołam kolegę. — Uśmiechnęła się szeroko, wstając i idąc w głąb studia. — Proszę za mną.
 — Poczekać? — zapytał Josh, stając tuż za plecami Masona i rozglądając się po plakatach na ścianach. Kiedyś nawet chciał zrobić sobie tatuaż, ale nie miał ani pomysłu, ani kasy. Ale dziary same w sobie bardzo mu się podobały.
 Mason uśmiechnął się pod nosem.
 — Wręcz przeciwnie. Ty wchodzisz. — Wskazał mu dłonią, aby to on szedł za kobietą.
 Josh rzucił mu niepewne spojrzenie, ale wcisnął dłonie w kieszenie i podążył przodem za pracownicą. Obejrzał się jednak na Masona.
 — Czemu mnie nie uprzedziłeś? — szepnął z podenerwowaniem.
 — Bo miała być niespodzianka. — Mężczyzna zaśmiał się i popchnął go lekko w plecy, aby wszedł za kotarkę. Samemu bynajmniej nie został na zewnątrz. Chciał popatrzeć. Chociażby na minę Josha, kiedy ten zobaczył, że wytatuowany mężczyzna w czarnych rękawiczkach wcale nie przygotowuje narzędzi do robienia tatuażu, a do kolczykowania.
 Josh przystanął w pomieszczeniu, dokładnie naprzeciwko łysego faceta, który właśnie grzebał w pojemniczku z igłami. Aż go zmroziło, mimo że był przyzwyczajony do codziennych zastrzyków. Widać jednak, nie załapał od razu, o co chodzi, bo obejrzał się na Masona pytająco. Ten skinął głową na potwierdzenie jego niemego pytania.
 — Będzie ci pasować.
 — Ale… kolczyk? — Josh nie wyglądał na przekonanego.
 — Zostawić moment do namysłu? — zagadał mężczyzna w czarnych rękawiczkach, słysząc tę wymianę zdań.
 — Nie — odparł mu Mason, po czym skinął na Josha. — Ściągaj spodnie i siadaj na fotelu. Nie ma dyskusji — syknął, wbijając dłonie w kieszenie skórzanej kurtki.
 — Spo… dnie…? — Josh momentalnie zrobił się biały jak ściana i cofnął się o krok. — Gdzie on ma niby być…?
 — No… w wędzidełku — zdziwił się facet z obsługi, patrząc to na Josha, to na Masona. Domyślał się, jaki jest ich status społeczny, ale nie chciał niechcący powiedzieć za dużo.
 Chłopak przełknął słyszalnie ślinę, patrząc na niego ze strachem. Ścisnął uda i znowu zerknął na Masona. Nie wierzył, że ten go tu zaciągnął, nic mu nie mówiąc ani nie pytając, czy ten chce coś takiego!
 — Po co…? — wydusił. — Nie chcę mieć przekłutego kutasa!
 Mason ściągnął brwi.
 — Nie dyskutuj. I pamiętaj, że byliśmy umówieni!
 — A nie mogę zrobić… czegoś innego? — szepnął Josh, unikając wzroku słuchającego ich faceta. Czuł się jak idiota! Tamten musiał doskonale wiedzieć, że jest z tych, co mają swojego pana, który może im kazać przekuć sobie penisa! Miał ochotę aż zaśmiać się histerycznie.
 Mason zaklął pod nosem i podszedł o krok do chłopaka. Pochylił się do jego ucha.
 — Nie zaczynaj. Zrobisz to, o co proszę, bez dyskutowania tu albo zamiast nagrody będzie kara.
 — TO jest kara! — sapnął chłopak, nawet nie chcąc zerkać na igły. — Mason, kurwa…!
 Mężczyzna wziął głębszy oddech, aby nie wybuchnąć przy obsłudze studia.
 — Na razie jestem spokojny i przypominam ci, że się zobowiązałeś.
 — W ciemno! — odszczeknął Josh, aż lekko się trzęsąc.
 — To nie zmienia faktu! Nie dyskutuj. I jak nie będziesz robił już problemów, to może cię jakoś wynagrodzę.
 Josh przełknął ślinę i spojrzał krótko na wciąż czekającego mężczyznę, który tylko przyglądał im się spokojnie.
 — Jak? — zapytał wreszcie Masona.
 — Tak, że na pewno ci się spodoba.
 Josh zacisnął usta, myśląc usilnie, chociaż wiedział, że i tak nie ma wyboru. Mógł usiąść albo po dobroci, albo zmuszony. Wolał tę pierwszą wersję, więc, czerwieniejąc mocno na policzkach, spuścił głowę i zaczął rozpinać spodnie.
 Mason skinął głową, odsuwając się od niego o krok i opierając się o ścianę opodal. Facet z obsługi mógł już spokojnie zająć się swoją częścią pracy.
 Chłopak zsunął wreszcie spodnie oraz bieliznę i dopiero usiadł na fotelu, czując, że twarz ma czerwoną jak dojrzały pomidor, a dłonie drżą mu z niepokoju przed igłą w takim miejscu.
 Niedługo potem, dzięki sprawnej pracy oprawcy, do którego przyprowadził go Mason, chłopak już mógł poczuć wprost niewyobrażalny ból, kiedy igła przebiła delikatną tkankę. Krzyknął głośno i momentalnie zakrył jeszcze bardziej czerwieniejącą twarz przedramionami.
 — O kurwa, kurwa, kurwa…! — wymamrotał, chyba cudem nie podrywając się na fotelu, co mogłoby się skończyć jeszcze gorzej.
 Mężczyzna szybko przełożył kolczyk ze stali chirurgicznej pod wędzidełkiem napletkowym. Robił wszystko bardzo sprawnie, więc po dosłownie dwóch sekundach wszystko było skończone, a chłopak mógł zobaczyć swojego zmarnowanego penisa, z którego właśnie znikła odrobina krwi.
 Oddychał głęboko, zerkając tam spomiędzy rękawów bluzy. Poza zniknięciem miał teraz tylko ochotę przyjebać Masonowi za ten powalony pomysł. No i nigdy nie myślał, że kiedykolwiek będzie miał kolczyk na penisie. Powinien móc sam decydować o takich rzeczach.
 W tym wszystkim nawet nie zauważył, jak jego pan podszedł do niego i zupełnie niespodziewanie objął go ramieniem za kark, przyciągając do swojego brzucha. Pogładził go dość mocno po jednym ramieniu.
 — Bardzo ładnie — pochwalił go i pocałował w czubek głowy.
 W jego głosie Josh faktycznie mógł usłyszeć pochwałę. Złapał się momentalnie za skraj kurtki Masona i spróbował wyrównać oddech. Zerknął znowu na swojego penisa.
 — Już? — wydusił.
 Facet, który zrobił mu kolczyk, przemył go jeszcze raz, założył na niego delikatny, sterylny opatrunek i skinął głową.
 — Tak. Bardzo ładnie wyszedł i jeśli będziecie o niego dbać, to też szybko się zagoi — dodał, patrząc bardziej na Masona niż na chłopaka. To też jemu dał ulotkę z tym, jak postępować z kolczykiem.
 Josh nawet tego nie skomentował, tylko zszedł z fotela i ostrożnie ubrał bieliznę i spodnie. Wciąż czuł pulsowanie w tamtym miejscu, a policzki miał wściekle czerwone. Czekał już tylko, aż Mason zapłaci i będą mogli wrócić do domu.
 Mężczyzna uporał się z tym wszystkim szybko i kiedy już byli przed salonem, ujął chłopaka w talii i impulsywnie cmoknął w skroń. Było aż widać, że jest z siebie zadowolony. Chłopak, który zamierzał wygarnąć Masonowi ten pomysł, trochę zmiękł przez te niespodziewane czułości.
 — Od dawna to planowałeś? — zapytał, zerkając na niego przelotnie.
 — Już trochę czasu — przyznał Mason, prowadząc go pewnie w stronę główniejszej ulicy, aby tam złapać taksówkę. Budynki miasta w tej części były średniej wysokości, a wszystko wydawało się przyjemnie żywe.
 — Mogłeś powiedzieć — mruknął Josh, idąc przy nim powoli, jakby każdy gwałtowniejszy ruch miał zerwać kolczyk.
 — Byś wtedy pyszczył tak jak teraz to miało miejsce — odparł mężczyzna, stając z chłopakiem na ruchliwej, jak na postapokaliptyczne miasto, ulicy.
 Po drugiej stronie widzieli przechadzających się ludzi. Za nimi akurat przeszedł patrol. Wszystko wydawało się nawet normalne. Tylko nieliczne samochody miały metalowe kratki w oknach. Droższe były wyposażone w pancerne szyby.
 Mason machnął na jedną z taksówek, która akurat się zbliżała.
 — Bo to dziwne miejsce na kolczyk… Czemu w ogóle chcesz, żebym miał? — dopytał Josh z lekkim grymasem i wsiadł z mężczyzną do żółtej taksówki, kiedy ta zatrzymała się tuż przy nich.
 — Bo tak mi się podoba — odparł krótko Mason zaraz po tym, jak podał kierowcy adres.
 Josh już nie odpowiedział, tylko dotknął delikatnie palcem swojego wybrzuszenia w spodniach. Bał się nawet zapytać, czy na tej ulotce pisze coś na temat oddawania moczu, a konkretnie, czy wtedy boli. Miał nadzieję, że nie.
 Mason też już nic nie mówił, aż nie dojechali pod dom. Tam najpierw wyprowadził Josha, potem zapłacił kierowcy.
 — To co chcesz? — spytał, nim weszli do środka. — Tylko nie o wychodzenie i kod do sejfu na lekarstwo, bo to mnie tylko zirytuje.
 Chłopak odetchnął i zamyślił się, bo tak naprawdę to chciał najbardziej właśnie tego, o czym wspomniał mężczyzna.
 — Nie wiem… Dostępu do Internetu? — zapytał z nadzieją i aż przysunął się do mężczyzny, jakby to miało pomóc.
 — A i tak nie korzystasz? — prychnął Mason, przekraczając drzwi wejściowe. Komputer był też na dole, zawsze można było z niego skorzystać, bo pokój nie był zamykany.
 — Nie… Nie wiedziałem, że mogę — odparł od razu Josh, szybko idąc za nim. — Ale w takim razie chcę coś innego. Jak wyzdrowieję… mogę cię przelecieć? — odważył się, a kątem oka zobaczył, jak z końca korytarza rusza w ich stronę Robert.
 Masona aż wcięło i przystanął w połowie kroku. Spojrzał swoimi czarnymi oczami na chłopka, przewiercając go nimi na wylot. Ciężko było cokolwiek wyczytać z jego twarzy, więc odpowiedź zaskoczyła jeszcze bardziej chłopaka.
 — Ale po mojemu — syknął chwilę przed tym, jak podszedł do nich Robert. Mason od razu podał mu swoją kurtkę i zrzucił buty.
 Josh jakoś tak mimowolnie zlustrował ciało Masona, już wyobrażając je sobie nago, tuż pod nim. I to zdecydowanie był błąd, bo przecież nie powinien się podniecać ze świeżym kolczykiem.
 — Przynieść coś panu, panie Awordz? — zapytał usłużnie Robert, a Josh nawet na niego nie spojrzał. Po pierwsze dlatego, że wciąż miał mu za złe poranną rozmowę, a po drugie myślał teraz tylko o Masonie w łóżku.
 — Nic. Ale zabierz go do mojego pokoju i weź jego ciuchy do prania. I przypilnuj, aby też nic na sobie nie miał, jak przyjdę — rozkazał i rzucił Joshowi krótkie, twarde spojrzenie, nim udał się już sam w stronę kuchni.
 Chłopak przełknął ślinę, patrząc na Masona z wyrzutem, ale wyraźnie nie miał nic do powiedzenia. Spojrzał krótko na Roberta, ale bez słowa sam poszedł w kierunku sypialni. Mężczyzna ruszył za nim, zakładając skrzyżowane ręce za plecami.
 Kiedy weszli do środka, Josh bez słowa zaczął się rozbierać. Został w samej bieliźnie, kiedy wyciągnął do Roberta spodnie, bluzę i podkoszulek do prania.
 — Bielizna — przypomniał mu lokaj, dyskretnie odwracając wzrok mimo wyciągniętych w stronę Josha rąk, na których trzymał już resztę ubrań.
 Chłopak zaburczał coś, ale szybko zsunął z tyłka białe bokserki, które miał na sobie i podał je mężczyźnie. Nie chciał, żeby ten widział, że ma opatrunek na penisie.
 — Już możesz iść — mruknął, podchodząc do łóżka Masona, by nie stać nago na środku pokoju.
 Robert nie uraczył go spojrzeniem, odwracając się do wyjścia. Sam zapewne też nie chciał go oglądać.
 — Nie zapędzaj się — rzucił jeszcze i wyszedł z pokoju.
 Josh rzucił za nim pełne irytacji spojrzenie. Znowu go krytykował. Wkurzało go to. Nie skomentował jednak, bo drzwi za mężczyzną się zamknęły, więc mógł w spokoju położyć się na plecach i dotknąć delikatnie swojego penisa.
 Był potwornie obolały, ale tak naprawdę nie wyglądało to aż tak źle. Kolczyk nie był bardzo duży. Był dość wyględnym kółeczkiem i kiedy chłopak go dotknął, mógł bez większych problemów leciutko poruszyć. Nie chciał jednak za bardzo go dotykać, bo wciąż miejsce przekłucia bolało. Na szczęście nie wyglądało brzydko i tylko obawiał się jednego. Że nie będzie mógł sobie zwalić. Miał nadzieję, że Mason weźmie to pod uwagę i nie będzie nadużywał jego opanowania. Nie wiedział, czego się po nim spodziewać, bo znał go już na tyle, że ten mógł nie zważać na jego obecny… stan i go sobie użyć. Miał nadzieję, że tak się nie stanie.
 Czekał na mężczyznę, półleżąc na ustawionych wyżej poduszkach i patrząc na swojego penisa. Ostatecznie stwierdził, że zakryje się pościelą na wypadek, jakby zamiast pana domu do pokoju miała wejść Anna. Nie chciało mu się nawet robić nic w trakcie oczekiwania. Za bardzo był skupiony na swoim przekłutym członku i tym, po co w ogóle Mason kazał mu coś takiego zrobić.
 Po kilku minutach w końcu drzwi się otworzyły. Mason wszedł, a razem z nimi do pokoju wparował bardzo intensywny, smakowity zapach jedzenia. Dobrze pachnącego jedzenia. Zamkniętego w dużym, płaskim, kartonowym pudełku.
 — Na osłodę. — Uśmiechnął się kącikiem ust, zamykając za sobą drzwi nogą. Podszedł do łóżka i rzucił pudełko z pizzą na kolana chłopaka. Nie za wysoko na szczęście.
 Josh uniósł na niego pełne niedowierzania spojrzenie. Tego się nie spodziewał. Szybko otworzył pudełko i wciągnął głośno zapach pizzy. Aż ślina zebrała mu się w ustach, więc wziął jeden kawałek i wgryzł się w niego jak głodne zwierzę.
 — A ty? Też zjesz? — zapytał, unosząc zielone oczy na mężczyznę, który zaprzeczył ruchem głowy, wsuwając dłonie w kieszenie spodni i tylko patrząc, jak chłopak je.
 Był to nawet zabawny obraz, mimo że na swój sposób irytujący. Na szczęście, w czasie kiedy czekał na pizzę, najadł się do syta.
 Josh chwilę nie odpowiadał, rozkoszując się smakiem, ale kiedy zaspokoił głód i już nie pochłaniał kawałków, a jadł normalnie, zapytał z wahaniem:
 — Pokażesz mi tę ulotkę? Jak… no, dbać o niego…
 — Jasne — odparł Mason, sięgając do tylniej kieszeni spodni. Kiedy podał mu broszurkę, usiadł w nogach łóżka.
 Chłopak rzucił mu krótkie spojrzenie i w jednej ręce trzymając niedojedzony kawałek pizzy, zaczął czytać ulotkę. Od razu zmarkotniał, kiedy zobaczył, że jego przekłucie będzie się goić przez kilka tygodni.
 Mason w tym czasie tylko mu się przyglądał. Dość intensywnie, ale nie robił niczego w stronę chłopaka. Ten przeczytał uważnie całą ulotkę, dojadając w tym czasie pizzę i dopiero spojrzał na mężczyznę. Wyciągnął do niego kartkę.
 — Okej… Chyba wiem. I może pójdę na górę, co?
 Mason uniósł lekko brwi.
 — Tak nagle nie chcesz tu być?
 — Aż się… zagoi…
 — Tak? Czemu? — Wydawał się na swój sposób spokojny, ale to mogło być pozorne.
 — Bo nie mogę się pieprzyć, jak się goi — odparł chłopak nieco pewniej. Nie chciał, żeby Mason nawet to rozważał.
 — Więc chcesz mnie unikać przez miesiąc? — W jego tonie czaiło się coś jeszcze poza pytaniem.
 — Nie chcę… Ale nie nadam ci się do niczego w takim stanie. — Josh zaśmiał się szczekliwie.
 Mason udał, że się zastanawia. Nawet wydął śmiesznie usta.
 — Tak myślisz?
 — Tak… — mruknął i odłożył pudełko na szafkę przy łóżku, zerkając jednak czujnie na mężczyznę.
 — Dość nisko więc się cenisz.
 Josh od razu zaczerwienił się na policzkach.
 — Sam mi to wmawiasz za każdym razem, to wiem, czym dla ciebie jestem — odwarknął.
 — Wmawiam? — Mason zaśmiał się, unosząc wysoko brwi i jeden kącik ust.
 — Tak. I sam mi ostatnio kazałeś przyznać, że… że jestem twoją… — Końcówkę zdania Josh wymamrotał tak cicho, że Mason nie był w stanie dosłyszeć.
 — Moją? — spytał niemalże przymilnie.
 Chłopak spuścił wzrok, momentalnie jeszcze bardziej czerwieniejąc na twarzy.
 — Kurwą… — szepnął.
 Mason uśmiechnął się pod nosem i zbliżył się do niego. Pochylił się nad chłopakiem i złapał go za brodę palcem wskazującym i kciukiem.
 — Mhm… — zamruczał i niespodziewanie, ale bardzo intensywnie go pocałował. Korzystając nawet z zaskoczenia chłopaka, wsunął mu język do środka, smakując go. — Smakujesz pizzą.
 Josh odetchnął głęboko, patrząc na niego z bliska nieco szerzej otwartymi oczami. Serce mocniej uderzyło mu w piersi przez ten gest. Nie powinien się podniecać. Penis wciąż go bolał po przekłuciu.
 Mason ponownie uśmiechnął się wrednie kącikiem ust.
 — Smakowała chociaż?
 Josh pokiwał od razu głową, równocześnie jednak wycofując się na łóżku, by nie być tak blisko mężczyzny.
 — Tak… dobra, nie jadłem dawno pizzy. — Uśmiechnął się przelotnie.
 — To teraz masz. W nagrodę — mruknął już bardziej ponuro, widząc, że chłopak się odsuwa. Usiadł bokiem na łóżku. — To idziesz, czy zostajesz?
 — A nie będę musiał ci ciągnąć, jak zostanę? — dopytał od razu Josh. Chciał tu spać, ale wiedział, że nawet robienie laski Masonowi go podniecało.
 Mason przewrócił swoimi ciemnymi oczami.
 — Się zobaczy — burknął.
 Josh myślał chwilę, patrząc na niego, po czym podsunął się lekko, nie wychodząc jednak spod pościeli, która zakrywała jego przekłuty członek. Zbliżył twarz do ramienia mężczyzny i połasił się policzkiem, zerkając mu w oczy.
 — To chcę zostać, jak będę mógł bezpiecznie się… zagoić.
 Mason spojrzał z nieprzekonaniem na chłopaka. Sam pomysł mu się podobał, inaczej by go nie zrealizował, ale miesiąc… to nie brzmiało tak dobrze.
 — Na razie go pokaż.
 Josh przełknął ślinę i zacisnął palce na pościeli.
 — Pewnie jest zaczerwieniony.
 — Ty miałeś czas się przyjrzeć. Nie dyskutuj znowu, tylko się słuchaj.
 Chłopak zacisnął usta, patrząc mu chwilę buntowniczo w oczy, ale ostatecznie i tak odchylił pościel, pokazując swojego penisa, który miał w miejscu przekłucia mały opatrunek. Josh czekał w napięciu na reakcję, czując się strasznie głupio, taki nagi przy mężczyźnie i czekający na obserwację własnego członka.
 Mason pochylił się lekko w stronę krocza Josha, biorąc jego penisa w palce i unosząc, aby zobaczyć kolczyk.
 — Malutki jest. Ładny.
 — Po co mi on w ogóle? — spytał chłopak, lekko ściskając uda i wmawiając sobie, że wcale nie czuje na penisie dłoni Masona.
 — Dla ozdoby i mam… pewną zachciankę — odparł, nadal się przyglądając podrażnieniu i maleńkim śladom krwi tuż przy stali.
 — Jaką….? — spytał szybko Josh, zerkając na jego twarz z niepewnością.
 — Jak ci powiem, to będziesz znowu pyskować. — Mężczyzna uniósł na niego swoje ciemne oczy. Puścił też jego penisa i wyprostował się.
 Zaniepokojony Josh od razu nabrał czujności.
 — Powiedz! Czyli mi się nie spodoba?
 — Tobie nic się nie podoba, co ci robię, więc nawet nie dajesz mi możliwości odpowiedzieć inaczej niż „tak” — burknął Mason z marsową miną.
 — Mason, kurwa… Powiedz, co to za zachcianka… — Chłopak odruchowo zakrywał krocze pościelą.
 Mężczyzna ściągnął brwi i wstał z łóżka.
 — Zobaczysz w swoim czasie — syknął, mając dość jego miągwienia. — Prześpij się lepiej.
 — Nie chce mi się spać. Chcę wiedzieć, co chcesz mi zrobić. — Tym razem i Josh uniósł się na łóżku, patrząc twardo, a raczej nagląco w oczy Masona. Nie miał pojęcia, jaka zachcianka mężczyzny mogła się wiązać z jego świeżo przekłutym penisem i chyba to najbardziej go niepokoiło.
 Mężczyzna zawarczał pod nosem. Chłopak go wkurwiał, a nawet chciał być dziś dla niego miły, że nie zrobił większej afery w studiu.
 — Zobaczysz! A jak ci to nie starcza, to mogę pokazać ci już teraz, kiedy jeszcze nie jesteś zagojony!
 Josh odruchowo cofnął się o krok i pokręcił głową.
 — Nie chcę. Chcę tylko wiedzieć — fuknął.
 — Po co?!
 — Bo to mnie, do cholery, dotyczy! — krzyknął Josh, oddychając głęboko. — Nie rozumiem cię w ogóle. Czasem robisz mi źle, czasem dobrze, to chcę wiedzieć, co ma być tym razem. I w ogóle… kurwa, no… Jesteś skurwysynem, a z drugiej strony zabrałeś mnie z tego kościoła… — mówił, gestykulując żywo rękami i wspominając dzisiejszą rozmowę z Anną. Męczyło go to, czemu, skoro zrezygnował z kościoła po śmierci przyjaciółki, wrócił się tam po niego. — Dlaczego?
 Mason słuchając go, coraz bardziej się krzywił i wyglądał na naprawdę wkurzonego, kiedy Josh wypowiedział ostatnie zdanie.
 — A nie uważasz, że za dużo chcesz wiedzieć? Twoje życie należy do mnie, bo mi się tak podoba. Jeśli aż tak bardzo nie chcesz tu być, to wypierdalaj na ulicę i tam zdechnij. Albo idź do tego swojego przyjaciela, och, on na pewno ci pomoże! — syknął i wskazał drzwi ręką. — A teraz wynoś się na górę.
 Josh spojrzał na niego jak zraniony pies. Nie ruszył się w stronę wyjścia.
 — Mówiłeś, że mogę zostać… I nie mówiłem nic, że nie chcę tu być. Tylko chcę wiedzieć, czy serio jestem dla ciebie taką zabawką, jak mówisz — wymamrotał ciszej, chociaż dość pewnie. — Czy nie… no, czy nie jestem czyimś zastępstwem, czy… coś.
 Mason ściągnął brwi. Gotował się w środku, ale jako tako zachowywał spokój. Jak na siebie, rzecz jasna.
 — Zastępstwem? Za co, kurwa?
 — Za… kogoś — wydusił Josh, profilaktycznie cofając się bardziej pod ścianę. — Czy… chciałeś tylko kogoś, kogo będziesz pieprzyć, czy… nie wiem, no. Miałeś na pewno jakichś przyjaciół… — dodał dość ogólnie, nie chcąc odnosić się do tamtej dziewczyny. Nie wiedział, jak by Mason zareagował.
 — Miałem, ale pozdychali — syknął mężczyzna. Mięśnie jego szczęki aż się ruszały, kiedy z całej siły zaciskał usta. — A jakbym chciał kogoś do pierdolenia, to bym nie pierdolił się z takim niewdzięcznikiem, tylko se dziwki sprowadzał. Jak mądrzejsi ode mnie! — krzyknął na niego, na co Josh aż drgnął i oblizał nerwowo usta.
 — To po co ci jestem…? — zapytał dużo ciszej niż mężczyzna, patrząc mu niemal szczenięco w oczy.
 Mason zaklął pod nosem szpetnie.
 — Dla ozdoby, kurwa mać! — zagrzmiał. — A po co, a na co, a jak, a co zrobisz? Mielesz tym ozorem, a mózg i tak masz psa!
 Josh zacisnął zęby, patrząc Masonowi twardo w oczy. Nie był psem. Nie był przeklętym dzikim. Był człowiekiem i to, że w tym momencie zadawał te wszystkie pytania, bo w jakiś chory sposób zależało mu na dobrej opinii Masona, sprawiało, że był właśnie ludzki.
 — Nie, to ty chcesz, żebym tak miał! Poniżasz mnie za to, a sam każesz mi się zachowywać jak zwierzę! — warknął i podszedł do niego mimo strachu. Złość jednak była większa. — Mogę być twoją suką w łóżku, ale jak chcesz, żebym był człowiekiem normalnie, to daj mi szansę!
 Mason fuknął pod nosem, patrząc na chłopaka nadal groźnym spojrzeniem swoich czarnych oczu. Były nieustępliwe.
 — Aby ci się potem we łbie poprzewracało?
 — Od czego? Od traktowania mnie po ludzku? Czego ty się boisz, Mason? — burknął Josh. — Przecież ci nie zwieję.
 — Raz próbowałeś, potem mnie nie posłuchałeś i omal nie skończyło się to tragedią. Nie masz do mnie szacunku ani do tego co mówię. Niby więc jak mam cię traktować po ludzku, skoro zachowujesz się jak pies, którego tylko na chwilę spuści się ze smyczy, to już coś odpierdala?!
 — Nie posłuchałem, bo mi ograniczasz to, czego normalny człowiek potrzebuje. Teraz wychodzimy, więc jest okej — mruknął Josh, wyciągając dłoń do jego biodra. Czuł, że ta rozmowa i tak jest skazana na porażkę.
 Mason spojrzał na jego rękę.
 — Zabierz ją — warknął. Josh z kolczykiem i nawet taki pyskujący go kręcił na swój sposób. Do tego kiedy był zły, często miał ochotę po prostu go przygwoździć do czegoś swoim ciałem i udowodnić, że i tak go pragnie, nawet jeśli non stop wytyka, jakim to nie jest skurwysynem.
 Chłopak przełknął ślinę i cofnął rękę. Poczuł się nagle zawstydzony tym, że tak stoi przed nim nago, z zaczerwienionym od przekłucia penisem.
 — To… ja się jednak kimnę może — mruknął, mimo że wiedział, że i tak nie zaśnie. Jednak widział, że jego słowa odbijają się od Masona z przeciwnym skutkiem, jakby ten sobie zbudował jakąś ścianę, która nie pozwoliła mu zaufać.
 Mason dłuższą chwilę nic nie odpowiadał, po czym prychnął pod nosem i rzucił się ciężko na fotel.
 — Chcę cię upokorzyć. Przykuć cię na łańcuszku przyczepionego do kolczyka do łóżka. Chcę, abyś się do mnie łasił i prosił, abym cię puścił do łazienki — rzucił, jakby od niechcenia, stonowanym głosem. Jego oczy jednak patrzyły nadal ostro na Josha. Wyczekiwał reakcji.
 Chłopak stał jak wcięty, patrząc na niego rozszerzającymi się w szoku oczami, a na jego policzki wstąpił silny rumieniec. Z drugiej strony chłopaka przeszedł nieprzyjemny dreszcz na myśl, jaką władzę miałby nad nim mężczyzna w takiej pozycji i że nie musiałoby to być wcale przyjemne. Ale… i tak penis leciutko mu drgnął, kiedy to sobie wyobraził.
 — To… Może dobrze, że się nie goi tak szybko. — Zaśmiał się szczekliwie i nerwowo, kładąc dłonie na swoim kroczu.
 — Chciałeś wiedzieć, to wiesz — burknął mężczyzna, przeszywając go wzrokiem.
 Josh ponownie przełknął dość słyszalnie ślinę i skinął głową. Przynajmniej wiedział, na czym stoi.
 Podszedł z wahaniem do mężczyzny i pochylił się do niego, niespodziewanie cmokając lekko w policzek.
 — Dzięki — szepnął. Szybko cofnął się i wszedł na łóżko, a Mason autentycznie się zdziwił.
 — A to za co?
 — Nie olałeś mojej prośby i powiedziałeś — prychnął Josh, uśmiechając się przelotnie, mimo że wizja tego, co chciał zrobić mężczyzna go krępowała.
 Mason przewrócił oczami.
 — I tym chcesz mnie przekonać, że jednak będziesz grzeczny?
 — A co innego mogę zrobić? Jak mówię, to nie wierzysz — mruknął chłopak, zakrywając się pościelą i kładąc na boku w stronę Masona.
 — Bo kłamiesz.
 Na to Josh nie miał argumentu.
 — Będę grzeczny — zapewnił jednak twardo. — Zobaczysz.
 — Czyli mam dać ci szansę?
 Chłopak spojrzał mu żywiej w oczy i pokiwał twierdząco głową.
 — A jak zawiedziesz? To jak mam cię ukarać? — spytał Mason, zakładając skrzyżowane ramiona na klatce piersiowej.
 — Nie zawiodę — odparł szybko chłopak, niemal na wydechu.
 — Nie?
 — Nie — przytaknął twardo, patrząc na Masona w napięciu, a on westchnął ciężko, nie będąc jeszcze pewien, czy dobrze robi.
 — I wiesz o tym, że teraz jak przeskrobiesz, to będzie naprawdę źle?
 — Tak… — sapnął chłopak, nie zdając sobie sprawy z tego, że patrzy na mężczyznę jak zwierzak szukający aprobaty u swojego pana. — Ale nie zrobię nic złego.
 — Mam nadzieję — mruknął Mason zrezygnowanym głosem. — I na dowód, że daję ci szansę. Zakaz na wychodzenie nadal masz, ale kod do sejfu z lekami to 1,13,1,14,4,1.
 Josh momentalnie podniósł się na łóżku, patrząc na Masona z podekscytowaniem.
 — Jaki? Jeszcze raz powiedz! — jęknął, rozglądając się za długopisem.
 Mason przewrócił oczami.
 — Jeden, jeden, trzy, jeden, jeden, cztery. Do tego momentu to raczej banalne. Dalej kolejna czwórka i jeszcze jedna jedynka.
 Josh pokiwał głową i zeskoczył z łóżka, pod nosem cały czas powtarzając cyferki, które podał mu mężczyzna. Kiedy wreszcie dorwał z biurka długopis, napisał sobie kod na przedramieniu. Odetchnął i spojrzał na Masona, po czym uśmiechnął się radośnie. Mason wydął lekko usta, kręcąc głową, zdegustowany. A przynajmniej takiego udawał.
 — Bylebyś się z tego szczęścia nie posikał. I nie spierdolił tego — burknął. Nie był pewny, czy dobrze zrobił.
 — Mhm — przytaknął Josh, patrząc na Masona zupełnie niezrażony tym komentarzem. Zaufał mu. Ta myśl sprawiała, że aż mu serce mocniej biło w piersi. — Będę najgrzeczniejszym psem, jaki chodzi po ziemi! — Zaśmiał się, w tym momencie na tyle uszczęśliwiony, że potrafił z siebie tak żartować.
 — No, ja myślę — Mason zagroził surowo. — I pamiętaj, że masz nie wychodzić. I nie sprowadzać tu nikogo, jak mnie nie ma. Robert i Anna nadal będą cię pod tym względem pilnować, abyś mnie nie okłamywał. — Pogroził mu palcem.
 Josh odetchnął i pokiwał głową.
 — Okej. Nie będę — obiecał, zerkając na kod zapisany na ręce i uśmiechając się pod nosem.
 Mason przewrócił oczami. Chłopak był teraz tak rozradowany i szczęśliwy, że kusiło go, aby go przyciągnąć do siebie, wyściskać go i wycałować. Skończyłoby się to jednak seksem, na który nie mogli sobie pozwolić.
 — I nie pyskuj Robertowi — dodał jeszcze, aby sprowadzić rozmowę na jakiś inny tor.
 Tym razem chłopak spojrzał mu bystrzej w oczy.
 — Skarżył się na mnie…? — mruknął.
 — Nie. Meldował. Tak jak miał przykazane — Mason sprecyzował surowym tonem. Nie chciał kłótni w domu, a tym bardziej między służbą, a jego… podopiecznym.
 — A meldował też, że jest draniem i mi wmawia, że nie jestem godny zaufania, że nic nie powinienem wiedzieć i ogólnie traktuje mnie z góry?
 Mason prychnął pod nosem. Nadal siedział na fotelu z założonymi ramionami na klatce piersiowej.
 — A dziwisz się? Po tym co nabroiłeś?
 — Ale to było dawno. Od tamtego czasu nie zrobiłem nic złego. A on mnie traktuje jak kogoś… gorszego — fuknął Josh, siadając ponownie na łóżku, by nie stać jak debil na środku pokoju.
 Mason wzruszył ramionami.
 — I co cię to obchodzi? Nie o to co on myśli musisz dbać, tylko co ja myślę. I tylko moja opinia powinna być dla ciebie ważna, a nie jakiegoś starego dziada.
 Chłopak zerknął mu w oczy, kiedy zakrył się po raz któryś pościelą. Uśmiechnął się przelotnie i przytaknął.
 — Mhm.
 — Więc nie marudź już tyle.
 Josh ponownie pokiwał ulegle głową i pogładził się po przedramieniu z kodem do sejfu. Nawet nie sam kod go tak cieszył, jak zaufanie, którym go obdarzył Mason. Chociaż to, że nie będzie musiał prosić Roberta i Anny o leki, bo będzie mógł sam je sobie wziąć, było bardzo budujące. Przez chwilę nawet nie myślał o świeżym kółeczku, jaki miał na penisie.



 – 17 – Pan czy zdrowy?
 


20 Maj 2012
 

Josh czuł się dziwnie z kolczykiem na penisie. Wciąż nie mógł się do niego przyzwyczaić, mimo że od przekłucia minęło już kilkanaście dni. Przynajmniej rana przestała pobolewać, a że stosował się bardzo dokładnie do zaleceń z ulotki, wszystko goiło się dobrze. Na szczęście. Chyba by zabił Masona, jakby coś się stało z jego penisem.
 Teraz, kiedy sejf był dostępny również dla niego, czuł się dziwnie luźno w tym domu. Nie był tak zdany na łaskę Masona lub jego służby i codziennie sam sobie brał lekarstwo.
 Właśnie wyciągnął z sejfu strzykawkę i zaaplikował sobie jej zawartość. Odetchnął nisko, zamknął sejf i poszedł do pokoju, w którym znajdował się komputer.
 Masona nie było w domu, a Anna z Robertem wyszli na zakupy, więc mógł się zająć sobą. Od kiedy miał dostęp do komputera, często przeglądał różne blogi o sportach, co niegdyś bardzo lubił i czytał wiadomości w Internecie. Mimo że wciąż były dołujące, to jednak inaczej je przedstawiano w sieci niż na przykład w telewizji. Teraz też wszedł na jeden z portali, by zobaczyć, co się dzieje na świecie.
 Ogólnie newsy kręciły się wokół rożnych działań związanych z przeciwdziałaniem z wirusem. Niepokojące były informacje z północy Meksyku, gdzie coraz więcej osób próbowało przekroczyć granicę, nawet mimo muru, jaki tam wybudowano. Problemy też były w Europie, ale tam nawet udało się wydzielić kilka miast, gdzie ryzyko znacząco zmniejszyli.
 Przejrzał wszystko z kwaśną miną i znowu zaczęły go dręczyć myśli, czy kiedyś plaga będzie tak ciężka do opanowania, że nawet protekcja w postaci zdrowego obywatela nie pomoże. Tak się zagłębił w temat, że kiedy wyszedł z portalu z wiadomościami i zaczął przeglądać sieć hasłami „savage virus”, „ochrona”, „jak sobie radzić” i różnymi tego typu, trafił na jakieś dziwne forum.
 Kiedy wszedł na stronę główną, w nagłówku powitała go miniaturka rysunku obdartego z ubrań człowieczka, który miał wyraźne szpony i podkrążone oczy oraz trzymał tabliczkę z napisem „STOP”. Jego nadgarstki skute były kajdanami, do których przyczepione były łańcuchy. Te zaś trzymały postacie w tle, ewidentnie zdrowe, w strojach rządowych, służb zdrowia i tym podobnych. Wszyscy uśmiechali się chciwie.
 Josh przełknął ciężko ślinę i spojrzał na nazwy tematów. „Kim jesteś? Jak długo chorujesz? Przedstaw się i daj sobie pomóc.”, „Tajne spotkania chorych”, „Jakie podjąć kroki, by zdrowy cię nie wykorzystywał”, „Uczciwa praca, brak wyzysku: ogłoszenia!” i różne inne. Ogólnie na dole strony był nawet czat obecnych na nim uczestników. Josh aż się dziwił ilu ich było. Jakiś „Kapran789” Caps Lockiem krzyczał, że nie może tak być, aby nie mogli dostawać lekarstwa za darmo. Skoro są zdrowi, to przecież można przestać ich rozpieszczać i coś zrobić, aby ratować innych.
 Josh aż się zapatrzył na tę całą stronę. Z boku nawet było powiadomienie, że każdy zdrowy zostaje zbanowany, więc rozmawianie między sobą jest całkowicie bezpieczne. Nie wiedział, czy Mason nie byłby wściekły, że ogląda takie strony, ale wierzył, że nie ma czasu przeglądać historii. Zastanawiając się więc tylko chwilę, zalogował się jako „JMcM21” i napisał na czacie:
JMcM21: Hej. Mocna stronka…
 Od razu dostał kilka odpowiedzi.
Betiiit: Jasna sprawa. Trzeba dbać o swoje, a nie dawać się tak pomiatać. Nie jesteśmy zwierzętami.
Kapran789: Bet dobrze mówi. Skąd jesteś?
 Josh obejrzał się w stronę drzwi nieco spłoszonym spojrzeniem, jakby miał tam zaraz stanąć Mason. Miał wrażenie, że robi coś bardzo złego. Ale przecież tylko rozmawiał. Miał prawo.
JMcM21: NY, Manhattan. Ktoś z okolic? I macie swoich panów?
JMcM21: Kurwa znaczy kogoś kto was chroni? — zmienił szybko, mając wrażenie, że się wygłupił, pisząc z takim… szacunkiem o Masonie. Tutaj chyba zdrowi dobrze nie byli postrzegani.
Kapran789: Stary, chyba kurwa nie masz jakiegoś „pana”? To takie poniżające.
Solka45Ka: Weź Kapran od razu nie po łapach. Koleś jest nowy, wytłumacz mu, a nie warczysz na niego jak bez prochów.
Kapran789: Sorry, Sorry. Po prostu, stary. Pan czy inny zdrowy, który pseudo cię „chroni” to przeżytek. To upodlanie siebie!
JMcM21: Wiem, ale bez niego to by mnie tu nawet nie było, bo by moje zwłoki gdzieś do rowu wrzucali. Nie mów, że ty się tak stawiasz swojemu zdrowemu?
 Ciekaw był, jak inni chorzy żyją w swoich domach. Tak właściwie nie miał zupełnie porównania.
Solka45Ka: Nie ma zdrowego. Ciężko pracuje na swoje utrzymanie i na leki też dla dziecka.
Betiiit: Staramy się tu też pomóc innym, aby wiedzieli, że jest inna opcja, a nie dawanie się wykorzystywać. Taka wzajemna pomoc.
 Josh zamrugał i szybko odpisał.
JMcM21: Tak? A jak to robicie?
Kapran789: Zbieramy się wspólnie i pomagamy sobie w razie co w pracy.
Solka45Ka: Ja na przykład prowadzę własną firmę. Możesz sobie o tym poczytać w zakładce „praca też dla nas” > „Praca Solki”.
JMcM21: Spoko, zerknę. A ktoś z was jest z NY? — zapytał i zawahał się chwilę, nim dopisał: — Ale ja i tak nie mogę wychodzić.
 Kapran odpowiedział najszybciej.
Kapran789: Jak to nie możesz wychodzić?
 Josh zakręcił się niecierpliwie na krześle, nim odpisał.
JMcM21: No zakaz mam. Tak se mój pan wymyślił.
JMcM21: Znaczy mój zdrowy. Sorka — dopisał szybko, klnąc pod nosem.
Betiiit: Strasznie cię tam ten chuj-pan-wszystko-mi-wolno wytresował widzę. Ale dobrze, że udało Ci się chociaż dorwać do neta i świata.
Kapran789: Musisz się kiedyś, stary, wyrwać na spotkanie. Nie możesz dawać sobą pomiatać!!!!
JMcM21: Może, ale nie wiem jak. Mam tu jeszcze obserwację przez lokaja mojego pana.
JMcM21: Kurwa, zdrowego. Nie bijcie, nauczę się, heh. Kapran a skąd jesteś?
Kapran789: Też z NY stary. Tylko że Brooklyn.
Kapran789: Ale na Manhattanie bywam.
JMcM21: Fajnie ci, że sobie tak możesz jeździć. Zazdroszczę. To może się spotkamy, opowiesz mi co i jak działa w tej małej społeczności co?
JMcM21: Ale i tak musze najpierw wykombinować jak zwiać — dopisał, czując w żołądku uścisk wyrzutów sumienia. Obiecał być grzeczny… A Mason mu dał kod i pozwolił się przelecieć, jak wyzdrowieje… Ale chyba miał prawo pogadać z kimś poza swoim panem i jego służbą…
Kapran789: Co tu kombinować? Poczekaj aż go nie będzie. Jeśli reszta lizydupów zagrozi, że cię wyda to spytaj, czy chcą cię zabić? Jeśli są ludźmi to nie pisną słowa.
JMcM21: nie mogę tak, oberwie się im za to. Raz się oberwało jak zwiałem. I im i mnie. Nie ma lekko, mój zdrowy jest wybuchowy. A ty gdzie pracujesz?
Kapran789: Mam rządową posadkę. Może mało płacą, ale trzymam się jakoś. No i dorabiam jako kurier.
Kapran789: A zdrowym się nie martw. Pokaż mu, że możesz mieć inne możliwości niż szorowanie podłóg w jego jebanej willi.
 Josh wykrzywił lekko wargi w grymasie. Anna tu szorowała podłogi. On co najwyżej policzkiem, jak Mason go pieprzył. Nie chciał tego mówić.
JMcM21: Ciężko trochę, ale się odezwę jeszcze — odpisał i usłyszał otwieranie drzwi wejściowych, po czym rozmowę Anny i Roberta. Wrócili! Szybko dopisał na czacie: — Muszę spadać, będę z chorą z którą mieszkam robić ciasto! :D Bo mogę, żeby nie było że taką chujnię tu mam, heh.
Kapran789: No spoko, stary. Jakby co, to pisz tu do nas na privy, pomożemy abyś się wyzwolił i sam dla siebie piekł ciasta, a nie dla tej pseudo elity.
Betiiit: Trzymaj się. I miłego pieczenia.
Solka45Ka: Jasna sprawa. My przecież nie mówimy, że jest chujnia, pokazujemy tylko inne opcje. Poczytaj sobie forum. Może jeszcze z kimś pogadaj.
JMcM21: Poczytam. Dzięki za uwagę. To na razie!
 Wylogował się i odchylił na oparciu, wzdychając ciężko. Czuł jakiś ciężar, jakby właśnie zawiódł zaufanie Masona. A przecież jeszcze nic nie zrobił. Mimo wszystko wyrzuty mu ciążyły, więc by o tym teraz nie myśleć, wyłączył komputer i wyszedł z pokoju, by znaleźć Annę. Ją i Roberta zobaczył w kuchni. Mężczyzna, jeszcze ubrany, unosił ciężkie siatki i stawiał na stole kuchennym. Anna zdejmowała w tym czasie kurtkę. Uśmiechnęła się od razu na widok Josha.
 — Siema. Wstałeś już? — zagadnęła, biorąc też ubranie od Roberta. Poczekała jeszcze na odpowiedź, nim ruszyła, aby odwiesić ciuchy.
 — No, nawet dawno — odparł Josh i zagadał do Roberta, zerkając do siatek: — Kupiliście na ciasto?
 — Tak. I jeszcze ciastka — odparł mężczyzna i wygrzebał z torby paczkę Oreo. Rzucił ją Joshowi.
 — Super! — Ucieszył się chłopak, od razu otwierając paczkę i pakując do ust jedno ciastko. Zaburczał z zadowolenia i zaczął pomagać mu wyciągać produkty do lodówki. — Szczęście, że nie da się utyć przez wirus. Mason by marudził. — Uśmiechnął się pod nosem.
 — Będzie też marudził, jeśli będziesz chudnął — odparł Robert trochę bez emocji, podając mu produkty.
 — Wiem, może zapytam go, czy mogę tu ćwiczyć, bo Anna mówiła, że jest siłownia, nie? — zapytał chłopak, sięgając po drugie ciastko i dopiero biorąc kartony mleka od mężczyzny.
 — Jest siłownia. Pan Awordz nie będzie raczej miał nic do tego, że z niej skorzystasz. Nawet by nie zauważył, bo się do niej nie zbliża.
 — Mhm… — mruknął Josh, widząc w tym szansę na zaimponowanie mężczyźnie. Może by się ucieszył i go pochwalił, jakby nabrał trochę mięśni. Chociaż odrobinę, bo nie oczekiwał wielkich sukcesów przy chorobie. Ale zawsze coś.
 Miał teraz Internet, dostęp do kuchni, siłowni i lekarstw… Dużo lepiej niż jeszcze kilka miesięcy temu.
 — Nie jedz, tylko pakuj — pogonił go Robert, wyrywając go z zamyślenia.
 — No, już, już. — Josh wrócił do przeładowywania produktów do lodówki.
 Skończyli, kiedy do kuchni wróciła ponownie Anna. Chłopak od razu uśmiechnął się do niej.
 — Robimy to ciasto?
 — Tak! — odparła, uśmiechając się szeroko. — I widzę, że otworzyłeś ciastka. — Zachichotała, sięgając do opakowania.
 — Dobre. Robert, też skosztuj — zachęcił chłopak, wyjadając kolejne ciasteczko.
 Mężczyzna nie odmówił, ale uprzednio otrzepał dłonie z niewidzialnych paprochów, nim wziął sobie ciastko.
 — Że też przed epidemią miałem nadwagę. — Westchnął, pakując sobie całe do ust.
 — A ja byłem umięśniony — mruknął Josh i zapytał Anny: — To jak, zaczynamy? Co mam robić?
 — Weźmiesz zdejmiesz mi formę i miski z górnej półki — poinstruowała jeszcze z resztkami ciastka w ustach.
 Robert w tym czasie zabrał sobie dwa ciastka i wyszedł z kuchni.
 Josh pokiwał głową i zrobił to, o co prosiła dziewczyna. Podwinął przy tym rękawy bluzy. Ułożył wszystko na dużym stole.
 — Co tam w ogóle w mieście dzisiaj? — zagadał. Nie mógł wychodzić, więc ostatnio wciąż dopytywał Annę, co się dzieje w Nowym Jorku.
 — Nic specjalnego w sumie. Byliśmy tylko w sklepie. Po drodze minęliśmy jakichś żołnierzy, ale to jak zwykle — odparła, sama sięgając do szafek i wyciągając z nich cukier, mąkę i pudełeczko z aromatami i barwnikami. Chciała, aby tort miał ładny, różowy krem.
 — A nie wiesz, czy… no, nie wiem, takie spotkania chorych są dozwolone prawnie? Wiesz, jakieś tam zgrupowania chorych, ale biorących leki ludzi? — zapytał luźno, czekając na kolejne polecenie.
 Anna wzruszyła ramionami.
 — Nie wiem. Nigdy nie byłam na żadnym takim, ale z tego co słyszałam, odbywają się. Podobno każdy może przyjść, jeśli przed spotkaniem pokaże, że bierze antybiotyk — odpowiedziała, stawiając po kolei wszystko na blacie kuchennym. — Weź mi podaj mikser.
 — Czyli jednak mamy jakieś prawa. — Josh zaśmiał się szczekliwie i kucnął przy szafce. Wyciągnął spomiędzy przeróżnych sprzętów mikser i podał dziewczynie. — A czytałem ostatnio na necie, że osobne więzienia są dla zdrowych i chorych. Jak pokazywali zdjęcia i widać było różnicę w całym wyposażeniu… Jest duża.
 — A dziwisz się? — spytała. Miała na sobie proste jeansy i tunikową bluzkę ze sporym dekoltem i krótkim rękawem. Właśnie sięgała po fartuszek, aby się nie ubrudzić.
 — Ja już się niczemu nie dziwię… Chociaż mnie szokują trochę takie rzeczy, jak na nie trafiam. Bo wiesz, ci chorzy, którzy zarazili się później niż ja, jeszcze trochę żyli normalnie i te wszystkie informacje jakoś… dochodziły do nich? A jak mnie Mason zabrał do siebie, to z kilka miesięcy w ogóle nie byłem na czasie z newsami — odparł chłopak, opierając się tyłkiem o szafkę.
 Anna spojrzała na niego pytająco, szukając opaski na włosy. W końcu ją znalazła i założyła. Prosta, czarna, ale ładnie jej w niej było.
 — Ale pomyśl, że zawsze chociaż przed wyprawą gdzieś czy czymś takim robią badania. Niektórzy, kiedy były akcje poszukiwania zdrowych, dowiadywali się dopiero wtedy. To koszmarne, bo nie czuje się, a wirus już w tobie siedzi.
 Josh pokiwał głową i zaczął pomagać dziewczynie, kiedy tylko ta coś kazała mu zrobić. W międzyczasie nadal prowadzili rozmowę.
 — No, te początkowe gorączki mogą być też od grypy, czy czegoś normalnego, więc się nie jest pewnym… A agresja też potem się pojawia… A ty jak trafiłaś do Solomona w ogóle?
 Dziewczyna skrzywiła się z łyżką utkwioną w misce.
 — Siostra… siostra mnie wciągnęła — mruknęła pod nosem mało entuzjastycznie. — Jednak on od początku mnie nie lubił… a potem już było tylko gorzej, kiedy siostra zaczęła mieć z nim konflikty.
 — Masz siostrę? — Josh zerknął na nią znad wagi kuchennej, na której odmierzał dla dziewczyny odpowiednią ilość mąki. Oczywiście już zdążył ubabrać nią swoją bluzę.
 — Miałam — uściśliła Anna, wsypując do miski mąkę, a następnie doczepiając mieszadła do miksera i zaczęła mieszać ją z masłem i cukrem. — Podasz opakowanie jajek?
 Josh pokiwał głową i podał jej o co prosiła, nim zapytał:
 — Nie chcesz o tym gadać?
 — Średnio — przyznała, wbijając kolejno jajka do miski. Wydawała się dużo bardziej wygaszona. — A ty co robiłeś, że pytasz o te spotkania?
 — Nudziłem się, więc miałem dużo czasu na myślenie — skłamał, wyrzucając w trakcie skorupki. Nie chciał mówić Annie o tym forum. Nie chciał w ogóle, żeby ktokolwiek wiedział, bo cały czas miał wrażenie, jakby popełnił jakieś przestępstwo. Jeszcze nie wiedział, jak spojrzy Masonowi w oczy, kiedy ten wróci.
 — Aha. I co jeszcze myślałeś? Bo wiesz, że nie możesz wychodzić.
 — Dzięki, że mi przypominasz…
 — Bo wydajesz się o tym zapominać, Josh. Mieliśmy już raz przez to problemy. — Westchnęła. Była zaniepokojona, ale nie chciała go drażnić.
 — Pamiętam — odparł chłopak przez zaciśnięte zęby. — Nigdzie przecież nie wychodzę od tamtego czasu.
 — Wiem i dobrze by było, jakby to się nie zmieniło. Mason w końcu ci zaufał i podał ci kod. — Posłała mu uśmiech, mieszając ciasto i kolejne składniki.
 Josh od razu uśmiechnął się, dumny z siebie.
 — Dał — przyznał, przyglądając się jej poczynaniom. — To mi tych wyjść jeszcze tylko brakuje do pełni szczęścia.
 Dziewczyna przewróciła oczami, wylewając pierwszą porcję ciasta na okrągłą brytfannę, a potem na kolejne dwie.
 — I będziesz miał naprawdę wygodne życie. Całe dnie wolne, jedzenie, leki i ktoś do łóżka — dodała na koniec uszczypliwie.
 Josh skrzywił się lekko na ostatnie słowa.
 — No, dobra, więcej mi do szczęścia brakuje. Nieważne — mruknął. — Co mam robić?
 — Teraz możemy zrobić masę, ale ciasta już się pieką — odparła, kiedy wstawiła trzy warstwy tortu do piekarnika.
 — Okej, to instruuj. — Josh uśmiechnął się, nie mogąc się doczekać, aż będzie gotowe.

*

Mason, kiedy tylko przekroczył próg mieszkania, poczuł resztki unoszącego się w powietrzu zapachu wypieków. Zaklął pod nosem, a Robert pojawił się niemal znikąd. Miał wypchany prawy policzek.
 — Przełknij — pozwolił mu, kręcąc głową z niedowierzaniem na to zamieszanie, jakie zapanowało w mniej niż osiem godzin, jak go nie było. Zdjął jeszcze buty, a kurtkę tradycyjnie rzucił lokajowi i udał się w głąb budynku.
 W korytarzu wpadł na Annę, która niosła w rękach kosz z brudnym praniem. W tym fartuszek pachnący ciastem.
 — Och — bąknęła, patrząc na Masona. — Dzień dobry! Zrobić panu kawę?
 — Tak. Gdzie jest Josh? — spytał, wsuwając dłonie do kieszeni. Wydawał się dość wygaszony jak na siebie. A może po prostu spokojny.
 — Nie wiem… Chyba schodził do piwnicy — odparła z zamyśleniem. — Coś mówił o siłowni, więc pewnie tam poszedł.
 — Siłowni…?
 — No… tak… Na dół do siłowni — odpowiedziała ciszej, niemal szeptem, zastanawiając się, czy nie powinna była zabronić tego Joshowi.
 Mason westchnął ciężko. Zapomniał niemal o istnieniu tej głupiej siłowni.
 — Dobrze. Zanieś mi kawę do pokoju. Możesz w termosie — odparł jej i sam ruszył w stronę zejścia do piwnicy.
 — Tak jest! — Anna szybko podreptała z koszem z brudnym praniem, znikając mu z oczu, a mężczyzna schodząc na dół, faktycznie zobaczył zapalone światło dochodzące z otwartych drzwi na końcu korytarza.
 Potarł nasadę nosa i bez pukania wszedł do środka.
 Siłownia stanowiła długie pomieszczenie o szarozielonych ścianach z licznymi lampami podwieszonymi pod niskim sufitem. Sprzętów też było całkiem sporo. Wszystkie jednak były teraz nieruszone przez Josha, a ten stał na samym końcu, z owiniętymi bandażami uciskowymi dłońmi i uderzał w duży worek treningowy. Był nagi od pasa w górę i już lekko spocony. Do tego obok na ławeczce stała butelka z wodą i ręcznik.
 Zaskoczony Mason uniósł brwi i nadal z dłońmi w kieszeniach podszedł do niego.
 — Czyżbyś odkrył nową część domu? — Zaśmiał się lekko.
 Josh odwrócił się do niego i uśmiechnął się.
 — Robert mówił, że mogę — powiedział szybko, tłumacząc się.
 — Możesz. I tak nikt z tego nie korzysta. Jak minął dzień?
 — Zjedliśmy ciasto — odparł Josh, odsuwając się od worka i sięgając po ręcznik, którym przetarł czoło. — Właśnie je spalam — prychnął pod nosem.
 Mężczyzna skinął głową z uznaniem.
 — Dobrze. To ćwicz, ja idę napić się kawy.
 Josh uśmiechnął się, nie podnosząc na niego wzroku. Czuł się jak przestępca, chociaż nie wiedział czemu. Przecież jeszcze nic złego nie zrobił. Nie chciał jednak zawieść zaufania Masona. Odwrócił więc głowę i sięgnął po wodę, by zająć czymś ręce. Cieszył się też, że mężczyzna nie dopytywał o wszystko co dzisiaj robił.
 W tym czasie Mason już dotarł do drzwi. Zatrzymał się jednak przy nich i skinął na chłopaka.
 — Chodź tu.
 Josh uniósł na niego szybkie spojrzenie i, nie wiedzieć czemu, przez głowę przeszła mu myśl: „Czytał historię na kompie?!”. Podszedł jednak posłusznie do mężczyzny, odrzucając ręcznik na ławeczkę po drodze.
 — No? — Spojrzał na niego bardzo krótko.
 Mężczyzna chwycił go za brodę i krótko, ale mocno pocałował.
 — Już — mruknął, kiedy oderwał się od jego ust, po czym wyszedł. Chciał kawę. Pragnął jej. I obiecał sobie, że zaufa Joshowi.
 Chłopak wypuścił słyszalnie powietrze z ust i rozluźnił się. Uśmiechnął się nawet pod nosem i wrócił w głąb siłowni, by zdjąć bandaże z dłoni. Czuł się już zmęczony. Może przez długie ćwiczenia, a może przez wirus. Chciał już odpocząć i zobaczyć, czy przez wysiłek z kolczykiem nic złego się nie stało.
 Po kilku minutach poszedł na piętro z jakąś taką lekkością. Tak dawno nie ćwiczył i teraz czuł w ramionach przyjemne zmęczenie. Miał nadzieję, że regularne treningi coś dadzą. Albo chociaż nie będzie chudnął.
 Wyrzucił po drodze w kuchni pustą butelkę do kosza i ruszył w stronę sypialni Masona, w której ostatnio spędzał każdą noc. Jak się tak zastanowić, to Anna miała nawet sporo racji. Miał dużo wolności w domu. Mógł robić niemalże wszystko. Wciąż jednak czuł pragnienie wyjścia na zewnątrz. Co prawda czuł się w czterech ścianach bezpiecznie, ale strasznie ciągnęło go „na powierzchnię”. Na razie wiedział, że to w sferze marzeń.
 Wszedł do sypialni, by przejść do prysznica i umyć się po ćwiczeniach. Po drodze Mason, który siedział na fotelu z książką i kawą, zlustrował go swoimi czarnymi oczami. Josh rzucił mu krótkie spojrzenie i w milczeniu przeszedł do łazienki. Umył się tam dokładnie i ubrał w samą bieliznę, dość luźne bokserki. Nie chciał uciskać penisa, który wciąż się goił. Co prawda był już prawie całkiem zagojony, ale w ulotce było napisane, by nie nosić obcisłej bielizny, więc wolał się stosować.
 Kiedy wrócił do sypialni, podszedł do Masona siedzącego na fotelu i usiadł na podłodze przy jego nogach. Oparł mu policzek na kolanie.
 — A jak twój dzień?
 — Znośnie — odparł mężczyzna, nie odrywając wzroku od książki. — Bardzo typowo i mało ciekawie. Kolejne badania miałem, potem mieliśmy jeszcze wykład. Nic interesującego — dodał, już zerkając na niego. Pogłaskał go po włosach jak psa. — Mam ochotę cię przelecieć.
 Josh momentalnie spłonił się na policzkach i spuścił wzrok, co nie było dobrym pomysłem, bo z uwagi na swoją pozycję teraz patrzył na krocze Masona.
 — Jeszcze nie wolno chyba…
 — Wiem. — Mężczyzna westchnął ciężko i wrócił wzrokiem do książki. Wydawał się autentycznie wygaszony.
 Josh odetchnął, bo przez chwilę myślał, że Mason jednak to zrobi.
 — Mogę ci ręką zrobić, jak chcesz — szepnął w jego kolano.
 Mężczyzna chwilę się nie ruszał, aż w końcu odłożył na uda książkę i spojrzał na Josha.
 — Ręką? — prychnął. — A od tego sam się nie podniecisz?
 Josh odetchnął i potarł lekko policzkiem o jego nogę.
 — Łatwiej się zahamować jak zrobię to ręką niż… ustami czy… tyłkiem — odmruknął.
 Mason uniósł tylko brwi, jakby pytająco i nakłaniająco, aby mówił dalej. Chłopak zerknął mu w oczy i oblizał nerwowo usta.
 — No, jak ci ciągnę albo mnie pieprzysz, to mnie to kręci — odparł niemal wojowniczo, by nie pokazać, jak wstydzi się tego, co mówi. — No, ale ręką to może się tak nie podniecę wiesz… niebezpiecznie dla kolczyka.
 — Och. Jak mi liżesz pałę, to też cię to kręci. Widać moje starania chociaż jakiś sukces odnoszą. — Mason uśmiechnął się pod nosem.
 Josh zacisnął gorączkowo uda i spojrzał na niego z lekkim wyrzutem.
 — Nie nabijaj się — burknął. — To normalne, że lubię kutasy… No, a ssać… To i tak kontakt z nimi jest dość bliski, więc to… podnieca — skończył płasko, widząc, że się zamotał.
 Mason zaśmiał się i pogłaskał go po włosach niemal dobrotliwie.
 — Już. Nie utrudniaj sobie. Powiedz, że to lubisz — zażądał, ale nawet leniwie jak na siebie.
 Josh zaczerwienił się cały i lekko cofnął głowę.
 — No… tak… — potwierdził nieprecyzyjnie.
 — To go wyjmij i jeszcze raz. Powiedz mu, że go lubisz — zamruczał nisko, patrząc na chłopaka z góry. Cała sytuacja zaczynała go nakręcać, a książka, która leżała na jego udach, teraz wylądowała na stoliczku obok.
 Josh zacisnął lekko zęby, czując, że ogarnia go wstyd.
 Rzucił krótkie spojrzenie na twarz Masona i podsunął się bliżej, by dostać się do jego zamka w spodniach. Rozpiął mu go powoli i obsunął nieco spodnie z bielizną, wyciągając na zewnątrz członek. Wpatrzył się w niego z napięciem, w milczeniu.
 Mason spojrzał na chłopaka w wyczekiwaniu. Nie był sztywny, ale powoli krew spływała mu już w dół. Najchętniej zmusiłby chłopaka, aby wziął go do ust. Aby klęcząc między jego nogami, łykał jego chuja, lekko się nim krztusząc.
 Josh przełknął ciężko ślinę i poruszył dłonią po całej długości penisa mężczyzny. Pochylił się do niego lekko i nie patrząc na twarz Masona, wydusił, jakby mówił do jego kutasa:
 — Ta twoja szeroka główka i te żyłki… i zapach… cały taki wielki… że serio lubię cię i lubię cię ssać.
 Mężczyzna aż przełknął ślinę, a jego penis drgnął w dłoni chłopaka na znak aprobaty. Mason nadal uważał, że Josh jest żałosny, jeśli chodzi o mówienie niegrzecznych rzeczy, ale w tej chwili nawet taka porażka w jego wykonaniu go nakręcała.
 Josh, czując w dłoni drgnięcie, momentalnie wyszczerzył się radośnie do jego kutasa, odczytując to niemal jako pochwałę. Poruszył więc szybciej dłonią.
 — Skuś się — usłyszał w końcu nad sobą, a duża, gorąca dłoń Masona spoczęła na boku głowy Josha.
 Zerknął na swojego pana w górę z mocnymi rumieńcami na policzkach, masując główkę.
 — Hm?
 — Weź go do ust. Widzę, że chcesz.
 Josh sapnął przez ściśnięte gardło, czując, że robi mu się gorąco. Rzucił jeszcze krótkie spojrzenie na Masona i dopiero z wahaniem pochylił się do jego krocza. Jeszcze chwilę się zastanawiał, czy to dobry pomysł, ale ten zapach był taki obezwładniający… a widok żylastego penisa aż kusił…
 Zaskamlał niekontrolowanie i objął wargami jego główkę, ssąc od razu z zamkniętymi oczami. Mason stęknął nisko i wypiął biodra do jego ust. Tak. Tego mu brakowało już dawno. Bardzo brakowało.
 Josh jęknął i poruszył głową, wsuwając sobie głębiej jego członek. Zmarszczył brwi, czując, jak ten jest gorący i jak sztywnieje. Aż więcej śliny zebrało mu się w ustach.
 Sięgnął gwałtownie do swojego krocza i ścisnął mocno penisa przez spodnie, mamrocząc coś niezrozumiale z kutasem w ustach.
 Mason przechylił się bardziej do przodu w fotelu i złapał go za przedramię, aby zabrał rękę ze swojego krocza.
 — Uważaj — skarcił go, przypominając tym samym o kolczyku.
 Josh najchętniej zakląłby głośno, gdyby nie miał pełnych ust. Odsunął szybko dłoń od krocza i zacisnął obie na skraju nieco obsuniętych spodni Masona. Oddychał przez nos ciężko, starając się nie podniecać, ale było to niewykonalne. Na języku czuł doskonale smak i delikatną skórkę napletka mężczyzny. Czuł jego gorąco i to jak ten drga i unosi biodra, wbijając mu się głębiej w usta. Aż trącał główką tył jego gardła.
 Chłopak krztusił się co jakiś czas nieco, ale nie oponował i przyjmował do ust jego penisa. Od samego zapachu było mu gorąco, a kawał mięsa przesuwający mu się po podniebieniu i gardle działał na niego zdecydowanie za mocno. Ściągnął mocno brwi, pocharkując i mlaszcząc głośno.
 W końcu Mason złapał go za włosy i odciągnął od swojego krocza. Drugą dłonią objął penisa i zaczął się szybko masturbować, aby w końcu wystrzelić na twarz Josha, który jęknął i zamknął oczy, czując, jak buraczeje na policzkach. Na szczęście bądź nieszczęście nie myślał teraz wiele o nasieniu na sobie, tylko o swoim własnym penisie. Nie miał orgazmu przez kilkanaście dni, a teraz nagłe podniecenie niemal nim owładnęło.
 — Muszę…! — wydyszał, wreszcie uchylając jedno oko i patrząc na Masona żarliwie.
 Mason też na niego patrzył swoim ciemnym, groźnym spojrzeniem. W końcu skinął na niego.
 — Wstawaj — zażądał twardo, wręcz surowo.
 Josh zacisnął zęby i uniósł się na równe nogi, ściskając uda. Wypukłość w jego luźnych bokserkach była większa niż powinna, a chłopak oddychał ciężko, ignorując spermę na twarzy. Spojrzał na Masona niemal błagalnie. Ten chwycił go za łokieć, kiedy sam wstał i pociągnął go w stronę łóżka brutalnie. Tam stanął i nie puszczając jego ręki, ściągnął mu bokserki w dół.
 Josh stęknął głośno, spoglądając na swojego sztywniejącego penisa. Musiał wreszcie osiągnąć spełnienie!
 Mason zaklął po nosem i siłą posadził chłopaka na łóżku. Kolanem rozchylił mu nogi, po czym sam klęknął przed nim na jedno kolano i ujął jego członek w dłoń. Nie zastanawiając się nad tym co robi, a nawet nie chcąc się zastanawiać, liznął go w sam czubek.
 — O kurwa…! — wyrwało się Joshowi, który wpatrzył się w Masona jak zahipnotyzowany, a jego penis zesztywniał momentalnie jeszcze bardziej. Boże tak, Mason przy jego kroczu!
 Mężczyzna spojrzał groźnie na chłopaka, ale nie przerwał delikatnego oblizywania jego główki i ruchów dłonią na reszcie penisa. Josh posapywał coraz głośniej, zaciskając przy tym dłonie na pościeli. Jego szczupła klatka piersiowa poruszała się głęboko, a chłopak oblizał nerwowo usta, czując na nich trochę nasienia. Cały czas też patrzył na mężczyznę, który zajmował się jego członkiem.
 — Ja ju… już… zaraz… Mason…!
 Ten nie odpowiedział, odsuwając tylko twarz i całą swoją osobę, aby chłopak go nie opryskał spermą. Ruszając dłonią przy samej nasadzie penisa, uważał, aby przypadkiem nie potrącić kolczyka.
 Josh podrygnął biodrami kilka razy i doszedł gwałtownie, aż jęcząc przy tym i padając do tyłu na plecy. Orgazm był niesamowity! Czuł, jak całe napięcie gromadzone kilka dni z niego ulatuje.
 Nawet nie poczuł, jak Mason wstaje z ziemi i ociera dłoń o jego udo. Na swój sposób był zadowolony z tego co osiągnął, ale z drugiej nie był pewien, czy tak powinien ulegać chłopakowi.
 Ten spojrzał na niego wreszcie i uśmiechnął się lekko.
 — Mogę chusteczkę? — zapytał na wydechu, chcąc zetrzeć spermę z twarzy.
 — Idź weź prysznic — poradził mu Mason, wsuwając swojego już miękkiego penisa do spodni.
 Josh wstał bardzo ociężale i mimo że przed chwilą się mył, mógł zrobić to jeszcze raz. Czuł się przyjemnie spełniony.
 — A mogę cię pocałować? — zapytał, patrząc mu w oczy niemal szczenięco.
 — Teraz? — spytał Mason spode łba, bo akurat zapinał guzik spodni.
 Josh spłoszył się nieco i odsunął.
 — To potem, jak wrócę — rzucił i wyszedł do łazienki pospiesznie.
 Czuł się głupio, że wcześniej szukał pomocy na forum. Może wcześniej powinien, jak Mason traktował go jak śmiecia. Ale dzisiaj mu ssał. Może byli w pewnym stopniu… maleńkim chociaż trochę równi. Chciał jeszcze oczywiście przejrzeć tamto forum i może pogadać z tymi ludźmi, ale na tę chwilę nie chciał się nigdzie wybierać.



– 18 – Starzy znajomi
 


29 Maj 2012
 

Mason obudził się jeszcze przed południem, ale długo leżał w łóżku, odpoczywając i patrząc kątem oka na śpiącego tuż obok chłopaka. Coraz częściej myślał nad tym, aby nie odnowić mu tego strychu i tam go z powrotem nie odesłać, bo ten za dużo czasu spędzał w jego łóżku. Mógł co prawda nic nie robić z górą i po prostu go odesłać, ale ten mógłby teraz to odebrać jako karę, a na żadną sobie na szczęście nie zasłużył.
 Westchnął ciężko, będąc wewnętrznie rozbity. Na szczęście długie leżenie w łóżku uświadomiło mu, że chyba jednak może zabrać dziś Josha ze sobą.
 Obserwując go, mógł co jakiś czas zauważyć, jak ten skomle przez sen jak szczeniak. Na szczęście ani te dźwięki, ani zachowanie zwierzęce nie pogłębiało się właściwie w ogóle w ostatnim czasie, więc nie było w tym nic podejrzanego. Lekarstwo wydawało się dobrze utrzymywać zdrowie chłopaka. A jego rana po przekłuciu przez kilka kolejnych dni już prawie całkowicie się wygoiła. Wyglądało na to, że lada dzień chłopak będzie mógł już… w pełni posługiwać się swoim penisem. To cieszyło Masona, ale miał jednocześnie inny problem na głowie. Dziś miał czas, aby się nim zająć.
 Szturchnął łokciem chłopaka w bok.
 — Wstawaj.
 Josh drgnął, otwierając momentalnie oczy, ale kiedy zobaczył Masona, uśmiechnął się krótko.
 — Mm — mruknął mało precyzyjnie.
 — Wstawaj, myj się i ubieraj, a potem idź zrobić sobie śniadanie — poinstruował go pan domu, zerkając leniwie na zegarek. Chciał wyjść przed pierwszą.
 Josh ziewnął jeszcze, wyciągając się na łóżku, nim wreszcie się uniósł i przetarł twarz.
 — A ty? Nigdzie nie wychodzisz? — zapytał lekko zdziwiony, kiedy spojrzał na zegarek i spostrzegł, jak późno jest.
 — Jak się umyjesz, to pójdę po tobie. Ja mam już śniadanie przyszykowane — mruknął od razu mniej przyjemniej na samą myśl o nim. — No już, ruszaj to swoje chuderlawe dupsko.
 — Nie jest chuderlawe — odburknął od razu Josh, wstając z łóżka i ruszając do łazienki.
 — Tak, tak. — Zbył go Mason, przeciągając się na łóżku.
 Chłopak rzucił mu jeszcze jedno niepewne spojrzenie, potem spojrzał za siebie na swój tyłek i wreszcie zniknął mu z oczu w łazience.

*

Jakieś pół godziny później Josh już siedział przy stole w kuchni i jadł jajecznicę, którą zagryzał kiełbasą. Ostatnio miał straszne ciśnienie na mięso, które wręcz pochłaniał. Pił też kawę, którą sobie wyjątkowo dzisiaj zrobił.
 Był ubrany w jasne jeansy i czerwone trampki oraz w równie czerwoną bluzkę z długim rękawem i jakimś nadrukiem. Anna, która krzątała się po kuchni, piała wręcz z dumy, bo to ona kompletowała mu ubrania. W ogóle Josh zauważył, że dziewczyna wychodzi ostatnio częściej niż zwykle, a Robert czasami nie może jej towarzyszyć, bo siedzi na telefonie lub w gabinecie, załatwiając za Masona różne sprawy. Oczywiście strasznie zazdrościł dziewczynie tych wyjść. Sam już nie wychodził z domu kilka tygodni i zaczynał znowu czuć się jak w klatce. Niby miał teraz więcej przywilejów niż jeszcze kilka miesięcy temu, ale i tak pragnął wreszcie wyjść na zewnątrz.
 Wgryzł się znowu w kiełbasę i popił kawą, leniwie spoglądając na dziewczynę w kuchni.
 — Kończ już. Pan Awordz zaraz zejdzie — pogoniła chłopaka, stawiając na stole kuchennym kawę w dzbaneczku dla ich pana. Do tego właśnie kończyła mu przyrządzać małe kanapeczki na pełnoziarnistym pieczywie, a do tego z lodówki już wyjęła koktajl białkowy z owocami. Mimo obostrzeń, pozwoliła sobie dodać do niego odrobinę więcej całych owoców. No i w wysokiej szklance wyglądał zdecydowanie lepiej niż w zamykanym, plastikowym szejkerze.
 — Chciałem jeszcze jedną kiełbasę — odparł Josh, wyjadając łyżeczką jajecznicę z talerza.
 Anna skrzywiła się, stawiając talerz z kanapkami na stole.
 — Będzie mu pachnieć — jęknęła, jakby to była najgorsza zbrodnia, jaką można popełnić.
 — To zje — mruknął Josh, kręcąc głową. Nie ogarniał tej całej diety Masona.
 — Ma już śniadanie — stęknęła Anna, wskazując eleganckie kanapeczki z pomidorem, sałatą, chudą wędliną, a także z serkiem i miodem.
 — Dobre — stwierdził chłopak, patrząc na wszystko, co przygotowała dziewczyna. On sam sobie zrobił jajecznicę i nie wyglądała nawet w połowie tak apetycznie jak jedzenie Masona. — Ale mogę nie jeść tej kiełbasy w sumie — dodał z westchnieniem i wstał, by odłożyć pusty talerz. Jeszcze została mu tylko kawa do wypicia.
 — Lepiej nie. Jak chcesz, to mogę ci też takie kanapki zrobić, jak jesteś jeszcze głodny — zasugerowała, a oboje usłyszeli, jak ze schodów na piętro zbiega pan tego domu.
 Kiedy wkroczył do kuchni, od razu popatrzył to na jedno, to na drugie. Przywitał się z Anną skinieniem głowy i zasiadł do jedzenia. Nadal nosił ten seksowny, lekki zarost na szczęce, a groźny wizerunek podkreślały mu ciemne ubrania. Josh mógł się założyć, że znowu założy skórę, w której wyglądał naprawdę męsko. Strasznie go to podniecało. Aż się oblizał. O tak, był głodny, ale bliskości swojego pana.
 — To taką jedną mi zrobisz? — zapytał dziewczyny, wsadzając talerzyk i łyżeczkę do zmywarki.
 — Mhm. Z miodem czy z wędliną? — spytała, już krojąc chleb.
 Mason zerknął pytająco na Josha, ale że miał usta pełne pierwszego kęsa śniadania, nie odezwał się.
 — Z wędliną. Dzięki. — Chłopak uśmiechnął się i usiadł z powrotem do stołu, sięgając po swoją kawę.
 Anna z zapałem zabrała się znowu za przyrządzanie kanapki. W efekcie zrobiła mu dwie zamiast jednej.
 — Rozpieszczasz go, widzę — mruknął w końcu Mason, kiedy już został mu tylko koktajl do wypicia i kanapka z miodem i twarożkiem. Ją chciał sobie zostawić na swoisty deser.
 — Bo twoje jedzenie dobrze wygląda — odparł za dziewczynę Josh i kiedy dostał od Anny talerzyk z kanapkami, od razu wgryzł się łapczywie w pierwszą. Zaburczał pod nosem z zadowolenia.
 Mason zaśmiał się z niego. Wiedział, że chłopak nie utyje, ale i tak jego apetyt był olbrzymi.
 — A gdzie dzisiaj wychodzisz? — zagadał po chwili Josh, kiedy skończył pierwszą kanapkę.
 — Wychodzimy — poprawił go Mason, samemu jedząc wolniej.
 Anna obejrzała się na nich i uśmiechnęła lekko, nim wyszła z kuchni, a podekscytowany Josh o mało nie zakrztusił się kanapką.
 — Serio…? — wydusił.
 Mason tylko skinął głową, bo miał pełne usta. Zerknął na zegarek. Za chwilę musieli wychodzić. Miał nadzieję, że Robert już zadzwonił po samochód.
 Josh uśmiechnął się, ale potem nagle stężał i przyjrzał się uważniej Masonowi.
 — Ale… nie robić żadnego nowego kolczyka, nie…? — Upewnił się.
 — Nie.
 — Super! — Uśmiechnął się z rozluźnieniem i dojadł szybko kanapkę. Potem otrzepał ręce i dopił jeszcze błyskawicznie kawę. Chciał już wyjść.
 Mason widział to, ale nie miał zamiaru z tego powodu przyspieszać swojej konsumpcji. Powoli pił gęsty koktajl, a na końcu wręcz leniwie w oczach Josha pił kawę. Chłopak już chodził po całej kuchni tam i z powrotem, czekając z niecierpliwością na swojego pana.
 — Już? — rzucił wreszcie.
 Mason uśmiechnął się w końcu pod nosem, odstawiając filiżankę.
 — Jak psiak. — Zaśmiał się, wstając z krzesła.
 — Bo wychodzimy… — wymamrotał Josh i podszedł do Masona szybko, widząc, że ten wreszcie chce wyjść.
 — No, to dlatego mówię, że jak psiak, któremu już się bardzo mocno chce — zadrwił z niego, idąc w stronę wyjścia, aby tam założyć buty i skórzaną kurtkę.
 Josh zaczerwienił się, ale nie skomentował, bo nie wiedział jak. Wyszedł tylko za Masonem i kiedy ten się ubierał, zapytał:
 — Mogę skoczyć po bluzę? — Wiedział, że na zewnątrz o tej porze roku już będzie dość zimno.
 — Tak. Chociaż dużo nie będziemy chodzić — odparł Mason, zakładając buty z lekkim obcasem, jak dla motocyklisty. Lubił je, chociaż czasami wolał lżejsze obuwie. Dziś jednak chciał dobrze wyglądać.
 Na słowa Masona Josh trochę spochmurniał. Miał nadzieję na długi spacer. Ale i tak fakt, że wychodzili, wystarczająco go cieszył, żeby dosłownie pobiec po bluzę i wrócić minutę później, już gotowy.
 Mężczyzna czekał na niego w drzwiach. Kiedy tylko zobaczył chłopaka, wyszedł na zewnątrz, gdzie stał samochód.
 — Wsiadaj — rzucił, samemu obchodząc go i wsiadając z drugiej strony, na tylnie siedzenie.
 Josh zajął miejsce i od razu, kiedy ruszyli spod wielkiego apartamentowca Masona, zapytał:
 — A gdzie jedziemy?
 — Z wizytą. Niedługo będziemy — rzucił mężczyzna, zerkając na zegarek. Była za piętnaście pierwsza. Akurat.
 — Do kogo?
 — Zobaczysz. Już trochę tam czasu nie byłeś — odparł, opierając się bardziej o podłokietnik i patrząc w specyficzny sposób na chłopaka.
 Zaintrygowany Josh ściągnął brwi. Nie miał pojęcia, gdzie Mason mógł go zabrać.
 — Klub jakiś? — spróbował, ale nie trafił, bo mężczyzna pokręcił głową, śmiejąc się z niego pod nosem i czerpiąc z tej zgadywanki zabawę. Josh zamyślił się znowu, kiedy samochód pokonywał dość ruchliwe o tej porze dnia ulice Nowego Jorku. Pogoda była nawet niezła jak na jesień, tylko wiatr bardzo mocno wiał, uginając korony drzew. — Szlag, nie wiem… — mruknął wreszcie.
 — To niedługo zobaczysz. Właśnie dojeżdżamy — Mason poinformował go po chwili, a samochód zaczął zatrzymywać się na chodniku przed kościołem, z którego właśnie wychodzili wierni w nawet znacznej ilości. Ksiądz, stojąc na schodkach, żegnał się z parafianami.
 Josh spojrzał przez szybę i aż rozchylił szerzej powieki. Kościół. Ten sam, z którego swego czasu zabrał go Mason. A ksiądz, który stał na schodach, był tym samym księdzem, który trzymał go tu przez pierwsze tygodnie choroby.
 Nie czekając na pozwolenie Masona, wyszedł szybko z samochodu i dosłownie pobiegł w kierunku wejścia do świątyni. Nie miał pojęcia czemu, ale widok znajomej twarz sprawił, że aż mu się cieplej zrobiło.
 Mason pokręcił głową, ale nie zatrzymał go. Wysiadł powoli z samochodu i ruszył w tym samym kierunku co chłopak. Kierowcy kazał na nich czekać.
 — Ojciec Frank! — rzucił z daleka Josh, dochodząc do żegnającego wiernych postawnego mężczyzny.
 Kiedy ten się odwrócił w jego stronę, uniósł brwi z zaskoczenia jego widokiem. Miał zgoloną na zero czaszkę, ale dość bujną, czarną brodę.
 Josh dotarł wreszcie do niego i odsapnął.
 — Witaj, ojcze. — Uśmiechnął się lekko.
 — Och, witaj, synu! — Mężczyzna ucieszył się, mówiąc niskim i donośnym głosem. Wyciągnął ramiona do Josha, aby go uściskać. — Co cię… och i Mason. Co was dzieci sprowadza? — Uśmiechnął się, widząc Masona przepychającego się przez tłum.
 — Przywiozłem go pokazać — odparł starszy z przybyłych. — I porozmawiać.
 — Porozmawiać? Bardzo chętnie, ale mogliście też na mszę przyjechać — dodał wymownie ksiądz i wskazał im gestem wejście do kościoła. — Chodźcie, chodźcie. A ty, synu, dobrze wyglądasz, naprawdę dobrze — zwrócił się do Josha, który uśmiechnął się od razu.
 — Ćwiczę i Mason ma dobre jedzenie w domu — odpowiedział, zerkając na swojego pana szybko.
 — Czyli jednak dobrze się nim opiekujesz? — spytał duchowny z tubalnym śmiechem, zerkając na Masona, który tylko przewrócił oczami, wchodząc razem z nimi do domu bożego. Rąk z kieszeni bynajmniej nie wyjął.
 Josh wszedł za nimi, rozglądając się po wnętrzu kościoła, w którym nie był bardzo dawno. Długie rzędy ciężkich, drewnianych ław i ołtarz na samym końcu. Ich kroki roznosiły się echem po kamiennej posadzce.
 — Ostatnio dobrze — rzucił Josh.
 — Więc nie narzekasz. Dobrze, dobrze — pochwalił mężczyzna, klepiąc chłopaka po ramieniu. — Wyglądasz naprawdę dużo lepiej.
 Mason w tym czasie dał im chwilę i usiadł, a raczej rozwalił się na jednej z ław.
 — A ojciec nadal zdrowy? — zapytał Josh, patrząc cały czas na twarz księdza. Naprawdę niewiele się zmienił, a on miał wrażenie, jakby od momentu, kiedy tu mieszkał, minęły lata.
 — Bóg na szczęście z opatrznością na mnie patrzy w tych sprawach — odparł z delikatnym uśmiechem człowieka, który nie jedno w życiu widział, ale się go nie lęka i idzie dalej przed siebie z wiarą w sercu.
 — To ojciec ma szczęście. — Josh uśmiechnął się znowu. Trochę żałował, że nie ma jak się odwdzięczyć za wcześniejszą pomoc, jaką dostał od księdza Franka.
 — Dzięki Bogu! — Zaśmiał się głośno, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka. — A ty, synu, modlisz się do niego?
 Josh znowu zerknął przez ramię na Masona krótko, a potem dopiero na księdza i pokręcił głową z nerwowym, szczekliwym śmiechem.
 — Ostatnio nie… Chyba powinienem.
 — Zawsze się powinno. Tym bardziej, że Pan zawsze cię wysłucha lepiej niż ktokolwiek inny. I nawet jak nie odpowie od razu, to zawsze tu — Frank położył mu dłoń na sercu — poczujesz, czego tak naprawdę by chciał i dostaniesz podpowiedź, co dla ciebie będzie najlepsze.
 — Tak, chociażby teraz podpowiada ci, abyś wrócił do samochodu — wtrącił się Mason, który przysłuchiwał się im do tej pory w milczeniu. — Dość czułości.
 Josh obejrzał się na mężczyznę szybko.
 — Już?
 — A o czym jeszcze chcesz gadać? — fuknął, nie podnosząc się.
 — Nie wiem… o wszystkim…
 — Chyba że twój opiekun ma do mnie jakąś istotną sprawę? — wtrącił się ksiądz, widząc najwyraźniej, że powodem wizyty nie były zwykłe odwiedziny.
 Mason spojrzał na niego wymownie.
 — Istotną jak istotną, ale wolałbym tu nie spędzić całego dnia, przysłuchując się waszym ckliwym opowiastkom.
 Duchowny patrzył chwilę spokojnym wzrokiem na mężczyznę, nim poklepał ramię Josha.
 — Odwiedź mnie jeszcze kiedyś, synu. Niech Bóg będzie z tobą.
 — Z ojcem również. Miło było ojca znowu widzieć. — Josh uśmiechnął się i dopiero cofnął się niechętnie. Wyszedł z kościoła, a ksiądz spojrzał pytająco na Masona.
 Ten odezwał się, kiedy chłopak zniknął mu z oczu.
 — Mam możliwość zająć się jeszcze jednym — rzucił od razu na wstępie. — Potrzebuję tylko, aby był duży i silny.
 Duchowny westchnął ciężko i podrapał się po zarośniętej brodzie.
 — Bardzo mnie cieszy, że chcesz się zająć kolejnym chorym, jestem pewien, że sporo ich jeszcze potrzebuje pomocy. Ale… duży i silny. Wiesz, że to spore wymagania. Duży i silny był Josh, a widzisz, jak teraz zeszczuplał.
 Mason przewrócił oczami.
 — To chociaż wysoki. — Westchnął, nie komentując wyglądu Josha.
 — Nie mówię, że nie znajdziesz dużego i silnego. Jedynie, że to trudne. Ale podam ci adres miejsca, gdzie często udają się potrzebujący pomocy — odparł duchowny i powtórzył mu dwa razy adres na obrzeżach dzielnicy Manhattanu. — Tam możesz szukać.
 Mason zapisał wszystko na telefonie.
 — Jasne. — Skinął głową. — Zostawić ci go, abyście se poplotkowali o mnie i jaki to jestem zły, czy nie? Odebrałbym go później.
 Ksiądz pokręcił od razu głową z zatroskaną miną.
 — Niestety mam spotkanie z zakonnikami. Pracujemy nad dobrobytem dla chorych jak tylko możemy. Ale wyślij go na mszę w niedzielę. Niech chodzi rozmawiać z Bogiem.
 Mason naburmuszył się, patrząc jakoś z niechęcią po wnętrzu kościoła.
 — Ta… Jak się wyklaruje, to go wyślę — mruknął i wyciągnął dłoń do duchownego. — Dziękuję za informacje jeszcze raz. Jak coś, jesteśmy w kontakcie.
 — Zawsze chętnie służę pomocą. — Ksiądz uścisnął jego dłoń. — Bóg z tobą, synu. I dobrze traktuj swoich podopiecznych.
 Mason mruknął coś jeszcze pod nosem i wyszedł z kościoła. Od razu podszedł do samochodu i wsiadł.
 — Do domu, panie Awordz? — zapytał od razu kierowca.
 — Nie — odparł, wyjmując ponownie adres i czytając kierowcy. — Wiesz gdzie to jest?
 — Tak jest, będziemy za kwadrans — odpowiedział kierowca i ruszył z podjazdu.
 Josh za to nie skojarzył ulicy, jaką Mason przeczytał, więc zapytał:
 — Gdzie jedziemy?
 — Po kolegę dla ciebie — odparł Mason krótko, opierając się znowu o podłokietnik.
 Josh popatrzył na niego bez zrozumienia.
 — Jak… kolegę?
 — No, a jak myślisz jakiego? Nowego podopiecznego do tej wielkiej rodzinki — Mason zadrwił z wrednym uśmiechem w kąciku ust.
 Jasne, zielone oczy Josha rozszerzyły się w szoku, a serce zaczęło mu szybciej pompować krew w żyłach.
 — Po co ci? — wydusił. — Mason, nie.
 Mężczyzna od razu się zmarszczył, a uśmiech spłynął mu z ust.
 — Jakie „nie”? Co ci znowu odbija?
 — Po co ci ktoś jeszcze? Do czego? Przecież jest nas dużo — odparł szybko Josh, podsuwając się do mężczyzny i kładąc mu dłoń na udzie. — I to jeszcze faceta jakiegoś?
 — Jakże mało współczucia w tobie dla innych, których nie stać na leki. I kobieta mi się akurat do tego na nic nie zda — prychnął Mason, strącając jego dłoń z nogi. Nie miał zamiaru robić w samochodzie szopki, a już na pewno pozwalać Joshowi się do niego tak przymizgiwać. W żadnym, nawet najmniejszym, stopniu.
 Chłopak przełknął ciężko ślinę i mimo wcześniejszego gestu Masona, podsunął się do niego z powrotem.
 — Ale po co ci, do cholery, facet jakiś?! — warknął.
 Mężczyzna zmierzył go spojrzeniem, po czym roześmiał się i poklepał go po policzku. Wszystko wydało się nagle takie jaśniejsze i zabawniejsze.
 — Bo Robert jest stary i ma inne obowiązki, ty nie jesteś od tego, a ja potrzebuję kogoś odpowiedniej postury — odparł, drażniąc się teraz z nim ewidentnie, domyślając się, że chłopak jej zazdrosny. A przynajmniej miał taką nadzieję i chciał, bardzo chciał to sprawdzić.
 Josh zaczerwienił się mocno, patrząc na Masona i aż oddychając ciężej.
 — Po co ci ktoś odpowiedniej postury? — wydusił. Czyżby mężczyzna chciał kogoś, kto będzie go pieprzył? Przecież… Aż sam nie wiedział, co myśleć! Nie chciał nikogo nowego. Żadnego faceta „odpowiedniej postury”!
 — A nie wydaje ci się, że za dużo chcesz wiedzieć? Siadaj na miejscu i ciesz się, że wyszedłeś z domu tak jak chciałeś.
 — A ten nowy? Pewnie będzie mógł wychodzić cały czas? I może jeszcze wywalisz mnie na górę, a jego weźmiesz do siebie? — odszczekał od razu chłopak, czując, że aż robi mu się gorąco z nerwów.
 — A może w ogóle cię tam zostawię, a sobie wezmę kogoś nowego? — prychnął Mason, w końcu zaczynając się irytować. — Zastanów się, kurwa, co pierdolisz, a potem może się odzywaj. Jedziemy po kogoś nowego. Po co mi on, to nie twój zasrany interes! — syknął, grożąc chłopakowi dłonią.
 Josh zacisnął zęby i odwrócił głowę w stronę okna, patrząc przez nie przez chwilę.
 — Nie chcę nikogo nowego — burknął, nie patrząc na Masona. Przecież Anna i Robert idealnie dbali o dom. Po co mężczyźnie jakaś nowa służba?!
 — Akurat ty o tym nie decydujesz — odparł Mason, uspokajając się na widok nabzdyczonego Josha. Był w tym nawet słodki.
 Chłopak tylko zacisnął usta, mocno zaniepokojony. Miał nadzieję, że nie znajdą nikogo „odpowiedniej postury”.
 — Jesteśmy na miejscu — oznajmił tymczasem kierowca, zatrzymując się na jakiś podjeździe w dość nieciekawej dzielnicy. Ze starych kamienic odpadał tynk, okolica wydawała się opustoszała, po chodnikach walały się śmieci, a gdzieś pod murem zamalowanym graffiti paliła coś dwójka łysych mężczyzn.
 Mason skinął na Josha, aby szedł za nim i wysiadł z samochodu. Uprzednio jeszcze poprawił broń ze strzykawkami z lekarstwem i środkiem usypiającym pod kurtką, tak aby nie było jej widać.
 Kiedy już był na ulicy, obejrzał się na Josha, czy ten się nie ociąga. Chłopak szedł za nim z dość wyraźnie podenerwowaną miną. Miał wciśnięte w kieszenie bluzy dłonie i patrzył na Masona spode łba. Ten nie zdążył jednak wykonać żadnego komentarza, bo obaj usłyszeli czyjeś kroki, kiedy ktoś wyszedł z drzwi baru, do którego zmierzali. Gdy spojrzeli w tamtą stronę, obaj się zatrzymali, tak samo jak mężczyzna, na którego wpadli.
 Był wysoki i smukłej budowy, a bialusieńki jak mleko garnitur leżał na nim idealnie. Osobnik ten miał popielate włosy uczesane pedantycznie, z eleganckim przedziałkiem na boku. Wyglądał wręcz nienaturalnie luksusowo jak na taką okolicę. Twarz miał pociągłą, a kilka jasnych piegów widniało na jego nosie i policzkach. Na widok Masona i Josha, uniósł wysoko swoje wąskie brwi i uśmiechnął się cwanym, nieprzyjemnym uśmieszkiem.
 — McMillan! — zawołał do Josha z ewidentnie udawaną radością. — Kto by się spodziewał, że cię jeszcze żywego zobaczę!
 Josh początkowo rozchylił usta w szoku, po czym po słowach mężczyzny zacisnął mocno zęby i zrobił krok w jego stronę.
 — Tuck, ty szmato!
 Mason, który stał między nimi, zatrzymał chłopaka ramieniem.
 — Uważaj, aby go nie uderzyć, bo cię bałwan jeszcze zastrzeli — ostrzegł swojego pupila i sam spojrzał na Tuckera Solomona z niechęcią. — Co tu robisz? — syknął.
 — Interesy, interesy, panie Awordz — odpowiedział z przesadnym przeciąganiem sylab i poprawił na sobie marynarkę, jakby chciał podkreślić klasę swoich ubrań. — A ty? Sprzedajesz swoje zwierzę? Och…! Wybacz, McMillan! — Spojrzał na chłopaka z obłudnym współczuciem. — Ja widzę, że ty się jednak dobrze trzymasz. Możemy dobić targu i zamiast wchodzić do tej… speluny, odkupię go od ciebie — zwrócił się do Masona i wykrzywił usta. — Tak czasem u mnie w burdelu brakuje chłopców, którzy lubią parówy w dupach.
 Josh aż zawarczał wściekle pod nosem i sięgnął impulsywnie pod nogi po jakiś kamyk, którym cisnął w stronę dawnego przyjaciela, ale niestety ten dosłownie przeleciał centymetr od jego głowy.
 Mason syknął i już miał odpowiedzieć Solomonowi, kiedy zobaczył, co zrobił Josh. Od razu się do niego odwrócił i szarpnął go za kołnierz bluzy.
 — Do samochodu! — syknął, pchając go w tamtą stronę. Nie miał zamiaru pozwolić, aby to ten popierdolony były przyjaciel chłopaka wykonał pierwszy ruch.
 — Bierz to swoje zwierzę! — krzyknął za nimi Tucker i zaśmiał się. — A ty McMillan wracaj do budy! Może kiedyś jeszcze do mnie trafisz, to ci przynajmniej pan tak dupę przygotuje, że będziesz mógł wziąć trzy na raz!
 Josh szarpnął się w ramionach Masona, czując, jak ogarnia go wściekłość, którą tylko potęgowało działanie wirusa. Zawarczał mało ludzko w stronę dawnego kumpla.
 — Puść mnie, zagryzę tego chuja szpetnego!
 — Nie puszczę cię, bo cię, kurwa, odstrzeli! — Mason szarpnął się z nim, nie pozwalając się uwolnić chłopakowi. Sam już gotował się ze złości i naprawdę nie miałby oporów, aby poszczuć Solomona Joshem i aby ten się fizycznie odegrał, gdyby nie świadomość, że ten nosił ze sobą broń. Prawdziwą.
 — No, no, no, słuchaj swojego ogiera. — Tucker zaśmiał się, trzymając jedną dłoń za plecami, najwyraźniej tam mając broń. — Dobrze ci radzi, chyba że chcesz skończyć jako mięso armatnie. Do którego ci w sumie niewiele brakuje, jak już tak kontrolę tracisz, biedactwo — westchnął z nienaturalnym współczuciem.
 Josh zacisnął zęby tak mocno, że aż zaczęła go boleć szczęka. Cały się trząsł z wściekłości i zaciskał pięści, wbijając sobie paznokcie we wnętrza dłoni. Nie mógł nawet wydusić nic ludzkiego z gardła i dosłownie burczał pod nosem ostrzegawczo jak pies gotowy do ataku.
 — No, ale niestety muszę przerwać to spotkanie „po latach”, bo mam zobowiązania. Muszę pilnować mojego domu rozkoszy. — Uśmiechnął się Solomon i skłonił im się głową teatralnie. Rzucił jednak przy tym mało przyjemne spojrzenie na Masona, do którego nie zbliżył się specjalnie w trakcie całej tej krótkiej sceny.
 Ten sam wyglądał nie lepiej niż Josh, którego szarpnął i zmusił, aby ten na niego spojrzał, po czym gwizdnął na kierowcę, który z lekkim ociąganiem wyszedł z samochodu. Pchnął Josha w jego ramiona.
 — Trzymaj go albo stracisz robotę! — krzyknął na niego, wściekły jak tylko on mógł być.
 Kierowca przełknął ciężko ślinę, bojąc się Josha, jakby ten miał mu odgryźć palce, ale trzymał go dzielnie za ramiona, mimo że ten cały się telepał. Mason w tym czasie w dwóch krokach dopadł Solomona i nie bacząc na nic, szarpnął go za łokieć. Jednym, nadzwyczaj mocnym prawym sierpowym wycelowanym prosto w twarz powalił go na ziemię.
 — Nie waż się, kurwo jebana, znieważać mojej… MOJEJ! — wydarł się na całą ulicę. — Mojej własności, bo postaram się, aby ci ten jebany zamtuz zamknęli! Będziesz się, kurwo, sam dupczył, jeśli mało ci, sukinsynu, rządowych pieniędzy! — wywarczał i splunął na niego, po czym zaserwował mu jeszcze zamaszystego kopa w żołądek. — A spróbuj strzelić, to albo ja ci łeb rozwalę, albo ktoś z tu obecnych!
 Tucker spojrzał ze strachem i niedowierzaniem w górę na mężczyznę. Wyraźnie nie spodziewał się takiego ataku. Do tego teraz jego idealny garnitur był brudny i pomięty, a z nosa pociekła mu krew.
 — Odwal się ode mnie, Awordz! — wydarł się, zbierając się z ziemi i odsuwając od Masona panicznie. — Może se sam leki weź! Zgłosić cię powinienem służbie zdrowia!
 — Sam się, kurwo, zgłoś, ale do czubów! I nie podskakuj, szmato! — odwarknął Mason, aż szczerząc zęby. Znał Solomona na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że ten nie był wcale takim chętnym pacjentem służby zdrowia i nie oddawał tyle krwi, ile mógł. Wolał zarabiać na prowadzeniu burdeli.
 Kilka obecnych osób, które były pod barem, też łypało na Solomona groźnie, jakby miało się też na niego rzucić. Tylko im mężczyzna mógł coś zrobić, a za zabicie Masona mógł nawet iść siedzieć.
 — Pierdol się, Awordz. — Wysilił się na grymas, ale nie zrobił żadnego kroku w stronę Masona. Odsunął się wręcz dalej i wyciągnął komórkę z wnętrza marynarki, odchodząc pospiesznie wzdłuż ulicy. Oglądał się co raz mściwie na mężczyznę.
 Josh w tym czasie dyszał ciężko w ramionach kierowcy, powarkując i trzęsąc się lekko, ale widok Tuckera w takim stanie potwornie go satysfakcjonował. Mimo wszystko wciąż był wściekły.
 Mason spojrzał jeszcze za odchodzącym pospiesznie mężczyzną w brudnym garniturku i uśmiechnął się pod nosem. Rozmasował pięść i podszedł do Josha.
 — Uspokój się — poradził mu i zwrócił się do kierowcy. — A ty dalej go trzymaj — mruknął, otwierając drzwi samochodu, aby wsadzić tam chłopaka.
 Kierowca trzymał mocno Josha cały zesztywniały. To powarkiwanie chłopaka wcale nie było takie przyjazne.
 — Może… niech mu pan wstrzyknie lekarstwo? — zasugerował.
 Mason spojrzał na kierowcę zblazowaną miną.
 — Geniuszu — zakpił. — Rób, co mówię, a nie wykazujesz się, że masz mózg — prychnął. Jedyny lek, jaki miał, to ten w broni. Nie przewidział takiej sytuacji.
 Mężczyzna skrzywił się i wsadził Josha do środka samochodu, po czym szybko przypiął go pasami, nie zbliżając się za bardzo do jego głowy. Bał się, że go ugryzie. Josh jednak powoli się uspokajał i oddychał nieco spokojniej, wyobrażając sobie śmierć Tuckera na wszystkie sposoby.
 Kiedy tylko chłopak był zapięty, a kierowca się odsunął, Mason zamknął drzwi samochodu.
 — Pilnuj go — rozkazał, samemu poprawiając kurtkę i ruszając do baru. Miał nadzieję, że ten przeklęty Solomon nie uprzedził go i nie najął jakiegoś debila do pracy u siebie…



 – 19 – Nowy
 


9 czerwca 2012
 

Kiedy Mason wszedł do baru, do jego uszu dotarła stłumiona przez liczne rozmowy muzyka. Ściany były nieco odrapane, półki za barem w połowie puste, a goście też nie wyglądali na specjalnie zadowolonych z życia.
 Dostrzegł przez uchylone za barem drzwi rozmawiających ze sobą ludzi, wymieniających małe pojemniczki ze strzykawkami i krzątającą się dziewczynę w fartuszku, która chyba rozdawała jedzenie zebranym tam chorym.
 Mason skrzywił się. Wolał, jak ojciec Frank mu pomagał, ale dziś jasno dał do zrozumienia, że ma inne priorytety.
 Wszedł w głąb baru, rozglądając się. Na starych kanapach pod ścianą siedziało kilku chorych w dość obdartych ubraniach. Dziewczyna w fartuszku właśnie podawała każdemu miseczkę z jakąś zupką, do której każdy chętnie się dobierał. Równocześnie ktoś komuś płacił za strzykawki. Każdy jednak uniósł na Masona spojrzenie, kiedy ten wszedł. Wyraźnie widać było, że jest zdrowy. Mężczyzna za to zauważył, że większość chorych stanowiła kobiety, a nawet dziewczynę co najwyżej piętnastoletnią. Poza nimi było dwóch starców, jakiś chuderlawy mężczyzna z kędziorami na głowie i dość postawny facet w wojskowej, podartej kurtce.
 Klnąc pod nosem na Solomona, podszedł właśnie do tego ostatniego, mając nadzieję, że nie został uprzedzony. Z drugiej strony brzydził go fakt, że mógł ten skurwysyn składać niemoralne propozycje tym młodym dziewczynom. Może powinien pomyśleć o kimś do pomocy dla Anny w sprzątaniu.
 — Jak się nazywasz? — zwrócił się do faceta, kiedy już przy nim stanął.
 Ten uniósł na niego swoje wąskie, szare oczy i odstawił na stoliczek miskę z zupą. Wstał z kanapy i wyciągnął dłoń do Masona.
 — Eliot Reese, proszę pana — odpowiedział grzecznie. Miał dość mocne, męskie rysy twarzy, budowę ciała chyba genetycznie przystosowaną do rozrostu i charakterystyczną bliznę w kształcie półksiężyca na lewej kości policzkowej. No i był wysoki. Mason nawet zaskoczył się jak bardzo.
 — Masz pracę? — spytał od razu. Nie chciało mu się patyczkować. Tak samo jak prosić, aby ten się rozbierał. Sam podwinął sobie rękaw jego kurtki po tym, jak podał mu dłoń. Eliot miał na przedramionach dość gęste, ciemne włosy. W ogóle miał duże dłonie, ale też sporo blizn. Na kciuku miał jeszcze jedną, z widocznym śladem zszywania, a na przedramieniu kolejną. Do tego krótkie, ciemne włosy i lekko bladą skórę, najwyraźniej przez wirus.
 — Nie, proszę pana. Jeszcze nie — odparł nieco smutniej, ale spozierając na Masona z nadzieją. Dawał się oglądać bez szemrania.
 — A ile masz lat? Skąd jesteś? — pytał dalej, obserwując go i uważnie się wsłuchując. Nie chciał żadnego narwańca. Jeden Josh mu wystarczał.
 — Trzydzieści jeden, pochodzę z Denver, ale wysłano mnie do Nowego Jorku na służbę. A potem mnie dopadło. — Westchnął z lekkim grymasem.
 — Czyli jesteś świeży. Wojskowy — Mason mruknął pod nosem, zastanawiając się. To mógł być dobry materiał. — I rozumiem, że te blizny to po atakach? Umiesz się bronić — bardziej stwierdził niż spytał.
 — Tak. Przeżyłem wiele ataków, mieliśmy nocne patrole zwykle. A zarażeni mają to do siebie, że lubią nocą polować. — Uniósł wzrok do nieba, wzdychając ciężko. Wydawał się zmęczony, ale dość zdystansowany do całej sytuacji.
 Mason skinął głową, myśląc jeszcze chwilę. W końcu rozejrzał się po sali. Kilkanaście par oczu na niego patrzyło i żadna z nich nie wyglądała bardziej obiecująco.
 — Dobra, to zbieraj się. Od dziś mieszkasz u mnie. Pasuje? — spytał retorycznie.
 Eliot wypuścił cicho powietrze z płuc i skinął głową twardo.
 — Tak, oczywiście — odparł szybko i wskazał jakiś przedsionek. — Wezmę swoje rzeczy.
 — Czekam przed — odparł jeszcze Mason i wyszedł z baru, odprowadzony czujnymi spojrzeniami. Miał dziwne wrażenie, że było dużo ciszej niż jak wchodził.
 Dosłownie dwie minuty później z baru wyszedł były wojskowy z niewielkim, szmacianym plecakiem przerzuconym przez ramię.
 — Niewiele mam. I dziękuję za przygarnięcie — od razu powiedział, nawet nie oglądając się na bar. Wyraźnie cieszył się, że go opuszcza.
 Mason mruknął coś na potwierdzenie. Spojrzał jeszcze na samochód stojący kawałek dalej.
 — Tylko żeby było jasne. Będziesz słuchał, co do ciebie mówię i bez szemrania. Dostaniesz własny pokój, leki codziennie i jedzenie. W zamian oczekuję posłuszeństwa i tego, abyś utrzymał kondycję. A i mam swojego… pupila — burknął, nie wiedząc, jak inaczej to nazwać. Zresztą to nawet Joshowi pasowało. — Ani jednego komentarza w tej kwestii albo się żegnamy. Jeszcze jakieś wątpliwości?
 Eliot zamrugał powiekami i pokręcił głową.
 — Ach, no, jedna — stwierdził. — Jakie będę miał zadania?
 — Będziesz pilnował Anny, pokojówki, jak będzie chodzić na zakupy, będziesz pilnował porządku i jak na coś wpadnę jeszcze, to też to. Zapewne nie ominie cię przesuwanie mebli podczas odkurzania, ale to nie będzie bardziej męczące niż musztra. Ach, i nie obiecuję, że nie wykorzystam twojej pomocy w tresurze Josha — stwierdził głosem zupełnie bez emocji. Miał zamiar wykorzystać wielkość i potencjalną siłę byłego żołnierza do swoich celów, chociaż na razie nie planował i nawet nie miał ochoty, aby ten zanadto zbliżał się do chłopaka.
 — Pu… pila, tak? — upewnił się Eliot, nie oponując na żadne słowo Masona. Wyraźnie chciał się stąd wyrwać, chociaż wyglądał na spokojnego. Stał jednak dość sztywno, jakby tylko czekał, aż wreszcie mężczyzna pozwoli mu za sobą podążyć.
 — Tak, pupila. Josh ma na imię i tak masz się do niego zwracać. Ma zakaz wychodzenia. Tego też będziesz pilnować — dodał Mason. Cały czas trzymał dłonie w kieszeniach skórzanej kurtki. Zastanowił się jeszcze moment, czy o czymś nie zapomniał. Jeśli ten cały Eliot się sprawdzi, to mógł mówić o sporym szczęściu. Kogoś właśnie takiego było mu trzeba.
 — Tak jest. Dopilnuję tego — zgodził się mężczyzna. Wyglądało na to, że taka opcja służby w zamian za lekarstwa mu pasowała.
 — To do samochodu. — Mason skinął głową na auto, samemu idąc do przednich drzwi.
 Eliot również doszedł do samochodu i zajął wolne miejsce z tyłu. Josh już siedział spokojnie na swoim siedzeniu, a jego spojrzenie szybko padło na nieznajomym. Ten skinął mu głową oszczędnie.
 — Eliot Reese, cześć — przedstawił się nowy, wyciągając do niego dłoń.
 Josh zlustrował go wzrokiem, wyraźnie nieprzyjaznym, ale uścisnął jego rękę.
 — Josh McMillan.
 Pupil, zakodował były wojskowy i zamknął za sobą drzwi.
 Kierowca po chwili ruszył w drogę powrotną do rezydencji Masona.
 — Odetchnąłeś już? — spytał po chwili Awordz Josha.
 — Tak. Dobrze, że szmacie przywaliłeś — mruknął chłopak, zaciskając lekko zęby, ale starał się już nie denerwować. Wiedział, że stracił nad sobą kontrolę.
 — Miałbym okazję wcześniej, jakbyś umiał się opanować — syknął Mason, patrząc na chłopaka w lusterku wstecznym. — O mało nie musiałem ci strzelić.
 Josh spojrzał z wyrzutem w odbicie swojego pana.
 — Słyszałeś, co ten chuj mówił! — odburknął. — Prowokował mnie tym pieprzeniem o burdelach!
 Eliot dyplomatycznie milczał, siedząc na swoim miejscu z plecakiem na kolanach.
 — A ty dałeś się jak skończona pizda albo rozhisteryzowana dziwka sprowokować. Bardzo dobry plan z tym kamieniem, kurwa mać! — warknął Mason, znowu się irytując. Jakby wtedy chłopak trafił, to mogłoby się wydarzyć nieszczęście. Wtedy to by serio zatłukł Solomona.
 — Żałuję, że nie trafiłem — odszczekał Josh, czując się dodatkowo zażenowany słowami Masona. Nie był dziwką! Czy on musiał przy tym nowym, umięśnionym facecie tak mówić?!
 — To lepiej pomyśl, co by było, jakbyś trafił. Wykaż się. Myśl czasem — warknął jeszcze na niego, mierząc go zimnym spojrzeniem, które nawet w odbiciu było nieprzyjemne.
 — Myślę — sarknął Josh, czerwieniejąc na policzkach i krótko zerkając na siedzącego obok Eliota. — To chuj, należałoby mu się.
 — Tak jak tobie kulka w łeb za to. Zajebistą miałbym zabawę z organizowaniem ci pogrzebu — warknął Mason, kręcąc głową ze zrezygnowaniem. — Lepiej pogadaj se, kurwa, z nowym kolegą albo się zamknij.
 — To twój kolega, nie mój — odburknął Josh, nie patrząc już na mężczyznę i odwracając wzrok do okna. Czuł się poniżony. Do tego jakiś postawny facet miał zamieszkać w ich domu. Nie rozumiał po co. Wszystko działało jak trzeba i bez niego.
 Eliot spojrzał jeszcze na chłopaka, ale nie widząc ani nagabywań ze strony Masona, aby się do niego odezwał, ani chęci ze strony Josha, milczał i czekał, aż dojadą. Zapowiadało się dla niego nowe, dość ciekawe życie.

*

Eliot wyszedł z łazienki na parterze i w samych bokserkach, z ręcznikiem przewieszonym przez kark ruszył z powrotem do swojego nowego pokoju. Wciąż był pod wrażeniem warunków w rezydencji Masona Awordza. Była naprawdę wielka, a jego pokój też niczego sobie.
 Kiedy wszedł do środka, powitały go granatowe ściany i szare, nowe meble. Miał własne łóżko, szafę i biurko, a wszystko tak zagospodarowane, by mógł sam sobie jakoś po swojemu urządzić wnętrze. Jego plecak z rzeczami leżał na beżowej pościeli, a mężczyzna podszedł do dużej szafy i stanął przed lustrem. Był naprawdę dużej postury, owłosiony na klacie i przedramionach. Dość blady i o zmęczonej twarzy, ale już po porządnym prysznicu i zmianie otoczenia wyglądała lepiej.
 Westchnął do siebie i powiesił ręcznik na drzwiach od szafy, po czym podszedł do swojego plecaka, by założyć jakieś czyste ciuchy. Pan Awordz miał mu przedstawić lada chwila resztę służby. Był tym lekko zdenerwowany, ale nie mogło być przecież źle. Zresztą na pewno ludzie byli bardziej otwarci niż w wojsku. Aż lekko uśmiechnął się do siebie pod nosem.
 Ubrał się w długie spodnie w moro i zarzucił bezrękawnik, nim wyszedł z pokoju, wyglądając z lekką konsternacją na korytarz. Nie wiedział, gdzie ma szukać gospodarza, by mu powiedzieć, że jest gotowy. Ten jednak znalazł go sam, kiedy Eliot zbliżył się do schodów.
 — O, jesteś. Chodź — rozkazał krótko i skinął na niego dłonią. Był już tylko w czarnej koszuli i spodniach w tym samym kolorze.
 Eliot od razu poszedł za Masonem… o mało nie wpadając na Josha, który szedł również za mężczyzną. Chłopak tylko zerknął krótko na nowego, ale nic nie powiedział. Nowy popatrzył trochę zdziwionymi oczami na pupila Masona, ale razem z nimi zszedł na dół po schodach. Tam Mason zaprowadził ich do salonu przyległego do kuchni. Był obszerny, ale najwyraźniej niezbyt używany, bo prawie pusty, nie licząc eleganckich mebli. Na jednej z obszernych kanap siedziała Anna w swojej sukience, a nieopodal niej stał Robert.
 Eliot popatrzył na nich i grzecznie pokiwał im głową na powitanie, ale nie odezwał się nieproszony. Josh tymczasem stanął tuż przy Masonie.
 — Dzień dobry. — Anna uśmiechnęła się nieśmiało, unosząc się lekko na kanapie.
 Mason stanął w tym czasie na środku.
 — Robert, lokaj. — Wskazał na starszego mężczyznę. — Anna, pokojówka. — Uczynił podobnie w przypadku dziewczyny. — A to Eliot, wasza pomoc od wszystkiego.
 Robert również uniósł się z kanapy i podszedł do Eliota. Podał mu rękę na powitanie i uścisnął ją, po czym zwrócił się do Masona.
 — Panie Awordz, pan Eliot nie zna kodu, jak rozumiem? — zapytał, a Josh aż oblizał usta i spojrzał z wyczekiwaniem na swojego pana.
 — Nie. Więc na razie w twoje ręce oddaję troskę o to, aby nam tu nie dostał piany na ustach — odparł Mason ze spokojem.
 Robert przytaknął i dopytał, najwyraźniej wcześniej ustalając coś z Masonem.
 — Pokazać mu apartament? Siłownia na pewno się panu przyda — dodał z bladym uśmiechem do Eliota, który odpowiedział podobnym, stojąc tylko grzecznie w miejscu obok pana domu.
 — Przyda. Oprowadzisz go za chwilę albo Anna niech to zrobi. Któreś z was, które nie ma akurat nic większego do roboty. I darujcie sobie to pan — Mason fuknął na nich. — Do Josha jakoś tak was się nie trzymała etykieta — prychnął, nawet nie zerkając ani na swojego pupila, ani na Eliota, o którym cały czas była mowa.
 Josh uśmiechnął się lekko, stojąc wciąż blisko Masona, a Robert i Anna zgodnie pokiwali głowami.
 — To ja cię mogę oprowadzić, bo już wszystko ogarnęłam — odezwała się dziewczyna, splatając za plecami dłonie.
 — A dzisiaj mam jakieś zadania? — wtrącił się Eliot.
 Mason wzruszył ramionami.
 — Jeśli coś ci wymyślą. Ja nic na dziś dla ciebie nie mam.
 — Jutro rano możesz ze mną pójść na zakupy. Wreszcie zrobimy większe, bo z Robertem nie zawsze mogę — odezwała się Anna. Wyraźnie była zadowolona z nowego pracownika, który pomoże jej w codziennych pracach.
 — Bardzo chętnie — Eliot zgodził się krótko. Nie był rozmowny albo zwyczajnie nie czuł się tu jeszcze pewnie. Stał wciąż dość sztywno i zerkał co raz krótko na Masona.
 — No. To wszystko jasne — pan domu podsumował to krótkie zebranie. Czuł się już wolny i zwolniony ze wszystkich obowiązków. Bez zbędnych słów ruszył do wyjścia z salonu. W drzwiach jeszcze się zatrzymał. — A i Anna, kawa.
 — Tak jest, już robię — odparła szybko dziewczyna i ruszyła do kuchni, a Robert westchnął i poklepał Eliota po ramieniu.
 — To chodź, ja cię oprowadzę chociaż po piwnicach.
 Eliot pokiwał grzecznie głową i podążył za lokajem, a w tym czasie Josh poszedł za Masonem jak cień. Anna minęła ich w przejściu i pomknęła do kuchni, a mężczyzna powoli ruszył na górę. W połowie schodów obejrzał się na Josha.
 — A ty co?
 Josh przełknął ciężko ślinę i zapytał:
 — Czemu ja nie mogę z Anną chodzić na zakupy? — W jego głosie słychać było lekki wyrzut.
 — Bo nie możesz wychodzić — odparł Mason na razie spokojnie. Był nawet zadowolony z dzisiejszego dnia.
 — A Eliot co zrobił, że może? Dobrze wygląda? — mruknął chłopak, marszcząc brwi i idąc przy nim z podenerwowaniem. Wcale mu się nie podobała obecność takiego faceta. Tak zbudowanego faceta.
 — I był wojskowym. Jest też silniejszy, będzie mógł więcej za nią nosić — odparł Mason, ruszając znowu schodami w górę.
 — Też jestem facetem i bym mógł jej nosić zakupy. Nie potrzebujesz nikogo od tego — burknął Josh, idąc za nim krok w krok.
 Mężczyzna przewrócił oczami.
 — Nie szkodzi ci on przecież.
 Josh zacisnął usta, żeby nie powiedzieć za dużo. Miał wrażenie, że Mason sprowadził go po to, żeby się na niego pogapić.
 — Wiem, że ja schudłem, ale mogę wrócić do formy — mruknął, patrząc w dół, kiedy za nim szedł.
 — Nie musisz. Taki jesteś akurat — odparł Mason, wchodząc do pokoju i czekając, aż chłopak wejdzie za nim jak wierny pies, po czym dopiero wtedy zamknął za nimi drzwi. — Z drugiej strony, wytłumacz mi, co cię jego obecność tak boli.
 Na pierwsze słowa Masona Josh uniósł na niego wzrok i uśmiechnął się lekko, ale potem wykrzywił usta i przysiadł na skraju łóżka.
 — Nie boli — skłamał ze wzruszeniem ramion. — Tylko… Mason, no…
 — Mason, no, co? — mężczyzna prychnął już z minimalną irytacją w głosie.
 Josh zacisnął zęby, nie wiedząc, czy może sobie pozwolić na więcej. Nie potrafił dusić w sobie emocji. Kiedyś może tak, ale nie od czasu zarażenia.
 — Bo on ci nie jest potrzebny, do cholery — burknął. — I czemu niby takie zaufanie masz do niego?
 Mason założył ramiona na klatce piersiowej. Wyglądał przez to na większego niż był, a jeszcze do tego stał nad Joshem.
 — Nie piekl mi się tu, bo oberwiesz. I ja uznaję, czy coś jest mi potrzebne, czy nie. Ty nie masz akurat tu nic do gadania. Tak samo w kwestii zaufania.
 — Ale on jest tu, kurwa, kilka godzin, a już ma lepiej, niż ja miałem przez pierwsze kilka miesięcy! — odszczeknął Josh, wstając z łóżka. — I ma normalną funkcję!
 — Normalną funkcję… Czyli że, kurwa, co? Chcesz się z nim zamienić?
 — Żebym miał jeszcze wybór — sarknął, zaciskając pięści.
 — A jeśli bym ci taki dał?
 — No… — Josh zaciął się. — Też bym chciał móc wychodzić.
 — I tylko o to chodzi? O wychodzenie? — ciągnął mężczyzna, a na jego twarzy było trudno wyczytać cokolwiek.
 — O przywileje — odparł twardo chłopak, patrząc w oczy swojego pana. — Jemu nie weźmiesz ubrań, do cholery, ani nie będziesz go bił, ani nie zabronisz wychodzić i karmisz go normalnie od początku! — wyrzucił z siebie, czując, że jak wypowiada każde słowo na głos, wszystkie tłumione i ostatnio zgaszone uczucia do Masona się w nim kotłują.
 Mężczyzna zmarszczył brwi, a jego usta zacisnęły się w wąską linię.
 — A skąd wiesz, że nie? Może znęcanie nad tobą mi się znudziło i teraz jego sobie wziąłem. A to wszystko to tylko dobry, kurwa mać, początek! — wydarł się, na koniec tracąc cierpliwość.
 Josh zaburczał pod nosem, widząc, że Mason teraz go tylko prowokuje.
 — Pieprzysz! Znalazłeś sobie jakiegoś faceta od ciężkich prac, to musi być dopieszczony. I to jeszcze jakiegoś byczka! — fuknął, przestępując z nogi na nogę, zniecierpliwiony. Nie chciał tu innego faceta. Czuł się zagrożony.
 — A co cię, kurwa, obchodzi, czy jest byczek, czy nie? Kurwa! — Mason pchnął go w klatkę piersiową, przewalając bez problemu na łóżko. — Zachowuj się, a nie pyskujesz jak jakaś gówniara, bo wrócisz, kurwa, na kopach na strych!
 Josh zmarszczył nos, ale nie podniósł się, nie chcąc prowokować Masona. Nie powstrzymał się jednak przed warknięciem:
 — Skurwysyn.
 Mężczyzna od razu spiął się bardziej, patrząc na niego mściwie.
 — Uważaj, co mówisz — ostrzegł, jeszcze panując nad sobą. Jeszcze.
 Josh odetchnął nieco mrukliwie, samemu oddychając głęboko.
 — Traktujesz mnie jak dziwkę, bo nikt nie widzi, a jakiegoś obcego faceta faworyzujesz i się na niego gapić teraz będziesz! Mnie masz, do cholery! MNIE! — krzyknął, patrząc mu w oczy żarliwie, czując się przegranym, ale aż go coś ściskało boleśnie w środku.
 Mason chwilę się na niego patrzył w skupieniu, po czym strzelił go w twarz z otwartej dłoni.
 — Kazałem ci, kurwa, uważać, co mówisz! — zagrzmiał, jeżąc się. Nie miał zamiaru pozwolić temu gówniarzowi podskakiwać. Jakby go nie pilnował, to ten skoczyłby mu do gardła. A nie miał, kurwa, prawa!
 Josh pisnął i złapał się za twarz, od razu wycofując się na łóżku.
 — Prawdę mówię, do cholery — wycedził przez zęby, patrząc jednak czujniej. Był cały spięty.
 — Z czym, kurwa? Mam ciebie i co z tego? Chcesz pobawić się, kurwa, w osiołka aż tak bardzo? — zawarczał, zbliżając się do niego. W jego oczach był ogień.
 Josh momentalnie cofnął się bardziej, aż do wezgłowia łóżka, patrząc na Masona ze strachem.
 — To… lepsze niż w psa — wymamrotał.
 — Tak uważasz? — spytał mężczyzna, wciągając głęboko powietrze nosem. Aż buzował ze złości na niepojętą dla niego głupotę chłopaka. Jak ten nie mógł pojąć jego intencji?
 Josh przez chwilę nie oddychał, siedząc w napięciu przy poduchach. Nie wiedział, jaka odpowiedź jest dobra. Nie chciał go złościć. Widział, w jakim jest stanie.
 — Nie wiem… — mruknął w końcu.
 — W takim razie może chcesz przetestować? Jak, kurwa, już tak zazdrościsz Eliotowi, to się z nim zamień! — syknął, łapiąc go boleśnie za ramię i potrząsając nim, po czym odpychając go znowu do tyłu, tak że chłopak uderzył głową o wezgłowie łóżka.
 — Nie chcę, żeby on był tu zamiast mnie — jęknął Josh, sięgając do tyłu głowy. — I nie bij mnie, do cholery — dodał, podkulając nogi do siebie.
 — A czy, kurwa, widzisz, aby ciebie tu nie było?!
 Josh tylko pokręcił przecząco głową, czując, jak serce bije mu mocno z niepokoju. Już drugi raz tego dnia. Wcześniej jednak była to wściekłość na Tucka, a teraz strach przed Masonem.
 — To przestań pierdolić i przyjmij do wiadomości stan obecny. — Sięgnął znowu za jego rękę, ściągając go z łóżka. — Albo wypierdalaj na strych i mi się na oczy nie pokazuj, skoro tak mądry jesteś!
 Chłopak spojrzał szybko na drzwi i podsunął się do Masona.
 — Nie chcę, przepraszam — mruknął, przełykając dumę. Patrząc z dołu na mężczyznę, potarł policzkiem i nosem o jego ramię.
 — Teraz, kurwa, przepraszasz — warknął i szarpnął nim znowu za ramię. — Jak ci się pierdolona dupa zaczyna palić, tak? A jak daję ci fory, nie krzyczę na ciebie, to ci się we łbie przewraca. Pyskujesz i mnie wyzywasz! — Pchnął go na ziemię. — Niczego nie ma w tobie, za co mógłbym ci, kurwo, ufać.
 Josh zaczerwienił się mocno na twarzy, przybierając barwy dojrzałego pomidora. Panika uderzyła mu głowy, kiedy zdał sobie sprawę, że w ten sposób Mason nigdy mu nie zaufa i nie puści go na zewnątrz. Nie umiał jednak znaleźć żadnego argumentu. Ani jednego.
 Podsunął się do niego na kolanach i z dudniącym mocno sercem potarł twarzą o jego udo i krocze.
 — Możesz ufać! Tylko ten facet…
 Mason skrzywił się na jego widok i odepchnął go nogą jak natrętnego, skomlącego o uwagę psa.
 — Nawet go nie znasz — burknął pod nosem i nie oglądając się na Josha, którym w tej chwili chciało mu się rzygać, wyszedł bez słowa z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie chciał teraz jego towarzystwa. Za bardzo go irytowało.
 Josh spojrzał na zatrzaskujące się drzwi i zaskamlał niekontrolowanie. Aż cały zadrżał z nerwów i wszystkie obawy zaczęły mu krążyć po głowie. Było już tak dobrze między nim a Masonem! A jeśli teraz ten poszedł pogadać sobie z tym nowym Eliotem?
 Skrzywił się i potarł zaczerwienione od uderzenia miejsce na twarzy. Nie chciał, żeby Mason miał innego faceta w domu. Jeszcze jego wyrzuci, a miejsce w sypialni mężczyzny zajmie ten wielki facet. Zacisnął zęby na samą myśl i skulił się bardziej przy łóżku, czując, że ten dzień nie mógł się skończyć gorzej.
 W tym czasie Mason ruszył z dłońmi w kieszeniach na dół. O mało nie zderzył się na schodach z Anną. Ta spojrzała na niego z zaskoczeniem, ale utrzymała tacę z imbryczkiem i zbożowym ciasteczkiem na talerzyku.
 — Zanieś to do salonu, tam wypiję — mruknął na nią Mason i wyminął ją, ruszając w dół schodów z głową pełną myśli o tym, co powinien teraz zrobić. Nic mu nie przychodziło do głowy poza tym, że musi zdecydować, czy wygonić Josha faktycznie na strych, czy udawać, że nic się nie stało i pozwolić mu spać u siebie.
 Na dole zastał Roberta i Eliota, którzy wychodzili z dużej spiżarni, która mieściła się w starym magazynie.
 — Więc jakby Anna potrzebowała słoików, butelek, czy czegoś to tu są i… — Robert urwał tłumaczenie byłemu wojskowemu, kiedy ujrzał Masona.
 Eliot tylko obejrzał się na niego i od razu wyprostował niemal sztywno. Mason zatrzymał się, patrząc na nich z zaciekawieniem. Zmierzył nawet spojrzeniem nowego chorego, zastanawiając się nad tym, co powiedział Josh. Wcześniej nawet nie przyglądał się jego sylwetce. Teraz jednak widział wyraźniej, jaki ten był szeroki w ramionach, jak solidnie zbudowany.
 — Kontynuuj — mruknął w końcu do Roberta i ruszył dalej do salonu.
 Lokaj przytaknął i poprowadził Eliota, który tylko obejrzał się krótko na swojego nowego pana i powędrował za starszym mężczyzną. Mimo że każdy dom wydawał mu się lepszy niż brak nadziei, dachu nad głową i leków na ulicy, to i tak to miejsce wywoływalo u niego specyficzne myśli. Czuł w kościach, że mimowolnie został w coś wplątany, nawet nie będąc jeszcze świadomym w co.
 Kiedy Mason usiadł wreszcie w salonie, a Anna postawiła przed nim na stoliczku kawę, poczuł jej relaksujący zapach. Zbliżała się noc, a służba zajęta była sobą i swoimi obowiązkami, więc dłuższy czas siedział w zupełnej ciszy, nim wyszedł z domu.



 – 20 – Gorąca i napięta atmosfera
 


21 czerwca 2012
 

Kiedy wybiła północy, Josh przekręcił się na drugi bok na wielkim łóżku Masona i wpatrzył się w ciemne niebo za oknem. Nie zwracał nigdy tak uwagi na wycie syren z zewnątrz ani na ogólny hałas przejeżdżających, wojskowych samochodów. Teraz jednak, kiedy nie było Masona w pokoju, zaczynał się martwić. Przekręcił się znowu i spróbował zasnąć.
 Czas wydawał mu się ciągnąć jak nigdy, kiedy znowu spojrzał na zegarek. Nieobecność Masona o drugiej w nocy wydała mu się już mocno podejrzana. Czy tak bardzo go wkurwił, że ten nawet nie chciał go widzieć?
 Zawarczał do siebie i wstał z łóżka. Wsunął stopy w kapcie i w samej bieliźnie wyszedł z pokoju. Korytarze były ciemne, a wszyscy najwyraźniej spali. Nie potrzebował jednak włączać światła. O dziwo dobrze widział w ciemnościach. Pociągnął tylko nosem, szukając zapachu Masona. Ten był wyczuwalny wszędzie, ale nie w takim nasileniu, jakby mężczyzna był tu obecny. Chłopak jednak sprawdził salon i kilka otwartych pokoi, ale pana domu nigdzie nie było. Z wahaniem podszedł więc do pokoju Roberta i zapukał.
 — Robert! — zawołał półgłosem.
 Chwilę za drzwiami panowała cisza, po czym usłyszał dźwięk przekręcanego zamka. Następnie drzwi się otworzyły. Stanął w nich ubrany w typowy angielski szlafrok Robert. Wyglądał na zaspanego.
 — Co chcesz w środku nocy?
 — Nie ma Masona — odparł od razu Josh, snując już scenariusze, w których ich pan został pogryziony na ulicy przez chorych i leży gdzieś w rowie półżywy.
 — Wiem. Wracaj spać — odparł Robert, pocierając nasadę nosa, po czym ziewając bez zahamowań z otwartymi ustami.
 — Wiesz? — Chłopak ściągnął brwi, w duchu trochę się uspokajając. Ale tylko trochę, bo takie nagłe wyjście Masona musiało mieć jakąś przyczynę. I był niemal pewien, że to on był tą przyczyną. — Dokąd wyszedł?
 — Nie musisz wiedzieć. Jeśli ci nie powiedział, to najwyraźniej nie twoja sprawa — odmruknął lokaj i pociągnął drzwi w swoją stronę, aby je zamknąć i urwać rozmowę, ale Josh wyciągnął rękę i zatrzymał je w połowie ruchu. Patrzył twardo na Roberta swoimi jasnymi oczami, w których nie raz widać było dzikość spowodowaną wirusem, a niekiedy wyglądały jak oczy normalnego, żyjącego w zdrowym świecie chłopaka.
 — Nie moja sprawa, gdzie jest mój pan? Szkodzi ci coś powiedzieć, kurwa? Bądź że solidarny ze swoimi — odparł mocnym, choć ściszonym głosem.
 Przez te kilka godzin spędzonych w łóżku w oczekiwaniu na Masona zdążył co nieco przemyśleć i doszedł do tego, że skoro Mason sprowadza do domu „prawdziwego faceta”, to takiego potrzebuje. Chciał więc choć trochę się poprawić. Więcej czasu spędzać na siłowni i nie zachowywać się jak dziwka, bo miał wrażenie, że przez to, że Mason wtłoczył go w tę rolę, sam jakoś nie wiedział kiedy taką przybrał.
 Robert ściągnął brwi na słowa chłopaka. Nie chciał z nim teraz gadać. Chciał spać.
 — Solidarny ze swoimi? Jakimi swoimi? Już zaczynasz gadać jak propagandowiec? — fuknął na niego. Najwyraźniej fakt, że to on częściej korzystał z komputera, też zapewniał mu większą wiedzę, co na nim robi Josh.
 Chłopak zaciął się na chwilę i zamrugał oczami.
 — Nie… Ale jesteśmy równi, nie możesz… koledze z pracy — wydusił, czując się debilnie, mówiąc tak do lokaja, kiedy sam był zwykłą kurwą dla Masona — powiedzieć?
 Robert ściągnął usta w wąską linię.
 — Powiedział mi tylko, że wychodzi i nie będzie go na noc, a tobie mam nie udzielać informacji nawet na ten temat.
 Josh sapnął cicho i puścił wreszcie drzwi. Skinął głową niechętnie.
 — Okej, nieważne. Dobranoc — odparł i ruszył korytarzem do sypialni Masona. Nie chciał już nawet myśleć.
 Zdegustowany Robert wyjrzał za nim i pokręcił głową.
 — Josh! — zawołał teatralnym szeptem za nim.
 Chłopak odwrócił się do niego z nieco butną, choć zrezygnowaną miną.
 — Co? — odkrzyknął półgłosem.
 Robert chwilę tylko na niego patrzył, po czym odparł:
 — Nie rób tylko nic głupiego.
 Chłopak zacisnął usta, mając wewnętrzną ochotę coś odszczekać, ale opanował się. Pokręcił tylko głową i wrócił do pokoju Masona. Wszedł na łóżko i zakopał się w pościel, wciągając niemal łapczywie zapach swojego pana. Zacisnął pośladki, a dłoń wsunął w bokserki i złapał się za penisa. Kiedy wyczuł kolczyk, aż zastygł w bezruchu. Mason sam chciał go takiego. Ozdobionego w kolczyk, by móc się nim zabawiać. Eliot takiego nie miał…
 Josh uśmiechnął się lekko i potarł swojego penisa, zamykając oczy. Ciemność wokoło, zapach ciała Masona i wyobraźnia zaczęły sprawiać, że jego członek sztywniał. Co raz Josh trącał przypadkiem kolczyk w wędzidełku, a wrażenie było… dziwne. Podniecało go to w pewien sposób, a myśli od razu zaczęły mu podążać do słów Masona. Łańcuszek. Chciał go uwięzić i chłopak sam nie wiedział, jak się z tym czuć. Zrobiło mu się dziwnie gorąco i nie miał pojęcia z jakiego powodu. Nie chciał być tak… ograniczony, ale z drugiej strony podniecała go jakoś władza Masona. Był taki twardy, poważny, a kiedy te jego duże dłonie łapały go za włosy, czy trzaskały w pośladki…
 — Kurwa — jęknął i przyspieszył gwałtownie ruchy.
 Przekręcił się bardziej na łóżku, wtulając twarz w poduszkę. Sapnął i zagryzł na niej zęby, równocześnie przekręcając się bardziej na kolana. Trzepał sobie szybko, myśląc o swoim panu, o jego seksownym zaroście, gorącej skórze, czarnych oczach, jego budowie ciała, mięśniach, rozpuszczonych włosach… Teraz tylko marzył, by mimo wcześniejszej złości przyszedł do niego i pozwolił do siebie przylgnąć.
 — Mason… mn… — wyburczał, sięgając drugą dłonią do swojego tyłka i pomasował sobie delikatnie samymi opuszkami palców maleńką szparkę.
 Mężczyzna w sumie pieprzył go bardzo rzadko, a do tego przez kilka ostatnich tygodni nie ruszał w ogóle jego tyłka, więc chłopak czuł się niemal jak dziewica. Dlatego też doznania z delikatnych pieszczot wydały mu się bardziej stymulujące niż wcześniej. A może to przez samo wyobrażenie sobie, jak Mason go tam dotyka? Już sam nie wiedział, bo podniecenie ogarnęło go całego.
 Zaskamlał i spuścił się nagle na pościel, od razu opadając na łóżko całym ciałem. Dyszał, z rumianymi policzkami i szklistym wzrokiem.
 Cisza wydała mu się teraz bardziej przytłaczająca, a spełnienie tylko bardziej go zmęczyło. Zaburczał pod nosem jak szczeniak, zerknął na drzwi i ponownie wtulił się w poduszkę, nawet nie kłopocząc się z podciąganiem bokserek.

*

Mason skrzywił się, wchodząc przez główne drzwi rezydencji około południa. Rozejrzał się za Robertem, ale ten musiał być zajęty, więc sam zrzucił kurtkę i buty i ruszył w stronę schodów na piętro w celu jak najszybszego przebrania się.
 Spędził noc w hotelu z chłopaczkiem na telefon. Nie dość, że nie zabrał ubrań na zmianę, to chłopak był zupełnie porażkowy. Znudził mu się już w trakcie robienia loda. Wywalił go więc na zbity pysk z pokoju i poszedł spać. Teraz chciał jak najszybciej umyć się i przebrać. I znaleźć Josha.
 W pokoju go jednak nie było. Zastał tam tylko Annę, która właśnie zmieniała pościel na jego łóżku, a widząc Masona, wyprostowała się szybko i uśmiechnęła odruchowo.
 — Dzień dobry! — Ucieszyła się i dopiero po chwili zreflektowała, nieco rumieniejąc. — Dobrze pana widzieć, panie Awordz…
 — Tak. Dobry — mruknął, zerkając na nią i na łóżko. — Nie przeszkadzaj sobie — dodał jeszcze i ruszył przez pokój do łazienki. Zawahał się jednak, nim do niej wszedł i odwrócił. — Gdzie Josh?
 — Od śniadania go nie widziałam, zaszył się w siłowni — odpowiedziała dziewczyna, wracając do zdejmowania brudnej pościeli.
 Mason zdziwił się, ale nic nie odpowiedział i wszedł do łazienki. Zanim zdążył wejść pod prysznic, usłyszał głos stojącej pod drzwiami Anny.
 — Panie Awordz, czy mogę zabrać Eliota za chwilkę na zakupy?
 — Tak! — odkrzyknął bez zastanowienia, rozbierając się. W końcu po to tu go ściągnął.
 — Dziękuję — odparła Anna i najwyraźniej wróciła do swojej pracy, bo po chwili już usłyszał zamykanie drzwi pokoju.
 Umył się w spokoju i jeszcze z mokrymi włosami, nagi wyszedł z łazienki. W pokoju ubrał się w czarne dresy i podkoszulek w tym samym kolorze. Boso udał się na dół, aby coś zjeść, a potem sprawdzić co u chłopaka.
 Zeszło mu z pół godziny w kuchni, kiedy Anna jeszcze zrobiła mu jedzenie, a Robert, który też tam był, zdał mu raport. Nie ominął fragmentu z nocy, kiedy Josh go szukał. Wreszcie, kiedy Mason zszedł do piwnicy, słyszał już z korytarza metaliczne odgłosy. Z obojętną miną wkroczył do środka.
 Zobaczył Josha leżącego na plecach na jednej z maszyn i podnoszącego wytrwale ciężarki. Był cały spocony, bez koszulki, jedynie w krótkich, sportowych spodenkach. Na ziemi walały się puste butelki po wodzie, ręcznik wisiał na bieżni, która najwyraźniej też była używana.
 Aż uśmiechnął się pod nosem, podchodząc powoli do niego, aby go nie przestraszyć.
 — Ktoś tu, widzę, nagle znalazł jakąś motywację i rozrywkę.
 Josh spojrzał na niego szybko i uśmiechnął się. Nim odpowiedział, odstawił ciężarki i uniósł się do pozycji siedzącej. Przetarł ręcznikiem czoło i spoconą klatkę piersiową.
 — Mhm, można tak powiedzieć.
 Mason oblizał usta, mierząc go wzrokiem.
 — Jakiś jest tego powód? — zagadnął, wyciągając dłoń do jego włosów. Były mokre od potu, a chłopak nawet dla niego aż odurzał zapachem. Nie był do końca pewny czy przyjemnym, czy nie.
 — Nie — skłamał Josh, nie chcąc mówić, jak jest naprawdę. Był zazdrosny… — Chcę poprawić kondycję, bo jak będę dalej chudnął, to już nie będę „w sam raz”. — Zaśmiał się szczekliwie, pijąc do wcześniejszych słów Masona. Odwrócił też bardziej do niego głowę i oblizał usta.
 Poczuł, jak Mason przesuwa po boku jego twarzy zewnętrzną stroną palców. Jak ściąga przy tym kropelkę jego potu i ociera o jego usta.
 — Tak… — mruknął do siebie enigmatycznie.
 Josh zastygł na chwilę, patrząc na niego pytająco i odruchowo oblizał wargę. Mason położył na niej swój kciuk i lekko mu ją rozchylił. Chłopak odetchnął cicho i wysunął język, dotykając jego palec samym koniuszkiem. Dłonie przy tym zacisnął mocniej na ręczniku. Mason patrzył na niego przy tym wyjątkowo intensywnie. Jego czarne oczy wręcz go przewiercały. Josh przez to aż czuł się jak przyklejony do ławeczki. Odruchowo spuścił wzrok, kiedy śmielej polizał jego palec i lekko go zassał. Mężczyzna odetchnął po chwili nisko, po czym wsunął mu palec bardziej między zęby i naparł na jego dolną szczękę, otwierając mu ją.
 Josh zacisnął mocniej dłonie na ręczniku, wciąż oddychając głęboko po ćwiczeniach, a teraz jeszcze z rosnącego podniecenia. Nie zaoponował na ruch Masona i rozchylił szerzej usta.
 — W górę wzrok — rozkazał mu jego pan, samemu patrząc na niego z góry.
 Josh powstrzymał się przed stęknięciem i spojrzał na Masona lekko wilgotnymi oczami. Poruszył się przy tym niecierpliwie na ławeczce. Mason w tym czasie, nadal przytrzymując jego szczękę za zęby, pochylił się bardziej nad nim i zebrawszy ślinę w ustach, pozwolił jej wypłynąć ze swoich ust ułożonych w dzióbek wprost na język chłopaka.
 Josh zadrżał cały i wpatrzył się w Masona niemal rozgorączkowanym wzrokiem. Poruszył lekko językiem, oddychając ciężko i nie ważąc się zmienić pozycji.
 — Chcę twoich ust. — Głos Masona, jeszcze bardziej pochylającego się teraz nad Joshem, był niski i wibrujący. Wdzierał się w uszy chłopaka i przesuwał jak wąż po jego ciele aż do krocza.
 — Mnm… — wymruczał chłopak, wciąż mając rozchylone usta. Spuścił przy tym wzrok na jego krocze, czując, jak jemu samemu sztywnieje penis i w tych spodenkach na pewno było to widać.
 Mason zamruczał jeszcze nisko i zgięty nad nim w pół polizał go po spoconej skroni. Odetchnął ciężej, czując słony smak.
 Puścił też szczękę Josha tylko po to, aby złapać go za włosy. Szarpnął go i wbił się w jego usta w mocnym pocałunku.
 Josh jęknął momentalnie w jego usta i puściwszy ręcznik, objął Masona za szyję, odpowiadając na pocałunek. Poruszył się biodrami na ławeczce, ocierając się o nią jądrami.
 Mężczyzna w trakcie pieszczoty kilka razy przekrzywił jeszcze głowę, wbijając się w jego wargi żarłocznie. Oderwał go jednak szybko od siebie.
 — Zajmij się nim — syknął, rozgorączkowany.
 Josh widział, że w jego dresowych spodniach już jest erekcja. Przytaknął spolegliwie i podsunął się bardziej do Masona. Zsunął mu nieco spodnie dresowe i aż zapatrzył się na członek. Szybko przytknął do niego twarz i wciągnął nosem głośno intensywny zapach. Zadrżał ekstatycznie i trwał przez chwilę w tej pozycji, przylepiony twarzą do jego krocza.
 Mason o dziwo nie pospieszał go nadspodziewanie intensywnie. Wypiął tylko biodra kilka razy w jego stronę, trącając go sztywniejącym penisem w twarz.
 Josh w tej chwili nawet nie zważał na fakt, że drzwi do siłowni były otwarte na oścież i właściwie każdy mógłby teraz wejść. Chciał tylko czuć ciało swojego pana i ten jego zapach.
 Wreszcie odsunął lekko twarz, rzucił krótkie, przelotne spojrzenie w górę, lekko zawstydzony, ale potem złapał w dłoń jego penisa i odchylił odrobinę, by delikatnie wziąć jądra w usta. Possał je lekko, przesuwając w ustach językiem.
 Mason odetchnął ciężko, przymykając na sekundę oczy. To było zdecydowanie lepsze niż kiedy robiła to ta dziwka w hotelu. Josh wiedział, jak ma się nim zająć. Mężczyzna pogładził nawet jego włosy kciukiem dla zachęty. Resztą palców nadal go za nie trzymał, ale nie ograniczał mu ruchów.
 Josh zamruczał cicho, jakby bardziej do siebie czy do jego członka niż do samego Masona. Wypuścił mosznę z ust i przesunął po niej nosem, po czym polizał ją z góry na dół kilka razy. Kiedy była cała wilgotna, przesunął się ustami na penisa, obcałowując go po całej długości i dopiero na końcu biorąc główkę do ust. Widać było, że nie tylko mu smakuje, ale też wkłada w to masę zaangażowania. Jego dłonie przy tym spoczęły na biodrach Masona, aż lekko drżąc z podniecenia. Czuł, jak penis w jego ustach robi się coraz większy i twardszy. Jak emanuje gorącem i tym mocnym zapachem Masona.
 Zaczął poruszać głową żywo, przy tym samemu ocierając się biodrami o ławeczkę, na której siedział. W głowie mu szumiało, a penis mężczyzny był taki duży i gorący. Nie chciał go w ogóle wypuszczać z ust!
 Zerknął w trakcie obciągania w górę na swojego pana, który miał nawet lekki uśmiech na ustach. Oddychał też głęboko i patrzył na niego w dół rozognionym spojrzeniem. Usatysfakcjonowany Josh spuścił ponownie wzrok, bo tak było mu łatwiej. Brał go aż do gardła, lubując się uczuciem główki przesuwającej się po podniebieniu. Zamlaskał przy tym niezrozumiale i sięgnął do swojego krocza, masując się przez spodenki.
 — Taa… — wydyszał Mason, napierając bardziej na jego usta i samemu zaczynając się w nie wbijać.
 Tym razem Josh przestał ruszać głową, dając się pieprzyć w usta, ale jego dłoń w tym czasie wydobyła penisa ze spodenek i zaczęła go mocno pieścić. Zacisnął powieki i ściągnął brwi, mając wrażenie, jakby w zwykle chłodnej piwnicy było teraz niezwykle gorąco. Mason nie miał w tym czasie litości dla jego ust. Wbijał się w nie mocno i pewnie, nie czując przeszkadzającego oporu ani też zupełnej obojętności. Czuł, jak Josh naciska językiem na jego penisa, kiedy ten wsuwa się odrobinę za głęboko. Jakby chciał go połknąć. Przez to aż zawarczał z ekscytacji i przyjemności.
 — Uuu… kurwa… — zasyczał i po chwili złapał obiema dłońmi jego głowę, przyciągając mu ją maksymalnie do swojego podbrzusza. Jego penis wsunął się w przełyk Josha i tam też trysnął gorącą, lepką spermą.
 Chłopak zacharczał protestująco na ten ruch i złapał Masona mocno za biodra, cały drżąc i nie mogąc złapał oddechu. Równocześnie zakręciło mu się w głowie, a penis podskoczył nieco.
 Chuj Masona nie dusił go na szczęście długo, bo mężczyzna oderwał szybko głowę chłopaka od swojego krocza. Kilka kropel śliny wyleciało z ust Josha razem z jego penisem, który był jeszcze sztywny, pulsujący i śliski. Chłopak zapatrzył się na niego, kiedy już złapał gwałtownie powietrze. Potem pochylił nisko głowę i nie unosząc na Masona spojrzenia, zaczął sobie gorączkowo trzepać, drżąc i postękując.
 Mason w tym czasie złapał swojego penisa i otarł go o policzki i rozchylone wargi Josha. Czuł się spełniony i zadowolony. Josh był seksowny.
 Chłopak nie oponował zupełnie. Nawet zlizał z czubka penisa Masona kropelkę spermy, aż w końcu sam zaskamlał i doszedł prosto na miękkie obicie ławeczki.
 — O Boże, dobrze mi… — wydyszał.
 Mason uśmiechnął się pod nosem i poczochrał jego włosy.
 — Bo nałykałeś się takich dobroci! — Zaśmiał się.
 Josh uśmiechnął się pod nosem wilgotnymi wargami i spojrzał wreszcie na niego w górę.
 — Dobre są — szepnął i dodał już głośniej, odchylając swojego penisa: — Widziałeś? Zagoił się.
 Mason słysząc to, uśmiechnął się szerzej.
 — O. — Zaciekawił się. Schował swojego penisa w spodnie i kucnął przed chłopakiem. Bez oporów chwycił jego członek w dłoń i obejrzał sobie. Trącił palcem drugiej dłoni kolczyk. — I jak? — zaciekawił się, zerkając na niego z dołu.
 — Przyzwyczajam się. I już nie boli, jak ruszam kolczykiem — odparł Josh, lekko speszony tym oglądaniem, ale cieszył się, że wreszcie przekłucie wygląda na naprawdę zdrowo zagojone.
 Mason mruknął na potwierdzenie, po czym puścił penisa, a tylko w palcach przytrzymał kolczyk. Ciężki, wciąż nie całkiem sztywny penis naciągnął kolczyk, a Josh sapnął głucho i złapał się za boki ławeczki. Nie zaoponował, bo nie zabolało. Patrzył tylko z napięciem na mężczyznę.
 Ten puścił go i wstał. Poklepał go po policzku.
 — Bardzo ładnie. Podoba mi się — pochwalił go.
 Josh uśmiechnął się przelotnie, chociaż dziwnie się czuł, zjednując sobie aprobatę taką rzeczą.
 Schował swojego penisa do spodenek i sięgnął po ręcznik, by wytrzeć ławeczkę ze spermy.
 — A… — Zerknął przy tym na swojego pana, by upewnić się, czy może zapytać. — Co z moją nagrodą?
 Mason od razu zmarszczył brwi, a uśmiech spłynął mu z twarzy. Za surową miną skrył lekkie zażenowanie. Niemalże o tym zapomniał, a już na pewno liczył, że Josh zapomni. Albo nie odważy się upomnieć.
 — Nagrodą? — prychnął. — Twoją nagrodą powinno być to, że nie oberwałeś za twoje ostatnie zachowanie.
 — Oberwałem — mruknął Josh, zgaszony trochę tą odpowiedzią i spuścił wzrok na ławeczkę, z której ścierał spermę.
 — Bo zasłużyłeś!
 Josh tylko zacisnął zęby i nie odpowiedział. Odrzucił tylko ręcznik na bok.
 Mason prychnął głośno.
 — Dostaniesz. Ale nie teraz — wykrztusił albo raczej warknął. Ciężko było rozpoznać.
 Chłopak uniósł na niego spojrzenie od razu i pokiwał głową, cudem powstrzymując uśmiech.
 — Okej — przytaknął, wpatrując się w niego intensywnie.
 Mason przewrócił oczami. Nie chciał już tego komentować.
 — Przyjdź później do pokoju, jak weźmiesz prysznic. Chcę obejrzeć film — rzucił jakoś mimochodem i ruszył do wyjścia z siłowni.
 Josh był jakoś w środku uszczęśliwiony. Nie dość, że dostał penisa do ust, to jeszcze Mason wydawał się naprawdę chcieć spędzać z nim czas. Nie tylko do seksu.
 Uśmiechnął się do siebie i wstał, by pozbierać porzucone rzeczy.

*

Mason zamknął lodówkę i spojrzał z lekką niechęcią na mleko sojowe, które trzymał w dłoni. Odstawił je na blat kuchenny, wyjął wysoką szklankę i napełnił ją do połowy. Chwilę się zastanowił, czy to dobry pomysł, po czym sięgnął znowu do lodówki i dolał sobie zwykłego, krowiego mleka. Obie butelki schował do lodówki i napił się ze zblazowaną miną białego, zimnego płynu.
 — Dzień dobry — usłyszał za plecami, a kiedy się odwrócił, zobaczył obładowanego wielkimi torbami z jedzeniem Eliota. Ubrany był jak zwykle w swoje stare, wojskowe ciuchy.
 Za nim szła Anna, która miała w dłoni tylko opakowanie jajek.
 — Wróciliśmy — poinformowała Masona.
 — Widzę. Kupiliście coś dobrego? — spytał na przekór sobie.
 — Mamy trochę chipsów, popcornu, ciastka i lody, a… — wymieniał usłużnie Eliot, nim Anna nie pisnęła i nie uszczypnęła go w bok, kiedy stawiał zakupy na stole. Eliot popatrzył na nią ogłupiały, nie wiedząc, o co chodzi.
 Mason pokręcił głową z cieniem rozbawienia na ustach.
 — Nigdy nie pracowałeś ze zdrowymi?
 Były wojskowy pokręcił głową przecząco, widząc, że zrobił coś źle.
 — Nie, proszę pana.
 — To nie trudno ci się dziwić — mruknął Mason i podszedł do siatki z zakupami. Wygrzebał z niej opakowanie ciastek. — To jest jedzenie dla was. Zwykłe, tuczące, niezdrowe. A to… — Poszukał po zakupach i wyjął opakowanie warzyw, jakiś serek i pierś z indyka. — To na przykład jest jedzenie dla mnie. — Spojrzał nowemu w oczy. — Rozumiesz?
 Eliot wykrzywił lekko wąskie usta i przytaknął, a Anna już przekładała zakupy do szafek.
 — Tak. Nie wiedziałem. Ale pytał pan, co mamy dobrego — wytłumaczył się.
 — Wiem — mruknął Mason. — Na przyszłość tylko pamiętaj — zagroził i napił się łyka mleka sojowego. Że też nie mógł chociaż jakiegoś smakowego.
 — Tak jest — odpowiedział Eliot i zaczął pomagać Annie z zakupami. Najwyraźniej zdążyła już go poinstruować, gdzie co ma być, bo radził sobie nieźle.
 — Zrobić panu coś do jedzenia, panie Awordz? — zagadnęła dziewczyna w trakcie.
 — Nie. Starczy mi to na razie. Zresztą nie jestem głodny — prychnął, a przez myśl przeleciała mu myśl, że Josh też nie powinien być.
 Anna uśmiechnęła się i potaknęła tylko, a Eliot obejrzał się na nich, stojąc przy otwartej szafce ze słoikiem masła orzechowego w ręce. Wykrzywił do siebie usta. Miał straszną ochotę wyjeść trochę ze środka. Powstrzymał się jednak i wstawił go do szafki.
 — W ogóle jak się sprawuje? — zagadał Annę pan domu, jakby Eliota w ogóle nie było w pobliżu
 — Dobrze, bardzo dobrze! — odpowiedziała od razu dziewczyna. Wiedziała, że za nieposłuszeństwo, czy złe sprawowanie Eliotowi by się dostało. Mason nie należał do łagodnych panów. Ale na szczęście były wojskowy na razie naprawdę nie dawał powodów, by na niego narzekać. — Jest bardzo… silny — dodała mniej śmiało.
 Mason skinął głową i dopił mleko do końca. Wcisnął szklankę Eliotowi, który akurat się odwrócił, aby sięgnąć po kolejną rzecz z siatki.
 — To dobrze. Jakby były jakieś problemy, to daj znać — mruknął, zmierzając do wyjścia z obszernej kuchni.
 — A… panie Awordz! — zawołał za nim Eliot, odkładając szklankę na najbliższą szafkę i podążając za mężczyzną. — Jeszcze… jedna sprawa, dość istotna…
 Mason wsunął dłonie w kieszenie, przystając.
 — Jaka to niby? — spytał i ponownie ruszył, kiedy tylko były wojskowy do niego podbiegł.
 — Ja… mam astmę i potrzebuję lekarstw — odetchnął ciężko mężczyzna, idąc przy nim.
 — To dlatego cię wyjebali z wojska? Już nie byłeś użyteczny? — zauważył Mason, a w jego głosie próżno było szukać współczucia.
 Eliot skrzywił się lekko i zamruczał coś potakująco.
 — Niestety. Mógłbym w takim razie jakieś wynagrodzenie u pana dostawać, by zarobić na lekarstwo? — zapytał wprost.
 Mason znowu się zatrzymał, tym razem w połowie schodów.
 — Jeszcze chcesz pieniędzy? — spytał zimno.
 Eliot zaciął się na moment, sztywniejąc cały.
 — Za pracę…
 — Za pracę żyjesz tu i nie zdychasz na ulicy, gryząc swoich rąk do krwi albo nie atakujesz ludzi, czekając, aż cię dawny kolega odstrzeli.
 Eliot westchnął ciężko i pokiwał głową. Zmarszczył lekko brwi, widząc zmierzającego w ich kierunku Josha. Zwrócił się jednak ponownie do Masona:
 — Tak… jestem za to wdzięczny. Jednak wciąż potrzebuję pieniędzy na lekarstwa. Może mógłbym robić coś dodatkowego?
 — Co na przykład? — spytał Mason, nie patrząc jednak na niego, a na Josha. Krótko, ale jednak.
 — Cokolwiek pan sobie zażyczy. Jestem wszechstronny. — Eliot niemal się reklamował i wyraźnie mu zależało na lekarstwach.
 Tymczasem Josh doszedł do nich, patrząc czujnie to na Masona, to na byłego wojskowego.
 — Hej — rzucił krótko do Eliota.
 Ten odpowiedział mu skinieniem głowy. Mason za to westchnął ciężko. Nie miał w tej chwili żadnego pomysłu.
 — Co mógłby robić? — spytał niespodziewanie Josha. — Jeszcze poza tym co robi?
 Chłopak zamrugał, zaskoczony pytaniem. Spojrzał na Eliota z góry na dół i zastanowił się.
 — Nie wiem… robić za stróża nocnego? — rzucił pierwsze co mu przyszło do głowy. I co byłoby niezwiązane z nim samym, bo nie chciał mieć kolejnej pary oczu, które by go obserwowały.
 — I co miałby jako ten stróż robić? I w dzień będzie przysypiał na stojąco — zanegował Mason, ale nie był tak do końca nieprzekonany do pomysłu.
 — Mógłbym czasem zostawać na warcie. — Eliot westchnął dość zrezygnowanym głosem. Chciał tylko mieć na lekarstwa. — Nie potrzebuję dużo snu, a kawa pomoże.
 — No, a jak nie to, to… nie wiem sam, dobrze tu sobie radzimy — mruknął Josh, dając po raz kolejny znak, że uważa obecność wojskowego za niekonieczną.
 — Mógłby cię jak wierny piesek pilnować, kiedy nie ma mnie w domu — zadrwił Mason, wyczuwając niechęć Josha do nowego domownika.
 Chłopak od razu spojrzał na swojego pana z wyrzutem.
 — Nie trzeba mnie pilnować — burknął, a Eliot wykrzywił usta w lekkim uśmiechu.
 — Tak. Już o tym wspominałeś z tysiąc razy — prychnął Mason i dopiero zwrócił się do Eliota: — To na razie… Czekaj, czego ty potrzebowałeś? Na co tego leku?
 — Astma, proszę pana.
 — To przekażę Robertowi, by się tym zajął dla ciebie. A w zamian będziesz pilnować Josha i w nocy będziesz robił obchody. A jak coś wymyślę jeszcze, to ci powiem.
 — Tak jest, panie A… — zaczął Eliot, ale przerwał mu Josh cichym warknięciem.
 — Po cholerę on ma mnie pilnować? Nie jestem ani dzieckiem, ani zwierzęciem, ani dzikim, Mason — mruknął przez zaciśnięte zęby, nie wierząc, że mężczyzna tak mu robi wstyd przy tym facecie.
 Mason spojrzał na chłopaka i pochylił się do niego. Złapał go lekko za włosy z tyłu głowy i zgiął mu kark do tyłu.
 — Bo ja tak chcę.
 Eliot uniósł lekko brwi, ale nie odezwał się ani słowem, a Josh sapnął głucho, patrząc w oczy Masona z wyraźnym wyrzutem.
 — Puść mnie — wyburczał ze złością.
 — To się zachowuj — przypomniał mu mężczyzna i faktycznie go puścił. — Jakbym chciał, to mógłbym znaleźć mu inne zadanie — zagroził, tak aby Josh mógł bez problemu się domyślić, Eliot już mniej.
 Chłopak zaczerwienił się momentalnie i zacisnął usta. Odwrócił jednak tylko wzrok i nie powiedział nic, bo nie chciał, by Mason faktycznie to zrobił. Złość, wstyd i irytacja aż w nim buzowały, co było doskonale widać w zwartych w pięści dłoniach.
 Mason chwilę jeszcze na niego patrzył, po czym szturchnął go w ramię łokciem.
 — A teraz możesz iść do pokoju.
 — Nie chcę iść do pokoju. Wyszedłem do kuchni — wycedził chłopak i ominął Masona, by skierować się po jedzenie, a Eliot uniósł brwi, obserwując z konsternacją całą tę scenę.
 Mason zawarczał pod nosem, powstrzymując się w ostatniej chwili, aby nie podejść i nie zrobić czegoś chłopakowi za tak jawne lekceważenie jego władzy przy Eliocie. W ostateczności jednak nie wyżył się na nim, a na byłym wojskowym.
 — No i czego wytrzeszczasz tak te gały? Wracaj do swoich obowiązków!
 Eliot zamrugał powiekami i przytaknął służbiście.
 — Tak jest! — Po tych słowach szybko oddalił się w przeciwnym kierunku niż Josh.
 Mason jeszcze zaklął pod nosem i poszedł do siebie. Czuł, jak dawno, ochotę na jakąś dobrą grę. Najlepiej nawalankę albo strzelankę. Musiał się wyładować.



– 21 – Seria niefortunnych zdarzeń
 


29 czerwca 2012
 

Kiedy w niedzielę Anna wyszła z Robertem i Eliotem do kościoła, Josh od bardzo dawna pożałował, że nie może też pójść na nabożeństwo. Wiedział, że to za sprawą ponownego spotkania księdza Franka, ale przecież kiedyś tak często chodził do świątyni. Tam też często widywał Masona, kiedy jeszcze świat nie został ogarnięty tym całym chaosem. Niestety przestał myśleć zupełnie o religii, gdy został zabrany przez Masona do domu. Teraz jednak nie mógł wyjść z innymi domownikami, ale cieszył go jeden aspekt tego ich wspólnego wypadu. Dom został pusty. Masona też chwilowo nie było, więc chłopak, jak tylko wyszedł z siłowni po swoim obowiązkowym, porannym treningu i wziął prysznic, zawitał do pokoju z komputerem.
 Widać było, że Robert korzystał z niego często, bo na oparciu krzesła zarzucony był jego sweter, a na biurku leżał zegarek lokaja, który ten musiał tu przypadkiem zostawić. Josh, nie przejmując się tym specjalnie, usiadł przy komputerze i włączył go, od razu wchodząc na tamto forum dla zainfekowanych. Czuł przy tym specyficzną adrenalinę. Niby wiedział, kiedy domownicy wrócą. Mason na pewno też nie wyskoczył na pięć minut do sklepu za rogiem po bułki, więc nikt nie powinien go przyłapać. Z drugiej strony przecież miał pozwolenie. Rzeczy Roberta jednak dobitnie mu przypominały, że kto inny częściej tu urzęduje, a jeszcze to forum… Tym razem zamierzał wyczyścić historię. Nie powinien sobie narobić problemów.
 Poszukał w spisie zarejestrowanych użytkowników Kaprana789. Po przejechaniu długiej listy wreszcie trafił na jego nick. Miał status online, więc po chwili wahania nawiązał z nim prywatny czat.
JMcM21: Hej, pamiętasz mnie?
 Przez ponad minutę nie było odpowiedzi, w końcu jednak ją dostał.
Kapran789: No siema. Jasne.
Kapran789: Co słychać?
JMcM21: W sumie nic. Siedzę w domu, domownicy wyszli do kościoła, a Mason — mój pan — nie wiem nawet gdzie. Ale mam chwilę — odpisał, równocześnie przeglądając różne tematy na forum. Właśnie wszedł na temat założony przez jakiegoś VanLiona pod tytułem „Gdzie dostać taniej lekarstwo w stanie Nowy Jork?”.
Kapran789: To spoko. Ja akurat kawkę popijam i sprawdzam, co tam u ludzi.
Kapran789: A w ogóle, jakaś poprawa u ciebie?
Kapran789: Wiesz, z tym twoim zdrowym. A nie, kurwa, panem.
 Josh zaczerwienił się lekko i zaklął w duchu.
JMcM21: Film razem oglądaliśmy — pochwalił się od razu. — Mam dostęp do siłowni. Ale teraz na bank nie wyjdę, bo sprowadził sobie takiego byczka, co mnie pilnuje — dopisał, posępniejąc.
Kapran789: Byczka?
JMcM21: Był chyba wojskowym. No, duży jest.
 Po odpisaniu przeczytał kilka postów w temacie, który przeglądał, gdzie dowiedział się, że jego autor jest niestety naiwny, jeśli myśli, że można „tanio” dostać leki. Kolejny użytkownik był łagodniejszy i podał namiary na miejsca, gdzie można zaciągnąć się do jako-tako lekkiej pracy, jeśli można było tak powiedzieć o tak czy tak niewolniczej robocie dla chorych. Poniżej za to ktoś dopisał miejsca, w które najlepiej nie chodzić, bo kończy się zaciągnięciem do burdeli. Dwa posty niżej jeszcze jedna dziewczyna z avatarem przedstawiającym planetę oplecioną łańcuchem ostrzegała przed zdrowymi. Wypisała nawet listę osób, do których pod żadnym względem nie powinno się iść pracować. Lista była nieprzyjemnie długa. Kiedy Josh zobaczył na niej nazwisko Tuckera, nawet się nie zdziwił. Zacisnął tylko usta, przypominając sobie ostatnie spotkanie z tym chujem.
JMcM21: Tylko nocą może mógłbym się spotkać. Mój zdrowy czasami na noce znika. Ale i tak marne szanse.
Kapran789: Sorry, na moment musiałem odejść.
Kapran789: A że wojskowy to chyba spoko czy nie? Rozumiem uraz, ale jeśli go wyjebali, to teraz raczej lekko nie miał.
Kapran789: I po chuj on cię w ogóle pilnuje?
JMcM21: Jego zapytaj… Twierdzi, że mi ufać, do cholery, nie można. Ale to chyba normalne, że chcę wyjść. Ten dom jest duży, ale czuję się jak w budzie.
Kapran789: No okej, okej, ale czekaj. Czemu on ma cię w ogóle pilnować? Kim ty tam, kurwa, jesteś?
 Josh zastygł z palcami nad klawiaturą, totalnie nie wiedząc, co odpisać. Zrobiło mu się gorąco z zażenowania i nie odpowiadał dłuższą chwilę, myśląc gorączkowo.
JMcM21: No służbą — odpisał tylko mało precyzyjnie, bo minuty się ciągnęły, a nie wiedział, jak ująć w słowa swoją… pracę, by nie brzmiało źle.
Kapran789: Znaczy? Co robisz? W czymś się specjalizujesz, czy jesteś w czymś dobry, że ten twój zdrowy załatwia ci ochroniarza?
 Josh oblizał usta nerwowo, znowu myśląc o chwilę za długo. Nie wiedział, jak Kapran może zareagować na jego odpowiedź, ale z drugiej strony fakt, że chorzy często sprawowali seksualne usługi, był dość powszechny. Do tego jakoś świadomość, że patrzy na ekran, a nie rozmawia w cztery oczy z innym facetem dodała mu śmiałości. Z bijącym sercem odpisał więc:
JMcM21: Ma mnie do łóżka.
 Dłuższą chwilę nie było odpowiedzi. Przez to Josh miał wrażenie, że aż się pali ze wstydu.
Kapran789: Och. Tylko? — odpisał wreszcie jego sieciowy rozmówca.
JMcM21: Mhm. — Josh nie miał pojęcia, co innego powiedzieć. I tak miał ochotę zapaść się pod ziemię.
Kapran789: Hmm. A jak cię traktuje? Ma jeszcze jakichś „do łóżka”?
 Joshowi przez myśl przeszedł od razu Eliot, mimo że Mason na pewno nie miał z nim… przynajmniej na razie żadnych kontaktów.
JMcM21: Ma tylko mnie. Ale ja i tak lubię facetów, więc nie jest źle — odpisał od razu, bo nie chciał wyglądać w oczach Kaprana jak jeden z tych heteryckich chłopaków w burdelach dla zdrowych.
Kapran789: Hehehe, pedał i jeszcze śmie marudzić, że jego pan go nie dość często rucha.
Kapran789: Czego ty, kurwa, jeszcze chcesz? Hmm?
 Josh zastygł totalnie, gapiąc się na ekran głupio i gwałtownie nabierając rumieńców na policzkach. Chwilę aż nie wiedział, co odpisać, a kiedy już położył dłonie na klawiaturze, palce mu drżały.
JMcM21: Co ci nagle odjebało?
JMcM21: I gdzie ja ci niby napisałem, że marudzę, że mnie mało rucha?!
Kapran789: Co mi odbiło? Chyba, kurwa, tobie.
Kapran789: Czego ty jeszcze chcesz, pedale?
Kapran789: Że kurwa co? Jeszcze spacerki z pieskiem i biały, kurwa, płotek? I flaming?
JMcM21: Skąd ci się, do kurwy, flaming wziął?!!! Jeb się, chuju! — odpisał, aż sapiąc ciężko przez nos. Zdecydowanie w trakcie zdenerwowania, przez wirus, miał ochotę aż rzucić się na kogoś. Uniósł się nawet nieświadomie na krześle.
JMcM21: I w ogóle niby taki obrońca uciśnionych, a jedziesz po mnie, bo facetów lubię! Hipokryta pierdolony z ciebie!
Kapran789: Przynajmniej nie daję sobie wsadzać jak jakaś kurwa. I jeszcze piszczysz pewnie, pedale, przy tym jak zarzynana świnia. Dobrze ci, kurwo! Dla takich jak wy taki los jest akurat!
 Josh zawarczał pod nosem jak wściekły pies i w tym momencie żałował, że nie ma tego faceta przed sobą, by móc mu przywalić. Cokolwiek. Kolejny raz w ciągu tak krótkiego czasu miał ochotę się na kogoś rzucić. Tuckera by zagryzł tam na miejscu, gdyby mógł, a Kapran aż się prosił o cios w szczękę.
JMcM21: Skurwiel! Idź i pierdol dalej o równości, a za plecami, kurwa mać, szykanuj innych, chuju!
 Już miał wyłączyć czat, ale jeszcze dopisał z zaciśniętymi zębami:
JMcM21: I ja nie piszczę jak zarzynana świnia!
Kapran789: Hahahaha, jasne, pedale! Idź poskarż się swojemu panu. Wyliż mu kurwo rowa! Może z wdzięczności się na ciebie wysra.
 Josh zacisnął pięści, czując, jak paznokcie wbijają mu się boleśnie w skórę. Miał dość tego poniżania, a ten pierdolony chuj przesadził.
 Nawet nie potrafił się na tyle opanować, żeby mu odpisać i tylko zamknął klapę laptopa, po czym wyszedł z pokoju, cały czerwony ze złości i wstydu. Musiał się na czymś wyżyć, ale nie wiedział na czym. Aż go skręcało w środku!
 Niewiele myśląc, ubrał buty i wyszedł z rezydencji. Wiedział, że robi źle, ale nie myślał jasno, a jedyny pomysł na ostudzenie emocji, jaki przyszedł mu do głowy, to pobieganie. Kiedyś tak robił i teraz czuł, że może mu to pomóc.
 Zatrzasnął za sobą drzwi i ruszył biegiem wzdłuż drogi.
 Czuł powietrze na zaczerwienionych policzkach. Jak owiewało go i ochładzało. Czuł, jak krew szybciej krąży mu w żyłach z każdym krokiem, a usta zaczynają wysychać od oddychania. Nawet nie zwracał uwagi na to, jak bardzo oddala się od domu. Chciał tylko biec przed siebie, zmęczyć się do granic możliwości. Był zresztą tego blisko, bo po kolejnej pokonanej przecznicy czuł już, jak mięśnie go pieką. Mijał na ulicy przechodniów, żołnierzy, którymi teraz w ogóle się nie przejmował. Szumiało mu w głowie od emocji, ale powiew wiatru niesamowicie go uspokajał.
 Wreszcie, w jakiejś uliczce przystanął i oparł dłonie o lekko zgięte kolana, dysząc głośno i urywanie. Czuł, jak palą go płuca, ale umysł nieco mu się przeczyścił. Wciąż jednak trawiła go złość na tamtego chuja. Nie był taki, jak mówił. Miał pana, ale każdy chory teraz był komuś, do cholery, podległy!
 Nagle poczuł szarpnięcie za ramię. Przez to, że szybko i głośno oddychał, nie usłyszał w ogóle, że ktoś do niego podchodzi. Poderwał się od razu i odskoczył z ostrzegawczym warknięciem. To wcale dobrze nie wypadło w oczach dwóch żołnierzy, którzy przed nim stali. Jeden nawet wziął go na muszkę.
 — Ręce do góry i uspokój się! — odezwał się do niego drugi. Obaj byli ubrani w mundury i kamizelki z licznymi kieszonkami. Obaj mieli też broń i hełmy.
 Josha momentalnie oblał zimny pot. Przełknął ciężko ślinę i cofnął się odruchowo krok do tyłu.
 — Biorę lekarstwa — odpowiedział od razu, nieco chrapliwie przez zmęczenie i strach.
 — Jesteś rozpalony. Biegłeś — mówił dalej ten sam żołnierz. — Masz ze sobą jakieś dokumenty?
 Josh pokręcił przecząco głową. Był tylko w wytartych jeansach, podkoszulce i ciepłej bluzie od Masona.
 — Nie mam, ale jestem rozpalony przez bieganie, nie wirus. — Patrzył to na jednego, to na drugiego nerwowo, mimo że starał się uspokoić. Ale bał się wojska, wiedział, jak obchodzi się nie raz z chorymi!
 — A gdzie biegłeś? — padło kolejne pytanie. Żołnierz nie był najwyraźniej źle do niego nastawiony, ale i tak nie zmieniało to faktu, że jego kolega mierzył do niego z broni. I w każdej sekundzie mógł go zabić, jeśli by wykonał jakiś zły ruch. Stał więc sztywno, jakby wmurowany w ziemię. Zerkał też co raz na broń.
 — Przed siebie, chciałem pobiegać… dla zdrowia — odetchnął, nie chcąc im mówić, że tak się wkurwił, że inaczej by kogoś użarł.
 — Gdzie mieszkasz? — Żołnierz nadal nie wyglądał na przekonanego.
 — Z panem Masonem Awordzem na Columbus Avenue — odpowiedział od razu Josh, starając się powstrzymać drżenie dłoni.
 Żołnierz mruknął potakująco i sięgnął do jednej z kieszeni kamizelki. Wyjął z niej elektroniczny notatnik z telefonem i GPS’em, jakie miał każdy patrol. Wprowadził na nim jakieś informacje.
 — Mhm… dobrze. To — spojrzał na chłopaka — nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli cię odprowadzimy? — spytał takim tonem, że chłopak nie miał raczej szansy odmówić.
 Serce momentalnie mu stanęło w piersi i zaczął się modlić w myślach, by nikogo z domowników jeszcze nie było, kiedy wróci z wojskiem. Pokręcił tylko przecząco głową, zgadzając się na słowa żołnierza i wytarł rękawem bluzy spocone czoło.
 — Okej, to chodźmy — odparł, by jak najszybciej znaleźć się w domu.
 — Będziemy musieli cię tam poprosić, abyś przyjął lekarstwo — dodał jeszcze żołnierz i ruszył pierwszy. Jego kolega szedł za nimi, nadal trzymajac Josha na muszce.
 — Mhm, wezmę — mruknął Josh, w duchu panikując, ale chyba cudem zachował spokój. Na wszelki wypadek tylko wsadził ręce w kieszenie i poszedł za pierwszym z żołnierzy, równocześnie starając się nie myśleć, że ten za jego plecami właśnie celował do niego z broni. No i fakt, że znał teraz kod do sejfu, ratował mu nieźle tyłek. Jak inaczej wytłumaczyłby żołnierzom, że nie ma dostępu do leku? A czekając na kogoś, naraziłby się na wydanie. Głównie miał nadzieję, że Masona nie będzie w domu. Resztę służby mógłby jeszcze jakoś poprosić o krycie.
 Im bardziej zbliżali się do rezydencji Masona, tym szybciej biło mu serce. Nawet nie zauważył, jak daleko zabiegł, a droga wydawała mu się niemiłosiernie dłużyć. Co raz zerkał przez ramię na drugiego żołnierza i nawet nie zwracał uwagi na przechodniów, którzy przechodzili na drugą stronę ulicy, widząc, że wojsko kogoś prowadzi.
 — To tutaj — rzucił wreszcie zarówno z ulgą, jak i większym niepokojem, kiedy dotarli pod główne drzwi budynku.
 — Wejdzi… — urwał żołnierz, który z nim od początku rozmawiał, kiedy tuż obok nich do krawężnika podjechał samochód.
 Josh momentalnie obejrzał się w tamtym kierunku, a jego gwałtowny ruch sprawił, że żołnierz za jego plecami uniósł ostrzegawczo broń. Chłopak spojrzał na niego szybko, ale zaraz potem wbił wzrok w auto, które zatrzymało się przy rezydencji Masona. Miał ochotę cofnąć się bardziej pod mur i wniknąć w ścianę, aby nie było go widać. Zawsze był świadom obserwacji opiekunów w sierocińcu i zawsze ganiono go za jakieś mniejsze przewinienia, ale fakt posiadania własnego pana, który mógł go ukarać jak chciał, był miażdżący. Do tego nie chciał zepsuć tego, na co zapracował sobie ostatnim czasem u Masona. Miał wrażenie, że chociaż w maleńkim stopniu zdobył jego zaufanie. Z drugiej strony u Roberta sobie nagrabił i wiedział, że ten mógł nakablować na niego Masonowi. Już zaczynał żałować wyjścia na zewnątrz. Chwila nieuwagi mogła go kosztować więcej niż tylko kilka siniaków.
 Napięcie było nie do wytrzymania. Aż czuł, jak mu gardło zasycha, a serce na moment przestaje bić, kiedy drzwi samochodu się uchyliły, a z nich wysiadł… jakiś facet.
 Odetchnął głośno, chociaż nie znał gościa. Natomiast żołnierze spojrzeli na chłopaka pytająco.
 — Twój pan? — zapytał ten, który z nim rozmawiał, a Josh pokręcił przecząco głową.
 Przybyły mężczyzna spojrzał po nich wszystkich. Był ubrany w elegancki garnitur, a pod pachą trzymał teczkę.
 — Rezydencja pana Awordza?
 — Tak — odpowiedział Josh, nie bardzo wiedząc, co się dzieje.
 — A pan jest…? Mieszka tu pan? — mężczyzna zadawał dalej pytania, sięgając po swoją teczkę i otwierając ją w międzyczasie.
 — Ja tu mieszkam, ale nie wiem, czy jest Mason — odparł Josh ze ściśniętym gardłem, mając nadzieję, że Masona nie ma. — A pan kim jest?
 Mężczyzna nie odpowiedział, tylko wyciągnął do niego jakiś dokument na teczce i pióro.
 — Proszę tu podpisać. Bo jak rozumiem, pracuje pan u pana Awordza albo jest z nim jakoś związany w inny sposób?
 — Tak, jestem, ale co to za dokument? — Josh spojrzał na niego podejrzliwie, przez moment zapominając, jak bardzo sam ma przejebane. Nie chciał podpisywać niczego podejrzanego.
 Obcy ściągnął usta w wąską linię. Był już lekko siwiejącym, ale dobrze się trzymającym szatynem. Miał podobny wzrost co Josh, a w oczy rzucał się głównie jego orli nos. Nie zwracał w ogóle uwagi na żołnierzy, którzy nie przeszkadzali, przysłuchując się tylko.
 — Są to ważne dokumenty dla pana Awordza i musi pan poświadczyć ich odbiór. Proszę podpisać.
 Josh zawahał się chwilę, wciąż nieprzekonany, ale broń jednego z żołnierzy, która wciąż była w niego wycelowana, pospieszyła go do podjęcia decyzji. Chciał już wejść do domu, więc podpisał pospiesznie dokument i oddał nieznajomemu razem z długopisem. Ten skinął głową i znowu sięgnął do teczki. Podał Joshowi zaklejoną kopertę.
 — Proszę i dziękuję. — Skłonił się i wsiadł bez zbędnych wyjaśnień do samochodu.
 Josh popatrzył za nim z jawną konsternacją, ale obecność żołnierzy szybko przywołała go do rzeczywistości.
 — Lekarstwo miałem wziąć, tak? — mruknął i cofnął się pod drzwi, żeby wejść do środka.
 — Tak. — Żołnierz puścił go przodem.
 Kiedy Josh wszedł do środka rezydencji, aż mu w uszach szumiało z nerwów. Dłoń zacisnął mocno na kopercie i rozejrzał się po korytarzu. Był pusty, więc pospiesznie mógł przejść razem z żołnierzami w stronę schodów, na górę aż do pokoju, gdzie poza lekami Masona był sejf z antybiotykiem.
 Wystukał odpowiedni szyfr i wyciągnął neseser ze strzykawkami. Z niego wyjął jedną i wyprostował się. Podwinął sobie szybko rękaw bluzy i bez ociągania wbił igłę w żyłę na zgięciu łokcia. Kiedy tylko lekarstwo znalazło się w jego krwioobiegu, przymknął błogo oczy, czując, jak jego szaleńcze myśli uspokajają się.
 Żołnierz, gdy tylko Josh wyjął sobie igłę z ciała, wziął od niego strzykawkę, sprawdził napis na niej, po czym mu ją oddał.
 — Dziękujemy bardzo i już pana nie kłopoczemy. — Skinął mu głową, już zmieniając formę. Z per ty, na pan.
 Josh odetchnął i uśmiechnął się krótko.
 — Okej, spoko. Odprowadzę panów do drzwi — zaoferował, wciąż trzymając kopertę dla Masona i wyszedł za dwójką uzbrojonych mężczyzn.
 Ci jeszcze o coś po drodze zagadali, po czym za drzwiami pożegnali się i poszli w swoją stronę.
 Josh znowu został sam w domu. Od razu wypuścił głośno powietrze z płuc, czując, że nadmiar emocji zmęczył go bardziej niż tamta przebieżka. Oparł się plecami o ścianę przy drzwiach i zjechał po niej w dół, siadając na podłodze z podkulonymi nogami.
 Po kilku chwilach w końcu zdecydował się wstać. Niemal w tym samym momencie usłyszał, jak pod rezydencję znowu ktoś podjeżdża. Od razu też wyczuł, że to jego pan. Tego opryskliwego warczenia na kierowcę nie mógł pomylić z nikim innym.
 Cofnął się o krok od drzwi, znowu czując się jak przestępca. I zaczynał się zastanawiać, czy widać po nim, że wychodził. Poczekał jednak grzecznie na Masona przed wejściem, a ten dosłownie po sekundzie wszedł i lekko się zdziwił, widząc Josha pod drzwiami.
 — Co tu robisz?
 — Był ktoś do ciebie. Odebrałem przesyłkę — odpowiedział, mając nadzieję, że to wystarczające wytłumaczenie i wyciągnął do niego kopertę.
 Mężczyzna zabrał ją od niego. Wydawał się dość rozluźniony. Do momentu, kiedy nie przeczytał tego, co jest w środku. Zaklął szpetnie i zacisnął zęby, obnażając je.
 — Kurwa, jebany chuj! — syknął, ściskając pięści, aż kostki mu pobielały. Ruszył od razu w głąb domu, wyciągając telefon z kieszeni.
 Josh poszedł za nim, zaskoczony reakcją.
 — Jaki chuj?
 — Twój jebany koleżka! — warknął Mason, odwracając się i wciskając Joshowi papiery w ręce. — Patrz żesz, kurwa, co podpisujesz! — wydarł się na niego. — Ta szumowina jebana nasłała na mnie adwokata, a ty żeś, durnoto, przyjął poręczenie wezwania do sądu!
 Josh aż rozchylił lekko usta w szoku i spojrzał szybko na kartkę. Faktycznie, dotyczyła ona wezwania sądowego od Tuckera Solomona. Oskarżał Masona o napaść.
 — Kurwa… — wydusił, przez ułamek sekundy żałując, że nie zagryzł tam tego sukinsyna.
 Mason, który stał przed nim, aż cały wrzał ze złości.
 — Tak, kurwa. Z niego, a z ciebie kretyn. Gdzie, do diabła, jest Robert, lepiej mi powiedz!
 Josh drgnął na podniesiony głos i odparł:
 — W kościele są wszyscy. — Po tych słowach niespodziewanie sobie przypomniał, że tylko zamknął klapę komputera, więc po ponownym jego otwarciu wszystko co pisał z Kapranem i całe forum będzie widniało na ekranie. Chwilowo zapomniał o Tuckerze, którego w przeciągu tych dziesięciu sekund zabijał w myślach. — A ja… zaraz wracam, muszę się odlać — dodał szybko, żeby pójść wyłączyć forum.
 Mason zmarszczył brwi, zaskoczony, że chłopak nagle wyskoczył z czymś takim. Kiedy już się odwracał, chwycił go za materiał bluzy i szarpnął go mocno do siebie.
 — Idź na górę do łazienki — syknął mu tuż przy uchu. Był zły z powodu Tuckera i do tego węszył nosem jeszcze jakiś przekręt. Nie miał zamiaru się rozdrabniać.
 Josh zacisnął usta. Komputer był na dole! Pokiwał jednak głową, mimo że znowu zrobiło mu się gorąco. Nie mógł uwierzyć, jak głupio dał się sprowokować jakiemuś homofobowi. Musiał to jebane forum wyłączyć.
 — Okej — mruknął, chcąc się wyswobodzić, wyjść na górę, a potem jakoś spróbować przemknąć do pokoju z komputerem. — A Tucker… Świadkowie chyba nie będą po jego stronie i tak…
 — Świadków da się przekupić — mruknął Mason, ważąc słowa, a raczej pozwalając im powoli wydobywać się z ust. Nie były w tej chwili dla niego najważniejsze. Obserwował czujnie Josha. Czuł pod skórą, że coś jest nie tak. Jednak znowu nie wiedział co.
 — Ale Tuckera każdy nienawidzi. I… no… też możesz im sypnąć kasy — mruknął chłopak, znowu zaciskając dłonie w pięści w kieszeniach. Nie mógł się nawet skupić na rozmowie, bo myślał o tym przeklętym laptopie.
 — Załatwię to… jakoś. Tylko od zajebania będzie z tym roboty. I użerania się z tą kurewską świnią.
 — Wcześniej nie wydawał się takim chujem — mruknął Josh. — I w ogóle… to trochę przeze mnie, sorry — dodał, zerkając mu w oczy krótko.
 — Przez ciebie jest takim chujem? Faktycznie, masz za co przepraszać. I chyba cię piliło — Mason przypomniał mu, kiedy szli żółwim tempem po schodach.
 — Przeze mnie to, że go pobiłeś — wyjaśnił Josh, nieco zgaszony i mimo że nie chciało mu się totalnie sikać, przyspieszył nieco. — No, to ja idę do tej łazienki, a ty pograj czy coś, to się wyluzujesz — poradził, mając nadzieję, że tak będzie mógł mu zniknąć z oczu.
 — Wyluzuję się, jak wrócisz z tego kibla bez niczego i rozłożysz nogi — fuknął Mason. — I faktycznie przez ciebie. Bo się, kurwa, opanować nie umiesz.
 Josh zacisnął zęby, patrząc na niego koso.
 — A ty byś się opanował, jakby jakiś sukinsyn ci gadał, że ci pan dupę przygotuje na następne kutasy?! — odszczeknął i aż mu ciśnienie skoczyło na myśl nie tylko o Tucku, ale i Kapranie.
 Mason warknął pod nosem.
 — Jestem, do cholery, człowiekiem, aby panować nad swoimi zachowaniami. A ty zachowywałeś się jak jeden z tych jebanych dzikusów. I idź do tego kibla, bo się zeszczasz na podłogę!
 Josh fuknął pod nosem i skręcił w stronę łazienki, nie odpowiadając już. Pewnie gdyby nie wziął niedawno leków, to nie darowałby sobie kolejnej riposty. Teraz jednak miał w głowie tylko komputer.
 Przystanął za zamkniętymi drzwiami w łazience na piętrze i przyłożył do nich ucho, nasłuchując, czy Mason już zniknął w swojej sypialni. Na szczęście wyostrzone zmysły pomagały mu usłyszeć więcej niż normalny człowiek.
 Chwilę nie słyszał nic, w końcu dźwięk kroków, po czym trzask drzwi. Z bijącym sercem wyszedł błyskawicznie z łazienki i nie oglądając się za siebie, ruszył pospiesznie w kierunku schodów. Nie stanął jednak nawet na pierwszym, kiedy usłyszał za plecami chrząknięcie. Zatrzymał się gwałtownie i obejrzał.


– 22 – Oszukany
 


3 lipca 2012
 

Pod drzwiami swojej sypialni stał Mason i trzymał ramiona skrzyżowane na klatce piersiowej. Nie wyglądał na zadowolonego.
 Josh przełknął z trudem ślinę i stał nadal bez ruchu, totalnie nie wiedząc, jak zareagować w tej sytuacji.
 — Kierunki coś ci się chyba pomyliły — wycedził Mason, a jego słowa, mimo że dość ciche, aż ociekały tłumioną irytacją.
 — Eliot miał mnie pilnować, ty nie musisz — mruknął Josh, nie wiedząc, co innego odpowiedzieć. Nie powie przecież, że odechciało mu się nagle lać!
 — Miał. Ale nie widzę go tu w tej chwili. Moje pytanie jednak jest, gdzie się, mała cholero, wybierasz? — zasyczał mężczyzna, opuszczając ręce wzdłuż ciała i z zaciętą miną ruszając w jego stronę, na co Josh od razu zrobił kilka kroków w tył, dochodząc do barierki przy schodach i tyłem schodząc o jeden stopień w dół.
 — Do kuchni — odpowiedział szybko.
 — Do kuchni? — powtórzył Mason z jadem w głosie, powoli się do niego zbliżając. — A mi się wydaje, że znowu coś mi kręcisz. Tak jak przed tym atakiem dzikich.
 — Nie kręcę — jęknął chłopak, nie mając żadnego argumentu, skoro Mason złapał go na wyjściu z łazienki po dwóch sekundach. Ale musiał ten przeklęty komputer wyłączyć. — Jeść nie mogę już sobie, kurwa, zrobić?
 — Możesz. Ależ oczywiście. Tak samo możesz wchodzić do łazienki tylko po to, aby po sekundzie z niej wyjść — zadrwił Mason, stając tuż przed nim. Patrzył na Josha niemal z obrzydzeniem. — Naprawdę… że też w honorze takiej kurwy i kłamcy będę ciągany po pierdolonych sądach.
 Josh aż na moment zaniemówił, patrząc na niego w górę i nieco blednąc. Do tego twardy wzrok Masona i ta pogarda w jego oczach nie pomagały.
 — Nie jestem kurwą — wycedził dość cicho, chociaż aż go w środku coś ścisnęło na słowa mężczyzny. — A jak cię tak to boli, to pozbądź się mnie, wiesz? Nie będziesz musiał, do cholery, po sądach łazić, jak cię wkurwia, że nie słucham grzecznie takich obelg, jakimi mnie uraczył.
 Mason zacisnął zęby i pięści. Zatrząsł się cały.
 — Nie zaprzeczasz, widzę… — syknął, po czym uniósł pięść, ale nie uderzył go. — Wyjdź. Nie mogę na ciebie patrzeć, kłamliwa, obślizgła kanalio. Pierdolony pies! Kurwa, nawet pies ma więcej wdzięczności dla tego, kto go trzyma! — syknął i nie uderzył go tylko dlatego, że Josh stał na schodach. — Wypierdalaj stąd!
 Chłopak cofnął się znowu o jeden stopień w dół, czując rosnącą panikę, która tylko dzięki świeżo wziętemu lekowi nad nim nie zapanowała.
 — Znaczy… wywalasz mnie? — wydusił.
 — A co słyszałeś? Nic do ciebie nie dociera! Kłamiesz! Chcesz pierdolonego zaufania, a sam, kurwo, co dajesz? Jesteś tak samo obłudny jak ten twój jebany przyjaciel! — Mason syczał, gotując się ze złości. — Jak nie podoba się, co masz, to wypierdalaj!
 Josh pokręcił głową, przez moment nie potrafiąc nic wykrztusić. Zawarczał pod nosem i dopiero odpowiedział, patrząc na Masona intensywnie.
 — Nie, źle rozumiesz. Podoba mi się… Dajesz mi schronienie, ty mi się podobasz, tylko… no kurwa… zamykasz mnie, nawet na spacer głupi wyjść ze mną nie chcesz — jęknął.
 — Bo cię tam z tym twoim pierdolonym charakterem by odstrzelili! — mężczyzna wydarł się na niego, unosząc dłoń. — Ale teraz mam to wszystko w dupie! Chuj mnie obchodzisz! I rzygam już tymi twoimi ciągłymi kłamstwami! Przez jedno już, kurwa, o mało nie rozszarpali nas dzicy!
 — Jakbyśmy razem wychodzili, to by mnie nie odstrzelili! — zaoponował Josh, tym razem impulsywnie wchodząc znowu na górę i chwytając go za przód kurtki. — Mason no, mi by wystarczyła przejażdżka samochodem nawet po okolicy. I cały czas mi wypominasz tamten atak, a od tamtego czasu nic nie odwaliłem!
 Mason syknął i strzelił go w twarz wierzchem dłoni.
 — Nie dotykaj mnie! — wycedził zimno i nienawistnie. Czuł się oszukany. Wiedział, po prostu wiedział, że Josh znowu go oszukuje! A on głupi chciał mu nawet zaufać.
 Josh nawet nie pisnął, tylko złapał się za policzek, krzywiąc się boleśnie. Nie chciał mówić o wyjściu. Miał nie wychodzić…
 Nieświadom tego, że ma mokre od łez oczy, spojrzał na niego.
 — Nie wyrzucaj mnie — wydusił. — Pokażę ci, o co chodzi, możesz się nawet wściec, ale nie każ mi iść…
 Mason ściągnął brwi. Nadal wyglądał na wściekłego, ale też na zaintrygowanego.
 — Co? — syknął.
 — To… chodź — mruknął Josh, czując, że teraz nawet jak wkurwi Masona tym jebanym forum, które zaczął w myślach przeklinać na wszystkie sposoby, to lepsza będzie jego złość niż wywalenie na bruk, gdzie zaraz by go ktoś zeżarł albo zestrzelił. Po drodze do pokoju komputerowego zaczął więc już tłumaczyć. — Przypadkiem wpadłem ostatnio na takie forum… Wiesz, dla chorych.
 Mason szedł za nim nadal, cały napięty. Nic nie mówił, tylko słuchał Josha. Złość jednak z niego nie schodziła. Przekonywał się tylko o tym, że chłopak znowu chciał go okłamać. Nawet jeśli było to niemówienie całej prawdy, to i tak kłamstwo.
 Josh zerknął na niego, obserwując reakcje. Na jego własnym policzku wykwitł już czerwony ślad.
 — I tam był taki czat, gdzie można było pogadać z innymi chorymi.
 — Widziałeś się z jakimś? — syknął Mason, wchodząc za chłopakiem do pokoiku z zamkniętym laptopem leżącym na biurku.
 — Nie! — zaprzeczył żywo Josh, patrząc na niego tak intensywnie, jak tylko było możliwe. Widać było w jego oczach niemal gorączkowe pragnienie zapewnienia Masona o swoich słowach. Nie chciał go zawieść! Nie wiedział nawet, czy, jeśli faktycznie umówiłby się z tym homofobicznym chujem na spotkanie, to byłby gotów, by na nie pójść.
 Wciąż chodziła mu po głowie myśl, że przez ostatnie kilka tygodni Mason był dla niego dobry i ten czas, mimo braku seksu, za którym strasznie tęsknił, wydawał mu się naprawdę miły. Chciał mu pokazać, że jemu również zależy na ich dobrych relacjach, a znowu spierdolił. Było mu wstyd, kiedy pochylał się właśnie do laptopa i otwierał klapę. Tak naprawdę nie chciał niczego zmieniać poza tym przeklętym zakazem wychodzenia. Dlatego tak go do tego forum ciągnęło…
 — Tylko gadałem z takim kolesiem. O, ten skurwysyn — mruknął, wskazując od razu na okienko rozmowy z Kapranem789.
 Mason spojrzał podejrzliwie na Josha, siadając przed komputerem. Przewinął treść rozmowy
 — „Twój zdrowy.” — Zaśmiał się gorzko, kręcąc głową i mieląc przekleństwa w ustach.
 Josh tylko stał obok i nawet nie patrzył na ekran laptopa. Czuł się jak przestępca. Albo gorzej. Jak zdrajca.
 — Nie chciałem uciekać, bo… lubię z tobą być… Tylko wyjść — szepnął.
 — Ta, właśnie widzę — fuknął Mason, czytając fragment o wychodzeniu w nocy, kiedy go nie ma. — Jaka z ciebie mała, zdradziecka żmija…
 — Bo to zamknięcie jest męczące — odparł Josh, nie unosząc wzroku. — Patrz, nawet mu powiedziałem, że seks jest okej. Ale wyszło, że to pieprzony homofob.
 Mason nie odpowiedział, czytając ze względnym spokojem rozmowę do końca. Urywała się na słowach: „Wyliż mu, kurwo, rowa! Może z wdzięczności się na ciebie wysra.”. A Josh wciąż stał bok, czując rumieńce wstydu na policzkach.
 Mason skrzywił się jeszcze bardziej, po czym przysunął się do klawiatury i odpisał w imieniu Josha z podłym uśmiechem.
JMcM21: Z przyjemnością to zrobię. W zamian nie dość, że będę miał dobry seks, to jeszcze lekarstwo za coś, co sprawia mi przyjemność. Ty natomiast byś musiał najpierw wyruchać stado wielorybów, a potem przez 14 godzin harować jak wół, aby dostać chociaż pół jebanej ampułeczki. Nie wiem komu jest gorzej. :)
 Chłopak widząc, że Mason coś pisze, uniósł spojrzenie i przeczytał. Powieki od razu mu się rozszerzyły w szoku. Nic jednak nie powiedział, nie chcąc denerwować bardziej swojego pana, a poza tym i tak nie wiedział co. Odpowiedź Masona była… miażdżąca.
 Nagle rozległo się ciche pyknięcie oznajmiające, że rozmówca odpisał. Josh od razu z bijącym sercem podsunął się bliżej, patrząc Masonowi przez ramię na okienko czatu.
Kapran789: Hahaha, długo trawiłeś odpowiedź. I wolę 14 godzin harówy niż mieć dupę jak wielki kanion jak twoja, pedale.
JMcM21: Och wybacz, musiałem na chwilę odejść, bo wołali mnie na podwieczorek. Służąca mojego pana zrobiła nam pana cottę z polewą ze świeżych malin. Pycha.
JMcM21: A co do twojej uwagi. Moja dupa ma się świetnie. Dziękuję — odpisał Mason z wrednym uśmiechem na ustach.
 Skonsternowany Josh patrzył na całą rozmowę i jakoś tak odruchowo zacisnął pośladki.
Kapran789: Poczekaj, aż się ten twój zdrowy znudzi twoim dupskiem, jak przestaniesz utrzymywać w sobie odpady, cioto. Co ty tu jeszcze, kurwa, robisz?
Kapran789: To forum dla normalnych ludzi szukających pomocy, a dewiantów jak ty do kopalni powinni wysyłać! To przez was, pedały, pewnie ten wirus jebany się szerzy.
 Mason przed komputerem zaśmiał się i kliknąwszy kilka rzeczy, sprawdził numer IP swojego rozmówcy. Ze spokojem, który mógł zwiastować tylko burzę, spisał go sobie na kartce i dopiero odpisał.
JMcM21: Współczuję, że ty zamiast mnie w takiej siedzisz. Chociaż dziwne, że wypuszczają takie zacofane pospólstwo do komputerów. Ach, jakie to nasze państwo jest dobre i łaskawe — jawnie ironizował i tylko czekał, aż koleś go zbanuje.
Kapran789: Jak ci tak dobrze gdzie jesteś, to idź dalej nadstawiać pizdy!
 Josh już wiedział, że Mason nieźle tego pieprzonego homofoba wkurwił. Nie chciał jednak się wtrącać, mimo że to w jego imieniu Mason pisał.
 Kapran789: Może ci jeszcze ten „byczek” swojego fiuta wsadzi, to będziesz miał pieprzoną, zdublowaną penetrację, aż ci, kurwa, nosem wyjdzie.
 Mason zmarszczył brwi.
 — Byczek? — spytał i odwrócił się do Josha.
 — No… tam wyżej pisałem, że sprowadziłeś Eliota, żeby mnie pilnował — wyjaśnił chłopak, cofając się nieco i nie patrząc mężczyźnie w oczy.
 — I to jest ten byczek, który jeszcze ma ci wsadzić? Byś jechał na dwa baty. — Zaśmiał się. Najwyraźniej obelgi Kaprana w jakiś niewyjaśniony sposób go rozluźniły.
 — To nie jest zabawne — fuknął Josh, zerkając mu krótko w oczy, nawet nie chcąc sobie tego wyobrażać. W ogóle nie chciał się zbliżać do Eliota, ani żeby Eliot zbliżał się do Masona…
 — Nie? — Zaciekawił się, olewając kolejne wulgaryzmy, w których Kapran najwyraźniej się lubował.
 — Nie — odparł pewniej Josh, chcąc go spojrzeniem przekonać, że bardzo… bardzo nie pasuje mu to, o czym właśnie rozmawiali. W ogóle nie chciał, żeby Eliot wiedział, kim tu jest, a co dopiero zbliżał się do niego i go dotykał…
 Wzdrygnął się.
 Mason obrócił się w fotelu przodem do Josha. Założył ramiona na klatce piersiowej.
 — A czemu, hmm?
 — Bo nie dostaję lekarstwa za dawanie dupy twojej służbie — fuknął chłopak, nie wierząc, że mężczyzna w ogóle to rozważa.
 — Nie? — spytał z cwanym uśmiechem. — A ja myślałem, że dostajesz lekarstwo za spełnianie wszystkich moich zachcianek — zamruczał nisko. — Bo przecież… tak właśnie jest, prawda? — spytał przebiegle.
 — Tak… Nie… Nie wiem — mruknął Josh. Już nawet nie wiedział, czy może jakoś zaoponować po takiej kłótni, by nie nagrabić sobie bardziej. Ale zdecydowanie nie chciał mieć nic wspólnego z Eliotem i wierzył, że Mason tylko się z nim drażni. Podle, ale tylko drażni. — Potem bym dla ciebie nie był… dość…. dobry — końcówkę zdania wymamrotał ledwo słyszalnie.
 — Hmm? — zachęcił go mężczyzna. — No, mów trochę głośniej. Po czym nie byłbyś dość dobry?
 — Jakby mnie… No kurwa, Mason — jęknął Josh, patrząc na niego zagubiony. — Nie rób se jaj ze mnie.
 Mężczyzna uśmiechnął się podle.
 — Nie robie sobie jaj. Mów — rozkazał surowo.
 Josh zaczerwienił się mocno i zadrżał. Był totalnie zażenowany. Zacisnął usta, patrząc buntowniczo w oczy mężczyzny. Wiedział, że robił to specjalnie.
 — Bo jak mnie będzie jeszcze jeden facet pieprzył, to będę dla ciebie za luźny — niemal wycedził przez zęby, chcąc zniknąć.
 Mason powstrzymał się przed szerszym uśmiechem na ustach, przez co na jego twarzy pojawił się specyficzny grymas.
 — A nie martwisz się, że będziesz… — odwrócił się do komputera, szukając wśród obelg Kaprana, który chyba na tyle się w końcu zdenerwował, że sobie poszedł, jego wypowiedzi o luźnym zwieraczu. — Jak on to…. ujął…
 Josh od razu dopadł do komputera i zakrył dłońmi okienko czatowe.
 — Nie nabijaj się — jęknął, czując się absolutnie poniżony. — Wystarczy mi twój kutas, a ty chyba, no… nie chcesz, żebyś miał potem… — zamotał się nieco i skończył płasko: — gorsze warunki w seksie.
 — Nie chcę — odparł Mason i chwycił go za nadgarstki, odciągając mu dłonie od komputera. — I nie pozwalaj sobie za dużo, bo dziś już sobie dość nagrabiłeś.
 Josh przełknął ciężko ślinę i cofnął się nieco. Nic też nie dodał, mając nadzieję, że temat został zamknięty, a Mason chociaż trochę się uspokoił przez tę rozmowę. Nie chciał, żeby był na niego wściekły.
 Mason spojrzał na niego srogo, po czym wyłączył forum, zablokował je, aby się nie wyświetlało w wyszukiwarce, jeśli nie zna się adresu i usunął z historii.
 — To tyle, jeśli chodzi o pozwalanie ci na korzystanie z komputera. Możesz najwyżej w sypialni grać na konsolach — obwieścił surowo, a może po prostu bez emocji.
 Josh wykrzywił usta boleśnie, ale przytaknął, nie patrząc na niego. Teraz zgodziłby się na wszystko, by mu Mason wybaczył.
 Mężczyzna jeszcze zamknął komputer, złożył karteczkę z IP Kaprana i wstał, chowając ją do kieszeni.
 — Wracaj na górę — rzucił do Josha, chcąc już wyjść sam z pokoju.
 Chłopak posłusznie wyszedł z gabinetu, wychodząc po schodach na piętro. Czuł się chujowo. Nie dość, że przyjął jakieś głupie wezwanie do sądu, przez które Mason może mieć poważne problemy, to jeszcze mężczyzna wyraźnie się na nim zawiódł. Gdzieś w środku jednak cieszył się, że ten go nie wyrzucił. Jak kiedyś sam chciał uciec, tak teraz nie chciał odchodzić od Masona. Czuł się z nim silnie związany i nawet teraz miał ochotę wrócić się, objąć go i przylgnąć do jego umięśnionego ciała. A Mason szedł tylko krok za nim. Przez to czuł jeszcze silniej jego zapach zamieszany z zapachem skórzanej kurtki. Pociągnął dyskretnie nosem i aż zamknął na chwilę oczy, przystając w połowie kroku.
 Mason od razu pchnął go lekko w plecy.
 — Co tak zwlekasz? Już tęsknisz za swoim internetowym kolegą? — zakpił.
 — Nie — odburknął Josh i obejrzał się na niego. Po sekundzie wahania, zapytał, nawiązując do wcześniejszego krzyku Masona: — Nadal nie mogę cię dotykać?
 — Bo co? — prychnął, stając obok niego.
 Josh znowu się zawahał, patrząc na jego klatkę piersiową. W końcu stwierdził, że najwyżej znowu oberwie i podsunął się do niego, obejmując go w pasie, a policzek przykładając do jego obojczyka. Przymknął oczy, czekając w napięciu na reakcję i równocześnie delektując się ciepłem i zapachem Masona.
 Mężczyzna spojrzał na chłopaka w niemym szoku.
 — Co ty… Co ty, kurwa, robisz? — wykrztusił po dobrej chwili, trzymajac dłonie szeroko rozłożone.
 Josh wciągnął powoli powietrze przez nos i ścisnął mocniej mężczyznę, jakby chciał się w niego wtopić.
 — Nie wiem. Musiałem. Mason… serio przepraszam — szepnął, czując się idiotycznie, ale nie chciał się odsuwać.
 Mason przewrócił oczami, nie obejmując go, ale puszczając dłonie luźno na boki ciała.
 — I na chuj mi twoje przeprosiny, jeśli znowu będziesz robił swoje?
 — Nie będę — odparł Josh, bo w tym momencie święcie w to wierzył. Nic na to nie mógł poradzić, że nie przewidział tego, jak zareaguje na takie zachowanie ze strony Kaprana. Postanowił jednak teraz jakoś stłumić to pragnienie wyjścia na zewnątrz. Może kiedyś mu to Mason wynagrodzi.
 — A ja będę latał na paralotni. Na chuj mi twoje obietnice? — fuknął, starając się wyswobodzić z jego objęć, ale Josh trzymał go mocno i nawet ścisnął bardziej.
 — Udowodnię ci, tylko daj mi szansę.
 — Już ci jedną dałem — stęknął Mason, zaczynając się irytować. Wzniósł nawet oczy ku niebu.
 — Wiem, spierdoliłem — mruknął Josh, wycofując się wreszcie i ruszył ponownie w stronę pokoju Masona w wisielczym nastroju.
 Mężczyzna prychnął pod nosem i poszedł za nim. Wbił dłonie w kieszenie.
 — Tylko teraz mi tu nie udawaj zbitego psa, bo jeszcze uwierzę.
 Josh tylko zacisnął usta, wcale nie mając zamiaru niczego udawać. I tak się czuł jak zbity pies.
 Kiedy weszli do pokoju, nawet nie wiedział, co ze sobą zrobić, ale w końcu usiadł na fotelu z podkulonymi kolanami.
 — W ogóle… z tym Tuckiem, to pewnie ja też będę za świadka robił? — rzucił od razu, kiedy sobie o tym przypomniał.
 — Się okażę, ale wolałbym cię nie zabierać do sądu — mruknął Mason, który stał w drzwiach do łazienki i rozbierał się powoli.
 Spojrzenie zielonych oczu Josha śledziło jego ruchy niemal zachłannie.
 — Ale moje słowa by na twoją korzyść poszły, jeśli byś mnie zabrał.
 — Może, ale ty nie umiałbyś się tam opanować.
 — To byś mi wstrzyknął lekarstwo przed — mruknął Josh i kiedy tak na niego patrzył, pomyślał o swojej nagrodzie. Od razu sposępniał, kiedy zdał sobie sprawę, że w takich okolicznościach Mason za nic nie da mu dupy.
 — Ty i tak nie umiesz się opanować. Choćbym miał cię przyćpać potrójną dawką — syknął i wszedł do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi.
 Josh zaskamlał pod nosem niekontrolowanie. Poczucie winy było aż miażdżące. Zaczął gorączkowo myśleć, co zrobić, żeby Mason spojrzał na niego przychylniej. Rozejrzał się po pokoju, jakby cokolwiek miało mu pomóc wymyśleć jakiś sposób. Jednak ani telewizor nie włączył się sam i nie pojawił się tam speaker mówiący mu, co mógłby zrobić, ani książki na półce cudownie się nie otworzyły, by dać mu jakąś wskazówkę. Za to przez myśli Josha przemknęło coś szalonego.
 Zarumienił się mocno, kiedy zaczął rozważać pewien pomysł, ale jakoś automatycznie zaczął on się klarować w jego głowie. Przecież Mason lubił niegrzeczne teksty… A on sam miał już dużą chcicę po tej przerwie… Więc może…
 Zaburczał pod nosem niecierpliwie i zaczął się błyskawicznie rozbierać, chcąc zdążyć przed powrotem Masona z łazienki. Serce biło mu szaleńczo, ale chciał to zrobić szybko, nim zda sobie sprawę, że to może być najgłupszy pomysł, jaki mógł mu przyjść do głowy.
 Zaczął pospiesznie szperać w szafkach i kiedy znalazł ten przeklęty lubrykant, który kiedyś podarowała mu Anna, wycisnął sporo na palce i z zażenowaniem nasmarował sobie nim cały rowek. Pisnął krótko i wytarł dłoń o udo, po czym podszedł do biurka i sięgnął po marker. Stanął tyłem do lustra i ze skupieniem na twarzy napisał na pośladkach dość krzywo, niestety nie zdając sobie z tego sprawy, lustrzane odbicie słów „wyruchaj mnie, proszę”.
 Odrzucił marker i położył się na łóżku, tyłkiem w stronę drzwi do łazienki, wypinając go wysoko. Czuł, że robi coś, czego może potem żałować i było mu strasznie wstyd, ale czekał nieruchomo w napięciu na przybycie Masona.
 Po dłuższej chwili, kiedy już nawet zaczęło mu się robić chłodno między pośladkami, usłyszał, że drzwi się otwierają, a następnie rozlega się głos jego pana.
 — A ty co… O kurwa… — zaczął najpierw z warknięciem i zdziwieniem, a następnie z szokiem w głosie. — O kurwa — dodał znowu, po czym zaśmiał się lubieżnie.
 Josh cudem przełknął ślinę przez ściśnięte gardło. Uda zadrżały mu niekontrolowanie, a on stłumił jęk wstydu w pościeli i tylko poruszył lekko tyłkiem, mając nadzieję, że napis dobrze widać i że Mason nie zareaguje negatywnie. Czuł sam, jaki jest czerwony na twarzy, bo było mu w nią strasznie gorąco.
 Mason zbliżył się do Josha z cwanym, pełnym żądzy uśmieszkiem.
 — No proszę… — Przesunął palcem po udzie chłopaka, w górę, na jego pośladek. — Co my tu mamy? — Jego głos był niższy niż zwykle.
 — Dziu… dziurę do wyruchania? — wyszeptał Josh w pościel, czując, jak dotyk Masona był niemal elektryzujący.
 Mason oblizał się krótko. Intrygowało go, co chłopaka nagle tak naszło, aby się tak wystawiać. Czym dłużej patrzył na napięte, lekko trzęsące się z nerwów ciało Josha, tym bardziej nie mógł skupić się na myśleniu.
 — Chętną dziurę do wyruchania? — spytał jeszcze i z cichym stęknięciem dotknął wilgotnej szparki.
 Josh drgnął mocniej i nawet wydusił jakiś nieartykułowany dźwięk, a dziurka zacisnęła się delikatnie.
 — Tak…
 Mason sapnął, napalając się jeszcze bardziej. Pod ręcznikiem miał już przyzwoity wzwód.
 — Powiedz to, coś napisał — rozkazał, rozchylając mu pośladki i z lubością obserwował, jak mięsnie zaciskają się i rozluźniają niemal zachęcająco. Na samą myśl, że się tam wsunie, jego penis drgnął. Cały rowek chłopaka był wilgotny od lubrykantu.
 Nie otrzymał odpowiedzi od razu. Dopiero po chwili Josh wymamrotał zduszonym, zachrypniętym z nerwów i podniecenia głosem:
 — Wyruchaj mnie, proszę.
 — Kurwa… — syknął Mason, po czym stęknął nisko, a Josh poczuł, jak łapie go za biodra swoimi dużymi dłońmi i ściska je, przyciągając bardziej na skraj łóżka. Nie czekał też nawet sekundy, aby o jego rowek otarł się gorący jak ogień chuj Masona.
 Stęknął głośno, a jego własny penis wisiał sztywny i ciemny pomiędzy udami. Bał się trochę, że będzie bolało, bo nie robili tego w końcu kilka tygodni, a on nie zrobił sobie palcówki przed. Chciał go jednak. Pragnął, by ten kutas wdarł się w jego wnętrze i przerżnął go mocno! By był pewien, że Mason go pożąda, chce go dla siebie, a nie jakiegoś byłego wojskowego. I że lubi jego tyłek.
 — Mnnn… — mruknął cicho i czerwieniejąc jeszcze bardziej, rozsunął bardziej nogi.
 Mason tylko sapnął, łapiąc go jeszcze mocniej. Sam pochylił się nad Joshem, tak że ten czuł jego oddech na karku i dłoń, która wpierw zsunęła się na brzuch, a następnie na klatkę piersiową chłopaka.
 — Czuję… — mężczyzna wydyszał w jego bark bardzo ogólnikowo i otarł się o jego śliski rowek. — Uu… kurwa… — zaklął ponownie, raz po raz napierając na jego wejście.
 — O Boże, wreszcie — wyrwało się Joshowi, który wygiął lekko kręgosłup, tym samym sprawiając, że jego pośladki wypięły się bardziej do Masona. Czuł przy tym żar na policzkach i był wdzięczny, że pozycja nie pozwalała mężczyźnie zobaczyć jego twarzy.
 Mason uśmiechnął się szerzej, po czym przejechał paznokciami przez całą klatkę piersiową i nawet brzuch chłopaka.
 Josh pisnął gwałtownie, aż podrywając się na wyprostowanych rękach i dysząc głośno. Jego ciało było rozpalone, a teraz delikatne, czerwone ślady zostały na nieco wilgotnej skórze.
 Mason od razu przesunął dłoń na jego szyję. Pogładził ją władczo, po czym chwycił w palce jego szczękę i odwrócił w swoją stronę.
 — Nieźle mnie podszedłeś… — wydyszał, rozpalony.
 Josh stęknął, patrząc na niego wilgotnym spojrzeniem. Miał takie ładne, jasnozielone oczy o migdałowym kształcie. Do tego jego usta były teraz zaczerwienione i lekko rozchylone, a policzki rumiane ze wstydu.
 — Czyli… chcesz mnie? — wydusił.
 — Uu…. — Mason zasyczał w odpowiedzi, obnażając zęby i napierając na jego cholernie ciasną szparkę. Czuł, jaka jest gorąca i jak z trudem powoli go pochłania. — Uu… A żeby cię… — Ugryzł go w dolną wargę, nadal się wsuwając bez litości. — Inaczej… inaczej bym cię, cholero, tu nie trzymał.
 Josh zaskamlał ni to w odpowiedzi na jego słowa, ni to na mocne rozpieranie, które czuł na dole.
 — Mn… Mas… on… — zdołał wymamrotać nieskładnie, bo zaraz potem, nie wyrywając szczęki z uścisku, zacisnął mocno powieki. Bolało, ale starał się nie stawiać oporu. Chciał być jego!
 Mason polizał jego wargi, w międzyczasie się w niego wsuwając. Ciasnota, jaka otaczała jego penisa, niemalże go dławiła. Chwilowej stagnacji jednak długo nie wytrzymał i po dosłownie sekundzie Josh poczuł, jak jego pan się w niego wbija aż do samego końca.
 Krzyknął głośno, zaciskając mocno palce na pościeli. Już wiedział, że nie będzie mógł prosto chodzić po tym seksie. Uchylił lekko powieki i spojrzał na mężczyznę gorączkowo, z niemym błaganiem o więcej. Czuł się rozpalony!
 Mason wciągnął jeszcze powietrze przez zaciśnięte zęby, po czym puścił szczękę Josha. Zamiast tego złapał go mocno za kark i wbił jego twarz w pościel. Nie dając mu nawet chwili na wytchnienie, zaczął poruszać się w nim, stękając nisko i ciężko.
 Dzięki temu, że chłopak wcześniej się nawilżył, jego penis miał dobry poślizg, jednak Mason wciąż czuł spazmatyczne ściskanie nierozluźnionego jeszcze dostatecznie wnętrza. Co raz uderzał o pośladki z tym zachęcającym napisem, a uda chłopaka mocno drżały.
 Josh niekontrolowanie skamlał i popiskiwał mało ludzko w odpowiedzi na pieprzenie. Wyraźnie nie miał nawet jak sięgnąć do swojego sztywnego penisa, bo tylko zaciskał palce na pościeli, a po chwili również i zęby. Mason trzymał go przy tym za kark i wbijał się w niego mocno. Jak w swoją sukę. Stęknął przy tym głośno. Było mu dobrze.
 Josh nie zwrócił nawet uwagi na to, że jego wyczulony słuch uchwycił stłumioną rozmowę Anny i Roberta, którzy wraz z Eliotem musieli wrócić właśnie z kościoła. Usłyszał jednak, że ruszają w przeciwnym kierunku niż do sypialni Masona, więc nie starał się nawet tłumić dźwięków, jakie wydawał. Nie był ich zresztą do końca świadom. Potrafił się tylko skupić na sztywnym chuju, który wdzierał się w jego dupę i robił mu tam tak dobrze.
 — Szz… Tak… uu… — zawarczał mu do ucha Mason, zaciskając mocniej palce na jego ciele. Nie było wątpliwości, że zostaną po tym ślady, ale nie to się w tej chwili liczyło. Ważne było, że przyjemność się przedłuża, zbliżając się jednak do końca. Mason wykonywał coraz bardziej chaotyczne ruchy biodrami, ale nie zmniejszając przy tym ich siły.
 Wszystkie emocje i doznania kotłowały się w Joshu, co wreszcie zaowocowało obfitym wytryskiem, kiedy, nie mogąc się już powstrzymać, zapiszczał głośno i spiął się cały, podrygując przy tym.
 Mason stęknął głośniej, czując, jak chłopak się na nim zaciska. Jeszcze chwilę wdzierał się w pulsujące wnętrze, aż w końcu złapał swojego pupila obiema dłońmi w pasie i doszedł głęboko w jego wnętrzu.
 Josh już tylko dyszał głośno w pościel, czując, że jakby Mason go nie trzymał, to rozjechałyby mu się kolana. A mężczyzna jeszcze dłuższą chwilę go podtrzymywał, aż w końcu z cichym westchnieniem wysunął się z niego i lekko odsunął, rozmasowując na czerwonych pośladkach Josha wilgoć spomiędzy nich.
 Chłopak poddał się temu bez sprzeciwu. Opadł całkiem na łóżko, starając się uspokoić lekkie drżenie. No i wyglądało na to, że marker z jego tyłka tak łatwo nie zejdzie.
 — „Wyruchaj mnie, proszę” — Mason przeczytał ponownie już trochę zatarte literki. Spojrzał na swoje ciało, widząc na nim czarny ślad. — Dobre. — Uśmiechnął się i usiadł na brzegu łóżka obok rozpłaszczonego Josha.
 Ten zarumienił się i wpierw schował odruchowo głowę w pościeli, nim wreszcie zerknął na Masona.
 — Bo… nie zrobiłem z siebie idioty, co? — mruknął, lekko wykrzywiając usta.
 Mężczyzna pogłaskał go po czerwonych pośladkach i nawet jeden uszczypnął.
 — Nie. Idioty nie. Zrobiłeś z siebie co najwyżej nieźle napaloną sucz, ale nie idiotę — odparł dość cicho z wyczuwalną błogością w głosie. Jemu chyba też brakowało dobrego, ostrego seksu.
 Josh nie wiedział co gorsze, ale uśmiechnął się lekko kącikiem ust. Nie chciał jednak zmieniać pozycji, a na pewno już siadać. Miał strasznie obolały tyłek, ale było mu dobrze.
 — Miałem jeszcze poćwiczyć dzisiaj… ale chyba nie dam rady. — Zaśmiał się krótko.
 — Raczej nie. Zresztą, cały ranek ćwiczyłeś. Aż tak ci się nudzi?
 — Chcę kondycję poprawić. Ale nie widzę efektów w ogóle — odparł Josh, aż zerkając po sobie, kiedy uniósł się na łokciach. — Nie wiem nawet, czy przez ten chujowy wirus jestem w stanie coś zmienić.
 — A przypomnij mi kiedy zacząłeś? Trzy dni temu? — Mason bez litości zakpił z niego. — Jak niby masz czuć efekty?
 — Na siłowni zacząłem trzy dni temu, ale tak to pompowałem codziennie i przysiady robiłem i brzuszki, i chuj — mruknął Josh z lekkim wyrzutem na jawną kpinę.
 — Nie chudniesz.
 Temu musiał przyznać rację. Przez pierwsze kilka miesięcy po zainfekowaniu drastycznie spadł na wadze, ale teraz rzeczywiście nie chudnął. To był jakiś plus. Przytaknął więc tylko, chociaż niezbyt pocieszało go, że też nie rósł.
 — To… Pójdę się umyć — rzucił wreszcie, ostrożnie unosząc się z łóżka, ale Mason jednym ruchem sprowadził go na nie z powrotem.
 — Gdzie się wybierasz? — spytał. Jakoś nie miał ochoty tracić widoku rozpłaszczonego, nagiego ciała Josha. Do tego tak umęczonego i zaczerwienionego po seksie.
 Joshowi wyrwało się głuche jęknięcie, kiedy w pierwszej kolejności upadł tyłkiem na materac. Przekręcił się od razu na bok i spojrzał z dołu na mężczyznę, lekko się rumieniąc.
 — Mam… mokro — mruknął.
 — No i?
 — Chciałem to zmyć… i napis też.
 — Nie. Napis jest dobry. — Mason zlustrował ciało chłopaka. — Może nawet by ci się zdał taki na stałe.
 — Mam kolczyk na stałe! — zaoponował Josh od razu, patrząc na niego z przestrachem, którego nie potrafił opanować.
 — Wiem. — Mężczyzna uśmiechnął się okrutnie. — Ale napis był twoim pomysłem.
 — Ale to tylko raz… I tak wiesz, że tego chcę — wydusił Josh, chcąc jakoś inaczej go podejść, by nawet nie rozważał tego głupiego pomysłu. Jeszcze kolczyk nie był aż tak wstydliwy, ale jakby kazał mu wytatuować to na pośladkach… Jakoś automatycznie jego myśli podążyły do chociażby jakiegoś przeglądu przez personel szpitalny czy wojsko… spaliłby się ze wstydu. Nie chciał tego na sobie.
 Mason pochylił się do Josha i przesunął kciukiem po boku jego twarzy. Wciąż był nagi i pachniał sto razy mocniej niż po tym, jak wyszedł z łazienki.
 — Tylko raz? — Zlustrował czarnymi oczami twarz chłopaka, po czym nagle ściągnął brwi i ścisnął go za szczękę. — Ciesz się, że, kurwa, dodałeś tę drugą część.
 Josh drgnął i przełknął ciężko ślinę. Serce uderzyło mu mocniej w piersi i tylko pokiwał usłużnie głową. Równocześnie jednak nie powstrzymał się przed mocniejszym wciągnięciem zapachu mężczyzny.
 — Mhm…
 Mason za to dalej mierzył go spojrzeniem. Jego oczy były aż hipnotyzujące. Na tyle, że Josh nawet nie zauważył, kiedy się jeszcze bardziej do niego zbliżył i wpił się w jego usta, całując mocno i brutalnie. Odsunął go też zaraz od siebie i puścił.
 — Idź się umyć.
 Josh odetchnął, ale i tak zagapił się na niego o chwilę za długo. Oblizał usta gorączkowo i dopiero wstał. Dość krzywo podążył do drzwi, prezentując tym samym mężczyźnie swój wilgotny, popisany markerem tyłek.
 Kiedy był już przy drzwiach łazienki, do tych wejściowych do sypialni ktoś zapukał, więc chłopak niemal wbiegł do środka i zatrzasnął drzwi. Tymczasem Mason usłyszał z drugiego końca głos Roberta:
 — Panie Awordz? Jest pan już?
 — Jestem, jestem! Nie wchodź. Co chcesz?
 — Mam dla pana witaminy i kawę, a Eliot pyta, czy potrzebuje go pan do czegoś, bo chciał wyjść i kupić lekarstwa dla siebie. A raczej… jeśli to możliwe, ja bym z nim wyszedł, bo on pieniędzmi nie dysponuje.
 Mason przetarł dłońmi twarz i rzucił się na łóżko na plecy.
 — Zaraz wezmę. I możesz z nim iść. A i… — zawahał się — przynieść ciastka jakieś… czy coś.
 — Ciastka…? — Robert wyraźnie się zawahał. — Pan… pan nie może…
 — Wiem, kurwa! — syknął Mason, wgapiając się w sufit. Głos Roberta w tej chwili był z tymi słowa, dużo bardziej irytujący niż powinien.
 Chwilę za drzwiami panowała cisza, ale w końcu usłyszał głuche „dobrze, przyniosę” i mężczyzna najwyraźniej wrócił się do kuchni.
 Mason odetchnął ciężko, jakby zrobił coś wyjątkowo złego. Przymknął nawet oczy i rozłożył się wygodniej na łóżku.
 Robert zdążył wrócić z kuchni, nim Josh wyszedł z łazienki.
 — Zostawić tacę pod drzwiami, czy mogę wejść? — zapytał przez drzwi.
 — Pod drzwiami! — odkrzyknął Mason, nadal leżąc nago na łóżku. Nie chciało mu się w ogóle ruszać.
 — Tak jest. To my z Eliotem wychodzimy, panie Awordz — odpowiedział Robert i oddalił się wreszcie, a dosłownie minutę później z łazienki wychylił się Josh.
 Był odświeżony, włosy najwyraźniej też umył, bo były lekko wilgotne, a biodra przepasane miał czerwonym ręcznikiem. Kiedy tylko wyszedł przez drzwi, ze środka aż wydobyła się para. Musiał się myć w gorącej wodzie. Widząc Masona na łóżku, obejrzał go z góry na dół, zawieszając na dłużej wzrok na jego długich włosach, seksownym zaroście i dużym penisie.
 — Wyjdź z pokoju i przynieś to, co zostawił Robert przed drzwiami — mruknął Mason, nie ruszając się z łóżka. Miał przymknięte oczy i rozluźnioną twarz.
 Josh zamrugał, ale posłusznie wyjrzał z pokoju, gdzie pod drzwiami zobaczył drewnianą tackę z filiżanką parującej kawy, małym kubeczkiem z jakimiś tabletkami w środku oraz talerzykiem pełnym różnych ciasteczek. Podniósł wszystko i wrócił do sypialni, zamykając za sobą drzwi. Podszedł do łóżka i wszedł na nie, kładąc tackę płasko na materacu tuż obok mężczyzny.
 Mason ziewnął jeszcze, przeciągnął się i usiadł na łóżku. Naciągnął kawałek kołdry, aby zakryć krocze i sięgnął po kawę oraz leki.
 — Ciastka są dla ciebie.
 Josh zerknął na niego szybko i uśmiechnął się. Sięgnął po kruche ciasteczko z kawałkami czekolady i wpakował sobie do ust. Odetchnął, jedząc z lubością. Wciąż pamiętał, jak długi czas żywił się zupkami chińskimi.
 — Weź jedno. Nic się nie stanie, jak zjesz — zasugerował.
 Mason prychnął i potrząsnął lekami w małym kieliszeczku.
 — Mam swoje cukierki.
 Josh spojrzał na nie z niechęcią i oblizał usta.
 — Nie rozumiem faszerowania zdrowego człowieka prochami — mruknął, siedząc naprzeciwko mężczyzny po turecku i jedząc ciastka. Był strasznie głodny po tych wszystkich przeżyciach, więc zapchanie się ciastkami na tę chwilę mu odpowiadało. — A… co z tym Tuckerem? Kiedy masz się stawić?
 — Za dwa tygodnie pierwsza rozprawa. Najpierw jednak poodciągam to z miesiąc, może dwa, a potem się zobaczy. — Wzruszył ramionami, popijając kawą kolejne tabletki.
 — Może do tego czasu jakiś dziki go zeżre — mruknął Josh z mściwością w głosie i wgryzł się w kolejne ciastko, jakby było głową Tuckera. Zawarczał przy tym zwierzęco.
 — Może — przytaknął Mason. Nie miałby nic przeciwko temu.


– 23 – Wyczekana nagroda
 


15 lipca 2012
 

Josh wcisnął twarz w poduszkę, kiedy powoli się przebudził, poruszył i pierwsze co poczuł to skutki wczorajszego seksu. Czasami nie wiedział, czy było to bardziej niekomfortowe, czy podniecające, ale na pewno dość specyficzne.
 Zaburczał, automatycznie wciągając zapach poduszki. Pachniała Masonem. Tak, za to jedno lubił być zarażony. Tak dużo lepiej czuł swojego pana. Którego nie było tuż obok, kiedy otworzył oczy.
 Przetarł zaspane powieki i usiadł na materacu. Rozejrzał się, jakby Mason miał nagle wyskoczyć z szafy i ziewnął. Dopiero po długiej chwili kontemplacji drzwi do sypialni uniósł się i zaczął ubierać.
 Kiedy akurat zakładał bieliznę, do sypialni wszedł Mason. Włosy miał związane, do tego podkoszulkę i dresowe spodnie. I był spocony. Musiał biegać. Spojrzał na Josha, idąc do łazienki.
 — Zdejmuj je i wracaj do łóżka.
 Chłopak zatrzymał się w połowie ruchu, patrząc za nim z lekkim szokiem. Za to kiedy zapach mężczyzny, teraz wyjątkowo silny przez wysiłek fizyczny, dotarł do jego nozdrzy, zadrżał na całym ciele.
 Nie wiedząc za bardzo, dlaczego dostał taki rozkaz, zsunął znowu z tyłka bokserki i wszedł pod kołdrę.
 Po kilku minutach z łazienki wyszedł Mason, już odświeżony. Miał na sobie tylko świeżutkie spodnie. Jego włosy były rozpuszczone i wilgotne na końcach. Niespiesznie, ale zdecydowanie wszedł na łóżko i złapawszy Josha za twarz, pocałował go mocno i krótko. Chłopak stęknął mimowolnie i wpatrzył się w Masona. Sięgnął dłonią do jego włosów i uśmiechnął się lekko.
 — Tak ci lepiej.
 Mężczyzna uśmiechnął się w jego usta.
 — To dobrze — odparł i sięgnął dłonią do jego biodra. — Jak tam?
 Skrępowany Josh oblizał się i spuścił wzrok na zarost mężczyzny.
 — Okej…
 — Okej? — ten drążył, oglądając sobie jego twarz. Po wczoraj miał jakoś za dużo energii i ochoty. Ale i tak wolałby wiedzieć, jak bardzo tyłek Josha jest „okej”, zanim by coś zrobił. — I jadłeś już, czy dopiero wstałeś?
 — Wstałem dopiero. Miałem się ubrać i pójść do kuchni właśnie. A ty? Ćwiczyłeś? — zapytał, znowu zerkając w jego oczy i mając nadzieję, że tak uniknie odpowiedzi na pierwsze pytanie.
 — Tak. Nie idę już w tym tygodniu na swoje zajęcia, więc muszę w domu — odparł Mason i jeszcze raz go cmoknął. — Ale nie odpowiedziałeś. A to — położył mu dłoń na klatce piersiowej — bardzo — pchnął go w nią, kładąc na pościeli — źle wróży — skończył, ponownie go całując tym razem naprawdę mocno i namiętnie.
 Josh objął go momentalnie za szyję i przymknął oczy, delektując się smakiem jego ust i nawet nieco unosząc i opuszczając ciało w dół na pościeli. Chciał mieć na sobie jego zapach. Jedynie krępowało go, że był znowu cały rozebrany pod nim.
 Mason dłuższą chwilę go całował, ściskając mocno jedną ręką za biodro, a drugą trzymając na jego klatce piersiowej. Dociskał go nią do pościeli.
 — Więc? — spytał w końcu, a jego dłoń z biodra przesunęła się na wewnętrzną stronę uda Josha.
 Chłopak drgnął i rzucił mu krótkie, nieco spłoszone spojrzenie.
 — Ogólnie okej… tylko czuję trochę, jakby wiesz… była wciąż rozepchana. — Zaśmiał się cicho, by załagodzić krępujący wydźwięk tych słów.
 Mason popatrzył mu surowo w oczy, po czym jeszcze raz go pocałował, nim wstał.
 — Nie ruszaj się — rozkazał.
 — Co planujesz?
 — Zobaczysz — odparł, wychodząc na moment z pokoju.
 Josh uniósł się na łokciach i spojrzał z wyczekiwaniem w stronę drzwi. Na razie Mason wydawał mu się niespodziewanie miły, tak samo jak wczoraj po seksie, ale lekki niepokój podświadomie go trawił. Czekał jednak posłusznie na łóżku.
 Kiedy jego pan wrócił, niósł coś zwiniętego w dłoni. Coś wyglądającego jak czarna, trochę błyszcząca, materiałowa taśma. Oprócz tego miał też w dłoni opaskę na oczy, jak do snu. Wszedł na łóżko i bez pytania tę ostatnia założył Joshowi na oczy.
 — A teraz połóż się na plecach.
 Chłopak zamiast tego znieruchomiał i rozchylił usta.
 — Co? Czemu? I… po co ta opaska…?
 — Bo to mają być… niespodzianki. — Mason zaśmiał się i nie czekając, aż Josh sam wykona polecenie, pchnął go na łóżko. Po tym wstał i pociągnął go za nogi, rozchylając mu je dodatkowo. Od razu jedną z nich zaczął obwiązywać taśmą.
 Josh obejrzał się na niego, ale przez opaskę nic nie zobaczył, więc sięgnął do niej dłonią i trochę odchylił.
 — Dobre czy… złe niespodzianki? — odważył się spytać.
 Mason akurat przywiązywał jego nogę do łóżka.
 — Dobre… chyba. — Zaśmiał się.
 Josh przełknął nerwowo ślinę i przytaknął. I tak nie miałby wyboru i za protest by oberwał.
 — Tak chyba szybko nie pójdę na śniadanie… — Zaśmiał się szczekliwie.
 — Nie — padła szybka odpowiedź z dołu, a następnie Mason zaczął związywać mu drugą nogę, a potem obie ręce.
 Dość podenerwowany Josh patrzył w ciemność, którą widział przez opaskę. Jego penis leciutko drgnął, zapewne przez dość specyficzną atmosferę.
 — I… co teraz?
 — Teraz… — usłyszał tuż przy swoi uchu. — Teraz zabawię się z tobą. Z moim małym — Mason dotknął jego penisa, a następnie przesunął dłoń w górę na jego klatkę piersiową — i dużym Joshem. Moim prywatnym, seksualnym niewolnikiem — zamruczał nisko podnieconym głosem.
 — To… to brzmi lepiej niż kurwa — wyrwało się Joshowi, który dość słyszalnie przełknął ślinę, a jego członek, dziwnie obciążony kolczykiem, znowu sam drgnął. Chłopak na próbę pociągnął nogi do siebie, chcąc zobaczyć, jak bardzo może je zgiąć bądź zsunąć. Nie był to duży zakres ruchu. Łóżko Masona był szerokie, więc Josh miał nogi mocno rozsunięte.
 — A co jeszcze lepiej brzmi niż kurwa? — spytał mężczyzna, siadając obok związanego chłopaka i głaszcząc go po ciele swobodnie.
 Ten przekręcił w jego stronę głowę, nieświadom rumieńców na policzkach.
 — Moje imię nie brzmi źle. — Zaśmiał się krótko.
 — Nudne. Co jeszcze? Szczeniak? Pies? Kotka w rui? Mmm, wczoraj jak tak się nastawiłeś — Mason zamruczał nisko, a jego paznokcie przesunęły się po skórze chłopaka, który zadrżał wyraźnie, a gęsia skórka pojawiła się na jego przedramionach.
 — Bo… pomyślałem, że… tak lubisz, no. I czemu takie zwierzęce określenia? — mruknął z delikatnym wyrzutem.
 — To wymyśl inne.
 Josh poczuł ciepłe usta swojego pana na skórze. Jak całują go wokół sutka, potem wspinają się wyżej na jego obojczyk. Mężczyzna miał go jak na talerzu, zjadał go, a to wszystko sprawiało, że Josha ogarniało coraz większe gorąco i podniecenie.
 — Nie wiem… — Westchnął, nie mogąc za bardzo się skupić. — Twoja służba….?
 — Nudne — skarcił go znowu. — Dalej — ponaglił, skubiąc go wargami dalej po ciele.
 — Mmn… poddany…?
 Mason wyprostował się i odchylił mu opaskę z oczu.
 — Pamiętasz, jak kazałem ci kiedyś świntuszyć? Jak bardzo mnie chcesz?
 Josh poczerwieniał mocno na twarzy i wydusił z zapałem:
 — Bardzo! Tak bardzo, jak mocno wciąż moja szparka czuje wczorajsze rżnięcie!
 Mason chwilę na niego patrzył, po czym uśmiechnął się kącikiem ust pewnie.
 — Lepiej. Uczysz się. Teraz z takim zapałem wymyśl sobie określenie — rozkazał władczym tonem.
 Josh stęknął i gorączkowo napiął związane ręce. Nie wiedział, nie umiał skupić się pod takim spojrzeniem.
 — To… może… jednak ten szczeniak? Albo kundel? Czy tam… suczka… — Zerknął mu w oczy, zupełnie spłoszony, czując, że robi z siebie idiotę.
 — Mój szczeniaczek. — Mason pochylił się nad nim, łapiąc zębami jego wargę i gryząc odrobinę za mocno. — Mało… seksowne. Bardziej pizdowate, bym nawet powiedział. Uch, wypieprzę ci te usteczka, aż będą czerwone, nabrzmiałe i jeszcze bardziej seksowne — zasyczał.
 Josh odruchowo pokiwał twierdząco głową, wpatrując się w Masona gorączkowo. Jego penis już od dłuższej chwili był dość twardy, a wciąż nieco obolała po wczoraj dziurka spazmatycznie się zacisnęła.
 Mason uśmiechnął się znowu. Bardzo niebezpiecznie. Zdjął spodnie i klęknął nad jego klatką piersiową. Objął penisa w dłoń i poruszył nią kilka razy rytmicznie, pobudzając się jeszcze bardziej, a chłopak wbił, jak zahipnotyzowany, wzrok w jego penisa. Poczuł, jak w ustach zbiera mu się ślina na ten widok.
 Mason klęczał ze sztywnym penisem tuż nad jego twarzą. Pochylił go po chwili, wpierw przesunął główką po wargach chłopaka, a potem odsunął znowu odrobinę.
 — Chcesz go, co? Chcesz go, ty mały zboczeńcu.
 Josh oblizał się i wyciągnął głowę, chcąc dosięgnąć jego członek. Wysunął przy tym nawet język, ale Mason odsunął go od jego twarzy, drażniąc go jak psa na łańcuchu kiełbasą.
 — Powiedz — rozkazał.
 Chłopak zmarszczył nos, widząc, jak członek odsuwa się od niego i uniósł na Masona spojrzenie swoich zielonych oczu.
 — Daj mi polizać — poprosił.
 Mason prychnął pod nosem.
 — Chcesz polizać? To wystaw język.
 Josh odetchnął i od razu wykonał polecenie, rozchylając nieco usta i wysuwając język. Wpatrywał się przy tym wyczekująco w penisa mężczyzny. Było mu już gorąco i gdyby Mason obejrzał się za siebie na jego krocze, zobaczyłby dość pokaźny wzwód. Mason jednak teraz nie widział. Wpatrzony był w twarz i usta Josha. I w to, jak teraz przechylał swojego penisa do jego języka i ocierał się nim o niego. O jego usta, a po chwili też policzki. Zamruczał nisko, po czym położył mu wpierw główkę na czubku języka, po czym powoli zaczął przesuwać go w głąb ust Josha. Drugą ręką trzymał jeszcze jego szczękę.
 Chłopak poczuł kolejny, przyjemny skurcz w podbrzuszu i zaczął głębiej oddychać, kiedy penis wsuwał się w jego usta. Poruszył przy tym językiem, liżąc go od spodu. Chciał podkulić nogi, ale te były przywiązane, więc tylko więzy się napięły, tak samo jak te na rękach, kiedy nimi szarpnął. Był uzależniony od tego, co Mason może z nim zrobić. Jedyne czym mógł ruszać to swoją głową, ale i tak w tej chwili jego pan trzymał mu ją i na razie spokojnie wsuwał się i wysuwał z jego ust, ocierając o jego wystawiony język.
 Joshowi dość szybko na policzki wstąpiły mocne rumieńce i zaczął postękiwać i wiercić się pod mężczyzną. Chciał się o coś otrzeć, a Mason w końcu tylko wysunął się z jego ust i jeszcze otarł śliskiego od śliny penisa o jego policzki. Nim zszedł, zakrył mu znowu oczy przepaską.
 Josh przełknął nadmiar śliny i wciągnął zapach, który czuł blisko, mimo że Mason się odsunął.
 — Co teraz?
 — To co zechcę — odparł, a Josh tylko słyszał, jak schodzi z łóżka. Zostawił go samego tak rozłożonego na nim, przywiązanego i oślepionego.
 Chłopak sapnął pod nosem, znowu napinając więzy, ale oczywiście nic to nie dało. Jego sztywny, zaczerwieniony penis z maleńkim kółeczkiem leżał mu ciężko na podbrzuszu.
 — A nie chcesz mnie dotknąć…? — spytał usłużnie, z nadzieją.
 — A jak? — usłyszał z głębi pokoju.
 — Też mi zrobić loda?
 — Nie.
 Josh stęknął z wyrzutem, ale nie odpowiedział i tylko przekręcił głowę w kierunku, w którym podejrzewał, że znajdował się Mason. Czekał.
 — Co innego? — usłyszał znowu po chwili, a razem z tym poczuł na skórze, na udzie, że coś go dotyka. Nie mógł jednak się domyślić, co to było. Na pewno nic naturalnego, ale nie zimnego czy metalowego.
 Poruszył lekko nogą, czując, że przez opaskę było jakoś bardziej… intensywnie. No i nie wiedział, czego się spodziewać, więc serce biło mu mocno zarówno z podniecenia, jak i niepokoju.
 — Ręką dotknij?
 — Czego? — padło kolejne pytanie, a to coś, co dotykało jego uda, przesunęło się w górę, aż na pachwiny, tuż obok jego penisa.
 — Mojego kutasa — odparł szybko, ale dodatkowo zapytał: — Co to jest?
 — Nie chcesz wiedzieć.
 To coś przesunęło się na jego penisa. Nie było szerokie. Materiałowe… albo skórzane. I gładkie. Łaskotało tylko, kiedy, ledwo muskając skórę, dotykało wpierw nasady członka, potem jego spodniej strony, ruszyło kolczyk na więzadełku, aż dotarło do samej główki.
 — Nie… Chcę, bardzo chcę wiedzieć — zaoponował, nie wiedząc, czy ma się obawiać. Chciał cofnąć biodra, ale pozycja mu nie pozwoliła.
 — To i tak się nie dowiesz ode mnie. Musisz się domyślić — usłyszał, po czym poczuł ciepły oddech na podbrzuszu, a następnie delikatny pocałunek tuż obok tego czegoś, co nadal dotykało jego żołędzi. Nim jednak zdążył cokolwiek więcej powiedzieć, usta się odsunęły, a w główkę otrzymał delikatne uderzenie pejczem. Nic innego już nie mogło to być.
 Sapnął głośno, napinając więzy na rękach.
 — O kurwa… — wyrwało mu się i momentalnie zrobiło mu się cieplej.
 Stojący nad nim Mason obserwował z lubością jego napinające się w więzach ciało.
 — Co? — spytał, a koniec pejcza przesunął na jądra chłopaka. Poklepał każde z nich delikatnie, czekając na odpowiedź, aby uderzyć mocniej.
 — To było… — wydyszał chłopak, odruchowo prężąc się na pościeli — no… dziwne i… Ale to nie jest kara, prawda? — zapytał z wahaniem, chociaż jak na razie czuł tylko większe podniecenie, a nie ból. Może trochę było mu wstyd, ale chciał więcej.
 — Jakby to była kara, to chyba nie powinna cię cieszyć tak, jak cieszy — Mason odparł niskim, seksownym głosem, kładąc jedną dłoń na klatce piersiowej chłopaka, a drugą, pejczem, uderzył w jego jądra już trochę mocniej niż dotychczas.
 Josh zaskamlał głośniej i szarpnął mocno więzami, zaczynając dyszeć.
 — Ja pieprzę… — wydyszał, oblizując zaczerwienione usta. Chciał zacisnąć uda, ale nogi miał zbyt szeroko rozstawione.
 Mason obserwując go, uśmiechnął się do siebie i zamierzył się do kolejnego uderzenia. A raczej uderzeń, bo te zlądowały na udach Josha. Chciał zobaczyć je czerwone, wrażliwe na każdy najmniejszy dotyk.
 Z każdym uderzeniem chłopak pojękiwał, a im więcej ich padało na jedno miejsce, tym głośniejsze dźwięki się z niego wydobywały. Penis za to już leżał zupełnie sztywny i domagający się dotyku, a skóra Josha szybko nabierała czerwonego koloru.
 Mężczyzna w końcu przestał i przesunął po zaczerwienieniach palcami. Bardzo delikatnie, wywołując dreszcze.
 — Rozpalasz się jak piec. Tu już jesteś czerwony.
 — O Jezu, nie rób tak — stęknął chłopak, czując pieczenie w miejscach, w które dotykał go Mason. Dotyk był strasznie drażniący, aż jego mięśnie drżały mimo jego woli.
 — Tak? Czyli jak? — drażnił się z nim. Chłopak nic nie widział, ale czuł, jak palce mężczyzny przesuwają się w górę jego ud, bliżej pościeli, a co za tym idzie bliżej jego pośladków.
 — Tak… och… no, że aż piecze…! — wyskamlał, unosząc biodra kilka centymetrów w górę.
 — A nie ma piec? — spytał mężczyzna i najpierw przesunął dłonią między nogami chłopaka, po czym ujął jego jądra w pięść. Delikatnie je ścisnął.
 — Nie! Znaczy… może trochę… — Josh napiął się cały, czując, gdzie trzyma go Mason. Miał wrażenie, jakby w sypialni było z czterdzieści stopni. — Nie ściskaj, proszę…
 — A co zrobisz za to, abym nie… — zacisnął dłoń mocniej i pociągnął nawet w dół — ściskał mocniej? — Bawił się z nim, ale poza tym, że jego ta zabawa podniecała, po członku Josha i po tym, jaki był zaczerwieniony na twarzy, wnioskował, że nie jemu jednemu. Chłopak poza strachem czuł dużo więcej.
 — O kurwa, cokolwiek… wszystko… — wydyszał, zaciskając dłonie na więzach. Policzki miał koloru dojrzałego pomidora, klatkę piersiową również zaróżowioną, a na dole, tam gdzie ściskał do Mason, czuł silne napięcie. Chciał, by jego dłoń poruszyła się bardziej, pomasowała jego jądra.
 — Jak zawsze mało konkretny. — Mason westchnął ciężko, ale poluzował swój uścisk i tylko palcami pougniatał jądra chłopaka jak jakieś ciasto. — Chciałbyś mnie teraz zobaczyć?
 — Tak — Josh odpowiedział szybko, rozluźniając się nieznacznie.
 Mason zamruczał nisko, a Josh poczuł, jak wchodzi znowu bardziej na łóżko, na niego. Jak puszcza jego jądra i klęka nad jego miednicą, najpierw całując go w brzuch, a potem w górę, aż sięgając do ust. Wpił się w nie, nie zdejmując mu jeszcze opaski z oczu.
 Chłopak odpowiedział chętnie na pocałunek, rozchylając usta zapraszająco do penetracji. Wyprężył się pod mężczyzną i zaskamlał z zadowolenia.
 Mason jeszcze zassał się na jego wargach, pogryzając je dodatkowo, po czym uniósł głowę i zdjął Joshowi opaskę z oczu. Ten zamrugał kilka razy, by przyzwyczaić się do światła, a kiedy zobaczył wreszcie Masona, uśmiechnął się do niego szeroko.
 — Co się tak szczerzysz? — spytał mężczyzna.
 — Bo cię widzę — odparł Josh, oblizując usta.
 — I tylko tyle?
 — Nie wiem… No, to tak samo jakoś — rzucił mniej składnie. — A ten pejcz… to miałeś zawsze, czy to był jakiś… plan i kupiłeś?
 — Ostatnio znowu zacząłem używać komputera i Internetu — odparł Mason z wrednym uśmiechem.
 Chłopak spuścił na to wzrok na myśl, że on już nie może.
 — Spoko… A w ogóle, nikt teraz nie wejdzie, co? — zapytał i znowu poruszył się pod nim niecierpliwie.
 — Kiedy tylko daję ci czas, abyś mówił, to zawsze zadajesz to samo pytanie.
 — Upewniam się tylko…
 Mason prychnął pod nosem i zsunął się z niego, kładąc tuż obok na boku. Dłonią sięgnął do jego penisa, a konkretnie do małego kolczyka. Poruszał nim odrobinę.
 Jasnozielone spojrzenie Josha od razu się tam ulokowało. Znowu poczuł uderzenie gorąca.
 — Dalej ci się podoba?
 — Szkoda by było, jakby przestał — odparł Mason, nie patrząc na twarz związanego chłopaka, tylko na jego sztywnego penisa z kolczykiem. Podobał mu się.
 Złapał go w dwa palce i lekko pociągnął, dopiero zerkając w oczy Josha. Ten ściągnął brwi i uniósł biodra, by zmniejszyć napięcie. Przez to, że cały penis był sztywny, miał wrażenie, że pociągnięcie było mocniejsze niż w rzeczywistości. No i było to bardzo… podniecające.
 — Nie boli — wypalił, jakby to była teraz bardzo istotna informacja, którą musiał się podzielić z Masonem. I najwyraźniej była, bo mężczyzna pociągnął zarówno mocniej, jak i przysunął się do chłopaka, całując go mocno w usta.
 Josh cały zadrżał i stęknął w usta mężczyzny, zaciskając dłonie w pięści. Było aż za dużo tych wszystkich doznań. To, jak Mason bawił się jego ciałem, i jak to się przedłużało, sprawiało, że chłopak był cały gorący i już chciał dojść. A Mason dalej go całował i w końcu zaczął poruszać dłonią po jego penisie. Kiedy w końcu oderwał się od jego ust, spojrzał mu w oczy.
 — Za to — pstryknął w kolczyk — obiecałem ci coś. Ale najpierw… — Zasłonił mu oczy opaską i zszedł z łóżka.
 Josh zamrugał pod opaską, chwilę nie odpowiadając, kiedy sens słów mężczyzny do niego docierał.
 — Oddasz mi się? — wypalił wreszcie, w tym momencie strasznie żałując, że nie widział Masona. Zlustrowałby go całego od góry do dołu.
 — Po mojemu — warknął mężczyzna, a po chwili Josh poczuł, jak łapie go za szczękę, rozwierając mu ją i wpychając mu między zęby knebel.
 Chłopak szarpnął głową w proteście. Emocje aż w nim szalały. Miał wreszcie pierwszy raz przelecieć Masona, o czym marzył już od czasu, kiedy go poznał. Tak żałował, że wtedy, na tamtego Sylwestra z nim nie został. A teraz nie będzie mógł go nawet widzieć!
 Mason poklepał chłopaka po podbrzuszu.
 — Uważaj, bo sobie coś naciągniesz — zakpił, a chłopak poczuł, jak bierze jego penisa w dłoń i nakłada mu na niego prezerwatywę.
 Mason nie miał pojęcia, jak jest z tym kolczykiem w tyłku ani tym bardziej, czy ten się jakoś nie odkręci, czy coś się z nim nie stanie. Po prostu nie chciał ryzykować. Plus kondom miał dodatkowe nawilżenie, a to mogło być bardzo przydatne, kiedy nie robi się tego tyle czasu.
 Josh zaburczał coś zniekształconym przez knebel głosem. Mason był takim draniem, że nie chciał mu pozwolić siebie widzieć! Spróbował więc sobie to wszystko wyobrazić, a doznania dotykowe tylko wzmacniały efekt. To nie zmieniało faktu, że jednak i tak czuł, że będzie to lizanie cukierka przez papierek, a nie to co naprawdę by chciał. Pragnął mieć Masona pod sobą, widzieć to jego umięśnione ciało rozłożone na pościeli, z zadartymi nogami, rozpuszczonymi włosami… Chciał widzieć jego twarz i emocje, kiedy by w niego wszedł… A tak nawet na to nie będzie mógł popatrzeć! Zawarczał ponownie z wyrzutem.
 Jedyne co widział to ciemność, a to co czuł to uda mężczyzny tuż obok jego. Stymulujące w tej chwili były jednak dźwięki. Ciche przekleństwa, jeszcze cichsze stękanie i mlaszczący dźwięk, kiedy jego pan, klęcząc nad jego biodrami, się rozciągał.
 Josh jęknął, nie tylko z rozpaczy, że tego nie widzi, ale też z podniecenia, bo same dźwięki sprawiały, że już chciał się w nim zanurzyć.
 Napiął mocno ręce i szarpnął za uchwyty, a kiedy nic to nie dało, opadł znowu ciężko na plecy, dysząc głośno z frustracji. Mason rozciągał swój tyłek tuż obok niego! Chciał to widzieć. Musiał to widzieć!
 Nic nie pomogły nieme krzyki, bo Mason nawet nie myślał, aby pozwolić mu widzieć się w tej sytuacji. A tym bardziej teraz, kiedy powoli obniżył biodra i otarł się śliską od lubrykantu dziurką o czubek penisa Josha.
 Chłopak stęknął ekstatycznie na to uczucie, wyobrażając sobie, jak mężczyzna w tej chwili wygląda. I by mieć jakiś wkład, uniósł nieco biodra, wsuwając się odrobinę w jego wejście.
 Mason jęknął nisko, ale nie odsunął się. Chwilę w ogóle się nie ruszał, po czym klepnął Josha w brzuch.
 — No. Dalej.
 Leżący na łóżku, rozpalony chłopak zamruczał niezrozumiale w knebel i uniósł biodra jeszcze wyżej, zanurzając swojego penisa głębiej w ciepłe i wilgotne wnętrze swojego pana.
 To było takie niesamowite uczucie… Nie robił tego tak dawno, a do tego teraz mógł wsadzić Masonowi. Mężczyźnie, który cholernie go kręcił, był taki przystojny i dobrze zbudowany… i podły, że nie pozwalał mu na siebie patrzeć. Josh na tę myśl od razu opuścił biodra i uniósł je ponownie, tym razem wyżej i szybciej.
 Mason stęknął głośno, po czym aż zaklął.
 — Kurwa… Jurna cholera — wydyszał cięższym niż zwykle głosem. Oparł się jeszcze przy tym dłońmi o ramiona przywiązanego, zakneblowanego i oślepionego chłopaka. Dopiero po tym sam nieznacznie obniżył biodra.
 Josh zawarczał w knebel, czując, jak wnętrze Masona okala i ściska jego kutasa. Aż ciężko mu się oddychało, a dłonie co chwilę zaciskał na więzach. Nie opanował się też przed miarowym unoszeniem bioder. To było jedyne co mógł robić w tej pozycji. A Mason nad nim wydawał się, jakby nie zamierzał mu pomagać. Josh więc, mimo dość niewygodnej pozycji, sam wykonywał pchnięcia, czując na skórze kropelki potu. Dyszał też głośno, a z kącika jego ust popłynęła strużka śliny. Był skrajnie podniecony, co tylko wzmagały wyobrażenia pośladków Masona i tego, jak jego duży penis musi wisieć sztywny między jego nogami. Wiedział, że jest sztywny. Czuł intensywny zapach swojego pana, który się nasilał, gdy ten był podniecony.
 Poza nosem, uszy też podsuwały jego umysłowi obrazy Masona. Mężczyzna oddychał ciężko i co jakiś czas zdarzało mu się nawet stękniecie, kiedy Josh zdobywał się na większy wysiłek, aby się w niego wbić.
 Po jakimś czasie pan tego domu też zaczął się poruszać na penisie chłopaka. Josh poczuł, jak zabiera jedną dłoń z jego klatki piersiowej, najpewniej aby jeszcze dodatkowo się masturbować. Na tę myśl Josh zajęczał błagalnie przez knebel, by mężczyzna zdjął mu opaskę. Tak strasznie chciał go zobaczyć!
 Mason nie dość, że nie rozumiał jęków chłopaka, to nawet nie chciał, aby ten go teraz widział. Poruszał się na jego penisie, wyginając plecy. Jego włosy zwisały mu po bokach twarzy, a usta, przez które oddychał, były spierzchnięte. Jeszcze chwila dzieliła go od spełnienia. Nie miał jednak okazji dojść pierwszy.
 Poczuł, jak nagle Josh chaotycznie i mocno unosi biodra, by nagle wyprężyć się bardziej na pościeli, cały rozgrzany, a jego penis wystrzelił w gumkę.
 Mason zaklął i przyspieszył ruchy dłoni na swoim penisie. Oddychał przy tym szybko.
 — Ummm… tak… uu… — stęknął jeszcze, nim po niecałej minucie strzelił spermą na klatkę piersiową Josha.
 Ten tylko odetchnął głośniej i leżał już nieruchomo, starając się uspokoić oddech po tej dawce wysiłku i emocji. Było mu dobrze…
 Mason chwilę jeszcze siedział na nim, aż w końcu zszedł z niego i z łóżka, bez słowa.
 — Mnn — chłopak stęknął za nim, czując z niezadowoleniem, jak ogarniające jego penisa ciepło go opuszcza. Szarpnął przy tym słabo rękami.
 Mason ani się nie odezwał, ani nie wykonał żadnego gestu w jego stronę. Zostawił go na łóżku związanego i sądząc po dźwięku zamykanych drzwi od łazienki, poszedł się umyć.
 Josh zaklął w myślach szpetnie. Mógł go chociaż pozbawić zużytej prezerwatywy. Szarpnął mocno nogami, ale nic to nie dało, więc odpuścił. I tak był zmęczony. Nasłuchiwał jedynie i oddychał przez nos, wdychając zapach Masona, który pozostał w sypialni. Miał niewątpliwie czas, aby ochłonąć.
 Po kilku minutach, na szczęście nie masakrycznie długich, z łazienki wyszedł Mason. Podszedł do łóżka i pierwsze co zrobił, to zdjął opaskę z oczu Josha. Jak ten zauważył niemal od razu, był umyty, ubrany i miał mokre, związane włosy. Powoli zaczął go rozwiązywać, uprzednio zdejmując mu z penisa prezerwatywę i kładąc mu ja na brzuchu. Josh spojrzał tam z lekkim grymasem i czekał cierpliwie, aż mężczyzna go rozwiąże, by mógł zdjąć sobie knebel. Miał już od niego zdrętwiałe usta.
 Mason na szczęście dość szybko się uporał z taśmą. Zwinął ją i odłożył na bok na szafkę.
 — Masz napuszczoną wodę w wannie.
 Josh uniósł się do pozycji siedzącej i odpiął sobie knebel z ust. Aż stęknął i poruszył szczęką. Otarł wilgotne od śliny usta i podbródek i spojrzał na swojego pana.
 — Dzięki, już idę. Ale to było skurwysyństwo, wiesz? — prychnął, patrząc na niego na poły z wyrzutem, na poły z zadowoleniem.
 Mason za to obdarzył go spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
 — Trochę mocne słowa po tym co dostałeś.
 Josh mimo to uśmiechnął się pod nosem i wziął zużytą prezerwatywę. Nim wstał, zerknął na mężczyznę i po chwili wahania, zapytał:
 — Zrobimy to jeszcze kiedyś?
 Mason prychnął pod nosem, wbijając dłonie w kieszenie.
 — A jak myślisz? Idź się już myć, a nie gadasz.
 — Słyszałem i czułem, że ci się podobało — odparł Josh, obserwując go czujnie i wstając z łóżka.
 — Ale nie widziałeś i nie wiesz. Idź!
 Chłopak drgnął na podniesiony głos i już nic nie dodał, tylko pospiesznie wyszedł do łazienki. Nie chciał drażnić Masona. Mógł mieć tylko nadzieję, że rzeczywiście będzie następny raz, ale wtedy będzie mógł go obserwować. Z drugiej strony był zaskoczony, że mężczyzna w ogóle zgodził się na ten seks, zważając na ich ostatnią awanturę. Myślał, że anulował ich umowę po zawodzie, jaki na pewno doznał przez jego… kłamstwa. A jednak dotrzymał słowa. Nie spodziewałby się tego po Masonie i było mu aż samemu głupio, że tak często go okłamywał.
 Nie o tym jednak teraz myśląc, a o dolnych partiach ciała swojego pana, Josh poszedł się umyć

*

Anna składała w równą kostkę ubrania, które podawał jej Mason, a następnie pakowała je do walizki. Małej co prawda, ale i tak.
 Mason wyjeżdżał z rezydencji na weekend, czyli całą sobotę i większość niedzieli. Dopiero w nocy, przed godziną policyjną, miał wrócić. Jego zespół lekarzy podjął decyzję, że powinien, z racji, że się opuścił, wyjechać chociaż na kilka dni, po negocjacjach, dwa, z Nowego Jorku.
 Josh w tym czasie siedział na fotelu i obserwował przygotowania do wyjazdu. Ubrany był w szorty w kratkę i jakiś luźny podkoszulek. Siedział ze skrzyżowanymi nogami, jedząc snickersa.
 — A nie ma żadnego sanatorium w Nowym Jorku, że musisz z miasta wyjeżdżać? — rzucił w stronę swojego pana, a ten spojrzał na niego surowo.
 — Zejdź na dół i przeczytaj, czym się charakteryzuje sanatorium. W Nowym Jorku żadnego nie ma.
 — Ale to bezpieczne w ogóle? — mruknął Josh podejrzliwie.
 — Najwyżej ktoś cię adoptuje, jak napadną na samochód i zrobią sobie ze mnie ich jebane „ciało Chrystusa”. — Mężczyzna wyszedł do łazienki, aby spakować kosmetyczkę.
 — To nie było śmieszne… — mruknął Josh ni to do siebie, ni to do Anny, która wciąż pakowała rzeczy Masona. Było mu trochę szkoda, że jego pan wyjeżdżał. Lubił jego zapach w łóżku i fakt, że mógł do niego przylgnąć w nocy.
 Dziewczyna spojrzała za Masonem, po czym dość cicho zwróciła się do chłopaka:
 — Nic nie powinno się zdarzyć. To tylko weekend.
 — Mhm… A nie może zabrać ze sobą kogoś ze służby? — dopytywał chłopak i wpakował do ust resztki batona.
 — Raczej nie. A czemu pytasz?
 — No. bo będzie tam sam i wróci wkurwiony — wyburczał niewyraźnie z pełnymi ustami.
 — Jak zawsze — mruknęła Anna, dopakowując rzeczy. Po sekundzie, kiedy to powiedziała, do pokoju wrócił Mason. Spojrzał po nich, jakby oczekiwał tłumaczenia, ale nic nie powiedział.
 — Kiedy jedziesz? — Josh rzucił w jego stronę, oblizując usta.
 — W piątek. A że dziś jest piątek to dziś wieczorem — prychnął pod nosem.
 Chłopak zerknął na bok, w stronę godziny wyświetlającej się na wieży stereo.
 — To jeszcze trochę. Masz jakieś polecenia dla nas na swoją nieobecność? — wypalił z lekkim uśmieszkiem, nie wiedzieć czemu. Wstał też przy tym i ignorując obecność Anny, podszedł do swojego pana.
 — Możesz zostać tu, jeśli o to ci chodzi — odparł Mason, nie patrząc na chłopaka i pakując swoje kosmetyki do walizki. — I nadal masz nie wychodzić. Eliotowi już przekazałem, że ma cię pilnować.
 Joshowi od razu zrzedła mina i tylko wcisnął ręce w kieszenie swoich szortów.
 — A wyjdziemy razem jak wrócisz? — zapytał mimo to, z cieniem nadziei w głosie. Połasiłby się do niego, gdyby Anny nie było w pokoju.
 — Zobaczę — odburknął mężczyzna. Nie był zachwycony, że w ogóle musi jechać do jakiegoś jebanego sanatorium. Starzy ludzie kojarzyli mu się z takimi miejscami, a nie on.
 Josh tylko pokiwał głową i wycofał się do swojego fotela. Eliot miał go pilnować. Też coś. Nie był dzieckiem ani zwierzakiem…
 Mason nie zaszczycił go spojrzeniem, tylko zapiął torbę i odprawił Annę. Oczywiście kazał jej zrobić sobie kawy.
 Josh odprowadził dziewczynę spojrzeniem, wciąż siedząc na swoim fotelu. Nie dodał nic, obserwując Masona i podgryzając dolną wargę.
 Ten w końcu spojrzał na niego i wsunął dłonie w kieszenie spodni.
 — Co?
 — Hm? Nic… Patrzę tylko. Ale… nie no, nieważne — mruknął chłopak.
 Mason uniósł brwi, pochodząc kilka kroków do niego. Górował teraz nad nim, patrząc na niego z góry srogo. Josh aż się skulił na fotelu odruchowo i oblizał usta.
 — Hm?
 — Pytałem co? A nie czy ważne, czy nieważne.
 — Ale… No, ja wiem, że nie zasłużyłem na twoje zaufanie… więc nieważne.
 — Znowu zaczynasz? — syknął. — Co?!
 Josh drgnął i wcisnął się w oparcie fotela.
 — No, nic, do cholery. Chujowo, że mnie dalej jak zwierzę traktujesz. To z tym Eliotem teraz. Ale wiem, że mi się należy, no — wywarczał w swoje kolana.
 Mason prychnął pod nosem i założył ręce na klatce piersiowej.
 — Tyle chociaż, że zdajesz sobie z tego sprawę. I nie wiem co do diabła przyczepiłeś się tego jebanego Eliota.
 — Bo każesz mu mnie pilnować jak jakiegoś psa. Obiecałem poprawę. — Josh zerknął na niego w górę krótko.
 — Obiecałeś. Ale to nie znaczy, że ja nie mam prawa powziąć środków zachowawczych.
 — No… nie mówię, że nie możesz… A on teraz tak za mną będzie… łaził?
 — Nie wiem. Dogadaj się z nim. Masz po prostu nie wychodzić — podkreślił ostatnie słowa, po czym odwrócił się, aby wyjść z pokoju.
 — A jak się na mnie napali? — wypalił Josh, samemu nie wiedząc po co.
 — To już twój problem, co z tym zrobisz — fuknął Mason i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
 Josh popatrzył za nim w osłupieniu. Jego problem? Niewiele myśląc, wybiegł z pokoju i stanąwszy w progu, zawołał za swoim panem:
 — Nie obeszłoby cię, jakbym się z nim przerżnął?
 Mason od razu zatrzymał się w połowie drogi do schodów. Chwilę nic nie mówił, po czym odwrócił się i dosłownie w kilku szybkich krokach dopadł do chłopaka. Złapał go za przód koszulki i brutalnie wciągnął do pokoju. Zatrzasnął za nimi drzwi i rzucił Joshem na podłogę. W mniej niż sekundę dopadł do niego i znowu szarpnął go za koszulkę, aż ta za skrzypiała w proteście.
 — Coś mi obiecałeś? Tak?! — wysyczał mu w twarz. — Jesteś moją suką, jak sam powiedziałeś. Chcesz, abym cię traktować, psie, po ludzku, ale w łóżku masz być moją suką! Mam więc nadzieję, że rozumiesz mój prosty przekaz, że to już twój problem, czy mnie znowu zawiedziesz, czy twoja dupa będzie tak spragniona, że wystawisz się byle komu!
 Josh aż przestał na moment oddychać, patrząc na mężczyznę szeroko otwartymi oczami. Rumieńce szybko wykwitły mu na policzkach, ale pokiwał głową, nie stawiając oporu. Nie tylko dlatego, że taki Mason go przerażał, ale i dlatego, że chciał pokazać, że jest posłuszny.
 — Nie wystawię się! — zaprzeczył żywo, na wydechu. — Poczekam na ciebie… — dodał ciszej, przełykając nerwowo ślinę.
 Mason patrzył na niego złymi, czarnymi oczami. W końcu, jeszcze raz nim szarpnąwszy, puścił go. Nic już nie dodał, tylko znowu wyszedł z pokoju.
 Josh odetchnął i opadł plecami na dywan. Nie chciał go zawieść. I na pewno nie miał zamiaru pieprzyć się z Eliotem. Ten pewnie i tak był hetero. Powiedział to tylko po to, by sprawdzić, jak Mason o nim myśli. I w jakiś pokrętny sposób budowało go, że chciał, by był tylko jego. Jego suką, ale zawsze… jego.



– 24 – Jak sprawdzić, czy mu zależy?
 


27 lipca 2012
 

W sobotę około południa, kiedy Anna z Robertem sprzątali pomieszczenia w piwnicy, Josh krążył po parterze, nie mogąc się za nic konkretnego zabrać. Trochę pograł na konsoli Masona, trochę poczytał i pooglądał telewizję, ale potrzebował towarzystwa. Robert go z dołu przegonił, twierdząc, że mają dużo pracy, więc chłopak wrócił na górę i nawet zawahał się przed wejściem do pokoju komputerowego, ale ostatecznie stwierdził, że nie będzie naginał zakazu. W końcu Mason równie dobrze mógł jakieś głupie kamerki podłączyć albo kazać służbie kablować, co robi. Nie chciał więcej kłopotów.
 Jego uwagę przykuł dźwięk… przesuwanych mebli z góry? Zaintrygowany wszedł po schodach na piętro i ruszył w kierunku źródła dźwięku na końcu korytarza.
 Kiedy doszedł do drzwi, niemal zderzył się w nich z akurat wychodzącym z pokoju Eliotem. Niósł jakiś duży karton. Kiedy tylko zobaczył Josha, od razu przeprosił.
 — Sorry stary, nie zauważyłem cię. — Wyminął go i odstawił pudło na podłogę na korytarzu.
 Chłopak popatrzył na pudło, a potem zajrzał z zaciekawieniem do pomieszczenia. Bardzo zagraconego pomieszczenia.
 — Spoko… Co w ogóle robisz? — zapytał, odwracając się znowu do byłego wojskowego. Czuł dość wyraźnie zapach kurzu i męskiego potu.
 — Pan Awordz kazał mi uporządkować ten pokój i pozbyć się wszystkiego, co w nim jest. Nie tłumaczył dlaczego, ale jeśli coś stąd chcesz, możesz zabrać. Ja już sobie upatrzyłem tarczę na rzutki. — Uśmiechnął się łagodnie. Sprawiał wrażenie bardzo ciepłego, mimo że do pluszowego formatu było mu bardzo daleko.
 — Tak? A co tam jeszcze jest? — Josh od razu się zainteresował i wszedł do pomieszczenia, przedzierając się pomiędzy pudłami, jakimiś niewielkimi komodami i różnymi innymi gratami.
 Podejrzewał, że to był kiedyś pokój gościnny, przynajmniej tak wyglądał. Ale nie dziwił się, że był nieużywane, skoro Mason nie miewał gości. Po pewnym czasie musiał stać się składzikiem albo swoistym strychem, skoro ten był zajmowany.
 — Jakieś… No, różne rzeczy. — Mężczyzna wszedł za nim. — Są nawet bombonierki, czy czekolady z kokardką. — Wskazał na jeden z kartonów.
 — A nie przeterminowane? — Josh podszedł do wskazanego pudła i zajrzał do środka.
 — Nie wiem, nie sprawdzałem.
 Chłopak otworzył pudełko i powąchał czekoladki, ale nie wyczuł żadnego nieprzyjemnego zapachu.
 — Chyba dobre… — stwierdził i skosztował jedną, po czym wyciągnął do mężczyzny. — Chcesz? — zaproponował, popatrując na niego. Eliot musiał albo szybko po zachorowaniu dostać lekarstwo albo był naprawdę silnym facetem, że miał taką formę mimo wirusa.
 Mężczyzna chwilę się wahał, po czym otrzepał dłonie o spodnie i sięgnął po jedną.
 — Mmm… Niezłe. Z karmelem. — Uśmiechnął się znowu i sięgnął znowu do kartonów. Nim każdy wynosił, sprawdzał, co w nim jest. Ten system był dokładny, ale mozolny.
 Josh w tym czasie wszedł bardziej w głąb pomieszczenia, pojadając czekoladki. Zaglądał też do mebli, ale te były w większości puste. Jednak jakie było jego zaskoczenie, kiedy przykucnął przy jednej komodzie i po otwarciu znalazł tam… butelki. Aż się zapatrzył na wnętrze swoistego barku, zapominając o tym, że w ustach ma czekoladę.
 Nie pił alkoholu od… dawna. Ostatnio przed zachorowaniem, jak jeszcze mieszkał z Tuckiem. Więc nie pił już… prawie rok. Gdyby był alkoholikiem, to mógłby określić jako swój wyczyn, jednak nim nie był, a jedyny powód, dla którego nie pił nic procentowego był ten przeklęty wirus i stan jego życia.
 Obejrzał się za siebie, widząc plecy Eliota wynoszącego kolejne pudło. Sam więc sięgnął do pierwszej butelki i spojrzał na etykietę. Nawet nie znał się na alkoholach. Zawsze kupował te z dolnej półki, kiedy chcieli się z kumplami upić. Te jednak nie wyglądały na sikacze. Wiedział, że nie może zrobić nic w ukryciu, ale bardzo chciał spróbować. Więc może jeśli Eliot też…
 — Hej, zobacz, co znalazłem — rzucił do mężczyzny, kiedy ten ponownie wszedł do pomieszczenia. Uniósł butelkę, by było ją widać ponad innymi meblami. — I jest ich tu od cholery!
 Eliot uniósł brwi i podszedł do chłopaka. Wziął butelkę do ręki.
 — No, proszę. Czekoladki, alkohol. Widać, że pan Awordz poprosił mnie o wyrzucenie sporej ilości skarbów — odparł, czytając etykietkę dość niskiej butelki z ciemnym płynem w środku. — Creme Yvette… A jest coś jeszcze?
 — No, sam zobacz. — Josh otworzył szerzej drzwiczki komody, ukazując tym samym masę butelek stojących w rządkach w środku, na dwóch półkach. — Ale jak Mason mówił, że możemy stąd coś wziąć, to… spróbować chyba możemy, co? — Uśmiechnął się lekko, odbierając od wojskowego z powrotem butelkę i otworzył, by powąchać zawartość. Pachniało chyba malinami, poziomkami, czarną porzeczką… Właściwie to sporo zapachów się mieszało, ale cała ta mieszanka była bardzo… zachęcająca.
 — Jeśli szło do śmieci… — odparł mężczyzna i zajrzał do środka. Było kilka butelek nawet z tandetną wstążeczką, ale większość wyglądała dobrze. I były różne. Od win, przez burbony i likiery, kończąc na wódkach. — W ogóle, skąd tu takie rzeczy? Słodycze, alkohol? Jeszcze znajdziemy cygara i będzie jak w sklepie z zabawkami.
 — Może tu był jakiś klub dżentelmenów albo mafia się tu schodziła. W końcu to dość stary budynek — odparł Josh, przysiadając na oparciu starej, zakurzonej kanapy, która znajdował się za jego plecami i skosztował prosto z butelki Creme Yvette. Było… dobre. Nie był znawcą, ale smakowało zniewalająco, więc napił się jeszcze.
 — Ale tak by stało tu tyle czasu? — Były żołnierz wydawał się sceptyczny.
 Oparł się tyłkiem o jedną z szafek i patrzył na Josha, myśląc, jak powinien się do niego odnosić.
 — Nie wiem… Trzeba zapytać Masona, skąd ma tę rezydencję. W ogóle, spróbuj. — Josh uśmiechnął się do niego lekko, choć z wyraźnym dystansem, widocznie mając podobny problem do Eliota. Wyciągnął do niego butelkę.
 Ten po chwili wahania zdecydował się w końcu napić. Likier był dla niego trochę za słodki, ale nie miał zamiaru wybrzydzać. Tym bardziej, że z dnia na dzień czuł coraz większy pociąg do słodyczy. I mięsa.
 — Może być. Chociaż napiłbym się tradycyjnego piwa.
 — Tu chyba nie ma piwa — zauważył Josh, ponownie kucając przy barku, by skosztować czegoś innego. Wyciągnął więc jakąś wąską butelkę z żółtą etykietą o nazwie Kahlua. — Ale może to będzie dobre… — Otworzył i kiedy poczuł kawowy zapach, pomyślał o Masonie. Uśmiechnął się nawet do siebie i napił się zdrowo z butelki.
 — Masz zamiar spróbować z każdej butelki? — Eliot nie szczędził w tych słowach zdumienia.
 — Tylko kilka… — mruknął Josh, chociaż ten likier wybitnie mu zasmakował, więc napił się jeszcze, aż oblizując usta. — Kawowy jest.
 — To dobrze?
 — Tak, Masonowi by smakował — odparł chłopak, nie unosząc wzroku na mężczyznę, tylko wciąż kucając przed komodą i popijając likier. Był naprawdę dobry.
 — Bo on lubi kawę? — Eliot spytał na poły ze stwierdzeniem. Jeszcze nie czuł się swobodnie w tym domu. Miał cały czas wrażenie, że są tu jakieś zasady, o których mu nie mówią, a które powinien znać.
 — Dużo jej pije. Za dużo jak na to, co może, ale chyba pod tym względem się nie ugnie! — Zaśmiał się szczekliwie, wreszcie się unosząc i oparł się znowu o kanapę naprzeciwko mężczyzny.
 — Chyba dużo o nim wiesz.
 Eliot powąchał znowu butelkę, którą trzymał i jak jeszcze przed chwilą się wahał, tak w końcu uznał, że picie słodkiego likieru wcale nie jest aż tak upokarzające, jak kiedyś myślał. Znowu się napił, licząc, że go za szybko nie zemdli.
 — Nie tyle, ile bym chciał. Ale trochę… Też go poznasz, jak dłużej tu pobędziesz — odpowiedział Josh z nieco mniej zadowoloną miną, chociaż starał się to hamować. Nie był jednak szczęśliwy z obecności innego mężczyzny w domu, szczególnie tak dobrze zbudowanego. Nadal nie rozumiał, po co on był Masonowi, ale nie chciał już się w to wtrącać. Co nie zmieniało faktu, że go to irytowało.
 Eliot westchnął ciężko.
 — Tak szczerze, między nami, to najchętniej by mnie tu nie było. Wolałbym robić to, co robiłem.
 Josh popatrzył na niego czujniej znad butelki, do której znowu się dossał.
 — Pilnować ulic i zabijać dzikich? — rzucił trudnym do odczytania tonem.
 — Pilnować ulic i pomagać ludziom. Zabijanie jest ostatecznością — odparł były żołnierz już poważniej i ciężej.
 — I zawsze jesteście pewni, że to dziki, a nie… ktoś pod wpływem emocji, czy… nie wiem, ktokolwiek w złym czasie w złym miejscu? — zapytał Josh, przypominając sobie, jak wojskowi go zatrzymali po tym, jak wybiegł z domu. Bał się, że go tam zastrzelą.
 Eliot od razu się skrzywił.
 — Nie zawsze. Ale zawsze staramy… starałem się — poprawił się — być jak najbardziej pewien. Jeśli nie jest to pełne zagrożenie naszego czy cudzego życia, zawsze można kogoś zatrzymać, kazać mu się zatrzymać.
 — Ta… wiem… — mruknął chłopak i popił z butelki. Aż zamrugał, gdy ta okazała się już prawie pusta. Była aż za dobra, a jemu było tak ciepło w żołądku.
 Oblizał się i kucnął przed komodą. Przechylił się przy tym na bok, ale utrzymał równowagę i sięgnął po jakąś butelkę z niebieskim płynem.
 — Ale to i tak chujowe… że, wiesz, ludzie się boją chodzić po ulicach, bo nie tylko dziki cię może zabić, ale też, kurwa, wojskowy.
 — Gdyby tam nie było wojska, to nawet by nie mogli być. Jeśli człowiek straci kontrolę, to zachowuje się jak zwierzę. A zwierzęta boją się ognia — burknął Eliot, też po raz kolejny popijając alkohol. Było mu coraz bardziej luźno. — Nie rozumiem, co do nich masz. Wojsko ci kogoś zabiło? Masz jakiś uraz albo po prostu nadal liczysz w jakiś idealistyczny świat? Jak te radykały.
 — Boję się ich, okej? — warknął Josh, wstając z wyciągniętą butelką i otworzył ją pospiesznie. — I może było kilku takich, których jeszcze by się dało uratować, a zostali zestrzeleni jak zwierzęta — dodał, podparł się jedną ręką o kanapę i napił niebieskiego likieru. Nic nie mógł poradzić na to, że w jakiś sposób utożsamiał się ze wszystkimi dzikimi, mimo że mieszkał w bezpiecznym domu swojego pana.
 — Uratować? Czyli jak? Dać im raz lek i… i co potem? — Eliot wzruszył ramionami. — Nie zarzucaj mi, że nie rozumiem. Też mnie wyjebali z wojska, bo byłem im zbędny. Ale nie poddałem się, miałem tych kilka dni i udało mi się trafić… tu — ostatnie słowo wypowiedział z lekkim zawahaniem, może i nawet odrazą. Alkohol coraz bardziej rozwiązywał mu język.
 — Gdzie ci dają jeść, codziennie leki, swój pokój, łazienkę i od cholery innych przywilejów. Powinieneś być wdzięczny — burknął Josh, ledwo stojąc prosto.
 — Nie mówię, że nie jestem. Ty też masz to samo, tylko, czy nie chciałeś mieć innego życia? Ja nie chciałem być służącym, a ty… „pupilem”? — prychnął i znowu pociągnął kilka głębszych łyków z butelki. Po chwili ją opróżnił i nawet potrzasnął nad ustami, ale nawet kropelka nie wyleciała. — Żesz… To twoja wina, że znalazłeś ten alkohol — burknął i sam kucnął dość krzywo przed barkiem. Jak jeszcze dwa lata temu by się spił jedną butelką, to przez ten głupi wirus, nie dość, że jadł za dwóch, to jeszcze metabolizm miał przyspieszony i wlać w siebie alkoholu mógł także więcej.
 Josh aż się na moment zawiesił, patrząc na niego z góry w osłupieniu przez tego… „pupila”.
 — Nie drwij ze mnie! — warknął, a z butelki trochę likieru wylało mu się na dłoń, więc szybko się do niej dossał.
 — Nie drwię. Zauważam fakty — odparł Eliot, grzebiąc w barku. — Kurwa. Piwo. Królestwo za piwo — jęknął po chwili, nie patrząc na Josha.
 Ten zaklął pod nosem, patrząc na szerokie plecy mężczyzny.
 — Jesteś tu za krótko, żeby zauważać takie fakty — burknął i kucnął obok niego, opierając się jedną ręką o jego ramię. Sam zajrzał do środka, mimo że miał w dłoni wciąż niedopitą butelkę. — Robert ci pewnie powiedział? Żmija pieprzona…
 Eliot zerknął na chłopaka.
 — Co powiedział? — Nie zrozumiał.
 — No to, co niby tak dostrzegasz — fuknął Josh, oblizując usta z niebieskiego likieru i spojrzał mało trzeźwym wzrokiem w szare oczy byłego wojskowego. — Że daję Masonowi.
 Eliot zwęził oczy, starając się skupić.
 — On cię tak nazwał i kazał mi na ciebie uważać. I szanować — burknął w końcu, biorąc z barku jedną z małych buteleczek smakowego Bacardi. Odkręcił i od razu się napił, siadając po chwili namysłu na podłodze.
 Josh rzucił mu krótkie spojrzenie, po czym usiadł obok, popijając swojego niebieskiego Curacao. Nie zważał teraz na to, że podłoga jest cała zakurzona, a oni siedzą pomiędzy pudłami i starymi, rozpadającymi się meblami.
 — Szanować, serio? — rzucił z półuśmiechem. To dziwnie brzmiało, jeśli by powiązać z tym Masona. Przecież mężczyzna tutaj akurat go najmniej szanował, a wymagał, by robiła to służba?
 — Co w tym dziwnego? — Eliot już nie miał szeroko otwartych, łagodnych oczu jak zawsze. Alkohol powodował u niego to, że cały czas lekko się marszczył i wyglądał na zafrasowanego. Na swój sposób było to zabawne, bo jego głos był jeszcze bardziej miękki niż zwykle.
 — No, że tobie każe mnie szanować — mówił Josh bez składu, machając butelką, to z znowu biorąc z niej łyka.
 — No? Co w tym dziwnego? Najwyraźniej ceni twoją dupę — odparł Eliot, a kiedy zrozumiał sens swoich słów, roześmiał się głupio, aż pochylając do przodu. — Jasna cholera! To tak, jakbym miał oberwać w mordę za obrabianie dupy dziewczyny dowódcy.
 Josh na moment patrzył na niego bez zrozumienia, bo najwyraźniej ostatnie zdanie było zbyt skomplikowane jak na jego nietrzeźwy w tej chwili umysł. Zawarczał więc na Eliota jak rasowy owczarek i stuknął go mocno łokciem w bok.
 — Z czego się śmiejesz niby?
 — Bo jesteś dziewczyną oficera i z tobą piję! — Zarechotał.
 — Nie jestem żadną, do cholery, dziewczyną! — Wkurzył się Josh, znowu na niego powarkując. — A ty jesteś jego wołem od noszenia mebli, kurwa.
 — Przynajmniej nie martwym wołem. — Śmiał się dalej, a kiedy po chwili trochę ochłonął, napił się znowu z małej buteleczki. Miał jeszcze trzy smakowe cuda.
 — Widzisz, czyli ci tu dobrze — burknął Josh, znowu odwracając wzrok na swój niebieski likier. Kończył mu się.
 — Da się. Nie będę narzekać. Ale.. Josh… kurwa, zapomniałem.
 — Czego?
 — Co? — Spojrzał na chłopaka bez zrozumienia.
 — No, czego zapomniałeś? — mruknął Josh, dobijając swój likier i spozierając na mężczyznę.
 — Nie wiem. Przecież zapomniałem — prychnął.
 Josh zamrugał, patrząc na niego dłuższą chwilę z miną godną matematyka skupionego na jakimś problemie, po czym wybuchnął głośnym, szczekliwym śmiechem. Aż przechylił się na bok, o mało nie upadając na podłogę. Do tego oblał swoje jeansy resztkami likieru.
 Eliot też się śmiał, ale w końcu poklepał chłopaka po kolanie i spróbował wstać. Nawet mu się to udało, ale zachwiał się i wylądował najpierw na jakiejś komodzie, co skończyło się krzykiem bólu, a następnie odbił się od niej i potknąwszy się o coś, przewrócił na zakurzoną kanapę.
 Josh, widząc jego porażkowe próby ustawienia się do pionu, zaśmiał się znowu, aż mając łzy w oczach. Sam z trudem się uniósł i upadł na plecy Eliota.
 — Chodź, idziemy. Odlać się muszę — wymamrotał ze śmiechem, usiłując się unieść. Nawet nie wiedział, co się stało z butelką, bo nagle zauważył, że już jej w dłoni nie trzyma.
 — Nie wstanę — usłyszał spod siebie zapijaczony, ale rozbawiony głos byłego wojskowego, który, mimo że duży i silny, teraz jedyne co był w stanie zrobić, to spaść z kanapy.
 — Eliot, kurwa… — wyburczał chłopak, unosząc się wreszcie z niego i podparł się o najbliższe pudło.
 — Mmmm?
 — To ja idę sam… — odparł niewyraźnie i spojrzawszy na tyłek Eliota, uśmiechnął się do siebie. Trzasnął go w pośladek, nim chwiejnie ruszył w stronę wyjścia.
 Mężczyzna spojrzał za nim i z wysiłkiem uniósł jedną dłoń, pokazując mu środkowy palec.
 — Pierdol się. — Był pijany. Nawet za bardzo, aby zauważyć w tym jakikolwiek podtekst seksualny.
 — Sam siebie nie chcę — wyburczał Josh pod nosem, obijając się o meble i wreszcie wychodząc z pomieszczenia. Zapomniał chwilowo o łazience, kiedy spojrzał w stronę schodów i właśnie tam ruszył.
 Eliot ściągnął brwi, starając się za wszelką cenę skupić. W końcu po dobrej chwili to mu się udało, tak samo jak sturlanie się z kanapy. Obejrzał się jeszcze tęsknie za barkiem i wstał. Wyjrzał z pokoju.
 — A ciebie gdzie? — burknął.
 W głowie jeszcze gdzieś na dnie świadomości świtał mu jakiś rozkaz. Ledwo majaczył, ale czuł pod skórą, że nie powinien dopuścić, aby ten chłopak gdzieś polazł i zrobił coś, co go narazi.
 Josh obejrzał się na niego, stojąc już na środku korytarza, oparty jedną ręką o ścianę.
 — No, mówiłem. Odlać się. I jednak wstałeś. — Zaśmiał się pijacko.
 — Spadłem — Eliot sprecyzował, patrząc na niego niewyraźnie. — Wrócisz?
 — Do ciebie na kanapę? Brzmi jak zaproszenie. — Zaśmiał się Josh, zaczynając wędrować dalej, ale już teraz w stronę drzwi do łazienki, skoro sobie o niej przypomniał.
 — Pierdol się — burknął Eliot, opierając się o futrynę. Nie przejmował się swoim brakiem oryginalności w odzywkach.
 — No, mówiłem, że nie mam z kim. — Josh zaśmiał się, kilka razy wyciągając dłoń do klamki, nim udało mu się ją złapać. — Będę, jak nie przywalę głową w deskę — dodał nieskładnie i wszedł do łazienki, a raczej do niej wpadł.
 Eliot tylko mruknął, że rozumie i wrócił do pokoju. Usiadł ciężko na kanapie, starając się skoncentrować myśli. A raczej czekał głównie, bo myślenie mu nie szło. Nawet nie umiał stwierdzić, jak dużo czasu minęło, nim do pokoju wrócił Josh. Tak właściwie wtoczył się tam, przewrócił przez jeden karton i do kanapy dotarł już na czworaka. Podparł się o kolano byłego wojskowego i spróbował wejść na kanapę, mamrocząc coś do siebie. Eliot chwycił go za ramię i wciągnął.
 — Odlałeś się? Nie zabiłeś?
 — A wyglądam jak zombie? — Josh uśmiechnął się do niego nieprzytomnie, opierając głowę o oparcie kanapy.
 — Świeże zombie nie wyglądają jak zombie. — Eliot też uśmiechnął się do niego całą twarzą.
 — Ale na pewno nie mówią tak wyraźnie i logicznie jak ja — prychnął Josh z rozbawieniem, nie zauważając, że ledwo da się zrozumieć jego pijackie mamrotanie. — I jedzą mózgi.
 — Jeśli już o mózgach mowa, zjadłbym coś. Nawet galaretkę. — Zaśmiał się, po czym szturchnął Josha w ramię. — Ej, a ty co najdziwniejszego miałeś w gębie?
 — Podjadam czasem mielone surowe. — Chłopak uśmiechnął się pod nosem. — Ale nie poluję skrycie na… króliki jakieś czy coś.
 Eliot skrzywił się z lekkim obrzydzeniem, po czym na jego twarz wypłynęło jawne zastanowienie.
 — To ile ty już taki… no, ile wiesz, że to masz?
 — Od listopada zeszłego roku. Znaczy, wiesz… — Josh zamyślił się, wydymając lekko usta i gestykulując rękami. Miał zapity wzrok, ale usiłował myśleć logicznie. — Wtedy objawy mi się zaczęły. A może w październiku? Nie wiem, na jesień, bo wiało.
 — To długo. — Eliot wydawał się skupiony na tyle, na ile tylko mógł. Przez to miał bardzo srogą minę i zmrużone oczy. Wtedy obraz tak mu się nie przemieszczał. — Miałeś kiedyś atak? Jak to jest?
 — W kościele miałem, jak mi długo nie dawali tych… no… leków. Bo mieszkałem tam trochę — wyburczał Josh, czując jak głowa mu ciąży, bo co chwilę przechylała się to na jeden, to na drugi bok. — Raz wyjadłem wszystkie opłatki przed mszą i zdemolowałem zakrystię! — Zaśmiał się głośno, po czym jak za dotknięciem magicznej różdżki spoważniał. — Chujowo było. Pogryzłem kilku ministrantów, jak chcieli mnie utrzymać.
 — I nie zgłosili cię… czy coś? — Eliot wydawał się nadal na siłę skupiony. — Ale… i jak się czułeś? Pamiętasz coś?
 — Tylko szał. Wiesz, że kolory wtedy blakną? Jak psom. — Chłopak znowu się roześmiał. — Może Mason o tym wie i dlatego tak mówi… — Zamyślił się, ściągając przy tym brwi w skupieniu.
 — Co mówi?
 — No… że pies.
 — Ale co, że pies? — Eliot najwyraźniej nie łapał.
 — Ja. — Josh spojrzał mu poważnie w oczy, a przynajmniej tak mu się wydawało. — Bo ty jesteś wołem — dodał z lekkim uśmieszkiem.
 — Nie wolałbyś nim być. Mogę się założyć. Mędzisz i mędzisz, a i tak, jakbyś serio chciał być wołem czy osłem jakimś, to by cię tu nie było i już dawno byś zabrał stąd nogi za pas i fiuu…! — Uniósł nagle dłoń w geście symbolizującym start jakiegoś ptaka czy samolotu.
 — A gdzie niby? Nie ma miejsc pracy dla takich. Próbowałem raz. A tu jest spoko, ale Mason bywa chujem. Bywał. Ale teraz też, tylko rzadziej. No.
 — Bo co? — Eliot zaśmiał się pod nosem. — Krzyczy na ciebie? A może jeszcze robi ci musztrę? Weź, koleś jest jebnięty, ale co on może?
 — Wszystko! — odparł Josh z pełnym przekonaniem, aż unosząc się na kanapie. Podparł się przy tym o jakiś mebel, kiedy stanął i zamachał żywo wolną ręką. — Zdrowi mogą wszystko przecież.
 Eliot patrzył na niego nadal z dołu.
 — Pieprzenie. Też mają zasady i reguły, które ich obowiązują.
 — Nie mają! — Josh podniósł głos, patrząc gdzieś w okolice głowy Eliota. — Nikt nas nie broni, jak nas tłuką, czy każą lizać sobie buty!
 — Ale nie mogą cię trzymać, jeśli nie chcesz przyjąć leku — odparł Eliot w miarę spokojnie. — Ale wiesz… to jak każde prawo teraz jest chujowe — prychnął.
 — Wszystko jest chujowe. Już jesteśmy chorzy i zawsze będziemy na usługach — stwierdził Josh już ciszej i usiadł, a raczej upadł na podłogę. — I nie będzie już równo. Chyba że by pan chciał. Ale nie chce.
 — Możesz zagrozić, że się zabijesz. Do tego zawsze będziesz miał prawo. — Eliot zaśmiał się, wykazując duże pokłady czarnego humoru.
 — To mnie wywali i znajdzie inną dziwkę — wymamrotał Josh, opierając się bokiem głowy o drzwi komody. — Ale ciekawe, czy by go obeszło…
 — Zawsze możesz sprawdzić. Nie odpowiadam za konsekwencje. — Eliot uniósł dłonie w obronnym geście.
 — Masz telefon? — wypalił Josh.
 Eliot znowu się zmarszczył.
 — E… Nie. Czemu pytasz? Bo jeśli chcesz dzwonić do swojej laski sprzed dwóch lat, to istnieje, stary, spore prawdopodobieństwo, że już nie żyje albo że sprzedała telefon.
 — Nie mam laski sprzed lat. Jestem gejem przecież. I nie pieprz mi jak tamten chuj w necie, że mi się należy to co mam — wyburczał Josh. — A zadzwonić do Masona chciałem. Wiesz… co by powiedział, jakbym mu na przykład ten… powiedział, że, no… chcę skoczyć z okna czy coś. — Zaśmiał się i zamknął na moment oczy, bo zrobiło mu się przed nimi dziwnie ciemno.
 Eliot patrzył na Josha dużymi oczami, po czym odpowiedział śmiechem i poklepał go po ramieniu.
 — Ty, stary! Ty to już na ostrej bani jesteś. Jak dla mnie — wskazał swoją klatkę piersiową placem — to ty powinieneś teraz pójść w lulu.
 — Mm? No, ale muszę się dostać do łóżka. A jak się wyjebię na schodach i… o, kark skręcę? To nawet nie będę musiał ściemniać Masonowi, że jak się nie zmieni, to się zabiję. — Chłopak zażartował, znowu otwierając oczy. — Bo już będę nie żył — dodał, jakby to nie wynikało z jego wypowiedzi.
 — To ci pomogę. Taki będę. — Eliot poklepał się po klatce piersiowej, jakby był zupełnie trzeźwy w przeciwieństwie do Josha. — Zrobię to dla narodu!
 Josh roześmiał się głośno i wyciągnął do niego rękę.
 — To najpierw pomóż wstać — rzucił niemal rozkazująco. — Żołnierzu!
 — Ta jest! — odkrzyknął ten i wstał nagle z kanapy. Efekt był oczywiście natychmiastowy, czyli nagłe zawroty głowy i niemalże finał na podłodze.
 Mężczyzna chwycił się w ostatniej chwili ściany i ustał. Kiedy mniej więcej odzyskał równowagę, pomógł wstać Joshowi. Już delikatniej.
 Chłopak od razu objął go za szyję jedną ręką i bardzo mozolnie zaczęli przedzierać się w kierunku wyjścia z pomieszczenia.
 — Kurwa… Jaka ta podłoga długa — wyburczał Josh, ze skupieniem mijając przeszkody.
 — I kręta — przyznał mu rację prowadzący go mężczyzna. Nawet udało im się razem jakoś przejść przez futrynę, a dalej aż do schodów na dół. Tam się zatrzymali. — Co teraz?
 — Teraz idziemy wzdłuż barierki, żołnierzu — wymamrotał chłopak, patrząc w dół schodów. — Ale mocno się trzymamy. Jakbyś… jakbyś… na linie się spuszczał — skończył, po czym zrobił większe oczy i roześmiał się głośno.
 — Jeśli rozbawiło cię „spuszczał”, to cię nie znam — odparł Eliot, starając się zachować powagę. Nie wychodziło mu to, bo sam po chwili zaczął się z tego śmiać, kiedy złapał barierkę. — Kurwa, teraz barierka będzie mi się z chujem kojarzyć! — Rechotał.
 — Trzymaj się go… znaczy jej mocno. — Josh zaśmiał się, również chwytając za barierkę, kiedy Eliot zszedł o stopień niżej. — Ale takiego długiego nie trzymałeś. — Śmiał się dalej, powoli posuwając się za mężczyzną.
 — Trzymam codziennie w kiblu!
 — Nieprawda. Musiałbyś go zwijać czy coś, bo by ci nogawką wychodził — stwierdził chłopak, któremu wydawało się, że schodzą tymi schodami w nieskończoność.
 — Jest jak telesko… luneta. No wiesz. — Eliot machnął ręką i w końcu dotarł do ostatniego schodka i wreszcie prostego korytarza. — Gdzie teraz, majtku?
 — Nie jesteśmy na statku, zbełtałbym! Mów mi „generale” — odparł Josh z głupim uśmiechem i wskazał drugi koniec korytarza, gdzie znajdowała się sypialnia Masona. — Tam! Może będzie telefon. — Znowu uczepił się ramienia Eliota, to opierając się na nim, to starając się go trzymać.
 — Co ty masz do tego telefonu? — jęknął mężczyzna, prowadząc ich do sypialni Masona. W tej chwili jakoś nie pomyślał nawet, że nie powinien tam wchodzić.
 — Do telefonu nic. Do Masona — odparł Josh pijacko i otworzył drzwi, kiedy już do nich dotarli. Wtoczył się z Eliotem do środka i wskazał ręką przed siebie. — O, łóżko.
 — Zajmuję! — odkrzyknął od razu Eliot i rzucił się na nie na brzuch. Był padnięty, a oczy same mu opadały.
 Josh za to zaczął chodzić po sypialni, w poszukiwaniu telefonu. Przy okazji zrzucił jakieś pudełka z grami i książki na podłogę, ale nie przejął się tym specjalnie.
 — Ale nie całe, ja tam idę zaraz — wyburczał ni to do siebie, ni to do Eliota.
 — Mhm, mhm — zamruczał leżący na łóżku, dobrze zbudowany mężczyzna i wyciągnął się na nie bardziej.
 Josh w tym czasie zobaczył stojący na szafce telefon stacjonarny. Uśmiechnął się do siebie triumfalnie i sięgnął po słuchawkę. Usiadł tyłkiem na biurku i ze skupieniem zaczął przeglądać numery telefonów, szukając komórki Masona. Było ciężko, bo ledwo widział, co tam jest napisane. Ale w końcu mu się udało i maksymalnie skupiając koncentrację, by nie spaść z biurka, przyłożył słuchawkę do ucha.
 Po kilku sygnałach w końcu usłyszał głos swojego pana. Szorstki, niemiły, czyli taki jak zawsze.
 — Tak? Czego?
 Zamrugał, jakby zdziwiony tym, że mężczyzna odebrał. Odchrząknął i odpowiedział niewyraźnym, zachrypniętym głosem.
 — Masooon… bo my z Eliotem… — zaczął i roześmiał się, po czym dopiero wypalił: — Bo ja mam do ciebie bardzo, ale to bardzo ważne pytanie, wiesz?
 — Josh? — W głosie Masona było słychać zarówno zaskoczenie, jak i nagłe uderzenie wściekłości. — Co ty, do kurwy, robisz? Kto ci pozwolił do mnie dzwonić? I co ty z Eliotem? — zawarczał na granicy krzyku. Josh jeszcze usłyszał, jak w coś uderza, a potem rozległ się głośny trzask drzwi.
 Drgnął odruchowo, jakby mężczyzna stał przed nim.
 — No… nikt mi dzwonić nie bronił… A z Eliotem… — Znowu się zaśmiał, patrząc na mężczyznę leżącego na łóżku. — Meble przesuwaliśmy, o. I takie tam, wiesz. — Śmiał się dalej, bełkocząc przy tym. Zachwiał się nawet na biurku i o mało z niego nie spadł.
 Mason w telefonie chwilę milczał, po czym syknął.
 — Piłeś — stwierdził fakt. Musiał być wściekły i Josh miał wiele szczęścia, że faktycznie nie stał obok.
 — Powinieneś z nami się napić! — odparł od razu i zszedł ostrożnie z łóżka. — Ale moje pytanie. Bo ja mam pytanie. Czy… będziesz dla mnie dobry, jak zagrożę, że na przykład… skoczę przez okno? — zapytał ze śmiertelną powagą i jakby udowadniając Masonowi, że jest na to gotów, mimo że go tu nie było, podszedł do okna.
 — Co? — mężczyzna po drugiej stronie telefonu rzucił nadal ze złością w głosie, ale i ponownie z zaskoczeniem. — Co ci odpierdala? Schlałeś się jak ostatnia szmata i jeszcze teraz wyskakujesz z takimi tekstami z dupy? Chcesz się połamać, aby nie móc już uciekać?
 Josh wyjrzał za okno, ale nie bardzo mógł w swoim stanie określić wysokości. Przekrzywił głowę, ale tylko zakręciło mu się w głowie i bardziej oparł się o parapet.
 — A jakbym umarł? Nie chcesz, żebym umarł, nie? Dobrze ciągnę — wymamrotał niewyraźnie, gestykulując przy tym ręką, żeby podkreślić powagę swoich słów.
 — Nie tylko. A teraz się opanuj i przestań pierdolić o zabijaniu się, bo jak wrócę, to ci za te bzdury wpierdolę! — Mason warczał na niego, nadal denerwując się. Josh słyszałby to w jego głosie, gdyby nie ostry ton mężczyzny i stan, w jakim sam był.
 — Widzisz? A ja chcę, żebyś mnie nie bił! — odparł głośno, wciąż patrząc w dół, na ulicę, na którą był widok z okna sypialni Masona. — Nie jestem jakimś twoim psem! Znaczy jestem… To znaczy nie jestem. No cholera, wiesz, o co mi chodzi! A tu jest wysoko — mruknął i zachwiał się w miejscu. — Ups…
 — Josh! — Mason krzyknął do telefonu. — Jeśli stoisz przy jakiś jebanym oknie, to się w tej chwili od niego odsuń. Jeśli w pijackim amoku robisz sobie ze mnie jaja, to masz przejebane!
 — Stoję, nie słyszysz? — Josh wychylił się i wyciągnął przed siebie słuchawkę, by po drugiej stronie telefonu słychać było ruch dochodzący z ulicy. Jednak znowu gwałtownie zakręciło mu się w głowie, więc by nie upaść, złapał się za parapet. Obiema dłońmi, a słuchawka od telefonu wypadła mu przy tym z ręki i poleciała na dół, roztrzaskując się o chodnik. Chłopak zrobił duże oczy i spojrzał za nią. — O cholera.
 Eliot, który leżał na łóżku, nawet nie zareagował. Najwidoczniej usnął. Josh więc po chwili jeszcze raz wyjrzał za okno i nagle zauważył, jak zza rogu budynku wybiega Robert z telefonem przy uchu.
 Oblizał nerwowo usta, ale wciąż świat kręcił się na tyle, że ledwo stał na nogach. Pierwszą myślą więc było udawanie, że śpi, więc doszedł jakimś cudem do łóżka i zwalił się na nie obok Eliota. Zamknął oczy i nasłuchiwał.
 Po chwili usłyszał uderzenia dwóch par nóg, które wbiegają na piętro. W kolejnej chwili drzwi się otworzyły, waląc o ścianę, a do pokoju weszły dwie osoby.
 — O matko… — pisnęła Anna, a Robert tylko zaklął. Szarpnął od razu Josha za ramię.
 — Wstawaj! — krzyknął do niego.
 Dziewczyna w tym czasie potrząsała Eliotem, aby ten się uniósł. Josh otworzył oczy i popatrzył na lokaja półprzytomnie.
 — Co chcesz? Nie szarp mnie — mruknął, marszcząc brwi. Zrobiło mu się nagle niedobrze, a gdzieś z boku słyszał równie niezadowolone mruczenie byłego wojskowego.
 — Wstawaj. Musisz się ogarnąć. — Głos Roberta nie był ani niemiły, ani troskliwy. Był poważnie zaniepokojony. — Mason jest wściekły. Już jedzie, będzie tu pewnie za dwie godziny. Musisz do tego czasu otrzeźwieć.
 Anna w tym czasie prawie płakała, ciągnąc Eliota, aby wstał. Najwyraźniej ona i lokaj już coś wiedzieli.
 — Ale jutro miał wrócić — mruknął Josh, na te słowa czując się nieco otrzeźwiony, po czym nagle zatkał sobie usta dłonią i wstał z łóżka. — Muszę… — wymamrotał i nie dodając nic więcej, poszedł chwiejnym, pospiesznym krokiem do łazienki.
 Lokaj i dziewczyna popatrzyli za nim, ale wiedząc, że jest zajęty opróżnianiem zawartości żołądka, chwycili Eliota i postawili go na nogi.
 — Nie da rady sam wyjść.
 — Trzeba go gdzieś ukryć — zdecydował Robert i spróbował pociągnąć postawnego i wyższego od siebie mężczyznę. Nie udało mu się nic poza ściągnięciem go z łóżka. — Kurwa mać! — krzyknął. — Mason go wywali za to!
 — Chodźmy z nim do mnie, jest najbliżej — pisnęła Anna, patrząc przestraszonym wzrokiem na nieprzytomnego mężczyznę. — Jezu, przecież tak dobrze nam się pracuje razem. Nie może go wywalić. We dwójkę nam się uda. Robert, proszę — panikowała, znowu pochylając się do Eliota i chwytając go za jedno ramię.
 Mężczyzna nawet nie miał zamiaru dyskutować. Zaparł się ponownie i jakoś cudem razem dźwignęli Eliota. Telefon, który Robert wciąż miał przy sobie, znowu się rozdzwonił.
 — Cholera jasna. Szybciej! — pospieszył dziewczynę, wynosząc Eliota z pokoju ich pana.
 Mężczyzna po chwili trochę się rozbudził i niemrawo zaczął przebierać nogami.
 — Połóżmy go na łóżku — sapnęła z trudem Anna, kiedy udało im się przenieść Eliota na drugi koniec korytarza i otworzyć drzwi do jej pokoju. — Boże, żeby go nie wyrzucił — mamrotała ze łzami w oczach i dosłownie rzucili pijanego na materac.
 Ten tylko jęknął, a Robert wypadł z pokoju, odbierając telefon.
 — Tak, proszę pana? Przepraszam najmocniej za zwłokę.
 — Jeśli myślicie o chowaniu gdzieś Eliota, to równie dobrze możecie już pakować jego rzeczy — syknął Mason. W tle słychać było odgłosy samochodu, a Robert poczuł, jak zimny pot spływa mu po plecach.
 — Panie Awordz… ale to nie jego wina do końca. To Josh… — spróbował błagalnie, a po chwili pojawiła się obok niego Anna, patrząc na niego ze strachem w oczach, obgryzając paznokcie.
 — Nie mów mi co Josh. Z nim się policzę osobiście. Gdzie on w ogóle jest? Któreś z was go pilnuje? Bo na tej żołdackiej świni, jak się okazuje, nie ma co polegać!
 — Anno, idź do Josha — Robert rzucił do dziewczyny twardo, na co ona pokiwała pospiesznie głową i pobiegła w stronę sypialni Masona, a mężczyzna dodał do słuchawki: — Jest w łazience, doprowadza się do porządku, proszę pana. Na pewno nie ma potrzeby, by pan wracał, moglibyśmy się nimi zająć…
 — Nic nie moglibyście! — krzyknął na niego Mason. — A Annie każ go zamknąć w tym kiblu. Niech nie ma możliwości mała kurwa zbliżania się do okien!
 — Tak jest, oczywiście — odparł posłusznie Robert, czując nieprzyjemne ciarki na plecach.
 Podążył w stronę sypialni Masona, zostawiając nieprzytomnego Eliota na łóżku Anny.
 Mason burknął jeszcze jakieś przekleństwo i się rozłączył. Lokaj popatrzył na telefon i schował go do kieszeni, a kiedy wszedł do łazienki, zobaczył tam Josha pochylonego nad umywalką, obok którego stała Anna i przemywała mu twarz. Obejrzała się na lokaja, a chłopak nawet nie zareagował. Był wyraźnie otrzeźwiony po zwróceniu zawartości żołądka.
 — Pozwoli zostać Eliotowi? — spytała strwożonym szeptem.
 — Wątpię — przyznał Robert. Głos lekko mu drżał i nie było się co dziwić. Kiedy Mason do niego zadzwonił kilka minut wcześniej, wydarł się na niego, że Josh wyskoczył z okna. Lokaj nigdy go takiego nie słyszał. — Twierdzi, że to jego wina, że go nie dopilnował. Coś w tym jest, skoro to on był akurat z nim.
 Dziewczyna jęknęła i sięgnęła po ręcznik, by wytrzeć Joshowi twarz. Ten jednak wziął go od niej i sam to zrobił, po czym popatrzył na nich lekko zamulonym, ale już nie zapitym wzrokiem.
 — Ale to ja stałem przy oknie… I czemu on wraca? — jęknął, mając ochotę pójść do piwnicy i przeczekać w siłowni największą złość Masona.
 — Bo chciałeś wyskoczyć przez okno, grożąc, że się zabijesz? — odparł Robert roztrzęsionym głosem.
 Anna patrzyła to na jednego, to na drugiego, wyłamując palce z nerwów.
 — Przecież nie skoczyłem… Tak tylko zapytałem, czy mu tak zależy — wymamrotał chłopak i ruszył do wyjścia z sypialni. Chciał się chociaż położyć w łóżku.
 — W takim razie chyba osiągnąłeś efekt, bo tu jedzie wściekły na ciebie. I na Eliota, którego pewnie wywali za to, że cię nie dopilnował i mogłeś faktycznie przez to okno wypaść razem z tym telefonem.
 — Mason mnie opierdoli pewnie, ty nie musisz — burknął Josh i rzucił się na łóżko, chowając twarz w poduszce. Wciąż czuł lekkie zawroty głowy, ale strach przed przyjazdem pana coraz bardziej zaczynał go ogarniać.
 Robert odetchnął ciężko.
 — Mason kazał nam zamknąć cię w łazience, abyś nie miał dostępu do okien. Proszę więc, wróć tam. Nie chcemy mieć więcej problemów.
 Chłopak uniósł na niego wzrok jeszcze bardziej strwożony. Boże, ale był głupi, że w ogóle do niego dzwonił! Co go podkusiło?!
 Wstał posłusznie i wszedł znowu do łazienki. Usiadł na dywaniku, podkulając nogi.
 — No… Okej, możecie zamknąć — rzucił, nie patrząc na nich i modląc się, by na mieście były korki. Może Mason zdąży ochłonąć.
 Robert z Anną popatrzyli po sobie.
 — Wybacz. Postaraj się w tym czasie trochę otrzeźwieć — poradził mu jeszcze Robert i zamknął drzwi od łazienki. Z racji, że zamykane były tylko od wewnątrz, zastawił je krzesłem. Josh może co najwyżej oberwać, ale większa, poważna krzywda od Masona mu się nie przytrafi. Zarówno lokaj, jak i dziewczyna o tym wiedzieli. Chłopak, co by nie zrobił, i tak zostanie. W tej chwili więc największym problemem był Eliot.
 — Anno, idź na górę i zobacz, czy chociaż uprzątnął ten pokój, który pan Awordz mu kazał.
 Dziewczyna pokiwała żywo głową.
 — Mhm, już idę, jak coś to ogarnę, ile się da, a… Robercie, błagaj, żeby go nie wyrzucił — jęknęła boleśnie i podążyła do schodów wiodących na piętro, wyłamując sobie palce.
 Mężczyzna skinął głową, a kiedy dziewczyna zniknęła na schodach, sam skrzywił się boleśnie i oparł plecami o pierwszą lepszą ścianę. Przetarł twarz dłońmi. Nie wiedział, co robić i jak obłaskawić ich pana. Czuł się w kropce.
 Po chwili poszedł jeszcze sprawdzić, czy Eliot jeszcze śpi, a kiedy się okazało, że ten nawet chrapie, poszedł na górę, by pomóc Annie w dokończeniu jego pracy.



– 24 – Jak sprawdzić, czy mu zależy?
 


27 lipca 2012
 

W sobotę około południa, kiedy Anna z Robertem sprzątali pomieszczenia w piwnicy, Josh krążył po parterze, nie mogąc się za nic konkretnego zabrać. Trochę pograł na konsoli Masona, trochę poczytał i pooglądał telewizję, ale potrzebował towarzystwa. Robert go z dołu przegonił, twierdząc, że mają dużo pracy, więc chłopak wrócił na górę i nawet zawahał się przed wejściem do pokoju komputerowego, ale ostatecznie stwierdził, że nie będzie naginał zakazu. W końcu Mason równie dobrze mógł jakieś głupie kamerki podłączyć albo kazać służbie kablować, co robi. Nie chciał więcej kłopotów.
 Jego uwagę przykuł dźwięk… przesuwanych mebli z góry? Zaintrygowany wszedł po schodach na piętro i ruszył w kierunku źródła dźwięku na końcu korytarza.
 Kiedy doszedł do drzwi, niemal zderzył się w nich z akurat wychodzącym z pokoju Eliotem. Niósł jakiś duży karton. Kiedy tylko zobaczył Josha, od razu przeprosił.
 — Sorry stary, nie zauważyłem cię. — Wyminął go i odstawił pudło na podłogę na korytarzu.
 Chłopak popatrzył na pudło, a potem zajrzał z zaciekawieniem do pomieszczenia. Bardzo zagraconego pomieszczenia.
 — Spoko… Co w ogóle robisz? — zapytał, odwracając się znowu do byłego wojskowego. Czuł dość wyraźnie zapach kurzu i męskiego potu.
 — Pan Awordz kazał mi uporządkować ten pokój i pozbyć się wszystkiego, co w nim jest. Nie tłumaczył dlaczego, ale jeśli coś stąd chcesz, możesz zabrać. Ja już sobie upatrzyłem tarczę na rzutki. — Uśmiechnął się łagodnie. Sprawiał wrażenie bardzo ciepłego, mimo że do pluszowego formatu było mu bardzo daleko.
 — Tak? A co tam jeszcze jest? — Josh od razu się zainteresował i wszedł do pomieszczenia, przedzierając się pomiędzy pudłami, jakimiś niewielkimi komodami i różnymi innymi gratami.
 Podejrzewał, że to był kiedyś pokój gościnny, przynajmniej tak wyglądał. Ale nie dziwił się, że był nieużywane, skoro Mason nie miewał gości. Po pewnym czasie musiał stać się składzikiem albo swoistym strychem, skoro ten był zajmowany.
 — Jakieś… No, różne rzeczy. — Mężczyzna wszedł za nim. — Są nawet bombonierki, czy czekolady z kokardką. — Wskazał na jeden z kartonów.
 — A nie przeterminowane? — Josh podszedł do wskazanego pudła i zajrzał do środka.
 — Nie wiem, nie sprawdzałem.
 Chłopak otworzył pudełko i powąchał czekoladki, ale nie wyczuł żadnego nieprzyjemnego zapachu.
 — Chyba dobre… — stwierdził i skosztował jedną, po czym wyciągnął do mężczyzny. — Chcesz? — zaproponował, popatrując na niego. Eliot musiał albo szybko po zachorowaniu dostać lekarstwo albo był naprawdę silnym facetem, że miał taką formę mimo wirusa.
 Mężczyzna chwilę się wahał, po czym otrzepał dłonie o spodnie i sięgnął po jedną.
 — Mmm… Niezłe. Z karmelem. — Uśmiechnął się znowu i sięgnął znowu do kartonów. Nim każdy wynosił, sprawdzał, co w nim jest. Ten system był dokładny, ale mozolny.
 Josh w tym czasie wszedł bardziej w głąb pomieszczenia, pojadając czekoladki. Zaglądał też do mebli, ale te były w większości puste. Jednak jakie było jego zaskoczenie, kiedy przykucnął przy jednej komodzie i po otwarciu znalazł tam… butelki. Aż się zapatrzył na wnętrze swoistego barku, zapominając o tym, że w ustach ma czekoladę.
 Nie pił alkoholu od… dawna. Ostatnio przed zachorowaniem, jak jeszcze mieszkał z Tuckiem. Więc nie pił już… prawie rok. Gdyby był alkoholikiem, to mógłby określić jako swój wyczyn, jednak nim nie był, a jedyny powód, dla którego nie pił nic procentowego był ten przeklęty wirus i stan jego życia.
 Obejrzał się za siebie, widząc plecy Eliota wynoszącego kolejne pudło. Sam więc sięgnął do pierwszej butelki i spojrzał na etykietę. Nawet nie znał się na alkoholach. Zawsze kupował te z dolnej półki, kiedy chcieli się z kumplami upić. Te jednak nie wyglądały na sikacze. Wiedział, że nie może zrobić nic w ukryciu, ale bardzo chciał spróbować. Więc może jeśli Eliot też…
 — Hej, zobacz, co znalazłem — rzucił do mężczyzny, kiedy ten ponownie wszedł do pomieszczenia. Uniósł butelkę, by było ją widać ponad innymi meblami. — I jest ich tu od cholery!
 Eliot uniósł brwi i podszedł do chłopaka. Wziął butelkę do ręki.
 — No, proszę. Czekoladki, alkohol. Widać, że pan Awordz poprosił mnie o wyrzucenie sporej ilości skarbów — odparł, czytając etykietkę dość niskiej butelki z ciemnym płynem w środku. — Creme Yvette… A jest coś jeszcze?
 — No, sam zobacz. — Josh otworzył szerzej drzwiczki komody, ukazując tym samym masę butelek stojących w rządkach w środku, na dwóch półkach. — Ale jak Mason mówił, że możemy stąd coś wziąć, to… spróbować chyba możemy, co? — Uśmiechnął się lekko, odbierając od wojskowego z powrotem butelkę i otworzył, by powąchać zawartość. Pachniało chyba malinami, poziomkami, czarną porzeczką… Właściwie to sporo zapachów się mieszało, ale cała ta mieszanka była bardzo… zachęcająca.
 — Jeśli szło do śmieci… — odparł mężczyzna i zajrzał do środka. Było kilka butelek nawet z tandetną wstążeczką, ale większość wyglądała dobrze. I były różne. Od win, przez burbony i likiery, kończąc na wódkach. — W ogóle, skąd tu takie rzeczy? Słodycze, alkohol? Jeszcze znajdziemy cygara i będzie jak w sklepie z zabawkami.
 — Może tu był jakiś klub dżentelmenów albo mafia się tu schodziła. W końcu to dość stary budynek — odparł Josh, przysiadając na oparciu starej, zakurzonej kanapy, która znajdował się za jego plecami i skosztował prosto z butelki Creme Yvette. Było… dobre. Nie był znawcą, ale smakowało zniewalająco, więc napił się jeszcze.
 — Ale tak by stało tu tyle czasu? — Były żołnierz wydawał się sceptyczny.
 Oparł się tyłkiem o jedną z szafek i patrzył na Josha, myśląc, jak powinien się do niego odnosić.
 — Nie wiem… Trzeba zapytać Masona, skąd ma tę rezydencję. W ogóle, spróbuj. — Josh uśmiechnął się do niego lekko, choć z wyraźnym dystansem, widocznie mając podobny problem do Eliota. Wyciągnął do niego butelkę.
 Ten po chwili wahania zdecydował się w końcu napić. Likier był dla niego trochę za słodki, ale nie miał zamiaru wybrzydzać. Tym bardziej, że z dnia na dzień czuł coraz większy pociąg do słodyczy. I mięsa.
 — Może być. Chociaż napiłbym się tradycyjnego piwa.
 — Tu chyba nie ma piwa — zauważył Josh, ponownie kucając przy barku, by skosztować czegoś innego. Wyciągnął więc jakąś wąską butelkę z żółtą etykietą o nazwie Kahlua. — Ale może to będzie dobre… — Otworzył i kiedy poczuł kawowy zapach, pomyślał o Masonie. Uśmiechnął się nawet do siebie i napił się zdrowo z butelki.
 — Masz zamiar spróbować z każdej butelki? — Eliot nie szczędził w tych słowach zdumienia.
 — Tylko kilka… — mruknął Josh, chociaż ten likier wybitnie mu zasmakował, więc napił się jeszcze, aż oblizując usta. — Kawowy jest.
 — To dobrze?
 — Tak, Masonowi by smakował — odparł chłopak, nie unosząc wzroku na mężczyznę, tylko wciąż kucając przed komodą i popijając likier. Był naprawdę dobry.
 — Bo on lubi kawę? — Eliot spytał na poły ze stwierdzeniem. Jeszcze nie czuł się swobodnie w tym domu. Miał cały czas wrażenie, że są tu jakieś zasady, o których mu nie mówią, a które powinien znać.
 — Dużo jej pije. Za dużo jak na to, co może, ale chyba pod tym względem się nie ugnie! — Zaśmiał się szczekliwie, wreszcie się unosząc i oparł się znowu o kanapę naprzeciwko mężczyzny.
 — Chyba dużo o nim wiesz.
 Eliot powąchał znowu butelkę, którą trzymał i jak jeszcze przed chwilą się wahał, tak w końcu uznał, że picie słodkiego likieru wcale nie jest aż tak upokarzające, jak kiedyś myślał. Znowu się napił, licząc, że go za szybko nie zemdli.
 — Nie tyle, ile bym chciał. Ale trochę… Też go poznasz, jak dłużej tu pobędziesz — odpowiedział Josh z nieco mniej zadowoloną miną, chociaż starał się to hamować. Nie był jednak szczęśliwy z obecności innego mężczyzny w domu, szczególnie tak dobrze zbudowanego. Nadal nie rozumiał, po co on był Masonowi, ale nie chciał już się w to wtrącać. Co nie zmieniało faktu, że go to irytowało.
 Eliot westchnął ciężko.
 — Tak szczerze, między nami, to najchętniej by mnie tu nie było. Wolałbym robić to, co robiłem.
 Josh popatrzył na niego czujniej znad butelki, do której znowu się dossał.
 — Pilnować ulic i zabijać dzikich? — rzucił trudnym do odczytania tonem.
 — Pilnować ulic i pomagać ludziom. Zabijanie jest ostatecznością — odparł były żołnierz już poważniej i ciężej.
 — I zawsze jesteście pewni, że to dziki, a nie… ktoś pod wpływem emocji, czy… nie wiem, ktokolwiek w złym czasie w złym miejscu? — zapytał Josh, przypominając sobie, jak wojskowi go zatrzymali po tym, jak wybiegł z domu. Bał się, że go tam zastrzelą.
 Eliot od razu się skrzywił.
 — Nie zawsze. Ale zawsze staramy… starałem się — poprawił się — być jak najbardziej pewien. Jeśli nie jest to pełne zagrożenie naszego czy cudzego życia, zawsze można kogoś zatrzymać, kazać mu się zatrzymać.
 — Ta… wiem… — mruknął chłopak i popił z butelki. Aż zamrugał, gdy ta okazała się już prawie pusta. Była aż za dobra, a jemu było tak ciepło w żołądku.
 Oblizał się i kucnął przed komodą. Przechylił się przy tym na bok, ale utrzymał równowagę i sięgnął po jakąś butelkę z niebieskim płynem.
 — Ale to i tak chujowe… że, wiesz, ludzie się boją chodzić po ulicach, bo nie tylko dziki cię może zabić, ale też, kurwa, wojskowy.
 — Gdyby tam nie było wojska, to nawet by nie mogli być. Jeśli człowiek straci kontrolę, to zachowuje się jak zwierzę. A zwierzęta boją się ognia — burknął Eliot, też po raz kolejny popijając alkohol. Było mu coraz bardziej luźno. — Nie rozumiem, co do nich masz. Wojsko ci kogoś zabiło? Masz jakiś uraz albo po prostu nadal liczysz w jakiś idealistyczny świat? Jak te radykały.
 — Boję się ich, okej? — warknął Josh, wstając z wyciągniętą butelką i otworzył ją pospiesznie. — I może było kilku takich, których jeszcze by się dało uratować, a zostali zestrzeleni jak zwierzęta — dodał, podparł się jedną ręką o kanapę i napił niebieskiego likieru. Nic nie mógł poradzić na to, że w jakiś sposób utożsamiał się ze wszystkimi dzikimi, mimo że mieszkał w bezpiecznym domu swojego pana.
 — Uratować? Czyli jak? Dać im raz lek i… i co potem? — Eliot wzruszył ramionami. — Nie zarzucaj mi, że nie rozumiem. Też mnie wyjebali z wojska, bo byłem im zbędny. Ale nie poddałem się, miałem tych kilka dni i udało mi się trafić… tu — ostatnie słowo wypowiedział z lekkim zawahaniem, może i nawet odrazą. Alkohol coraz bardziej rozwiązywał mu język.
 — Gdzie ci dają jeść, codziennie leki, swój pokój, łazienkę i od cholery innych przywilejów. Powinieneś być wdzięczny — burknął Josh, ledwo stojąc prosto.
 — Nie mówię, że nie jestem. Ty też masz to samo, tylko, czy nie chciałeś mieć innego życia? Ja nie chciałem być służącym, a ty… „pupilem”? — prychnął i znowu pociągnął kilka głębszych łyków z butelki. Po chwili ją opróżnił i nawet potrzasnął nad ustami, ale nawet kropelka nie wyleciała. — Żesz… To twoja wina, że znalazłeś ten alkohol — burknął i sam kucnął dość krzywo przed barkiem. Jak jeszcze dwa lata temu by się spił jedną butelką, to przez ten głupi wirus, nie dość, że jadł za dwóch, to jeszcze metabolizm miał przyspieszony i wlać w siebie alkoholu mógł także więcej.
 Josh aż się na moment zawiesił, patrząc na niego z góry w osłupieniu przez tego… „pupila”.
 — Nie drwij ze mnie! — warknął, a z butelki trochę likieru wylało mu się na dłoń, więc szybko się do niej dossał.
 — Nie drwię. Zauważam fakty — odparł Eliot, grzebiąc w barku. — Kurwa. Piwo. Królestwo za piwo — jęknął po chwili, nie patrząc na Josha.
 Ten zaklął pod nosem, patrząc na szerokie plecy mężczyzny.
 — Jesteś tu za krótko, żeby zauważać takie fakty — burknął i kucnął obok niego, opierając się jedną ręką o jego ramię. Sam zajrzał do środka, mimo że miał w dłoni wciąż niedopitą butelkę. — Robert ci pewnie powiedział? Żmija pieprzona…
 Eliot zerknął na chłopaka.
 — Co powiedział? — Nie zrozumiał.
 — No to, co niby tak dostrzegasz — fuknął Josh, oblizując usta z niebieskiego likieru i spojrzał mało trzeźwym wzrokiem w szare oczy byłego wojskowego. — Że daję Masonowi.
 Eliot zwęził oczy, starając się skupić.
 — On cię tak nazwał i kazał mi na ciebie uważać. I szanować — burknął w końcu, biorąc z barku jedną z małych buteleczek smakowego Bacardi. Odkręcił i od razu się napił, siadając po chwili namysłu na podłodze.
 Josh rzucił mu krótkie spojrzenie, po czym usiadł obok, popijając swojego niebieskiego Curacao. Nie zważał teraz na to, że podłoga jest cała zakurzona, a oni siedzą pomiędzy pudłami i starymi, rozpadającymi się meblami.
 — Szanować, serio? — rzucił z półuśmiechem. To dziwnie brzmiało, jeśli by powiązać z tym Masona. Przecież mężczyzna tutaj akurat go najmniej szanował, a wymagał, by robiła to służba?
 — Co w tym dziwnego? — Eliot już nie miał szeroko otwartych, łagodnych oczu jak zawsze. Alkohol powodował u niego to, że cały czas lekko się marszczył i wyglądał na zafrasowanego. Na swój sposób było to zabawne, bo jego głos był jeszcze bardziej miękki niż zwykle.
 — No, że tobie każe mnie szanować — mówił Josh bez składu, machając butelką, to z znowu biorąc z niej łyka.
 — No? Co w tym dziwnego? Najwyraźniej ceni twoją dupę — odparł Eliot, a kiedy zrozumiał sens swoich słów, roześmiał się głupio, aż pochylając do przodu. — Jasna cholera! To tak, jakbym miał oberwać w mordę za obrabianie dupy dziewczyny dowódcy.
 Josh na moment patrzył na niego bez zrozumienia, bo najwyraźniej ostatnie zdanie było zbyt skomplikowane jak na jego nietrzeźwy w tej chwili umysł. Zawarczał więc na Eliota jak rasowy owczarek i stuknął go mocno łokciem w bok.
 — Z czego się śmiejesz niby?
 — Bo jesteś dziewczyną oficera i z tobą piję! — Zarechotał.
 — Nie jestem żadną, do cholery, dziewczyną! — Wkurzył się Josh, znowu na niego powarkując. — A ty jesteś jego wołem od noszenia mebli, kurwa.
 — Przynajmniej nie martwym wołem. — Śmiał się dalej, a kiedy po chwili trochę ochłonął, napił się znowu z małej buteleczki. Miał jeszcze trzy smakowe cuda.
 — Widzisz, czyli ci tu dobrze — burknął Josh, znowu odwracając wzrok na swój niebieski likier. Kończył mu się.
 — Da się. Nie będę narzekać. Ale.. Josh… kurwa, zapomniałem.
 — Czego?
 — Co? — Spojrzał na chłopaka bez zrozumienia.
 — No, czego zapomniałeś? — mruknął Josh, dobijając swój likier i spozierając na mężczyznę.
 — Nie wiem. Przecież zapomniałem — prychnął.
 Josh zamrugał, patrząc na niego dłuższą chwilę z miną godną matematyka skupionego na jakimś problemie, po czym wybuchnął głośnym, szczekliwym śmiechem. Aż przechylił się na bok, o mało nie upadając na podłogę. Do tego oblał swoje jeansy resztkami likieru.
 Eliot też się śmiał, ale w końcu poklepał chłopaka po kolanie i spróbował wstać. Nawet mu się to udało, ale zachwiał się i wylądował najpierw na jakiejś komodzie, co skończyło się krzykiem bólu, a następnie odbił się od niej i potknąwszy się o coś, przewrócił na zakurzoną kanapę.
 Josh, widząc jego porażkowe próby ustawienia się do pionu, zaśmiał się znowu, aż mając łzy w oczach. Sam z trudem się uniósł i upadł na plecy Eliota.
 — Chodź, idziemy. Odlać się muszę — wymamrotał ze śmiechem, usiłując się unieść. Nawet nie wiedział, co się stało z butelką, bo nagle zauważył, że już jej w dłoni nie trzyma.
 — Nie wstanę — usłyszał spod siebie zapijaczony, ale rozbawiony głos byłego wojskowego, który, mimo że duży i silny, teraz jedyne co był w stanie zrobić, to spaść z kanapy.
 — Eliot, kurwa… — wyburczał chłopak, unosząc się wreszcie z niego i podparł się o najbliższe pudło.
 — Mmmm?
 — To ja idę sam… — odparł niewyraźnie i spojrzawszy na tyłek Eliota, uśmiechnął się do siebie. Trzasnął go w pośladek, nim chwiejnie ruszył w stronę wyjścia.
 Mężczyzna spojrzał za nim i z wysiłkiem uniósł jedną dłoń, pokazując mu środkowy palec.
 — Pierdol się. — Był pijany. Nawet za bardzo, aby zauważyć w tym jakikolwiek podtekst seksualny.
 — Sam siebie nie chcę — wyburczał Josh pod nosem, obijając się o meble i wreszcie wychodząc z pomieszczenia. Zapomniał chwilowo o łazience, kiedy spojrzał w stronę schodów i właśnie tam ruszył.
 Eliot ściągnął brwi, starając się za wszelką cenę skupić. W końcu po dobrej chwili to mu się udało, tak samo jak sturlanie się z kanapy. Obejrzał się jeszcze tęsknie za barkiem i wstał. Wyjrzał z pokoju.
 — A ciebie gdzie? — burknął.
 W głowie jeszcze gdzieś na dnie świadomości świtał mu jakiś rozkaz. Ledwo majaczył, ale czuł pod skórą, że nie powinien dopuścić, aby ten chłopak gdzieś polazł i zrobił coś, co go narazi.
 Josh obejrzał się na niego, stojąc już na środku korytarza, oparty jedną ręką o ścianę.
 — No, mówiłem. Odlać się. I jednak wstałeś. — Zaśmiał się pijacko.
 — Spadłem — Eliot sprecyzował, patrząc na niego niewyraźnie. — Wrócisz?
 — Do ciebie na kanapę? Brzmi jak zaproszenie. — Zaśmiał się Josh, zaczynając wędrować dalej, ale już teraz w stronę drzwi do łazienki, skoro sobie o niej przypomniał.
 — Pierdol się — burknął Eliot, opierając się o futrynę. Nie przejmował się swoim brakiem oryginalności w odzywkach.
 — No, mówiłem, że nie mam z kim. — Josh zaśmiał się, kilka razy wyciągając dłoń do klamki, nim udało mu się ją złapać. — Będę, jak nie przywalę głową w deskę — dodał nieskładnie i wszedł do łazienki, a raczej do niej wpadł.
 Eliot tylko mruknął, że rozumie i wrócił do pokoju. Usiadł ciężko na kanapie, starając się skoncentrować myśli. A raczej czekał głównie, bo myślenie mu nie szło. Nawet nie umiał stwierdzić, jak dużo czasu minęło, nim do pokoju wrócił Josh. Tak właściwie wtoczył się tam, przewrócił przez jeden karton i do kanapy dotarł już na czworaka. Podparł się o kolano byłego wojskowego i spróbował wejść na kanapę, mamrocząc coś do siebie. Eliot chwycił go za ramię i wciągnął.
 — Odlałeś się? Nie zabiłeś?
 — A wyglądam jak zombie? — Josh uśmiechnął się do niego nieprzytomnie, opierając głowę o oparcie kanapy.
 — Świeże zombie nie wyglądają jak zombie. — Eliot też uśmiechnął się do niego całą twarzą.
 — Ale na pewno nie mówią tak wyraźnie i logicznie jak ja — prychnął Josh z rozbawieniem, nie zauważając, że ledwo da się zrozumieć jego pijackie mamrotanie. — I jedzą mózgi.
 — Jeśli już o mózgach mowa, zjadłbym coś. Nawet galaretkę. — Zaśmiał się, po czym szturchnął Josha w ramię. — Ej, a ty co najdziwniejszego miałeś w gębie?
 — Podjadam czasem mielone surowe. — Chłopak uśmiechnął się pod nosem. — Ale nie poluję skrycie na… króliki jakieś czy coś.
 Eliot skrzywił się z lekkim obrzydzeniem, po czym na jego twarz wypłynęło jawne zastanowienie.
 — To ile ty już taki… no, ile wiesz, że to masz?
 — Od listopada zeszłego roku. Znaczy, wiesz… — Josh zamyślił się, wydymając lekko usta i gestykulując rękami. Miał zapity wzrok, ale usiłował myśleć logicznie. — Wtedy objawy mi się zaczęły. A może w październiku? Nie wiem, na jesień, bo wiało.
 — To długo. — Eliot wydawał się skupiony na tyle, na ile tylko mógł. Przez to miał bardzo srogą minę i zmrużone oczy. Wtedy obraz tak mu się nie przemieszczał. — Miałeś kiedyś atak? Jak to jest?
 — W kościele miałem, jak mi długo nie dawali tych… no… leków. Bo mieszkałem tam trochę — wyburczał Josh, czując jak głowa mu ciąży, bo co chwilę przechylała się to na jeden, to na drugi bok. — Raz wyjadłem wszystkie opłatki przed mszą i zdemolowałem zakrystię! — Zaśmiał się głośno, po czym jak za dotknięciem magicznej różdżki spoważniał. — Chujowo było. Pogryzłem kilku ministrantów, jak chcieli mnie utrzymać.
 — I nie zgłosili cię… czy coś? — Eliot wydawał się nadal na siłę skupiony. — Ale… i jak się czułeś? Pamiętasz coś?
 — Tylko szał. Wiesz, że kolory wtedy blakną? Jak psom. — Chłopak znowu się roześmiał. — Może Mason o tym wie i dlatego tak mówi… — Zamyślił się, ściągając przy tym brwi w skupieniu.
 — Co mówi?
 — No… że pies.
 — Ale co, że pies? — Eliot najwyraźniej nie łapał.
 — Ja. — Josh spojrzał mu poważnie w oczy, a przynajmniej tak mu się wydawało. — Bo ty jesteś wołem — dodał z lekkim uśmieszkiem.
 — Nie wolałbyś nim być. Mogę się założyć. Mędzisz i mędzisz, a i tak, jakbyś serio chciał być wołem czy osłem jakimś, to by cię tu nie było i już dawno byś zabrał stąd nogi za pas i fiuu…! — Uniósł nagle dłoń w geście symbolizującym start jakiegoś ptaka czy samolotu.
 — A gdzie niby? Nie ma miejsc pracy dla takich. Próbowałem raz. A tu jest spoko, ale Mason bywa chujem. Bywał. Ale teraz też, tylko rzadziej. No.
 — Bo co? — Eliot zaśmiał się pod nosem. — Krzyczy na ciebie? A może jeszcze robi ci musztrę? Weź, koleś jest jebnięty, ale co on może?
 — Wszystko! — odparł Josh z pełnym przekonaniem, aż unosząc się na kanapie. Podparł się przy tym o jakiś mebel, kiedy stanął i zamachał żywo wolną ręką. — Zdrowi mogą wszystko przecież.
 Eliot patrzył na niego nadal z dołu.
 — Pieprzenie. Też mają zasady i reguły, które ich obowiązują.
 — Nie mają! — Josh podniósł głos, patrząc gdzieś w okolice głowy Eliota. — Nikt nas nie broni, jak nas tłuką, czy każą lizać sobie buty!
 — Ale nie mogą cię trzymać, jeśli nie chcesz przyjąć leku — odparł Eliot w miarę spokojnie. — Ale wiesz… to jak każde prawo teraz jest chujowe — prychnął.
 — Wszystko jest chujowe. Już jesteśmy chorzy i zawsze będziemy na usługach — stwierdził Josh już ciszej i usiadł, a raczej upadł na podłogę. — I nie będzie już równo. Chyba że by pan chciał. Ale nie chce.
 — Możesz zagrozić, że się zabijesz. Do tego zawsze będziesz miał prawo. — Eliot zaśmiał się, wykazując duże pokłady czarnego humoru.
 — To mnie wywali i znajdzie inną dziwkę — wymamrotał Josh, opierając się bokiem głowy o drzwi komody. — Ale ciekawe, czy by go obeszło…
 — Zawsze możesz sprawdzić. Nie odpowiadam za konsekwencje. — Eliot uniósł dłonie w obronnym geście.
 — Masz telefon? — wypalił Josh.
 Eliot znowu się zmarszczył.
 — E… Nie. Czemu pytasz? Bo jeśli chcesz dzwonić do swojej laski sprzed dwóch lat, to istnieje, stary, spore prawdopodobieństwo, że już nie żyje albo że sprzedała telefon.
 — Nie mam laski sprzed lat. Jestem gejem przecież. I nie pieprz mi jak tamten chuj w necie, że mi się należy to co mam — wyburczał Josh. — A zadzwonić do Masona chciałem. Wiesz… co by powiedział, jakbym mu na przykład ten… powiedział, że, no… chcę skoczyć z okna czy coś. — Zaśmiał się i zamknął na moment oczy, bo zrobiło mu się przed nimi dziwnie ciemno.
 Eliot patrzył na Josha dużymi oczami, po czym odpowiedział śmiechem i poklepał go po ramieniu.
 — Ty, stary! Ty to już na ostrej bani jesteś. Jak dla mnie — wskazał swoją klatkę piersiową placem — to ty powinieneś teraz pójść w lulu.
 — Mm? No, ale muszę się dostać do łóżka. A jak się wyjebię na schodach i… o, kark skręcę? To nawet nie będę musiał ściemniać Masonowi, że jak się nie zmieni, to się zabiję. — Chłopak zażartował, znowu otwierając oczy. — Bo już będę nie żył — dodał, jakby to nie wynikało z jego wypowiedzi.
 — To ci pomogę. Taki będę. — Eliot poklepał się po klatce piersiowej, jakby był zupełnie trzeźwy w przeciwieństwie do Josha. — Zrobię to dla narodu!
 Josh roześmiał się głośno i wyciągnął do niego rękę.
 — To najpierw pomóż wstać — rzucił niemal rozkazująco. — Żołnierzu!
 — Ta jest! — odkrzyknął ten i wstał nagle z kanapy. Efekt był oczywiście natychmiastowy, czyli nagłe zawroty głowy i niemalże finał na podłodze.
 Mężczyzna chwycił się w ostatniej chwili ściany i ustał. Kiedy mniej więcej odzyskał równowagę, pomógł wstać Joshowi. Już delikatniej.
 Chłopak od razu objął go za szyję jedną ręką i bardzo mozolnie zaczęli przedzierać się w kierunku wyjścia z pomieszczenia.
 — Kurwa… Jaka ta podłoga długa — wyburczał Josh, ze skupieniem mijając przeszkody.
 — I kręta — przyznał mu rację prowadzący go mężczyzna. Nawet udało im się razem jakoś przejść przez futrynę, a dalej aż do schodów na dół. Tam się zatrzymali. — Co teraz?
 — Teraz idziemy wzdłuż barierki, żołnierzu — wymamrotał chłopak, patrząc w dół schodów. — Ale mocno się trzymamy. Jakbyś… jakbyś… na linie się spuszczał — skończył, po czym zrobił większe oczy i roześmiał się głośno.
 — Jeśli rozbawiło cię „spuszczał”, to cię nie znam — odparł Eliot, starając się zachować powagę. Nie wychodziło mu to, bo sam po chwili zaczął się z tego śmiać, kiedy złapał barierkę. — Kurwa, teraz barierka będzie mi się z chujem kojarzyć! — Rechotał.
 — Trzymaj się go… znaczy jej mocno. — Josh zaśmiał się, również chwytając za barierkę, kiedy Eliot zszedł o stopień niżej. — Ale takiego długiego nie trzymałeś. — Śmiał się dalej, powoli posuwając się za mężczyzną.
 — Trzymam codziennie w kiblu!
 — Nieprawda. Musiałbyś go zwijać czy coś, bo by ci nogawką wychodził — stwierdził chłopak, któremu wydawało się, że schodzą tymi schodami w nieskończoność.
 — Jest jak telesko… luneta. No wiesz. — Eliot machnął ręką i w końcu dotarł do ostatniego schodka i wreszcie prostego korytarza. — Gdzie teraz, majtku?
 — Nie jesteśmy na statku, zbełtałbym! Mów mi „generale” — odparł Josh z głupim uśmiechem i wskazał drugi koniec korytarza, gdzie znajdowała się sypialnia Masona. — Tam! Może będzie telefon. — Znowu uczepił się ramienia Eliota, to opierając się na nim, to starając się go trzymać.
 — Co ty masz do tego telefonu? — jęknął mężczyzna, prowadząc ich do sypialni Masona. W tej chwili jakoś nie pomyślał nawet, że nie powinien tam wchodzić.
 — Do telefonu nic. Do Masona — odparł Josh pijacko i otworzył drzwi, kiedy już do nich dotarli. Wtoczył się z Eliotem do środka i wskazał ręką przed siebie. — O, łóżko.
 — Zajmuję! — odkrzyknął od razu Eliot i rzucił się na nie na brzuch. Był padnięty, a oczy same mu opadały.
 Josh za to zaczął chodzić po sypialni, w poszukiwaniu telefonu. Przy okazji zrzucił jakieś pudełka z grami i książki na podłogę, ale nie przejął się tym specjalnie.
 — Ale nie całe, ja tam idę zaraz — wyburczał ni to do siebie, ni to do Eliota.
 — Mhm, mhm — zamruczał leżący na łóżku, dobrze zbudowany mężczyzna i wyciągnął się na nie bardziej.
 Josh w tym czasie zobaczył stojący na szafce telefon stacjonarny. Uśmiechnął się do siebie triumfalnie i sięgnął po słuchawkę. Usiadł tyłkiem na biurku i ze skupieniem zaczął przeglądać numery telefonów, szukając komórki Masona. Było ciężko, bo ledwo widział, co tam jest napisane. Ale w końcu mu się udało i maksymalnie skupiając koncentrację, by nie spaść z biurka, przyłożył słuchawkę do ucha.
 Po kilku sygnałach w końcu usłyszał głos swojego pana. Szorstki, niemiły, czyli taki jak zawsze.
 — Tak? Czego?
 Zamrugał, jakby zdziwiony tym, że mężczyzna odebrał. Odchrząknął i odpowiedział niewyraźnym, zachrypniętym głosem.
 — Masooon… bo my z Eliotem… — zaczął i roześmiał się, po czym dopiero wypalił: — Bo ja mam do ciebie bardzo, ale to bardzo ważne pytanie, wiesz?
 — Josh? — W głosie Masona było słychać zarówno zaskoczenie, jak i nagłe uderzenie wściekłości. — Co ty, do kurwy, robisz? Kto ci pozwolił do mnie dzwonić? I co ty z Eliotem? — zawarczał na granicy krzyku. Josh jeszcze usłyszał, jak w coś uderza, a potem rozległ się głośny trzask drzwi.
 Drgnął odruchowo, jakby mężczyzna stał przed nim.
 — No… nikt mi dzwonić nie bronił… A z Eliotem… — Znowu się zaśmiał, patrząc na mężczyznę leżącego na łóżku. — Meble przesuwaliśmy, o. I takie tam, wiesz. — Śmiał się dalej, bełkocząc przy tym. Zachwiał się nawet na biurku i o mało z niego nie spadł.
 Mason w telefonie chwilę milczał, po czym syknął.
 — Piłeś — stwierdził fakt. Musiał być wściekły i Josh miał wiele szczęścia, że faktycznie nie stał obok.
 — Powinieneś z nami się napić! — odparł od razu i zszedł ostrożnie z łóżka. — Ale moje pytanie. Bo ja mam pytanie. Czy… będziesz dla mnie dobry, jak zagrożę, że na przykład… skoczę przez okno? — zapytał ze śmiertelną powagą i jakby udowadniając Masonowi, że jest na to gotów, mimo że go tu nie było, podszedł do okna.
 — Co? — mężczyzna po drugiej stronie telefonu rzucił nadal ze złością w głosie, ale i ponownie z zaskoczeniem. — Co ci odpierdala? Schlałeś się jak ostatnia szmata i jeszcze teraz wyskakujesz z takimi tekstami z dupy? Chcesz się połamać, aby nie móc już uciekać?
 Josh wyjrzał za okno, ale nie bardzo mógł w swoim stanie określić wysokości. Przekrzywił głowę, ale tylko zakręciło mu się w głowie i bardziej oparł się o parapet.
 — A jakbym umarł? Nie chcesz, żebym umarł, nie? Dobrze ciągnę — wymamrotał niewyraźnie, gestykulując przy tym ręką, żeby podkreślić powagę swoich słów.
 — Nie tylko. A teraz się opanuj i przestań pierdolić o zabijaniu się, bo jak wrócę, to ci za te bzdury wpierdolę! — Mason warczał na niego, nadal denerwując się. Josh słyszałby to w jego głosie, gdyby nie ostry ton mężczyzny i stan, w jakim sam był.
 — Widzisz? A ja chcę, żebyś mnie nie bił! — odparł głośno, wciąż patrząc w dół, na ulicę, na którą był widok z okna sypialni Masona. — Nie jestem jakimś twoim psem! Znaczy jestem… To znaczy nie jestem. No cholera, wiesz, o co mi chodzi! A tu jest wysoko — mruknął i zachwiał się w miejscu. — Ups…
 — Josh! — Mason krzyknął do telefonu. — Jeśli stoisz przy jakiś jebanym oknie, to się w tej chwili od niego odsuń. Jeśli w pijackim amoku robisz sobie ze mnie jaja, to masz przejebane!
 — Stoję, nie słyszysz? — Josh wychylił się i wyciągnął przed siebie słuchawkę, by po drugiej stronie telefonu słychać było ruch dochodzący z ulicy. Jednak znowu gwałtownie zakręciło mu się w głowie, więc by nie upaść, złapał się za parapet. Obiema dłońmi, a słuchawka od telefonu wypadła mu przy tym z ręki i poleciała na dół, roztrzaskując się o chodnik. Chłopak zrobił duże oczy i spojrzał za nią. — O cholera.
 Eliot, który leżał na łóżku, nawet nie zareagował. Najwidoczniej usnął. Josh więc po chwili jeszcze raz wyjrzał za okno i nagle zauważył, jak zza rogu budynku wybiega Robert z telefonem przy uchu.
 Oblizał nerwowo usta, ale wciąż świat kręcił się na tyle, że ledwo stał na nogach. Pierwszą myślą więc było udawanie, że śpi, więc doszedł jakimś cudem do łóżka i zwalił się na nie obok Eliota. Zamknął oczy i nasłuchiwał.
 Po chwili usłyszał uderzenia dwóch par nóg, które wbiegają na piętro. W kolejnej chwili drzwi się otworzyły, waląc o ścianę, a do pokoju weszły dwie osoby.
 — O matko… — pisnęła Anna, a Robert tylko zaklął. Szarpnął od razu Josha za ramię.
 — Wstawaj! — krzyknął do niego.
 Dziewczyna w tym czasie potrząsała Eliotem, aby ten się uniósł. Josh otworzył oczy i popatrzył na lokaja półprzytomnie.
 — Co chcesz? Nie szarp mnie — mruknął, marszcząc brwi. Zrobiło mu się nagle niedobrze, a gdzieś z boku słyszał równie niezadowolone mruczenie byłego wojskowego.
 — Wstawaj. Musisz się ogarnąć. — Głos Roberta nie był ani niemiły, ani troskliwy. Był poważnie zaniepokojony. — Mason jest wściekły. Już jedzie, będzie tu pewnie za dwie godziny. Musisz do tego czasu otrzeźwieć.
 Anna w tym czasie prawie płakała, ciągnąc Eliota, aby wstał. Najwyraźniej ona i lokaj już coś wiedzieli.
 — Ale jutro miał wrócić — mruknął Josh, na te słowa czując się nieco otrzeźwiony, po czym nagle zatkał sobie usta dłonią i wstał z łóżka. — Muszę… — wymamrotał i nie dodając nic więcej, poszedł chwiejnym, pospiesznym krokiem do łazienki.
 Lokaj i dziewczyna popatrzyli za nim, ale wiedząc, że jest zajęty opróżnianiem zawartości żołądka, chwycili Eliota i postawili go na nogi.
 — Nie da rady sam wyjść.
 — Trzeba go gdzieś ukryć — zdecydował Robert i spróbował pociągnąć postawnego i wyższego od siebie mężczyznę. Nie udało mu się nic poza ściągnięciem go z łóżka. — Kurwa mać! — krzyknął. — Mason go wywali za to!
 — Chodźmy z nim do mnie, jest najbliżej — pisnęła Anna, patrząc przestraszonym wzrokiem na nieprzytomnego mężczyznę. — Jezu, przecież tak dobrze nam się pracuje razem. Nie może go wywalić. We dwójkę nam się uda. Robert, proszę — panikowała, znowu pochylając się do Eliota i chwytając go za jedno ramię.
 Mężczyzna nawet nie miał zamiaru dyskutować. Zaparł się ponownie i jakoś cudem razem dźwignęli Eliota. Telefon, który Robert wciąż miał przy sobie, znowu się rozdzwonił.
 — Cholera jasna. Szybciej! — pospieszył dziewczynę, wynosząc Eliota z pokoju ich pana.
 Mężczyzna po chwili trochę się rozbudził i niemrawo zaczął przebierać nogami.
 — Połóżmy go na łóżku — sapnęła z trudem Anna, kiedy udało im się przenieść Eliota na drugi koniec korytarza i otworzyć drzwi do jej pokoju. — Boże, żeby go nie wyrzucił — mamrotała ze łzami w oczach i dosłownie rzucili pijanego na materac.
 Ten tylko jęknął, a Robert wypadł z pokoju, odbierając telefon.
 — Tak, proszę pana? Przepraszam najmocniej za zwłokę.
 — Jeśli myślicie o chowaniu gdzieś Eliota, to równie dobrze możecie już pakować jego rzeczy — syknął Mason. W tle słychać było odgłosy samochodu, a Robert poczuł, jak zimny pot spływa mu po plecach.
 — Panie Awordz… ale to nie jego wina do końca. To Josh… — spróbował błagalnie, a po chwili pojawiła się obok niego Anna, patrząc na niego ze strachem w oczach, obgryzając paznokcie.
 — Nie mów mi co Josh. Z nim się policzę osobiście. Gdzie on w ogóle jest? Któreś z was go pilnuje? Bo na tej żołdackiej świni, jak się okazuje, nie ma co polegać!
 — Anno, idź do Josha — Robert rzucił do dziewczyny twardo, na co ona pokiwała pospiesznie głową i pobiegła w stronę sypialni Masona, a mężczyzna dodał do słuchawki: — Jest w łazience, doprowadza się do porządku, proszę pana. Na pewno nie ma potrzeby, by pan wracał, moglibyśmy się nimi zająć…
 — Nic nie moglibyście! — krzyknął na niego Mason. — A Annie każ go zamknąć w tym kiblu. Niech nie ma możliwości mała kurwa zbliżania się do okien!
 — Tak jest, oczywiście — odparł posłusznie Robert, czując nieprzyjemne ciarki na plecach.
 Podążył w stronę sypialni Masona, zostawiając nieprzytomnego Eliota na łóżku Anny.
 Mason burknął jeszcze jakieś przekleństwo i się rozłączył. Lokaj popatrzył na telefon i schował go do kieszeni, a kiedy wszedł do łazienki, zobaczył tam Josha pochylonego nad umywalką, obok którego stała Anna i przemywała mu twarz. Obejrzała się na lokaja, a chłopak nawet nie zareagował. Był wyraźnie otrzeźwiony po zwróceniu zawartości żołądka.
 — Pozwoli zostać Eliotowi? — spytała strwożonym szeptem.
 — Wątpię — przyznał Robert. Głos lekko mu drżał i nie było się co dziwić. Kiedy Mason do niego zadzwonił kilka minut wcześniej, wydarł się na niego, że Josh wyskoczył z okna. Lokaj nigdy go takiego nie słyszał. — Twierdzi, że to jego wina, że go nie dopilnował. Coś w tym jest, skoro to on był akurat z nim.
 Dziewczyna jęknęła i sięgnęła po ręcznik, by wytrzeć Joshowi twarz. Ten jednak wziął go od niej i sam to zrobił, po czym popatrzył na nich lekko zamulonym, ale już nie zapitym wzrokiem.
 — Ale to ja stałem przy oknie… I czemu on wraca? — jęknął, mając ochotę pójść do piwnicy i przeczekać w siłowni największą złość Masona.
 — Bo chciałeś wyskoczyć przez okno, grożąc, że się zabijesz? — odparł Robert roztrzęsionym głosem.
 Anna patrzyła to na jednego, to na drugiego, wyłamując palce z nerwów.
 — Przecież nie skoczyłem… Tak tylko zapytałem, czy mu tak zależy — wymamrotał chłopak i ruszył do wyjścia z sypialni. Chciał się chociaż położyć w łóżku.
 — W takim razie chyba osiągnąłeś efekt, bo tu jedzie wściekły na ciebie. I na Eliota, którego pewnie wywali za to, że cię nie dopilnował i mogłeś faktycznie przez to okno wypaść razem z tym telefonem.
 — Mason mnie opierdoli pewnie, ty nie musisz — burknął Josh i rzucił się na łóżko, chowając twarz w poduszce. Wciąż czuł lekkie zawroty głowy, ale strach przed przyjazdem pana coraz bardziej zaczynał go ogarniać.
 Robert odetchnął ciężko.
 — Mason kazał nam zamknąć cię w łazience, abyś nie miał dostępu do okien. Proszę więc, wróć tam. Nie chcemy mieć więcej problemów.
 Chłopak uniósł na niego wzrok jeszcze bardziej strwożony. Boże, ale był głupi, że w ogóle do niego dzwonił! Co go podkusiło?!
 Wstał posłusznie i wszedł znowu do łazienki. Usiadł na dywaniku, podkulając nogi.
 — No… Okej, możecie zamknąć — rzucił, nie patrząc na nich i modląc się, by na mieście były korki. Może Mason zdąży ochłonąć.
 Robert z Anną popatrzyli po sobie.
 — Wybacz. Postaraj się w tym czasie trochę otrzeźwieć — poradził mu jeszcze Robert i zamknął drzwi od łazienki. Z racji, że zamykane były tylko od wewnątrz, zastawił je krzesłem. Josh może co najwyżej oberwać, ale większa, poważna krzywda od Masona mu się nie przytrafi. Zarówno lokaj, jak i dziewczyna o tym wiedzieli. Chłopak, co by nie zrobił, i tak zostanie. W tej chwili więc największym problemem był Eliot.
 — Anno, idź na górę i zobacz, czy chociaż uprzątnął ten pokój, który pan Awordz mu kazał.
 Dziewczyna pokiwała żywo głową.
 — Mhm, już idę, jak coś to ogarnę, ile się da, a… Robercie, błagaj, żeby go nie wyrzucił — jęknęła boleśnie i podążyła do schodów wiodących na piętro, wyłamując sobie palce.
 Mężczyzna skinął głową, a kiedy dziewczyna zniknęła na schodach, sam skrzywił się boleśnie i oparł plecami o pierwszą lepszą ścianę. Przetarł twarz dłońmi. Nie wiedział, co robić i jak obłaskawić ich pana. Czuł się w kropce.
 Po chwili poszedł jeszcze sprawdzić, czy Eliot jeszcze śpi, a kiedy się okazało, że ten nawet chrapie, poszedł na górę, by pomóc Annie w dokończeniu jego pracy.



 – 25 – Zachwiana potrzeba życia
 


8 sierpnia 2012
 

Mason wpadł do rezydencji jak burza. Kiedy już biegł po schodach na górę, Robert podążył w jego stronę. Nie śmiał go zatrzymywać, więc tylko się z nim zrównał.
 — Panie Awo… — Nie skończył, bo Mason spojrzał na niego z wściekłością w czarnych oczach.
 — Gdzie jest ta żołdacka, jebana świnia? — syknął, a lokaja aż na moment zacięło.
 — Ee…
 — Gdzie?! — wrzasnął na niego ponownie. Robert dawno nie widział go tak wściekłego. Aż się cały gotował.
 — Zam… zamknięty w pana łazience — odpowiedział szczerze, nawet nie próbując go uspokajać. Jeszcze dla niego by się źle skończyło.
 Mason nagle się zatrzymał i pchnął Roberta w klatkę piersiową palcem.
 — Eliot! — krzyknął na niego, prostując tym samym jego tok myślenia.
 — Ale… Panie Awordz, nawet się pan z nim teraz nie porozumie — jęknął lokaj, stojąc sztywno, cały zestresowany.
 — Czy ja się pytałem o twoją opinię? Gadaj, gdzie jest!
 — U Anny w pokoju — odparł zrezygnowany mężczyzna.
 — To tam ma zostać. I nie próbujcie żadnych numerów, bo podzielicie jego los! — syknął, grożąc Robertowi jednym wyprostowanym palcem w zaciśniętej pięści. Kostki mu przy tym bielały, a mięśnie były całe napięte. Po tym od razu ruszył szybkim tempem w stronę swojej sypialni. — I nie zbliżać się!
 Robert już tylko przełknął ślinę i nie poszedł za mężczyzną. Patrzył jedynie, jak ten znika na końcu korytarzu. Wolał sobie nawet nie wyobrażać, jak będą wyglądały następne dni w rezydencji i jak bardzo wszyscy ucierpią przez głupi wybryk Eliota i Josha.
 Mason wparował do swojego pokoju i widząc zastawione krzesłem drzwi od łazienki, szybko pozbył się barykady. Wpadł do środka.
 Josh, który do tej pory siedział pod ścianą, rysując po kafelkach palcem jakieś wzory, widząc nadejście mężczyzna, momentalnie poderwał się na równe nogi i popatrzył na niego ze strachem. Wyraźnie dostrzegł na jego twarzy wściekłość, więc odruchowo cofnął się do tyłu o dwa kroki.
 Mason zmarszczył się w grymasie złości i dopadł do niego. Chwycił go za ubranie i wywlekł z łazienki jak psa za kark. Rzucił nim na podłogę.
 — CO TO, KURWA, MIAŁO BYĆ!?
 Josh pisnął i spojrzał na niego z dołu, a jego serce zaczęło galopować w piersi.
 — To przez alkohol, normalnie bym przecież nie zrobił. I przez przypadek mi wypadł telefon! — wyrzucił z siebie, cofając się kawałek na podłodze.
 — Pieprzyć telefon! — Mason pochylił się do niego i złapał go znowu za koszulkę. — Co ci pierdolnęło do durnego łba, żeby skakać przez okno? Co chciałeś osiągnąć, grożąc mi, że się zabijesz?! — warczał na niego, szarpiąc nim niemiłosiernie.
 — Chciałem zobaczyć, czy ci w ogóle na mnie zależy, czy mi pozwolisz skoczyć, bo możesz sobie inną dziwkę znaleźć i czy to, że mnie zabrałeś z kościoła, to był jakiś przypadek, czy mnie trochę lubisz albo nie wiem, kurwa, Mason, przepraszam, ja tylko chciałem sprawdzić, czy mnie chcesz i czy byś tęsknił! — chłopak wyrzucił z siebie niemal na jednym wydechu, patrząc na mężczyznę dużymi, zielonymi oczami, aż się trzęsąc. Dawno nie widział Masona w takim stanie i naprawdę teraz chciał cofnąć czas.
 — Jakbym cię nie chciał, to bym cię stąd dawno wyjebał, idioto! Ile, kurwa, razy mam ci to powtarzać, abyś zrozumiał?! — Szarpnął nim po raz ostatni, po czym znowu odrzucił na ziemię. — Trzymam cię tu, kurwa, po coś! A ty odpierdalasz coraz gorsze akcje! Czego ty jeszcze ode mnie chcesz?!
 — Żebyś też mnie kochał — jęknął Josh, tym razem unosząc się i ostrożnie do niego zbliżając. — A tamto było niechcący, no, uchlałem się. Nielogicznie myślałem przecież…
 Mason na moment się zaciął, czując dziwny skurcz w żołądku, kiedy Josh wypowiedział pierwsze zdanie. Nawet jeśli by chciał, to nie mógł tego okazać. I tak dał chłopakowi za bardzo wejść sobie na głowę. Ta sytuacja była tego doskonałym dowodem. Jeden głupi wybryk i już jechał do domu, aby go zobaczyć. Już nawet nie chciał myśleć o tym momencie, kiedy stanęło mu serce, gdy razem z trzaskiem urwało się połączenie z Joshem, tych kilka godzin wcześniej.
 — To za te twoje niechcący ktoś poniesie konsekwencje. Jeśli karanie ciebie nie skutkuje, to może nauczy cię coś wyrok, jaki zgotowałeś komuś innemu — postanowił i odsunął się od chłopaka, aby wyjść z pokoju.
 Josh zrobił duże oczy i doskoczył do drzwi, zasłaniając je sobą.
 — Nie wywalaj Eliota, to nie jego wina! — poprosił błagalnie. Nie chciał skazać innego chorego na życie na ulicy, gdzie po kilku dniach albo stałby się dziki, albo został zestrzelony. Wiele się na ten temat naoglądał, a przez to, że sam był zainfekowany, czuł się na tej płaszczyźnie związany z byłym wojskowym. Nie chciał, by przez niego ten skończył tak, jak sam się najbardziej bał skończyć. — Mason, błagam, zrobię co chcesz, tylko go nie wyrzucaj, proszę! — jęknął.
 Mason warknął pod nosem.
 — Och, czyżby raz ci na czymś zależało? Ale może to i dobrze. Może to chociaż raz cię zaboli na tyle, byś się nauczył — syknął i złapał go za ramię. — Odsuń się.
 — Nie! Kurwa, Mason, nie możesz! Nie bądź potworem, ten facet nic nie zrobił! — Josh nie pozwolił mu wyjść, tylko uczepił się go mocno, patrząc na niego błagalnie, wilgotnymi oczami.
 — Właśnie. Nic nie zrobił — warknął mężczyzna, nie odpychając go na razie, mimo że bardzo chciał. — Miał cię pilnować! Co, jakbyś taki nachlany wyleciał razem z tym jebanym telefonem?!
 — Ale nie wyleciałem, nawet nie chciałem. Chciałem tylko… no, to co już mówiłem. Mason, błagam cię, kurwa — Josh skamlał, cały się trzęsąc, ale trzymał go mocno. — On jest tu za krótko jeszcze, żeby wiedzieć, że jestem złym psem — dodał rozpaczliwie i przycisnął się do niego mocniej. — Proszę.
 Mason przełknął kilka soczystych przekleństw w ustach, po czym zacisnął mocno usta i odepchnął chłopaka od siebie z całej siły. Otworzył drzwi, ale nie wyszedł z pokoju.
 — Wyjdź — rozkazał. — Nie mogę słuchać, jak tak jęczysz o kogoś, na temat kogo jeszcze niedawno tak zrzędziłeś, że jest tu zbędny. Wyjdź! — powtórzył się. Chciał być już sam. Musiał odetchnąć i uspokoić zszargane nerwy, kiedy już widział, że chłopak jest w jednym kawałku.
 Josh przełknął z trudem ślinę i rzuciwszy jeszcze krótkie spojrzenie na swojego pana, wycofał się z pokoju. Stanął przed drzwiami, nie ruszając się dalej, a Mason zatrzasnął mu je przed nosem.
 Chłopak tylko drgnął, po czym usiadł pod ścianą zaraz obok progu i oparł tył głowy o futrynę, klnąc na siebie, jak tylko umiał. Znowu przegiął, znowu spieprzył i znowu wkurwił Masona. A tyle razy sobie powtarzał, żeby być grzecznym.
 Otarł twarz dłońmi i zamknął oczy, nasłuchując. Nie wiedział, co mógłby jeszcze zrobić.

*

Anna spojrzała na swój pusty talerzyk po kolacji. Przez te nerwy naszedł ją straszny apetyt i zjadła całą górę kanapek z podwójną ilością szynki i ketchupu.
 Westchnęła i dopiła jeszcze swój sok, nim wstała od stolika. Bała się pójść do Masona, ale wiedziała, że ten jeszcze nic nie jadł ani nie pił po powrocie. Podążyła więc do jego sypialni. Przed nią zatrzymała się na moment, zaskoczona, widząc Josha śpiącego z głową opartą o kolana. Nie skomentowała tego ani nie obudziła chłopaka, tylko delikatnie zapukała do drzwi sypialni pana domu.
 — Kto? — usłyszała ze środka.
 — Anna, proszę pana.
 — Co? — kolejne burkniecie. — Zresztą wejdź.
 Dziewczyna odetchnęła i delikatnie nacisnęła klamkę, po czym weszła do środka. Od razu zamknęła za sobą drzwi i spojrzała na Masona. Ten leżał na łóżku, wpatrzony w sufit. Ręce miał założone pod głową i tylko rzucił jej krótkie spojrzenie.
 — Co? — burknął ponownie.
 — Przyszłam zapytać, czy zrobić panu kolację, czy napije się pan kawy, czy może przygotować panu kąpiel? — zapytała nieśmiało, splatając dłonie przed sobą.
 — Możesz zrobić kawę — odparł bez większego entuzjazmu. W porównaniu z tym jaki był, jak wrócił, teraz wydawał się zupełnie wygaszony.
 — Tak jest — szepnęła, rzucając mu jeszcze krótkie, zatroskane spojrzenie i niemal wybiegła z sypialni. Wróciła do niej dopiero po kilku minutach, gdy już zrobiła najlepszą, jaką umiała, kawę. Przyniosła ją w dużej filiżance i ponownie weszła do sypialni. — Czy mogę jeszcze coś dla pana zrobić? — zapytała, kiedy podeszła z kawą do łóżka.
 Mężczyzna uniósł się na łóżku do pozycji siedzącej.
 — Nie… — mruknął. — Chyba że… gdzie jest Josh?
 — Przed drzwiami, proszę pana. Śpi — odpowiedziała, wciąż stojąc obok i czekając na ewentualny rozkaz.
 Widząc ponury nastrój Masona, chciała go jakoś poprawić. Mężczyzna naprawdę dobrze się nimi zajmował i było jej go szkoda. Mimo strachu o wątpliwą obecność Eliota w ich domu, co zależało tylko i wyłącznie od niego.
 Mason skinął tylko głową i napił się kawy. Dopiero kiedy oblizał usta z pianki, odparł:
 — To idź na strych i trochę tam ogarnij. Potem mu przekaż, że może tam wracać.
 Anna nieco się strapiła, ale nie zamierzała podważać jego decyzji.
 — Dobrze — szepnęła tylko i wyszła z sypialni, by posprzątać dawno nieużywany strych.
 Mason w tym czasie dopił kawę i położył się znowu na łóżku, rozmyślając. Komórkę wyciszył, bo z centrum zdrowia dzwonili do niego chyba już z piętnaście razy. Miał ich w tej chwili w głębokim poważaniu.
 Po jakimś czasie, kiedy tak leżał, separując się od całej otaczającej go rzeczywistości, usłyszał za drzwiami kroki pokojówki i jej głos.
 — Josh? Josh, obudź się.
 Po chwili dotarło do niego mruczenie chłopaka i znowu głos Anny.
 — Wstań, musisz wrócić na górę.
 — Gdzie… na górę?
 — Na… na strych. Pan Awordz kazał dla ciebie wysprzątać. Musisz tam wrócić.
 — Ale… Serio?
 — Mhm, niestety. Chodź, jest czysto. Nawet koc jest wyprany.
 — Okej… Chyba ten… było do przewidzenia….
 Potem chwilę panowała cisza, ale w końcu usłyszał podwójne, oddalające się kroki.
 Zaklął i przekręcił się na bok. Nawet nie chciało mu się wychodzić z pokoju. Nadal nie umiał pojąć, jak Josh w ogóle mógł wpaść na pomysł, aby tak go nastraszyć, tak go zaszantażować. Było to co prawda pod wpływem alkoholu, a wtedy człowiek jest dość nieobliczalny, ale te jego głupie obawy musiały mieć jakieś głębsze dno. Ale on przecież nie mógł za bardzo okazać, że mu na nim zależy. Był jego panem, musiał go trzymać w ryzach. Jak widać, było to jednak trudniejsze niż myślał. Tym bardziej, że jakkolwiek by się nie starał, tym gorzej wychodziło. Josh, kiedy tylko dostawał palec, już chciał całą rękę. Stąd pomysł Masona, aby wrócić do początku. Odsunąć się od niego i sprawdzić, czy chłopak w ogóle to odczuje. Przecież bądź co bądź chodziło tylko o tę jego pieprzoną wolność i leki. I jeśli Josh naprawdę tak bardzo chciał, aby go kochał, żeby go nie bił, to Mason miał zamiar mu to dać. Byle już nie odwalał takich akcji i nie myślał o tym, aby się zabić. Dla żartu czy naprawdę.

*

We czwartek, kilka dni po feralnym, alkoholowym zdarzeniu, Josh wreszcie włączył swój stary telewizor na górze, na strychu. Przez te kilka dni chodził jak struty i z każdym dniem było coraz gorzej. Co prawda ucieszył się, że Mason pozwolił zostać Eliotowi w domu, co było dla niego samego zaskakujące, ale potem coraz bardziej odczuwał wyrzuty sumienia i tęsknotę za swoim panem. Ciążyły mu myśli, że ten wciąż jest na niego wściekły. Na tyle, że od tamtej soboty w ogóle do niego nie zaglądał. Josh bał się, że Mason szybko go nie odwiedzi i sam kilka razy miał ochotę do niego pójść, ale skoro mężczyzna wyrzucił go na strych, zapewne nie chciał na niego patrzeć.
 Jednak przesiadywanie w siłowni albo na strychu i nic nierobienie źle na chłopaka działało, więc by jakoś wyłączyć myśli, zaczął oglądać telewizor. Trafił nawet na ten stary serial westernowy, który jeszcze kilka miesięcy temu zażarcie śledził. Wypadł jednak z wątku i nawet nie wiedział, co się dzieje. Ale mimo to oglądał dalej, siedząc na starej kanapie, której tak dawno nie widział, spoglądając co raz przez brudne okienko na coraz bardziej zimowy krajobraz i pojadając jakieś kukurydziane chrupki.
 Wzrok miał dość apatyczny i co raz pociągał nosem, jakby spodziewał się poczuć zapach nadchodzącego Masona. Nic takiego jednak się nie stało. I co prawda Mason nadal, jak twierdził Robert, pozwalał mu chodzić po domu, gdzie chciał, samemu brać lekki, to i tak Josh czuł się dziwnie odizolowany. Było to na tyle nieznośne, że chyba wolałby siedzieć tu sam na górze, nie mogąc wychodzić i czekać na swojego pana, niż móc przechadzać się korytarzami i widzieć ciągle zamknięte drzwi jego sypialni.
 Robiło się coraz zimniej, więc chodził w tej puchatej bluzie, którą niegdyś dostał od Masona i która aż za bardzo mu o nim przypominała. Tak samo jak teraz, kiedy na ekranie zaczęły już lecieć napisy, a Josh spojrzał na siebie w dół, zastanawiając się nad czymś.
 Zaburczał pod nosem i odrzucił opakowanie chrupek, po czym wstał z kanapy. Chciał zejść na dół i chociaż trochę poczuć zapach Masona. Tam był bardziej wyczuwalny, a strych, który Anna dodatkowo wywietrzyła przed jego powrotem, był całkowicie go pozbawiony. Josh więc zszedł z poddasza na niższe piętro.
 Tam poczuł charakterystyczny zapach swojego pana. Kiedy częściej tu był, jakoś bardziej się do niego przyzwyczaił. Z dołu, z kuchni czuł, jak ktoś coś gotuje. Poza tym wszędzie było cicho i spokojnie.
 Podążył dalej, do siłowni, by może trochę poćwiczyć. Codziennie miał zaplanowane ćwiczenia, które chciał zrobić, by nie wypaść z rytmu. Miał nadzieję, że pozwolą mu jakoś utrzymać formę, a teraz dodatkowo będzie mógł przez zmęczenie trochę odciąć się myślami od tej ponurej atmosfery. Więc kiedy tylko zszedł do piwnicy, włączył sobie bieżnię i zaczął biec.
 Cały czas zastanawiał się, jak mógłby przeprosić Masona. Tym razem na pewno nie wystarczyłoby się wystawić i napisać sobie na dupie „Wyruchaj mnie, proszę.”. Ale tak naprawdę nie miał pomysłu, czym bardziej, jak nie sobą, mógłby przeprosić Masona. Na tę myśl aż zwiększył tempo na maszynie i przyspieszył, powoli czując strużki potu na czole i skroniach.
 Po niecałej godzinie takich ćwiczeń usłyszał, jak ktoś wchodzi do siłowni. Tą osobą okazał się Eliot. Aż na moment przystanął, widząc Josha.
 — Umm… Siema — przywitał się.
 Chłopak, który właśnie wstawał z ławeczki po chwili odpoczynku, by podejść tym razem do rowerku, również spojrzał na mężczyznę i uśmiechnął się nieco wymuszenie.
 — Hej — odpowiedział, czując się dziwnie niezręcznie. — Trening?
 — Ta… Ale jak coś ten… mogę przyjść później — odparł mężczyzna, wsuwając dłonie w kieszenie dresowych spodni. — Nie wiedziałem, że o tej porze ćwiczysz.
 — Miałem przyjść później, ale tak jakoś… Ale wchodź, przecież sprzętów jest dużo — odparł Josh i nie wiedząc, co zrobić z rękami, wreszcie podszedł do rowerka, po czym zaczął sobie ustawiać trening. — I tak jeszcze z pół godziny i kończę, spoko.
 Eliot tylko skinął głową, postawił sobie butelkę na podłodze obok ławeczki i zaczął robić brzuszki oraz rozciągać się. W pewnym momencie przestał i zapatrzył się na chłopaka.
 — E… ten. Josh?
 — Mm? — chłopak zerknął na niego bokiem ze swojej maszyny.
 — Dzięki. Dzięki, że się za mną wstawiłeś.
 Josh zaczerwienił się momentalnie i pokręcił głową.
 — Daj spokój, powinienem cię w ogóle przeprosić, a ty mi dziękujesz. Mogłeś wylecieć na ulicę przez moje głupie odpały.
 — Miałem rozkaz, aby cię pilnować, a jak skończony idiota się z tobą schlałem i jeszcze dopuściłem do tego wszystkiego. — Eliot westchnął ciężko, opierając łokcie o kolana. Głowę miał trochę spuszczoną i patrzył na podłogę.
 Josh przełknął ślinę, widząc go takiego. Było mu strasznie głupio. Teraz nawet i przez to, że na początku tak nie chciał, by ten w ogóle był w ich domu. A Eliot, jak się przyjrzeć bliżej, był naprawdę porządnym, fajnym facetem, któremu wirus spieprzył życie, jak wielu innym.
 — Chyba razem jesteśmy winni… więc zapomnijmy może o tym i zacznijmy od zera, co? Bo taka głupia atmosfera panuje… — mruknął Josh, choć wiedział, że to problemów z Masonem nie rozwiąże.
 Eliot uniósł wzrok na chłopaka i uśmiechnął się ciepło.
 — Jasne. Byłoby miło. — W jego głosie niemal czuć było ulgę.
 Josh odpowiedział bladym uśmiechem i otarł czoło ręcznikiem zawieszonym na szyi.
 — A Masona widujesz, czy go unikasz? — zapytał po chwili nieco luźniej, chociaż w głębi duszy chciał posłuchać choć trochę o ich panu. Mimo wszystko pięć dni braku widoku Masona dało mu się we znaki. Nie wiedział, na co to zwalić, ale chciał chociaż posłuchać.
 — Nie. Robert przekazał mi, że mam mu schodzić z drogi. Wiesz, że nie chce mnie widzieć i że mam się cieszyć, że mnie nie wywalił. W sumie się cieszę.
 Josh pokiwał głową ze zrozumieniem, cały czas ruszając nogami na rowerku.
 — Mhm. A tamten alkohol pewnie zniknął z pokoju, co? — Zaśmiał się niespecjalnie radośnie. Cały czas sobie wyrzucał, że w sobotę w ogóle otworzył tamten barek.
 Zakłopotany Eliot spuścił głowę.
 — Anna i Robert ogarnęli tamten pokój, jak byłem zachlany. Weź… — Spojrzał znowu na Josha. — Czuję się jak skończony kretyn. Do tego ty jeszcze wyładowałeś na strychu. Kurna, jeśli jest nawet na ciebie wściekły, to mało jest wolnych pokoi?
 — Spoko, to akurat mały problem. Mieszkałem tam kilka miesięcy, jak mnie wziął do domu. Więc to bardziej taki mój pokój i lepiej mi tam, niż bym miał w jakimś innym spać — uspokoił go Josh. — To raczej jest kara, że… no, nie mogę z nim… — dodał mniej pewnie, odwracając wzrok na ekranik obwieszczający, ile mil przejechał.
 Eliot już chciał coś powiedzieć, kiedy nagle do siłowni wpadła Anna. Jak zwykle ubrana w ładną sukienkę z fartuszkiem. Popatrzyła po nich.
 — Wybaczcie, że przeszkadzam, ale Josh… — Podeszła szybko do chłopaka, trzymajac w dłoniach jakąś kopertę. — To od Masona. Akurat przyszedł do domu i kazał ci to dać. Ale powiedział, że nie możesz tego otworzyć przed niedzielą.
 Chłopak spojrzał głupio na kopertę i dopiero po chwili zawieszenia zastopował rowerek. Wyciągnął dłoń, ale zapytał:
 — Ale… to czemu mi to teraz daje? I co to jest?
 — Nie mam pojęcia. — Dziewczyna wzruszyła ramionami, nie przejmując się, że Eliot ich obserwuje. — Ale tak mi powiedział. Że mam to tobie dać, ale nie możesz otworzyć przed niedzielą. Nic więcej nie dodał i poszedł do siebie. Nawet nic nie zjadł.
 Josh skrzywił się i zasępił jeszcze bardziej. Nie miał nawet pomysłu, co mogło być w kopercie. A jak to jakiś… bilet? Może chciał go wysłać gdzieś daleko stąd, by nie musiał znosić jego głupich pomysłów. Przełknął ciężko ślinę i zszedł z rowerka.
 — Okej… chociaż to jeszcze trzy dni — mruknął, czując już, że do niedzieli chyba osiwieje. — A… co u Masona w ogóle? — Zerknął znowu na dziewczynę.
 — Nie wiem. Mało bywa w domu. Po śniadaniu zaraz wychodzi, nie pije kawy do tego — dodała, jakby to było najważniejsze. Splotła przy tym ręce pod biustem.
 Martwiła się. Mason zachowywał się bardzo nietypowo jak na siebie. Ale wyglądał dobrze, więc teoretycznie nie miała o co.
 — A myślisz, że mogę go odwiedzić? — zapytał Josh, oblizując usta na samą myśl. Naprawdę za nim tęsknił, a słowa Anny wcale go nie pocieszyły. Musiał wciąż być zły.
 — Nie mam pojęcia. Chociaż, Josh. No, nie chcę cię martwić, ale jakby chciał cię widzieć, to sam by ci to dał.
 Chłopak zacisnął usta i spuścił wzrok. Pokiwał głową i znowu otarł czoło ręcznikiem.
 — No, masz rację. Okej, to idę po coś do picia i wracam z tym do siebie.
 — Jasne, spoko…. — Spojrzała w dół, zastanawiając się. — Chociaż… Josh. Wiesz, może spróbuj. Nie może być chyba gorzej, co?
 Chłopak tylko pokiwał głową, zastanawiając się jeszcze nad tym. Spojrzał na Eliota.
 — Fajnie, że pogadaliśmy. Może jutro zejdę, to razem poćwiczymy. — Uśmiechnął się do niego blado na pożegnanie.
 — Jasne. Trzymaj się — odparł ten i skinął mu głową na do zobaczenia. Sam wciąż siedział na tej głupiej ławeczce i nawet nie chciało mu się ćwiczyć. Tak samo jak reszta domowników był dziwnie wygaszony, mimo że tak naprawdę cała afera, można by powiedzieć, rozeszła się po kościach. Jedyne Josh dostał przemeldowanie na swój stary strych.
 Chłopak w tym czasie opuścił siłownię, trzymając tę nieszczęsną kopertę, w której nie miał pojęcia co się znajduje. Nie chciał jednak zaglądać wcześniej niż przed niedzielą, bo to by tylko znaczyło, że znowu nie umie dotrzymać rozkazu. Poszedł więc tylko do kuchni, gdzie napił się jakiegoś pomarańczowego soku z butelki. Zahaczył jeszcze o jedną z łazienek, bo nie chciał się myć na strychu, gdzie nawet nie było prysznica. A potem, już odświeżony, przechodząc przez piętro, na którym Mason miał sypialnię, zatrzymał się nagle. Spojrzał na drzwi i zawahał się dłuższą chwilę.
 Anna powiedziała, że gorzej być nie może, ale zawsze była taka możliwość. Z Masonem nigdy nic nie wiadomo. Z drugiej strony… najwyżej nie pozwoli mu wejść.
 Oblizał usta nerwowo, ale w końcu podszedł do drzwi i zapukał.
 — Kto? — usłyszał po chwili burkliwy głos swojego pana.
 — Josh — mruknął cicho, ale na tyle, by mężczyzna go usłyszał.
 Po tym panowała długa chwila ciszy, potem jakieś dźwięki, których Josh nie mógł rozpoznać, a dopiero później usłyszał przyzwolenie.
 — Możesz…
 Wypuścił powoli wstrzymywane powietrze z płuc i wszedł do środka, od razu wciągając zapach mężczyzny.
 Mason siedział pod oknem w fotelu. Jedną nogę miał podkuloną pod klatkę piersiową i opierał na niej, na kolanie, kubek. Josh od razu poczuł, że nie była to kawa.
 Mężczyzna patrzył tylko na chłopaka, ale nie odezwał się słowem. Josh, nie bardzo wiedząc, co w takiej sytuacji ma zrobić, nie ruszając się z miejsca, zagadał:
 — Co robisz?
 — Siedzę. Odpoczywam — odparł krótko. Był aż nieprzyjemnie spokojny.
 — Mhm… A co jest w środku? — zapytał Josh, wskazując na trzymaną wciąż przez siebie kopertę.
 — Po to przyszedłeś?
 — Nie, chciałem cię zobaczyć. Nie odwiedzasz mnie. Nawet na seks — mruknął, czując się wyjątkowo niepewnie. Teraz, kiedy tu wszedł, jeszcze bardziej. Kiedyś Mason, nawet jak go częściej bił i poniżał, to często bywał na górze, by dać sobie obciągnąć, a teraz w ogóle go nie widywał. To było niepokojące i wyjątkowo nieprzyjemne.
 Mason nie skomentował, tylko napił się z kubka. Nie odwiedzał go, bo bał się, że znowu go poniesie, że go uderzy, znieważy. Tak jak zawsze to robił, a on znowu wyskoczy z pomysłem, aby skakać przez jakieś jebane okno. To zaburzyło jego światopogląd. Josh zawsze tak chciał żyć, tak bardzo, że nawet przez chwilę nie myślał, że swoim zachowaniem może zachwiać w nim tą potrzebą.
 Chłopak przełknął ciężko ślinę na brak odpowiedzi i zrobił krok w jego stronę.
 — Mason… — jęknął cicho.
 — Hm?
 — Nic nie mówisz… — Zrobił jeszcze jeden krok.
 — Bo nie mam o czym. To oczywiste, że nie będę nawijał o byle czym tak jak ty — odparł chłodno i znowu się napił.
 Josh wykrzywił usta i milczał chwilę, stojąc bez celu o te dwa kroki od Masona. W końcu jednak doszedł do niego i jeszcze nie wiedząc, czy mu wolno, uklęknął przy jego nogach. Położył podbródek na jego kolanie i popatrzył na niego, zastanawiając się, czy mu się za to dostanie. Mason nie odepchnął go jednak. Prychnął tylko pod nosem.
 — No i co ty robisz?
 — Klękam przy tobie i przełamuję bariery. Znaczy… staram się — odparł chłopak i dyskretnie wciągnął jego zapach. Aż przeszedł go przyjemny, delikatny i relaksujący dreszcz.
 Mason westchnął ciężko i pomasował nasadę nosa.
 — No i po co?
 — Bo tęsknię — Josh odparł ciszej, nie patrząc mu w oczy, tylko lekko potarł spodem podbródka o jego kolano.
 Mason zaśmiał się pod nosem, po czym znowu potarł twarz dłonią.
 — A propos tęsknoty. Jeśli chcesz, możesz otworzyć tę kopertę teraz. Chciałem cię sprawdzić, ale chyba nie ma sensu.
 Chłopak zamrugał i cofnął się trochę. Spojrzał na trzymaną przez siebie kopertę i poczuł mocniejsze uderzenie serca.
 — A to coś złego? — Zawahał się z otwarciem.
 — Raczej nie — odparł i skoro chłopak odsunął się od jego nogi, wstał z fotela. Dopił zawartość kubka i odstawił go na stolik. — Raczej to, co chciałeś.
 Josh popatrzył na niego bez zrozumienia i oderwał zamknięcie koperty, po czym pospiesznie zajrzał do środka. W środku znajdowała się kartka i karta. Kiedy wyjął tę pierwszą i przeczytał, okazało się, że karta jest nie czym innym jak kluczami do rezydencji. Kartą magnetyczną, jaką używa się w hotelach, a co za tym idzie, Mason daje mu pozwolenie na wychodzenie z domu, kiedy chce i gdzie chce.
 Josh przez moment nawet nie był w stanie zareagować niczym innym jak rozchyleniem ust. Dopiero po długiej chwili uniósł na Masona pełne szoku spojrzenie, jakby się upewniał, czy dobrze rozumie. Ten wzruszył ramionami, patrząc na niego dziwnie bezuczuciowo.
 — Co? Przecież o tym cały czas pieprzyłeś. Leki, własny kąt, jedzenie, siłownia, te twoje upragnione spacerki. Z komputera w sumie też możesz korzystać.
 — Nie rozumiem… — wydusił Josh, patrząc znowu na kartę, to znowu na Masona. — Czemu?
 Mason prychnął pod nosem.
 — I nawet teraz robisz problemy. — Pokręcił głową, zrezygnowany.
 — Nie! — sapnął Josh, unosząc się nagle na równe nogi i niemal gorączkowo spojrzał na Masona. Był w szoku. — Ja… Cieszę się, dziękuję — dodał na wydechu i objął niespodziewanie mężczyznę za szyję. Mocno, przytulając się do niego całym ciałem. — Ale to znaczy, że…. jakiś obojętny się na mnie stałeś…? — dodał ciszej, nie odsuwając się.
 Mason znowu prychnął pod nosem i delikatnie go od siebie odsunął.
 — Jakby tak było, to czy miałbym interes, aby to robić? Zamknąłbym cię na strychu, kazał Robertowi i Annie przynosić ci leki i jedzenie, a nie… spełniał twoją zachciankę — odparł sucho. — A teraz idź.
 Totalnie zagubiony Josh popatrzył na niego, trzymając tę nieszczęsną kartę. Nie wiedział czemu, ale mimo tego przywileju, do którego było mu tak tęskno, nie umiał okazywać radości, widząc taki dystans u Masona.
 — Ale… nie odtrącaj mnie — poprosił, chcąc znowu się zbliżyć, ale mężczyzna odsunął się na krok.
 — Nie odtrącam, ale idź już — burknął już ostrzej, po czym oddalił się i położył na łóżku.
 Josh otworzył usta, by znowu zaprotestować. Czuł się od niego jakiś odseparowany. To było nieznośne uczucie.
 Przestąpił z nogi na nogę, ale wreszcie poszedł do drzwi. Zatrzymał się jednak w progu i spojrzał na niego jeszcze raz.
 — Przyjdź do mnie — rzucił do niego prosząco i dopiero wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
 Mason bynajmniej nie zareagował na jego wyjście. Chwilę tylko poczekał, po czym wstał i zamknął drzwi na zamek. Z pewnością, że nikt nie wejdzie, poszedł pospiesznie do łazienki, związał włosy i pochylił się nad toaletą. Po kilku próbach w końcu udało mu się zmusić do wymiotów. Czuł się koszmarnie. Jak skończony idiota zgodził się na nowe leki, które ponoć miały być lepsze od poprzednich. Przez to teraz cały czas był struty, nie tylko emocjonalnie, ale i fizycznie. Do tego nie mógł pić kawy. Miał cholernie złe samopoczucie.



– 26 – A jeśli Masona zabraknie?
 


20 sierpnia 2012
 

Kiedy Josh obudził się w niedzielny poranek, miał ochotę w ogóle nie wstawać z kanapy. Nie miało z tym nic wspólnego to, że było zimno, że za oknem padał śnieg, a pod kocem było przyjemnie miękko. To perspektywa kolejnego dnia spędzonego na monotematycznym oglądaniu telewizji i przesiadywaniu na siłowni wcale go nie cieszyła. Może normalnie ćwiczyłby z większą werwą, ale Mason wyraźnie się od niego odsuwał, nie przychodził do niego na górę, a on wciąż czuł, że mężczyzna nie chce go widzieć. To skutecznie niszczyło jego motywację do czegokolwiek. Do tego wciąż pamiętał, jak jego pan wyglądał w trakcie ich ostatniej rozmowy. Wydawał się taki… wygaszony.
 — Mmn… — jęknął i przewrócił się na drugi bok, wtulając się w oparcie kanapy. Nie mógł przecież wiecznie tak leżeć.
 Zamyślił się i odwrócił ponownie na kanapie, a jego wzrok padł na rzuconą na podłogę kopertę z kartą. Zagryzł wargę, myśląc uporczywie nad wyjściem z domu. Jakby nie patrzeć, teraz faktycznie miał pozwolenie. Ale jeśli wyjdzie, a akurat w tym czasie Mason postanowi go odwiedzić?
 Zaklął pod nosem i wreszcie wstał.
 Początek dnia minął mu dość tradycyjnie. Po śniadaniu poszedł do siłownię, by trochę poćwiczyć, potem obejrzał wiadomości, z których dowiedział się, że miliarderzy zmuszani są masowo do finansowania badań nad wirusem i że Australia została uznana za kontynent oblężony przez dzikich w niemal osiemdziesięciu procentach. Nie spodziewał się usłyszeć pozytywnych wiadomości, ale te wcale nie poprawiły mu nastroju.
 Chodził jak struty i robiąc sobie obiad, nawet nie powiedział słowa do jedzącego w tym samym czasie Roberta. Od razu po odłożeniu talerza poszedł do pokoju komputerowego i zaczął z nudów przeglądać sieć. Tamto forum dla zarażonych wirusem omijał szerokim łukiem. Nawet już o nim zapomniał.
 Szukając jakichś informacji na temat bogatszych zdrowych w Nowym Jorku, z nadzieją na zobaczenie czegoś ciekawego o Masonie, natrafił na liście najbogatszych na swojego dawnego przyjaciela, Tuckera Solomona.
 Cały artykuł rozwodził się na temat rzekomych fundacji, jakie ten wspierał ze swojego budżetu, na temat jego przemów i licznych konferencji, w jakich brał udział. Josh wiedział, że pierwsze to bujda, a nawet jeśli dwa pozostałe aspekty były prawdą, pobudkami Tucka na pewno nie była pomoc społeczeństwie, a własna korzyść. Autor artykułu był więc zapewne opłacony.
 Po przeczytaniu Josh dojrzał w liście podobnych, sugerowanych przez portal artykułów taki o tytule „Solomon — czyli czarna prawda kryjąca się za tym nazwiskiem”. Zaintrygowany, wszedł przez odsyłacz do artykułu i zaczął czytać.
 Tucker, jak twierdził autor artykułu, miał sieć burdeli, męskich, damskich i mieszanych. Kilka miesięcy temu przeprowadzono tam inwigilację, jednak przez ilość skorumpowanych polityków i przedstawicieli władzy nie pozwoliło to zakończyć jawnego wyzysku, jaki stosował Solomon. Mówiło się też podobno o handlu narkotykami, w którym się babrał. Statystyczna ilość ludzi, którzy zginęli z jego powodu, była aż przerażająca, a niemożność zrobienia czegokolwiek z tą podłą szują nie mniej. Każdy, kto zalazł mu za skórę, źle kończył.
 Josh zacisnął dłoń w pięść, patrząc zacięcie na ekran komputera, gdzie widniało zdjęcie Tuckera w jakimś drogim garniturze. Władza, jaką ten chuj zdobył, była olbrzymia, a do tego chłopak sobie przypomniał o tym nieszczęsnym wezwaniu do sądu, które Mason dostał od adwokata Tucka. Zapomniał o tym zupełnie przez ostatnie wydarzenia. I wcześniej nie wydawało mu się to takie straszne, bo przecież Mason jawił mu się w głowie jako mężczyzna mogący niemal wszystko, mający władzę i pieniądze, by poradzić sobie z takim szczurem. Jednak artykuł i zderzenie z faktami uświadomiło Joshowi, że wcale tak łatwo być nie może. A przecież jeśli sąd skazałby Masona za napaść… Nie, to w ogóle nie mogło się wydarzyć!
 — Ja pierdolę…! — sapnął głucho, odchylając się na krześle i przeczesując włosy palcami. Myślał uporczywie, po czym uniósł się gwałtownie i wyszedł z pokoju.

*

Mocno wiało, gdy popołudniu szedł w stronę Bronxu. Śnieg już nie prószył, a na chodniku znajdowała się tylko cienka warstwa białego puchu. Było jednak dość chłodno, więc Josh miał na sobie bluzę i kurtkę, a szyję owiniętą szalikiem. Znalazł też w domu jakieś zimowe buty, więc nawet było mu ciepło.
 Czuł się dość dziwnie, idąc przez miasto tak, jak marzył od dawna. Samemu, swobodnie, w kierunku, który sam mógł obrać, nie martwiąc się niczym. Jednak mimo to, nie czuł się specjalnie radośnie. Wolałby spacerować teraz z Masonem. Spokojnym i władczym Masonem, a nie wygaszonym, odizolowanym. Chociaż… wolałby już takiego niż żadnego.
 Pokręcił do siebie głową i wszedł na bardziej opustoszałe ulice dzielnicy. Nie szedł bynajmniej na oślep. Miał jasno obrany cel i teraz starał się przypomnieć sobie, która z tych wszystkich odrapanych kamienic jest tą, w której kiedyś był z Tuckerem.
 Ten bynajmniej nie trafił do sierocińca po urodzeniu. Mieszkał kilka pierwszych lat swojego życia z pijącą matką, a każdą pierwszą niedzielę miesiąca spędzał u ojca, właśnie w jednej z tych kamienic na Bronxie i zawsze w opowieściach właśnie te chwile wspominał najlepiej. Josh zdawał sobie sprawę, że mało kto o tym wiedział. Jeśli nie powiedzieć, że nikt, bo od kiedy w ich sierocińcu rozpętał się szał po ataku dzikich, większość tamtejszych dzieci zginęła. A Tucker nie zwierzał się wielu ze swoich wczesnych lat. Za to potem, kiedy już razem zamieszkali na te kilka miesięcy, Tucker wciąż w każdą pierwszą niedzielę miesiąca chodził do tej opuszczonej już kamienicy i spędzał tu czas. Josh tak właściwie nie wiedział, co tu robił, ale jeden raz zabrał go tu ze sobą. Obaj tylko schlali się w starym mieszkaniu ojca Solomona, które już wtedy stanowiło ruderę.
 Znajomy numerek nad odrapanymi drzwiami i kilka charakterystycznych graffiti na murze powiedziało Joshowi, że trafił na miejsce. Rozejrzał się jeszcze po okolicy i aż przeszły go ciarki. Kawałek dalej już postawiony był płot i znaki oznajmiające, że jest to dzielnica zamknięta z uwagi na zagrożenie dzikimi. Wiedział jednak z wiadomości, że Bronx był najbardziej niebezpieczną dzielnicą, jeszcze bardziej niż sprzed czasu apokalipsy. Już praktycznie nikt tutaj nie mieszkał poza najuboższymi.
 Wszedł pospiesznie do budynku i podążył klatką schodową na górę. Tak naprawdę nie miał pojęcia, co chce zrobić. Ale jeśli faktycznie Tucker tutaj będzie, może tym razem uda mu się jakoś do niego dotrzeć i już nawet nie przejmował się tym, jak musiałby się przed nim poniżyć, czy płaszczyć. Chciał zrobić cokolwiek, by Mason nie musiał przechodzić przez cały proces, a tym bardziej trafić do więzienia. Wiedział, że nawet na korzyść mogłoby być rządowi zamknięcie kolejnego zdrowego. Mieliby go pod ręką i mogliby czerpać z niego, ile by chcieli.
 By dotrzeć do starego mieszkania ojca Tuckera, Josh musiał przejść cztery piętra wysokiej kamienicy. Korytarze były w dużej mierze zaśmiecone, zapach też nie należał do najprzyjemniejszych, a tym bardziej dla wyczulonych zmysłów Josha. Przez brudne okna ledwo docierał jakikolwiek blask słońca, a podłoga pod butami niemiłosiernie skrzypiała. Było strasznie nieprzyjemnie i Josh zaczął się zastanawiać, czy to przypadkiem nie powstrzymałoby Tucka przed swoimi co miesięcznymi powrotami do dzieciństwa.
 Przed wejściem na właściwe piętro zatrzymał się, bo coś kazało mu spojrzeć przez okno w korytarzu. Kiedy tylko to zrobił i wyjrzał na swoisty ogródek, który przylegał do każdej z kamienic, ujrzał na dole piątkę ludzi. Serce mu stanęło, gdy dojrzał ich zakrwawione ciała, miejscami poobdzierane niemal do mięsa i nagie, jeśli nie liczyć obdartych spodni. A przecież było tak zimno. Dzicy jednak wyraźnie się tym nie przejmowali, warcząc tylko na siebie, to biegając dookoła. Kilka razy doskoczyli do kamienicy, ale zakwiczeli boleśnie. Najwyraźniej dotknęli miejsc podpiętych pod napięcie elektryczne.
 Josh skrzywił się wyraźnie, nawet woląc sobie nie wyobrażać siebie w takim stanie. Jednak nim zdążył zrobić cokolwiek poza tym, usłyszał nagle z góry znajomy wrzask.
 — Nie teraz mówię, Hatcher!
 Aż drgnął i spojrzał na schody prowadzące na wyższe piętro, skąd docierał głos Solomona, najwyraźniej rozmawiającego przez telefon, jak Josh wywnioskował z przerw pomiędzy jego słowami. Do tego ten musiał chodzić tam i z powrotem po korytarzu, bo dźwięk butów i skrzypienie słychać było aż w miejscu, w którym stał Josh.
 — Potrącę ci za to z pensji, ty natrętna szujo, ale mów szybko, czego chcesz. Jestem zajęty!
 Josh stał nieruchomo, nasłuchując z napięciem. Nie pomyliłby z nikim innym tego głosu i specyficznego przeciągania sylab. Do tego nie wątpił, że Tucker jest wściekły przerywaniem mu w takim momencie. Te niedziele były dla niego zawsze niemal świętymi dniami, a w Boga bynajmniej nie wierzył.
 — Tak, potwierdź transport, niech wywiozą te bezużyteczne szczury, nie chcę ich w moim mieście… No, mówię przecież… O nie, nie, nie, Hatcher, to sprawdzę sam. Jeszcze jak trzynastki przejdą, to nie mam zamiaru pakował łap w to co ostatnio. Kto mi te płaskie dechy będzie dymać przychodził? Więc nawet mi wciskać nie próbuj, Hatcher, takich pomysłów… Nie da się na tym zarobić, tłumoku! Trzynaście lat to minimum. No i gadaj co tam jeszcze do mnie masz, bo nie mam czasu!
 Josh sapnął głucho, słuchając tego. Gotował się w środku, widząc, jak bardzo jego dawny kumpel się zmienił i jaką szują się stał. Zastygł jednak nagle, gdy padło imię jego pana.
 — Awordz? Takimi pierdołami mi głowę zawracasz? A to jednego nadskakującego mi kozaczka posadziłem? Wiem, że mamy wstępne spotkanie, Hatcher. Zadzwoń do mojego adwokata i umów się z Awordzem i gadaj, czy coś jeszcze chcesz. Ważnego, Hatcher!
 Josh zawarczał cicho pod nosem i nawet nie słyszał, co jeszcze mówił Solomon. Niewiele myśląc, zbiegł na dół po schodkach.
 Przecież robił to dla Masona. I dla Anny, Roberta i Eliota, którzy straciliby dom i prawdopodobnie życie, gdyby Masona zabrakło. Musiał ich uratować. Musiał wreszcie o nich zadbać. Oni sprzątali całą rezydencję, dbali o to, by niczego nie brakowało, a on tylko siedział na strychu i dawał dupy. Mógł teraz się przyczynić do czegoś lepszego!
 Dotarł do drzwi wejściowych, którymi tutaj wszedł i zabarykadował je dokładnie. Potem przebiegł długim korytarzem, minął skrzynki na listy, po drodze nadepnął na rozbite szkło i dotarł wreszcie do tylnych drzwi. Tych, za którymi znajdował się ogródek, a tam dzicy.
 Serce łomotało mu jak szalone, kiedy wyciągał rękę do zasuwy na drzwiach. Wierzył w to, co robił. Musiał jakoś udowodnić sobie i Masonowi, że jest w stanie go ochronić. Nawet, jeśli mężczyzna nigdy miał się o tym nie dowiedzieć.
 Odsunął zasuwę, drżącą ręką nacisnął klamkę i… się zaczęło.
 Najpierw rozległo się głośne wycie, gdy dzicy go ujrzeli. Jeden z nich bez zastanowienia rzucił się w jego stronę, ale upadł od razu w progu, gdy mocne napięcie poraziło go prądem. Zatrząsł się cały i upadł na ziemię. Pozostała czwórka wpierw odskoczyła do tyłu, a w tym czasie chłopak odwrócił się gibko na pięcie i pobiegł w kierunku schodów wiodących na piętro.
 Dzicy popędzili za nim, przebiegając po usmażonym ciele byłego członka „stada”. Biegli szybko, zwinnie jak zwierzęta, wydając gardłowe dźwięki. Josh dziękował w myślach za to, że Mason dał mu dostęp do siłowni. Może nie widział po sobie zmian, ale je czuł. Nie zasapał się nawet po przebiegnięciu tych kilku korytarzy i schodów.
 Gdy dotarł wreszcie na odpowiednie piętro, zatrzymał się na ułamek sekundy. Spojrzał na lewo, na koniec korytarza i pochwycił spojrzenie Tuckera. Ten stał tam osłupiały, wyraźnie zaskoczony jego widokiem. Był nie w garniturze, a w zwykłej bluzie i rozpiętej kurtce z futrem na kapturze. Przy uchu wciąż trzymał telefon.
 To trwało tylko mrugnięcie okiem.
 Słysząc za plecami powarkiwanie, Josh rzucił się biegiem w przeciwną stronę niż Tucker, by dotrzeć do włazu prowadzącego na dach, skąd mógł zejść schodami przeciwpożarowymi. Tucker jednak nie miał takiej możliwości. Dzicy, który zobaczyli go po wbiegnięciu na piętro, odcięli mu drogę. Josh usłyszał na potwierdzenie rozdzierający uszy wrzask strachu i bólu poprzedzony wystrzałem z broni. Solomon najwyraźniej był uzbrojony, ale późniejsze odgłosy świadczyły o tym, że to nie wystarczyło.
 Josh nie mógł jednak się na tym teraz skupić, bo czuł za plecami jednego z dzikich, który najwyraźniej wolał pobiec za ruchomym celem, niż z pozostałą trójką rzucić się na łatwą zdobycz. Był to jakiś mężczyzna, zarośnięty, z błędnym wzrokiem, toczący pianę z ust. Był naprawdę szybki, mimo licznych ran na ciele.
 Josh poczuł gwałtowne uderzenie adrenaliny, gdy spostrzegł, jak ten sięga palcami do jego kostki. Cudem udało mu się uniknąć złapania, powalenia na ziemię i raczej oczywistej śmierci z rąk dzikiego. Wymusił na sobie więcej wysiłku i biegł w górę, modląc się o to, by się nie potknąć.
 Wreszcie ujrzał właz i nawet się nie zastanawiając, pchnął go w górę i wpadł na dach. Dziki był tuż za nim, więc Josh z głośnym ostrzegawczym warknięciem, jakby to sam był teraz uciekającym zwierzęciem, kopnął z całej siły chorego w głowę. Ten zajęczał coś gardłowo i mimo ciosu wyciągnął ręce do chłopaka. Wyglądał jak bestia wyłaniająca się z jamy.
 Josh gwałtownie opuścił ciężki właz, który zamknął się na palcach napastnika.
 Patrzył jeszcze chwilę na ucięte paliczki, nim upadł na plecy na cienką warstwę śniegu. Zacisnął powieki, oddychając głęboko, ale równo. Nie chciał analizować tego, co właśnie zrobił. Musiał tylko wrócić, spokojnie, jakby właśnie był na zwykłym spacerze. Mason nie mógł się dowiedzieć, by w trakcie przypadkowego przesłuchania w tej sprawie nie musieć kłamać.
 Słońce powoli opadało coraz niżej, więc chłopak wreszcie się uniósł i ruszył do schodów przeciwpożarowych. Nasunął na głowę kaptur i spokojnie zszedł na dół, a potem podążył z powrotem w stronę Manhattanu. Do domu.

*

Patrzył pod nogi, kiedy szedł zaśnieżonym chodnikiem w stronę rezydencji Masona Awordza. Znowu wybrał się na spacer, ale tego dnia tylko w najbliższą okolicę. Wolał się już nie zapędzać na odleglejsze tereny, a tym bardziej te, które były odgrodzone. Bo gdzie istniało zagrożenie, tam byli też wojskowi, którym zdecydowanie nie ufał.
 Dwie godziny na spacerowaniu nawet szybko mu zeszły i zgłodniał na tyle, by wreszcie skierować się do domu.
 Kiedy już był na odpowiedniej ulicy, zauważył w oddali, że przed rezydencją coś stoi. Jakiś samochód. Nie byle jaki samochód. Mimo że był bardzo daleko, po światłach na dachu od razu poznał, że to karetka. Zamrugał i przyspieszył kroku. Ostatni odcinek przebiegł, już się zastanawiając, co się mogło stać. Znowu dzicy zaatakowali?!
 Gdy już był pod drzwiami, spostrzegł, że tylko kierowca czekał w samochodzie, a drzwi do rezydencji były szeroko otwarte. Wbiegając do środka, o mało nie zderzył się z kobietą w białym stroju. Ta złapała go za ramiona i odepchnęła na bok.
 — Proszę się przesunąć! — rzuciła stanowczym głosem, a zza jej ramienia chłopak zobaczył, jak korytarzem na noszach wynoszony jest Mason. Obok jakiś młody mężczyzna niósł kroplówkę, a jego pan wyglądał zarówno na wkurzonego, jak i bladego jak ściana.
 Obsługa medyczna karetki szybko go do niej zabrała, a dosłownie po sekundzie odjechali na sygnale.
 Josh stał jak wcięty, obserwując całą scenę. Kiedy samochód odjeżdżał, wybiegł jeszcze z domu i odprowadził go spanikowanym spojrzeniem. Potem znowu wrócił do rezydencji i ruszył pospiesznie korytarzem, przeklinając rozmiary budynku.
 — Anna!? Robert?! — krzyknął, chcąc znaleźć któregoś z domowników.
 Udało się to zaraz, jak tylko opuścił przedpokój. Robert i dziewczyna stali oparci o ścianę z założonymi rękoma. Eliot kawałek dalej siedział na podłodze.
 Lokaj spojrzał na chłopaka, a w jego oczach ten zauważył zdenerwowanie i strach.
 — Zasłabł — wyjaśnił krótko.
 — Jak to zasłabł?! Czemu? — Josh popatrzył na mężczyznę bez zrozumienia. Wcześniej przez moment myślał, że i w Masonie odkryto wirusa, ale temu towarzyszyło pobudzenie, a nie słabnięcie i prędzej w kaftanach wywożono, a nie na noszach. Mimo wszystko nie rozumiał. Przecież Mason brał witaminy!
 — Dostał chyba nowe leki. I… się z nimi nie zgrał — Robert mówił dalej.
 — Byłam u niego chwilę temu i drzwi były zamknięte — wtrąciła się Anna, która aż drżała na całym ciele z nerwów. — Nie odpowiadał.
 — Z Eliotem wyważyliśmy drzwi i zadzwoniliśmy po pogotowie. Okazało się, że tylko zemdlał, ale… też strasznie się odwodnił — uzupełnił jeszcze najstarszy z obecnych.
 Josh zacisnął usta. Poza niepokojem i strachem o pana doszła jeszcze irytacja.
 — A po cholerę mu nowe leki, jak przecież na tamtych starych był zdrowy i dobrze się czuł?! Pieprzony rząd! — zawarczał do siebie, spoglądając po całej trójce. — Pojebani są jacyś.
 — Miały ponoć podnieść produkcję krwinek i przeciwciał — mruknął Robert, zgadzając się z Joshem, ale po cichu.
 — Miały, a go zatruły — burknął Josh, nieświadomie zaciskając i rozluźniając pięści. — A gdzie go teraz zabrali? Do szpitala, tak? Lenox Hill?
 — Jeśli chcesz tam iść, to głupi pomysł, Josh. Nie w twoim stanie.
 — Jeszcze cię zatrzymają i dopiero będzie problem — dodała Anna.
 — Wezmę ze sobą strzykawki i pokażę, że jestem pod kontrolą — odparł Josh od razu, patrząc po nich ze zmarszczonymi brwiami. Nie było go, kiedy Mason zasłabł, a teraz chciał go zobaczyć. Musiał. Co jeśli te leki miały jeszcze jakieś inne skutki uboczne?
 — I tak cię nie wpuszczą, Josh. Opanuj się, Mason na pewno by nie… — Robert nie skończył, bo Eliot wstał ze swojego miejsca, odzywając się.
 — Pójdę z nim. Lepiej znam procedury, może jakoś ich przekonamy.
 Josh od razu pokiwał głową.
 — Widzisz, we dwójkę będzie bezpieczniej i będą większe szanse, że się do niego dostaniemy — zwrócił się do lokaja pewnym głosem, w duchu dziękując Eliotowi za tę inicjatywę.
 Robert odetchnął ciężko i potarł twarz dłonią. Sam się niesamowicie denerwował, więc tak naprawdę nie miał nic przeciwko, aby chłopak faktycznie zobaczył co z ich panem.
 — Dobrze, tylko weźcie strzykawki.
 — Jasne. To chodź, Eliot — odparł Josh, niecierpliwiąc się i chcąc już być w tym pieprzonym szpitalu, gdzie pewnie Mason obrzucał wszystkich mięsem, a lekarze płaszczyli się przed nim, przepraszając za pomyłkę. Jakby mógł, sam powsadzałby im w dupy te głupie pigułki. Na razie zamiast tego wyszedł pospiesznie z salonu i poszedł do magazynku z ich lekarstwami.
 Eliot pobiegł za nim. Z sejfu zabrali po trzy strzykawki na głowę. Na wszelki wypadek. I dopiero wyszli z rezydencji.
 Do szpitala mieli niedaleko, więc podążyli tam pieszo, ubrani w kurtki. Josh co raz oblizywał nerwowo usta, zaciskając pięści w kieszeniach. Miał tylko nadzieję, że po tym zatruciu Mason nie będzie miał jakichś problemów zdrowotnych. I w ogóle zastanawiał, jak poważnie źle zadziałały na niego te leki.
 — Widziałem, że coś jest nie tak — wypalił w końcu, gdy przechodzili przez światła, widząc już przed sobą duży parking i budynek szpitalny. — Już ostatnio nie wyglądał zdrowo.
 — To szkoda, że nie powiedziałeś — odparł Eliot bez pretensji w głosie. — Ja go tak dobrze nie znam, a Robert i Anna chyba tego nie zauważyli albo zwalili to na jego podły nastrój. I brak kawy, jak zasugerowała Anna.
 — To chyba najbardziej dziwne… widzieć Masona bez kawy w ręce. — Chłopak uśmiechnął się do siebie krótko, ale zaraz znowu spoważniał i przyspieszył kroku. — Jak nas zatrzymają, to mamy im tylko pokazać leki, nie?
 — Nie ma tak łatwo. — Zaśmiał się mężczyzna, a kiedy przed wejściem do szpitala zatrzymało ich kilku wojskowych, zwrócił się do nich. — Kod ET42. Mamy dokumenty i lek. Okazać?
 Jeden z żołnierzy skinął głową, lustrując Eliota.
 — Skąd jesteś? — spytał, kiedy ten podawał drugiemu swoje i Josha dokumenty. Jak chłopakowi mignęło przed oczami, miał jeszcze dowód tożsamości Anny.
 — Służyłem na 16 najczęściej. Ale już jakiś czas temu — odparł ze spokojem, ale też bez uśmiechu.
 Rozmówca skinął głową, a jego kolega oddał dokumenty po tym, jak je sprawdził.
 — Ważne, że się załapałeś — rzucił jeszcze ten, który z nimi rozmawiał i przepuścił go do wejścia do szpitala.
 Josh podążył za Eliotem do holu głównego, oglądając się za siebie na dwójkę wojskowych.
 — Dobrze mieć cię przy sobie…
 — Po to Mason Awordz mnie zatrudnił. Mam znać procedury i wiedzieć, jak się zachować w sytuacjach bardziej kryzysowych niż plama z wina na dywanie — odparł Elior z uśmiechem i doprowadził Josha do kolejnej kontroli. Ta minęła jeszcze szybciej i już zaraz po niej mogli podejść do recepcji.
 — Dzień dobry — Eliot zwrócił się uprzejmie do kobiety za szeroką ladą i komputerem. Za nią były jeszcze dwie pracownice zajmujące się recepcją, a dalej już było widać typowe życie w szpitalu w centrum miasta.
 Josh stanął obok wojskowego, a recepcjonistka w prostokątnych okularach spojrzała nich.
 — Dzień dobry, w czym mogę panom pomóc? — zapytała wyzbytym z emocji, formalnym głosem.
 — Chcieliśmy odwiedzić Masona Awordza, który został tu przywieziony niecałą godzinę temu — odpowiedział Josh.
 Kobieta spojrzała na komputer, wpisując coś do niego.
 — Nie. Niestety jest to niemożliwe.
 Josh stęknął cicho i spojrzał krótko na Eliota, a potem znowu na pracownicę szpitala.
 — Czemu nie?
 — Jego stan na to albo nie pozwala, albo tak zarządził lekarz prowadzący.
 — Ostatnio to, co lekarze zarządzają, dziwnie źle na niego działa — fuknął Josh z irytacją. — Może chociaż poczekamy przed jego salą aż lekarz się wreszcie zgodzi?
 — Nie wydaje mi się, aby to było konieczne. Mogą panowie tracić tu tylko czas, a ja nie mogę panom udzielić żadnej informacji ponad to, że wizyta jest niemożliwa.
 — Nie może mi pani też powiedzieć, w której sali leży pan Awordz?
 — Nie.
 — W takim razie sami go znajdziemy — mruknął, obrzucając kobietę krótkim spojrzeniem z wyrzutem i spojrzał na Eliota. — Może po zapachu czy coś… — rzucił, nerwowo się rozglądając i czując wewnętrzną frustrację, że nawet nie może się dowiedzieć, co dzieje się z jego panem, bo ci, którzy doprowadzili go do złego stanu, nie chcą mu udzielić informacji.
 Kiedy odeszli o kilka kroków od recepcji, Eliot chwycił Josha za rękę, aby nie szedł gdzieś dalej.
 — Poczekaj. Jeśli gdzieś teraz sam pójdziesz na teren szpitala, wezwie ochronę. Standardowa procedura — szepnął mu do ucha i zmusił go, aby usiadł razem z nim na jednym z wielu, w tej chwili w większości pustych, krzesełek, gdzie zwykle odczekiwało się na swoją kolejkę.
 — Ale siedząc tutaj, go nie znajdziemy — mruknął Josh, rozglądając się po holu.
 Było tu całkiem dużo ludzi, co raz przechodził jakiś lekarz w białym fartuchu, a na blado-zielonych ścianach wisiały przeróżne plakaty związane z wirusem, opisujące procedury, jakie należy przedsięwziąć wobec różnego rodzaju zetknięć z dzikimi.
 — Nie. Ale na chwilę o nas zapomną — odparł Eliot, bardziej znając tę stronę świata i miasta niż Josh. — Siedź spokojnie. Weź sobie nawet gazetkę.
 Chłopak zaburczał pod nosem i sięgnął do szafki z prasą, ale jedyne co zrobił z gazetką, kiedy już ją dorwał, to zwinął w rulonik i zaczął rytmicznie uderzać nią o kolano. Denerwowała go za bezczynność, a myślami podążał do ostatniej rozmowy, jaką odbył z Masonem. Mężczyzna był wtedy taki wygaszony… Pewnie już wtedy czuł złe działanie tych nowych leków…
 Co raz spoglądał na wskazówki w wielkim zegarze wiszącym nad recepcją. Wydawały się poruszać tak wolno… Przez cały ten czas chłopak zdążył tylko bardziej się zniecierpliwić, a w oczekiwaniu obserwował przychodzących ludzi. Raz nawet przywieziono pogryzionego przez dzikich mężczyznę. Był cały we krwi i krzyczał z bólu, gdy wieźli go przez hol. Pod zakrwawionymi opatrunkami musiał mieć zapewne wygryzione do kości miejsca, bo między innymi to przewinęło się w jego słowach, które w amoku kierował do lekarzy. Josha aż przeszły dreszcze.
 Kiedy tak wpatrywał się w niego, na moment zapominając uderzać gazetą o udo, Eliot chwycił go za łokieć i pociągnął mocno i szybko do góry.
 — Winda — usłyszał Josh, kiedy Eliot skinął w jej stronę i sam podbiegł do jakiegoś pielęgniarza, który właśnie męczył się sam z łóżkiem. — Pomogę — zaoferował się temu, na co otrzymał ciepły uśmiech.
 Były wojskowy, korzystając z zamieszania, przytrzymał drzwi windy, które się właśnie zamykały. Mężczyzna z łóżkiem na kółkach wjechał do środka, a Eliot i Josh mogli wemknąć się za nim.
 Josh aż zapatrzył się na Eliota, zaskoczony jego spokojem i zaradnością. Poza tym przecież nic z tego nie miał, że szedł z nim do Masona, a jednak to robił. Te rozmyślania zostawił jednak na później i wpatrywał się w wyświetlane w windzie numerki pięter.
 W końcu winda zapikała i zatrzymała się na którymś z kolei, a Josh spojrzał pytająco na byłego wojskowego, czy uważa, że teraz powinni wysiąść. Ten tylko pokręcił głową, domyślając się i z szerokim uśmiechem pożegnał się z pielęgniarzem, który wysiadał właśnie na tym piętrze. Kiedy ten już ich nie widział, szybko nacisnął przycisk ostatniego piętra. Odezwał się dopiero, gdy drzwi windy się otworzyły.
 — Zwykle kładą ich na ostatnim albo przedostatnim piętrze, bo na dach mimo wszystko dzikim jest trudno się dostać — wyjaśnił. — Ale nie mam pojęcia, jak teraz to rozegramy. Na pewno będą tu jacyś wojskowi.
 — Może wpadniemy na twoich dawnych kumpli i nas z łaską przepuszczą? No, chyba, że jakoś cichcem się przemkniemy — odparł Josh, któremu, mimo rozpiętej kurtki, robiło się aż gorąco zarówno ze zniecierpliwienia, że tyle to trwa, jak i adrenaliny. Przecież wojskowi równie dobrze mogli ich zgarnąć.
 — Małe prawdopodobieństwo — odparł Eliot, po czym nagle coś mu strzeliło do głowy. Bardzo głupi pomysł, ale chyba jedyny, jaki mógł zadziałać. Oczywiście, jeśli nie spotka nikogo znajomego. — Zaufaj mi teraz i gap się w ziemię — rzucił jeszcze, nim się drzwi otworzyły. Kiedy tylko to się stało, objął Josha w ramionach i pewnym krokiem wyprowadził z windy. Jakby był tu codziennie.
 Chłopak najpierw uniósł brwi zaskoczony, po czym jednak spuścił wzrok i podążał z Eliotem, obserwując zielonkawe kafelki.
 — I co robimy? — zapytał przy tym cicho.
 — Zamknij się — Eliot syknął na niego, a po chwili Josh usłyszał, jak na kogoś gwiżdże. — Ej, ty. Gdzie jest Awordz? — spytał krótko i konkretnie. — Szukam jego pokoju już którąś minutę, a w tej recepcji jakiś pies się wykrwawia i nie da się tam podejść. Czy jest tu w ktoś ogóle kompetentny? — burknął znowu na kogoś i pociągnął chłopaka za sobą mało delikatnie.
 Josh po chwili zobaczył przed sobą czyjeś wojskowe buty. Momentalnie cały zesztywniał i nawet jakby chciał, to by nie mógł unieść wzroku. Miał tylko nadzieję, że gierka Eliota się uda, bo jeśli nie, to już widział oczami wyobraźni, jak ich skuwają i wywożą tymi swoimi strasznymi furgonetkami… nawet nie wiedział gdzie.
 — Co? — wydusił w końcu żołnierz trochę ogłupiały.
 Eliot pchnął go w klatkę piersiową.
 — Nie „co”, tylko powiedz mi natychmiast, gdzie niedawno przywieźli Awordza. Dowiaduję się, że coś się dzieje. Jadę tu na łeb na szyję, ciągnę tego… — Szarpnął Joshem. — Zresztą. Nie mam czasu. Gdzie, żołnierzu?! — szczeknął na niego w typowo wojskowy sposób.
 — Em… to… no, na końcu korytarza, ale co… — Wojskowy najwyraźniej nie miał pojęcia, jakim tytułem zwrócić się do Eliota, więc zrezygnował. — No… tam właśnie.
 Eliot prychnął z wyraźną dezaprobatą i przepchnął żołnierza. Josha pociągnął za sobą za chabety. Do pokoju Masona zapukał, a kiedy obaj usłyszeli ze środka burkliwe mruknięcie, szybko weszli. Eliot od razu zamknął za sobą drzwi na zamek. Serce biło mu jak oszalałe z nerwów.
 Josh odważył się unieść wzrok dopiero, kiedy usłyszał zamykanie drzwi. Przełknął ciężko ślinę i spojrzał w kierunku Masona, który leżał na łóżku przykryty kocykiem, aż do wysokości pach. Ręce miał na zewnątrz, a w jedną wbity był wenflon podłączony do kroplówki. Nadal nie wyglądał najlepiej, ale o tym, że to był faktycznie ten sam ich pan, Mason Awordz, świadczyły jego srogie oczy.
 — Co wy tu, kurwa, robicie i jak się tu dostaliście? — wycedził, nie mając siły na nich krzyczeć.
 Josh wypuścił głośno powietrze z płuc, czując wyraźną ulgę na widok swojego pana. Szczególnie, że ten nie leżał w śpiączce czy czymś podobnym.
 — Eliot wrobił żołnierzy. — Zaśmiał się na wydechu i podszedł pospiesznie do łóżka, mimo ewidentnie miażdżącego wzroku Masona. — Co ci tu podają? Słyszałem, że jakieś felerne leki ci kazali brać — dodał szybko, patrząc na wenflon.
 Mason odetchnął ciężko.
 — Nawet jeśli, to ty tu po co? Nikt was nie prosił. — Spojrzał też na Eliota, który skrzywił się, od razu wbijając dłonie w kieszenie.
 — Nie chciałem, aby coś mu się stało — wytłumaczył od razu.
 — A myśmy mieli w domu wszyscy czekać jak kołki jakieś? Niby Robert i Anna wiedzieli, że to od leków, ale różnie się to mogło skończyć — dodał Josh, patrząc to na Eliota, to na Masona.
 Ten ostatni pokręcił głową z rezygnacją.
 — Było poczekać w domu — mruknął ponownie, nie wykazując specjalnej agresji. Musiał być naprawdę osłabiony. Był bardzo blady, a i cienie pod oczami były naprawdę wyraźne.
 Eliot wciąż stał przy drzwiach, nie wtrącając się za bardzo. Josh za to usiadł na jakimś małym taborecie tuż przy łóżku Masona.
 — A jak długo tu musisz być?
 — Nieważne. Zostaw mnie. — Mason ostentacyjnie zamknął oczy, a po chwili do pokoju rozległo się pukanie.
 Josh spojrzał szybko w tamtym kierunku, tak samo jak Eliot, który dodatkowo odsunął się od drzwi na stosowną odległość. Mason nie odzywał się, aż pukanie się ponowiło.
 — Nie dadzą odpocząć. Czego?! — syknął, a Eliot otworzył drzwi, nim ktoś zaczął się dobijać do pokoju. Już czuł, że będą problemy. Schował się więc odruchowo za drzwiami.
 — Panie Awo… — Mężczyzna, który zajrzał do środka, urwał na widok Josha.
 — Nie pytaj. Są moi. Wyjdź! — Mason warknął na mężczyznę. Musiał to być jakiś wyższy stopniem żołnierz, bo miał naszywki na swojej kamizelce i nawet plakietkę.
 Gość się strapił, spojrzał na Eliota, ale w końcu wyszedł. Eliot i Josh wymienili ze sobą spojrzenia, a ten drugi w końcu znowu zwrócił się z wahaniem na Masona.
 — Czemu wcześniej nie zgłosiłeś, że źle na ciebie działają?
 Mason spojrzał na Josha zmęczonymi, ale wrogimi oczami.
 — Bo nie chciałem. Co to za wywiad? Jak chcesz tu już być, to się zamknij.
 Josh zacisnął wargi, milcząc faktycznie, po czym położył skrzyżowane ręce na materacu, na którym leżał Mason, a na nich oparł podbródek. Wpatrzył się w mężczyznę, a Eliot podrapał się po lekko zarośniętym policzku.
 — Dobrze by było, gdybyśmy wiedzieli, jak długo pan nie będzie obecny w domu, panie Awordz — odezwał się.
 Mason spojrzał na niego groźnie.
 — Nie wiem. Robert się wszystkim zajmie. Jak zawsze — jęknął. — Zresztą, wyjdź. Na pewno ktoś wskaże ci wyjście.
 Eliot odchrząknął i przytaknął, rzucając jeszcze krótkie spojrzenie na Josha.
 — Tak jest — dodał jeszcze i wyszedł z sali.
 Josh odprowadził go spojrzeniem, czując, że będzie musiał mu podziękować, a potem znowu zerknął na Masona. Nie rozmawiali kilka dni, a ich ostatnia rozmowa nie należała do udanych. Spodziewał się więc, że mężczyzna dalej będzie utrzymywał wobec niego ten nieznośny dystans.
 — Mogę zostać? — spytał cicho, nie unosząc głowy.
 — Byle byś był cicho. Chcę w końcu się trochę przespać — odparł mężczyzna. Oczy same mu się zamykały.
 Josh nie odpowiedział. Zawahał się nawet, czy nie sięgnąć do jego dłoni, ale podejrzewał, że albo ten by go odtrącił, albo opieprzył. Czekał więc, aż Mason zaśnie i tylko miał nadzieję, że nikt go stąd w tym czasie nie wyrzuci. Nic takiego jednak się nie stało. Mason szybko zasnął, a w pokoju zapanowała niemal grobowa cisza.



 – 27 – To… żałosne?
 


1 września 2012
 

Postawny, wysoki mężczyzna z charakterystyczną blizną na policzku przypominającą kształtem półksiężyc zmrużył mocno oczy, gdy zimny wiatr mocniej zawiał i wraz z sypiącym śniegiem utrudniał drogę.
 Eliot aż się dziwił, jak czas szybko leciał. Jeszcze niedawno na ulicach leżały opadnięte liście i była nawet ładna, jesienna pogoda, a teraz zbliżał się koniec roku. Chyba jakoś czas spędzony w jego nowym domu szybciej płynął niż te powolne, uciążliwe dni w barze, z którego zabrał go Mason. Tam każda minuta wydawała się ciągnąć i zbliżać do, wydawałoby się, nieuchronnej śmierci lub zdziczenia.
 Zaburczał do siebie, gdy znowu mocniej zawiało, ale w końcu doszedł do rezydencji Masona Awordza i wszedł do środka. Od razu zdjął kurtkę i powiesił ją na wieszak, nim wszedł głębiej.
 Długo nie był osamotniony, bo z salonu głowę wychyliła Anna i jak tylko go zobaczyła, zrobiła wielkie oczy. Nie martwiąc się, jak to będzie wyglądać, podbiegła do niego na złamanie karku i złapała za dłoń.
 — Gdzie Josh? — pisnęła, mając już w głowie najgorsze scenariusze.
 Robert wyszedł za nią z salonu. Wyglądał na spokojniejszego, ale patrząc na jego bladość, można było poznać, że to tylko pozory.
 — U Masona, spokojnie. — Eliot uśmiechnął się do dziewczyny pocieszająco i nawet ścisnął jej dłoń. — Wszystko z nimi w porządku. Znaczy… — zasępił się trochę. — Mason nie wyglądał najlepiej, ale to chyba zatrucie. Nie jestem pewien.
 Anna westchnęła ciężko i oparła czoło o szeroką klatkę piersiową mężczyzny. Już przez chwilę bała się, że coś się mogło stać w drodze do szpitala. Albo że Josh coś zrobił.
 — I pozwolił mu zostać? — spytał Robert, który zdążył do nich podejść. W jego głosie było słychać wyważone zdziwienie.
 — Chyba był zbyt zmęczony, by go przegonić — odpowiedział Eliot z zastanowieniem. Objął przy tym swoim silnym, ciężkim ramieniem pokojówkę. — Nie martw się — zwrócił się do niej. — Wyglądał tylko na osłabionego. Ale chyba go tam trochę potrzymają… Miał kroplówkę,
 — Josh nie powinien w ogóle do niego tam iść. —Robert westchnął ciężko, kręcąc głową. — Nie zmienia to teraz faktu, że nie możemy zaniedbywać swoich obowiązków — zawyrokował, wiedząc, że wszystkie obowiązki, kiedy Awordza nie ma, spadały na niego.
 Anna pokiwała gorliwie głową, nie zostawiając jednak Eliota i jego ciepłego ramienia. Uspokajało ją to.
 Były wojskowy skinął głową na poparcie słów lokaja.
 — Josh ma ze sobą trzy strzykawki, więc nawet jeśli dzisiaj nie wróci, nie musimy się martwić. Można się zająć rezydencją.
 — A nie wiesz, czy ktoś da mu tam coś do jedzenia? — spytał jeszcze starszy mężczyzna, idąc już do salonu. Głupio było tak stać na środku przedpokoju.
 — Nie wiem… Może Mason komuś każe… Bo Josh nie ma swoich pieniędzy — odpowiedział Eliot z zamyśleniem i pomasował jeszcze z otuchą ramię Anny, nim podążył z nią za Robertem.
 — Nie potrzebował ich do tej pory. A… myślę, że pan Awordz nie pozwoli mu umrzeć tam z głodu. Postaram się jednak skontaktować z nim jutro i dowiedzieć, co robić — kontynuował Robert, kiedy już usiadł na jednej z dużych sof stojących w salonie.
 Gdy Anna wymamrotała coś o tym, że ona potrzebuje gorące kakao i znikła za drzwiami, Eliot westchnął i usiadł ciężko na sofie. Odprowadził uprzednio dziewczynę spojrzeniem.
 — Dobrze by było wiedzieć. I nie chciał powiedzieć, jak długo tam będzie.
 Robert potarł czoło w oznace zmęczenia.
 — Niedobrze. Ale dziś już nie ma co nad tym deliberować. Dajmy mu dzień odpoczynku, jutro się wszystkiego postaram dowiedzieć.
 — Na razie chyba możemy zająć się swoimi zadaniami. Nic nowego Mason nie kazał… na mnie nawet szczególnie nie chce patrzeć. — Eliot odchylił głowę na oparcie. Wcale się temu nie dziwił. W końcu kazał mu się na oczy nie pokazywać po tamtej akcji z Joshem. Ale przecież nie mógł pozwolić chłopakowi iść samemu.
 — Nie chcę być tu sędzią ani uznanym za piewcę złego, ale jak na razie, po ostatnim wyczynie i zaniedbaniu, to nie masz czym się popisać jako rehabilitacja — skomentował Robert. — Ale nie martw się. Josh jest cały, więc tobie też nic nie grozi.
 Eliot pokiwał głową na znak zrozumienia i znowu zerknął w stronę drzwi, za którymi zniknęła Anna.
 — Pójdę może z nią na zakupy, póki jest widno.
 Robert także spojrzał w stronę drzwi i w końcu skinął głową.
 — Możesz. Ale spokojnie. Jest zdenerwowana, zresztą, jak my wszyscy
 — Mam nadzieję, że będzie dobrze, jak Mason wróci do zdrowia. Teraz… — Eliot urwał, bo rozległ się dźwięk telefonu z kieszeni Roberta.
 Mężczyzna od razu wstał.
 — Przeproszę cię na chwilę — zwrócił się do Eliota i odebrał. — Tak? Rezydencja pana Masona Awordza, w czym mogę pomóc?
 — Dzień dobry, panie Whatley. Z tej strony George Cononado, nie mogłem się skontaktować z panem Awordzem — usłyszał po drugiej stronie połączenia głos adwokata Masona.
 Wyszedł z salonu, aby Eliot nie słyszał rozmowy.
 — Tak, tak, wiem. Jest chwilowo niedostępny. Jest w szpitalu. Coś się stało? — spytał. Razem z ich pracodawcą kiedyś wspólnie rozmawiali, że prawnik miał prawo przekazywać mu większość informacji.
 — W szpitalu? — usłyszał niepokój i zaskoczenie w głosie mężczyzny. — Ale właśnie, ja w dość pilnej sprawie. Dostałem dzisiejszego poranka telefon od adwokata Tuckera Solomona. Nasze przyszłotygodniowe spotkanie zostało odwołane, więc chciałem powiadomić o tym pana Awordza.
 — Drobne problemy ze zdrowiem. Jego stan jest dobry, ale zatrzymają go najpewniej na kilka dni na obserwacji. Rozumie pan — Robert podkreślił ostatnie zdanie, nie chcąc wdawać się w szczegóły, tym bardziej, że za dobrze ich nie znał. — A jeśli spotkanie jest odwołane, to chyba dobra informacja. Pan Solomon uchylił oskarżenia, czy nastały inne okoliczności?
 — Wątpię, by ktoś pokroju Tuckera Solomona uchylił z własnej woli oskarżenia. Jego adwokat nie chciał wiele powiedzieć, ale podobno pan Solomon zaginął. I rzeczywiście, gdy dowiadywałem się więcej na własną rękę, okazało się, że od kilku dni nie ma o nim słuchu. Nie pojawił się na konferencji, na której miał przemawiać przedwczoraj. Ale na razie nie ma sensu nic zakładać. Musimy czekać na dalsze informacje i najlepiej, by był pan pod telefonem. Jeśli pan Awordz nie jest w stanie.
 — Oczywiście. Proszę do mnie dzwonić, nawet nie przejmując się porą. Kiedy tylko będzie to możliwe, wszystko przekażę panu Awordzowi — odparł skrupulatnie Robert. To chyba była dziś pierwsza dobra nowina.
 — Byłbym bardzo wdzięczny. To chyba na tyle z mojej strony. Proszę przekazać panu Awordzowi moje życzenia powrotu do zdrowia.
 — Oczywiście. Przekażę — odparł lokaj i poczekał, aż mężczyzna się rozłączy.
 — W takim razie do usłyszenia — odpowiedział jeszcze adwokat, nim Robert usłyszał dźwięk przerwania połączenia. Kiedy tylko odsunął telefon od ucha, usłyszał kroki za plecami.
 — Wychodzimy na te zakupy, będziemy wkrótce — powiadomił go Eliot, sięgający po płaszczyk Anny z wieszaczka i pomagający go jej założyć. Gdy Robert pokiwał im głową na potwierdzenie, wyszli.

*

Gdy Josh obudził się wczesnym rankiem, nawet nie poczuł specjalnego dyskomfortu. Co prawda przespał noc na podłodze, ale ta wyściełana była miękkim, błękitnym dywanem, a pod głowę miał podłożoną swoją ciepłą bluzę.
 Ziewnął głośno i rozejrzał się po sali szpitalnej, dopiero po chwili przypominając sobie, gdzie jest i co tu robi. Ulokował więc szybko spojrzenie na mężczyźnie leżącym na łóżku szpitalnym, który spojrzał na niego zmęczonymi, trochę zapuchniętymi oczami. Trzymał w dłoni telefon i najpewniej sprawdzał wiadomości za pośrednictwem Internetu.
 — Wstał pies — mruknął do Josha.
 Chłopak zamrugał i uniósł się, równocześnie przecierając oczy.
 — Mm… Jak się czujesz? — mruknął, podchodząc do łóżka i kręcąc głową, aż mu w karku strzyknęło. Na określenie, jakim uraczył go Mason, nawet nie zwrócił uwagi.
 Mężczyzna ściągnął brwi, patrząc na niego czujnie.
 — Zmęczony.
 — To czemu nie śpisz? — Chłopak stanął wreszcie przy łóżku i zerknął szybko na jego wenflon i bladą skórę. Oblizał nerwowo usta.
 — Bo już nie mogę. Zadajesz wiele niepotrzebnych pytań — mężczyzna odmruknął, wracając spojrzeniem na ekran telefonu. — Jak tu się wczoraj dostaliście?
 — Eliot udawał wojskowego — wyjaśnił Josh, przysiadając na skraju łóżka, ale potem szybko wstał i spojrzał w kierunku drzwi. — Jest tam łazienka, nie? Muszę się odlać…
 Mason tylko zerknął w tamtą stronę i skinął głową, więc Josh podszedł do drzwi i uchylił je z ostrożnością. Przełknął ślinę i wyjrzał na korytarz. Zobaczył na jego końcu jakiegoś wojskowego i skrzywił się w duchu, ale pospiesznie wyszedł i dotarł do łazienki, niezauważony.
 Wrócił dopiero po kilku minutach i od progu uśmiechnął się dość nieśmiało do Masona. Wciąż miał wrażenie, że między nimi jest jakiś niezdrowy dystans. Mężczyzna jawnie go o tym przekonywał, bo nawet nie spojrzał na chłopaka, kiedy ten wszedł. To tylko sprawiło, że uśmiech Josha zgasł. Podszedł mimo to do swojego pana i przysiadł na taborecie przy łóżku. Oparł o nie łokcie i wpatrzył się w mężczyznę.
 Mason jeszcze chwilę próbował go ignorować, ale w końcu westchnął i odłożył telefon.
 — Co? — spytał z pretensją, patrząc na chłopaka.
 — Nic… Patrzę. Co robisz? — zagadał Josh, wychylając głowę, by zerknąć na jego telefon.
 — Sprawdzam wiadomości. I mógłbyś się na mnie nie gapić. W ogóle, po cholerę tu jesteś?
 — Bo chcę — burknął Josh. — Sam byś się i tak nudził.
 — I tak się nudzę, niezależnie, czy tu jesteś, czy nie. Ach, i twoje natarczywe gapienie się jest męczące.
 — To zróbmy coś…
 Mason westchnął ciężko i przymknął oczy, bo znowu zakręciło mu się w głowie.
 — Josh. Czy ty w ogóle słuchasz, co ja do ciebie mówię? Niepotrzebny mi tu jesteś.
 Chłopak spuścił wzrok, czując narastający niepokój. Niemal nie mógł znieść tego odrzucenia, które Mason uskuteczniał ostatnio. Chociaż wiedział, że sam zawinił.
 — To będę cicho. I mogę się nie gapić. Ale… nie wyjdę.
 Mężczyzna w końcu spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem.
 — Czemu? Nie wyrzucę cię przecież. Już ci to mówiłem.
 — Ale nie chcę być powietrzem. Już wolę być twoim psem — mruknął Josh, nie patrząc na niego.
 Mason w końcu tylko prychnął pod nosem i znowu wziął telefon. Josh zaskamlał, widząc to i bez pytania wlazł na łóżko, siadając okrakiem nad jego udami.
 — Mason, kurwa — jęknął.
 Mężczyzna spojrzał na niego z pretensją.
 — Josh. Złaź albo wezwę tu kogoś i cię stąd wyjebią. — Nie miał siły z nim dyskutować.
 — I co, znowu mnie zamkniesz na strychu, żeby przypadkiem na mnie nie patrzeć? No, do cholery, nie odrzucaj mnie! — jęknął chłopak, pochylając się nad nim, z rękami po bokach głowy Masona, patrząc na niego z góry.
 — Jeśli mnie do tego zmusisz — odparł mężczyzna, leżąc spokojnie na plecach i tylko jego oczy ciskały piorunami w chłopaka.
 Ten zacisnął usta mocno, patrząc na mężczyznę uporczywie, aż w końcu pochylił się i pocałował go z głośnym westchnieniem. Mason ściągnął brwi, ale nie wykonał żadnego gestu, aby go odepchnąć od siebie. Dawał się całować, ale nie odpowiadał tak agresywnie jak zawsze. Za to Josh, czując, że mężczyzna nie przerwa, zacisnął powieki i jęknął, całując go dalej i czerpiąc jak najwięcej z dotyku jego ust na swoich. Nie myślał nawet o tym, że teraz ktoś mógł tu wejść.
 Odsunął się dopiero długi moment później i otworzył oczy, patrząc na swojego pana żywo.
 — Już? — spytał ten. — Zejdź ze mnie — burknął mało przyjemnie. Albo faktycznie nadal się źle czuł albo było coś na rzeczy.
 Josh przełknął ciężko ślinę na tę reakcję i cofnął się kawałek.
 — Tak, już… — odparł i zszedł z niego. Stanął przed łóżkiem i spojrzał na taboret, nie wiedząc w sumie, co ma w takiej sytuacji zrobić. Wycofał się więc dalej i usiadł pod oknem, przy swojej bluzie i kurtce, które leżały zwinięte na dywanie.
 Mason odprowadził go wzrokiem, po czym znowu zagłębił się w czytaniu artykułów publikowanych w Internecie.
 Mijały minuty, w których co prawda czuł na sobie spojrzenie Josha, ale ten siedział cicho na swoim miejscu i już nie próbował nawiązać z nim kontaktu.
 W końcu ciszę przerwało nadejście pielęgniarki, która przyniosła Masonowi śniadanie na tacce. Uśmiechnęła się do niego miło i podeszła do łóżka.
 — Pomogę panu się unieść — zaoferowała, obrzucając siedzącego na podłodze Josha krótkim spojrzeniem, ale nie skomentowała jego obecności.
 — Nie połamało mi kręgosłupa, poradzę sobie — Mason syknął na nią i usiadł na łóżku. Zabrał zaraz po tym od niej tacę. — Coś jeszcze? — spytał po tym, kiedy zmierzył już zdegustowanym spojrzeniem swój posiłek. Większy niż zwykle jadał, ale tak samo złożony z jogurtu, płatków i owoców.
 — Nie, przyjdzie później do pana lekarz — odpowiedziała kobieta i dorzuciła jeszcze krótkie „smacznego”, nim wyszła z sali.
 Gdy zamknęły się za nią drzwi, Josh spojrzał na jedzenie Masona i oblizał usta mimowolnie. Mason zabrał dla siebie jabłko, po czym wychylił się i odstawił całą tace na bok na stołek.
 — Masz.
 Josh wstał od razu i podszedł do niego. Uklęknął przy nim i pierwsze wgryzł się w dużą brzoskwinię.
 — Dzięki — rzucił przy tym i zerknął na płatki i jogurt w osobnej miseczce. — A pomóc ci zjeść resztę? W sensie… no, z tym wenflonem to niewygodnie chyba?
 — Możesz zjeść, ile chcesz. Nie jestem głodny — odparł Mason, mówiąc bardziej do jabłka niż do chłopaka. Na widok jedzenia jakoś było mu niedobrze.
 Josh już chciał zaprzeczyć, że przecież powinien zjeść więcej, ale pewnie dostałby za to opierdol. Jadł więc dalej brzoskwinię, równocześnie mieszając płatki z jogurtem. Sok owocowy spłynął mu po brodzie, ale tylko się oblizał.
 Mężczyzna, kiedy już prawie udało mu się wepchnąć w siebie jedzenie, odrzucił ogryzek na tacę, po czym z mozołem wstał z łóżka. Josh, który właśnie wpakował sobie do ust ostatnią łyżkę płatek z jogurtem, spojrzał szybko na niego.
 — Co robisz? — wymamrotał z pełnymi ustami.
 — Wstaję — prychnął Mason, nie mając zamiaru mu się tłumaczyć. Z odrazą spojrzał na kroplówkę, pod którą był podłączony, po czym, nie zastanawiając się nad tym długo, zamknął przepływ i odłączył ją od wenflonu, który miał w żyle.
 Widząc to, Josh momentalnie się uniósł i złapał go za przedramię.
 — Co ty robisz?! Nie możesz tego odłączać!
 Mason spojrzał na niego chłodno.
 — Zabronisz mi? — syknął, nie mając siły mu się wyrwać. — Puszczaj.
 — Nie możesz iść z nią? Przecież to na kółkach jest, do cholery — burknął Josh, patrząc mu uporczywie w oczy.
 — Nie mogę. Puszczaj — Mason zażądał ponownie. Nie chciał się z nim sprzeczać, nie miał do tego w tej chwili zdrowia.
 Josh zmarszczył brwi, ale puścił go.
 — Uparty idiota — zaburczał pod nosem, bardziej do siebie niż do Masona.
 Mężczyzna nie skomentował i po prostu wyszedł z pokoju.
 Josh w tym czasie usiadł na jego łóżku i nie wiedząc, co ma robić w czasie nieobecności swojego pana, sięgnął po telefon, który ten zostawił. Zaczął go przeglądać z nudów.
 W końcu wśród różnych artykułów zobaczył jeden zatytułowany „Tajemnicze zaginiecie giganta przemysłu rozrywkowego”. Zaciekawiony, wszedł w niego i zaczął czytać, chwilowo zapominając, gdzie jest i że nie ma swojej własności w rękach.
 Jak po kilku linijkach tekstu się okazało, na policję zostało zgłoszone zaginięcie Tuckera Solomona, który podobno „wyszedł z domu i nie wrócił”. Przyjaciele zapewniali, że byli z nim w ciągłym kontakcie, a mężczyzna prawie nigdy nigdzie nie chodził sam. Był przecież też rozważnym mężczyzną. Nie wierzyli, że cokolwiek złego mogło mu się stać.
 Josh najpierw zbladł totalnie, jakby wcale nie przeczytał zwykłego artykułu z typowymi informacjami odnośnie zaginięcia, którego faktów nikt nie zna, a akt oskarżenia skierowany do niego samego. Serce zabiło mu mocno w piersi, kiedy czytał dalej. Ale przecież nikt nie miał prawa wiedzieć, co tak naprawdę się stało. Przecież nikt nie wiedział o tym, że Tucker udawał się w tamto miejsce, że był tam i tamtej niedzieli. Nikt nawet nie mógł przypuszczać, że zapomniany przez niego, jego dawny przyjaciel również udał się w tamto miejsce. A nawet jeśli jakimś cudem dowiedzieliby się, że Tucker był na Bronxie, w tej kamienicy tamtej niedzieli, to znalazłszy ślady dzikich, stwierdziliby, że to ich sprawka. Bo tak w zasadzie tak było. Josh tylko ich wpuścił… Tak przynajmniej starał się to tłumaczyć, chociaż coś w środku i tak utwierdzało go w przekonaniu, że zabił człowieka. I to takiego, za którego sam kiedyś mógłby oddać życie albo co najmniej próbować uratować mu dupę w takiej sytuacji. Ale zbyt wiele się zmieniło i Tuck był teraz zagrożeniem dla życia i dobra Masona, Anny, Eliota i Roberta. Nie miał przecież wyboru. Nie mógł pozwolić, by Masona zamknięto. By już go nigdy nie mógł zobaczyć….
 Nawet nie zauważył, że w tym całym rozmyślaniu przestał czytać, a tylko zapatrzył się pusto na ekranik telefonu. A kiedy usłyszał otwierane do pokoju drzwi, już było za późno, aby schować telefon.
 Mason spojrzał na chłopaka i pokręcił głową.
 — Ciesz się, że nie mam nawet siły, aby cię zbesztać — jęknął i wszedł głębiej do pokoju. Był blady jak ściana. Usiadł obok Josha i podłączył sobie kroplówkę.
 Chłopak speszył się nieco, ale teraz nie wiedział, co ma zrobić. Co będzie wyglądać naturalnie. Kiedy powie mu o tym artykule, czy poczeka, aż sam Mason go zauważy, a sam uda zaskoczenie? Nie chciał, by Mason wiedział, co zrobił. Nie chciał, by musiał kłamać w przypadku przesłuchania. Przecież wtedy równie dobrze mógłby pójść siedzieć. Istniała też możliwość… że mężczyzna po prostu wydałby go policji.
 — Wybacz, tak jakoś… no, leżał — odparł mało składnie i po chwili wahania wyciągnął do niego telefon. — Zresztą zobacz. Słyszałeś o tym?
 Mason tylko zerknął na wyświetlacz.
 — Tak. Czytałem. Ohydnie obłudny artykuł. Ciekawe na jakie i czyje pieniądze liczą ci jego „przyjaciele” — burknął. W ogóle był dziś mocno wygaszony, mrukliwy i nieobecny.
 — Przyjaciele? — Josh wyglądał na skonfundowanego. — Nie łapię…
 — W artykule. Że jego przyjaciele tęsknią i wylewają za nim rzewne łzy. A ja nigdy nie spotkałem żadnego jego przyjaciela tylko jego lizydupów. Jedyny, jakiego najpewniej kiedykolwiek ten skurwysyn miał, siedzi obok mnie.
 — No… Miał, to dobre określenie. Dopóki mnie nie wyjebał, jak się okazało, że jest zdrowy, a tacy widać nie potrzebują przyjaciół tylko lizydupów — prychnął cicho Josh, siedząc wciąż z jedną nogą podkuloną, a drugą opuszczoną za skraj łóżka.
 Mason chwilę patrzył się na podłogę, nim odpowiedział.
 — Tak. Coś o tym wiem — mruknął do siebie, po czym zgonił Josha z łóżka gestem dłoni, aby móc się położyć.
 Chłopak od razu usadowił się na taborecie obok, a kiedy mężczyzna się położył, zwrócił się do niego.
 — Ty masz przyjaciół. Nie wiem jak Robert — nie mógł sobie darować — ale Anna cię bardzo lubi.
 Mason spojrzał na Josha, kiedy się ułożył i w końcu zaśmiał się krótko pod nosem.
 — Nawet jeśli, to bardzo lubi pana Awordza, swojego szefa. Boi się, że jak mu się coś stanie, to i jej się pogorszy. To nie przyjaźń, Josh. W dzisiejszych czasach nie ma czegoś takiego jak przyjaźń, a już na pewno nie między nikim kto jest zdrowy i chory.
 Przez te słowa chłopak poczuł się, jakby dostał obuchem w głowę. Wpatrzył się z bólem w mężczyznę i chwilę nic nie mówił, po czym spuścił wzrok na swoje splecione na kolanach dłonie. Zauważył, że lekko mu drżą, ale nie zwrócił na to uwagi.
 — Czyli co? Ty nas też traktujesz tylko jak służbę? I nie wierzysz, że możemy cię lubić? — burknął, zaciskając nieco nieświadomie zęby, przez co bardziej brzmiał, jakby cedził słowa.
 Mason spojrzał na niego zmęczonymi, ciemnymi oczami.
 — Nie wierzę, ale to wina mojej osoby. Nie wasza — mruknął, nie odnosząc się do pierwszego pytania. Odpowiedź na nie byłaby zbyt kłopotliwa.
 Josh fuknął pod nosem i wreszcie uniósł na niego wzrok.
 — Nawet jak nie ma tej jebniętej zależności, to się przyjaciele o siebie martwią i też żaden nie chce, by drugiemu coś się stało. Jak jesteśmy chorzy to jasne, boimy się, że bez was umrzemy, ale jak przyjaciel, kurwa no, umiera, to też ten drugi jest jakoś… no, uszkodzony — wyrzucił z siebie, równocześnie czując bolesne ukłucie, kiedy spostrzegł, że nie czuje po śmierci Tucka żadnej straty.
 Mason słuchał go uważnie, starając się jak najspokojniej przyjmować jego słowa. Przymknął na moment oczy i dopiero znowu popatrzył na rozemocjonowaną twarz chłopaka.
 — I do czego miała prowadzić ta wypowiedź? Co? Boisz się, że ten cały Solomon nie żyje? Zapewne tak. Wyrazy sztucznego współczucia. A jeśli nie o to chodzi, to o co? O to, że tu siedzisz jak kołek? Że niby się o mnie martwisz? — prychnął pod nosem, rozbawiony. — Proszę, przestań. To żałosne.
 Z każdym słowem swojego pana Josh oddychał coraz ciężej, po czym uniósł się gwałtownie i zawarczał na niego.
 — Nie mówię o Tucku! Mówię o tobie! I nie jestem tą twoją Amandą i mi przykro, że już nie masz kogoś takiego bliskiego, ale co byś nie gadał, ja i tak cię kocham i pierdolę to! — wywarczał zupełnie bez opanowania, zrobił kółko w miejscu, dysząc ciężko, ale kiedy znowu Mason uchwycił jego spojrzenie, trwało to tylko ułamek sekundy. Josh zacisnął palce, żeby go ze złości nie uderzyć, po czym zawarczał głośno i wybiegł z pokoju.
 Mason skrzywił się na przeszywający go trzask zamykanych drzwi. Przeanalizował w głowie wszystko, co powiedział chłopak, po czym jęknął ciężko, zsuwając się niżej w pościel.
 — Kurwa… — burknął, czym wyraził swój cały komentarz na stopień, w jakim ta sytuacja go przerastała i była w jego mniemaniu zbyt skomplikowana.

*

Nawet nie czuł chłodu na nagich przedramionach. Nie zważał też specjalnie na śnieg, który na niego padał, gdy szedł szybkim krokiem przez nowojorskie ulice. Było mu wręcz gorąco, mimo niskiej temperatury. Serce tłukło mu w piersi równie szybko i mocno jak słowa Masona, które wypełniały jego myśli.
 Mężczyzna go nie chciał, naprawdę nie chciał. I nie wierzył, że on sam zrobiłby dla niego wszystko.
 Kierował się do rezydencji. Nie musiał słyszeć od Masona, że jest mu tam niepotrzebny. Nawet jakby tego nie powiedział, to by to zobaczył w jego oczach. Mężczyzna miał go wyraźnie dość.
 Josh pociągnął nosem i przebiegł kilka ostatnich metrów. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że ma mokre od łez policzki, gdy wpadł do domu i ruszył pospiesznie do schodów. Oddychał przy tym urywanie, czując się strasznie odrzuconym. Jak w ogóle Mason mógł twierdzić te wszystkie rzeczy? Jak w ogóle mógł powiedzieć, że to żałosne? Że jego miłość do swojego pana niby jest żałosna?
 Przetarł niedbale twarz przedramieniem, biegnąc po schodach na górę.
 Nikt go po drodze nie zatrzymał. Wpadł więc, niemalże potykając się o nogi, na swój strych. Zatrzasnął z hukiem klapę i przeszedłszy długi korytarz, stanął zdyszany na środku pustego saloniku.
 Aż mu w głowie szumiało z emocji, krew wydawała się gotować w żyłach, a w oczach wciąż miał łzy, które nie chciały przestać płynąć. Teraz, kiedy już się tu znalazł, nie wiedział nawet, co zrobić. Na drżących nogach pokonał odległość do kanapy, pod którą usiadł i schował twarz w kolanach.
 Cieszył się, że tutaj nie czuł zapachu Masona. Poddasze było wywietrzone, a mężczyzna długo tu nie zaglądał, więc mógł spróbować wyprzeć go chwilowo ze swoich myśli.
 Nie udało się. Splótł więc przedramiona na kolanach i spróbował stłumić w nich szloch.


– 28 – Nie wolno ci!
 


10 września 2012
 

Z lekkiej drzemki, w którą wpadł ze zmęczenia, wybudził go dźwięk otwieranej klapy w korytarzu, a następnie szuranie tacy, kiedy ktoś ze współdomowników przesunął ją po podłodze. Standardowo znajdowało się na niej jedzenie i strzykawka.
 Taka sytuacja ciągnęła się już trzeci dzień. Nikt go nie odwiedzał, nikt nawet nie próbował z nim rozmawiać. Mason na pewno dzwonił do domu, aby im tego zakazać. Cieszył się z tego w sumie. Nie miał ochoty na rozmowy, wysilanie się do uśmiechu, a i tak wiedział, że by mu to nie wychodziło. Domyślał się też, że reszta służby jest w ponurych nastrojach, a ten jego pewnie sprawiłby, że atmosfera byłaby bardziej grobowa.
 Nie unosił się jeszcze dłuższą chwilę, ale w końcu wstał i poszedł do korytarza, by zabrać sobie jedzenie. Nie wychodził ze strychu, ani nie korzystał z przywileju wychodzenia poza rezydencję. Nie miał zupełnie ochoty, a coraz gęściej sypiący śnieg tym bardziej go do tego zniechęcał.
 Z tacą usiadł z powrotem na starej kanapie i położył ją na kolanach. Soczek w kartoniku, bo ostatniego nie wypił i się zepsuł, duża sałatka polana gęstym sosem, z grzankami i kawałkami mięsa, do tego talerzyk kanapek na kolację i jeszcze rogalik, najwyraźniej na deser. Wszystko to upchnięte na tacy między butelką wody a termosem z herbatą bądź kawą. Anna dbała o to, aby dobrze się odżywiał. Choć tak naprawdę zupełnie nie chciało mu się jeść.
 Kiedyś, kiedy jeszcze miał w swoich szafkach na strychu tylko zupki chińskie, na taki rogalik by się niemal rzucił. Teraz zjadł tylko trochę sałatki, wyjadając głównie mięso i popił ją wodą. Resztę odłożył, wmawiając sobie, że zje potem.
 Nawet masturbować mu się nie chciało. Dopiero wczoraj wieczorem włączył telewizję, z której dowiedział się, że poszukiwania Solomona nadal trwają, ale nie ma żadnych wieści. Zobojętniał już jednak na tę sprawę, wiedząc, że jego plan się udał.
 Plan… Uśmiechnął się słabo i gorzko pod nosem. Mason i tak nie wierzyłby, że to dla niego. Pewnie by myślał, że zrobił to interesownie tylko dlatego, że sam by wtedy zginął. I pewnie go nie kochał…
 Spojrzał ponownie na tackę z jedzeniem, po czym zmęczonym krokiem podszedł do okienka. Otworzył je i wspiąwszy się na palce, wyjrzał na ulice. Słońce świeciło mocno, a śnieg odbijał jego promienie. Było tak jasno, że chłopak musiał zmrużyć oczy. I do tego lodowato. Dostał gęsiej skórki na nagich przedramionach, bo chodził tylko w cienkiej podkoszulce i jeansach. Mimo to, jeszcze chwilę stał przy oknie, patrząc na nielicznych przechodniów i kilka par patrolujących wojskowych.
 Wreszcie zamknął okno, napił się jeszcze wody i dopiero poszedł na korytarz, by otworzyć klapę. Klęczał chwilę przy niej, nasłuchując. Na dole jednak było cicho. Słyszał, jak ktoś chodzi, potem tylko jak Robert mówi coś, chyba do Anny, ale nie był w stanie wyłapać słów. Byli za daleko. I tak było dobrze, że cokolwiek słyszał.
 Po dłuższej chwili zastanowienia zszedł po drabince w dół, a potem po schodach na piętro niżej, wyglądając zza rogu na korytarz. Nie przejmował się tym, że ma nieco rozburzone włosy, koszulkę mocno pomiętą i chodzi boso. Chciał tylko zobaczyć, co robią inni, chociaż bez specjalnego entuzjazmu.
 — Nie powinnaś tego robić — usłyszał głos Roberta. Lekko stłumiony, ale na szczęście mężczyzna miał bardzo dobrą dykcję, więc dało się rozpoznać pojedyncze słowa.
 — Ale… bet… — Anna już niestety miała za cichy głos, aby dało się podsłuchać, o czym mogą rozmawiać.
 — Mam nadzieję…
 Josh zmarszczył lekko brwi i przemknął pospiesznie do sąsiedniego pokoju, stanął w drzwiach i nie wychylając się, spróbował podsłuchać więcej.
 — Ale Robert…. on powinien wiedzieć — jęknęła znowu Anna. Musiała coś przeżywać, bo słychać było to w jej głosie.
 — Nie — uciął starszy mężczyzna. — Módl się lepiej, aby tego nie znalazł. Albo właśnie znalazł. Nieważne. Idź, wszystko przygotuj — nakazał jej, a Josh usłyszał jeszcze z dołu krótkie „tak jest” najpewniej należące do Eliota.
 Zacisnął usta, czując, że znowu powstało coś, w czym nie ma udziału. Znowu został odsunięty do roli tego, który siedzi na strychu. W sumie z własnej woli i nawet nie wiedział teraz, czy mu z tego powodu szkoda. Czuł się wygaszony i zbolały po ostatniej rozmowie z Masonem. A teraz nie chciał się nawet pokazywać reszcie służby, tym bardziej, że ci najwyraźniej znowu mieli jakieś plany poza jego zasięgiem.
 Poczekał, aż wszystkie słowa ucichną i wrócił na strych. Zamknął za sobą klapę w podłodze i wszedł do swojego saloniku. Spojrzał na tackę i sięgnął po strzykawkę. Zbliżała się w końcu godzina, kiedy powinien zaaplikować lekarstwo. Kiedy jednak sięgał po nią i bardziej pochylił się nad tacą, zauważył, że rogalik na czymś leży. Na czymś poza serwetką.
 Zamrugał, uniósł słodki wypiek i zauważył, że na tacy znajduje się jakaś mała karteczka. Sięgnął więc po nią bez wahania. Kiedy ją rozłożył, od razu poznał pismo Anny.

„Wypisał się. Zniszcz wiadomość.”

Wpatrzył się z napięciem na te słowa i aż odetchnął głośno. Czyli… Mason miał wrócić dzisiaj?
 Wstał gwałtownie z kanapy, ściskając karteczkę w dłoni.
 W pierwszej chwili chciał zbiec na dół. W następnej zatrzasnąć czymś klapę, bo bał się jakiejkolwiek konfrontacji z Masonem. Nie z tego zwykłego strachu co wcześniej, gdy bał się kary. Nie chciał znowu widzieć tej niechęci na jego twarzy.
 W końcu tylko podarł karteczkę i podszedł do okienka, by ją wyrzucić. Kiedy to uczynił, zatrzasnął je i skulił się na kanapie, myśląc usilnie. Po kilku minutach już miał wrażenie, że słyszy tykanie zegara, którego nawet nie było w tym pokoju. Czas ciągnął się niemiłosiernie, a zarówno jedzenie jak i strzykawka zostały zapomniane.
 Josh chodził tam i z powrotem po saloniku, a potem zmienił miejsce i robił to samo w korytarzu. W końcu nie wytrzymał i kiedy wydawało mu się, że minęło strasznie dużo czasu, od kiedy przeczytał karteczkę, uchylił drugi raz tego dnia klapę. Wychylił się, próbując cokolwiek stąd usłyszeć. Zamiast z dworu, dźwięki dobiegły go z wnętrza domu. Konkretnie już z piętra, które znajdowało się pod jego strychem.
 Cichcem zszedł po drabince, a potem dosłownie na palcach, z czujnym spojrzeniem i skupioną miną podążył schodkami niżej. Wyjrzał zza nich ostrożnie, starając się pozostać niezauważonym. Kiedy jednak wychylił się zza jednej ze ścian, aby wybadać teren, ktoś, kto tam stał, złapał go za przód koszulki, a następnie powalił na ziemię mocnym prawym sierpowym.
 — Kurwa…! — syknął atakujący, a Josh, mimo że teraz jedyne co widział to dywan na podłodze, usłyszał jeszcze, jak ten ktoś uderza, najpewniej ramieniem czy plecami, o ścianę.
 Przez chwilę nie mógł się w ogóle skupić na percepcji tego, co działo się w około, bo jedynie ból pulsował mu w szczęce i zagłuszał wszelkie inne bodźce. Sięgnął dłonią do swojej twarzy, krzywiąc się i dopiero potem uniósł się na łokciach i skierował spojrzenie w górę.
 Oparty o ścianę stał Mason. W jednej dłoni trzymał pięść i rozmasowywał ją.
 — Jesteś skończonym idiotą! — wycedził. Musiał być jeszcze osłabiony, bo nie wyglądał tak zdrowo, jak powinien. Na szczęście na jego twarzy ponownie było widać emocje, a nie tylko to zobojętnienie.
 Josh zacisnął usta, wstał i wycofał się o kilka kroków do tyłu. Pomasował zaczerwienioną od ciosu twarz i spojrzał na swojego pana z wyrzutem i brakiem zrozumienia.
 — Ja? — mruknął.
 — Tak, ty! — krzyknął mężczyzna. — Jesteś skończonym idiotą i kanalią!
 Chłopak sapnął głucho i spojrzał za plecy Masona, gdzie znajdowały się schody prowadzące na jego poddasze. Zacisnął pięści, żałując, że w ogóle zszedł. Wydurnił się z tamtym wyznaniem? Jeszcze bardziej wkurwił Masona? Choć nie wiedział czy jego wściekłość, czy odrzucenie jest gorsze.
 — Nie jestem — fuknął. — Przepuść mnie, chcę do siebie.
 — Po cholerę?! Tam iść łkać? Czy może po to, abym sam se jeszcze kilka dni tu postał, myśląc o tym, co powiedziałeś?! — warknął mężczyzna. — Nie dyskutuj ze mną, tylko idź do mojego pokoju! — rozkazał niskim, aż burczącym ze wściekłości głosem, odpychając się od ściany i patrząc na chłopaka, jakby chciał mu znowu przywalić.
 Ten od razu wycofał się o kilka nerwowych kroków, widząc jego spojrzenie. Przełknął z trudem ślinę, czując, że serce zaczyna mu galopować w piersi.
 — Po co? — zapytał cicho, znowu zerkając przez jego ramię. Zupełnie nie wiedział, co teraz siedzi w głowie Masona.
 Mężczyzna trzasnął niespodziewanie otwartą dłonią w ścianę.
 — Nie dyskutuj! — warknął.
 Josh drgnął momentalnie i nie odezwał się już, tylko pospiesznie wycofał się w kierunku sypialni swojego pana. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Nie rozumiał i chyba to go teraz najbardziej stresowało.
 Mason ruszył od razu za nim. Poczekał, aż chłopak wejdzie do środka, zamknął drzwi i dopiero szarpnął go za ramię. Pchnął go na ścianę i wpił się w jego usta w mocnym pocałunku. Trzymał go przy tym jedną ręką za ramię, a drugą na jego czole, unieruchamiając go.
 Josh cały struchlał, patrząc na niego w szoku szeroko otwartymi oczami. Potem jęknął głucho w jego usta i zacisnął dłonie na skraju jego bluzki. Rozchylił odruchowo wargi, a język mężczyzny wdarł się między nie, pogłębiając pocałunek. Mason smakował jego usta zachlanie, a jego tors stykał się z klatką piersiową chłopaka. Napierał na niego, miażdżąc go między swoim ciałem a ścianą.
 Ta siła mężczyzny, bliskość i jego zapach powodowały u Josha niepohamowane reakcje. Stęknął głośno i objął mocno Masona w pasie, z trudem oddychając, tak przyciśnięty do ściany i jego ciała. Było tak strasznie gorąco i nie chciał, by mężczyzna przerywał, bo bał się tego, co może powiedzieć. A jego usta i to uczucie zarostu na skórze… Cały zadrżał.
 Mason w końcu odsunął się od jego twarzy i tylko mocniej przydusił mu głowę do ściany. Jego oczy, które patrzyły na Josha, były pełne emocji. W dużej mierze była to złość, ale nie tylko.
 — Nie jesteś i nigdy nie będziesz Amandą. Nawet nie wiem, skąd o niej wiesz, ale nigdy jej nikt — wycedził — nie zastąpi.
 Josh rozchylił i tak już wilgotne i zaczerwienione usta, po czym znowu je zacisnął i nie będąc w stanie utrzymać z nim kontaktu wzrokowego, spuścił spojrzenie w dół, na jego klatkę piersiową. Pokiwał tylko ledwo dostrzegalnie głową, cofając ręce do siebie. Chciał jakimś cudem stąd zniknąć.
 Mason warknął i szarpnął nim.
 — Ej! Słuchaj mnie! — rozkazał znowu tym swoim tonem, któremu naprawdę trudno było się przeciwstawić.
 — Słucham! — jęknął Josh, unosząc na niego wzrok na krótko. — Wiem, jestem idiotą, w ogóle to żałosne, że chcę się do ciebie zbliżyć! Już?!
 — Nie! — Mężczyzna dyszał ciężko i widać, było że wszystko się w nim gotowało. — Patrz na mnie! — rozkazał ponownie.
 Zobaczył, jak chłopak zaciska zęby i dopiero po chwili unosi na niego zaczerwienione spojrzenie. Zmierzył go wzrokiem, po czym znowu się do niego pochylił i cmoknął szybko w usta.
 — Nie jesteś Amandą. Jesteś Joshem. Tym koszmarnie pyskatym, śmiałym, wkurwiającym i uroczym Joshem, z którym nie chciałem nigdy siedzieć przy herbatce i dyskutować nad wyższością skórzanych kurtek nad jeansowymi. Jesteś tym skończonym idiotą, którego chciałem mieć choćby siłą, który zawsze mi uciekał. Z którym chciałem się budzić w łóżku po całej nocy pieprzenia się. Ale nie! Ty zawsze musiałeś wszystko pierdolić. Cały czas! — krzyczał na niego, a Josh widział, jak drży, a twarz wykrzywia się w kolejnych skrajnych emocjach.
 Wpatrywał się w niego w szoku, słuchając tych słów i niemal niedowierzając, że je słyszy. Na koniec aż musiał przełknął ślinę, bo mu zaschło w gardle.
 — Ja… Mason… — zaczął, po czym odetchnął głośno, by uspokoić emocje, bo nie ogarniał, jakim cudem Mason mógł czuć to wszystko, co mu teraz mówił, a wcześniej zachowywać się zupełnie sprzecznie do tego. Ale mimo chwili, w której chciał się uspokoić, nadal nie wiedział, co powiedzieć. Objął go więc mocno i zacisnął dłonie na jego bluzce z tyłu.
 Mason trzymał go przy tym cały czas za czoło, patrząc groźnymi oczami na twarz Josha.
 — Po cholerę to mówiłeś?! — krzyknął na niego niespodziewanie.
 Spłoszony Josh spojrzał mu w oczy.
 — Co… mówiłem?
 — Że mnie kochasz! Nie miałeś prawa. Nie wolno ci! — krzyknął Mason, po czym puścił chłopaka, a kiedy ten tylko o milimetr odsunął się od ściany, pchnął go znowu na nią. Zaciskał nerwowo zęby.
 Josh jęknął i ciężko było mu się skupić. Od emocji aż mu szumiało w głowie.
 — Mam! Mam prawo! Chciałeś, żebym cię kochał. I, kurwa, udało się — jęknął, uderzając go pięścią w klatkę piersiową. — I masz o tym wiedzieć!
 Mason od razu skrzywił się, zarówno na uderzenie, jak i na słowa Josha. Odsunął się o krok defensywnie. Niemalże jak nie on.
 — Nie. — Pokręcił głową. — Znowu mnie okłamujesz. Robisz mi papkę z mózgu! Znowu to jest twój jakiś chory plan, aby mi uciec!
 Po tych słowach zobaczył, jak spojrzenie Josha pociemniało. Równocześnie dostrzegł ból w jego oczach.
 — Nie chcę ci uciec. Jakbym chciał, to bym to dawno zrobił. Co ja mam zrobić, żeby cię przekonać? — jęknął cicho, podchodząc do niego i sięgając obiema dłońmi do jego twarzy. Złapał ją po bokach i popatrzył na niego żywo. — Chcę być z tobą… być twój, jakkolwiek wolisz to nazwać. Pozwól mi i nie pieprz, że to na pokaz… — Ostatnie słowa niemal wyskamlał. Chciał go przekonać, zapewnić, że go kocha. Ale nie wiedział jak, kiedy mężczyzna mu zwyczajnie nie ufał.
 Mason spojrzał na chłopaka chyba pierwszy raz naprawdę zagubionymi oczami. Nie wiedział, co robić. Z jednej strony chciał mu uwierzyć, z drugiej nie wierzył, żeby taka mogła być prawda.
 Jeszcze przed apokalipsą był niewidoczny dla Josha, potem zniknął. Nie odezwał się nigdy. Potem, kiedy udało mu go znaleźć, Mason już był zupełnie innym człowiekiem, zgorzkniałym i zdesperowanym. Nic nie szło tak, jak chciał, a czym bardziej się starał, tym bardziej coś posuwało się nie tymi torami, jakimi by pragnął. Otaczała go śmierć, a pierwsze dwie osoby, które u niego pracowały, nie przetrwały długo. A Josh… Wtedy był prawie dziki. Nic nie pamiętał, nie rozumiał, co się do niego mówiło. Musiał go zamknąć. Po prostu musiał. A potem… wszystko samo się tak potoczyło.
 Spuścił głowę i cofnął się znowu kilka kroków, siadając ciężko na łóżku. Czuł, że ręce mu się trzęsą, a jemu robi się nieprzyjemnie duszno i coś ściska mu klatkę piersiową.
 — To… — wydusił.
 Josh popatrzył na niego, samemu nie wiedząc, co robić. Po tej wcześniejszej wypowiedzi Masona czuł jeszcze większy chaos, a nadzieja, że mężczyzna jednak naprawdę mógł też coś do niego czuć, wypełniła go całego.
 Zrobił krok w stronę mężczyzny.
 — Mogę cię kochać…? — wydusił.
 Mason spojrzał na niego swoimi ciemnymi oczami, po czym zaśmiał się gorzko pod nosem i schylił, chowając twarz w dłoniach. Wzruszył ramionami.
 — Przejdzie ci…. — zaburczał za swoich dłoni.
 — Nie — wycedził Josh z absolutną frustracją. Nie mógł znieść tego, że Mason nie rozumie, a sam czuł się bezsilny. Jego słowa w ogóle nie miały dla mężczyzny znaczenia. — Co byś musiał jeszcze zrobić, czego nie zrobiłeś, żebym cię, do cholery, nie kochał? Mason… — jęknął, znowu pokonując kolejny krok w jego kierunku i uklęknął przed nim. — Proszę…
 Mężczyzna po dobrej chwili w końcu na niego spojrzał. Jego ciemne włosy spadały mu na twarz, a dość jasna cera powodowała, że wyglądał jeszcze bardziej ponuro.
 — Nie wybaczę ci.
 Josh spuścił wzrok, ale i tak położył podbródek na jego kolanach. Nie miał pojęcia, co na to odpowiedzieć. Nie wiedział, czy swoimi słowami znowu coś zepsuje, czy przeciwnie.
 Mason pochylił się do niego, a jego usta dotknęły poczochranych włosów chłopaka.
 — Nie wybaczę ci, jeśli to kłamstwo — wyszeptał niskim, ledwo słyszalnym głosem, a jego dłonie przesunęły się na plecy Josha. — Nie wybaczę i cię zabiję, jeśli ode mnie uciekniesz. Rozumiesz? Żywy mnie nie zostawisz.
 Josh znieruchomiał zupełnie i nawet przestał na moment oddychać. Ale tym razem nie poczuł strachu na tę groźbę. Był pewien, że go kocha. Nie bał się, że to się zmieni.
 Nie unosząc na niego wzroku, uniósł się i obejmując go mocno za szyję, usiadł mu na kolanach. Przylepił się przy tym do niego całym ciałem.
 — Nie chcę cię zostawiać… — szepnął, ściskając go z całych sił.
 Mason wpierw nie wiedział, jak powinien zareagować. Spojrzał na niego trochę głupio, po czym także go objął. Pocałował też w ucho, ale nic nie odpowiedział.
 Josh oddychał przy nim głęboko, ale coraz spokojniej, czując jego ciało blisko. Jego zapach. Nie puszczał go. Tak było idealnie.
 — Wyleczyli cię już? — spytał po długiej chwili, ale wciąż go ściskał.
 — Nie. Nadal mam niestrawność, ale przez ciebie już nie mogłem usiedzieć w szpitalu — burknął Mason, też go nie puszczając. Oparł brodę o ramię Josha, czując, jak się uspokaja, a jednocześnie znowu zaczyna mu się robić bardziej słabo. Nie miał w ogóle apetytu. Denerwował tym oczywiście poza opieką medyczną także siebie.
 — Wybacz… Trochę głupio zrobiłem — odparł Josh, ciesząc się, że Mason go nie odrzuca. Samo to, że chciał tak z nim siedzieć, było takie uspokajające. — To… może się położymy…?
 — Trochę. Trochę jak zawsze głupio — mruknął starszy mężczyzna i pchnął delikatnie Josha w ramiona. — To wstań i idź się umyć.
 Chłopak przytaknął i niechętnie wstał z jego kolan. Oblizał usta, po czym pospiesznie zniknął w łazience.
 Mason w tym czasie wstał z łóżka i zszedł na dół do kuchni. Potrzebował kawy. Dużo kawy.
 Zastał tam Annę i Eliota siedzących na sąsiednich krzesłach i rozmawiających o czymś bardzo żywo. A raczej to Anna mówiła, a Eliot słuchał jej z oszczędnym, choć wyraźnie szczerym uśmiechem. Dziewczyna ucichła jednak, widząc pana domu. Nawet drgnęła, jakby chciała wstać.
 Była dzisiaj bardzo ładnie ubrana, w niebieską sukienkę i biały fartuszek, a lekko kręcące się włosy upięte były jak zwykle w kucyk. Do tego jeszcze delikatna opaska i leciutko pokreślone cieniem oczy.
 — Panie Awordz… podać coś panu? — zapytała nieśmiało.
 — Kawę. Dużo i mocnej. I… coś słodkiego… ale żeby nie leżało na żołądku — mruknął Mason i tylko machnął na nich, aby nie wstawali. Znaczy, aby Eliot nie wstawał. Sam usiadł naprzeciwko nich na podwyższanym krześle.
 Anna pokiwała żywo głową i podeszła do ekspresu do kawy, by przygotować Masonowi kawę. Krzątała się przy tym sprawnie, ustawiając już na osobnym talerzyku biszkopty, które dzisiaj kupiła z Eliotem.
 Były wojskowy w tym czasie siedział w milczeniu, nie odzywając się nieproszony. Obserwował tylko pokojówkę, choć nienachalnie. Mason też na nią patrzył, ale to raczej z nudów i po to, aby na czymkolwiek zawiesić wzrok.
 Anna w końcu postawiła przed nim dużą, mocną kawę i talerzyk z biszkopcikami. Uśmiechnęła się do niego nieśmiało.
 — Mogę jeszcze coś dla pana zrobić? — zapytała troskliwie.
 — Nie. Jest dobrze. Pomyśl tylko o czymś na obiad, bo na samych biszkoptach wolałbym nie funkcjonować. A i kleik odpada.
 — Hm… dobrze, wymyślę coś lekkostrawnego. I… wracamy do starych witamin, tak? — upewniła się. Głównie Robert przynosił lekarstwa Masonowi, ale czasem i jej się zdarzało.
 — Tak. Wszystko po staremu. Jutro, z tego co ustalałem z Robertem, ma przyjść kurier z dostawą, więc w razie co, niech ktoś będzie w domu.
 — Mhm, będziemy, dzisiaj z Eliotem zrobiliśmy duże zakupy, więc nie musimy wychodzić. — Anna uśmiechnęła się do byłego wojskowego, który automatycznie odpowiedział trochę głupim uśmiechem. — Ale pan chyba też nigdzie nie wychodzi, prawda? — dodała szybko. — Jeszcze może niech pan odpocznie kilka dni…?
 — Nie planuję. Ale tak samo nie planuję użerać się z kurierem. To wasza działka — odparł Mason, popijając kawę i zagryzając ją biszkoptami. Nadal czuł się, jakby go mdliły, ale i tak lepiej jedzenie smakowało w domu.
 — Zajmiemy się tym — dziewczyna zapewniła go z entuzjazmem, wyraźnie uspokojona tym, jak Mason wydawał się spokojny. Co prawda słyszeli z Eliotem krzyki i jego, i Josha, ale najwyraźniej kłótnia skończyła się dobrze, skoro mężczyzna nie był wściekły. — I zrobię na obiad coś naprawdę dobrego i… — zacięła się na moment, po czym dopytała z wahaniem: — A dla Josha nadal mamy zanosić na górę jedzenie…?
 Mason spojrzał na nią trudnym do odczytania wzrokiem.
 — Nie. Chyba, że planuje tam jeść posiłki i dalej się tobą wysługiwać — odparł sucho, nawet mimo jednego pełnego policzka.
 Anna uśmiechnęła się pod nosem, spuszczając wzrok. Czyli wszystko po staremu.
 — Cieszę się — odpowiedziała, miętosząc w dłoniach kokardkę przy fartuszku.
 Eliot tylko uśmiechnął się do siebie, widząc to.
 Mason mielił w ustach jeszcze chwilę biszkopta, po czym wstał, dopijając do końca kawę.
 — Na obiad sam zejdę, nie pukać nawet. Nie ma mnie. A wy sobie nie przeszkadzajcie — zakomunikował, patrząc to na jedno, to na drugie.
 Zabrał w dłoń jeszcze dwa biszkopty i ruszył na górę. Postanowił tym razem skorzystać z nieużywanej chyba od wieków windy. Zastanawiał się, czy jeszcze w ogóle działała, a nie nad tym, czy Anna właśnie w tej chwili płonęła na policzkach.
 Winda, jak się okazało, działała i to nawet sprawnie. Kiedy wjechał na piętro i wszedł do sypialni, pierwsze co ujrzał, to nagie plecy i tyłek Josha, który pochylał się nad szufladą z bielizną, w której miał trochę swojej, od kiedy tu sypiał.
 Słysząc otwieranie drzwi, aż się spiął, ale widząc, że to tylko Mason, odetchnął.
 — Jesteś. — Uśmiechnął się do niego lekko.
 — Jestem. Nie ubieraj się — odparł Mason, pojadając biszkopta małymi kęsami, a Josh zastygł pochylony, z jedną nogą uniesioną, kiedy już chciał ubrać bieliznę.
 Zawahał się i spojrzał na swojego penisa, ale w końcu schował znowu slipki do szuflady. Potem spojrzał pytająco na mężczyznę, który razem z jednym ciastkiem w ustach i drugim w dłoni wszedł na łóżko i położył się na pościeli. Plecy oparł o zagłówek i skinął na Josha, aby podszedł.
 Chłopak oblizał usta, zbliżając się do niego powoli. Trochę mu było jeszcze wstyd, że jest przed nim taki nagi. Ostatni, długo przedłużający się dystans zrobił swoje. Mimo to, zbliżył się do niego i wszedł na łóżko. Od razu ułożył się przy nim i popatrzył na niego spolegliwie.
 Mason uniósł jedno ramię w zapraszającym geście, aby chłopak się do niego przytulił, a on mógł go objąć w ramionach.
 — Chcesz? — spytał a propos ostatniego biszkopta, który mu został.
 — Tak — odparł od razu chłopak, równocześnie przytulając się do jego boku i wpasowując się tak, by było im obu wygodnie. Spojrzał na biszkopta, jakoś teraz mając więcej apetytu niż przez kilka ostatnich dni, jak ledwo co jadł to, co Anna przynosiła.
 Mason nic nie dodał, tylko podał mu go do ust. Chłopak zjadł, po czym zlizał z palców swojego pana ostatnie okruszki. Uśmiechnął się do niego przy tym.
 Mason obserwował go swoimi czujnymi, ciemnymi oczami. Po chwili milczenia przysunął się do jego czoła ustami i pocałował go w nie.
 — Lubię cię nago — obwieścił cichym i spokojnym tonem.
 Josh spojrzał na niego w górę i lekko się zaczerwienił.
 — Mimo że schudłem? — odpowiedział pytaniem, bo nie wiedział, jak inaczej zareagować na takie słowa. Sam przesunął powoli dłonią po jego brzuchu, rozkoszując się tą wytęsknioną bliskością.
 — Nadrobisz — stwierdził Mason. Sam bardzo zmarniał przez te niecałe dwa tygodnie. Wymioty, brak apetytu, potem szpitalna kuchnia nie służyły mu. Wiedział jednak, że odzyska siły w swoim czasie.
 — Postaram się… — zapewnił chłopak i objął go w pasie, bardziej się w niego wtulając. Zmarszczył lekko nos i uśmiechnął się. — Czuję trochę szpital od ciebie.
 — Nie jest to ten komplement, który w tej chwili chciałbym usłyszeć — odparł mężczyzna, a Josh poczuł, jak jego dłoń niespiesznie głaszcze go po nagim ramieniu, a następnie zsuwa się na jego bok i biodro.
 — A jaki byś chciał? Że… — Josh urwał momentalnie, ale ostatecznie postanowił skończyć, choć nie uniósł przy tym wzroku na Masona, tylko zerknął na jego krocze — że nie mogę się doczekać, aż będziesz w pełni sił, by się nim posłużyć? — szepnął.
 Mason uśmiechnął się kącikiem ust.
 — Widzę, że ci się polepszyło — zakpił, nie mając zamiaru odnosić się do własnej osoby.
 — Chyba tak… Tęskniłem — wypalił Josh, unosząc na niego wzrok i uśmiechając się szeroko, gdy zobaczył, że i jego pan się uśmiecha.
 Mason nie odpowiedział, tylko zacisnął mocniej palce na jego biodrze i pocałował go w usta. Przyciągał go do siebie niemalże tak samo zachłannie jak wtedy w klubie, trzymając mu dłoń w tym samym miejscu.
 Josh sapnął w pocałunek i objął go mocniej, przymykając przy tym oczy. Uśmiechnął się mimowolnie, odpowiadając na pieszczotę i poddając się tej chwili. Tak… tego mu brakowało.



– 28 – Nie wolno ci!
 


10 września 2012
 

Z lekkiej drzemki, w którą wpadł ze zmęczenia, wybudził go dźwięk otwieranej klapy w korytarzu, a następnie szuranie tacy, kiedy ktoś ze współdomowników przesunął ją po podłodze. Standardowo znajdowało się na niej jedzenie i strzykawka.
 Taka sytuacja ciągnęła się już trzeci dzień. Nikt go nie odwiedzał, nikt nawet nie próbował z nim rozmawiać. Mason na pewno dzwonił do domu, aby im tego zakazać. Cieszył się z tego w sumie. Nie miał ochoty na rozmowy, wysilanie się do uśmiechu, a i tak wiedział, że by mu to nie wychodziło. Domyślał się też, że reszta służby jest w ponurych nastrojach, a ten jego pewnie sprawiłby, że atmosfera byłaby bardziej grobowa.
 Nie unosił się jeszcze dłuższą chwilę, ale w końcu wstał i poszedł do korytarza, by zabrać sobie jedzenie. Nie wychodził ze strychu, ani nie korzystał z przywileju wychodzenia poza rezydencję. Nie miał zupełnie ochoty, a coraz gęściej sypiący śnieg tym bardziej go do tego zniechęcał.
 Z tacą usiadł z powrotem na starej kanapie i położył ją na kolanach. Soczek w kartoniku, bo ostatniego nie wypił i się zepsuł, duża sałatka polana gęstym sosem, z grzankami i kawałkami mięsa, do tego talerzyk kanapek na kolację i jeszcze rogalik, najwyraźniej na deser. Wszystko to upchnięte na tacy między butelką wody a termosem z herbatą bądź kawą. Anna dbała o to, aby dobrze się odżywiał. Choć tak naprawdę zupełnie nie chciało mu się jeść.
 Kiedyś, kiedy jeszcze miał w swoich szafkach na strychu tylko zupki chińskie, na taki rogalik by się niemal rzucił. Teraz zjadł tylko trochę sałatki, wyjadając głównie mięso i popił ją wodą. Resztę odłożył, wmawiając sobie, że zje potem.
 Nawet masturbować mu się nie chciało. Dopiero wczoraj wieczorem włączył telewizję, z której dowiedział się, że poszukiwania Solomona nadal trwają, ale nie ma żadnych wieści. Zobojętniał już jednak na tę sprawę, wiedząc, że jego plan się udał.
 Plan… Uśmiechnął się słabo i gorzko pod nosem. Mason i tak nie wierzyłby, że to dla niego. Pewnie by myślał, że zrobił to interesownie tylko dlatego, że sam by wtedy zginął. I pewnie go nie kochał…
 Spojrzał ponownie na tackę z jedzeniem, po czym zmęczonym krokiem podszedł do okienka. Otworzył je i wspiąwszy się na palce, wyjrzał na ulice. Słońce świeciło mocno, a śnieg odbijał jego promienie. Było tak jasno, że chłopak musiał zmrużyć oczy. I do tego lodowato. Dostał gęsiej skórki na nagich przedramionach, bo chodził tylko w cienkiej podkoszulce i jeansach. Mimo to, jeszcze chwilę stał przy oknie, patrząc na nielicznych przechodniów i kilka par patrolujących wojskowych.
 Wreszcie zamknął okno, napił się jeszcze wody i dopiero poszedł na korytarz, by otworzyć klapę. Klęczał chwilę przy niej, nasłuchując. Na dole jednak było cicho. Słyszał, jak ktoś chodzi, potem tylko jak Robert mówi coś, chyba do Anny, ale nie był w stanie wyłapać słów. Byli za daleko. I tak było dobrze, że cokolwiek słyszał.
 Po dłuższej chwili zastanowienia zszedł po drabince w dół, a potem po schodach na piętro niżej, wyglądając zza rogu na korytarz. Nie przejmował się tym, że ma nieco rozburzone włosy, koszulkę mocno pomiętą i chodzi boso. Chciał tylko zobaczyć, co robią inni, chociaż bez specjalnego entuzjazmu.
 — Nie powinnaś tego robić — usłyszał głos Roberta. Lekko stłumiony, ale na szczęście mężczyzna miał bardzo dobrą dykcję, więc dało się rozpoznać pojedyncze słowa.
 — Ale… bet… — Anna już niestety miała za cichy głos, aby dało się podsłuchać, o czym mogą rozmawiać.
 — Mam nadzieję…
 Josh zmarszczył lekko brwi i przemknął pospiesznie do sąsiedniego pokoju, stanął w drzwiach i nie wychylając się, spróbował podsłuchać więcej.
 — Ale Robert…. on powinien wiedzieć — jęknęła znowu Anna. Musiała coś przeżywać, bo słychać było to w jej głosie.
 — Nie — uciął starszy mężczyzna. — Módl się lepiej, aby tego nie znalazł. Albo właśnie znalazł. Nieważne. Idź, wszystko przygotuj — nakazał jej, a Josh usłyszał jeszcze z dołu krótkie „tak jest” najpewniej należące do Eliota.
 Zacisnął usta, czując, że znowu powstało coś, w czym nie ma udziału. Znowu został odsunięty do roli tego, który siedzi na strychu. W sumie z własnej woli i nawet nie wiedział teraz, czy mu z tego powodu szkoda. Czuł się wygaszony i zbolały po ostatniej rozmowie z Masonem. A teraz nie chciał się nawet pokazywać reszcie służby, tym bardziej, że ci najwyraźniej znowu mieli jakieś plany poza jego zasięgiem.
 Poczekał, aż wszystkie słowa ucichną i wrócił na strych. Zamknął za sobą klapę w podłodze i wszedł do swojego saloniku. Spojrzał na tackę i sięgnął po strzykawkę. Zbliżała się w końcu godzina, kiedy powinien zaaplikować lekarstwo. Kiedy jednak sięgał po nią i bardziej pochylił się nad tacą, zauważył, że rogalik na czymś leży. Na czymś poza serwetką.
 Zamrugał, uniósł słodki wypiek i zauważył, że na tacy znajduje się jakaś mała karteczka. Sięgnął więc po nią bez wahania. Kiedy ją rozłożył, od razu poznał pismo Anny.

„Wypisał się. Zniszcz wiadomość.”

Wpatrzył się z napięciem na te słowa i aż odetchnął głośno. Czyli… Mason miał wrócić dzisiaj?
 Wstał gwałtownie z kanapy, ściskając karteczkę w dłoni.
 W pierwszej chwili chciał zbiec na dół. W następnej zatrzasnąć czymś klapę, bo bał się jakiejkolwiek konfrontacji z Masonem. Nie z tego zwykłego strachu co wcześniej, gdy bał się kary. Nie chciał znowu widzieć tej niechęci na jego twarzy.
 W końcu tylko podarł karteczkę i podszedł do okienka, by ją wyrzucić. Kiedy to uczynił, zatrzasnął je i skulił się na kanapie, myśląc usilnie. Po kilku minutach już miał wrażenie, że słyszy tykanie zegara, którego nawet nie było w tym pokoju. Czas ciągnął się niemiłosiernie, a zarówno jedzenie jak i strzykawka zostały zapomniane.
 Josh chodził tam i z powrotem po saloniku, a potem zmienił miejsce i robił to samo w korytarzu. W końcu nie wytrzymał i kiedy wydawało mu się, że minęło strasznie dużo czasu, od kiedy przeczytał karteczkę, uchylił drugi raz tego dnia klapę. Wychylił się, próbując cokolwiek stąd usłyszeć. Zamiast z dworu, dźwięki dobiegły go z wnętrza domu. Konkretnie już z piętra, które znajdowało się pod jego strychem.
 Cichcem zszedł po drabince, a potem dosłownie na palcach, z czujnym spojrzeniem i skupioną miną podążył schodkami niżej. Wyjrzał zza nich ostrożnie, starając się pozostać niezauważonym. Kiedy jednak wychylił się zza jednej ze ścian, aby wybadać teren, ktoś, kto tam stał, złapał go za przód koszulki, a następnie powalił na ziemię mocnym prawym sierpowym.
 — Kurwa…! — syknął atakujący, a Josh, mimo że teraz jedyne co widział to dywan na podłodze, usłyszał jeszcze, jak ten ktoś uderza, najpewniej ramieniem czy plecami, o ścianę.
 Przez chwilę nie mógł się w ogóle skupić na percepcji tego, co działo się w około, bo jedynie ból pulsował mu w szczęce i zagłuszał wszelkie inne bodźce. Sięgnął dłonią do swojej twarzy, krzywiąc się i dopiero potem uniósł się na łokciach i skierował spojrzenie w górę.
 Oparty o ścianę stał Mason. W jednej dłoni trzymał pięść i rozmasowywał ją.
 — Jesteś skończonym idiotą! — wycedził. Musiał być jeszcze osłabiony, bo nie wyglądał tak zdrowo, jak powinien. Na szczęście na jego twarzy ponownie było widać emocje, a nie tylko to zobojętnienie.
 Josh zacisnął usta, wstał i wycofał się o kilka kroków do tyłu. Pomasował zaczerwienioną od ciosu twarz i spojrzał na swojego pana z wyrzutem i brakiem zrozumienia.
 — Ja? — mruknął.
 — Tak, ty! — krzyknął mężczyzna. — Jesteś skończonym idiotą i kanalią!
 Chłopak sapnął głucho i spojrzał za plecy Masona, gdzie znajdowały się schody prowadzące na jego poddasze. Zacisnął pięści, żałując, że w ogóle zszedł. Wydurnił się z tamtym wyznaniem? Jeszcze bardziej wkurwił Masona? Choć nie wiedział czy jego wściekłość, czy odrzucenie jest gorsze.
 — Nie jestem — fuknął. — Przepuść mnie, chcę do siebie.
 — Po cholerę?! Tam iść łkać? Czy może po to, abym sam se jeszcze kilka dni tu postał, myśląc o tym, co powiedziałeś?! — warknął mężczyzna. — Nie dyskutuj ze mną, tylko idź do mojego pokoju! — rozkazał niskim, aż burczącym ze wściekłości głosem, odpychając się od ściany i patrząc na chłopaka, jakby chciał mu znowu przywalić.
 Ten od razu wycofał się o kilka nerwowych kroków, widząc jego spojrzenie. Przełknął z trudem ślinę, czując, że serce zaczyna mu galopować w piersi.
 — Po co? — zapytał cicho, znowu zerkając przez jego ramię. Zupełnie nie wiedział, co teraz siedzi w głowie Masona.
 Mężczyzna trzasnął niespodziewanie otwartą dłonią w ścianę.
 — Nie dyskutuj! — warknął.
 Josh drgnął momentalnie i nie odezwał się już, tylko pospiesznie wycofał się w kierunku sypialni swojego pana. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Nie rozumiał i chyba to go teraz najbardziej stresowało.
 Mason ruszył od razu za nim. Poczekał, aż chłopak wejdzie do środka, zamknął drzwi i dopiero szarpnął go za ramię. Pchnął go na ścianę i wpił się w jego usta w mocnym pocałunku. Trzymał go przy tym jedną ręką za ramię, a drugą na jego czole, unieruchamiając go.
 Josh cały struchlał, patrząc na niego w szoku szeroko otwartymi oczami. Potem jęknął głucho w jego usta i zacisnął dłonie na skraju jego bluzki. Rozchylił odruchowo wargi, a język mężczyzny wdarł się między nie, pogłębiając pocałunek. Mason smakował jego usta zachlanie, a jego tors stykał się z klatką piersiową chłopaka. Napierał na niego, miażdżąc go między swoim ciałem a ścianą.
 Ta siła mężczyzny, bliskość i jego zapach powodowały u Josha niepohamowane reakcje. Stęknął głośno i objął mocno Masona w pasie, z trudem oddychając, tak przyciśnięty do ściany i jego ciała. Było tak strasznie gorąco i nie chciał, by mężczyzna przerywał, bo bał się tego, co może powiedzieć. A jego usta i to uczucie zarostu na skórze… Cały zadrżał.
 Mason w końcu odsunął się od jego twarzy i tylko mocniej przydusił mu głowę do ściany. Jego oczy, które patrzyły na Josha, były pełne emocji. W dużej mierze była to złość, ale nie tylko.
 — Nie jesteś i nigdy nie będziesz Amandą. Nawet nie wiem, skąd o niej wiesz, ale nigdy jej nikt — wycedził — nie zastąpi.
 Josh rozchylił i tak już wilgotne i zaczerwienione usta, po czym znowu je zacisnął i nie będąc w stanie utrzymać z nim kontaktu wzrokowego, spuścił spojrzenie w dół, na jego klatkę piersiową. Pokiwał tylko ledwo dostrzegalnie głową, cofając ręce do siebie. Chciał jakimś cudem stąd zniknąć.
 Mason warknął i szarpnął nim.
 — Ej! Słuchaj mnie! — rozkazał znowu tym swoim tonem, któremu naprawdę trudno było się przeciwstawić.
 — Słucham! — jęknął Josh, unosząc na niego wzrok na krótko. — Wiem, jestem idiotą, w ogóle to żałosne, że chcę się do ciebie zbliżyć! Już?!
 — Nie! — Mężczyzna dyszał ciężko i widać, było że wszystko się w nim gotowało. — Patrz na mnie! — rozkazał ponownie.
 Zobaczył, jak chłopak zaciska zęby i dopiero po chwili unosi na niego zaczerwienione spojrzenie. Zmierzył go wzrokiem, po czym znowu się do niego pochylił i cmoknął szybko w usta.
 — Nie jesteś Amandą. Jesteś Joshem. Tym koszmarnie pyskatym, śmiałym, wkurwiającym i uroczym Joshem, z którym nie chciałem nigdy siedzieć przy herbatce i dyskutować nad wyższością skórzanych kurtek nad jeansowymi. Jesteś tym skończonym idiotą, którego chciałem mieć choćby siłą, który zawsze mi uciekał. Z którym chciałem się budzić w łóżku po całej nocy pieprzenia się. Ale nie! Ty zawsze musiałeś wszystko pierdolić. Cały czas! — krzyczał na niego, a Josh widział, jak drży, a twarz wykrzywia się w kolejnych skrajnych emocjach.
 Wpatrywał się w niego w szoku, słuchając tych słów i niemal niedowierzając, że je słyszy. Na koniec aż musiał przełknął ślinę, bo mu zaschło w gardle.
 — Ja… Mason… — zaczął, po czym odetchnął głośno, by uspokoić emocje, bo nie ogarniał, jakim cudem Mason mógł czuć to wszystko, co mu teraz mówił, a wcześniej zachowywać się zupełnie sprzecznie do tego. Ale mimo chwili, w której chciał się uspokoić, nadal nie wiedział, co powiedzieć. Objął go więc mocno i zacisnął dłonie na jego bluzce z tyłu.
 Mason trzymał go przy tym cały czas za czoło, patrząc groźnymi oczami na twarz Josha.
 — Po cholerę to mówiłeś?! — krzyknął na niego niespodziewanie.
 Spłoszony Josh spojrzał mu w oczy.
 — Co… mówiłem?
 — Że mnie kochasz! Nie miałeś prawa. Nie wolno ci! — krzyknął Mason, po czym puścił chłopaka, a kiedy ten tylko o milimetr odsunął się od ściany, pchnął go znowu na nią. Zaciskał nerwowo zęby.
 Josh jęknął i ciężko było mu się skupić. Od emocji aż mu szumiało w głowie.
 — Mam! Mam prawo! Chciałeś, żebym cię kochał. I, kurwa, udało się — jęknął, uderzając go pięścią w klatkę piersiową. — I masz o tym wiedzieć!
 Mason od razu skrzywił się, zarówno na uderzenie, jak i na słowa Josha. Odsunął się o krok defensywnie. Niemalże jak nie on.
 — Nie. — Pokręcił głową. — Znowu mnie okłamujesz. Robisz mi papkę z mózgu! Znowu to jest twój jakiś chory plan, aby mi uciec!
 Po tych słowach zobaczył, jak spojrzenie Josha pociemniało. Równocześnie dostrzegł ból w jego oczach.
 — Nie chcę ci uciec. Jakbym chciał, to bym to dawno zrobił. Co ja mam zrobić, żeby cię przekonać? — jęknął cicho, podchodząc do niego i sięgając obiema dłońmi do jego twarzy. Złapał ją po bokach i popatrzył na niego żywo. — Chcę być z tobą… być twój, jakkolwiek wolisz to nazwać. Pozwól mi i nie pieprz, że to na pokaz… — Ostatnie słowa niemal wyskamlał. Chciał go przekonać, zapewnić, że go kocha. Ale nie wiedział jak, kiedy mężczyzna mu zwyczajnie nie ufał.
 Mason spojrzał na chłopaka chyba pierwszy raz naprawdę zagubionymi oczami. Nie wiedział, co robić. Z jednej strony chciał mu uwierzyć, z drugiej nie wierzył, żeby taka mogła być prawda.
 Jeszcze przed apokalipsą był niewidoczny dla Josha, potem zniknął. Nie odezwał się nigdy. Potem, kiedy udało mu go znaleźć, Mason już był zupełnie innym człowiekiem, zgorzkniałym i zdesperowanym. Nic nie szło tak, jak chciał, a czym bardziej się starał, tym bardziej coś posuwało się nie tymi torami, jakimi by pragnął. Otaczała go śmierć, a pierwsze dwie osoby, które u niego pracowały, nie przetrwały długo. A Josh… Wtedy był prawie dziki. Nic nie pamiętał, nie rozumiał, co się do niego mówiło. Musiał go zamknąć. Po prostu musiał. A potem… wszystko samo się tak potoczyło.
 Spuścił głowę i cofnął się znowu kilka kroków, siadając ciężko na łóżku. Czuł, że ręce mu się trzęsą, a jemu robi się nieprzyjemnie duszno i coś ściska mu klatkę piersiową.
 — To… — wydusił.
 Josh popatrzył na niego, samemu nie wiedząc, co robić. Po tej wcześniejszej wypowiedzi Masona czuł jeszcze większy chaos, a nadzieja, że mężczyzna jednak naprawdę mógł też coś do niego czuć, wypełniła go całego.
 Zrobił krok w stronę mężczyzny.
 — Mogę cię kochać…? — wydusił.
 Mason spojrzał na niego swoimi ciemnymi oczami, po czym zaśmiał się gorzko pod nosem i schylił, chowając twarz w dłoniach. Wzruszył ramionami.
 — Przejdzie ci…. — zaburczał za swoich dłoni.
 — Nie — wycedził Josh z absolutną frustracją. Nie mógł znieść tego, że Mason nie rozumie, a sam czuł się bezsilny. Jego słowa w ogóle nie miały dla mężczyzny znaczenia. — Co byś musiał jeszcze zrobić, czego nie zrobiłeś, żebym cię, do cholery, nie kochał? Mason… — jęknął, znowu pokonując kolejny krok w jego kierunku i uklęknął przed nim. — Proszę…
 Mężczyzna po dobrej chwili w końcu na niego spojrzał. Jego ciemne włosy spadały mu na twarz, a dość jasna cera powodowała, że wyglądał jeszcze bardziej ponuro.
 — Nie wybaczę ci.
 Josh spuścił wzrok, ale i tak położył podbródek na jego kolanach. Nie miał pojęcia, co na to odpowiedzieć. Nie wiedział, czy swoimi słowami znowu coś zepsuje, czy przeciwnie.
 Mason pochylił się do niego, a jego usta dotknęły poczochranych włosów chłopaka.
 — Nie wybaczę ci, jeśli to kłamstwo — wyszeptał niskim, ledwo słyszalnym głosem, a jego dłonie przesunęły się na plecy Josha. — Nie wybaczę i cię zabiję, jeśli ode mnie uciekniesz. Rozumiesz? Żywy mnie nie zostawisz.
 Josh znieruchomiał zupełnie i nawet przestał na moment oddychać. Ale tym razem nie poczuł strachu na tę groźbę. Był pewien, że go kocha. Nie bał się, że to się zmieni.
 Nie unosząc na niego wzroku, uniósł się i obejmując go mocno za szyję, usiadł mu na kolanach. Przylepił się przy tym do niego całym ciałem.
 — Nie chcę cię zostawiać… — szepnął, ściskając go z całych sił.
 Mason wpierw nie wiedział, jak powinien zareagować. Spojrzał na niego trochę głupio, po czym także go objął. Pocałował też w ucho, ale nic nie odpowiedział.
 Josh oddychał przy nim głęboko, ale coraz spokojniej, czując jego ciało blisko. Jego zapach. Nie puszczał go. Tak było idealnie.
 — Wyleczyli cię już? — spytał po długiej chwili, ale wciąż go ściskał.
 — Nie. Nadal mam niestrawność, ale przez ciebie już nie mogłem usiedzieć w szpitalu — burknął Mason, też go nie puszczając. Oparł brodę o ramię Josha, czując, jak się uspokaja, a jednocześnie znowu zaczyna mu się robić bardziej słabo. Nie miał w ogóle apetytu. Denerwował tym oczywiście poza opieką medyczną także siebie.
 — Wybacz… Trochę głupio zrobiłem — odparł Josh, ciesząc się, że Mason go nie odrzuca. Samo to, że chciał tak z nim siedzieć, było takie uspokajające. — To… może się położymy…?
 — Trochę. Trochę jak zawsze głupio — mruknął starszy mężczyzna i pchnął delikatnie Josha w ramiona. — To wstań i idź się umyć.
 Chłopak przytaknął i niechętnie wstał z jego kolan. Oblizał usta, po czym pospiesznie zniknął w łazience.
 Mason w tym czasie wstał z łóżka i zszedł na dół do kuchni. Potrzebował kawy. Dużo kawy.
 Zastał tam Annę i Eliota siedzących na sąsiednich krzesłach i rozmawiających o czymś bardzo żywo. A raczej to Anna mówiła, a Eliot słuchał jej z oszczędnym, choć wyraźnie szczerym uśmiechem. Dziewczyna ucichła jednak, widząc pana domu. Nawet drgnęła, jakby chciała wstać.
 Była dzisiaj bardzo ładnie ubrana, w niebieską sukienkę i biały fartuszek, a lekko kręcące się włosy upięte były jak zwykle w kucyk. Do tego jeszcze delikatna opaska i leciutko pokreślone cieniem oczy.
 — Panie Awordz… podać coś panu? — zapytała nieśmiało.
 — Kawę. Dużo i mocnej. I… coś słodkiego… ale żeby nie leżało na żołądku — mruknął Mason i tylko machnął na nich, aby nie wstawali. Znaczy, aby Eliot nie wstawał. Sam usiadł naprzeciwko nich na podwyższanym krześle.
 Anna pokiwała żywo głową i podeszła do ekspresu do kawy, by przygotować Masonowi kawę. Krzątała się przy tym sprawnie, ustawiając już na osobnym talerzyku biszkopty, które dzisiaj kupiła z Eliotem.
 Były wojskowy w tym czasie siedział w milczeniu, nie odzywając się nieproszony. Obserwował tylko pokojówkę, choć nienachalnie. Mason też na nią patrzył, ale to raczej z nudów i po to, aby na czymkolwiek zawiesić wzrok.
 Anna w końcu postawiła przed nim dużą, mocną kawę i talerzyk z biszkopcikami. Uśmiechnęła się do niego nieśmiało.
 — Mogę jeszcze coś dla pana zrobić? — zapytała troskliwie.
 — Nie. Jest dobrze. Pomyśl tylko o czymś na obiad, bo na samych biszkoptach wolałbym nie funkcjonować. A i kleik odpada.
 — Hm… dobrze, wymyślę coś lekkostrawnego. I… wracamy do starych witamin, tak? — upewniła się. Głównie Robert przynosił lekarstwa Masonowi, ale czasem i jej się zdarzało.
 — Tak. Wszystko po staremu. Jutro, z tego co ustalałem z Robertem, ma przyjść kurier z dostawą, więc w razie co, niech ktoś będzie w domu.
 — Mhm, będziemy, dzisiaj z Eliotem zrobiliśmy duże zakupy, więc nie musimy wychodzić. — Anna uśmiechnęła się do byłego wojskowego, który automatycznie odpowiedział trochę głupim uśmiechem. — Ale pan chyba też nigdzie nie wychodzi, prawda? — dodała szybko. — Jeszcze może niech pan odpocznie kilka dni…?
 — Nie planuję. Ale tak samo nie planuję użerać się z kurierem. To wasza działka — odparł Mason, popijając kawę i zagryzając ją biszkoptami. Nadal czuł się, jakby go mdliły, ale i tak lepiej jedzenie smakowało w domu.
 — Zajmiemy się tym — dziewczyna zapewniła go z entuzjazmem, wyraźnie uspokojona tym, jak Mason wydawał się spokojny. Co prawda słyszeli z Eliotem krzyki i jego, i Josha, ale najwyraźniej kłótnia skończyła się dobrze, skoro mężczyzna nie był wściekły. — I zrobię na obiad coś naprawdę dobrego i… — zacięła się na moment, po czym dopytała z wahaniem: — A dla Josha nadal mamy zanosić na górę jedzenie…?
 Mason spojrzał na nią trudnym do odczytania wzrokiem.
 — Nie. Chyba, że planuje tam jeść posiłki i dalej się tobą wysługiwać — odparł sucho, nawet mimo jednego pełnego policzka.
 Anna uśmiechnęła się pod nosem, spuszczając wzrok. Czyli wszystko po staremu.
 — Cieszę się — odpowiedziała, miętosząc w dłoniach kokardkę przy fartuszku.
 Eliot tylko uśmiechnął się do siebie, widząc to.
 Mason mielił w ustach jeszcze chwilę biszkopta, po czym wstał, dopijając do końca kawę.
 — Na obiad sam zejdę, nie pukać nawet. Nie ma mnie. A wy sobie nie przeszkadzajcie — zakomunikował, patrząc to na jedno, to na drugie.
 Zabrał w dłoń jeszcze dwa biszkopty i ruszył na górę. Postanowił tym razem skorzystać z nieużywanej chyba od wieków windy. Zastanawiał się, czy jeszcze w ogóle działała, a nie nad tym, czy Anna właśnie w tej chwili płonęła na policzkach.
 Winda, jak się okazało, działała i to nawet sprawnie. Kiedy wjechał na piętro i wszedł do sypialni, pierwsze co ujrzał, to nagie plecy i tyłek Josha, który pochylał się nad szufladą z bielizną, w której miał trochę swojej, od kiedy tu sypiał.
 Słysząc otwieranie drzwi, aż się spiął, ale widząc, że to tylko Mason, odetchnął.
 — Jesteś. — Uśmiechnął się do niego lekko.
 — Jestem. Nie ubieraj się — odparł Mason, pojadając biszkopta małymi kęsami, a Josh zastygł pochylony, z jedną nogą uniesioną, kiedy już chciał ubrać bieliznę.
 Zawahał się i spojrzał na swojego penisa, ale w końcu schował znowu slipki do szuflady. Potem spojrzał pytająco na mężczyznę, który razem z jednym ciastkiem w ustach i drugim w dłoni wszedł na łóżko i położył się na pościeli. Plecy oparł o zagłówek i skinął na Josha, aby podszedł.
 Chłopak oblizał usta, zbliżając się do niego powoli. Trochę mu było jeszcze wstyd, że jest przed nim taki nagi. Ostatni, długo przedłużający się dystans zrobił swoje. Mimo to, zbliżył się do niego i wszedł na łóżko. Od razu ułożył się przy nim i popatrzył na niego spolegliwie.
 Mason uniósł jedno ramię w zapraszającym geście, aby chłopak się do niego przytulił, a on mógł go objąć w ramionach.
 — Chcesz? — spytał a propos ostatniego biszkopta, który mu został.
 — Tak — odparł od razu chłopak, równocześnie przytulając się do jego boku i wpasowując się tak, by było im obu wygodnie. Spojrzał na biszkopta, jakoś teraz mając więcej apetytu niż przez kilka ostatnich dni, jak ledwo co jadł to, co Anna przynosiła.
 Mason nic nie dodał, tylko podał mu go do ust. Chłopak zjadł, po czym zlizał z palców swojego pana ostatnie okruszki. Uśmiechnął się do niego przy tym.
 Mason obserwował go swoimi czujnymi, ciemnymi oczami. Po chwili milczenia przysunął się do jego czoła ustami i pocałował go w nie.
 — Lubię cię nago — obwieścił cichym i spokojnym tonem.
 Josh spojrzał na niego w górę i lekko się zaczerwienił.
 — Mimo że schudłem? — odpowiedział pytaniem, bo nie wiedział, jak inaczej zareagować na takie słowa. Sam przesunął powoli dłonią po jego brzuchu, rozkoszując się tą wytęsknioną bliskością.
 — Nadrobisz — stwierdził Mason. Sam bardzo zmarniał przez te niecałe dwa tygodnie. Wymioty, brak apetytu, potem szpitalna kuchnia nie służyły mu. Wiedział jednak, że odzyska siły w swoim czasie.
 — Postaram się… — zapewnił chłopak i objął go w pasie, bardziej się w niego wtulając. Zmarszczył lekko nos i uśmiechnął się. — Czuję trochę szpital od ciebie.
 — Nie jest to ten komplement, który w tej chwili chciałbym usłyszeć — odparł mężczyzna, a Josh poczuł, jak jego dłoń niespiesznie głaszcze go po nagim ramieniu, a następnie zsuwa się na jego bok i biodro.
 — A jaki byś chciał? Że… — Josh urwał momentalnie, ale ostatecznie postanowił skończyć, choć nie uniósł przy tym wzroku na Masona, tylko zerknął na jego krocze — że nie mogę się doczekać, aż będziesz w pełni sił, by się nim posłużyć? — szepnął.
 Mason uśmiechnął się kącikiem ust.
 — Widzę, że ci się polepszyło — zakpił, nie mając zamiaru odnosić się do własnej osoby.
 — Chyba tak… Tęskniłem — wypalił Josh, unosząc na niego wzrok i uśmiechając się szeroko, gdy zobaczył, że i jego pan się uśmiecha.
 Mason nie odpowiedział, tylko zacisnął mocniej palce na jego biodrze i pocałował go w usta. Przyciągał go do siebie niemalże tak samo zachłannie jak wtedy w klubie, trzymając mu dłoń w tym samym miejscu.
 Josh sapnął w pocałunek i objął go mocniej, przymykając przy tym oczy. Uśmiechnął się mimowolnie, odpowiadając na pieszczotę i poddając się tej chwili. Tak… tego mu brakowało.



– 30 – Mutacje, inspekcje i ludzki dalmatyńczyk
 


28 września 2012
 

W dużym salonie w rezydencji Masona Awordza włączony był telewizor. Anna i Eliot zdążyli już zrobić wszystko, co do nich należało, więc razem z Joshem siedzieli na kanapach i oglądali. Robert co raz przychodził i również siadał na moment na fotelu z kubkiem parującej herbaty, by odsapnąć, a potem znowu wracał do, tylko sobie znanych, zadań.
 Ogrzewanie w domu było włączone, więc mimo mrozu na zewnątrz, w salonie było bardzo ciepło i przytulnie. Anna siedziała obok Eliota dodatkowo objęta jego silnym ramieniem. Nikt nie pytał ich, czy między nimi coś jest, ale ewidentnie było coś na rzeczy. Josh za to siedział na drugiej kanapie, pojadając słone paluszki i wpatrując się w ekran dużego telewizora.
 Świąteczne reklamy już zawładnęły każdą stacją i widać było zbliżający się, odpowiedni nastrój. Który momentalnie został zepsuty, gdy puszczono program informacyjny i cała trójka zainfekowanych usłyszała głos reporterki:
 — Na południu Stanów rozpoznano dziwną formę wirusa. Władze Teksasu nie chcą zdradzić szczegółów dla informacji publicznej, jednak istnieją podejrzenia, że wirus mutuje. Pytanie, czy to przełom, czy katastrofa? W związku z tym prezydent ogłosił dziś rano na konferencji, że jeszcze przed końcem roku odbędą się inspekcje i każdy chory powinien poddać się medycznym badaniom.
 Eliot skrzywił się wyraźniej niż Anna.
 — Jeszcze tego mało? Cośmy takiego uczynili, że natura chce nas za wszelką cenę wytępić? I to naszymi własnymi rękoma, jak tak dalej pójdzie.
 — Ale to południe, może do nas nie dojdzie… No i dlaczego nie powiedzieli w ogóle, na czym ta mutacja polega? — dorzuciła Anna ciężkim głosem.
 — Nie wiem, ale mnie teraz bardziej te badania martwią niż mutacja — mruknął Josh i ugryzł na raz trzy paluszki, obserwując, jak na ekranie pokazywali jakieś wykresy określające ilość chorych przypadającą na ilość zdrowych ludzi w każdym stanie.
 — Czemu? — dziewczyna spytała krótko, zerkając na chłopaka, po czym sama znowu zapatrzyła się w ekran telewizora.
 — No, nie wiem… Co, jeśli na przykład uznają, że ktoś jest w za bardzo złym stanie? I go zabiorą? Albo zamkną? — rzucił Josh pierwsze co mu przyszło do głowy.
 Eliot i Anna od razu zwrócili twarze w stronę chłopaka. Jakoś żadne z nich o tym nie pomyślało.
 — To… No, może tak nie będzie — wydusiła dziewczyna, czując już strach kumulujący się jej w podbrzuszu.
 — Ciekawe, czy będą kazali pojechać do jakiś punktów medycznych, czy sami będą chodzić po domach… — dodał Josh z zamyśleniem.
 Naraz do salonu znowu wszedł Robert i popatrzył po nich z ciężkim westchnieniem.
 — A wy dalej się lenicie.
 — Już wszystko zrobiłam. Zrobiliśmy — poprawiła się Anna, oglądając się na starszego mężczyznę. — I, Robert, słyszałeś? O tym mutującym wirusie i badaniach?
 Lokaj spojrzał na telewizor i o dziwo przytaknął głową.
 — Tak, już wysyłali do wszystkich zdrowych utrzymujących zainfekowanych wiadomość, że będzie inspekcja i każdy ma się jej poddać — odpowiedział i nie było się nawet co dziwić, że, mimo że to zdrowi dostali takie informacje, Robert o tym wiedział. W końcu odbierał wszystkie ważniejsze wiadomości. — Do końca grudnia chcą każdego przebadać.
 — A pan Awordz już o tym wie? — Zaciekawiła się Anna.
 — I coś wiesz o tym, jak to ma przebiegać? — dopytał się Eliot, zastanawiając się, czy będzie miało to podobną formę jak comiesięczne badania w wojsku.
 Robert, widząc, że zapowiada się na dłuższą wymianę zdań, pozwolił sobie usiąść na fotelu. Już go nogi bolały. Dzisiaj strasznie się nachodził za różnymi sprawunkami.
 — Josh, ścisz trochę — zwrócił się najpierw do chłopaka, żeby telewizor go nie zagłuszał. A kiedy ten zmniejszył głośność, podjął: — Służby medyczne będą jeździć po domach. Już są ustalone daty, kiedy jaką ulicę sprawdzają.
 — I na kiedy mamy termin?
 — Na przyszłą środę — odpowiedział spokojnie. Nie wydawał się przejęty albo takiego udawał, by nie straszyć reszty służby. — A pan Awordz wie, dowiedział się o tym dziś rano, podobnie jak ja.
 — A coś jeszcze pisali, wiesz, o tym, jak to ma wyglądać? — dopytywała się Anna, która przez słowa Josha była dużo bardziej przejęta niż na początku.
 — Niestety nie. Zapewne pobiorą próbki krwi, może moczu, zbadają pracę serca… Nie wiem, Anno, dopiero co dostaliśmy informacje o takim zarządzeniu.
 Dziewczyna strapiła się.
 — No cóż, to się okaże w takim razie. Mam tylko nadzieję, że nic z tego złego nie wyniknie.
 — Nie martwcie się tym teraz. Zresztą lekarstwa dostajemy cały czas, więc nie powinni nic złego u nas wykryć. Co innego ludzie, których nie stać na aplikowanie sobie lekarstwa codziennie — odparł Robert z ciężkim westchnieniem i ponownie uniósł się z fotela, by wrócić do pracy.
 Nikt nie śmiał tego skomentować. Temat był, delikatnie mówiąc, drażliwy. Całe te badania mogły przynieść zarówno tyle szkody, co pożytku. Joshowi nawet przeszła chęć dalszego jedzenia paluszków. Odłożył więc opakowanie na stoliczek i pogłośnił z powrotem telewizor. Na szczęście wiadomości się skończyły.
 — Mam nadzieję, że to nie jakaś intryga ogólna, by zrobić czystki — dodał ponuro, a Anna spojrzała na niego z niepokojem.
 — Chyba na serio tak nie myślisz, co?
 Eliot tym razem milczał i tylko mocniej przycisnął dziewczynę do swojego ramienia. Wolał nie dodawać, że kiedy był w wojsku, nie raz pod z pozoru zwykłymi rozkazami kryło się głębsze dno i rządowe manipulacje.
 — Nie wiem, wszystko jest możliwe. Może powinniśmy na wszelki wypadek przed inspekcją wstrzyknąć sobie podwójną dawkę. — Josh zaśmiał się szczekliwie, choć bez specjalnej radości.
 Anna skinęła głową, nim znowu zapatrzyła się w ekran telewizora.
 — Nie zaszkodzi — mruknęła jeszcze, wzdychając ciężko i już czując, że w ogóle będzie się denerwowała aż do momentu, kiedy służby medyczne nie opuszczą ich domu.
 Po kilku minutach dłuższego oglądania w ciszy Josh wreszcie westchnął i wstał.
 — Idę zobaczyć, czy Mason już wrócił i się zaszył u siebie — poinformował siedzącą na kanapie dwójkę domowników i podążył w stronę przedpokoju.
 Ci tylko pożegnali go krótko gestem, czy zwięzłym „okej”. Josh więc przeszedł na górę, do pokoju swojego pana, w którym znowu mógł spać każdej nocy. Czasami się zastanawiał, jak to się w ogóle stało, że po tych wszystkich wydarzeniach, przez które nie raz oddalali się od siebie, teraz znowu mógł być blisko Masona.
 Wszedł do środka bez pukania, ale pokój okazał się pusty. Mason najwidoczniej jeszcze nie wrócił, co nie było wcale takie dziwne. Odkąd zrobił sobie kilka dni wolnego po pobycie w szpitalu, często go nie było.
 Josh wydął wargi, stojąc na środku sypialni i myśląc, czy tu zaczekać, czy jednak wrócić do reszty, gdzie chociaż będzie mógł pogadać. Poniuchał jeszcze chwilę, wyczuwając zapach swojego pana, ale w końcu wrócił się do salonu. Już miał wejść ze słowami „jednak go nie ma”, ale przystanął gwałtownie w progu, gdy zobaczył, jak Eliot pochyla się nisko nad Anną i całuje ją, a ona obejmuje go za szyję i odpowiada na pieszczotę. Aż go wmurowało. A dwójka na kanapie nawet go nie zauważyła.
 Szybko schował się za futryną i z lekkim uśmiechem się im przyjrzał. W sumie podejrzewał, że między nimi coś było, ale nie spodziewał się, że już do czegoś doszło. Sądził, że raczej robią wzajemne podchody. A Anna i Eliot teraz najzwyczajniej w świecie lizali się na kanapie. Josh żałował tylko, że nie widzi mężczyzny od przodu. Ciekaw był czy już ma wzwód.
 Kiedy tak ich podglądał, w pewnym momencie usłyszał dźwięk otwieranych drzwi frontowych. Eliot i Anna najwyraźniej nie, bo nie ustawali w swoich pieszczotach. Josh za to odsunął się szybko od drzwi i rzuciwszy im jeszcze krótkie spojrzenie, skierował swoje kroki do wejścia do domu.
 Tam zastał Roberta, który jak zwykle wyrósł spod ziemi i Masona, na którego powitanie ten pierwszy się zjawił. Właśnie oddawał mu kurtkę i szalik, zabierając się za rozwiązywanie ciepłych butów.
 — Hej — rzucił Josh, stając kawałek obok i przyglądając się swojemu panu.
 Ten tylko krótko na niego spojrzał i skinął mu głową, po czym wrócił do rozbierania się z wierzchnich ubrań. A kiedy już wcisnął wszystko Robertowi, podszedł do Josha i bez ostrzeżenia złapał go za tył głowy, za włosy oraz przyciągnął do siebie, całując krótko, ale mocno w usta.
 Robert tylko zmierzył ich swoim zdystansowanym spojrzeniem i ulotnił się z korytarza, a Josh sapnął głucho, zaskoczony tym gestem Masona. W sumie nie raz się zdarzało, że jego serce przez podobne ruchy niemal podskakiwało mu w piersi.
 Oblizał usta, kiedy mężczyzna przerwał pocałunek. Wpatrzył się w niego i mimowolnie uśmiechnął się szeroko. Mason przetrzepał mu dłonią włosy.
 — Byłeś grzeczny, że się tak uśmiechasz? — spytał, po czym ruszył w stronę schodów na górę.
 — Jasne — odparł Josh, podążając za swoim panem z rękami wciśniętymi w kieszenie bluzy. — Anna i Eliot też się szybko ze wszystkim uwinęli i oglądaliśmy razem TV. A teraz się całują — dodał z lekkim uśmieszkiem.
 Mason zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na chłopaka. Jego twarz wyrażała tylko zaskoczenie i zaciekawienie. Na razie bez cienia złości.
 — Gdzie?
 — No, w salonie, na kanapie. Fajnie, co? — Josh znowu się uśmiechnął na wspomnienie obrazu, jaki zastał, wchodząc do pokoju.
 — Fajnie? — Mason najwidoczniej wydawał się trochę zagubiony przez świadomość romansu pod jego dachem.
 — A nie? W ogóle bardziej radośni się ostatnio wydawali. Lepsza atmosfera jest i Anna wreszcie ma jakiegoś dostępnego faceta obok siebie.
 Mason mruknął coś pod nosem, po czym dość cicho jak na siebie podszedł do salonu i zajrzał za futrynę, tak jak wcześniej Josh. Nie spodziewał się czegoś takiego i nie był pewny, czy powinien się jakoś do tego ustosunkować, czy udawać, że o niczym nie wie.
 Na kanapie zobaczył Annę i Eliota, którzy teraz dość leniwie i czule się obejmowali. Mężczyzna sporadycznie całował dziewczynę po policzku i szyi, a ona go głaskała po karku.
 Mason zmarszczył brwi i podrapał się po swoim. Był zaskoczony i chyba potrzebował chwili na rozważenie, co powinien zrobić. Na razie więc odsunął się i bez słów ruszył po schodach na górę do swojego pokoju.
 Josh poszedł za nim i gdy znaleźli się w sypialni, zagadał:
 — Robert mówił, że już słyszałeś o tych badaniach.
 — Tych rządowych? — dopytał się, rozpinając powoli koszulę. Miał ochotę na kąpiel.
 — Mhm.
 — Tak. Mają być jakoś w przyszłym tygodniu — odparł, zdejmując koszulę i rzucając ją w kąt. Przeszedł do łazienki.
 — A wiesz coś więcej o ich przebiegu? — dopytywał się Josh, podążając za nim jak wierny pies.
 — Nic. Nie czytałem nawet tego. Robert mi przekazał.
 — Szkoda… — mruknął, siadając na zamkniętej desce klozetowej.
 — Martwisz się tym? — spytał Mason, napuszczając wodę do wanny i powoli zaczynając się rozbierać ze spodni.
 — Wszyscy się martwimy. Wiesz… no, nie wiem, czy za tym się nie kryje coś więcej. I czy… no, czy nas nie zabiorą — wydusił Josh z niepocieszoną miną, jednak spojrzenie jego zielonych oczu zabłądziło w kierunku krocza mężczyzny.
 Mason spojrzał na niego zaraz po tym, jak sprawdził wodę w wannie.
 — Zapewne się kryje. Jak zresztą zawsze. A czy was zabiorą… Jesteście moją własnością, pracujecie dla mnie, myślę, że powinienem mieć coś w tej kwestii do powiedzenia — dodał już surowszym tonem i powoli wszedł do ciepłej wody.
 Josh pokiwał głową, nieco pokrzepiony tą odpowiedzią, choć nie był pewien, jaką siłę przebicia miałby Mason, gdyby rząd postanowił inaczej.
 — A w ogóle… — zaczął i zaciął się, po czym zarumienił lekko i spuścił wzrok na swoje kolana, nie wiedząc, czy dokończyć myśl.
 — Hm? — ponaglił go Mason. Siedział wygodnie rozłożony w wannie i jak zwykle nie lubił, kiedy Josh coś zaczynał, a nie kończył.
 Chłopak jeszcze oblizał usta nerwowo i zapytał z nadzieją:
 — Będę mógł zdjąć kolczyk, jak przyjdą zrobić badania?
 Mason ściągnął brwi w typowej, niezadowolonej minie.
 — Nie. Po co?
 — Bo… no, mogą się kazać rozebrać i będzie widać…
 — No i? — fuknął.
 — No i to debilnie będzie wyglądać. Jakbym był jakimś fetyszowcem — jęknął chłopak, odruchowo zaciskając uda.
 — A nie jesteś?
 Josh zaczerwienił się i rzucił mu butne spojrzenie.
 — To ty chciałeś, bym miał ten kolczyk.
 Mason sięgnął po płyn do mycia ciała i zaczął się myć.
 — Chciałem. Dlatego go nie zdejmiesz. Inaczej mogę ci zagwarantować, że będziesz miał więcej powodów, aby myśleli, że jesteś fetyszystą.
 Josh skrzywił się wyraźnie i spojrzał na niego z wyrzutem.
 — Ale, Mason, do cholery, to tylko kolczyk, no, jak zdejmę na pół godziny przecież… nie zarośnie.
 — A ja ci mówię, że masz nie zdejmować i koniec dyskusji. Nie wkurzaj mnie — zagroził mężczyzna, rzucając mu groźne spojrzenie.
 Josh zacisnął zęby i uda mocniej. Mógł nie pytać, to może jakby zdjął po prostu, nie dostałoby mu się. Mógłby wytłumaczyć to tym, że nie wiedział, że mu nie wolno. Teraz by to było złamanie zakazu.
 Mason widząc, że chłopak w końcu się zamknął, wrócił do mycia się. Woda była ciepła, było mu przyjemnie i leniwie.
 — Czemu sobie sam takiego nie zrobisz? — mruknął w końcu Josh w jego stronę.
 — Bo ja nie chcę mieć kolczyka, tylko chcę, abyś ty go miał. Tak trudno ci jest to zrozumieć? — odparł Mason, na razie rozleniwiony przez ciepło wody, w której siedział.
 Josh zaburczał pod nosem jak zwierzak.
 — Nie — odszczeknął. — Tylko… no, nie ciebie z tym będą widzieć.
 — Mnie będą widzieć z takim Joshem — odburknął. — Myślisz, że jakby mi się to nie podobało, to pozwoliłbym ci mieć coś takiego? Ja albo inny zdrowy?
 — Wiem, że ci się podoba… — mruknął chłopak i tak naprawdę to go cieszyło. Lubił, kiedy Mason okazywał, jak mu się w nim coś podoba.
 Wstał z deski klozetowej i podszedł do wanny. Zerknął na penisa swojego pana. Był taki duży. I bez kolczyka. Chłopak zaburczał pod nosem i klęknął przy wannie, opierając ręce o krawędź, a brodę na dłoni.
 — Może nie każą się rozbierać…
 Mason spojrzał na chłopaka. Miał końcówki włosów mokre i przylepione do karku.
 — Gdyby to było twoim jedynym problemem… Masz zadowalać mnie, a nie ich.
 Josh potaknął głową od razu. Potem uśmiechnął się lekko i wyciągnął dłoń do wody, a potem dotknął zanurzonego penisa swojego pana.
 — Mogę teraz? — zapytał.
 Mason uśmiechnął się przebiegle. Nie przewidział tego, ale był nawet zadowolony z inicjatywy chłopaka.
 — Tak — odparł więc krótko.
 Josh przełknął ślinę, zerkając na jego duży członek i zaczął poruszać po nim powoli i rytmicznie dłonią. Chciał poczuć, jak sztywnieje mu w niej i zaczyna pulsować. Zresztą sam jego widok był naprawdę… dobry. Pomasował trochę główkę, potem jądra, tak jak sam lubił i znowu zaczął mu trzepać.
 Woda cicho przy tym chlupotała, a Mason zsunął się niżej w wannie, aż po samą szyję. Odchylił przy tym głowę do tyłu, zamykając oczy i zamruczał nisko.
 Josh wpatrzył się w niego i chcąc mu sprawić jak najwięcej przyjemności, całkowicie skupił się na jego penisie. Poruszał po nim sprawnie i szybko dłonią, co raz masując jego czubek. Och tak, lubił widzieć Masona w takim stanie. Był cholernie podniecający, szczególnie ze sztywnym, gotowym do strzału penisem. Co z tego, że obsługiwany jak król? Był w końcu panem tego domu. Seksownym i władczym, z takim ładnym ciałem i teraz niskim głosem, kiedy pomrukiwał z przyjemności. Chłopak oblizał się na ten widok i przyspieszył ruchy ręki.
 — Uch, Mason… Jesteś… no, podobasz mi się.
 Mężczyzna uchylił jedną powiekę, po czym uśmiechnął się kącikiem ust.
 — Pokaż to.
 Josh odetchnął i spojrzał mu w oczy.
 — Bo już mi stoi od samego trzymania twojego chuja.
 Rozbawiony Mason prychnął pod nosem.
 — Tak cię kręci?
 — Tak — odparł od razu Josh i starając się nie zamoczyć bluzy, pochylił się do Masona i mocno go pocałował. Równocześnie przesunął żywiej dłonią po jego kutasie.
 Mason westchnął na pocałunek nisko i nie myśląc o konsekwencjach, pociągnął chłopaka za bluzę bardziej do siebie. Pogłębił pieszczotę, wciągając raptownie Josha niemalże na siebie.
 Chłopak momentalnie puścił jego penisa i zaparł się rękami o krawędź wanny, żeby nie wpaść cały do wody. Sapnął przy tym głucho. Jeden rękaw i tak już miał mokry, a teraz całujące go usta Masona i jego dłoń trzymająca go za przód bluzy nie pozwalały mu się odsunąć.
 Po chwili chłopak poczuł mokrą, drugą dłoń, mężczyzny wsuwającą mu się na nagi bok.
 — Mason — chłopak wydusił w jego usta. — Wpadnę…
 — Mhm — zamruczał mężczyzna, całkowicie to ignorując i znowu łapiąc jego usta w mocnym pocałunku. Kąsał jego wargi i obmacywał bez zahamowań jego ciało.
 Josh jęknął, utrzymując się jakoś na skraju wanny. I tak był już połowicznie mokry, więc już wolałby zdjąć z siebie ubrania i tam do Masona wejść, ale ten go trzymał. Chłopak więc tylko odpowiadał na pocałunek, nie mając nawet jak sięgnąć do jego członka.
 Mason w końcu zawarczał w usta Josha, ugryzł jego wargę boleśnie, a kiedy ten stęknął, pociągnął go jeszcze mocniej za bluzę i wciągnął w ubraniu do wanny. Chlusnęło, a trochę wody wylało się za brzeg, ale mężczyzna w ogóle się tym nie przejął i wtargnął dłonią w mokre spodnie chłopaka.
 Ubrania lepiły się do ciała Josha, a on tylko jęknął, obejmując Masona za szyję.
 — Mogłem się rozebrać… — wydusił, a mężczyzna poczuł, że chłopak rzeczywiście, tak jak mówił, miękki nie jest.
 — Strata czasu — odparł, szarpiąc go znowu za bluzę i łapiąc jego usta w pocałunku. Dłoń mało delikatnie zacisnął na jądrach Josha.
 Ten zaskamlał w usta mężczyzny i szarpnął biodrami, by nieco odsunąć się od jego dłoni albo dać mu znać, że trochę boli. Mason tylko zawarczał i zaczął ugniatać to, co miał między palcami. Przewalił się przy tym na chłopaka w wannie, wychlapując na podłogę kolejną porcję wody.
 Joshowi było duszno i gorąco i tylko wpatrzył się rozgorączkowanym spojrzeniem w mężczyznę. Czuł, jak mokre jeansy przylepiają mu się do ud, jak ręka Masona co raz przypadkiem trąca ten nieszczęsny kolczyk w penisie, a widok mężczyzny w mokrymi, rozpuszczonymi włosami przylepiającymi mu się do szyi i ramion był cholernie podniecający. A że teraz Josh był w końcu pod mężczyzną, ten mógł obiema dłońmi dobrać mu się do spodni, rozpinając je pospiesznie, niemalże nerwowo. Josh podczas tego dwa razy został pociągnięty w dół, tak że musiał wychylić głowę w górę, aby się nie zachłysnąć wodą. Złapał się więc mocno obiema dłońmi za krawędź wanny za plecami.
 Dyszał ciężko, czując napływające do ciała gorąco. Taki zwierzęcy, dominujący Mason strasznie go podniecał i… czasami przerażał. Ale ta adrenalina tylko bardziej go nakręcała.
 — Szybkie tempo… — Zaśmiał się nerwowo i oblizał zaczerwienione usta.
 Mason nie odpowiedział, tylko spojrzał mu w oczy swoimi czarnymi z dołu, po czym dosłownie zaatakował jego usta, ściągając mu jednocześnie spodnie, a raczej je z niego brutalnie zszarpując. Pomagał sobie nawet nogą.
 Josh zajęczał w jego usta, czując się tak przyjemnie, choć niepokojąco przytłoczony. Nie puścił krawędzi wanny, bojąc się, że wpadnie pod wodę, bo przy zszarpywaniu spodni znowu został pociągnięty w dół. Wypiął dodatkowo biodra, by choć trochę otrzeć się o mężczyznę.
 Mason, kiedy tylko udało mu się pozbyć spodni i bielizny Josha, sięgnął między jego nogi w poszukiwaniu dziurki. Jego ust w tym czasie nie puszczał.
 Chłopak pisnął, kiedy poczuł, jak palce podrażniły jego szparkę. Momentalnie zapulsowała w odpowiedzi, a Josh odruchowo zgiął nogi w kolanach, by ułatwić do niej dostęp.
 — No, wystaw się ładnie — Mason zamruczał nisko w jego usta, podrażniając jego szparkę, a dzięki temu, że byli w wodzie, szybko udało mu się w nią wsunąć jeden palec.
 Josh zaskamlał cicho i mocniej się zaczerwienił. Przełknął ciężko ślinę, ale pulsowanie wokół palca Masona tylko potwierdzało, jak mu z tym dobrze. Chłopak zerknął mu w oczy nieco skrępowany jego słowami, ale rozłożył bardziej nogi, na ile pozwalała wanna. Mason zamruczał nisko w jego usta i nawet je polizał na pochwałę.
 — Ślicznie. Nie krępuj się, pokaż, jak chcesz mojego chuja. — Zaśmiał się niskim, ochrypniętym od podniecenia głosem, masując wejście Josha drugim palcem.
 Chłopak ponownie mocno się zaczerwienił i spuścił wzrok. W odpowiedzi, wciąż trzymając się jedną ręką nad głową za krawędź, drugą sięgnął w dół swojego ciała. Uniósł nieco jądra do góry, a potem sięgnął dwoma palcami w dół, rozchylając nimi swoje połóweczki, na ile mógł. Dzięki temu widać było lepiej zanurzony w dziurce palec i to, jak zwieracz go okalał.
 — Ba… bardzo — wydyszał cicho. — Widzisz ją? Chce zmieścić i zassać twojego chuja i żebyś ją całą wypełnił swoimi sokami, aż będzie wypływać — wypalił kolejny tekst, jaki zasłyszał w którymś pornosie.
 Mason od razu spojrzał mu na te słowa w oczy i zaśmiał się pod nosem.
 — Powinienem odciąć ci kablówkę — zagroził, domyślając się, skąd chłopak wytrzaskuje takie komiczne teksty, które bardziej go bawiły niż podniecały. Chociaż aż cieplej mu się zrobiło na myśl, że się w nim spuści.
 Joshowi zrobiło się nieprzyjemnie gorąco w policzki, kiedy w odpowiedzi usłyszał śmiech. Cofnął szybko dłoń od swojej dupy, zupełnie speszony.
 — To… no… — zaplątał się. — Sam chciałeś — jęknął.
 Mason wyciągnął do niego twarz i cmoknął go w usta pieszczotliwie.
 — Z ręką możesz wrócić — zamruczał, nadal rozbawiony i zauroczony tym, jak chłopak się rumienił. Uwielbiał go wprawiać w zakłopotanie, poniżać go i brać jak swoją własność. Na dowód tego wsunął w niego kolejny palec i razem z poprzednim, głęboko w ciele Josha, zgiął.
 Chłopak momentalnie podrygnął z głośniejszym jękiem, a woda zachlupotała.
 — O Boże, tam…! — zaskamlał, jeszcze kilka razy lżej podrygując.
 Mason zamruczał nisko, z zadowoleniem i ponownie popieścił chłopaka w to samo miejsce. Skubał w międzyczasie zębami jego rozchylone wargi.
 Josh postękiwał przy tym, kręcąc biodrami i ocierając się wnętrzem ud o Masona. Jego penis był już cały sztywny, a wnętrze pulsowało na palcach mężczyzny. Chciał go już więcej w sobie. Nawet popatrzył mu w oczy niemal prosząco. Czuł, że znowu ma tę niezdrową chcicę, by zostać przez niego zerżniętym.
 Masonowi na jego szczęście nie trzeba było tego powtarzać werbalnie. Chwycił Josha za uda i podciągnął w górę. Dosłownie zarzucił sobie jego nogę w talii i sięgnął jeszcze po płyn do mycia ciała. Wylał go sporo między nogi chłopka, po czym naparł penisem na jego wejście.
 Josh zamknął oczy i zmarszczył brwi, czując, jak szeroka główka członka Masona przeciska się przez jego dziurkę. Spróbował ją rozluźnić i zachęcić do głębszej penetracji. Jak kiedyś myślał nad swoim wzmocnionym libido, to wydawało mu się, że przez wirus powinien bardziej chcieć zaliczać. W końcu był „samcem”, ale Mason na tyle podniecał go w takiej formie, że zdecydowanie wolał być jego suką. Było mu wstyd, kiedy zdawał sobie z tego sprawę, ale nic na to nie mógł poradzić. Jego dupa była taka wrażliwa na tego sztywnego kutasa, a mężczyzna umiał go tak sobie przywłaszczyć, wziąć, że Josh, nawet chcąc i tak zawsze znajdował się w swojej uległej roli. Wcześniej czy później.
 Teraz Mason go tak dobrze rozpierał, a ciepła woda, w której znowu się zanurzyli, oblewała ich przyjemnie.
 Josh postękiwał i skamlał, nieco odpływając przez tę rozkosz. Starał się utrzymywać przy tym na powierzchni. Gdy Mason był w nim wreszcie cały, chłopak otworzył wreszcie oczy i spojrzał na niego rozognionym wzrokiem. Mężczyzna tylko się uśmiechnął i patrząc mu w oczy jak zdobywca, zaczął się ruszać. Mocnymi pchnięciami bioder dobijał się w nim, jak najgłębiej mógł, chlupocząc przy tym wodą.
 Josh oddychał coraz głośniej, a z czasem każdy wydech zamieniał się w głośniejsze piśnięcie. Miał wrażenie, że penis Masona porusza całym jego wnętrzem. Tak, zdecydowanie tęsknił do seksu z tym mężczyzną i cieszył się, że jest już w pełni sił, by go tak brać. Mason najwyraźniej też w jakiś sposób za tym tęsknił, bo w ogóle nie żałował Joshowi, nie oszczędzał go. Gryzł jego usta, szyję i nawet rękę, którą ten trzymał się brzegu wanny, pieprząc go równocześnie mocno i wychlapując wodę na podłogę.
 Chłopak zupełnie nie oponował na to podgryzanie i tak mając świadomość, że każdy w domu nie raz widział go w malinkach. I już lepsze to niż w siniakach, więc poddawał się temu chętnie. Odpowiadał też na ruchy bioder Masona, niemal wijąc się pod nim i skamląc zwierzęco.
 — Mo… mogę na… na jeźdźca….? — wydusił po jakimś czasie mało przytomnie. — Chcę… ooo… och… pokazać ci, jak chcę… Lepiej niż tym tekstem o…. o sokach…
 Mason spojrzał mu czujnie w zielone oczy, mimo strasznego nakręcenia, jakie go teraz opanowało, po czym znowu ugryzł jego wargę.
 — Tak… Za moment — zawarczał i obnażył zęby, kiedy strasznie mocno pchnął biodrami.
 Josh krzyknął głośno i cały się spiął od przeszywającego jego ciało dreszczu oraz mocniejszego bólu. Drżał, patrząc na Masona szeroko otwartymi oczami.
 Mason zaraz po tym na chwilę zwolnił i znowu polizał Josha po ustach. Wysunął się i usiadł w poprzek wanny, aby móc się zaprzeć nogami o jej brzeg.
 Josh nabrał kilka głębszych oddechów, by się uspokoić. Poczuł, jak w jego lekko rozluźnioną dziurkę wpłynęło trochę wody. Wpierw pospiesznie zdjął z siebie przemokniętą bluzę i już całkiem nagi podsunął się do Masona. Był cały rozpalony, kiedy na niego spojrzał i klęknął. Potem sięgnął dłonią do swojego pośladka i odchylił go nieco, gdy zaczął opuszczać się na penisa mężczyzny.
 Pan domu przytrzymał go, a drugą dłoń położył mu na biodrze. Ścisnął go nawet dwa razy, a ustami sięgnął do jego klatki piersiowej i polizał po sutku. Josh czuł, jak mężczyzna ociera się swoim zarostem o jego rozpaloną skórę. Miał wrażenie, że aż palą go te miejsca. Zarost Masona był taki seksowny. Podobnie jak jego chuj, tym bardziej teraz, kiedy wchodził w jego dupcię.
 Josh opuścił się całkiem i objął Masona za szyję, od razu zaczynając się poruszać. Żywo i sprawnie, mimo zmęczenia, rozpalonych mięśni i płytkich oddechów. Chciał mu pokazać, jaki był dobry. I chciał to usłyszeć, więc co raz zerkał mu w oczy w poszukiwaniu aprobaty i przyspieszał, gdy starczało mu sił. Mason jednak tylko oblizał się lubieżnie i chwycił go za pośladki, rozchylając sobie i miętosząc w dłoniach.
 Josh ujeżdżał go dalej, po chwili pochylając głowę i dysząc głośno. Jego własny członek podrygiwał wyraźnie, a chłopak w pewnym momencie nie wytrzymał i chwycił go, zaczynając się masturbować. Nie ustawał jednak w swoich ruchach i wciąż brał w siebie penisa.
 Mason zawarczał, widząc, że chłopak sobie pomaga ręką, ale nie zdążył mu jej odtrącić, bo wyprężył się i wypiął biodra w górę w nagłym spazmie. Palce wczepił mocniej w pośladki Josha, ugryzł go w sutek i doszedł w jego dupie.
 Chłopak pisnął i cały zadrżał, równocześnie bardzo chaotycznie i szybko sobie trzepiąc. Udało mu się dzięki temu skończyć niedługo po swoim panu, na którego dosłownie opadł, dysząc głośno w jego szyję. Czuł w sobie wilgoć i było mu z tym błogo.
 Mason odchylił głowę do tyłu, opierając ją o ścianę. Pogładził plecy chłopaka jedną ręką, drugą sięgnął do jego dziurki, w której wciąż był jego penis. Pomasował ją z zewnątrz leniwie. Ta wciąż zaciskała się kompulsywnie, a Josh mocniej przycisnął się do mężczyzny. Był zmęczony i spełniony i miał nadzieję, że Masonowi się podobała jego inicjatywa.
 — Mmmm… ciężki jesteś — mężczyzna zamruczał po dłuższej chwili.
 — Tak? — Josh uśmiechnął się, jakby to była pochwała. Miał nadzieję, że chociaż trochę mięśni mu przybyło po tym codziennym ćwiczeniu.
 — Mhm… ale nie musisz schodzić — oparł Mason, a kiedy zauważył, że nie sięga do kranu, szturchnął Josha. — Dolej wody.
 Chłopak odsunął się odrobinę od mężczyzny i odkręcił kurek. Sporo wody wylali podczas seksu.
 — A z… twojego penisa też mam nie schodzić? — zapytał, gdy znowu spojrzał na Masona. Nie był świadom śladów po zębach, jakie miał na szyi i mocno zaczerwienionych od podgryzania ust.
 Mason tylko skinął głową i wyciągnął szyję do jego jednego ze śladów po ugryzieniu. Polizał ją z rozbawieniem.
 Josh zamrugał, a potem lekko się zaczerwienił.
 — Dobrze, że jest zima i mogę zakryć szalikiem. — Zaśmiał się krótko.
 — To wszystko będziesz musiał zakrywać szalikiem — odparł Mason i dosłownie zassał mu się na linii szczęki, tam też robiąc mu czerwony ślad. Chciał mu za wszelką cenę zrobić na złość.
 Josh jęknął i odsunął sobie jego twarz dłońmi.
 — Mason… no, jak dziwka jakaś będę wyglądać.
 Mężczyzna ugryzł go boleśnie w pierwszy lepszy palec ręki, którą chłopak go odpychał.
 — Bo jesteś dziwką. Moją prywatną dziwką i muszę cię oznaczyć, aby nikt na tej dupie nie położył swoich łap.
 W odpowiedzi poczuł, jak Josh odruchowo zaciska tyłek na jego penisie. Cofnął też szybko ugryzioną dłoń.
 — A jak będą pytać na badaniach, co tu robię, to co mam powiedzieć? Że pomagam w domu? — zapytał, żeby nie musieć odnosić się do jego słów. Wiedział, kim tu był, ale głupio mu było o tym mówić.
 — Możesz powiedzieć, że jesteś moim osobistym chłopcem do łóżka — odparł Mason, najwyraźniej na tyle zadowolony z seksu, że nie przejmował się marudzeniem Josha, tylko dalej oznaczał jego ciało większymi i mniejszymi śladami. Jakby chciał przerobić go na ludzkiego dalmatyńczyka.
 — A może daj mi coś jeszcze do roboty, żebym mógł jeszcze coś dodać, co uratuje mnie przed spaleniem się ze wstydu — mruknął Josh, starając się odpędzić od ust Masona, chociaż były przyjemnym doznaniem. Ale domyślał się, jak będzie potem wyglądać.
 — Możesz być… termoforem do łóżka. — Zaśmiał się mężczyzna, po czym szarpnął chłopaka za włosy i znowu brutalnie pocałował.
 Josh sapnął głucho, ale odpowiedział na pocałunek chętnie, obejmując przy tym Masona za szyję. Uśmiechnął się w jego usta na myśl, że oni tutaj się całowali, Anna z Eliotem w salonie, a Robert siedział w papierach.
 — A może… bym Robertowi pomagał? — zapytał znowu, kiedy na moment odsunął się od ust Masona. — Odbierał maile czy coś?
 Mason warknął pod nosem jakieś przekleństwo i spojrzał w oczy chłopaka.
 — Czy możesz w końcu przestać? Masz mi towarzyszyć, łazić mi przy nodze i się ze mną pieprzyć. To twoje zadania, a nie odbieranie maili czy wylizywanie naczyń w kuchni zamiast zmywarki.
 Josh spuścił wzrok, ale kiedy przez to zobaczył swojego penisa z kolczykiem, znowu go uniósł. Pokiwał tylko głową.
 — Tak, wiem… Ale jak już o łażeniu przy nodze, to nie poszedłbyś ze mną na spacer?
 Mason chwilę się zastanowił, po czym poklepał Josha po plecach nad powierzchnią.
 — Mogę. Ale teraz już wstań, to wezmę prysznic i coś zjem.
 Josh pokiwał głową i uniósł się ostrożnie, wysuwając z siebie penisa Masona. Nie patrząc na niego, cofnął się trochę w wannie i wypłukał tyłek ze spermy. Mason tylko poczochrał go po włosach, po czym, nie martwiąc się o wycieranie, wyszedł na mokrą podłogę. Skrzywił się przy tym i poszedł się opłukać pod prysznicem.
 Kiedy już się mył, Josh ulotnił się z łazienki, by się ubrać i zdążyć jeszcze zjeść coś przed wyjściem. I miał zamiar zrobić to, unikając jakoś reszty domowników, by chociaż teraz oszczędzić sobie ich wymownym spojrzeń na jego poznaczone po tym seksie ugryzieniami i malinkami ciało.



– 31 – Zatańcz ze mną
 


7 października 2012
 

Josh w sumie sam nie wiedział, co sprawiło, że miał taki dobry nastrój. Czy to powolne, świąteczne porządki, jakie zaczęła robić Anna w całym domu… W końcu miło było popatrzeć, jak wstąpiła w nią władcza siła i kogo tylko zobaczyła, to goniła go do pracy. Sam pomógł jej umyć okna na parterze i pierwszym piętrze. Eliot co chwilę był wysyłany na zakupy, wracał z wielkimi siatkami i musiał iść znowu, gdy okazało się, że Anna czegoś zapomniała. Nawet Robert unikał dziewczyny, bo i jemu dawała w kość. Przyjemnie też było popatrzeć za okno, gdzie padały wielkie płatki śniegu i ludzie użerali się z zaspami pod drzwiami swoich domów. A na domiar wszystkiego, kiedy Josh zszedł do piwnic, by poćwiczyć w siłowni i podszedł do radia, by włączyć sobie muzykę i nie siedzieć w ciszy, w odtwarzaczu zobaczył płytę George’a Michaela. Nie miał pojęcia, kto ją tu wstawił, ale aż wyszczerzył się do siebie.
 Włączył ją i chwilowo zapomniał o ćwiczeniach, gdy popłynęły pierwsze nuty „Faith”. Kiedyś, gdy jeszcze chodził po klubach w sielankowych czasach sprzed apokalipsy, miał swój jeden ulubiony. I tam właśnie często puszczano podobną muzykę.
 Z nieschodzącym z ust uśmiechem zaczął ruszać biodrami.
 Aż nie sposób było nie przypomnieć sobie teledysku do tego kawałka, gdzie jeszcze George Michael był symbolem seksu, a jego tyłek w niebieskich jeansach niemożliwie hipnotyzował. Josh oblizał się do tej myśli i zastanowił się, czy w salonie można podłączyć jakiś odtwarzacz i obejrzeć. Musiał koniecznie zapytać o to Masona. Sam głos wokalisty sprawiał, że miał te widoki przed oczami i do tych wyobrażeń żywiej machał tyłkiem.
 Przesłuchał połowę płyty, nim wreszcie wziął się za ćwiczenia. I na nich zeszło mu trochę czasu. Był świadom, że w piwnicy jest bezpieczny i Anna tutaj go nie dorwie.
 Wciąż miał dobry humor, gdy po południu wychodził na piętro, już zmęczony i głodny. Nawet pstrykał palcami do rytmu ostatniej piosenki, jaka leciała z odtwarzacza. Umył się po drodze w łazience dostępnej dla służby i w samych jeansach ruszył na poszukiwania jedzenia i kogoś z domowników.
 Nie dotarł jednak do kuchni, bo za rogiem niemalże wpadł na Masona. Ten jawnie zmierzył go spojrzeniem, po czym w końcu się uśmiechnął.
 — Myślałem, że uciekłeś — zażartował w dość mało zabawny sposób.
 — Byłem na siłowni. — Josh uśmiechnął się do niego szeroko i objął go za szyję bez pytania. Było aż namacalnie widać, jaki jest dzisiaj radosny. — A ty gdzie byłeś?
 Mason spojrzał na chłopaka ze zdziwieniem i delikatnie odepchnął go od siebie.
 — Wróciłem przed chwilą do domu.
 — Tęskniłem. — Josh uśmiechnął się pod nosem, zerkając w dół jego ciała. Mmm, te spodnie nawet lepiej leżały na Masonie niż na George’u Michaelu tamte jeansy w teledysku.
 Mason spojrzał na chłopaka podejrzliwie.
 — Brałeś coś?
 — To już pies nie może tęsknić za swoim panem? — Zaśmiał się, wciskając ręce w kieszenie swoich jeansów.
 — Może, tylko zwykle tak jawnie tego nie pokazuje — odparł Mason swoim zwykłym, mało sympatycznym tonem.
 — Wolałbyś, bym nie okazywał? — zapytał chłopak, ale nim mężczyzna zdążył odpowiedzieć, usłyszeli głos zbliżającej się Anny.
 — Josh? Jesteś tu? Pomógłbyś mi umyć podłogę w kuchni, bo ja… — Dziewczyna zacięła się, kiedy wyszła zza rogu i zobaczyła Masona. — Och… Dzień dobry, panie Awordz — zwróciła się do niego. Miała na dłoniach gumowe rękawiczki, nieco brudny fartuszek, w ręce szmatkę i sporą malinkę na szyi, którą nieudolnie chciała ukryć kołnierzykiem białej koszuli.
 Mason skinął jej głową na powitanie.
 — Okazuj — zwrócił się do Josha, po czym dodał do Anny: — Już idzie.
 Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało, po czym oddaliła się, zakłopotana faktem, że nawet nie zauważyła, że pan domu wrócił.
 Mason odprowadził ją spojrzeniem, po czym pochylił się do Josha i przyssał się do jego szyi, robiąc mu malinkę w tym samym miejscu, w którym miała dziewczyna.
 — Będziecie mieli do pary.
 Josh złapał się za szyję od razu. I tak był cały poznaczony przez ugryzienia Masona z ostatniego razu. Nawet Eliota trochę wcięło ostatnio, gdy to zobaczył.
 — Wredny jesteś — mruknął i rozmasował skórę.
 — Ciesz się, że jest ode mnie, a nie od niego — odparł mężczyzna i poklepał go po policzku, nim cmoknął go w usta. — A teraz idź.
 Josh pokiwał głową i poszedł wreszcie do kuchni, by umyć za Annę podłogi. Był zmęczony po treningu, ale podejrzewał, że dziewczyna nie mniej, bo od rana zajmowała się porządkami.

*

Mason siedział u siebie w pokoju na podłodze i przeglądał stare płyty. Większość muzyki co prawda miał w tej chwili na dysku, ale niektóre albumy ze starych czasów były jeszcze na krążkach.
 Anna w tym czasie krzątała się po jego łazience, myjąc ją na błysk. Zaglądała co raz do pokoju i uśmiechała się do siebie. Cieszyła się, że na razie w domu panuje dobra atmosfera. Bardzo chciała, by święta przebiegły przyjemnie. Miała tylko nadzieję, że badania lekarskie, które mieli mieć niedługo, nic w tej kwestii nie zniszczą.
 — Panie Awordz…? Mogę o coś zapytać? — rzuciła nieśmiało, gdy polerowała klamkę w drzwiach łazienki.
 — Mhm — mruknął, nie zaszczycając jej nawet krótkim spojrzeniem.
 — Czy… czy nie ma pan jakiejś rodziny, którą zechciałby pan zaprosić na święta? — spytała cicho.
 Mason na chwilę zastygł, słysząc pytanie, po czym spojrzał na dziewczynę.
 — A wyglądam ci na osobę, która ma jakąś rodzinę?
 Anna strapiła się nieco i z większą zawziętością zaczęła polerować klamkę.
 — Nie… — bąknęła cicho. — Ale… każdy jakąś kiedyś miał… To tak pomyślałam, czy może pan gdzieś… kogoś ma…
 Mason prychnął pod nosem.
 — Co najwyżej na cmentarzu.
 Anna spuściła wzrok na te słowa.
 — Przepraszam….
 — Nie masz co przepraszać, ja nie zamierzam, skoro i tak wiem, że ty nie prosisz mnie o dzień wolnego, aby uciec gdzieś na rodzinny, świąteczny obiad.
 Anna potaknęła pokornie i wrzuciła szmatkę do miski z wodą.
 — Pewnie i mnie by tu nie było, gdyby nie pan, panie Awordz. Mogłabym skończyć jak moja siostra u Solomona.
 — Mogłabyś, ale nie jest to pewne. Nie traktuj mnie, jakbym był twoim wybawicielem — syknął, nie lubiąc tego tematu. Nie umiał się odnaleźć w tym, że służba patrzyła na niego jak na kogoś dobrego.
 — Ja tylko… jestem wdzięczna — odparła cicho dziewczyna, biorąc miskę, by wyjść z nią z sypialni.
 Niezadowolony Mason fuknął pod nosem,.
 Kiedy Anna wyszła, drzwi za nią nie zdążyły się całkiem zamknąć, gdy do sypialni wszedł Josh. Wciąż miał na sobie same jeansy i najwyraźniej właśnie uporał się ze wszystkim, co mu poleciła dziewczyna. Widząc Mason siedzącego nad płytami, spojrzał na niego z zaciekawieniem i podszedł bliżej. Ten uniósł na niego wzrok i nim chłopak zdążył kucnąć, zwrócił się do niego.
 — Pachniesz chemią. Weź się umyj. I nie ubieraj.
 Josh zatrzymał się w połowie ruchu i zaciął się na moment.
 — A Anna już nie będzie wracać, by coś umyć? — upewnił się pro forma, ruszając do łazienki.
 Mason wzruszył ramionami.
 — To zamknij drzwi.
 Josh tylko mruknął coś na potwierdzenie i wyszedł, by się umyć. Sam czuł na sobie aż nader wyraźnie zapach wszystkich płynów do mycia, które dała mu Anna. Wziął więc dość długi prysznic i umył porządnie włosy. Kiedy już czuł, że pachnie po prostu sobą, wychylił się z łazienki i spojrzał w kierunku wejścia do sypialni.
 — A mogę bieliznę? — zapytał z nadzieją.
 Mason stał przy odtwarzaczu płyt i właśnie wkładał jedną do szufladki.
 — Nie — odparł tylko i włączył.
 Josh wypuścił ciężko powietrze nosem i wszedł nago do sypialni. Od razu usiadł na łóżku i zakrył sobie krocze pościelą.
 Z głośników popłynęła dość spokojna, niemalże nostalgiczna melodia. Mason pogłośnił jeszcze, po czym podszedł do Josha i bez słowa odsunął mu materiał z krocza.
 — To, że mówię nago, to nie znaczy, że masz się zakrywać czymś innym.
 Chłopak zacisnął uda i zarumienił się lekko, ale pokiwał pokornie głową.
 — Przesłuchujesz płyty? — rzucił pierwsze co mu przyszło do głowy, aby nie ciągnąć tematu jego nagości.
 — Tak. — Mason usiadł obok niego. — Idą te przeklęte święta, trzeba znaleźć te co bardziej tematyczne.
 — Dzisiaj w siłowni znalazłem George’a Michaela — odparł Josh z lekkim uśmiechem. — Dawno nie słuchałem… Aż mi się przypomniały czasy, jak jeszcze zdrowy byłem.
 — I co? — spytał mężczyzna, aby chłopak podjął temat.
 — Był taki klub, do którego z Tuckiem chodziliśmy i często puszczali. No i wiesz… tak mi się klimat przypomniał. I to wymykanie się z sierocińca, by pójść potańczyć… — Uśmiechnął się znowu.
 — To kiedy pierwszy raz się tak wymknęliście? Ile miałeś lat?
 — Hm… czternaście chyba. Ale do klubu nas nie wpuścili, widać było, że dzieciaki jesteśmy. Więc tylko po mieście się szlajaliśmy. Ale fajnie było… Tuck nawet potem mnie krył, jak wychodziłem… No, wiesz, spotkać się z facetami.
 — A wiedział? — spytał Mason, czując pewną niezgodność. Podobno przecież o to się pokłócili.
 — No… Wiedział, cały czas mu to nie przeszkadzało. Wywalił mnie, jak zacząłem chorować.
 Mason pokiwał głową, przypominając sobie. Przecież nawet na Sylwestra ten cały przyjaciel Josha, czekał przed klubem, w którym byli.
 — I ile miałeś wtedy, kiedy pierwszy facet cię wziął?
 — No… Ty mnie pierwszy… — Josh ściszył głos i oblizał nerwowo usta.
 Mason zrobił większe oczy, po czym uśmiechnął się szerzej.
 — Czyli twoja dziura należy tylko do mnie?
 — Nie tylko dziura — burknął Josh, czerwieniejąc mocno.
 Mason ściągnął brwi w pytającej minie.
 — Nie wmówisz mi, że wcześniej się nie jebałeś.
 — Jebałem. Ale mówisz, że moja dziura należy do ciebie, jakby tylko ona była warta, by do ciebie należeć… — Josh zaplątał się i spojrzał na niego z lekko zmarszczonymi brwiami. — No, rozumiesz, no…
 — Może — odparł Mason z drwiącym uśmiechem, znowu napalając się, jak widział zakłopotanie chłopaka. — Ale wyjaśnij mi dokładniej.
 Josh odetchnął głębiej i odpowiedział:
 — Bo to, że byłem, no… — znowu się zaciął i zaklął cicho pod nosem. — No, to, że byłem cholerną dziewicą, jak mnie do siebie wziąłeś, nie znaczy, że tylko moja dupa ma wartość… prawda? Więc jestem cały twój, a nie… tylko moja… dziura — skończył płasko.
 Mason sięgnął między jego nogi i złapał w palce jego kolczyk, samymi opuszkami.
 — Wydaje mi się, że nie. W końcu tu też oznaczyłem swoją własność — odparł i nim chłopak zdążył coś powiedzieć, cmoknął go z rozpędu w usta.
 Zaskoczony Josh stęknął, po czym uśmiechnął się szeroko. Słowa Masona potwierdziły to, co powiedział, więc cieszył się, że mężczyzna całego go uważa za swojego.
 — Tylko nie oznaczaj mnie już tak nigdzie indziej… — dodał ze śmiechem.
 Mason spojrzał mu w oczy swoimi ciemnymi.
 — Nie? — Zaciekawił się, po czym uśmiechnął do siebie szerzej, kiedy wpadł mu do głowy pewien pomysł. Nie zdradził go na razie Joshowi, postanawiając zostawić go jako prezent na święta.
 Josh od razu pokręcił głową.
 — Nie, nie chcę tam kolczyka, Mason, proszę — wydusił. — Wystarczy, że mi tam strzelasz, to też oznaczenie.
 Mason prychnął pod nosem, po czym sięgnął do chłopaka i ugryzł go w dolną wargę, nie mogąc złapać języka.
 — Nie. Nie myślałem o tym.
 Josh odetchnął cicho i oblizał usta.
 — Mhm… A ty też często chodziłeś do klubów, nie? — zmienił szybko temat, wracając do poprzedniego. Był mniej krępujący.
 — Co jakiś czas — odparł Mason, łapiąc go w talii i przewracając na plecy razem ze sobą. — I nie zmieniaj tematu. Gadaj, ile miałeś, cholero, lat, jak pierwszy raz się pieprzyłeś. Co za frajera wyhaczyłeś?
 — Czemu od razu frajera? — jęknął chłopak, obejmując go jedną ręką za szyję. — No, najpierw kilku pod klubem, jak jeszcze nie mogliśmy wchodzić, bo za młodzi byliśmy.
 — Bo dał ci się wydymać, zamiast cię wziąć — stwierdził mężczyzna z całkowitą pewnością w głosie.
 Josh spojrzał na niego z wyrzutem.
 — To źle? Dobrze pieprzyłem — mruknął.
 — Nawet jeśli. Zresztą… — zamruczał nisko i przewrócił się na chłopaka, całując go znowu w usta. — Dobra dupa mi się zachowała. — Zaśmiał się z wrednym uśmiechem. — I cały czas mi nie odpowiedziałeś, mała cholero, ile miałeś lat.
 — Szesnaście — mruknął Josh, patrząc na niego swoimi zielonymi, migdałowymi oczami. — A ty?
 — Prawie dwadzieścia — odparł Mason, patrząc na niego z góry. Po chwili ugryzł go w nos. — Że też ktoś się dał takiemu małemu gnojkowi.
 — Był dziwny… Chyba miał jakiś fetysz i chciał ostrzej niż umiałem. — Josh uśmiechnął się lekko. — No… Wiesz, tak jak ty teraz ze mną.
 Mason prychnął pod nosem.
 — To może powinniśmy go znaleźć?
 — Po co? Nawet nie pamiętam jego imienia — odparł Josh podejrzliwie i przesunął powoli dłonią po zarośniętej klatce piersiowej Masona. Mmm… aż musiał wychylić się bardziej i przesunąć po niej nosem.
 — Skoro tak lubił…
 — Ale… co byś niby chciał z nim zrobić? Nie pieprzysz nikogo innego… prawda? — Josh aż się odsunął od jego torsu i spojrzał żywo na jego twarz.
 Mason westchnął ciężko i zsunął się z Josha.
 — Nie — odparł zgodnie z prawdą. Nikt go nie kusił, nawet kiedy miał Josha. — Koleś co najwyżej mógłby się podzielić doświadczeniem, ale skoro nie znasz nawet imienia… — mruknął, tak naprawdę chcąc, aby chłopak się trochę podenerwował. Podobało mu się to w nim. Jak był zakłopotany, niepewny, a nawet czasami przestraszony.
 — Nie znam — potwierdził od razu, patrząc za swoim panem i nawet wyciągnął jeszcze głowę, łapiąc jego zapach. — A doświadczenie już mam. I dobrze się spisuję.
 — Mhm — mruknął Mason, obracając się na bok. Podparł głowę na dłoni, patrząc na chłopaka. Ładny był.
 Josh uśmiechnął się lekko na to potwierdzenie i pochylił się nad Masonem.
 — Zatańcz ze mną — poprosił.
 Mężczyzna zrobił pytającą minę, zaskoczony propozycją.
 — Co cię nagle naszło?
 — To przez tę muzykę. — Chłopak zaśmiał się i złapał go za dłoń. — Chodź… — Popatrzył mu prosząco w oczy i dodatkowo otarł się o jego policzek swoim.
 Mason westchnął ciężko, ale dał się pociągnąć i wstał.
 — I co chcesz tańczyć?
 — Nie wiem, leci muzyka, to się poruszajmy. — Josh uśmiechnął się, chwilowo starając się zapomnieć, że jest nagi i jego penis może chybotać przy każdym ruchu.
 Objął Masona w talii i zaczął ruszać biodrami. Mężczyzna zaśmiał się pod nosem, też go obejmując.
 — To jedna z bardziej niedorzecznych sytuacji, w jakiej biorę udział.
 — Czemu? Tylko tańczymy. — Josh uśmiechnął się szerzej, ruszając się z nim zgrabnie i stojąc dość blisko. — Nigdy jeszcze się nam nie udało.
 — Nie. Ale tańczenie tak… do muzyki w sypialni. Byleby się pokiwać na boki? — spytał Mason, wyglądając na nieprzekonanego.
 — Kiwanie się na boki jest fajne, jak się ma seksownego partnera — odparł Josh, ale kiedy przypadkiem stawał zbyt blisko, cofał się szybko, by nie ocierać się o niego penisem. Już chyba wolał, jak mu chybotał na boki, gdy ruszał biodrami.
 Mason prychnął pod nosem, ale nie skomentował. Mógł już z nim tak tańczyć, ale nie powstrzymał się, aby nie zsunąć dłoni na jego nagie pośladki i nie przysunąć go ciaśniej do siebie. Josh aż pisnął z zaskoczenia i objął Masona mocniej. Nie był pewien, czy ocieranie się z jego rękami w tamtym miejscu to dobry pomysł. Nie cofnął się jednak, tylko wciąż poruszał się z nim w rytmie muzyki. Było przyjemnie.
 — Mogliśmy tak wtedy… w klubie, w ścisku. — Uśmiechnął się i lekko przytulił do jego klatki piersiowej.
 — Aby ktoś cię jeszcze obcy mógł dotykać? — Mason spytał do ucha chłopaka.
 — Nie… jakbym był z tobą, to nikt by nie dotykał. Szczególnie jakbyś… trzymał ręce tak jak teraz — wydusił Josh, któremu aż się gorąco zrobiło od tego głosu, zapachu i dotyku.
 — Bym pokazał wszystkim, że jesteś moją dupą — mężczyzna zamruczał mu do ucha, w końcu wczuwając się w to powolne bujanie. Ocierał się o Josha.
 Chłopak stłumił stęknięcie w jego klatce piersiowej i przymknął oczy. Naprawdę dawno nie tańczył i chociaż nie było to w klubie i tańczyli bardzo powoli, było strasznie przyjemnie.
 — Mhm… To… wiedzieliby, że nie można. Bo moja dziura jest twoja. — Zaśmiał się nerwowo, odnosząc się do wcześniej wypowiedzi Masona.
 Ten faktycznie rozważał, czy może nie zabrać gdzieś Josha. Mógłby go wziąć w darkroomie. Aż zamruczał niżej.
 — Co mruczysz? — Zaśmiał się chłopak w jego klatkę piersiową.
 — Nic — zbył go Mason, sięgając drugą dłonią do jego tyłka i rozchylając połóweczki. Pomasował odbyt palcem.
 Josh momentalnie zacisnął pośladki na palcu i odetchnął gorącym powietrzem na klatkę piersiową przed sobą.
 — Mówiłem, że powinienem się ubrać — mruknął, gdy odzyskał głos. Tyłka jednak nie rozluźnił.
 — Po co? Tak by było dobrze, jakbyś nie spinał tak tej dupy — Mason zamruczał nisko i polizał go po uchu.
 — Bo mieliśmy tańczyć… — sapnął chłopak i odsunął lekko biodra od jego krocza. Nie chciał, by było czuć, że jest lekko twardszy niż przed chwilą.
 — Przecież tańczymy — odparł Mason, przyciągając go znowu do siebie i na siłę rozsuwając mu pośladki. — Będziesz lepiej się tak ruszał. — Zaśmiał się, napierając palcem na jego wejście.
 Josh zaburczał niezrozumiale, czerwieniejąc na twarzy. To było takie podłe ze strony Masona! Naraz jednak rozległo się pukanie do pokoju, a zaraz potem niski głos Eliota.
 — Panie Awordz? Anna mnie wysłała po płyn do kafelek, który zostawiła w pana łazience.
 Mason zawarczał nisko.
 — A to nie może umyć tych kafelek później? Mam zajęte ręce! — syknął na byłego wojskowego.
 Josh tylko mocniej zacisnął tyłek, czując, jak serce szybko mu bije.
 — A… nie mogę wziąć sam…? Anna bardzo chciała dzisiaj skończyć… — mruknął Eliot z lekkim zatroskaniem.
 — Nie sam! — sapnął Josh od razu i odepchnął się do Masona, jakby wojskowy miał tu teraz wparować.
 Mężczyzna jednak zareagował na ten gest przeciwnie, niż Josh by chciał. Przyciągnął go do siebie brutalnie i wbił w niego drugi palec. Zakręcił nimi głęboko. Drzwi i tak były zamknięte, więc Eliot mógł co najwyżej go usłyszeć.
 Chłopak zaskamlał i stłumił to szybko zagryzieniem zębów na dłoni. Aż stanął przy tym na palcach, jakby miało mu to pomóc się odsunąć od dłoni Masona. Stał przy nim blisko, z nieco sztywnym penisem, cały czerwony i niezdolny teraz wykrztusić protestu, by były wojskowy nie usłyszał.
 — To… proszę pana, mogę? — rozległo się znowu zza drzwi.
 — A jak myślisz, Eliot? Spieprzaj! — Mason syknął w końcu i pchnął Josha tak, że ten uderzył plecami o drzwi. Podciągnął mu nogę do góry, aby móc dalej pieścić go palcami w tyłku i przycisnął swoim ciałem.
 — Tak jest — mruknął mężczyzna zza drzwi i usłyszeli jego ciężkie, teraz dość pospieszne kroki.
 Dopiero kiedy umilkły, Josh gwałtownie wypuścił z płuc wstrzymywane powietrze i odchylił głowę do tyłu.
 — Jezu… — tylko to zdołał wydusić, łapiąc łapczywe oddechy. Jego tyłek kompulsywnie zaciskał się i rozluźniał na palcach mężczyzny.
 Mason długo nie dał mu spokojnie oddychać, bo zatkał mu usta swoimi, wcałowując się w nie mocno. Brakowało mu w tej chwili tylko nawilżenia pod ręką.
 Josh jęknął w pocałunek, czując, jak cały się rozpala przy Masonie. W tej chwili zwalił to na fakt, że jeszcze dzisiaj nie zdążył wziąć lekarstwa. Spróbował jednak rozluźnić tyłek, bo czuł bolesne tarcie na szparce. Mason też to czuł, więc po chwili oderwał się od Josha ustami spojrzał mu w oczy.
 — Obejmij mnie mocno i się trzymaj — rozkazał, jeszcze nie wyjmując z niego palców, ale łapiąc go drugą dłonią pod pośladek.
 Chłopak spojrzał mu szybko w oczy i objął go za szyję, przyciskając się do niego mocno. Już nie zważał na to, że Mason czuje przy tym jego wzwód na brzuchu. To było dosyć oczywiste w tej sytuacji.
 Mężczyzna dźwignął go i trzymając dłońmi za pośladki, z czubkami palców w jego szparce, przeniósł go na łóżko i na nie dosłownie go rzucił.
 Josh sapnął i spojrzał na swojego pana z dołu lekko wilgotnymi oczami. Na policzkach miał mocne rumieńce, podobnie jego klatka piersiowa była zarumieniona. Włosy jeszcze wilgotne na końcówkach po ich umyciu, a penis leżał mu ciężko na podbrzuszu.
 Chłopak uniósł się lekko na łokciu, nie spuszczając ze swojego pana spojrzenia. Ten stał między jego nogami, patrząc na niego pożądliwie i pewnie.
 — Rozłóż nogi i chwyć się pod kolanami — rozkazał.
 Josh zrobił duże oczy, ale czuł, że to nie czas na protesty. Poza tym… nie chciał protestować. Postawa Masona była tak niezdrowo przyjemnie przytłaczająca.
 Spuścił wzrok, ale chwycił się pod kolanami i podciągnął do siebie nogi, tym samym eksponując swoją szparkę. Zacisnął oczy i czekał na reakcję.
 Mason wpierw chciał kazać mu otworzyć powieki, ale rozmyślił się. Zajrzał do szuflady przy łóżku i wyjął z niej zarówno lubrykant, jak i taśmę, którą już kiedyś związał Josha. Oparłszy kolano na już pobudzonym członku chłopaka, obwiązał mu udo, razem z łydką, a następnie przełożył mu taśmę za głową i zaczął to samo robić z drugą nogą.
 Chłopak momentalnie otworzył oczy i spojrzał na swoje nogi. Tego się nie spodziewał! Serce zaczęło mu bić w galopującym tempie. Spróbował poruszyć nogą, ale taśma mocno trzymała. Nie wiedział jednak zupełnie, co powiedzieć, więc tylko wykrzywił usta i patrzył z trwogą na poczynania Masona.
 Ten, kiedy unieruchomił mu też drugą nogę, sięgnął po jego dłonie i przywiązał mu je do stóp.
 — Byłbym grzeczny i bez tego… — wydusił w końcu Josh, oblizując usta i niecierpliwiąc się coraz bardziej. Głównie faktem, że nie może dotknąć swojego penisa.
 — Wierzę. W końcu byś mnie nie zawiódł — odparł Mason, pochylając się do niego, między jego nogami. Najpierw pocałował go w usta, potem w mostek, a następnie liznął czubek penisa. — Apetyczny, ale teraz chwilę poczekasz — dodał i odsunął się od niego, łapiąc kilka głębszych oddechów. Przeszedł do łazienki.
 Josh popatrzył za nim ze zdziwieniem. Przecież Mason miał już lubrykant.
 Odetchnął głośno i spróbował się poruszyć, ale taśma na tyle dobrze trzymała, że jedyne co osiągnął, to przekręcenie się na bok. Sapnął i spojrzał z frustracją w dół na swojego sztywnego penisa. Zaskamlał prosząco w kierunku łazienki.
 Mason, kiedy z niej wyszedł, miał w dłoni środek do mycia podłogi. Widząc, w jakiej pozycji leży Josh, podszedł do niego. Zacmokał z niezadowoleniem, podciągnął chłopaka bardziej na łóżko, przekręcił znowu na plecy, po czym najpierw prawe, a potem lewe kolano przywiązał taśmą do brzegów łóżka tak, że ten nie mógł się przekręcić na bok.
 — No. — Skinął do siebie głową, po czym zabrał detergent i podszedł do drzwi wyjściowych.
 — Mason! — Josh krzyknął za nim od razu, robiąc duże oczy. — Gdzie idziesz?!
 — Odnieść to — rzucił mężczyzna, nie odwracając się na niego i wyszedł z pokoju.
 Chłopak popatrzył za nim z niemym niedowierzaniem. Przecież… był sztywny! I związany jak prosiak!
 Jęknął i szarpnął się, ale nic to nie dało. Potem spróbował znowu i zawarczał do siebie burkliwie. Dyszał ciężko zarówno z szoku, jak i podniecenia, przeklinając Masona w myślach.
 Na szczęście długo nie był sam, bo dosłownie po dwóch minutach drzwi znowu się otworzyły. Chłopak na moment wstrzymał oddech, ale na szczęście był to Mason. Zamknął za sobą drzwi i podszedł do Josha. Oblizał się na jego widok i pomasował po kroczu, a Josh od razu sapnął głośniej i poruszył biodrami, na ile mógł.
 — Nie zostawiaj mnie tak….! — jęknął z wyrzutem.
 — Bałeś się, że już nie wrócę? — spytał Mason i pogładził go po wewnętrznej stronie uda.
 — Ta… tak… — sapnął chłopak, oblizując nerwowo dolną wargę. Czuł się jak zabawka w jego rękach, a jego sztywny penis tylko wskazywał na to, że go to podnieca.
 — I że przyjdzie ktoś inny i cię dotknie… tu — Mason przesunął palcami po jego jądrach — albo tu? — Tym razem dotknął rowka.
 Josh momentalnie zaczerwienił się na myśl, że ktoś z domowników mógłby to zrobić. Za to palce Masona, nieco szorstkie, wydawały się takie drażniące, wręcz nieznośnie pobudzające.
 — Nawet… nie miałbym jak się ruszyć… — westchnął cicho.
 — Dobrze w takim razie, że cię nie zakneblowałem, bo byś nawet nie mógł zaprotestować. Taki… rozłożony zachęcająco. — Mason oblizał się, pożerając go wzrokiem. Josh już widział, jaki ma wzgórek w spodniach.
 — Bo mnie tak… tak związałeś jak zwierzynę jakąś — sapnął, przez moment nie mogąc oderwać wzroku od jego krocza.
 — Mhm… — potwierdził Mason, podziwiając swoje dzieło. Po chwili kucnął przed łóżkiem między nogami Josha i sięgnął po lubrykant. Nałożył go sobie dużo na dłoń i sięgnął do szparki chłopaka. Od razu wsunął w niego dwa palce.
 Josh podrygnął z piskiem zduszonym zaciśnięciem zębów na dolnej wardze. Tym razem jednak palce mężczyzny łatwiej w niego weszły dzięki poślizgowi i dużo więcej przyjemności sprawił ruch w jego wnętrzu. Sam nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. W końcu nawet nie mógł dotknąć swojego penisa. A Mason dalej bawił się jego szparką, obserwując ją z zaciekawieniem. Jak zaciska się na jego palcach, aby po chwili rozluźnić. Robił to długo, bardzo długo. Dokładając wreszcie trzeci palec, drugiej dłoni. Rozchylił go przy tym.
 — Nnnn… — jęknął Josh, wiercąc się z niecierpliwością, czego powodem mógł być jego coraz bardziej sztywny penis i pulsująca dupcia.
 — Jesteś różowiutki — rzucił Mason, po czym sięgnął po lampkę nocną, zapalił ją, zdjął klosz i przyświecił sobie, aby lepiej widzieć.
 Josh zamrugał i spłonił się po czubki uszu.
 — Boże, nie patrz! — jęknął, starając się rozpaczliwie zacisnąć szparkę. Było mu tak wstyd!
 Mason nie posłuchał go i rozciągnął, używając trochę siły.
 — Nie zaciskaj się, bo zobaczę krew — upomniał go.
 Josh stęknął rozpaczliwie, bijąc się z myślami. Czuł się jak jakiś eksponat albo dziwka. W tym drugim nie było nic dziwnego, skoro taką rolę spełniał, ale nie zmieniało to faktu, że czuł się absolutnie zażenowany.
 Zacisnął powieki, ale dziurkę jednak z wahaniem rozluźnił.
 — No — usłyszał w końcu spomiędzy swoich nóg, kiedy Mason mógł zobaczyć tyle, ile chciał. Wsunął w niego cztery palce, pieprząc go nimi i rozpychając.
 Z ust chłopaka co raz wydobywały się głośne jęki i zwierzęce skomlenie, gdy palce trafiały w jego prostatę. Dodatkowo to rozpieranie szparki działało na niego niemożliwie pobudzająco. Wił się, mimo skrępowania.
 — Mas… Masooon… błagam… — wyjęczał.
 Mężczyzna nie przestawał. Odstawił lampkę na bok i polizał jego penisa. Ten aż drgnął, a Mason tylko przyspieszył ruchy dłonią. Nim Josh doszedł, odsunął się i wyjął z szuflady gumową opaskę, jaką stosowało się podczas pobierania krwi. W kilku ruchach zamienił ją na pierścień na penisa i założył go Joshowi na nasadę.
 — Nie, nie! — wykrztusił chłopak, widząc to, a jego związany penis zadrgał. Josh opuścił głowę ciężko na poduszki, dysząc ciężko. Był cały czerwony na twarzy, a jego ciało rozgrzane i drżące.
 Mason był głuchy na jego prośby. Kiedy skończył, polizał go po penisie i ponownie wsunął w niego trzy palce jednej dłoni. Drugą rozpiął sobie własne spodnie, już nie wytrzymując ciśnienia.
 Chłopak nie był w stanie wykrztusić nic składnego. Na przemian to jęczał, to skamlał błagalnie. Penis aż go bolał od powstrzymywanego orgazmu, a z wnętrza tyłka wciąż dochodziły kolejne fale nieznośnej przyjemności.
 Mason jeszcze kilka minut tak się z nim bawił, aż w końcu wylał na swojego penisa dużą porcję lubrykantu, nie czekając, ani nie kłopocząc się rozbieraniem do końca. Wbił się w niego.
 Josh krzyknął i wygiął mocno kręgosłup. Łapał gwałtownie powietrze i zaciskał mocno dłonie w pięści. Popatrzył błagalnie w oczy Masona.
 Ten tylko powarkiwał, wbijając się w niego. Brał sobie chłopaka w posiadanie. Całkowicie. Nie tylko jego ciało, ale i umysł, i świadomość w tej chwili. Jego członek zatapiał się w wilgotnej dziurce chłopaka i mlaskał za każdym razem.
 Josh zupełnie odpływał, nie mogąc zapanować ani nad drżeniem swojego ciała, ani nad dźwiękami, które wydobywały mu się z ust. Nieraz były mało ludzkie. Tyłek wydawał się go palić z rozkoszy, a penis aż bolał. Wszystko mu teraz mówiło, że musi go dotknąć. Wił się więc na łóżku i jęczał całkiem głośno, czasem aż nie mogąc złapać oddechu. Był w ogóle nieobecny. Penis, który penetrował go mocno i do tego ręka pieszcząca samą główkę jego członka były wręcz nieznośne.
 W końcu chyba tylko cudem usłyszał, że Mason warczy nad nim i dochodzi z głośnym jękiem. Od razu też sięgnął do penisa Josha, zdejmując mu gumową opasę jednym pociągnięciem.
 Chłopak krzyknął, już i tak połowicznie nieprzytomny, a z jego obolałego penisa wystrzeliła sperma. Całe jego ciało odpowiedziało mocnym drżeniem, a on zupełnie zamknął oczy, starając się nad tym zapanować. Świadomość jednak zupełnie mu odpłynęła i ledwo przyswajał, co się wokół działo.
 Mason jeszcze chwilę się w nim poruszał, rozkołysany, by w końcu się z niego wysunąć i pochylić, całując krótko w spierzchnięte wargi. Pogładził go jeszcze po policzku, nim wstał, aby rozciąć więzy. Jak tylko to zrobił, ciało chłopaka zupełnie bezwładnie opadło na pościel. Nie był w stanie nawet przekręcić się na bok, by znaleźć jakąś wygodną pozycję. Był zupełnie wyczerpany i nieobecny.
 Mason chwilę na niego patrzył. Podobało mu się to.
 W końcu klęknął kolanem na łóżku, pociągnął Josha za ramiona i ułożył go na boku. Przykrył go i poszedł się umyć. Okna nie otworzył, mimo że w pokoju było duszno. Nadal miał obiekcje do zostawiania chłopaka sam na sam z otwartym oknem. Ten jednak teraz na pewno nie miał zamiaru nigdzie wyskakiwać. Nie, kiedy już zupełnie odpłynął, całkiem umęczony, z wilgocią między pośladkami, której świadom teraz zupełnie nie był.



– 32 – Lekcja pokory
 


16 października 2012
 

Mason podał kurtkę, bluzę oraz szalik Robertowi, po czym schylił się, by zdjąć ciepłe buty. To całe ubieranie i rozbieranie go męczyło, ale na szczęście nie było aż tak zimno jak zapowiadali ani nie padało.
 — Podać coś panu? — zapytał Robert, a pan domu pokręcił głową.
 — Nie, niedługo znowu wychodzę. Gdzie jest Josh?
 — Ostatnio go widziałem w siłowni, proszę pana. Podejrzewam, że wciąż tam jest.
 — To w takim razie możesz za jakieś pół godziny podstawić samochód — odparł i ruszył w stronę siłowni. Zszedł po schodach na dół i zajrzał do środka.
 Ujrzał Josha leżącego na niebieskiej macie, w samych krótkich, sportowych spodenkach. Unosił się i opadał rytmicznie, robiąc brzuszki. Szło mu nawet dobrze, widać było, że nie ma zadyszki, a mięśnie na jego brzuchu z każdym ruchem ładnie się spinały.
 Mason oparł się o framugę drzwi, tylko go obserwując. A był to zdecydowanie przyjemniejszy widok niż te, które doświadczał na siłowni, kiedy sam ćwiczył z innymi zdrowymi. Co prawda było tam kilku, którzy wyglądali nawet lepiej niż on, ale to, co miał teraz przed oczami, dostatecznie mu się podobało.
 Josh najwyraźniej jeszcze nie zorientował się o jego obecności. Nadal robił brzuszki i dopiero po kilkunastu kolejnych zatrzymał się nagle, pociągnął nosem, jakby węszył, po czym odwrócił głowę w kierunku wejścia. Momentalnie uśmiechnął się szeroko.
 — Mason!
 — Jak pies, doprawdy — odparł mężczyzna, mimowolnie się uśmiechając. — No, chodź przywitać swojego pana. — Zaśmiał się, pochylając się i klepiąc w uda, jakby właśnie przywoływał zwierzaka.
 Josh zaczerwienił się i odruchowo spuścił wzrok, ale uśmiech nie zszedł mu z twarzy. Wstał, sięgnął jeszcze po ręcznik i przewiesiwszy go przez ramię, ruszył szybko do Masona.
 Mężczyzna uśmiechnął się szerzej i nawet pozwolił sobie przygryźć dolną wargę. Kiedy chłopak był już dość blisko, chwycił go za rękę, pociągnął na ścianę i pocałował mocno. Josh jęknął z zaskoczenia i cały zadrżał. Jednak odpowiedział na pocałunek chętnie i mocno, zamykając przy tym oczy. Złapał Masona za bluzkę, ściskając jej skraj.
 Mężczyzna objął go jednym ramieniem za szyję, a drugą dłoń położył mu na spoconym brzuchu. Całował go przy tym dalej. Mocno i zdecydowanie. Josh odruchowo spiął mięśnie brzucha i miał nadzieję, że mężczyzna doceni jego wysiłki. Czuł, że może nie ma jakichś wielkich postępów, ale miał nadzieję, że jakiekolwiek były.
 Mason zaburczał w jego usta i ukąsił go jeszcze w dolną wargę, nim się odsunął. Spojrzał na ciało chłopaka i poklepał go po brzuchu.
 — Pewnie czekasz na jakąś pochwałę, co?
 Josh uśmiechnął się i sam spojrzał w dół.
 — No, powiedz, że jest lepiej — odparł, znowu unosząc na mężczyznę spojrzenie.
 Mason wsunął dłonie w kieszenie spodni, przyglądając mu się. W końcu zerknął mu w oczy.
 — Tak myślisz?
 Chłopak tylko pokiwał twierdząco głową, cały czas patrząc na niego intensywnie i wyczekująco. Ćwiczył nie tylko dla siebie, ale i w dużej mierze dla Masona. Chciał dobrze wyglądać i już nie chudnąć, by mu się podobać.
 — Hm… — mruknął Mason. — No może — zgodził się z nim, podpuszczając go. Widział, że mięśnie brzucha są bardziej wyraźne niż jakiś czas temu. Tak samo ramion.
 Josh oblizał nerwowo usta.
 — Na pewno… trochę chociaż — rzucił. Wolałby coś więcej niż „może”. Przecież spędzał tu każdy ranek i ćwiczył kilka godzin! — Dużo ćwiczę… nie tylko mówienie niegrzecznych rzeczy z pornosów — dodał z lekkim uśmiechem.
 Rozbawił Masona tą uwagą.
 — I jak ci to idzie, to ostatnie? Lepiej niż hodowanie tego małego sześciopaka? — Zaśmiał się i pogładził go znowu po brzuchu. Przechylił się też do jego twarzy i pocałował w policzek, tuż pod okiem.
 — No… nie idzie… Oni wiecznie tylko krzyczą „pieprz mnie mocniej” i takie tam… — mruknął chłopak, lekko się czerwieniąc.
 Mason wyciągnął dłoń i pogłaskał jego zarumienioną twarz.
 — A ty co byś zamiast tego chciał krzyczeć?
 — Nie wiem… Mason, miałeś powiedzieć o moich efektach z treningów — jęknął Josh, tylko bardziej się pesząc przez tę rozmowę.
 Mason pogładził go jeszcze po policzku kciukiem, rozkoszując się jego zawstydzeniem.
 — Zadałem ci pytanie.
 — Ale ja nie wiem, co bym chciał krzyczeć — mruknął Josh, patrząc na jego klatkę piersiową zamiast w oczy. — Nie, że mocniej, bo i tak mnie… no, mocno pieprzysz… — Kurwa, pomyślał, chcąc już skończyć tę rozmowę, bo czuł się idiotycznie. — Tylko tak, wiesz… po prostu krzyczeć, bo to znaczy, że tam trafiasz… gdzie trzeba.
 Mason odetchnął ciężej, czując ten charakterystyczny, przyjemny ścisk ekscytacji gdzieś w środku. Pochylił się znowu do chłopaka i liznął go po płatku ucha.
 — Grzeczny. Tak mi możesz mówić — pochwalił i pogładził go po brzuchu. — A do tego tak o siebie dbasz, aby mi się podobać. Będzie nagroda.
 Na te słowa Josh od razu uniósł na niego spojrzenie, a jego oczy wydawały się błyszczeć.
 — Nagroda? — dopytał się, oblizując usta.
 Mason skinął głową i cmoknął go jeszcze raz w tę roześmianą twarz, nim się odsunął.
 — Tak, więc idź na górę, weź prysznic i się przyzwoicie ubierz.
 Josh jeszcze się zawahał, czy nie dopytać o szczegóły, ale w końcu tylko przytaknął i wyszedł szybko z siłowni, uśmiechając się przy tym do siebie.
 Mason obejrzał się jeszcze na pomieszczenie, uśmiechnął pod nosem i wyszedł za nim. Poszedł wpierw do kuchni, by napić się kawy, nie licząc na nią, kiedy już wyjdą.
 Zastał tam Annę, która od razu zrobiła mu ten aromatyczny, czarny napój i kiedy mężczyzna powoli go sączył, wróciła do wcześniej przerwanej czynności. Czyli usiadła również przy stole i skreślała z dużej listy zakupów produkty, które już miała kupione na święta. Nie myślała zupełnie o badaniach lekarskich, które miały odbyć się lada dzień. Bardziej jej głowę zaprzątało, jak sprowadzić do domu choinkę, żeby Mason się nie dowiedział i miał niespodziankę.
 Pan domu nie przeszkadzał jej, nie zagadywał, tylko czekał na Josha. Minęło jeszcze kilka minut, nim ten wreszcie pojawił się w kuchni. Był umyty i miał na sobie jasne jeansy oraz ciepłą, granatową bluzę z kapturem. Spojrzał na Annę, a potem na Masona.
 — Już — oznajmił, jakby nie było widać.
 Mason obejrzał go od góry do dołu.
 — Masz coś pod tym? — spytał, wstając już ze stołka i przy okazji dziękując dziewczynie za kawę.
 Anna tylko potaknęła, całkowicie skupiona na swojej liście zakupów. Josh natomiast podwinął bluzę, ukazując Masonowi jeszcze bluzkę z długim rękawem, którą miał pod spodem.
 — Mhm, tę co mi Anna kupiła ostatnio.
 Mason skinął głową i ruszył w stronę drzwi wyjściowych.
 — Przejedziemy się kawałek jeszcze — dodał, kiedy już zakładał buty.
 Josh od razu uśmiechnął się do siebie i założył zimowe buty i kurtkę. Spacer. Wow, o tym nie pomyślał. Dawno nie był nigdzie z Masonem. A kiedy wyszli, przed wejściem do rezydencji czekał samochód. Kierowca od razu wysiadł, aby otworzyć im drzwi. Na to Josh nieco uniósł brwi, ale wszedł z Masonem do czarnego samochodu.
 — Gdzie jedziemy? — zapytał od razu, kiedy tylko kierowca zamknął za nimi drzwi.
 — Na Brooklyn — wyjaśnił Mason, wyjmując jeszcze telefon z kieszeni i coś na nim pisząc. Schował go od razu, jak tylko wysłał wiadomość.
 — Po co? — spytał Josh, wyglądając za okno na zimowy krajobraz ulic Manhattanu.
 — Na ten twój wymarzony, wybłagany i wymęczony spacer i w odwiedziny. Zresztą zobaczysz.
 — Okej — odparł Josh, odchylając się wygodniej w fotelu i spojrzał z uśmiechem na Masona. — Fajnie, że święta idą, co? Wieczorem super wyglądają te światełka na drzewach — dodał odnośnie lampek zawieszonych na drzewach, które rosły w równych odległościach wzdłuż głównej drogi.
 — Mhm — przytaknął Mason, obserwując chłopaka, a nie widoki za oknem. Te lub podobne mijał codziennie.
 — A potem Sylwester… — Josh uśmiechnął się do siebie lekko na wspomnienie tamtego Sylwestra, kiedy całował się z Masonem. — Masz jakieś plany…?
 — Nie. Na pewno nie wybieram się do żadnego klubu.
 — Eliot i Anna coś mówili, że by chcieli gdzieś wyjść… Jak im pozwolisz.
 — Gdzie niby? — Zaintrygowany Mason od razu spiął się. Że też o czymś dowiaduje się później.
 — No… Anna coś mówiła, że chcieliby sobie zrobić taki, wiesz… romantyczny spacer i popatrzeć na sztuczne ognie z Central Parku. Na pewno coś będzie organizowane.
 Mason skrzywił się ze sceptyczną miną.
 — Romantyczny spacer. Też coś. — Machnął ręką. — Ale niech se idą, byleby potem nie było z tych ich romantycznych spacerków i całej reszty problemów.
 — Nie powinno — odparł Josh, co raz wyglądając przez okno, by zobaczyć, gdzie jadą. — Ale powiedz jeszcze, po co jedziemy na Brooklyn? — spytał ponownie, podsuwając się do mężczyzny i łasząc policzkiem do jego ramienia.
 — Nie mówiłem ci już? — spytał Mason, a po chwili obaj usłyszeli dźwięk nadchodzącej wiadomości, więc mężczyzna wyjął komórkę i odczytał ją. Josh jednak nie mógł nic zauważyć. Mimo że próbował, zaglądając mu przez ramię.
 — Mason…
 — Hm?
 — No… powiedz.
 — Co?
 — Po co jedziemy — męczył go Josh, kładąc mu podbródek na ramieniu. Nie przejmował się kierowcą, który i tak skupiony był na drodze.
 — Na spacer i w odwiedziny. Już ci mówiłem. Ile razy mam się powtarzać?
 Josh wykrzywił lekko usta, patrząc na niego z bliska. Mason był taki… taki przystojny i miał w sobie ten drapieżny, niebezpieczny pierwiastek. Strasznie go to kręciło.
 Mruknął tylko potakująco i tak czując, że nic więcej nie zyska. Mężczyzna też już nic nie dodał, aż kierowca nie zatrzymał się po jego prośbie. Byli niedaleko małego, miejskiego skweru, udekorowanego już na święta.
 Mason wyszedł z samochodu, nie czekając, aż ktoś mu otworzy drzwi. Josh podążył za nim i wsadził dłonie w kieszenie kurtki, gdy mocniej zawiało. Na szczęście ścieg nie padał, więc mógł swobodnie rozejrzeć się po okolicy.
 Niewielki, miejski skwer, z ławeczkami, kilkoma drzewami na krzyż i wysoką choinką na środku musiał wyglądać jeszcze piękniej, kiedy było zupełnie ciemno. Teraz wydawał się też niemal bajkowy w porównaniu z wysoką siatką z drutem kolczastym po drugiej stronie ulicy.
 — Przejdziemy się? — Mason spytał chłopaka, wskazując uliczkę kolorową od witryn sklepowych, rozpościerającą się zaraz za skwerkiem.
 — Mhm — Josh poparł go, uśmiechając się mimowolnie. Ruszył u boku Masona rozglądając się i co raz podchodząc do jakiejś witryny sklepowej. W sumie nawet nie mógł marzyć o jakiejkolwiek z rzeczy wystawianych na wystawach, bo już od dawna nie miał swoich pieniędzy. Miło jednak było popatrzeć.
 Jego pan w tym czasie szedł środkiem, obserwując go z mimowolnym, rozleniwionym uśmiechem. Czasami, w takich momentach jak ten, Josh kojarzył mu się z takim szczeniakiem biegającym od jednego interesującego miejsca do drugiego. Z merdającym ogonem rzecz jasna.
 Josh tymczasem uśmiechnął się na widok kalendarza z artystycznymi zdjęciami męskich ciał, jaki wystawiony był na jednej z witryn. Potem obejrzał wystawę zabawek dziecięcych, na dłużej zatrzymując wzrok na miniaturowej kolejce górskiej, a potem zupełnie się zatrzymał, gdy stanął przed sklepem zoologicznym, na którego wystawie widać było głównie klatki z ptakami. Te zaczęły skrzeczeć rozpaczliwie po dłuższej chwili wgapiania się w niego, a Josh zmarszczył groźnie nos.
 Mason podszedł do niego, kiedy chłopak został w tyle. Spojrzał na ptactwo.
 — Chyba cię nie lubią — zawyrokował.
 — Może czują zwierzę, a nie człowieka. — Josh zaśmiał się gorzko, cofając się krok od witryny, ale nie spuszczając oczu z wielkiej, skrzeczącej papugi.
 — Przez szybę? Mało prawdopodobne — odparł Mason, nadal trzymając dłonie w ciepłych kieszeniach kurtki. Pod szyją był opatulony grubym szalikiem.
 Josh spojrzał na niego i wzruszył ramionami.
 — Może… Idziemy dalej, hm?
 Ten skinął głową, ruszając na powrót wzdłuż ulicy.
 — W ogóle… — zaczął, patrząc na chłopaka. — Chcesz coś na święta?
 Josh aż uniósł brwi, zaskoczony tym pytaniem. Przez moment tylko patrzył na Masona, jakby analizował, czy się nie przesłyszał.
 — Pre… zent w sensie….? — musiał dopytać.
 — A co innego?
 Josh zaczął myśleć gorączkowo, co by mógł chcieć dostać. Szedł przy tym u boku mężczyzny, ze skupionym spojrzeniem wbitym w śnieg pod nogami.
 — Nie wiem… Rolki może, mówiłem ci, że kiedyś jeździłem. Albo byś mi pozwolił sobie poddasze jakoś fajnie zaprojektować… Albo nie, może telefon taki mój? Albo byś mnie na basen zapisał? Nie wiem, muszę pomyśleć! — jęknął.
 — To pomyśl — odparł mężczyzna, aż trochę zaskoczony ogromem pomysłów, jakie miał chłopak. Wolałby jednak, aby to, co Josh sobie wyduma, ograniczało się do niebycia samemu bez opieki. — A telefon ci raczej niepotrzebny, skoro byś miał tam może trzy kontakty.
 Josh zagryzł wargę, musząc przyznać mu rację.
 — No… Chociaż wiesz, jak wyjdę sam i mnie na przykład coś zatrzyma po drodze, to jakby się Robert… albo Anna martwili gdzie jestem, to tak na wszelki wypadek… — odparł z wahaniem, nie insynuując, że Mason mógłby się o niego martwić.
 Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał an Josha srogo.
 — Co? — syknął, nie wierząc, że jego intencje są źle odbierane. Nadal. — Pomyśl jeszcze raz nad tym, co powiedziałeś i się popraw.
 Josh zamrugał, nie wiedząc, o co chodzi. Również przystanął.
 — Ale…
 — Co „ale”? — Mason wyglądał na poirytowanego. — Anna i Robert?! — fuknął. — Bo ja cię pilnuję jak złotej kury, a ty, kurwa, Anna i Robert. Może jeszcze Eliot, którego wpierw nawet nie chciałeś widzieć i wolałeś, aby zdechł pod mostem, niż by z nami mieszkał?!
 Josh najpierw zacisnął usta nerwowo, widząc, że go zdenerwował, ale potem jakoś tak nie mógł powstrzymać się przed lekkim uśmiechem. Mason się martwił. Oczywiście wiedział to, ale w tym kontekście brzmiało jakoś… cieplej.
 — Przepraszam — odparł więc tylko, zagryzając wargę, by się za bardzo nie uśmiechać.
 Mężczyzna fuknął pod nosem i tylko pokręcił głową, ruszając znowu wzdłuż ulicy. Do Josha nawet nie zwrócił się w żaden sposób.
 Chłopak szybko podążył za nim i po drodze nie mógł się powstrzymać, by nie wychylić się i nie pocałować go w policzek. Nie zwracał specjalnie uwagi na przejeżdżające samochody ani nawet, tak bardzo jak zwykle, na wojskowych. W końcu szedł z Masonem, nie mogli go zatrzymać.
 Mężczyzna zerknął na niego i widząc jego beztroski uśmiech, prychnął pod nosem.
 — No i co się tak cieszysz?
 — Bo mój pan się o mnie martwi — odparł Josh, wciskając ręce w kieszenie kurtki i patrząc na niego bokiem z lekkim uśmiechem.
 — Geniusz dedukcji. Doprawdy, geniusz — prychnął Mason, po czym niespodziewanie objął go w pasie, przyciągając do siebie. — Jesteś głupi czasami, mówiłem ci to kiedyś?
 — Mhm. Wiele razy — odparł Josh, mimo to nadal się uśmiechając. Patrzył tylko na obejmującą go rękę i nie przeszkadzało mu zupełnie, jak władczo to robi. Wręcz przeciwnie, chciał być jego. Należeć do niego.
 Mason już nie skomentował, tylko poprowadził chłopaka jeszcze kawałek, po czym skręcił w jedną z uliczek. Minął trzech żołnierzy, którzy stali na rogu i truchtali w miejscu, najwidoczniej starając się rozgrzać. Nie obejrzał się na nich, tylko po kilku metrach stanął pod drzwiami apartamentu przerobionego ze starego budynku. Zadzwonił do domofonu z kamerą.
 Josh zmarszczył pytająco brwi, patrząc to na Masona, to na budynek. Nie miał pojęcia, co mogą robić w takim miejscu.
 Po chwili na ekranie pokazała się twarz mężczyzny z wąsami.
 — Tak? — spytał uprzejmym tonem.
 — Byłem umówiony. Mason Awordz.
 — Tak jest, proszę pana. Już otwieram i zapraszam do środka — zachęcił, a drzwi frontowe, przy których stali, faktycznie się otworzyły. Mason pociągnął do nich Josha, wprowadzając go do środka, gdzie powitał ich ten sam mężczyzna co przed chwilą w interkomie.
 Ubrany był bardzo elegancko, w dwuczęściowy garnitur i muszkę pod szyją. Siwe włosy zaczesane miał do tyłu. Od razu skojarzył się Joshowi z Robertem i jak się okazało, słusznie, bo zapewne pełnił tę samą rolę.
 — Mogę wziąć panów odzienie wierzchnie? — zapytał uprzejmie, a Josh odruchowo cofnął się o krok, widząc, że są u innego zdrowego. Nie wiedział, czego się spodziewać. Zerknął więc pytająco na Masona.
 Ten tylko zdjął kurtkę i podał ją mężczyźnie, po czym spojrzał na Josha, tak samo jak lokaj. Chłopak więc również oddał swoją kurtkę i stanął bliżej swojego pana.
 — Zapraszam panów do salonu — powiedział lokaj, wskazując im wejście do gościnnego pokoju, równocześnie odwieszając ich ubrania na wieszak obok.
 Mason ruszył przed siebie, nie kłopocząc się tym, aby lokaj ich poprowadził. Z obojętną miną mijał bogaty wystrój przedpokoju i dość wyuzdane obrazy wiszące na ścianach w ozdobnych ramach. Wszedł też bez pukania do salonu, który znajdował się za dwuskrzydłowymi drzwiami.
 Cały był zaprojektowany w ciemnoczerwone kolory. Nad wysokimi oknami zawieszone były bordowe, ciężkie zasłony. Dywan był miękki i podobnego koloru. W wielu miejscach stały lampy z kloszami z frędzelkami, no i kanap też nie było mało. Do tego jeszcze ekskluzywny barek i kolejna porcja obrazów i luster. Josh aż nie mógł oderwać wzroku od całego wystroju i był nim tak zafascynowany, że nawet nie zauważył, jak z drugich, szklanych drzwi wchodzi do salonu przeszło czterdziestoletni, elegancki mężczyzna. Miał bardzo ciemne, choć nie tak jak Mason, spojrzenie i pociągłą, może nieco przypominającą drapieżnego ptaka, ale bardzo poważną twarz. Ubrany był też nienagannie, w stalowoszary garnitury.
 — Witam, panie Awordz. Widzę, że przybył pan z osobą towarzyszącą — odezwał się, podchodząc do nich, a Josh od razu skierował na niego spojrzenie, na razie nic nie mówiąc, bo nie miał pojęcia, co tu robią. No i Mason powinien wykonać pierwszy ruch.
 — Ta, zabrałem Josha ze sobą. Jest mój — powiedział mężczyzna i podszedł do gospodarza, by podać mu dłoń. — Więc nie musisz być tak formalny — dodał i nie kłopocząc się, aż miejsce zostanie mu wskazane, usiadł na szerokiej, miękkiej, pikowanej kanapie. Poklepał miejsce obok siebie, zerkając na Josha, który rzucił gospodarzowi krótkie „dzień dobry” i usiadł obok Masona.
 — Dobrze. Napijecie się czegoś? — zapytał najstarszy z zebranych, siadając na fotelu naprzeciwko nich.
 — Nie mam co liczyć na kawę? — spytał Mason i spojrzał znowu na Josha. — A jemu… sok? Wodę?
 Gospodarz przytaknął i pstryknął palcami, a zza progu do salonu sekundę później wkroczył ten sam lokaj, który ich wpuścił do domu.
 — Przynieś kawę dla pana Awordza i sok dla naszego drugiego gościa.
 Kiedy lokaj przytaknął i się ulotnił, mężczyzna znowu spojrzał na Masona.
 — Więc… przyszedłeś go zobaczyć? — Uśmiechnął się pod nosem dość specyficznie.
 — Można tak powiedzieć. To taka… mała przestroga dla Josha i chyba jeszcze dla niego — odparł Mason i spojrzał na siedzącego obok niego chłopaka. — Pamiętasz twojego ukochanego przyjaciela z Internetu? Tego całego Kapera… Kaprana, czy jakoś tak?
 — A dokładniej Percy’ego Thorntona — uściślił gospodarz, obserwując ich spokojnie.
 Zdumiony Josh popatrzył po nich.
 — Pamiętam… Ale… co z nim? — dopytał się, jeszcze mniej rozumiejąc z całej tej sytuacji. Nie umiał, nawet jakby chciał, zapomnieć tego chuja z forum dla zainfekowanych.
 — John. — Mason wskazał głową mężczyznę, którego odwiedzili. — Jest jego szefem, właścicielem… Jak ty to mówisz? — zwrócił się do gospodarza na koniec.
 — Nazywanie tego nie jest istotne. Ważne by wiedzieć, że Percy alias Kapran dla mnie pracuje.
 — Ale on mówił, że nie ma pana… i że jest kurierem, i ma dziecko… — wtrącił się Josh z oszołomieniem.
 — Jak widzisz, tak można wierzyć ludziom z Internetu — wtrącił Mason. — Spisałem jego IP, dałem to do sprawdzenia i okazało się, że ten zarejestrowany jest pod adresem mojego dobrego znajomego. — Znowu skinął głową do Johna. — Ten zrobił małe dochodzenie wśród swoich pracowników i okazało się, że uhodowała mu się kanalia pod jego własnym dachem.
 Gospodarz pokręcił głową z ciężkim westchnieniem, a do salonu wszedł lokaj z tacką z filiżanką kawy, mleczkiem w osobnym kubeczku, cukrem oraz wysoką szklanką z sokiem pomarańczowym z rurką. Kiedy stawiał wszystko na stoliczku pomiędzy kanapą a fotelem, John podjął:
 — Czego to się można spodziewać po własnych pracownikach. Percy działał na szkodę zdrowych ludzi i podkopywał moje morale. Bardzo mi się to nie spodobało.
 — A żeby było zabawniej… — Mason zaśmiał się, najwyraźniej rozbawiony całą historią. Sięgnął po kawę i mleczko do niej. — Koleś pracował u Johna jako pan do towarzystwa dla co wybredniejszych klientek. Aby, nie mając męża, mogły sobie takiego przydupasa wynająć, aby ten im towarzyszył i cały dzień pochlebiał. A może i potem się nimi zajął, jeśli wyrażą taką ochotę.
 — Dosyć lekka i przyjemna praca. Do tego prowadził dla mnie spis moich… podwładnych. — John uśmiechnął się wymownie, zerkając na oszołomionego, pijącego sok Josha. — Prowadzę ekskluzywny dom publiczny. Dlatego potrzebowałem ludzi, którzy będą dla mnie ogarniać szczegóły mojej pracy. Percy właśnie był kimś takim.
 Josh spojrzał na Masona, jakby upewniał się, czy to, co słyszy, to prawda. Był w szoku. Kapran przedstawiał się za kogoś zupełnie innego.
 — Ale… „był”, czyli… co się teraz z nim stało? — dopytał się.
 — Za oszustwo, pracowanie na dwa fronty, do tego jeszcze dla twojego ukochanego przyjaciela Solomona, aby chyba nachapać się jeszcze więcej pieniędzy, spotkała go zasłużona kara — odparł Mason, popijając kawę z rozleniwionym uśmieszkiem na ustach.
 — Może zaprosimy Percy’ego, żeby Josh mógł sam zobaczyć — zaproponował John i ponownie pstryknął, a do pokoju wszedł lokaj. — Przyprowadź Percy’ego. Jak wciąż robi to, co mu kazałem wcześniej, ma przerwać i przyjść.
 Lokaj pochylił się lekko i skinął głową.
 — Tak, proszę pana — odparł usłużnie i wyszedł z salonu.
 Josh siedział cały spięty, ciesząc się, że ma swój sok, bo aż mu zaschło w gardle. Jaka mogła być kara dla Kaprana?
 Spojrzał jeszcze na swojego pana. Do tego dziwnie się czuł, siedząc w czyimś burdelu. Wzdrygnął się, kiedy przez myśl mu przeszło, że mógł w takim skończyć. Jednak bycie dziwką Masona był lepszym wyjściem. I to nawet przyjemnym. Z drugiej strony, tutaj wydawało się na swój sposób przytulnie, jeśli można było tak powiedzieć o takim miejscu. Wszędzie było czysto i czuć było swoistą klasę tego miejsca.
 Po krótkiej wymianie niezobowiązujących informacji między Masonem a Johnem, lokaj zapukał i otworzył drzwi, wchodząc do salonu.
 — Wedle pana rozkazu — zwrócił się do gospodarza, przepuszczając w drzwiach skuloną postać.
 Josh odwrócił się w kierunku wejścia, podobnie jak pozostali dwaj mężczyźni. John wyciągnął rękę w zapraszającym geście.
 — Wejdź, Percy, nie krępuj się.
 — Tak… tak jest — odpowiedział mężczyzna, który wszedł bardziej do środka.
 Miał ciemne, czarne włosy zaczesane do tyłu, dobrze zarysowaną linię szczeki, bardzo męskie rysy i przyjemne dla oka umięśnione ciało. Jednak nie jego twarz przykuwała uwagę, a to, w co był ubrany. Głównym elementem jego stroju były mocno wycięte, czarne, lateksowe stringi, opinające jego przyrodzenie. Do tego w talii miał skórzany, mocno ściągnięty, męski gorset. Jego szyję zdobiła obroża z kółeczkiem na karabińczyk. Na nadgarstkach i na kostkach miał podobne opaski, także z miejscami do upięcia. Do jego sutków przyczepione były czarne kolczyki, a na jednym udzie miał coś na kształt podwiązki, połączonej z jego skromną bielizną.
 Josh na ten widok rozszerzył powieki, nawet nie będąc w stanie nic wykrztusić. To naprawdę był Kapran789? Ten sam homofob, który kpił z niego, że daje dupy? Że ma swojego pana? Nie mógł uwierzyć!
 John natomiast uśmiechnął się specyficznie i skinął na niego, by stanął bliżej.
 — Stań przed naszymi gośćmi, by dobrze cię widzieli. I powiedz, czy pamiętasz tego chłopaka, z którym rozmawiałeś na czacie? Jak to było…? — zamyślił się, zerkając pytająco na Josha, który cudem wykrztusił swój nick.
 — JMcM21….
 — O właśnie. Percy? Pamiętasz?
 Mężczyzna spojrzał na swojego pana, otwierając szeroko oczy.
 — Tak… Tak, pamiętam — wykrztusił, zaciskając zęby i blednąc okropnie. Los dla niego okazał się w tej chwili aż za bardzo przewrotny. Zakpił sobie z niego i poniżył go. Nie było już jednak czasu na złość.
 Mason uśmiechnął się i uniósł nogę, przesuwając skrajem buta po udzie mężczyzny.
 — Fajnie to wymyśliłeś, John — pochwalił gospodarza. — Co nie, Josh? Ma to, o co sam prosił.
 Josh dopiero się zorientował, że nie oddycha, więc nagle wypuścił głośno powietrze, lustrując Kaprana z góry na dół. Nie spodziewał się z jednej strony, że jest to tak… atrakcyjny mężczyzna, a z drugiej, że teraz będzie ubrany w taki sposób.
 — Powiedz nam, Percy, co dzisiaj robiłeś — zachęcił go John, z wyraźnym zadowoleniem w głosie. Siedział spokojnie na swoim fotelu i obserwował całą scenę ze stoickim spokojem oraz delikatnym uśmieszkiem.
 Percy znowu na niego spojrzał, po czym spuścił wzrok. Miał ciemne oczy, w których jednak było widać niebieskie przebłyski.
 — Pomagałem Peterowi z lewatywą, a wcześniej robiłem za stolik u panny Dooster, kiedy kochała się z Michaelem — odparł twardo, starając się nie patrzeć na nic innego niż na skraj kanapy, na której siedział Josh i Mason.
 Ten ostatni uśmiechnął się na jego słowa i spojrzał na Johna.
 — To i tak łaskawie się z nim obszedłeś. Myślałem, że będzie ci buty z błota wylizywał po tym, jak cię zobaczyłem, gdy się dowiedziałeś.
 — To prawda, byłem bardzo… zirytowany postępkiem mojego pracownika — odparł John nieco zimniej, wychylając się na swoim fotelu, po czym zahaczył palcami o paseczek ze stringów Kaprana i strzelił mu nim w tyłek. — Ale jak powiedziałeś, w jaki sposób obszedł się z twoim podwładnym, zapewniłem mu pracę w takim środowisku, jakim gardzi. I to bliżej niż dotychczas. Prawda, Percy?
 Mężczyzna karnie skinął głową.
 — Tak, proszę pana — odparł, tylko na chwilę przymykając oczy, kiedy poczuł szczypanie od uderzenia bielizny. Była zdecydowanie za ciasna.
 — Aż się prosi, aby coś mu zrobić — dodał Mason, lustrując mężczyznę, po czym szturchając Josha pod żebra. — I co? Planujesz dalej marudzić, że tak ci źle i tak niedobrze? I przyjrzyj się. Dla niego to kara, nie podnieta — pochylił się do chłopaka, aż dotykając wargami jego ucha — jak dla ciebie. Uwierz, że ja też umiem znaleźć odpowiednie kary za kłamstwo.
 Josh zbladł nieco i pokiwał głową, bardzo nie chcąc kiedyś znaleźć się na miejscu Kaprana. Do tego fakt, że Mason miał takich znajomych, jakoś go niepokoił.
 — Będę posłuszny — obiecał na wydechu, a John siedzący naprzeciwko znowu lekko się uśmiechnął.
 — Zawsze znajdzie się zasłużona kara. Ta jest wyjątkowo ironiczna dla Percy’ego.
 — A myślałeś w ogóle o tym, że jakby był Solomon jeszcze, to aby jemu go odsprzedać? — spytał, a Percy dalej stał, jak stał. Nie śmiał nawet się ruszyć, czy poprosić, czy może wyjść. Ta rozmowa jednak bardzo go niepokoiła. Rzucił nawet krótkie, niepewne spojrzenie na Josha.
 Ten również spojrzał na jego twarz i mimo że sytuacja była bardzo krępująca i dziwna, musiał przyznać przed sobą, że poczuł satysfakcję. Sam był ubrany, siedział na wygodnej kanapie i pił sok, a ten mężczyzna stojący przed nim był zupełnie bezbronny i pozbawiony godności. Jedyna nieprzyjemna myśl, jaka dotknęła Josha, to że sam teraz patrzy na Kaprana okiem, jakim musiał nie raz patrzeć na niego Mason. Na szczęście satysfakcja przeważała.
 — Przeszło mi to przez myśl może przez chwilę — tymczasem John odpowiedział Masonowi. — Ale wolę jednak patrzeć na własne oczy, jak Percy zdobywa cnotę pokory. Ale nie sprzedaję jego dupy. Wystarczającą karą jest to, że przygotowuje innych chłopców do ich pracy i czasami im przy tym towarzyszy, wykonując pomniejsze zadania. Prawda, Percy? Upodobałeś sobie bardzo poszerzanie kolegów, kiedy przychodzą bardziej wymagający klienci, czyż nie?
 Mężczyzna znowu pobladł, najwyraźniej przypominając sobie co mniej przyjemne i krępujące sytuacje.
 — Tak, tak, proszę pana. Wykonuję teraz całkowicie swoją pracę i tylko swoja pracę — odparł z pokorą, spuszczając po chwili wzrok z twarzy swojego pana na jego nogi i buty. Sam nie wiedział, czy nie wolałby być nędznym pomiataczem, czy nawet nie lizać jego butów, byle tylko nie stać tu prawie nagi z bielizną wżynającą mu się w rowek i świadomością, że zaraz będzie musiał wrócić do swoich zadań, które go obrzydzały.
 — Widzisz, Mason. Uczy się pokory — podkreślił John, rozpierając się na swoim fotelu i zakładając nogę na nogę.
 — Ta, może nawet kiedyś coś na nim zarobisz. A sprowadziłeś kogoś nowego od spraw administracyjnych, czy tylko dałeś to jakiejś bardziej zaufanej… dziwce? — spytał, ostatnie słowo ważąc, bo już kiedyś John wypowiadał się przy nim, że nie prowadzi burdelu, jak Solomon, tylko dom rozkoszy. Nie dyskutował, mimo że różniła ich tylko klasa i to że John zachowywał faktycznie duży poziom, zarówno usług, jak i tego, w jakich warunkach żyli jego pracownicy.
 — Mam od tego nowego człowieka. Wiesz, jak Solomon zniknął, ludzi z jego burdelu posprzedawano. Widać wszyscy już zakładają, że facet się nie odnajdzie — odpowiedział mężczyzna, a Josh przełknął dyskretnie ślinę. Był pewien, że nikt już Tuckera nie znajdzie. Resztki jego ciała albo zostały zjedzone przez dzikich, albo zgniły bądź zamarzły w starym budynku. — Więc kupiłem jedną dziewczynę. Pracowała u niego ciałem, a okazało się, że całkiem inteligentna. Percy przekazał jej wszystkie swoje prace i z ochotą oddał się nowym zadaniom. Prawda, Percy? — John zwrócił się do stojącego Kaprana.
 — Tak proszę pana. Susan bardzo dobrze sobie od razu poradziła z pracą, w której ja zawiodłem — odparł znowu usłużnie. John najwidoczniej nie tylko dał mu nowe zadania, ale też nauczył go dużej ilości posłuszeństwa. Zdusił go, jak tylko było to możliwe.
 Mason mruknął pod nosem, dopijając kawę.
 — A zmieniając temat na przyjemniejszy. Jakieś plany na komercyjne święto ze starym dziadem z brodą? Będziesz bawił się w Hef’a? — Zaśmiał się, odnosząc się do kiedyś żyjącego Hugh Heffnera, który zmarł, kiedy jedna z jego dziewczyn z rezydencji przegryzła mu tchawicę.
 — Hm… Jeszcze nie wiem, choć moi chłopcy planują coś bez mojej wiedzy — odpowiedział gospodarz z lekkim uśmieszkiem. Mogło to znaczyć jedynie to, że jego pracownicy dostali przyzwolenie, a raczej rozkaz zrobienia mu „niespodzianki” i faktycznie mogła szykować się jakaś większa zabawa z udziałem jego pracowników i samego Johna. Mason był świadom, że John, mimo swojego wieku, lubił się zabawić. — Ale w takim razie, jak rozmawiamy już luźno, pozwolimy Percy’emu wrócić do swojej pracy. Z tego co wiem, dzisiaj przychodzi klient do Clinta, więc powinien się nim zająć. Powiedz ładnie dowidzenia i wyjdź, Percy — John zwrócił się do swojego podwładnego, ale zanim ten zdążył cokolwiek zrobić, gospodarz jeszcze zwrócił się do Masona: — Chyba, że jeszcze życzysz sobie coś od „Kaprana”? Przeprosin może?
 Mason wzruszył ramionami, ale spojrzał na Josha. Nawet jeśli kazałby teraz temu facetowi cóż zrobić, nie byłoby dla niego to tak upokarzające, jak usłyszenie tego od chłopaka.
 Josh za to, widząc spojrzenie Masona, nie bardzo wiedział, co zrobić. Potem jednak przeniósł wzrok na Kaprana i wstał.
 — Niech klęknie, pocałuje mnie w dłoń i przeprosi — powiedział ze ściśniętym gardłem.
 John wyglądał na usatysfakcjonowanego tą prośbą. Najwyraźniej rozumiał, że to będzie doskonała kara dla tego zdrajcy.
 — Słyszałeś, Percy.
 Mężczyzna przełknął ślinę i krótko spojrzał na najstarszego mężczyznę.
 — Tak, proszę pana — wydusił i przełykając dumę, uklęknął przed Joshem. Miał ochotę go za to, jeśli nie zadusić, to co najmniej przywalić mu z pięści. Wiedział, czuł, że to jego wina. Wszystko jego wina i tego, jak podlizał się swoją dupą Awordzowi. Ujął jednak dłoń Josha i pocałował ją w wierzch. — Przepraszam.
 Josh aż wciągnął głębiej powietrze i jeszcze chwilę patrzył na Kaprana, nim usiadł z powrotem na kanapie, bardzo blisko Masona. Nie spojrzał jednak na swojego pana.
 — Możesz odejść, Percy — tymczasem John zwrócił się do podwładnego.
 — Dobrze, proszę pana. Dziękuję, proszę pana — odparł ten, kiedy wstał i skłonił mu się grzecznie. Zrobił jeszcze kilka kroków tyłem i dopiero odwrócił się, pokazując im swoje spięte pośladki. Wyszedł.
 John znowu przeniósł spojrzenie na gości i uśmiechnął się.
 — Mam nadzieję, że spektakl się podobał. A co do świątecznych planów… Ty coś planujesz, Mason? Może cię zaprosić?
 — Możesz zaprosić, ale nie wiem, czy przyjdę. Najpewniej spędzę ten dzień jak każdy normalny — odparł, odstawiając w końcu kubek po wypitej kawie.
 Josh spiął się nieco. Świadom był planów, jakie robiła Anna. Wszyscy mieli nadzieję, że uda się je zrealizować. Że będzie choinka i duży, pyszny obiad, który dziewczyna zamierzała przygotować i zmusić do jego zjedzenia Masona, mimo jego zakazów. Uznała, że na święta każdy zdrowy powinien móc jeść, co będzie chciał.
 — W takim razie czuj się zaproszony — rzucił John, a Josh nie wtrącił już ani słowa. Chciał, by niespodzianka została niespodzianką.
 — Dzięki. Ale wiesz, cały czas myślę… Myślisz, że w końcu ktoś go dopadł albo sam ze sobą skończył? Bo bądźmy szczerzy, John, ten facet ot tak by sobie nie zniknął. Nie pojechał w końcu w góry na spacerek — zakpił Mason, siedząc na kanapie z założonymi ramionami na piersi, wygodnie oparty.
 John również lekko się zamyślił, nawet nie zauważając, że Josh tylko patrzy na nich niby spokojnie, choć myśli mu szalały.
 — Myślałem jakiś czas, że ktoś porwał Solomona. Facet zniknął z domu i nikt nie wiedział, gdzie się udał. Więc… to wydawało się logiczne. Ale żądania okupu jak nie było, tak nie ma.
 — A za jego zawszoną dupę mogliby dużo żądać. Nie wiem, dla mnie się to kupy nie trzyma, jednak płakać po nim nie będę. Mogliby go tylko w kawałku znaleźć, to by go rozkroili i sobie porobili jakieś eksperymenty na nim, a nie znowu kombinują z nowymi lekami — fuknął Mason.
 — Właśnie. — John uniósł dłoń, jakby sobie coś przypomniał. — Były u ciebie te badania już? Ja mam termin za dwa tygodnie. Nie wiem, jak oni zamierzają w jeden dzień zbadać wszystkich moich pracowników.
 — Ja mam na szczęście łatwiej, mam ich tylko trójkę i to to. — Mason skinął głową na Josha. — Ale mają przyjść już pojutrze, a jak słuchałem, to jeszcze u nikogo od nas z grupy właśnie nie byli. Nie mam pojęcia, co oni będą, kurwa, sprawdzać? Czy im kły albo rogi nie rosną, to sam mogę im powiedzieć.
 — Uwierz mi, Mason, sam nie wiem. — John westchnął, przesuwając szczupłym palcem po drewnianym podłokietniku w swoim fotelu. — Jedyne co dotarło do mnie z przecieków, to że mają zbadać ich ogólny stan, zrobić dodatkowo wywiad a propos pracy i nas, pracodawców, oraz podać im jakąś eksperymentalną dawkę czegoś tam… Ale ile w tym prawdy, to ci nie powiem.
 Mason ściągnął brwi i wyglądał przez to na bardziej zezłoszczonego niż zafrasowanego.
 — Podawać im coś mają? Co niby, kurwa? I kto za to ma znowu płacić? Zapewne my, co?
 John rozłożył ramiona i zapiął guzik swojej marynarki.
 — Zapewne. Dowiesz się w każdym razie prędzej niż ja. Mam nadzieję, że nie będzie skutków ubocznych. Ani psychicznych, ani fizycznych.
 Josh wykrzywił usta, spinając się lekko. Coraz bardziej nie podobał mu się pomysł tych głupich badań. John za to, widząc jego poruszenie, uśmiechnął się specyficznie.
 — W każdym razie na pewno nie będą gorsze niż kara Percy’ego. Powinna być to dla ciebie dobra przestroga — zwrócił się do niego.
 Mason spojrzał na chłopaka siedzącego obok i, nie mogąc się powstrzymać, poczochrał mu włosy.
 — Mam taką nadzieję. Jeśli nie, to ci go najwyżej wyślę na przeszkolenie. Bardzo dobrze sobie z tym radzisz — pochwalił Johna z niezmąconym spokojem w głosie.
 — Chętnie posłużę pomocą — odpowiedział gospodarz niemal wibrującym głosem, skupiając wzrok na Joshu, który, mimo że miał na sobie spodnie, bluzkę i jeszcze grubą bluzę na to, poczuł się dziwnie nagi.
 — Nie, chyba nie będzie potrzeby — odpowiedział od razu i spojrzał z wyrzutem na Masona.
 Ten prychnął i położył mu dłoń na twarzy, odsuwając go od siebie jak namolnego psiaka. Nie było w tym złej woli, tylko rozbawienie.
 — Więc niech ci się nie chyba, bo ci się przewróci — zadrwił z niego i przewrócił go na bok na kanapę.
 Josh stęknął, zbierając się do wyprostowanej pozycji, a John roześmiał się głośno, mrużąc swoje ciemne oczy.
 — Naprawdę, zazdroszczę ci go, Mason. Musi mu być do twarzy w lateksie. Choć nie… ty chyba się w to nie bawisz, z tego co wiem — rzucił wciąż z uśmiechem.
 Josh, jak na zawołanie, zaczerwienił się, przybierając barwę co najmniej zasłon. I miał się ochotę za jedną schować. Do tego jakoś mimowolnie słowa Johna sprawiły, że w myślach pojawił mu się obraz jego samego w jakichś lateksowych, wyjątkowo dziwkarskich ubraniach i wręcz musiał stłumić jęknięcie zażenowania dłonią. Mason usłyszał to i zerknął na niego.
 — No, lateks i skóra mnie nie kręcą, ale związany ładnie wygląda, nie zaprzeczę. — Uśmiechnął się do chłopaka, przyciągając go do siebie za szyję. — Ale co do zazdroszczenia, to bym dyskutował. Po Solomonie mogłeś odkupić jakichś ciekawych. Miał chyba on tego trochę, ale ze stanem ich ciała to chyba ciężko, co?
 — Dlatego kupiłem tylko tę dziewczynę i poszła do papierów, nie pieprzenia — odpowiedział poważnie John. — Resztę też posprzedawali do innych robót. Solomon beznadziejnie się z nimi obchodził.
 — Bo to chuj był — wtrącił się, wciąż czerwony na twarzy, Josh.
 — Znałeś go? — spytał mężczyzna chłopaka, ale nie czekając na odpowiedź, zwrócił się do Masona: — Odkupywałeś go od niego? Nie wygląda.
 — Nie. Znali się jeszcze sprzed dwunastego. Długa historia. — Machnął na to ręką, puszczając chłopaka i znowu wracając do swojej wygodnej pozycji z założonymi rękoma.
 — Skoro tak mówisz… — John mierzył chwilę Josha spojrzeniem, a ten coraz bardziej gorączkowo zaczął się zastanawiać, czy skoro Annę Mason ma od Tucka, to czy ona… nie pełniła tam właśnie funkcji… seksualnej. — W każdym razie dla nas wszystkich będzie lepiej, jak Solomon się nie odnajdzie. Twój proces umorzyli?
 — Tak. Chociaż adwokat mi zapowiedział, że jak skurwysyn się znajdzie, to go wznowią, ale zaczynam już w to wątpić.
 Josh uśmiechnął się pod nosem. Wciąż gdzieś w środku męczyły go wyrzuty sumienia, że spowodował śmierć człowieka, jednak widział, że nie tylko dla jego współdomowników wyjdzie to na dobre.
 — Może go jakiś chory porwał, zamknął gdzieś i sobie produkuje leki z jego krwi — odparł John z lekko okrutnym, pełnym satysfakcji uśmiechem.
 — Musiałbym mu chyba wtedy osobiście pogratulować pomysłu — odparł Mason, rozmawiając jeszcze długo z Johnem o prawie wszystkim. Obaj napili się jeszcze herbaty, a po jakiś dwóch godzinach Mason zdecydował, że będą wychodzić.
 Josh już na tyle zgłodniał, że myślał o obiedzie, jaki musiała już przygotować Anna, kiedy żegnali się z gospodarzem domu rozkoszy. Ten jeszcze powtórzył zaproszenie na święta, a gdy drzwi się za nimi zamknęły, Josh wcisnął ręce w kieszenie ciepłej bluzy. Zrobiło się chłodniej.
 Mason ruszył w dół ulicy, wyciągając telefon z kieszeni i dzwoniąc po samochód. Nie miał ochoty bardziej i dłużej marznąć, niż to konieczne. Niedługo po tym więc jechali już do domu, gdzie pojutrze już miały odbyć się badania na chorych, o których nikt prawie nic nie wiedział.



– 33 – Badania
 


25 października 2012
 

Anna po raz kolejny oblizała nerwowo usta i spojrzała w stronę wejścia do salonu, oczekując Roberta. Miał przynieść każdemu po strzykawce z lekarstwem. Zarówno ona, jak i Josh i Eliot siedzieli na kanapach bardzo niecierpliwie. Niedługo miała przyjechać grupa lekarzy rządowych i ich zbadać. Chcieli więc wcześniej wstrzyknąć sobie dawkę, by zachowywać się jak najbardziej spokojnie.
 — No, gdzie on… — pokojówka już zaczęła, kiedy w drzwiach pojawił się Robert, niosąc w rękach cztery strzykawki. — Wreszcie! Mogą być tu lada moment!
 — Spokojnie. Jeszcze będą rozmawiać z panem Awordzem, nim przyjdą do nas — odparł lokaj, podając każdemu z siedzących po strzykawce. Sam też zostawił sobie jedną i usiadł w fotelu. Położył ją sobie na kolanach i zdjął marynarkę, aby wygodniej podwinąć mankiet koszuli.
 Josh też był dzisiaj staranniej ubrany. Miał dość wąskie, czarne jeansy i popielatą koszulę. Teraz również podwinął jej rękaw, by móc zaaplikować sobie lekarstwo.
 — I dalej nie wiemy, po co oni to robią — mruknął w trakcie.
 Robert tylko wzruszył ramionami.
 — Miejmy nadzieję, że to tylko kontrolne, dla bezpieczeństwa zdrowych — wtrącił Eliot, który był podobnie ubrany jak Josh, tylko zamiast koszuli miał zwykłą, czarną podkoszulkę, opinającą jego klatkę piersiową, ale nie aż tak bardzo, aby dodatkowo podkreślać jego muskulaturę.
 — A chcecie jeszcze coś zjeść? — zagadała ich Anna, która wręcz nie mogła usiedzieć na miejscu. Odłożyła już opróżnioną strzykawkę i zaczęła niecierpliwie bawić się palcami.
 — Ja nic nie chcę — odparł od razu Josh, który miał dziwnie ściśnięty żołądek. Ze zniecierpliwienia podszedł do okna i wyjrzał zza zasłonki na ulicę przed rezydencją. Była pusta, nie licząc kilku przejeżdżających samochodów osobowych i jeepa wojskowego.
 — Też podziękuję — odparł Robert, siedząc w miarę spokojnie na kanapie.
 Najspokojniej jednak zachowywał się Eliot, który wydawał się, jakby cała ta sytuacja była dla niego normalna. Nie było tak do końca, bo nie dość, że nigdy nie był u kogoś na służbie w prywatnym domu, to zawsze ich badania w wojsku miały dokładnie znany mu przebieg. Jednak jakieś badania już przeszedł, więc aż tak się nie martwił.
 W pewnym momencie drzwi do salonu się otworzyły i do środka wszedł Mason. Ubrany był jak zwykle na czarno. Dżinsy i koszula, tym razem z podwiniętymi do połowy przedramienia rękawami.
 — No i co siedzicie jak na ścięcie? — rzucił, patrząc po wszystkich. — Josh, chodź tu do mnie.
 Chłopak obejrzał się na niego, wciąż stojąc przy oknie. Zawahał się moment, ale w końcu podszedł do swojego pana.
 — I? Już przyjechali? — zapytał, zerkając mu przez ramię.
 — Nie, ale chodź — mężczyzna odparł krótko i wyszedł z salonu, dając tym samym znak, że chłopak ma wyjść za nim.
 Josh rzucił jeszcze krótkie spojrzenie reszcie służby i wyszedł. Po wstrzyknięciu lekarstwa czuł się dużo spokojniej, choć wciąż był zaniepokojony tym, co miało dzisiaj nastać.
 Mason zamknął drzwi do salonu, po czym ujął Josha za brodę i pocałował krótko w usta.
 — Nic nie odpierdol. Nawet jak każą ci się rozbierać czy coś, to nie burz się, tylko wyskakuj z ciuchów. Na razie nie wiem, jakie mają pozwolenie i dokumenty ze sobą, więc nie wiem, ile będę w razie co mógł wskórać — ostrzegł go, będąc całkowicie poważnym. Bardziej niż dotychczas.
 Chłopak przełknął z trudem ślinę i przytaknął.
 — A będziesz mógł być przy tym obecny?
 — Nie wiem. Dlatego teraz ci mówię, żebyś się zachowywał, aby potem nie było problemów. Wbij to sobie do głowy — dodał dość ostro, stukając go palcem w czoło dwa razy.
 Josh fuknął i zmarszczył nos, ale nie skomentował tego gestu.
 — Postaram się. Jak nie będą chcieli mnie kroić, to będę grzeczny. — Uśmiechnął się dość nerwowo, choć w duchu wiedział, że byłby najspokojniejszy, gdyby Mason mógł przy tym być.
 Mężczyzna skinął głową i już miał coś dodać, kiedy usłyszał dźwięk dzwonka do drzwi wejściowych. Zmarszczył się i tylko cmoknął Josha w czoło.
 — Idź do reszty — rozkazał i sam ruszył, aby otworzyć.
 Chłopak odprowadził go spojrzeniem, ale szybko wrócił do salonu, starając się zachowywać spokojnie i nie pokazywać po sobie, jak porywczy i impulsywny potrafi być. Usiadł ponownie obok Eliota i wszyscy wpatrzyli się z napięciem w drzwi, czekając, aż któreś z nich zostanie zawołane.
 Po chwili usłyszeli jakieś niewyraźne rozmowy. Kilka głośniejszych, mało przyjemnych warknięć Masona, a w końcu drzwi do salonu się otworzyły i wszedł ich pan. Za nim do środka wkroczyło jeszcze około dziesięciu osób. Wszyscy ubrani na biało za wyjątkiem dwóch mężczyzn z pistoletami przy paskach i w kamizelkach taktycznych.
 — To wszyscy — poinformował Mason mężczyznę, który stał najbliżej niego.
 Tak jak reszta jego medycznych współpracowników miał na sobie długi fartuch i trzymał w dłoni skrzyneczkę w tym samym kolorze.
 Anna, Robert, Eliot i Josh od razu unieśli się z miejsc i przytaknęli wszystkim na powitanie. Zaskoczeni byli ilością osób, jaka się zjawiła. Wcale nie pomogło im to w uspokojeniu się, ale nie pokazywali tego po sobie.
 — W takim razie na początek poprosimy o dane osobowe, a potem przejdziemy do badań — stwierdził jeden z lekarzy rządowych.
 Mason wsunął dłonie w kieszenie spodni.
 — Anna Rowan. — Wskazał dziewczynę, a od razu dwójka lekarzy podeszła do niej. W międzyczasie jeden z nich wpisał na kartę jej imię i nazwisko. — Robert Whatley. — Mason przedstawiał dalej, wskazując ruchem głowy kolejne osoby. — Eliot Reese i Josh McMillan. — Pokazał lekarzom ostatnią dwójkę, do której, tak samo jak do wcześniejszych, podeszły dwie osoby w bieli.
 Mason w tym czasie usiadł sobie na jednym z foteli, obserwując wszystko, tak samo jak dwaj ochroniarze, którzy pilnowali, aby wszystko przebiegło bez dodatkowych problemów.
 Kiedy zaczęto od zwykłego pobrania krwi, do Masona podszedł jeden z lekarzy i usiadł obok niego na fotelu.
 — Pan pozwoli, że zapytam o kilka szczegółów odnośnie pana pracowników — zwrócił się do niego, wyciągając równocześnie jakieś dokumenty z teczki.
 Mason uniósł na niego spojrzenie z lekką irytacją.
 — Domyślam się, że nie mam wyboru?
 — To zalecenia rządowe — mężczyzna odparł krótko i formalnie. Miał nieporuszoną twarz, musiał być niedaleko przed emeryturą, a jego nos zdobiły okulary połówki. Wyglądał na doświadczonego i opanowanego.
 — Czyli korporacji medycznych, które władają rządem. Ale już. Pytaj, co tam chcesz wiedzieć. I tak się z tego nie wywinę — odmruknął gospodarz, odwracając spojrzenie od jego twarzy i wpatrując się, jak męską część jego służby rozbiera się z koszul, aby łatwiej było ich zbadać. Anna też została w samym staniku, ale nie wydawała się nadmiernie tym przejęta czy zestresowana.
 — Czy u pana pracowników w ostatnim czasie nasiliły się jakieś objawy? I u którego z pracowników najmniej są widoczne, a u którego najbardziej? — zapytał mężczyzna stonowanym głosem, już z długopisem w dłoni.
 — Nic się u nikogo nie nasiliło. Pracują tak, jak pracowali, Josh nawet jest spokojniejszy — odparł Mason na poły zgodnie z prawdą. — A kto jest najspokojniejszy? Trudno powiedzieć. Może wszyscy? — Zerknął na mężczyznę z lekką drwiną w spojrzeniu.
 Ten obrzucił go srogim spojrzeniem, ale zanotował.
 — To dla dobra tych ludzi, panie Awordz — odpowiedział, nim zadał następne pytanie. — Czy ktoś współżyje z pana pracownicą?
 Mason ściągnął brwi. Był zaskoczony pytaniem.
 — A to co ma do rzeczy?
 — Proszę odpowiadać na pytania.
 — Nie wtrącam się w prywatne życie moich pracowników — odparł równie surowo, jak lekarz zadał pytanie. — Jak chcecie spytać się, z kim się pieprzy, to spytajcie ją, nie mnie.
 — Nie omieszkamy — stwierdził mężczyzna, a Mason mógł zobaczyć, jak po pobraniu krwi, lekarze zaczynają mierzyć ciśnienie jego służbie. — W jakich odstępach czasu dostają zastrzyki?
 — Codziennie — odparł bez chwili zastanowienia. — W końcu chyba takie były wasze wytyczne, co? — spytał z cieniem ironii w głosie, przyglądając się dalej, co robią z jego pracownikami, zamiast uprzejmie konwersować z mężczyzną zadającym mu pytania.
 Widział więc, jak po zmierzeniu ciśnienia zostają odsłuchani stetoskopem, następnie zważono ich i zmierzono. Potem o coś wypytywano. Dosłyszał się coś o spadku wagi, kondycji i tym podobnych. W końcu każdemu nakazano usiąść wygodnie i przyklejono im do skroni i klatki piersiowej elektrody, a na palce wskazujące zatknięto czujniki do pulsokrymetrii.
 — Proszę teraz podpisać zgodę na podanie wypisanych tutaj substancji pana pracownikom. — W końcu po serii pytań mężczyzna podsunął Masonowi jakiś dokument.
 Ten przyjrzał się mu i zaczął czytać. Nie spieszyło mu się i też nie zamierzał podpisywać czegoś, czego treści nie znał.
 — I co to takiego jest? Czemu ma służyć? — spytał w trakcie studiowania dokumentu, który był pełen słów i zdań, które musiały być specjalnie tak zbudowane, aby mało kto w ogóle cokolwiek z nich rozumiał. W takich momentach czuł się jak marionetka państwa.
 — Badaniom rządowym. Wnioski wyciągać będą ludzie na wyższym stanowisku niż moje. Badamy na razie ogólny stan zdrowia pana pracowników i ich reakcje na bodźce oraz substancje, które mogą poprawić ich stan — odpowiedział spokojnie lekarz.
 Mason czuł na sobie spojrzenie pozostałych lekarzy i swojej służby, którzy tylko czekali, aż ten podpisze dokument. Przynajmniej ci pierwsi, bo Anna, Robert, Josh i Eliot najwyraźniej chcieli już móc uwolnić się spod rąk służby medycznej.
 Mason spokojnie doczytał i dopiero wtedy podpisał z pełnym niezadowolenia westchnieniem. I tak nie było wyjścia, ale swój brak poparcia do tego mógł wyrazić chociaż w ten sposób.
 — Dziękuję uprzejmie. — Mężczyzna w okularach zabrał od niego dokument i schował go do teczki, a potem skinął głową reszcie pracowników.
 Najpierw każdy z służby Masona dostał po jednej, maleńkiej tabletce. Po tym nastąpiło dziesięć minut przerwy, w trakcie których lekarze notowali wyniki pojawiające się na małych ekranikach urządzeń, do których podłączone były kabelki z elektrod i czujnika. Gdy nic niepożądanego się nie stało, wyciągnięto strzykawki.
 Josh przez cały ten czas zdawał sobie sprawę, że jego tętno jest przyspieszone, ale miał nadzieję, że lekarze zwalą to na podenerwowanie. Nie wyglądali na specjalnie poruszonych i dalej wykonywali swoją pracę, więc chłopak odchylił rękę do wstrzyknięcia tego, cokolwiek było w strzykawkach, ale zamiast tam patrzeć, wbijał wzrok w swojego pana. Cieszył się, że tutaj był. Czułby się jak szczur laboratoryjny, gdyby musiał być tu sam na sam z lekarzem i jego przyrządami.
 Mason na szczęście ich obserwował, a raczej lekarzy, którzy zajmowali się jego personelem. Co prawda nie mógłby nawet nic zrobić, bo najpewniej tych dwóch uzbrojonych goryli by go zatrzymało, jakby cokolwiek się zaczęło dziać, ale to był szczegół nie wart nawet wspominania. Był obecny, a to się liczyło.
 Po wstrzyknięciu substancji każdy z służby poderwał się i spojrzał po lekarzach lekko spanikowanym wzrokiem. Ci jednak uspokoili ich, że pierwsza reakcja jest odpowiednia i czekali na dalszy rozwój. Ponownie zapisano wyniki i uprzedzono, że przez kilka kolejnych godzin mogą odczuwać nudności albo bóle głowy. I już chciano odpiąć ich od całej aparatury, gdy Eliot zaczął coraz ciężej oddychać, aż na końcu wręcz dyszał, ledwo mogąc złapać powietrze. Przerażona Anna zasłoniła usta, za to Robert szybko zwrócił się do lekarzy:
 — Ma astmę, trzeba mu dać jego inhalator.
 Eliot pomachał dłonią i uniósł się, wyjmując go z kieszeni spodni, które miał na sobie. Lekarze nie zareagowali niczym innym jak skrupulatnym wpisaniem czegoś do formularza i krótką konsultacją między sobą, oczywiście przyciszonymi głosami, aby nikt ich nie daj Boże nie podsłuchał.
 Anna nie zważając na to, że jest do czegoś podłączona, zerwała się z fotela i dopadła do Eliota, gdy ten nabierał głębokie wdechy za pomocą inhalatora. Jeden z lekarzy szybko zebrał z ziemi kabelki, które upadły i jeszcze chwilę obserwowano byłego wojskowego. A gdy ten wreszcie był w stanie spokojnie oddychać, mężczyzna rozmawiający z Masonem ponownie zwrócił się do niego.
 — Gdyby u pana pracowników pojawiły się jakieś niepożądane objawy po otrzymanych substancjach, proszę zadzwonić pod ten numer. — Podał mu jakąś wizytówkę, białą, elegancką z prostym, czarnym pismem i telefonem do jakiejś rządowej instytucji. — Bóle głowy i nudności będą naturalne. I to na tyle z naszej strony.
 Mason uniósł się, kiedy tylko przyjął wizytówkę.
 — W takim razie panowie wiedzą, gdzie są drzwi. — Uśmiechnął się dość sztucznie i wskazał dłonią wyjście z salonu.
 — Dziękujemy za współpracę — dodał jeszcze mężczyzna i wyszedł za resztą lekarzy. Jako ostatni salon opuścili uzbrojeni mężczyźni.
 Anna nawet nie zarejestrowała ich wyjścia, bo dopytywała wciąż z lekką paniką Eliota, czy wszystko w porządku. Robert bez słowa zaczął zakładać z powrotem koszulę, a Josh schował twarz w dłoniach, wreszcie czując, że chyba wszystko już za nimi.
 Mason odprowadził jeszcze całą tę niechcianą, rządową zgraję do drzwi i dopiero wrócił do salonu.
 — No — rzucił, zakładając skrzyżowane ręce na klatce piersiowej. — To chociaż wiem, że nie wydaję tych pieniędzy na te leki na astmę na darmo — rzucił w stronę Eliota, ale bez szczególnej pretensji w głosie. — Anno, jest w kuchni coś dobrego?
 Dziewczyna spojrzała na Masona rozbieganym wzrokiem, ale pokiwała twierdząco głową.
 — Mam… mam lody i owoce — wydusiła, po czym dopiero zorientowała się, że wciąż jest w samym staniku, więc szybko sięgnęła po swoją bluzkę.
 Eliot tylko uśmiechnął się pod nosem, już uspokojony, a Mason skinął na Josha i wyszedł z salonu właśnie do kuchni. Chłopak spojrzał za nim i uniósł się z fotela. Podążył za mężczyzną, po drodze zakładając na siebie koszulę.
 Mason w kuchni od razu zaczął przeszukiwać lodówkę w poszukiwaniu wspomnianych przez Annę lodów. W międzyczasie zwrócił się do Josha:
 — Wyjmij jakieś salaterki czy kubki, coś na te lody.
 — Okej. — Josh szybko spełnił polecenie i wyciągnął pięć salaterek oraz tyle samo łyżeczek z szuflady. — Mówili coś potem jeszcze? — dopytał się w trakcie. — Jak ich odprowadziłeś do drzwi.
 — Ani sło… o są — nie skończył, bo znalazł lody. Odwrócił się z opakowaniem i postawił je na stole, zabierając jedną miseczkę, aby wrzucić sobie do niej winogrona, które były w koszyczku kawałek dalej, na blacie. — Nic nie mówili. Nawet kiedy będą jakieś tego wyniki. Ale wiesz, że John… za ile to ma? Więc pewnie to takie krajowe jest i dopiero może coś z tego będzie.
 — Nie kazali się rozbierać — rzucił Josh z przelotnym uśmiechem, patrząc, jak Mason nakłada lody. Cieszył się, że nie musiał pokazywać kolczyka. Tym bardziej, że badania robili przy wszystkich.
 — Bo to było dla ciebie najważniejsze — zakpił Mason z cieniem rozbawienia, podając mu dwie salaterki z lodami. — Idź lepiej im zanieś na rozchmurzenie i wróć tu jeszcze po swoją i dla Roberta.
 Josh pokiwał głową i wyszedł z lodami. W salonie zastał całą trójkę siedzącą na kanapie i żywo omawiającą właśnie odbyte badania. Podał Annie i Eliotowi ich lody, rzucił coś, że wcale nie było tak źle, jak się zapowiadało i wrócił po salaterkę dla Roberta.
 Mason już nałożył lody do miseczek i teraz obskubywał sobie z gałązki winogrona, wrzucając je do swojej. Poza nimi była już tam garść orzeszków i dwie obrane mandarynki.
 Kiedy Josh zaniósł lokajowi jego lody i wrócił do kuchni, od razu zabrał się za jedzenie swoich. Zerknął przy tym na winogrona Masona.
 — Mogę jedno? — zapytał.
 Ten spojrzał na nie i skinął głową, samemu jedno biorąc do ust. Josh podszedł i zabrał mu winogrono, które od razu zajadł lodami.
 — A o co cię pytali? — spytał, siadając na blacie. Wciąż miał rozpiętą koszulę, a w głowie czuł nieprzyjemne, ale na szczęście słabe pulsowanie.
 — Kto jest z was najbardziej agresywny, jakie macie objawy, jak często dostajecie leki. Takie tam — wyjaśnił Mason, na wstępie rozważając, aby iść do salonu, ale w końcu usiadł na blacie kuchennym.
 — To chyba nas nigdzie nie zamkną, bo grzeczni byliśmy. — Josh uśmiechnął się. — Ale to długo trwało. Ten twój… — zawahał się — znajomy, u którego byliśmy, będzie miał chyba cały dzień zajęty… Bo dużo ma pracowników, nie?
 — Najpewniej — przyznał Mason. — Ale nie wiadomo w ilu tam przyjdą.
 Josh pokiwał głową, ale od razu tego pożałował, bo rozbolała bardziej. Skrzywił się i sięgnął znowu łyżeczką do salaterki z lodami.
 — Cieszę się, że byłeś — rzucił po chwili, gdy już wyskubywał resztki ze ścianek miseczki.
 — Spoko — odparł mężczyzna, przyglądając mu się. — Jak się czujesz?
 — Głowa mnie boli… — mruknął Josh do miseczki, marszcząc brwi.
 — To się połóż i prześpij, nic nie było o tym, abyś miał być cały czas na nogach — stwierdził Mason, grzebiąc w miseczce i wydłubując sobie orzeszki laskowe.
 Josh odstawił salaterkę, rzeczywiście stwierdzając, że może tak zrobić. Spojrzał jeszcze na Masona i podszedł do niego, po czym złapał w dłonie jego twarz i pocałował mocno w usta, mając nadzieję, że mu wolno.
 Mężczyzna uniósł brwi i odstawił salaterkę, łapiąc go w talii i przyciągając do siebie. Odpowiedział na pocałunek, przejmując inicjatywę. Josh wciągnął głębiej powietrze przez nos i objął go za szyję, przytulając się przy tym mocniej. Usta Masona smakowały owocami, a jego zapach jak zwykle był mocno wyczuwalny. Chłopak aż uśmiechnął się w pocałunek, poddańczo dając przejąć dominację.
 Mason dłuższą chwilę sie z nim całował, aż w końcu oderwał swoje wargi od ust Josha. Miał wrażenie, że inaczej smakuje, ale może były to po prostu lody.
 — Idź sie połóż.
 — Okej, to do… później — odparł Josh, oblizując usta i czując, że w skroniach coraz mocniej mu pulsuje, odsunął się od swojego pana i wyszedł.
 Mason odprowadził go spojrzeniem, po czym ze swoją salaterką przeszedł do salonu, by sprawdzić, czy reszta zebranych tak samo źle się czuje. Jeśli tak, to już mógł się pożegnać z kolacją zrobioną przez Annę.

*

Niski, gardłowy pomruk wydobył się z ust Josha, gdy ten wyciągnął swoje ciało na pościeli. Ziewnął i otworzył oczy, rozglądając się dość nieprzytomnie po sypialni i właściwie nie wiedząc, która jest godzina. Po tym, że było ciemno, poznał, że musiał być środek nocy. Jego pan leżał tuż obok niego, plecami w jego stronę.
 Przyjrzał mu się i po chwili zastanowienia wstał z łóżka i wyszedł z pokoju. Czuł, że ma sucho w ustach i nieco go mdli. Na szczęście nie jakoś uporczywie.
 Poszedł do kuchni, przechodząc po ciemku po korytarzach. Widział dość dobrze, więc nie kłopotał się zaświecaniem światła. Zrobił to dopiero w kuchni.
 Zaparzył sobie herbatę i posiedział chwilę w ciszy przy stole, pijąc. Wszyscy musieli spać, a z zegara na piekarniku dowiedział się, że jest rzeczywiście sam środek nocy. Nie spieszył się więc specjalnie i dopiero po dwudziestu minutach wrócił znowu do pokoju. Poruszał się cicho, by nie zbudzić Masona. Wszedł do łazienki, przemył twarz i wrócił w samych bokserkach do łóżka. Tym razem jednak wszedł na nie od strony twarzy swojego pana i wsunął się pod kołdrę, starając się bezgłośnie i delikatnie do niego przytulić.
 Mason mruknął coś przez sen, wtulając twarz bardziej w poduszkę. Był spokojny i rozluźniony, a kilka kosmyków włosów miał przed uchem, mimo że większość była odgarnięta do tyłu.
 Josh mimowolnie się uśmiechnął. Nie chciało mu się aż tak bardzo spać, więc tylko leżał dłuższą chwilę, przyglądając się swojemu panu. Był naprawdę przystojny, seksowny, dobrze pachniał, a do tego ostatnio Josh naprawdę czuł, że mu na nim zależy. Miał wrażenie, że dużo się poprawiło od czasu, gdy sam powiedział, że go kocha. Czuł się chciany i chciał jakoś pokazać Masonowi, że sam też jest mu oddany.
 Zastanowił się moment, po czym skierował eksperymentalnie dłoń w dół ciała mężczyzny, by sprawdzić, czy ma coś na sobie. Przesunął dłonią po jego boku, po jego biodrze, które niestety nie było zupełnie nagie. Mężczyzna miał na sobie bokserki, ale na szczęście były luźne i bez problemu dało się wsunąć palce pod materiał. Chłopak czuł pod opuszkami, jak ciało, które dotyka, jest ciepłe.
 Oblizał się mimowolnie i przesunął dłoń na jego krocze, już pod bielizną. Sapnął cicho na ramię Masona, gdy poczuł jego penisa. Ujął go subtelnie i powoli przesunął palcami po delikatnej skórze, wyczuwając opuszkami żyły. Na samo to uczucie przeszedł mu po plecach przyjemny dreszcz. Usłyszał przy tym niższe mruknięcie mężczyzny, którego dotykał. Ten nawet lekko się poruszył, ale nadal leżał na boku jak wcześniej.
 Josh przyjrzał się uważniej jego twarzy, po czym, nie mogąc się powstrzymać, zsunął się pod kołdrę i pocałował kilka razy mężczyznę w brzuch. Przy tym wciąż badał palcami jego członek, obsuwając napletek w dół i masując główkę.
 Mason znowu sapnął nisko i przekręcił się na plecy, nadal śpiąc. Jego ciało jednak dodatkowo się napięło, kiedy ten stęknął, przeciągając się.
 Josh był coraz bardziej nakręcony jego reakcjami. Nie wiedział sam, czy woli, by Mason teraz się obudził, czy by spał dalej, a on mógł się mu spokojnie przyglądać.
 Przesunął się ustami wyżej, na klatkę piersiową Masona i w końcu przytulił się do niego całym ciałem. Poruszał teraz tylko dłonią, masując jego jądra i penisa. Nie wiedział tak właściwie, czy nie zostałby opieprzony za takie zachowanie, więc wolał się nie zapędzać. Nie zmieniało to jednak faktu, że penis w jego dłoni sukcesywnie się powiększał i twardniał. Jakby ożywał w jego dłoni, tak jak sam mężczyzna, który oddychał już płycej niż wcześniej.
 Chłopak nie ustawał w pieszczotach i poruszał dłonią coraz szybciej, gdy uprzednio obsunął mu nieco bokserki. W pomieszczeniu było cicho i ciemno, a zza okna dochodziły czasem dźwięki przejeżdżających samochodów. Słyszał wyraźnie swój, równie przyspieszony jak Masona, oddech.
 — Mmn… — mruknął odruchowo, niemal wsadzając nos w jego włosy, gdy całkiem do niego przylgnął.
 Mason znowu coś mruknął, po czym chłopak usłyszał jego głośniejsze westchnienie. Nim zdążył zareagować, poczuł palce wsuwające mu się z tyłu we włosy i odciągające jego głowę do tyłu. Mason patrzył mu na twarz przez ciemność zaspanym, ale rozpalonym spojrzeniem.
 — Josh…
 Chłopak oblizał usta, odpowiadając bardzo intensywnym spojrzeniem. Sam miał w swoich bokserkach wzwód i znajdował się bardzo blisko mężczyzny, co tylko mocniej na niego działało.
 — Mogę? — spytał cicho, gdy zatrzymał dłoń, jak zauważył, że Mason się obudził.
 — Która, do cholery, jest w nocy? — spytał mężczyzna niskim, ściszonym głosem, widząc, że jest ciemno.
 — Prawie trzecia — odparł Josh i lekko pocałował Masona w usta.
 Ten mruknął, po czym znowu odciągnął jego głowę od siebie.
 — I zamiast, kurwa, spać, stawiasz mi?
 Josh zaciął się na moment i wykrzywił usta, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nic nie mógł poradzić na to, że jak się tak do niego przytulił, to odruchowo zaczął myśleć o jego… dolnych partiach ciała.
 — To twoja wina, za dobrze pachniesz — odparł w końcu.
 Mason uniósł jedną brew z zaciekawienia.
 — Moja? — spytał podejrzliwie, ale ruszył lekko biodrami do jego dłoni, aby nie przerywał.
 Josh nie wahał się i ponownie zaczął go masturbować. Dodatkowo mruknął na potwierdzenie.
 — Tak… Bo się położyłem obok i chciałem zasnąć znowu, ale jakoś zacząłem myśleć o twoim chuju. — Uśmiechnął się lekko pod nosem.
 — To ty zacząłeś o nim myśleć. Ja ci nie kazałem — odparł od razu Mason niskim, lekko ściszonym głosem. Uniósł się jeszcze, nim puścił głowę chłopaka i pocałował go w usta. Naparł ramieniem na jego bark i zrzucił go z siebie.
 Josh opadł na materac z boku i wpatrzył się w Masona wyczekująco.
 — Wystarczyło, że leżysz i pachniesz.
 — To mam nie leżeć? — zawarczał Mason z lekkim, rozbawionym i drapieżnym uśmieszkiem na ustach. Wspiął się równocześnie na Josha i kładąc mu dłoń na barku, przycisnął go do pościeli.
 — W takiej pozycji też ci dobrze — odpowiedział chłopak cicho, na wydechu, z szybko wykwitającymi na policzkach rumieńcami. W tej ciemnej otoczce, gdy widział właściwie niemalże tylko zarys ciała Masona nad sobą, czuł się bardzo rozgorączkowany i podniecony.
 Mason uśmiechnął się szerzej i bardziej złowieszczo. Pochylił się do Josha i złapał zębami jego dolną wargę. Pociągnął ją lekko.
 Chłopak odetchnął głębiej i równocześnie uniósł biodra, by otrzeć się wyraźną wypukłością w bokserkach o wystającego z bielizny, sztywnego penisa Masona. Mężczyzna prychnął pod nosem i sięgnął dłonią do ręki Josha. Złapał ją i przytrzymał nad jego głową.
 — Środek nocy. Zapłacisz mi za to, że mnie obudziłeś, mała cholero.
 Josh od razu poczuł mocniejsze uderzenie serca i mimo że w przesłaniu Masona można było doszukać się groźby kary, to gorąco, które ogarnęło chłopaka, wcale nie było nieprzyjemne.
 — Dobrze go przecież dotykałem — odpowiedział pewnie, choć cicho.
 — Tak myślisz? — spytał Mason z cieniem powątpiewania w głosie, mimo że było ono tylko grą. Jakby Josh źle go dotykał, to skopałby go z łóżka, a nie wisiał teraz nad nim.
 — Tak. Jest sztywny — odparł od razu chłopak, znowu wypinając biodra, by się o niego otrzeć. Czuł wyraźnie, że mężczyzna jest podniecony.
 Mason zawarczał i ukąsił go w czubek nosa.
 — Pewny siebie, co? — zamruczał nisko i uniósł się nad nim, trzymając nadal jego rękę i bark. — Rozsuń w takim razie nogi, jak się nie boisz.
 — A… mogę najpierw zdjąć bokserki? — Josh oblizał usta nerwowo, nie wiedząc, czy nie brzmi to za bardzo jak „chcę już być gotowy i otwarty”.
 Mason spojrzał w dół na jego krocze.
 — Aż dziwne, że do tej pory tego nie zrobiłeś i się nie przygotowałeś — zakpił.
 — Było spontanicznie — odparł Josh, spuszczając wzrok na jego klatkę piersiową. — Wiesz… nie wiedziałem, że będziesz chciał wsadzać — dodał, nieco się plącząc, aż w końcu jęknął i sięgnął szybko wolną dłonią do swojej bielizny. — Zdejmę już to po prostu.
 Mason zaśmiał się, patrząc w dół. Ledwo co widział, ale to jakoś bardziej go nakręcało.
 — To zdejmuj. Wystawiaj się — zarządził, mając już plan w głowie. Jak jeszcze chwilę temu był zaspany, tak teraz widząc te spłoszone, zielone oczy chłopaka, miał na niego coraz większą ochotę.
 Josh cieszył się, że pewnie teraz nie było tak widać jego rumieńców. Nie odpowiedział nic, tylko zsunął sobie bieliznę i zawahał się moment. W końcu zamknął powieki, zgiął nogi w kolanach i rozłożył je szeroko na boki. Mason od razu uśmiechnął się drapieżnie i oblizał dolną wargę.
 — Nie zamykaj oczu — rozkazał, górując nad nim i obejmując palcami jego szyję. Drugą dłonią go puścił i przejechał mu opuszkami po żebrach.
 Ciało chłopaka momentalnie zadrżało i uniosło się nieco na pościeli. Josh spełnił polecenie i spojrzał z wyraźnym podnieceniem, ale i skrępowaniem w oczy swojego pana. Leżał jednak nadal posłusznie, z rozłożonymi nogami, czekając na dalsze żądania.
 — Ręce nad głowę — zażądał Mason niskim głosem, napierając na szyję Josha i jednocześnie zaczynając obcałowywać mu twarz.
 Chłopak otworzył szerzej usta, w pierwszej chwili chcąc sięgnąć do jego nadgarstka, ale powstrzymał się i uniósł ręce nad głowę, niemalże w poddańczym geście.
 Mason za to spojrzał mu w oczy, kiedy miał twarz tuż przy jego i zacisnął jeszcze trochę palce. Otarł się w międzyczasie swoim penisem o krocze Josha.
 Chłopak jęknął przez ściśnięte gardło i zacisnął mocno dłonie nad głową, by ich stamtąd nie cofnąć i nie odepchnąć ręki od szyi. Zamknął też powieki, ale sekundę później je otworzył, gdy przypomniał sobie, że miał tego nie robić. Wbił więc tylko rozgorączkowane i proszące spojrzenie w Masona, czując, jak gwałtownie czerwienieje na twarzy.
 Mason jeszcze chwilę przytrzymał zaciskające się palce na szyi Josha, ale w końcu zupełnie je rozluźnił, będąc aż zaskoczonym, że ten w ogóle nie zaprotestował.
 Nie dał mu jednak szansy na głębszy oddech, bo pocałował go mocno w usta. Ścisnął mu palcami szczękę, wsuwając język do jego ust.
 Josh odetchnął tylko przez nos niemal gorączkowo i panicznie, ale poddał się tej agresywnej pieszczocie. Odpowiedział pasywnie na pocałunek, cały już drżąc od tego natłoku gorąca i emocji sprzed chwili.
 Mason oparł się łokciem tuż obok jego głowy i nie przerywając pocałunku, pogładził go po biodrze, ocierając się o niego jednocześnie. Jego ruchy były płynne i stałe, w różnym tempie.
 Czuł pod sobą rozgrzane ciało chłopaka, to jak sam unosi biodra, dopraszając się więcej, a w końcu jak niemal skomle w jego usta. Josh już chciał poczuć jego penisa w swoim tyłku, chciał, by Mason go wziął i był grzeczny, by wiedział, że ma grzecznego pupila, a nie takiego jak John, wobec którego trzeba powziąć takie… twarde metody, jak wobec Kaprana.
 Mason jeszcze chwilę go całował, nim w końcu nie uniósł znowu głowy i nie spojrzał mu w oczy.
 — Widzę, że się słuchasz.
 Josh wreszcie wciągnął głębiej powietrze do płuc, aż przez moment nie mogąc odpowiedzieć. W końcu pokiwał szybko głową.
 — Widzisz. Nie tak jak Kapran — wydyszał. — Nie musisz mnie karać…
 — Nie. Chociaż myślę, że nie wyglądałbyś źle w jego stroju. — Mason zaśmiał się nisko, wsuwając dłoń między ich ciała. Pomasował z lubością szczupły brzuch swojego podwładnego.
 — Nie, nie chcę gorsetu ani stringów — odpowiedział Josh z wyczuwalną nutą strachu w głosie. Nawet spróbował przebić ciemność i dojrzeć na twarzy Masona, czy ten teraz mówi na poważnie, czy znowu się z nim drażni.
 Mason uśmiechnął się pod nosem.
 — Nie? A to może jocksy? By był zawsze dostęp, nawet bez zdejmowania?
 Josh zawiesił się na moment, ale koniec końców odpowiedział:
 — Już chyba lepsze niż stringi…
 Mason prychnął i pocałował go znowu.
 — Czekaj tu — rozkazał i uniósł się z Josha, wychylając się do szuflady nocnej po lubrykant.
 Chłopak podążył za nim wzrokiem i sięgnął w międzyczasie dłonią do swojego penisa. Przesunął nią po całej długości, zahaczając o kolczyk, do którego już właściwie się przyzwyczaił. Ten nawet w ciekawy sposób stymulował jego penisa i zapewniał dodatkowe doznania.
 Mason, kiedy wrócił znowu do poprzedniej pozycji, zamiast samemu otworzyć lubrykant, wsunął go w dłonie Josha.
 — Znaj moją łaskę. Jest ciemno, więc nie masz co się wstydzić. Sam się przygotuj.
 Josh zaczerwienił się mocno i spojrzał z konsternacją na tubkę.
 — Mason… — jęknął, zsuwając lekko nogi. — Mogę się chociaż odwrócić?
 — A jak myślisz? — spytał mężczyzna z rozbawieniem i podnieceniem w oczach. Chciał widzieć, że to dla niego zrobi. Że go chce w sobie. Że chce, aby go pieścił i ruchał.
 — Nie wiem… Od tyłu też mnie lubisz pieprzyć — odparł Josh z zawahaniem. — Więc może… mogę? Proszę — dodał na koniec, przełykając nerwowo ślinę. Mimo niezręcznej sytuacji jego penis był w pełnym wzwodzie, a pośladki odruchowo zaciskały się i rozluźniały.
 — A nie chcesz na mnie patrzeć?
 Josh zacisnął usta i spojrzał na niego z wyrzutem.
 — Podchodzisz mnie…
 — Tak. Jakby to nie było oczywiste. Ale chcę widzieć, jak się palisz ze wstydu i pieprzysz palcami, abym tylko mógł się łatwo i bez bólu w ciebie wbić — odparł mężczyzna, patrząc chłopakowi w zielone oczy swoimi ciemnymi.
 — Drań z ciebie — wymamrotał Josh, ale widział, że nie ma wyboru, więc odkręcił tubkę i wycisnął sobie sporo lubrykantu na palce. Kiedy skierował je między nogi, nie patrzył na Masona. Po tych jego słowach było mu jeszcze bardziej głupio. Tym bardziej, że te słowa były prawdziwe i naprawdę chciał, by Mason mu wsadził. Włożył więc w siebie palec i powoli i delikatnie zakręcił. Jęknął cicho.
 Mason poczuł, jak po kręgosłupie przechodzą mu dreszcze na ten dźwięk i minę, jaką zrobił przy tym Josh. Jego penis aż lekko przez to drgnął.
 Przez chwilę chłopak kręcił w sobie jednym palcem, starając się przy tym oddychać w miarę równo. Wreszcie sięgnął drugą dłonią do swojego tyłka i odchylił jeden pośladek, by łatwiej wsadzić drugi palec. Przez to, że Mason patrzył na niego tak ostentacyjnie w tak… intymnej sytuacji, czuł się wyjątkowo stremowany i zaciskał się na swoich palcach.
 Mason badał swoim czujnym spojrzeniem każdy fragment twarzy chłopaka, wisząc nad nim dosłownie kilka centymetrów. Oblizał jeszcze raz usta i cmoknął go krótko, samemu sięgając w dół, aby poczuć jego palce wsuwające się w szparkę.
 Josh momentalnie drgnął i zaczął płytko oddychać. Mimo to nie cofnął palców, tylko poruszył nimi w sobie, starając się szybko rozluźnić.
 — Je… jeszcze chwilę… — szepnął.
 Mason tylko skinął głową i ponownie go pocałował. Mocno i głęboko, penetrując jego usta językiem, kiedy samemu między palce Josha zaczął wsuwać swój. Chłopak jęknął nisko, odruchowo rozchylając szerzej nogi. Samo to uczucie penetracji palcami strasznie go nakręcało. Chciał już jego chuja, szybko i mocno. Poza tym byli w ciemnej sypialni, sami, w środku nocy i teraz zdecydowanie chciał się poddać Masonowi. Mężczyźnie, który nawet teraz pachniał tak dobrze i męsko, który podczas pocałunku prawie że go pożerał i przytłaczał swoją osobą w tak specyficzny, pociągający sposób.
 — Już, kurwa. Wyjmuj te paluchy — zarządził w końcu mężczyzna zaraz po tym, jak oderwał się od warg Josha i na do widzenia liznął je krótko.
 Chłopak bez sprzeciwu wyciągnął palce ze swojej nawilżonej dziurki, spojrzał w oczy Masona i bez polecenia i tak uniósł ręce nad głowę w poddańczym geście.
 Mason poprawił się, położył mu jedną dłoń na klatce piersiowej, a drugą uniósł jedno kolano chłopaka. Przesunął chciwie kroczem po pośladkach i udach Josha. Po tym zniżył się i ujął swojego penisa, nakierowując go na wilgotną szparkę. Nie zacisnęła się na to, a chłopak tylko ledwo dostrzegalnie rozchylił bardziej nogi.
 — No, już… — poprosił na wydechu, wychylając głowę, jakby chciał spojrzeć w kierunku swojego tyłka i zobaczyć, jak Mason w niego wejdzie.
 Mężczyzna uśmiechnął się pewnie i nadal go trzymając, wsunął się w niego. Za jednym razem, dość wolno, ale gładko. Aż po jądra, mimo nie najwygodniejszej pozycji przez nisko znajdujący się tyłek Josha.
 — Uh… czyli… nie masz mi za złe, że… cię obudziłem? — wystękał Josh, łapiąc się wezgłowia łóżka i delektując się tym przyjemnym wypełnieniem, jakie czuł na dole.
 — Nie będę… teraz o tym gadał — syknął na niego Mason, poirytowany, że wyskakuje teraz z czymś tak w jego mniemaniu kretyńskim i nie na miejscu.
 Josh zamilkł od razu, przełknął ciężko ślinę i tylko pokiwał głową. Trzymał się wciąż mocno desek za plecami i oddychał nierówno, poddając się swojemu panu. Ten w końcu zabrał dłoń z klatki piersiowej Josha i ujął go za uda, unosząc je w górę. Pochylił się przy tym bardziej nad chłopakiem i zaczął się w niego wbijać mocno i pewnie, patrząc mu z dominacją na twarz.
 Był na tyle blisko i na tyle przywykł do ciemności, że był w stanie dostrzec na niej, jak Joshowi jest dobrze, jak lubi być pieprzony i że trafia tam, gdzie trzeba. Po dźwiękach, jakie chłopak wydawał i jakie nasilały się z każdym ruchem też można było to stwierdzić. Jego ciało drżało, a on pojękiwał i popiskiwał głośniej, gdy Mason przyspieszał. Nie mówił przy tym nic albo nie wiedząc co, albo nie będąc w stanie. A Mason oddychał nad nim ciężko, pieprząc go mocno i równo. Jego rozpuszczone, czarne włosy falowały z każdym ruchem. Niby się nie spieszył, ale sam jego stan nakręcał go do coraz szybszych pchnięć.
 Josh wreszcie puścił się jedną ręką wezgłowia i sięgnął do swojego penisa.
 — Mo… gę? — zapytał, nim zaczął sobie trzepać i by Mason znowu nie kazał mu zabrać ręki, dodał usłużnym, ale pewnym głosem: — Bo tak dobrze robisz mojej dziurze i już nie mogę…
 Mason spojrzał na jego dłoń, po czym warknął i chwycił go za nią. Pociągnął ją i zarzucił sobie na szyję mało delikatnie. Oparł się przy tym niżej i pewniej nad Joshem i sam sięgnął do jego penisa. Chciał poczuć pod palcami jego kolczyk. Musiał go dotknąć i zobaczyć reakcję na jego gesty.
 Chłopak od razu zacisnął mocniej obie ręce na szyi Masona, cały na moment nieruchomiejąc, gdy poczuł tam dotyk. Wciąż miał gdzieś w środku obawę, że kolczyk może się urwać. Po chwili jednak rozluźnił się i wygiął bardziej plecy, wypinając biodra.
 Mason ugryzł wargę Josha, poruszając dłonią na jego członku i własnym w jego tyłku. Pod palcami czuł, jak penis chłopaka jest gorący i pulsuje. Opuszkami czasami trącał ogrzany kolczyk i samo to go dodatkowo nakręcało.
 Po kolejnych kilkunastu mocnych, pełnych ruchach biodrami, syknął i doszedł w pulsującym tyłku chłopaka.
 Josh doszedł dosłownie chwilę później, wczepiając się w mężczyznę mocno. Zacisnął mu przy tym nieświadomie mocno palce na ramieniu i zaskamlał krótko. Tak, dopiero teraz poczuł się naprawdę odstresowany po tamtych badaniach i niepokoju z nimi związanym.
 — Mason… — wydyszał ciężko w jego szyję.
 — Hmm?
 — Dzięki. — Josh zaśmiał się słabo i korzystając z okazji, że wciąż jest do niego przylepiony, dodał z lekkim wstydem, ale chciał, by to wiedział: — Potrzebowałem twojego kutasa w tyłku.
 Mason rozchylił szerzej oczy i przekrzywił głowę, by zobaczyć lepiej twarz chłopaka.
 — Teraz nie wiem, czy tego nie powinienem zgłosić. Od kiedy dziękujesz mi za przerżnięcie cię?
 Josh oblizał usta i spojrzał mu w oczy.
 — Dzisiaj? Mogę twojemu kutasowi podziękować, jak wolisz — dodał ze szczekliwym śmiechem.
 Mason prychnął na to tylko, po czym uniósł się i wysunął. Położył się obok, na skotłowanej pościeli.
 — Daruj sobie. Bo jeśli zamierzasz dziękować tylko mojemu kutasowi, to ci kupię wibrator.
 — Nie chcę — odparł od razu Josh, marszcząc brwi i odwracając się na bok, twarzą w kierunku Masona, by nie leżeć tak rozkraczony na środku.
 Mason uniósł więc wyczekująco i spojrzał na chłopaka. Ten podsunął się do niego po momencie zawahania i wtulił nos w zgięcie jego szyi, łasząc się policzkiem do jego ramienia.
 — Nie tylko twojemu kutasowi dziękuję. Tylko tobie ogólnie i wybacz, że cię obudziłem. To z miłości — dodał, uśmiechając się pod nosem. — Ale penisa i tak masz… no… dobrego.
 Mason zaśmiał się pod nosem i objął go ramieniem.
 — To powiedzmy, że ci wybaczę, ale teraz możesz iść już spać. Znowu — podkreślił specjalnie, zadowolony w głębi serca, że to usłyszał. To było… zaskakująco miłe.
 — Mhm — mruknął Josh, sięgając jeszcze po kołdrę i przykrył siebie i Masona.
 Wiedział, że jak już przejdzie im to rozgrzanie po seksie, może się zrobić chłodno. W końcu temperatury za oknem były minusowe. Teraz jednak miał obok ciepłego, seksownego mężczyznę, do którego się przytulił, nie potrafiąc powstrzymać lekkiego uśmiechu. Było mu tak dobrze nawet z wilgotną, rozluźnioną szparką.
 Mason też mruknął coś pod nosem i mimo że rozważał, aby iść się umyć, odłożył to na poranek. Na razie zostawił to na korzyść zastanawiania się nad zmianami między nim a Joshem, aż do momentu, gdy nie zmorzył go sen.



 – 34 – Śmietankowo
 


3 listopada 2012
 

Josh upewnił się, że Mason nie idzie korytarzem do kuchni i ponownie wszedł do niej, zamykając drzwi.
 — No, nie ma go. To jaki jest plan? — zapytał, patrząc po pozostałej trójce służby.
 Musieli jakoś przetransportować do salonu choinkę, ubrać ją oraz ozdobić cały salon i nakryć stół. Nie miał pojęcia, jak chcą to zrobić i utrzymać przed Masonem w tajemnicy do jutrzejszego poranka.
 Cała trójka spojrzała po sobie, a Anna nawet wyłamywała palce z lekkim rumieńcem na twarzy.
 — No… — zaczęła, ale Robert jej przerwał.
 — Najpierw przygotujemy wszystko oddzielnie. Eliot wyjdzie za chwilę po choinkę z Anną, a potem… będziesz musiał się nim zająć, Josh.
 Chłopak potaknął, nie wiedząc właściwie, co miałby zrobić, żeby Masona zatrzymać z dala od salonu. Co prawda to tylko jeden wieczór, ale i tak mężczyzna nie miał w zwyczaju go słuchać, a dokładniej to robił zwykle na przekór.
 — Spróbuję — obiecał. — Tylko postarajcie się nie robić hałasu, bo wtedy już na pewno Mason się pofatyguje, by sprawdzić, co się dzieje — mruknął, opierając się plecami o ścianę przy drzwiach. Nasłuchiwał, czy przypadkiem Mason nie nadchodzi.
 — Postaramy się, ale ty też możesz z nim coś obejrzeć, wtedy będzie nam łatwiej — zasugerował Eliot, a Robert spojrzał na niego trochę pobłażliwie.
 — Przypuszczam, że Josh, znajdzie jakiś sposób, aby zająć pana Awordza — dodał, a słowo „jakiś” brzmiało dość dwuznacznie. — Wszyscy przecież na niego liczymy.
 Chłopak spojrzał na mężczyznę z lekkim wyrzutem, ale potaknął.
 — No, coś wymyślę. Serio chcę zobaczyć jego minę rano, jak zobaczy ozdobiony salon i choinkę. — Uśmiechnął się do siebie. Żałował tylko, chyba pierwszy raz od bardzo dawna, że nie ma w ogóle pieniędzy, żeby coś Masonowi kupić.
 Anna żywo się z nim zgodziła. Pozostała dwójka też, ale z mniejszym entuzjazmem.
 — Mam nadzieję, że mu się spodoba, bo smutno by było, jakby się zezłościł — dziewczyna westchnęła, rozważając też mniej radosny scenariusz jutrzejszego dnia.
 — I oby nie wyszedł nigdzie, tylko z nami zjadł — dodał Eliot, a Josh od razu przypomniał sobie, że John zapraszał Masona do siebie. I to na jakąś imprezę w otoczeniu dziwek. Wcale mu się to nie podobało i też miał nadzieję, że ich pan będzie wolał z nimi spędzić święta.
 — Okej, to wy idźcie po tę choinkę, a ja poszukam Masona.
 Cała trójka skinęła głowami, a Anna złapała Eliota za dłoń i pociągnęła do wyjścia z kuchni. Josh w tym czasie ruszył korytarzem w kierunku sypialni, w której spodziewał się zastać Masona. Tam przynajmniej ostatnio go widział, nim sam nie wyszedł, mówiąc mu, że chce coś przekąsić w kuchni.
 Jego pan najwyraźniej w ogóle jej nie opuszczał, bo kiedy chłopak wrócił, leżał na brzuchu na łóżku i przeglądał na tablecie dzisiejszą prasę.
 Josh uśmiechnął się mimowolnie i podszedł do łóżka, klękając przed jego skrajem, tam gdzie Mason miał głowę. Spojrzał na jego twarz ponad tabletem. Ciemne oczy Masona jeszcze chwilę obserwowały ekran urządzenia, aż w końcu, kiedy ten skończył czytać akapit, spojrzały na chłopaka.
 — Co?
 — Nic, tak patrzę. Ale nie przeszkadzam, obejrzę coś, jak jesteś zajęty — odparł Josh, ale nie uniósł się jeszcze.
 — Nie. Połóż się obok — rozkazał Mason, ale i tak wrócił spojrzeniem do czytanego tekstu.
 Josh obejrzał się jeszcze w stronę telewizora, ale wszedł na łóżko i położył się na brzuchu tuż przy Masonie. Spojrzał mu przez ramię na tablet.
 Mężczyzna czytał jakieś wiadomości odnośnie ostatnich postępów w badaniach. Jeden z autorów artykułów rozpisywał się o tym, jak znaczące dla stanu zdrowia chorego było regularne spożywanie posiłków. Innymi słowy, nie wnosił nic nowego.
 — Nie piszą nic o tych badaniach, co nam robili? — zapytał Josh.
 — Nie. — Mason pokręcił głową. — Właśnie szukałem, ale są tylko jakieś bzdury — prychnął i odrzucił na bok tablet.
 — Może powiedzą coś po Nowym Roku… — odmruknął Josh z nadzieją. Niepewność była dość nieprzyjemna i chociaż i tak czuł się lepiej, że ma już te badania za sobą, to nie był pewien, jaki będzie ich skutek. Czy czegoś nie znajdą w ich organizmach po próbkach, które pobrali. Niecierpiał tego, jak niepewnie czuł się w tej rzeczywistości. Tak naprawdę nic od niego nie zależało. Nawet jego własne życie.
 Uśmiechnął się do siebie, kiedy zdał sobie sprawę, że teraz może chociaż zadbać o to, by Mason miał niespodziankę na święta.
 — Może. To co? Chciałeś coś obejrzeć?
 — Możemy. Pewnie coś świątecznego puszczają w telewizji.
 — Zapewne, dlatego najlepiej byłoby obejrzeć coś normalnego. Jakieś propozycje?
 — Mm… No, nie wiem… — Josh zrobił zamyśloną minę. Przekręcił się nawet na plecy i podłożył ręce pod głowę, zapatrując się w sufit. — Może Van Helsinga? — rzucił luźno, zerkając z nadzieją na Masona obok.
 — To stare… — zauważył mężczyzna, nadal leżąc na brzuchu. — Sam nie wiem. No, ale można — brzmiał na trochę zrezygnowanego, a może nawet zmęczonego.
 Josh zmarszczył się lekko, widząc to. Trącił go lekko stopą w łydkę.
 — Jak ci się nie chce oglądać, to możemy… nie wiem, pograć w karty czy coś?
 Mason cmoknął między zębami i skrzywił usta.
 — Nie wiem. Może… — Zamyślił się, po czym spojrzał na chłopaka ciemnymi oczami. — Chcesz iść na zakupy?
 Josh momentalnie uniósł się do pozycji siedzącej i pokiwał głową.
 — Jasne! — poparł żywo. Zbliżał się już wieczór, ale każda pora, by wyjść, była dobra. Poza tym mógł dzięki temu utrzymać Masona dłużej z dala od salonu.
 — To się zbieraj — rozkazał Mason, samemu zsuwając się z łóżka, aby się ubrać i trochę ogarnąć w łazience.
 Josh również szybko wstał i otworzył szafę, by wyciągnąć z niej swoją kurtkę i szalik. Ubrał się i nałożył jeszcze na głowę niebieską czapkę z nausznikami, bo widział za oknem, że mocno prószyło śniegiem. Buty miał przy wejściu, więc teraz już tylko czekał na Masona.
 Ten chwilę później wyszedł z łazienki, ubrał jeszcze ciepły sweter i zszedł z chłopakiem na dół, do drzwi wyjściowych.
 Eliot i Anna mieli przynieść choinkę tylnymi drzwiami, więc Josh nie martwił się o to, że na nich wpadną. Chciał wręcz jak najszybciej wyjść, więc ubrał buty i krzyknął w głąb korytarza:
 — Robert! Wychodzimy!
 Chwilę w odpowiedzi nic nie słyszał, po czym z salonu niemalże wybiegł lokaj, zbliżając się do nich. Mason akurat wiązał buty, a Robert zwrócił się do niego.
 — Wychodzi pan? Mam zadzwonić po samochód?
 — Nie, poradzimy sobie — pan domu zbył go, prostując się. — Nie wiem, za ile wrócimy.
 — Idziemy na zakupy — dodał Josh, by Robert miał chociaż jakieś pojęcie, na jak długo mogą zniknąć.
 Ten potaknął, splatając ręce za plecami.
 — Dobrze.
 — Idziemy? — dopytał się Josh, podchodząc bliżej do Masona i lekko naciskając dłonią w rękawiczce na jego plecy, chcąc już wyjść.
 Mężczyzna spojrzał na chłopaka karcąco, aby zabrał dłoń i wyszedł z mieszkania na ośnieżoną ulicę Nowego Jorku.
 Josh szedł u jego boku w kierunku jednego z większych centrów handlowych, jakie ostały się na Manhattanie. Strzeżone były bardzo dokładnie, nocą wokół stało wiele wojskowych samochodów, a patrole w ciągu dnia i nocy maszerowały po całym budynku. A nawet mimo to, nie tak wielu ludzi robiło tam zakupy. Josh osobiście podejrzewał, że to za sprawą tych licznych filmów o zombie, jeszcze sprzed apokalipsy, w których znajdowało się bardzo dużo scen w takich właśnie centrach. Nigdy nie kończyły się dobrze.
 — Jakieś ciuchy kupimy? — zapytał Josh Masona, pochylając głowę i patrząc bardziej pod nogi niż przed siebie, bo śnieg nie dość, że przesłaniał widok, to jeszcze padał na twarz.
 — Zobaczymy. Pomożesz mi coś może wybrać dla wszystkich — odpowiedział Mason, wchodząc do budynku przez hartowane, szklane drzwi. Był jakoś w wisielczym nastroju. I sam nadal nie wiedział, czy iść do Johna na święta, czy po prostu je przespać. Kiedyś było inaczej. Święta wydawały się takim ważnym wydarzeniem…
 Josh rozglądał się po ludziach, których mijali. Większy procent stanowili zdecydowanie zdrowi. Chorych jakoś tak potrafił rozpoznawać. Najwyraźniej stojący co kilka metrów wojskowi również, bo głównie czujnie patrzyli na właśnie tych ludzi.
 — A w ogóle, to idziesz do Johna? — zapytał, by jakoś wybadać teren.
 Mason spojrzał na chłopaka, idąc w sumie dość beztrosko. Nie zwracał uwagi na otoczenie.
 — Dla ciebie pan John, ale… sam nie wiem jeszcze. Zobaczę, a co?
 — No… Fajnie by było, jakbyśmy razem byli na święta. Ostatnie były chujowe — odparł Josh z nieco szczekliwym, nerwowym śmiechem. W końcu poprzednie święta spędził na strychu i chyba nawet był tak bardzo wyłączony z życia, że nie wiedział, kiedy minęły. Między nim a Masonem też było… bardzo źle.
 — Te też mogą być chujowe — mruknął pod nosem Mason, nie patrząc na chłopaka.
 — Nie muszą — odparł Josh, odwracając wzrok na witryny sklepowe. Właśnie mijali sklep ze skórzanymi akcesoriami, ramoneskami i motocyklowymi butami. Lekko się do siebie uśmiechnął, bo to wszystko kojarzyło mu się z Masonem. Miał wrażenie, że aż tutaj czuje zapach skóry.
 — A coś planujesz na nie, że tak „nie muszą”? — zagadnął mężczyzna i skinął na Josha głową, aby skręcili. — Rozmawiałeś w ogóle z resztą? Wiesz, co by chcieli?
 — Nie wiem… Nie mają chyba jakichś wielkich potrzeb. Eliotowi brakuje większych hantli. Jak razem ćwiczymy, to… serio, nieźle wyciska — odparł Josh, skręcając za Masonem.
 — Dobrze, że utrzymuje dobrą kondycję — odparł ten, zastanawiając się, gdzie tu może być sklep sportowy, gdzie mogliby zamówić takie „większe” hantle. — Jeszcze jakieś pomysły?
 — Hm… Anna kręci z Eliotem, więc przydałaby się jej seksowna bielizna. — Zaśmiał się Josh. Zdjął rękawiczki, bo w centrum handlowym było bardzo ciepło. Rozluźnił też szalik pod szyją. — Ale by to wyglądało głupio, jakbyś ty jej to kupił. Jeszcze gorzej niż jakbyś mi kupił.
 Mason spojrzał pytająco na Josha.
 — Czemu wyglądałoby to źle według ciebie, jakbym kupił ci erotyczną bieliznę? Albo jakieś zabawki?
 Josh zamrugał, odwracając wzrok od witryny sklepowej, na której widać było przystojnych modeli na plakatach.
 — No… To znaczy, nie jestem pewien, jak Eliot by zareagował…
 — „Ci”. Josh. Słuchaj, co do ciebie mówię. A Eliot nawet jakby chciał zareagować, to by nie mógł.
 Chłopak zaczerwienił się mocno i odsunął odruchowo o kilka centymetrów.
 — Po co mi erotyczna bielizna? W ogóle jaka jest niby męska bielizna erotyczna?
 — Nie wiem, możemy iść sprawdzić — odparł Mason, a na jego ustach, chyba pierwszy raz od początku dzisiejszego dnia, pojawił się ślad rozbawienia.
 — Ale… serio? — Josh jeszcze zerknął bokiem na swojego pana, mając nadzieję, że ten żartuje. — Przecież wolisz mnie nago — dodał szeptem, by nikt nie usłyszał.
 — Wolę, ale nie mam pomysłu na prezent dla ciebie na święta, a taki może być ciekawy. Jak go będziesz rozpakowywać przy reszcie, będę miał na co popatrzeć — zasugerował, po raz kolejny udowadniając, że kręci go upokarzanie Josha.
 — Mason, do cholery, to jest podłe — wydusił chłopak, wciskając ręce w kieszenie i jakoś tak odruchowo zaciskając pośladki.
 — Czemu? To mnie kręci, a to, że ty chcesz mnie tego pozbawić, jest podłe.
 Josh zagryzł wargę i wskazał na pierwszy lepszy sklep, który mijali, a który okazał się być sklepem z myśliwskimi gadżetami.
 — Chodź, popatrzymy, co tu jest. Może dla Ro… Eliota coś tu znajdziesz — rzucił szybko, chcąc jakoś uniknąć tego tematu.
 Mason zaśmiał się i wszedł za nim do sklepu. Josh bawił go i podniecał w takich sytuacjach. Czym bardziej chciał uniknąć czegoś, tym bardziej się zapętlał i robił z siebie słodkiego głupka.
 Kiedy przeszli się wokół oszklonych półek z gadżetami i nożami, stwierdzili, że jednak dla Eliota będą lepsze hantle. Za to z tego, co dowiedział się dotychczas Josh, Robert lubił grywać w karty, więc znaleźli jakieś ładne, zdobione ręcznie piatniki, które były opakowane w eleganckim pudełeczku. Jedyny problem to Anna. Ruszyli na poszukiwania prezentu dla niej, wiedząc, że to ona chyba najwięcej pracuje w domu i wkłada w to bardzo dużo energii i zaangażowania. Należała się jej jakaś nagroda.

*

Mason już zadzwonił po samochód do domu, bo odechciało mu się spacerów po pętaniu się po centrum handlowym przez ponad dwie godziny. Josh, kiedy już wychodzili na ulicę, wiedział, że reszta pracowników Masona na pewno w tym czasie jeszcze się nie wyrobiła z przygotowaniami, więc kiedy siedzieli w samochodzie, im bardziej zbliżali się do rezydencji, tym bardziej się denerwował. Musiał utrzymać jakimś cudem Masona z dala od salonu i w tej chwili wydawało mu się to bardzo trudnym zadaniem.
 — Chcesz coś robić teraz wieczorem? — zapytał swojego pana, chcąc wybadać, jakie ma plany.
 — Nie wiem — odparł ten ze wzruszeniem ramion. — Muszę tylko teraz znaleźć Roberta, aby przekazać mu, że ma odebrać te całe hantle dla Eliota.
 — Mogę mu przekazać, jak chcesz — odparł Josh, siedząc obok swojego pana i zamiast na zaśnieżone widoki za oknem samochodu, patrzył właśnie na niego. — Muszę i tak go znaleźć i zapytać, czy nie wie, co się stało z moimi trampkami, bo nie mogłem ostatnio ich znaleźć.
 — A to nie mogłeś teraz sobie jakiś kupić? — Mason burknął, kręcąc głową.
 — No… Po co, jak są na pewno gdzieś w domu? Tylko się w tych porządkach zgubiły. Nie ma sensu wydawać kasy na próżno.
 Mason wzruszy ramionami.
 — Jak uważasz — mruknął, a kierowca zwolnił i zatrzymał się na podjeździe pod ich domem.
 Josh wysiadł zaraz za Masonem i podążył z nim w stronę rezydencji. Cieszył się, że okna salonu nie było stąd widać. Jednak kiedy weszli do środka, poczuł bardzo subtelny zapach świeżej, żywej choinki. Od razu spojrzał krótko na Masona, kiedy się rozbierali z wierzchnich ubrań, ale miał nadzieję, że tylko on to czuje dzięki swojemu wyczulonemu węchowi.
 — A w ogóle może pójdziemy wziąć kąpiel razem, co? — zagadał szybko.
 Mason spojrzał na niego pytająco, po czym oddał mu swoją kurtkę, aby ją odwiesił, bo Robert jakoś nie przyszedł, aby go powitać w domu.
 — Jest dopiero szósta, wiesz?
 — To byśmy sobie postawili laptopa i się moczyli, i coś oglądali? — zaproponował Josh, którego trybiki w mózgu pracowały na zwiększonych obrotach. Musiał utrzymać Masona z dala od salonu!
 Powiesił szybko kurtki i spojrzał na niego z wyczekiwaniem na reakcję tę propozycję. Mason chwilę się nad tym zastanowił i skinął w końcu dość zlewczo głową.
 — Może być, ale wpierw coś zjem — rzucił, ruszając w stronę kuchni.
 Josh pokiwał głową i ruszył za nim wiernie, oglądając się przy tym w kierunku wejścia do salonu.
 — To może weźmy sobie jakieś owoce do wanny? — zaproponował.
 Mason westchnął i zatrzymał się w połowie drogi. Odwrócił do chłopaka.
 — Może być. Możesz iść, napuścić wody i poczekać tam na mnie już nagi. Bo widzę, że ci się strasznie spieszy.
 — Jak już idę z tobą, to pójdziemy razem — zaoponował Josh, stając tuż przy nim. Musiał go pilnować przecież.
 — A ja powiedziałem, abyś poszedł i napuścił wody. Ja wezmę jedzenie.
 Josh odetchnął nerwowo i stanął pod ścianą w przedpokoju.
 — To ja tu poczekam, a ty pójdź po to jedzenie… okej?
 Mason uniósł brwi, chwilę analizując sytuację, po czym pokręcił głową.
 — To już lepiej chodź, to se coś wybierzesz — westchnął. Był zgaszony i starał się nie myśleć o tym, że to mogło być spowodowane zbliżającymi się świętami.
 — Okej — odparł od razu Josh, wchodząc z Masonem do kuchni.
 Na wyspie stała duża miska z winogronami, więc wyciągnął z szafki mniejszą, by trochę ich do niej przesypać. Po drodze zajrzał do lodówki i dyskretnie skubnął trochę mięsa mielonego z miski.
 Mason w tym czasie wyjął sobie z szafki płatki zbożowe i zwrócił się do Josha:
 — Podaj mi jogurt. — W międzyczasie dorzucił do miseczki jeszcze owoce. — I widziałeś Annę?
 — Nie, pewnie jest zajęta porządkami w piwnicach — odparł chłopak, wyciągając z lodówki jogurt i z nim podchodząc do Masona. W drugiej ręce trzymał miseczkę z winogronami.
 — Czyli myślisz, że tu teraz nie przyjdzie?
 — Chyba nie… — Josh spojrzał na niego pytająco. — Czemu w ogóle pytasz?
 — Bo pomyślałem o czymś — odparł mężczyzna, odstawiając swoje jedzenie i podchodząc do Josha. Objął go rękoma nisko w pasie, tak że dłonie położył mu na pośladkach. — Domyślasz się o czym?
 Chłopak najpierw rozszerzył powieki, po czym spojrzał w stronę wejścia do kuchni i lekko oparł dłonie na klatce piersiowej Masona. Wcześniej szybko odłożył jogurt.
 — Chyba twoje ręce na moim tyłku są dość jednoznaczne. — Zaśmiał się, ale i tak nacisnął na tors Masona. — Ale… może pornosa obejrzymy i w wannie jak już…?
 Mason zmarszczył nos z lekkim rozbawieniem i przysunął się do chłopaka na siłę. Skubnął go zębami w szyję.
 — Sam mówiłeś, że Anna nie przyjdzie, bo jest tam czymś zajęta.
 — A Robert i Eliot? — odparł Josh cicho, aż odchylając się do tyłu w jego ramionach.
 — Co z nimi? — spytał Mason, przesuwając nosem po szyi chłopaka, a następnie zarośniętym policzkiem po boku jego twarzy.
 Josh nie potrafił powstrzymać się przed jękiem. Zaczerwienił się od razu, gdy zdał sobie sprawę, że zrobił to głośno.
 — Oni mogą wejść… Eliot dużo je…
 — To nie zje — odparł od razu Mason, bawiąc się z chłopakiem i nakręcając jego zażenowaniem. Pomasował go po zgrabnych pośladkach i poczuł, jak te spinają się nerwów, tak samo jak cały Josh w jego ramionach.
 — Ale ten… pornos… — spróbował przypomnieć, znowu rzucając spojrzenie w kierunku drzwi. Dotyk tych dużych dłoni mężczyzny na pośladkach nie pomagał, ani myśl, że chciałby podświadomie, by ten wsadził mu je w spodnie i ścisnął.
 — Co z nim? — spytał trochę na odczepnego pan tego domu, znowu otarł się o jego twarz swoją i skubnął go wargami w płatek ucha. Jedna z jego dłoni wsunęła się pod koszulkę Josha, na nagie plecy, a palce drugiej wcisnęły materiał bielizny i spodni w jego rowek.
 Chłopak momentalnie przycisnął się do Masona i oparł czoło o jego ramię, zaciskając zęby na dolnej wardze.
 — Boże, nie rób tak… stanie mi — stęknął.
 — A myślisz, że po co to robię? — mruknął Mason, masując intensywniej jego pośladki i przyglądając się jego reakcjom z fascynacją. Tak, to poprawiało mu humor.
 — Mason, no… — jęknął chłopak, już zupełnie wtulając twarz w jego ramię. Czuł, że jest czerwony na twarzy, a w spodniach szybko rosła mu wypukłość. — Chcesz mnie tu wypieprzyć…? — zapytał ledwo słyszalnie przez tłumiący to materiał koszuli i to, że mówił szeptem.
 Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, głaszcząc go po plecach i tyłku.
 — Przeszło mi to przez myśl raz, czy dwa — przyznał, samemu będąc już podnieconym.
 Josh przełknął ciężko ślinę i lekko drżącymi dłońmi pomasował plecy swojego pana.
 — A mogę klęknąć za wyspą? — zapytał, wciąż w jego ramię. Wiedział, że tam nie będzie ich widać od strony wejścia i będą mogli krzyknąć, by niespodziewany gość się wycofał.
 — Myślałem, aby cię na niej wyruchać… ale może. Jak mnie przekonasz? — spytał Mason, a jego dłoń wsunęła się za spodnie Josha, już dotykając i masując gołą skórę. — Pyszny.
 — Może… — Josh zaczął myśleć pospiesznie, ledwo mogąc się skupić. Stanął przy tym na palcach, jakby miało to mu pomóc odsunąć się do dłoni Masona i skoncentrować się. — Rozbiorę się i wypnę na podłodze?
 Mason chwilę nad tym myślał, po czym wyciągnął głowę i pocałował usta Josha. Nie rozumiał, czemu czasami tak nagle ten umiał go aż tak podniecić.
 — Może. A zrobisz mi jeszcze jakiś pokaz do tego?
 — Pokaz? — Josh spojrzał mu w oczy pytająco, coraz bardziej speszony. Nie byłby w takim stanie, gdyby robili to w pokoju, ale stali w kuchni, do której w tym momencie równie dobrze mogła się zwalić cała trójka służby Masona! — Ale… nie ma muzyki do striptizu…
 — Nie musi być. Na razie możesz się tylko rozebrać — odparł mężczyzna i podszedł do drzwi kuchni. Chwilę się zastanowił, ale że nie było jak ich zamknąć, zabrał taboret i wystawił go przed próg. Może to chociaż wzbudzi zastanowienie całej reszty służby przed nagłym wtargnięciem do środka.
 Josh spojrzał za nim i cofnął się trochę. Stanął za wyspą tak, że Mason widział teraz tylko jego górną połowę ciała. Chłopak uśmiechnął się do niego lekko, skrępowany i rozpiął najpierw bluzę. Odrzucił ją na bok i skrzyżował ręce z przodu, łapiąc koniec podkoszulki. Oblizał usta, mając nadzieję, że kusząco i wręcz lubieżnie jak na pornosach, po czym powoli podciągnął bluzkę do góry, ukazując Masonowi swój lekko napięty brzuch.
 Mason zaśmiał się nisko, z lekką chrypką.
 — No, dalej, rozbieraj się. Możesz wejść na blat. Na kolanach, jak już to zrobisz — poinstruował go, mierząc go ciemnymi oczami.
 Głowa Josha, która wyłoniła się spod zdejmowanej koszulki, była już cała zaczerwieniona.
 — Ale miało być za wyspą — wydusił, odrzucając podkoszulkę. — Mason, oni już i tak wiedzą za dużo… Proszę…
 — To módl się, aby nikt nie wszedł — odparł mężczyzna, podchodząc do lodówki i zaczął czegoś w niej szukać.
 Josh najpierw spojrzał na niego, potem znowu w stronę wejścia i z dużym oporem psychicznym sięgnął do swoich jeansów. Rozpiął je i obsunął w dół, ale obcisłe, czarne slipki, jakie miał na tyłku, zostawił.
 Mason nie widział tego, bo właśnie wyjmował z lodówki puszkę bitej śmietany. Kiedy jednak zauważył, że Josh jeszcze nie jest nagi, rzucił mu srogie spojrzenie.
 — Czemu jeszcze to masz na sobie?
 Chłopak zacisnął usta i spuścił wzrok, ściągając bieliznę w dół. Szybko, niemalże gorączkowo zasłonił sobie krocze dłońmi i skulił się bardziej za wyspą. Serce pompowało jego krew w szybkim tempie. Poza tym leki brali zawsze pod wieczór, więc jeszcze nie zdążył zabrać swojej dawki. Dlatego też łatwiej i szybciej się podniecał, a jego zdradziecka i perwersyjna podświadomość mówiła, że nakręcała go ta sytuacja. W jakiś chory sposób, na równi z tym, jak teraz miał ochotę zapaść się pod ziemię.
 Mason zlustrował go wzrokiem. Zachłannym i władczym.
 — A teraz właź na blat i usiądź do mnie przodem z podkulonymi pod siebie nogami— rozkazał mu dokładnie. Oddychał ciężej i głębiej niż do tej pory, samemu się denerwując, że ktoś może ich widzieć.
 Josh zawahał się i zacisnął uda, ale w końcu przełożył z blatu na bok miskę z owocami i wszedł na niego, już całkiem nago. Usiadł tak, jak Mason mu kazał.
 — Lepiej by było w pokoju — jęknął. — Mason, proszę.
 — Nie — odparł mężczyzna, delektując się widokiem czerwonego z zażenowania i podnieconego chłopaka. Aż się oblizał. Wyglądał jak jakieś danie gotowe do zjedzenia.
 Potrzasnął puszką z bitą śmietaną i zbliżył się bardziej do Josha. Pogładził jego brzuch i penisa dłonią, a następnie napryskał trochę bitej śmietany na czubek członka.
 Josh sapnął i spojrzał w dół.
 — Myślałem, że zrobiłeś sobie płatki — rzucił z lekkim uśmiechem, starając się nie oglądać za siebie na drzwi. Wolał już chyba nawet nie być świadomym, że ktoś tam może stać i się patrzeć.
 — Sam mówiłeś, że powinienem sobie od czasu do czasu pozwolić na coś dobrego. — Mason zaśmiał się z przebiegłym uśmiechem i wziął do ust główkę penisa razem z bitą śmietaną na niej.
 Josh zagryzł dolną wargę i uśmiechnął się szerzej. Jakoś tak impulsywnie położył dłoń na głowie swojego pana i leciutko wypiął biodra.
 Mason spojrzał na niego z dołu i zawarczał nisko. Przesunął paznokciami po udzie Josha, ale drugą dłoń z bitą śmietaną w puszcze przesunął do chłopaka i wycisnął ją na jego brzuch.
 Josh opuścił od razu biodra, ale nie zabrał dłoni. Strasznie podniecało go to, co teraz miał przed oczami. Widać było to po jego penisie, który zesztywniał bardziej i po policzkach, które mocniej się zaczerwieniły.
 Mason jeszcze oblizał główkę penisa, po czym wyjął ją ze swoich ust i odchyliwszy sobie członek, polizał Josha po brzuchu. Odstawił śmietankę na chwilę na bok i złapał go obiema dłońmi za biodra. Zassał się na jego boku, zostawiając mu czerwony ślad.
 Josh już nawet specjalnie na te ślady nie oponował. A przynajmniej nie wtedy, kiedy robione były na tych partiach jego ciała, które dało się zasłonić ubraniem. Gorzej było, gdy miał całą szyję w malinkach albo nawet policzki i szczękę. Mason na razie nie miał do nich dostępu, bo był dużo niżej od niego. Co chwilę zdobił jego skórę bitą śmietaną i zlizywał ją, podgryzając ciało chłopaka. Dłońmi masował przy tym jego pośladki jak ciasto.
 Josh odchylił się przy tym bardziej do tyłu, opierając dłonie o blat za plecami. Jego penis stał sztywno, z rzucającym się w oczy kolczykiem na wędzidełku.
 — Ale… ale przerwiemy, jak ktoś wejdzie? — wydusił, oddychając ciężko.
 — Nie. Pokażemy, jak cię zjadam — zakpił Mason i polizał jego penisa, po czym złapał go zębami, nie gryząc go jednak. Mimo to chłopak cały zesztywniał i nieco zbladł.
 — Nie rób! — uprzedził od razu i nawet nie drgnął.
 Mason spojrzał na niego w górę, po czym puścił jego penisa. Wyciągnął za to dłoń do karku chłopaka i przyciągnął go do siebie w dół. Pocałował go krótko w usta.
 — A to czemu? Boisz się, że ci odgryzę?
 Josh przełknął ślinę, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
 — Nie, raczej nie… Ale mówiłeś o jedzeniu i go tak złapałeś… — Odetchnął. — Czasami serio mnie przerażasz. — Zaśmiał się krótko, spuszczając wzrok na jego wargi.
 Mason patrzył chwilę na Josha, po czym znowu pociągnął go do siebie i pocałował z pasją. Ten chłopak doprowadzi go do szaleństwa.
 Pociągnął go bardziej w swoją stronę, nie przerywając pocałunku.
 — Zejdź. Chcę cię już! — wydyszał w jego usta.
 Joshowi nie trzeba było tego powtarzać. Czuł ten specyficzny uścisk w podbrzuszu i gorąco w całym ciele. Był podniecony i napalony, i chciał już poczuć się przez niego zdominowany, zdobyty i przywłaszczony. Sam więc jeszcze pocałował mocno mężczyznę, po czym wyswobodził się z jego uścisku i wmawiając sobie, by nie patrzeć na wejście do kuchni, uklęknął na zimnych kafelkach za wyspą. Ustawił nogi nieco szerzej i podparł się dłońmi o podłogę, po czym obejrzał się z dołu na Masona popędzającym i proszącym spojrzeniem. Cicho ni to pisnął, ni to jęknął, lekko wyginając kręgosłup, by jego tyłek był delikatnie uniesiony w górę.
 Mason stęknął i pochylił się do chłopaka. Przesunął gorącymi dłońmi po jego bokach, po czym trzasnął jedną w pośladek chłopaka. Nie za karę, tylko by zobaczyć, jak się czerwieni. Chciał, aby był z tyłu calutki taki. Nie tylko, aby jego szparka była mocno zaróżowiona, ale i tyłek.
 — Aaach! — krzyknął Josh, nie spodziewając się tego i lekko zgiął łokcie, kuląc się nieco. Na pośladku od razu powstał czerwony ślad, a chłopak jakoś tak odruchowo cofnął tyłek.
 — Nie — poprosił go Mason, łapiąc go za biodro i ciągnąc w górę, aby znowu się wypiął. — Nie odsuwaj tego słodkiego tyłeczka.
 — Ale nie bij… za mocno — szepnął Josh, spuszczając głowę i znowu nieco wypinając dupcię.
 Mason zamruczał potakująco i jeszcze pocałował pośladek Josha, nim trzasnął w niego otwartą dłonią. Nie za mocno, ale tak, aby zostawić ślad. Dźwięk, który się przy tym roznosił, niemożliwie go podniecał. Niemal na równi z jękiem Josha.
 Ten znowu drgnął i tym razem szybko zamknął sobie usta jedną ręką, czerwieniejąc na twarzy jak dojrzały pomidor. Gdyby Mason widział teraz jego penisa, zobaczyłby, jak ten zesztywniał na uderzenie. Dziurka za to wyraźnie zacisnęła się i rozluźniła spazmatycznie.
 — Mmnnn… je… jeszcze? — Josh wydusił ze wstydem zza dłoni.
 Mason spojrzał na niego i przesunął najpierw otwartymi dłońmi po plecach Josha, aż na jego pośladki, po czym zrobił to samo, tylko wbijając mu w skórę paznokcie. Na koniec trzasnął go obiema dłońmi w pośladki, które cudownie się czerwieniły. Aż sam dyszał nisko, skrajnie podniecony. Jego penis już cierpiał, uwięziony w spodniach.
 Chłopak zaskamlał na uderzenia, nieco się podrywając. Ręce mu się zatrzęsły, ale udało mu się ustać na wciąż wyprostowanych. Ledwo łapał powietrze przez emocje i rozgorączkowanie. Zupełnie zapomniał teraz, że ktoś może zobaczyć go w tej poniżającej pozycji. Czerwonego na tyłku i drżącego na całym ciele, o które teraz Mason się oparł i otarł o jego pośladki kroczem, jeszcze w twardym materiale spodni.
 — Podniecasz mnie, psie. Jak tak skomlesz o kutasa swojego pana — wydyszał mu do ucha, sięgając pod niego i ściskając jego sutki.
 Josh pisnął na to i mało co nie upadł twarzą na kafelki, kiedy ręce znowu się pod nim załamały.
 — Bo… bo jest duży i twardy… Czuję go tyłkiem — wypalił, jakby nie było to oczywiste. Do tego lekko zakręcił biodrami, by samemu otrzeć się o jego kutasa.
 Mason zawarczał nisko, bawiąc się jeszcze jego sutkami.
 — Nabijesz się na niego, czy chcesz, aby cię przerżnął? — spytał tuż przy uchu chłopaka niskim, ochrypniętym głosem.
 — Nabiję! — odpowiedział od razu Josh, oglądając się na niego z mocnymi wypiekami na policzkach i żywym spojrzeniem. — Chcę pokazać, jak cię chcę!
 Mason zamruczał potakująco i tylko ugryzł go w bark, nim się od niego odsunął. Nim rozpiął swoje spodnie, strzelił go jeszcze otwartą dłonią między pośladki, nie mogąc się powstrzymać.
 — Kurwa! — krzyknął chłopak, opadając na twarz na kafelki i dopiero po chwili na drżących rękach znowu się uniósł. — Już, już, Mason — zaskamlał.
 Mężczyzna tylko skinął głową i wyjął swojego sztywnego penisa ze spodni, siadając pod jedną z szafek. Oparł się o nią plecami.
 Josh odwrócił się w jego stronę i podszedł do niego na kolanach. Nie patrzył mu w oczy, gdy uklęknął nad jego udami i oparł się dłońmi o jego ramiona.
 — Masz jeszcze tę… śmietanę? — zapytał na ściśniętym gardle, przytulając się do niego lekko. — Żeby nie bolało — dodał cicho.
 — Mam — odparł mężczyzna, sięgając do góry za siebie na blat wyspy kuchennej. Dość szybko wymacał pojemnik. — Nie wypniesz się, abym cię napełnił? — spytał z niebezpiecznym uśmiechem na ustach.
 Josh zerknął na jego twarz i potaknął.
 — Mhm, mogę — zgodził się i odwrócił się w miejscu, wciąż klęcząc nad jego udami, ale tyłem, dodatkowo opierając się o kafelki dłońmi i zniżając górną część ciała. — Pochwalisz mnie? — zapytał przy tym z nadzieją. Uważał za duże osiągnięcie to, że teraz już potrafił pokonać wstyd na tyle, by tak się do niego wypiąć. Wiedział, że to czysta perwersja i było to bardzo… poniżające, ale był świadom tego, że Mason takiego go lubił.
 Mężczyzna odetchnął głębiej, czując przypływ podniecenia przebiegający wzdłuż jego kręgosłupa. Pogładził zaczerwieniony pośladek Josha, a drugą dłonią przybliżył puszkę ze śmietaną do jego dziurki. Przesunął po niej plastikowym dzióbkiem i aż zadrżał z ekscytacji na myśl o zostawieniu tej śmietany w lodówce.
 — Chcesz… pochwałę? — wydyszał, a jego penis drgnął.
 — Tak, proszę — odparł od razu Josh, przymykając oczy i lekko marszcząc brwi, prawie że ze skupieniem, gdy poczuł tam plastik.
 — Jakiej? Że ładnie wypinasz mi dupę? Że mnie nakręcasz na przeruchanie cię, aż będziesz płakać z przyjemności? — nakręcał go Mason i bez większych przeszkód wsunął w niego koniec puszki na bitą śmietanę oraz nacisnął, aby ta wtrysnęła w Josha.
 Chłopak jęknął, zaciskając mocno pośladki na dozowniku.
 — Za… za wszystko… bo się staram… — wyskamlał, zaciskając dłonie w pięści i oswajając się z tym dziwnym uczuciem. Teraz w ogóle nie myślał o tym, że potem będzie miał w sobie spermę i śmietanę i będzie musiał jakoś dotrzeć do łazienki.
 Mason zamruczał nisko, słysząc syk gazu i bitej śmietany, kiedy ta napełniała chłopaka. Kiedy wyjął z chłopaka dzióbek śmietany w spreju i jeszcze raz nią potrzasnął, z zaciśniętego otworka wypłynęło trochę białej substancji. Przełknął ciężko ślinę.
 — Bardzo się starasz. I jesteś w końcu grzeczny — wydyszał, wsuwając w niego znowu dozownik i wpakowując w niego jeszcze więcej bitej śmietany.
 Josh odruchowo cofnął biodra, ale szybko zreflektował i ponownie wypiął do Masona tyłek. Do tego uśmiechnął się do siebie, słysząc pochwałę.
 — M… mhm… — wydusił tylko, szczęśliwy. Poczuł dodatkowo nieco wilgoci nie tylko pomiędzy pośladkami i w swoim wnętrzu, ale i na jądrach. Do tego czuł, że był coraz bardziej pełny, ale nie oponował, poddając się zupełnie Masonowi.
 Ten w końcu wyjął z niego dozownik i odrzucił na bok puszkę, która potoczyła się po podłodze.
 — Chodź już tu do mnie — rozkazał niskim, chropowatym głosem, łapiąc Josha za pośladek i ściskając go mocno. Kciukiem trochę naciągnął jego szparkę, aż wypłynęło z niej trochę roztopionej śmietany.
 Chłopak zacisnął dziurkę szybko i mocno, nie chcąc, by za dużo wypłynęło. Ściskając tyłek, odwrócił się znowu do Masona, a ten od razu mógł poznać po jego twarzy, jak jest zarówno strasznie podniecony, jak i zażenowany. Widać jednak było, że się stara.
 Uklęknął znowu nad udami swojego pana i sięgnął jedną ręką za siebie, łapiąc sztywnego penisa Masona.
 — Już? — spytał, zerkając na jego twarz i lekko opuszczając biodra, aż poczuł czubek na swoim tyłku.
 Mason złapał go dłonią z tylu szyi i ściągnął do siebie, całując mocno w usta.
 — Już — wydyszał, kiedy na sekundę odsunął się nieznacznie od jego warg. Był napalony i najchętniej przewróciłby go na plecy oraz przerżnął brutalnie, ale to, że Josh chciał go ujeżdżać, było zbyt pochlebiające, aby sobie tego odmówić.
 Chłopak zgodził się cichym mruknięciem i ze skupieniem opuścił biodra, lekko nimi kręcąc, gdy wpasowywał się odpowiednio. Kiedy wyczuł, że główka znajduje się tuż przy jego dziurce, opuścił się niżej, powoli nasuwając się na jego penisa. Czubek gładko przeszedł przez jego nawilżoną szparkę, jednak mocno rozciągał. Josh więc pisnął niekontrolowanie, ale nie zatrzymał się i znowu lekko się opuścił.
 Mason tylko patrzył na chłopaka swoimi ciemnymi oczami, analizując każdy grymas na jego twarzy. Nakręcało go to. Wciąż trzymał przy tym jedną dłoń na jego szyi, a drugą tuż nad pośladkami.
 Josh nadal opuszczał się na jego penisie, a Mason czuł, jak nerwowo zaciska mu dłonie na ramionach. Trzymał się przy tym wolną dłonią za penisa i jądra, lekko je unosząc dla wygody. Wreszcie udało mu się całkiem opaść i od razu uniósł na mężczyznę wzrok.
 — Cały. — Uśmiechnął się szeroko, wyraźnie dysząc.
 Mason pociągnął go za szyję do siebie i pocałował go mocno w usta.
 — Czuję. Ależ masz tam mokro — wydyszał w usta chłopaka, który na te słowa od razu zastygł, ale po chwili pokiwał twierdząco głową.
 — Aż… wycieka — wydusił cicho.
 — Mhm… A teraz się ruszaj. Pokaż, jak to kochasz.
 — Bardzo! — odparł od razu Josh, patrząc mu żywo w oczy i mocnymi rumieńcami. — Pasuje do mojej dupy — dodał nieco speszony i od razu poruszył się w górę i w dół, przez moment nie oddychając przy tym, ale z każdym kolejnym ruchem bardziej się przyzwyczajał i nabierał równego rytmu.
 Mason trzymał go ciasno przy sobie, tylko trochę unosząc biodra w górę. Ocierał się przy tym klatką piersiową o niego i co jakiś czas skubał go ustami po szyi i obojczyku.
 Josh starał się być cicho, ale gdy po dość krótkim czasie stymulacja prostaty była bardzo, bardzo intensywna, nie był w stanie powstrzymać się przed piśnięciami i jękami. Zatkał sobie mocno usta dłonią, ruszając się dalej. Jego mięśnie brzucha napinały się co rusz i można było zobaczyć, że faktycznie te codzienne ćwiczenia coś dają. Chłopak miał nie tylko lepszą kondycję, ale i jego ciało wyglądało lepiej. Chociaż dla Masona to nie było aż tak ważne. Liczyła się jego rozemocjonowana twarz i to jak piszczał, i jęczał, nabijając się na niego, jakby od tego zależało jego życie. Zawarczał i ugryzł Josha w dolną wargę, łapiąc w dłoń jego penisa i ściskając mocno.
 Chłopak zaskamlał i zakręcił tyłkiem kilka razy, pieszcząc się w środku w ten sposób członkiem swojego pana. Było mu tak dobrze! Czuł, jak śmietana wypływa z niego, ale nie przejmował się tym teraz.
 — Ma… Mason! — wydusił, patrząc mu w oczy gorącym spojrzeniem.
 Mężczyzna zawarczał i nie mogąc się powstrzymać, złapał Josha mocno w talii i pod tyłkiem. Odpychając się stopami, uniósł się, trąc plecami o bok kuchennej wyspy. Kiedy był już z chłopakiem w górze, odwrócił się i rzucił go na blat. Od razu złapał go mocniej za biodra i wbił się w niego mocno, z całej siły.
 Josh krzyknął głośno i niekontrolowanie, co definitywnie musiało być słychać jak nie w salonie, to chociaż w przedpokoju. Złapał się mocno blatu po bokach i rozłożył nogi na boki. Znowu poczuł, że trochę wyciekło, ale skupiony był całkowicie na palącym uczuciu penetrującego go chuja.
 — Och, Mason… kocham go — wyskamlał, zaciskając mocno powieki. — I ciebie też…
 — To patrz na mnie! — zawarczał Mason, samemu wpatrując się w chłopaka i pieprząc go z całych sił. Czuł, jak wszystko go w środku pali, jak płuca go palą od wysiłku i braku powietrza, jak mięśnie mu drżą i jak zbliża się do intensywnego orgazmu w dupie Josha.
 Chłopak od razu spełnił polecenie i wpatrzył się w niego lekko załzawionymi oczami. Sięgnął przy tym szybko do swojego sztywnego penisa i gorączkowo poruszył po nim dłonią. Cały czas pojękiwał i pokrzykiwał, dosłownie wijąc się na blacie, gdy Mason wchodził w niego tak ostro i mocno.
 Już obaj zupełnie zapomnieli, że pieprzą się na blacie kuchennym, gdzie codziennie domownicy spożywali śniadalne. Teraz liczyło się tylko to, jak było cholernie dobrze.
 — O żesz… kurwa…! — zasyczał Mason, wbijając się w chłopaka i spuszczając się w jego napełnionym już bitą śmietaną tyłku. Zadrżał na całym ciele, patrząc pożądliwie na Josha.
 Ten zaburczał coś niewyraźnie do siebie, czując drżenie jego penisa i przyspieszył ruchy dłoni na swoim członku. Uważał jak zwykle na kolczyk, co z początku przy masturbacji było dość kłopotliwe. Teraz był już przyzwyczajony i dosłownie po chwili spuścił się na swój brzuch. Orgazm miał bardzo silny, a sperma aż dotarła do jego podbródka, kiedy wyprężył się i zaskamlał głośno.
 Mason dyszał nad nim, patrząc na niego z satysfakcją wymalowaną na twarzy. Trwał jeszcze w nim, aby w końcu pochylić się i pocałować go w usta. Smakował je długo i leniwie, wplatając mu palce we włosy.
 Chłopak mruknął z rozleniwieniem i spełnieniem, odpowiadając pasywnie, ale chętnie na pocałunek. Miał przy tym zamknięte oczy, by dać sobie trochę odpocząć po tym seksie. Oplótł przy tym Masona nogami w pasie.
 Mężczyzna pogładził go najpierw po boku, potem po udzie, jeszcze się nie odsuwając. Było mu dobrze i w sumie taki prezent jak Josh na każde jego skinienie i zachciankę był wystarczającym prezentem. Nie tylko na święta. Nie chciał go puszczać. Nawet jakby miał go znowu zamknąć.
 — Mm… dobrze mi — Josh zamruczał słabo w jego usta, lekko ściskając jego penisa pośladkami.
 — Mhm… — Mason westchnął, całując go jeszcze raz, tym razem delikatnie. Po tym wysunął się z chłopaka i wsadził swojego ubrudzonego w śmietanie penisa do bielizny.
 Z rozluźnionej szparki Josha wypłynęła śmietana pomieszana ze spermą. Chłopak, czując to, momentalnie sięgnął dłonią pomiędzy swoje nogi i położył ją na dziurce, zupełnie speszony. Musiało to wyglądać… bardzo specyficznie. Jakby nie miał tam bynajmniej ładunku jednej osoby.
 — Bierzemy tę kąpiel? — zapytał niemal rozpaczliwie, unosząc wzrok na Masona.
 Mężczyzna spojrzał w dół i położył dłoń na dłoni chłopaka. Chwilę się zastanowił, po czym przycisnął ją bardziej do jego krocza.
 — Wsuń sobie palec.
 — Co…? — wykrztusił Josh, buraczejąc na twarzy. — Nie, po co? Wycieknie więcej! — jęknął cicho z protestem i wstydem.
 — Wsadź — powtórzył Mason, całując go w policzek tuż pod okiem. Chłopak był tak słodko speszony.
 Josh spojrzał mu z wyrzutem na twarz. Nie wiedział, po co ma to robić, a do tego… Uch. Tak pod obserwacją, czuł się zawstydzony, gdy już byli po seksie. Wiedział jednak, że Mason i tak się nie ugnie, więc przełknął ciężko ślinę i na ślepo wymacał palcem wskazującym swoją szparkę. Była cała wilgotna. Wsunął go w nią powoli i od razu poczuł, jaka jest ciepła i rozluźniona przez penisa Masona.
 — Nnnn… — jęknął cicho, patrząc w oczy swojego pana.
 Ten uśmiechnął się, czując pod własną dłonią, że chłopak wykonał polecenie.
 — Grzeczny — pochwalił go i sam dołączył swój palec do tego, który Josh już trzymał w sobie. — Czujesz, jaki jesteś tam ciepły i drżysz? Sama rozkosz — zamruczał mu tuż przy uchu.
 — Mm… ale łas… — Josh pisnął i poderwał się lekko, obejmując wolną dłonią Masona za szyję. — Łaskocze.
 Mężczyzna uśmiechnął się w jego szyję i podrapał go zarostem po skórze.
 — Mhm… słodki jesteś — zamruczał, masując go od środka i czując, jak między palcami wycieka z chłopaka roztopiona bita śmietanka zmieszana z jego spermą. Kapała na kafelki kuchni, a Mason nawet nie myślał się tym przejmować. W końcu wyciągnął swój palec i pociągnął dłoń Josha do jego twarzy. — Poliż — rozkazał, mając na myśli ich palce.
 Chłopak aż zaniemówił, patrząc na niego w szoku. Potem spojrzał na palce i na moment zapomniał o oddychaniu. Zrobiło mu się gwałtownie bardzo duszno, a na twarzy czuł wręcz nieznośne gorąco. Bał się nawet spojrzeć w stronę wejścia do kuchni, bo by chyba wybiegł z domu i zakopał się w jakimś schronie, gdyby ktoś teraz zobaczył go w takiej sytuacji.
 Spojrzał jeszcze raz całkowicie spłoszonym wzrokiem na twarz Masona i delikatnie wysunął sam koniec języka. Serce tłukło mu się mocno w piersi, gdy wyciągnął głowę i delikatnie liznął palec swojego pana.
 Ten uśmiechnął się z satysfakcją, przyglądając się Joshowi z zafascynowaniem. Cały płonął, pochłaniając wzrokiem ten widok. Czuł przy tym, jak w spodniach znowu robi mu się ciaśniej. Josh wywoływał u niego takie skrajne emocje!
 Chłopak co raz zerkał mu w oczy, jakby sprawdzał, czy robi dobrze. Zlizywał śmietanę z palców swoich i Masona, a ten czuł wyraźnie, jak drży i jaki jest gorący z zażenowania. W końcu całe palce były wylizane, a Josh na koniec oblizał usta i znowu położył głowę na blacie.
 — Dobrze? — spytał cicho lekko zachrypniętym przez zdenerwowanie głosem.
 Mason skinął od razu głową i pogładził go dłonią po policzku.
 — Dobrze. Doskonale — pochwalił go, sam będąc rozgorączkowanym. Pocałował go w usta chciwie. — Słodki jesteś. Mój najsłodszy Josh.
 Chłopak uśmiechnął się do niego na te słowa, zadowolony, że to zrobił, skoro mógł usłyszeć taki komentarz. Sam od razu chętniej wyciągnął się do pocałunku, choć nie rozchylił ust, bo wciąż czuł w nich posmak spermy i śmietany, a nie wiedział, czy Mason chciałby też to poczuć.
 Mężczyzna nie nalegał i tylko jeszcze pogładził Josha po włosach, nim uniósł się z niego. Uśmiechnął się do niego, po czym chwycił go za rękę, ściągając z kuchennego blatu. Bez słowa obwiązał mu tyłek swoją koszulą i nim chłopak zdążył zaprotestować, pochylił się i zarzucił sobie na ramię. Josh był ciężki, aby nieść go aż na górę po schodach, ale w końcu ta nieszczęsna winda, która używana była raz na miesiąc, mogła się przydać. Sprzątanie tego całego syfu zostawił tym, którzy od tego byli.
 — Nie musisz, mogę pójść sam — rzucił od razu Josh, choć dość słabym głosem, mimo że czuł, że ma miękkie nogi, a szparkę rozluźnioną. Śmietana wypływała z niej aż na uda.
 Mason prychnął i klepnął go jeszcze wolną dłonią w pośladki, drugą obejmując jego nogi, aby się nie zwalił.
 — Zamknij się i lepiej się trzymaj — poradził mu, wychodząc z kuchni. Przewrócił przy tym taboret, który przed nimi postawił.
 Josh zacisnął palce na jego pasku, patrząc na podłogę, na którą miał widok i na tyłek swojego pana. Oblizał usta, wciąż czując ten specyficzny posmak w ustach.
 — I idziemy do wanny? — zapytał, dosłownie pokładając się na ramieniu mężczyzny. Do tego ten tak dobrze pachniał… W ogóle nie chciał się teraz od niego odlepiać.
 — Tak — odparł Mason, kiedy byli już przy drzwiach windy. Oparł się o ścianę, czekając, aż ta zjedzie. Nie przejmował się, że ktoś może ich teraz widzieć.
 W końcu usłyszeli piknięcie i drzwi otworzyły się przed nimi. Mężczyzna wniósł Josha do kabiny. Tradycyjnie, jak chyba każda, była wyłożona lustrami. Mason uśmiechnął się do siebie i nie mogąc się powstrzymać, uniósł skraj swojej koszuli, którą zarzucił na tyłek Josha, aby zobaczyć go w odbiciu. Od razu dojrzał jego mokrą szparkę i białą śmietanę pomiędzy pośladkami, która znajdowała się również na jądrach i udach Josha.
 — Nie patrz — jęknął chłopak, czując, co Mason robi i od razu bardziej spinając tyłek. Do tego wciąż czuł lekkie pieczenie na pośladkach, więc te na pewno były zaczerwienione. Mason więc musiał mieć naprawdę… chyba dla niego ciekawy widok.
 — Nie jęcz. Dobrze wygląda — odparł ten z rozbawieniem w głosie i oparł się z chłopakiem o ścianę, bo jednak ten nie był najlżejszy. Przesunął też palcami po jego wewnętrznej stronie ud zaraz przed tym, jak dojechali na piętro i drzwi windy się otworzyły.
 Josh zagryzł wargę i kiedy szli korytarzem w kierunku sypialni Masona, zapytał szybko:
 — Masz strzykawkę u siebie? Nie brałem jeszcze.
 Mason warknął pod nosem i najpierw zaniósł Josha do swojej sypialni, po czym do łazienki i posadził go na brzegu wanny.
 — Mam w szufladzie przy łóżku. Na wypadek, jakby ci kiedyś odjebało — wyjaśnił i wyszedł po lekarstwo.
 Josh w tym czasie ściągnął z siebie koszulę Masona i odłożył ja na bok, po czym wychylił się do kurka i odkręcił ciepłą wodę. Potem spojrzał w kierunku wejścia i wstał z wanny. Starając się zaciskać pośladki, podszedł do ubikacji i usiadł na desce klozetowej, sięgając równocześnie po papier, by się podetrzeć. Nie chciał po wejściu do wody od razu zbrudzić jej śmietaną i spermą.
 Mason dosłownie po chwili wrócił do łazienki i pomachał między palcami strzykawką z lekiem.
 — Mam — poinformował. — Chcesz sam, czy ci wstrzyknąć?
 — Zrób mi — poprosił Josh, który właśnie wyrzucał do ubikacji papier, którym wytarł sobie uda, jądra i rowek. Wyciągnął do Masona rękę, napinając kilka razy pięść, by lepiej było widać żyły na zgięciu łokcia.
 Mężczyzna kucnął tuż obok niego i ujął jego przedramię. Zdjął zębami zatyczkę i bez większych problemów wbił się w jego rękę.
 — Dzięki — odparł Josh z lekkim uśmiechem. Czuł się zmęczony tym seksem i chciał już się znaleźć w wannie, bo czuł, że jak wstanie, to znowu mu kolana zmiękną. Mason potrafił sprawić, że był tak… przyjemnie wypompowany.
 — Spoko. — Mężczyzna wstał i poczochrał mu włosy. Niespiesznie zaczął się rozbierać. — Masz tam jeszcze tego sporo, czy chcesz już się położyć w wannie?
 — Chyba mam jeszcze trochę… — odparł Josh, nieco się pesząc, ale i tak obserwował Masona. — Bo dużo wcisnąłeś.
 — To chcesz jeszcze prysznic?
 Josh pokiwał głową twierdząco i wstał z ubikacji.
 — Ale ja sobie poradzę, a ty wejdź już do wanny i do ciebie zaraz dołączę — poprosił, ruszając do kabiny prysznicowej.
 Mason zgodził się, już zdejmując bieliznę.
 — Tylko się nie wyjeb w tej kabinie, bo nie chcę cię potem takiego całego śmierdzącego szpitalem, jak się połamiesz — zagroził jeszcze, sprawdzając temperaturę wody w wannie, nim do niej wszedł.
 Josh uśmiechnął się lekko.
 — Postaram się — obiecał i zamknął się pod prysznicem. Czuł się, mimo zmęczenia, bardzo dobrze. Udało mu się utrzymać Masona z dala od salonu, a do tego mieli taki dobry seks! Nie potrafił przestać uśmiechać się do siebie, kiedy zaczął się płukać z resztek spermy i śmietany.



– 35 – Świąteczne niespodzianki
 


12 listopada 2012
 

Mason obudził się już ponad pół godziny temu, ale ani nie chciało mu się wstawać, ani przestawać bawić kosmykami włosów Josha. Ten tak beztrosko spał z lekko rozchylonymi wargami i policzkiem wtulonym w poduszkę. Mężczyzna, w którego łóżku był, uśmiechał się mimowolnie, zauroczony niewinnością sytuacji, w jakiej byli.
 Było już naprawdę późno, dopiero co minęło południe. Dzisiaj jednak były święta, więc wiedział, że nigdzie nie musi wychodzić. Nikt nie będzie mu truł o obowiązkach zdrowych.
 Za oknem widział duże płatki śniegu padające dość gęsto.
 — Cześć — usłyszał nagle lekko zaspany głos Josha, który nie otworzył oczu ani nie zmienił pozycji, ale uśmiechnął się lekko.
 — Cześć — odparł, przybierając poważny wraz twarzy, ale nie odsuwając dłoni od jego włosów. — Wyspałeś się?
 — Mhm, a ty? — zapytał Josh i wreszcie uniósł powieki, spozierając na niego zielonymi oczami.
 — Też. I coś ci się śniło?
 — Tak… — Josh ściągnął lekko brwi, zamyślając się. — Że musieliśmy uciekać z domu… Ale chyba wejście było całe zaśnieżone, a ja nie mogłem biec, tylko tak wiesz… zwalniałem, zamiast przyspieszać, mimo że chciałem. I Tuck był u nas w kuchni i chciał nam przeszkodzić… dalej nie pamiętam, chyba Eliot z karabinem biegał. — Uśmiechnął się lekko, podpierając głowę na dłoni. Wolał się na razie nie ruszać, skoro mogli jeszcze poleżeć, bo czuł wyraźnie na dole skutki wczorajszego seksu. To specyficzne rozciągnięcie i uczucie, jakby wciąż miał tam penisa.
 Mason uniósł wysoko brwi, trochę zaskoczony uzyskaną odpowiedzią.
 — A… ach — wydusił. — Bardzo ciekawy sen, muszę przyznać, ale nie chciałbym, aby był prawdą.
 — Tuck na pewno nie zjawi się w naszej kuchni — odparł Josh z lekkim uśmiechem i podsunął się do Masona bliżej, po czym objął go lekko i pocałował w zarośniętą szczękę. — W ogóle Wesołych Świąt.
 Mężczyzna zaśmiał się pod nosem.
 — Ta, Wesołych Świąt. A co do Tuckera, to masz rację. Nawet jeśli jakimś cudem by się znalazł, to nie wiem, kto by go tu wpuścił.
 — Na pewno nie ja — mruknął Josh, mimowolnie przybierając na twarz grymas, kiedy myślał o dawnym przyjacielu. Poza tym nie chciał specjalnie o nim rozmawiać, bo wciąż mu ciążyło coś na sercu przez to, co zrobił.
 Mason skinął głową, przekręcił się na plecy i założył ręce pod głowę.
 — Nie chce mi się ruszać z łóżka — zamarudził, po czym skinął na Josha. — W ogóle, chcesz coś na święta?
 — Nie wiem… znaczy mówiłem ci, co bym chciał, ale… nie wiem. — Westchnął, układając się w takiej samej pozycji jak jego pan. — Chciałbym ci się jakoś odwdzięczyć, a nie mam możliwości, żeby ci coś kupić… Wiesz, tak mnie tu trzymasz i w ogóle, głupio chyba tak jeszcze… prezent od ciebie.
 Mason skrzywił się lekko, patrząc z politowaniem na chłopaka.
 — Strasznie pokrętnie się tłumaczysz — odparł, po czym uniósł się do pozycji siedzącej. — Ale i tak mam coś dla ciebie, co jednocześnie będzie prezentem dla mnie.
 — Hm? Co takiego? — Josh zapytał z zaciekawieniem, unosząc się na łokciach, tak że pościel obsunęła mu się z klatki piersiowej do pasa.
 — Poczekaj. — Mason zatrzymał go gestem dłoni i wstał nagi z łóżka. Podszedł do komody i wyjął z jednej z szuflad małe puzderko. Nie było nawet zapakowane w ozdobną kokardkę. Rzucił je na brzuch Josha. — Otwórz.
 Chłopak najpierw spojrzał na mężczyznę z zainteresowaniem, po czym usiadł i otworzył pudełeczko. W środku był maleńka zawieszka. Jak dla psiaka, ale przyczepiona była jeszcze do niej karteczka z numerem próby. Na samej zawieszce, która okazała się być chyba z białego złota, było wygrawerowane imię i nazwisko Josha, jego właściciela oraz adres i numer telefonu. Poza zawieszką był też nowy, bardziej pasujący kolczyk.
 Chłopak zamrugał z zaskoczeniem, biorąc między palce medalik z wygrawerowanymi literkami. Przełknął ciężko ślinę, gdy zdał sobie sprawę, co może oznaczać fakt, że znajdowała się w pudełeczku razem z kolczykiem.
 — To… Ten kolczyk to na penisa? — musiał się upewnić.
 Mason tylko skinął głową, obserwując go uważnie. Nie chciał, aby cokolwiek mu umknęło z tego momentu.
 Josh oblizał nerwowo usta i ze skupieniem przyjrzał się medalikowi. Czuł gulę w gardle, gdy na to patrzył. Miał być tak… oznaczony? Tak dobitnie. I do tego jak zwierzak.
 — Chcesz podkreślić to, że należę do ciebie? — zapytał nieco zduszonym głosem, nie unosząc wzroku.
 — Tak. I żebyś nie marudził to tak, aby nikt nie widział — odparł Mason i podszedł do łóżka, siadając na nim bokiem, tuż przed Joshem. — W końcu jesteś mój, nie?
 Chłopak bez wahania potaknął głową i znowu spojrzał na kolczyk i medalik.
 — I jak się zgubię, to mnie do ciebie przyprowadzą? — Zaśmiał się szczekliwie, czując, jak dłonie mu się lekko pocą.
 — Mam taką nadzieję. I że nie będą musieli ci tego sprawdzać, tylko sam do mnie wrócisz — odparł mężczyzna i sięgnął do twarzy chłopaka, łapiąc go za brodę oraz przyciągając do siebie. Pocałował go w usta krótko.
 Josh odpowiedział na cmoknięcie i uśmiechnął się lekko.
 — Założysz mi? — spytał z podenerwowaniem, mocno ściskając medalik.
 — Mhm — zgodził się jego pan i wyjął mu z drżących dłoni medalik. Cmoknął go jeszcze raz w usta i wyjął z pudełka pasujący kolczyk. Zaraz po tym odciągnął kołdrę z krocza Josha i wziął w dłoń jego penisa. Cmoknął go w czubek oraz schylił się, aby odpiąć mu stary kolczyk i założyć nowy razem ze złotym medalikiem.
 Josh przyglądał się temu z zawstydzeniem. Czuł się teraz naprawdę oznaczony i wzięty w posiadanie. Tym razem nie w znaczeniu erotycznym. Było mu z tym dziwnie, bo z jednej strony był świadom, że jego życie całkowicie zależy od Masona, a z drugiej był to kolejny dowód na to, jaki miał status. Dodatkowo zdał sobie sprawę, że przy sikaniu będzie musiał trzymać medalik, by go nie ubrudzić. Lekko wykrzywił usta, gdy pomyślał również o tym, że to całkowicie uniemożliwi mu bycie na górze z Masonem. Musiałby wtedy zdejmować medalik. Z drugiej strony, wartość, jaką przedstawiał, była na tyle duża, że co najmniej na dwa tygodnie mógłby sobie kupić leki. A może nawet na więcej. Josh jednak nawet nie myślał, by teraz stąd uciec. Było między nim a Masonem tak dobrze, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Więc nawet poczuł cień radości, że Mason tak bardzo go chciał, że aż tak go oznaczał.
 Mężczyzna z dużą subtelnością zakładał mu medalik i nawet lekko się przy tym uśmiechał kącikiem ust.
 — Uch… ostrożnie — poprosił Josh, czując lekkie napięcie na wędzidełku.
 — Mhm. Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy — odparł Mason i delikatnie nałożył mu kolczyk, zapinając go po chwili. Pasował idealnie.
 Josh wychylił się bardziej, by zobaczyć, ale kolczyk był od spodu, więc dodał z zaciekawieniem:
 — Pokaż.
 Mason pchnął penisa chłopaka w górę, aby ten mógł się przyjrzeć.
 — Pasuje ci — pochwalił, patrząc Joshowi w oczy.
 — Mam nadzieję. — Chłopak zaśmiał się krótko, odruchowo ściskając uda. — I oby jakoś za bardzo nie przeszkadzał.
 — Spokojnie, nie będzie — uspokoił Mason i jeszcze raz go pocałował. — A teraz, żebyś nie myślał, że zależy mi tylko na akcie własności do twojej dupy i kutasa — prychnął pod nosem, opierając się dłońmi o uda Josha. — Zapisałem cię na basen, jak chciałeś. To wydaje mi się najmniej szkodliwe. Może się nie utopisz.
 Josh otworzył szerzej oczy i uśmiechnął się.
 — Naprawdę?! — odetchnął i spontanicznie wychylił się, i pocałował mężczyznę mocno w usta. — Dziękuję! Będę mógł sobie wyrobić ramiona — dodał, wciąż z uśmiechem, patrząc swojemu panu żywo w oczy z rozemocjonowaniem.
 — Spoko. Bylebyś się tam mi nie utopił, bo cię zabiję — zagroził Mason, nie wspominając już Joshowi, że nie zamierzał pozwalać mu samemu na ten basen chodzić. Zadbał już o kierowcę, który będzie go tam woził dwa razy w tygodniu, poza weekendami.
 — Byłoby ciężko, jakbym się utopił. — Josh uśmiechnął się i aż połasił się policzkiem do jego zarośniętej szczeki. — W ogóle, serio super, że będę mógł. Dawno nie pływałem. Ale! — rzucił nagle i spojrzał mu żywiej w oczy. — Ubierzmy się i chodźmy na dół, co? Może coś zjeść, czy coś — dodał, już nie mogąc się doczekać miny Masona, kiedy zejdą do przyozdobionego salonu.
 Mężczyzna mruknął na zgodę.
 — No, nie pogardziłbym — odparł, unosząc się i idąc do łazienki. — Może Anna zrobi nam coś dobrego. Raz w roku mogę sobie pozwolić.
 — Częściej byś mógł, ale dzisiaj to rzeczywiście wyjątkowy dzień, więc musisz zjeść coś dobrego — poparł go Josh, unosząc się z łóżka i podchodząc do szafy, w której miał swoje ubrania. Czuł się dziwnie zarówno w rejonach tyłka, gdzie wciąż odczuwał wczorajszy seks, jak i na penisie, gdzie miał nowy medalik.
 — Szczegóły — odparł Mason z machnięciem ręką i zamknął się w łazience.
 Josh ubrał się w tym czasie w najładniejsze jeansy, jakie miał i granatową koszulę w szare prążki. Chciał ładnie wyglądać na obiedzie świątecznym i był pewien, że reszta służby już tylko wyczekuje, aż zejdą na dół.
 Mason, kiedy wyszedł z łazienki i zobaczył, jak chłopak się ubrał, ściągnął brwi w pytającej minie.
 — Aż tak odświętnie? — rzucił, ubierając się jak zwykle prawie w całości na czarno. A co za tym idzie, samoistnie bardzo elegancko.
 — Święta mamy w końcu. — Josh uśmiechnął się i podszedł do niego, łapiąc go za rękę. — Chodź!
 Mężczyzna prychnął pod nosem, ale dał się pociągnąć.
 Josh cały czas uśmiechał się do siebie, gdy szli korytarzem w kierunku schodów. Już tutaj czuł zapach pieczeni i chyba jakiegoś ciasta, a może nawet kilku. Przełknął ślinę, już czując, jak zbiera mu się w ustach.
 — Chyba mamy jedzenie. — Zaśmiał się, gdy zeszli na dół. Tam, zamiast do kuchni, pociągnął Masona w kierunku wejścia do salonu. — Chodź.
 Mason ściągnął brwi pytająco.
 — Co? — Nie zrozumiał od razu. Dopiero kiedy weszli do salonu, olśniło go. Te wszystkie dziwne zachowania Josha wczoraj i teraz. Robert, który często do niego przybiegał, niby czymś zajęty. Ciągła nieobecność i nerwowość Anny…
 Salon był teraz… bardzo kolorowy. Oczywiście pierwsze w oczy rzucała się wielka, żywa choinka stojąca przy dłuższej ścianie. Była pięknie ozdobiona bombkami, girlandami i lampkami. Na szczycie znajdował się złoty szpic w kształcie gwiazdy. Mason zobaczył też, że dębowy stół, który zwykle stał pod ścianą i nikt go nie używał, przeciągnięty został na środek pokoju i nakryty białym obrusem. Na nim stały talerze, sztućce, kieliszki i… wiele półmisków z jedzeniem. Na jednym kartofle polane masłem, na drugim wielka, pachnąca pieczeń, na wielu innych przeróżne sałatki i mniejsze przekąski. Do tego na oknach z czystymi zasłonami wisiały łańcuchy i nawet do lampy doczepiona została jakaś świąteczna ozdoba. Na domiar tego w salonie znajdowała się już Anna, Robert i Eliot i wszyscy byli odświętnie ubrani oraz uśmiechnięci.
 — Wesołych Świąt! — dziewczyna zawołała promiennie, wstając z kanapy, jak tylko usłyszała ich nadejście.
 Mason przystanął, oglądając to wszystko z podziwem wypisanym na twarzy. Wszystko było takie… inne niż na co dzień.
 — Ee… Wesołych Świąt? — bardziej spytał niż stwierdził, patrząc po wszystkich i wszystkim, co ci przygotowali. — Kiedy to wszystko zrobiliście?
 — Udało nam się ogarnąć wszystko wczoraj wieczorem. — Zaśmiała się Anna, a Eliot dodał mimochodem:
 — I w nocy, latała jak poparzona, żeby się wyrobić.
 Josh w tym czasie cały czas uśmiechał się szeroko, patrząc na Masona.
 — Siadajcie, bo nam wystygnie — zachęciła Anna, sama wyraźnie podekscytowana i szczęśliwa, że niespodzianka im wyszła.
 Mason pokręcił głową z niedowierzaniem, ale podszedł do stołu i usiadł u jego szczytu. Po drodze jeszcze obejrzał się w stronę choinki, gdzie stały kartony z prezentami. Niby kazał je tak zapakować w sklepie, jak je kupował, ale nie przypuszczał, że znajdą się pod choinką.
 — I sama to wszystko przygotowałaś? — spytał jeszcze Annę, nie wiedząc, od czego miałby zacząć.
 — Nie, nie! Z Eliotem przynieśliśmy choinkę, którą potem Robert ubierał — odpowiedziała, siadając również przy stole, jak cała reszta.
 — Tak, mój kręgosłup jakoś to zniósł — dodał lokaj z lekkim uśmiechem. — A Josh miał pana w tym czasie odciągnąć od salonu. Wszystko się udało.
 Mason zerknął na chłopaka i uśmiechnął się pod nosem.
 — No, to ja już widzę, kto tu miał najprostsze zadanie. — Zaśmiał się i spojrzał jeszcze raz na stół. Dawno nie miał przed sobą takiego wyboru jedzenia. — Coś polecasz szczególnie, Anno? — spytał dziewczynę, nie zamierzając martwić się o jakieś świąteczne tradycje. W końcu mieli spędzić miło dzień i o to głównie chodziło.
 — Wszystko — odpowiedział za nią Eliot i uśmiechnął się na swój łagodny sposób. — Oczywiście zostałem o to zbesztany, ale już kosztowałem tych cudów, jakie zrobiła i wszystko wyszło świetnie. Ale mięso najlepiej — dodał z pewnością w głosie.
 Mason skinął głową, przyjmując to do wiadomości.
 — Dobrze, w takim razie… zacznę od tego — odparł, zawieszając głos na chwilę, kiedy wybierał, czym się poczęstować. W efekcie wybrał sobie pieczeń, która była ładnie pokrojona i polana sosem. Do tego dobrał jeszcze sałatki i zabrał się za jedzenie. Aż zamruczał z rozkoszy. Dawno nie jadł tak dobrze i smacznie.
 Inni również nałożyli sobie jedzenie, a Robert uniósł się, by otworzyć butelkę wina, znajdującą się na stole.
 — Mogę nalać każdemu, panie Awordz? — zapytał, gdy już to zrobił. Głównie też w swoim pytaniu miał na myśli Eliota i Josha, wiedząc, jak ostatnio skończyło się ich picie alkoholu i nie będąc pewnym, czy Mason nie zakazał im po tym pić.
 — Tak. Na piątkę butelka nie powinna być szkodliwa — odparł, kiedy przełknął kęs wybornej sałatki i zerknął znacząco na Josha.
 Ten tylko przełknął ślinę wraz z dużym kawałkiem mięsa, jaki wpakował sobie do ust, a Robert w tym czasie rozlał wino do kieliszków.
 — W takim razie jeszcze raz wesołych świąt — zwrócił się do reszty, unosząc swój kieliszek. — Czuję się w obowiązku w imieniu reszty podziękować panu, panie Awordz, że nas tu pan trzyma, mimo że czasem zachodzimy panu za skórę. — Uśmiechnął się lekko.
 Mason skinął Robertowi głową, przyjmując jego życzenia.
 — Dziękuję. I wam też życzę wesołych świąt i nie tylko. Mimo tego wszystkiego — odparł, zdając sobie sprawę, że nie umie składać życzeń i w sumie nawet nie wie, co miałby im życzyć, co nie okazałoby się później z jego strony hipokryzją. Znał siebie i nie planował nagłej zmiany swojej osoby z okazji świąt. Tym bardziej, że nawet się już układało.
 — Czyli nie idziesz do Jo… pana Johna, tylko z nami zostaniesz? — zapytał Josh, gdy po wzniesieniu toastu wrócili do jedzenia.
 Mason zaśmiał się pod nosem.
 — Na to wygląda, że nie. Zresztą… nie mam ochoty oglądać jego — podkreślił to słowo, patrząc Joshowi w oczy — dziwek.
 Chłopak zaczerwienił się, a reszta spojrzała na nich bez zrozumienia.
 — To taki znajomy Masona… — wyjaśnił pokrętnie Josh, widząc to. — Nieważne. Fajnie, że razem świętujemy. Ostatnie spędziłem na strychu. — Zaśmiał się szczekliwie, już teraz nie czując za to żalu do swojego pana. A przynajmniej nie w tej chwili, gdy siedzieli wszyscy razem przy jednym stole.
 — Nie musiałeś tego wypominać — mruknął Mason, oblizując palce po zjedzonym kawałku pieczonego kurczaka. — I jak już wszyscy zjedzą, to pod choinką macie prezenty. Chyba że nie jesteście zainteresowani, bo każdy już podejrzał, co dostanie?
 — Nie zdążyliśmy jeszcze — odpowiedziała Anna nieśmiało, czerwieniejąc się na swoich nieco pyzatych policzkach i powoli skubiąc sałatkę.
 Mason uśmiechnął się pod nosem i odsunął talerz w jednoznacznym geście, że skończył jeść.
 — Więc proszę.
 — To… to ja zobaczę po karteczkach, co jest dla kogo — rzuciła Anna, odsuwając się od stołu i unosząc z krzesła. Poprawiła odruchowo sukienkę. Był schludna, ale bardzo prosta. Zwyczajnie czarna, w białe groszki, z dość dużym dekoltem, który częściowo odsłaniał jej duży biust. Falujące włosy miała spięte w koczek, choć kilka kosmyków opadało jej po bokach twarzy.
 Mason tylko skinął głową, patrząc, jak dziewczyna podchodzi do drzewka i sięga po najmniejszy prezent.
 — Och, Robert, to dla ciebie.
 Lokaj uniósł się lekko na krześle i przyjął od dziewczyny podarunek. Był aż zaskoczony, że Mason faktycznie pofatygował się, by sprawić im prezenty. Od razu otworzył swój i uśmiechnął się z westchnieniem.
 — Musiały… dużo kosztować — powiedział do Masona z jawnym skrępowaniem, ale i wyraźną radością w oczach.
 — Nie więcej niż twoje miesięczne utrzymanie — odparł mężczyzna, patrząc na lokaja z zadowoleniem, że nie zaliczył wpadki z prezentem i karty się spodobały.
 — To dla ciebie, Eliot — ucieszyła się Anna, sięgając po kolejny prezent. A raczej próbując go podnieść, bo nawet nie była w stanie specjalnie poruszyć dużego pudełka. — Och… ale jest ciężkie…
 Eliot sam wstał i podszedł pod choinkę, aby go odpakować. Uśmiechnął się, kiedy zobaczył hantle.
 — A ja się zastawiałem, co to takie ciężkie przywiózł kurier. Super. Przydadzą się. Dziękuję panu — zwrócił się do Masona, kiedy dziewczyna uniosła ostatnią paczkę zaadresowaną do niej.
 Josh przyglądał się im i wykorzystując fakt, że zajęci są prezentami, ukroił sobie więcej mięsa.
 Anna w tym czasie wyjęła z ozdobnego papieru sukienkę. Kolorową, morską sukienkę, z obszerną halką, bufiastymi rękawkami i usztywnieniem w talii. Dół dodatkowo był ozdobiony koronką, tak samo jak dekolt. Całość przyozdobiona jeszcze była guziczkami z przodu i kokardkami, ale całą sukienka, dla wygody, zapinana była z tyłu na suwaczek.
 Anna aż z niedowierzaniem ją oglądała, po czym spojrzała na Masona. Była zdumiona tym, że mężczyzna kupił jej sukienkę i to jeszcze tak dobrze ją wybrał i była taka śliczna!
 — Dziękuję! — wydusiła, nabierając rumieńców i cudem powstrzymując się, żeby nie wybiec i od razu jej nie przymierzyć.
 — Proszę bardzo. Raz w roku mogę być tym dobrym — odparł Mason z lekkim przekąsem i rozbawieniem w głosie.
 Dziewczyna tylko uśmiechnęła się do siebie i bardzo starannie złożyła sukienkę, by móc spakować ją do pudełka. Nie chciała, żeby się pogniotła. Zajrzała jeszcze dyskretnie pod choinkę i wypaliła:
 — A dla Josha?
 — Ja już dostałem, będę na basen jeździć — odparł od razu chłopak, pomijając oczywiście medalik, który wciąż czuł w bieliźnie.
 — To super. — Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
 — Mhm, jak tak dalej pójdzie, to bardziej się wyrobisz nawet niż ja — zażartował Eliot, a Mason prychnął pod nosem, rozbawiony tą uwagą. Nawet by tego nie chciał.
 — Nie sądzę, idzie strasznie opornie — odpowiedział Josh z lekkim uśmiechem. — Ale basen na pewno pomoże. Chociaż ty masz teraz hantle, więc i tak będziesz do przodu.
 — Byle byście nam tu nie robili potem zawodów, który jest silniejszy. Chociaż jak będziecie się siłować na rękę, to chyba nikomu nie zaszkodzicie — dodał Robert lekko jak na siebie, choć i tak krył się za tym przytyk, że ta dwójka bardzo łatwo umiała z niczego wywołać dużą aferę.
 — Chyba, Robercie, chyba. Wolałbym, aby jednak i tak się nie prześcigali w głupich pomysłach — dodał Mason, patrząc upominająco to na jednego, to na drugiego.
 — I tak wiem, że by wygrał, więc nie będę nawet próbować — odparł Josh od razu, a Eliot pokiwał głową na potwierdzenie.
 — No i dobrze by było dożyć tego 2014 już bez żadnej afery. — Westchnął, a Anna w tym czasie zaczęła kroić im na deser ciasto orzechowo-makowe, które było ślicznie przyozdobione na górze bitą śmietaną.
 — Krótko do tego, więc trzeba trzymać kciuki, abyś czegoś nie zbroił — dodał jeszcze Mason, łamiąc się, czy wziąć ciasto, czy jednak nie. Nie skupiał się więc specjalnie na rozmowie.
 Anna najwyraźniej zdecydowała za niego, bo nałożyła ciasto na pięć talerzyków i postawiła przed każdym.
 — Postaram się — obiecał tymczasem Eliot. — I… słyszałem, że Josh mówił już o tym panu, ale chciałem jeszcze sam zapytać, czy zgodziłby się pan, gdybyśmy z Anną wyszli na Sylwestra z domu.
 — Jeśli dopilnujesz, abyście oboje wrócili w jednym kawałku i nie zrobicie czegoś głupiego, z czego będę miał problemy, to tak — odparł Mason, próbując ciasta. Aż stęknął, czując słodycz w ustach. — Matko, pyszne — wydusił rozentuzjazmowanym głosem.
 Anna o mało nie pisnęła z uciechy, widząc jego reakcję, a Josh był zadowolony, że Mason nie oponował na poczęstunek.
 — Tak jest, postaram się o to, by nic się Annie i mnie nie stało — zapewnił Eliot, w duchu oddychając z ulgą. Zależało mu bardzo, by spędzić ten dzień z dziewczyną.
 — To… w ogóle jak między wami jest? — zapytał zaciekawiony Josh, jedząc swoje ciasto warstwami. — To znaczy… Jesteście już parą, tak?
 Dziewczyna zaróżowiła się uroczo na policzkach, a Mason skinął na nich głową, by odpowiedzieli na zadane pytanie, więc Eliot wziął ten obowiązek na siebie.
 — Tak. Chodzimy ze sobą, chociaż mieszkamy pod jednym dachem. — Zaśmiał się krótko. — Już czwarty tydzień.
 Robert spoglądał na nich ponad stołem, otwierając usta do komentarza, że teraz widać tylko on tu jest sam i taki do śmierci pewnie pozostanie. Ostatecznie zrezygnował, bo nie był pewien, czy Masona i Josha mógł nazwać parą. Raczej było im do tego daleko. Milczał więc dalej, jedząc swój kawałek ciasta i co raz popijając winem.
 — Mhm — odmruknął Josh, patrząc na Eliota z uśmiechem. — To dobrze, że Mason cię sprowadził. A tak mi na początku zgrzytałeś. — Zaśmiał się krótko i zapchał usta ciastem.
 — Delikatnie to powiedziałeś, Josh — wtrącił się Mason i spojrzał na byłego wojskowego. — Bądźmy szczerzy. Nie chciał cię tu, bo myślał, że twoim zadaniem będzie ruchanie go albo bycie moją zabawką. — Zaśmiał się z wrednym uśmiechem, aż wstrzymując powietrze w płucach z podekscytowania w oczekiwaniu na reakcję Josha.
 Ten zaczerwienił się gwałtownie, kolorem policzków przypominając teraz jedną z czerwonych girland na choince.
 — Mason! — jęknął przez ściśnięte gardło, mając ochotę w tej chwili zasłonić twarz rękami, a zaskoczony Eliot tylko zamrugał.
 Mason uśmiechnął się, takiej reakcji oczekując. Była równie przepyszna jak ciasto.
 — Co? W końcu tak było — odparł, biorąc do ust kawałek ciasta, aby za szeroko się nie uśmiechać.
 — Bo ty masz różne pomysły i nie wiedziałem, czemu tu jest Eliot — wymamrotał Josh, nie patrząc na nikogo z zebranych, tylko na swoje okruszki na talerzyku.
 — Ale ja… i tak jestem hetero — dodał były wojskowy z lekką konsternacją, aż patrząc dziwnie na Josha. Że niby miałby go ruchać….?
 — Nie wiedziałem przecież. A… No, Anna też by nie chciała, żebyś z kimś innym sypiał, prawda? To normalne przecież, jak się kogoś kocha — burknął chłopak, ściskając uda pod stołem i wpakowując w usta ciasto. Modlił się, żeby ktoś teraz zmienił temat.
 Eliot dalej głupio patrzył się na Josha, a Mason prychnął pod nosem i wstał od stołu. Podszedł do chłopaka i objął go od tyłu ramionami, całując w czubek głowy.
 — Zachowujesz się jak szczeniaczek. Aż chce się zobaczyć cię tylko w kokardce — zamruczał mu tuż przy uchu, tak że chyba tylko Robert, który siedział najbliżej, mógł to usłyszeć.
 Chłopak odchylił mocno głowę na karku, by spojrzeć na Masona.
 — Jesteś strasznie podły — szepnął do niego.
 Anna w tym czasie wstała od stołu, by pozbierać brudne naczynia. Robert, słysząc Masona i Josha, postanowił, że najlepiej będzie, jak zaoferuje jej pomoc. Wyszli więc z talerzami, a dziewczyna poinformowała, że jeszcze przyniesie herbatę dla każdego.
 Kiedy wrócili znowu do salonu, Mason siedział na kanapie z talerzykiem, na którym nałożona była kolejna sałatka zrobiona przez Annę. Jadł ją niespiesznie, mając Josha tuż przy sobie.
 Eliot postanowił się nie krępować i wyjadał resztki pieczeni. Potem jeszcze wstał, by zapalić w kominku, bo udało im się na święta zdobyć drewno. Chcieli, żeby było jak najbardziej klimatycznie. Więc gdy wszyscy usiedli przy kominku, pojadając różne przekąski i wymieniając swoje uwagi na lekkie tematy, naprawdę nikt nie myślał o tym, że gdzieś na ulicach Nowego Jorku teraz dzicy mogą rozszarpywać jakichś beztrosko spacerujących przechodniów lub kolędników, którzy również chcieli komuś uprzyjemnić święta.



– 36 – Niczym zmęczony zabawami szczeniak
 


21 listopada 2012
 

Josh przystanął na dróżce, by schylić się i zawiązać rozwiązaną sznurówkę w swoich zimowych butach. Potem nasunął bardziej na czoło czapkę z nausznikami i wbiegł w śnieg, który znajdował się na wcześniej zielonych terenach w Central Parku. Było go naprawdę dużo, do tego teraz padało, ale nie było strasznie zimno. Mimo to ubranie miał ciepłe. Rękawiczki, szalik i kurtkę.
 Przebiegł kilka kroków, schylił się, ulepił ze śniegu kulkę i odwrócił się. Uśmiechnął się do siebie i rzucił nią w idącego ścieżką Masona. Ten w ostatniej chwili się uchylił i nie oberwał śnieżką. Zabrał Josha na spacer, bo ten nalegał jak mały szczeniak, od kiedy za oknem rano zauważył, ile napadało białego, zimnego puchu.
 — Nie zapędzaj się!
 Josh zaśmiał się i zrobił kolejną śnieżkę.
 — Boisz się?! — odkrzyknął, podrzucając ją w ręce.
 — Czego? Ciebie? — zakpił Mason.
 Trzymał dłonie wciśnięte głęboko w kieszenie kurtki. Ubrany był na cebulkę. Pod ramoneską miał ciepłą, polarową bluzę, pod tym kolejną, z dużym kapturem, a pod spodem jeszcze koszulę. Było mu w tym ciepło, mimo że na głowie nie miał żadnej czapki, tylko kaptury bluz. Dłoni, tylko w skórzanych rękawiczkach, też nie zamierzał wyciągać z kieszeni.
 — Mhm! — odparł Josh z pewnością w głosie i zamachnął się, rzucając mocno, a śnieżka poleciała prosto w stronę torsu mężczyzny.
 Ten i tym razem się odsunął, ale i tak ścieżka rozbiła mu się o łokieć. Spojrzał na Josha surowo.
 — Bo sobie grabisz! Nie będę się z tobą w to bawił, wiesz?
 Josh westchnął i rozejrzał się po parku. Kawałek dalej po ścieżce szła za rękę jakaś para, gdzieś dalej widział matkę z dzieckiem i dużym dobermanem, którzy coraz bardziej się od nich oddalali.
 — Szkoda! — rzucił do swojego pana i położył się na plecach na śniegu, patrząc w górę, na niebo, z którego śnieg gęsto na niego padał. Było przyjemnie tak na świeżym powietrzu. I był naprawdę zadowolony, że Mason dał się przekonać do spaceru.
 Mason w tym czasie westchnął ciężko, rozglądając się. Nie miał ochoty wchodzić w śnieg. Nie miał na to odpowiednich butów.
 — Josh! Wyłaź! — krzyknął po chwili na chłopaka.
 — A nie możesz tu do mnie przyjść?! — usłyszał jego głos, kiedy ten wciąż leżał w śniegu, nie przejmując się, że jego spodnie, które jako jedyne nie były przystosowane do śniegu, bo były zwykłymi jeansami, nieco przemakają mu na tyłku, udach i łydkach.
 — Nie! Bo leżysz w jakieś cholernej zaspie śniegu, a ja nie chcę go mieć w butach! — odkrzyknął Mason, nadal stojąc na chodniczku i tylko patrzył, jak Josh tarza się w jego oczach jak pies w śniegu.
 Chłopak wreszcie uniósł się do pozycji siedzącej i poprawił czapkę na głowie.
 — No już, już — odparł i dopiero po chwili wstał. Pobiegł do Masona, robiąc przy tym duże kroki, bo dosłownie zapadał się w śniegu. — Jestem. — Uśmiechnął się.
 Mason pokręcił głową i wyciągnął dłoń z ciepłej kieszeni. Otrzepał go trochę ze śniegu, po czym wychylił się do niego i cmoknął w usta.
 — Zimny jesteś. Jak się przeziębisz, to nie licz na taryfę ulgową.
 — Nie przeziębię się — odparł chłopak, oblizując usta. — Grubo się ubrałem. A w domu jest bardzo ciepło, odkąd Eliot pali w kominku.
 — Tylko że teraz nie jesteś w domu i jesteś cały mokry — burknął niezadowolony Mason. Kryła się za tym troska o Josha, a nie tylko o to, że jak ten się przeziębi, to będzie do niczego i trzeba będzie się nim opiekować.
 — Tylko spodnie. Nic mi nie będzie, spoko. Patrz, tam też pies biega po śniegu — odparł Josh z lekkim uśmiechem, wskazując na dobermana radośnie biegającego po zaspach. Sam był już na tyle przyswojony do swojej roli i tego, jak czasem Mason się do niego zwracał, że nie przeszkadzało mu podobne odnoszenie się do samego siebie.
 Rozbawiony mężczyzna prychnął pod nosem, po czym cmoknął jeszcze raz Josha w chłodny policzek.
 — Miejmy nadzieję. A teraz chodź — mruknął i szturchnął go w ramię, po czym na powrót wsadził dłoń do ciepłej kieszeni. Bawiło go porównanie, jakiego użył Josh. Czuł się dzięki temu jakoś tak… pewniej.
 Chłopak poszedł ścieżką u boku mężczyzny, ale i tak co raz zerkał na bardziej zaśnieżone tereny. Słuchał się jednak Masona i nie schodził z drogi.
 — Myślałeś o tym, jakby było, gdyby zamiast takiego wirusa apokalipsa zaczęła się… nie wiem, jakimś kataklizmem? Takim wiesz, jak w tym filmie „Pojutrze”? — zagadał.
 — Skojarzyło ci się to przez ten śnieg? — spytał Mason i po chwili zastanowienia sugestywnie odchylił swój łokieć od ciała, aby Josh mógł objąć go swoją ręką.
 Chłopakowi aż oczy zabłysnęły i szybko to zrobił. Przylgnął przy tym do Masona.
 — Mhm. Wiesz, jakby wszystko zaczęło zamarzać.
 — A dzikie wilki latałyby po ulicach zamiast dzikich ludzi? Sam nie wiem, chyba wolę jednak jak jest. A ty?
 Josh zamyślił się, przyglądając się mijanym przechodniom. Większość była zdrowa, a przynajmniej na takich wyglądała. Tylko raz dostrzegli chorego ciągnącego sanki, na których siedziało dziecko, a obok nich szła prawdopodobnie jego matka.
 — Nie wiem… Ten wirus nas tak trochę dziesiątkuje, ale przynajmniej jakoś trwamy. Taki kataklizm chyba szybciej by nas wszystkich zabił niż wirus — odparł w końcu.
 Mason zadumał się nad tym, po czym skinął głową.
 — Ale wszyscy mieliby równe szanse. — Westchnął, patrząc przed siebie, a nie na przytulonego do siebie Josha. — Ale, ale, kto wie, co jeszcze przyjdzie? Myślałeś kiedyś o tym, że będziesz częścią czegoś takiego?
 — Ja nawet nie myślałem, co będę robić po szkole, a co dopiero o takiej apokalipsie. Na pewno nie widziałem się w roli zainfekowanego jakimś popieprzonym wirusem, zachowującego się jak zwierzak i dewastującego zakrystię. — Zaśmiał się krótko i gorzko.
 — A widziałeś się w takiej sytuacji jak teraz? — Mason zmienił trochę temat, nie mając ochoty nawet w taką pogodę rozdrapywać przeszłości.
 — Że będę mieszkał ze swoim panem i innymi zainfekowanymi na Manhattanie? Czy że będę spacerował z innym mężczyzną po parku? — Josh spojrzał na niego z bliska.
 — Że będziesz tu ze mną.
 — Nawet sobie tego nie wyobrażałem. — Zaśmiał się. — No, wiesz, jak znaliśmy się z widzenia bardziej, to nawet mi do głowy nie przyszło, że moglibyśmy być kiedyś par… no, razem — zaplątał się na koniec i spojrzał na niewysoką warstwę śniegu pod nogami.
 Mason zaśmiał się pod nosem.
 — A chociaż chciałeś? Cokolwiek, nawet spróbować? — dalej ciągnął temat, przyglądając się chłopakowi.
 — Zawsze mi się podobałeś — odparł Josh, uśmiechając się pod nosem. — Tylko nie byłem raczej kimś, kto planuje przyszłość i w ogóle… Ale myślałem o pieprzeniu się z tobą i poznaniu cię bliżej. Tylko jakoś, sam wiesz, że okazji nigdy za bardzo nie było.
 — To teraz masz jej aż nadmiar. Głównie jeśli chodzi o pieprzenie się. — Mason zaśmiał się, nadal patrząc na chłopaka. Znowu się do niego wychylił, całując go w policzek. — Ale teraz myślę, że możemy wracać, bo mi przemarzniesz i będę miał strasznie dużo zachodu, aby cię rozgrzać.
 Josh uśmiechnął się, czując lekki, przyjemny skurcz w podbrzuszu.
 — Nigdy nie masz z tym problemów — odparł, zagryzając wargę i przyciskając się do niego mocniej, gdy ruszyli w drogę powrotną.
 — Bo cię dobrze wychowałem — odparł Mason znowu z tym pewnym siebie uśmiechem. Wyciągnął rękę z kieszeni, po czym przyciągnął Josha do siebie za ramiona. — Bo jesteś moim grzecznym pieszczochem, co? — Zaśmiał się ciepło.
 Josh uśmiechnął się szerzej i bez skrępowania potaknął gorliwie głową.
 — Jestem. A ty mnie bardzo mocno i dobrze umiesz pieścić — dodał, ciesząc się z takiego objęcia. Cały spacer był taki miły i przyjemny. — I w ogóle to chyba dobrze, że wracamy, bo już myślę o wejściu pod koc i napiciu się czegoś ciepłego. W tyłek mi trochę zimno.
 — Bo jest mokry. Mówiłem ci — fuknął Mason i kiedy już byli na obrzeżach Central Parku, wyjął telefon z kieszeni, aby zadzwonić po kierowcę.
 — Szkoda, że nie masz niedźwiedziej skóry pod kominkiem — westchnął Josh bardziej do siebie, zagryzając wnętrze policzka.
 — A co? Chciałbyś na niej leżeć nago i grzać dupcię przy ogniu? — zamruczał Mason, wyobrażając to sobie i już się napalając. Znowu.
 — Mhm, byłoby fajnie — odparł Josh, aż lekko się do tej myśli rumieniąc. — Tak gorąco i miękko.
 — Po Nowym Roku w takim razie coś można o tym pomyśleć. Może udałoby się gdzieś pojechać… w góry, czy coś… — Mężczyzna zamyślił się nad tym, wyobrażając już sobie, jak są sami z Joshem na jakimś pustkowiu i może go wszędzie przeruchać. Na każdym meblu i jak tylko zechce. I nikt im nie przeszkodzi.
 — Serio…? — wydusił Josh, patrząc na niego dużymi oczami. Był w szoku i wcześniej nawet nie marzył, że gdziekolwiek mógłby wyjechać! Gdzieś poza Nowy Jork, a ostatnio był i tak szczęśliwy, jak wychodzili do parku. Wizja dalszego wyjazdu… i to w góry, gdzie było pełno drzew i zieleni, sprawiła, że aż mu serce mocniej zabiło. — Mason, pojedźmy! Byłoby… Szlag, zrobiłbym za to dla ciebie wszystko.
 Mason uniósł brwi i zatrzymał się, bo akurat podjechał na skraj ulicy samochód z ich kierowcą.
 — Wszystko? — spytał, kiedy szofer niemalże wyskoczył z samochodu, aby im otworzyć.
 — No… — Josh nieco się strapił, gdy zdał sobie sprawę, że mężczyzna miewa naprawdę… różne pomysły. Ale jak tylko myślał o wyjeździe z Masonem w góry, czuł, że rzeczywiście mógłby wiele zrobić, by do tego doszło. — No, chyba tak — skończył więc i wsiadł do samochodu, uprzednio otrzepując buty ze śniegu.
 — To tak zachęcony faktycznie muszę się nad tym zastanowić — odparł mężczyzna, wsiadając za nim, a jego wyobraźnia zaczęła żywiej pracować.
 Josh uśmiechnął się, a kierowca ruszył wzdłuż głównej drogi w kierunku ich rezydencji. Była bardzo blisko Central Parku, więc podróż nie trwała długo. W tym czasie chłopak zerkał za okno na prószący śnieg i myślami odpływał do wyjazdu w góry.
 Kiedy dojechali, Mason wysiadł pierwszy i od razu po tym, jak się rozebrał, ruszył do kuchni. Miał ochotę na ciepłą kawę. Tym bardziej, że czuł, że palce mu zmarzły.
 — Pójdę się przebrać, bo jestem mokry! — rzucił Josh, gdy również pozbył się wierzchniego ubrania.
 — Napuść wody do wanny! — Mason krzyknął jeszcze za nim, nim pochylił się nad ekspresem do kawy. Wczoraj kupił nowy, po tym jak stary zepsuł i jeszcze nie umiał się tym posługiwać. A niby miał być taki dobry i łatwy w obsłudze.
 Z pomocą do kuchni przyszła Anna, słysząc, że pan wrócił.
 — Pomóc? — zapytała, widząc, że nie może sobie poradzić.
 — Tak — fuknął Mason, odsuwając się od tego ustrojstwa. — Zrób mi kawę i… może jakieś ciasto jeszcze przynieś na górę, hm? Bo coś jeszcze zostało, co nie?
 — Oczywiście, jeszcze sporo tego mam w lodówce. Dużo wyszło! — Anna zaśmiała się, podchodząc do ekspresu. Robiła już w nim kawę tak często i nie tylko dla Masona, że była zaznajomiona ze wszystkimi opcjami. — Przynieść dwa kawałki? — zapytała, domyślając się, że Mason będzie z Joshem, jak zwykle.
 — Tak. I zrób mu jeszcze coś ciepłego do picia, bo głupi wytarzał się w śniegu — odpowiedział Mason, przewracając oczami i ruszając do wyjścia z kuchni. — A, i będziemy pewnie w łazience, więc jak nie będę odpowiadać, żeby nie wchodzić, to możesz to zostawić w pokoju.
 — Och… dobrze — Anna potaknęła pokornie i w trakcie, gdy ekspres przygotowywał się do nalania kawy, wyciągnęła z lodówki ciasto. — To zrobię mu ciepłe kakao.
 — Mhm — odparł jeszcze Mason i wyszedł z kuchni.
 Na korytarzu minął się z Eliotem, który musiał właśnie wyjść z łazienki, z której korzystała służba, bo na tyłku miał tylko luźne bokserki, a przez ramię przewieszony ręcznik.
 — Dzień dobry — rzucił do Masona, bo dzisiaj jeszcze się z nim nie widział. Ranek spędził w siłowni, ćwicząc z nowymi hantlami, a po południu Mason wyszedł z Joshem.
 — Dzień dobry. W ogóle, bo wydaje mi się, że mi nie mówiliście. Gdzie idziecie na tego Sylwestra?
 Eliot przystanął i odpowiedział niemalże wojskowym tonem:
 — Wcześniej chcieliśmy do Central Parku na pokaz sztucznych ogni, ale dowiedzieliśmy się, że koło tego tenisowego kortu w Riverside Park ma być jakaś ciekawa impreza noworoczna. Na powietrzu oczywiście, więc Anna nalegała.
 Mason mruknął pod nosem i skinął głową.
 — Tylko się gdzieś po drodze nie zapuszczajcie. Chcę mieć was jeszcze w jednym kawałku rano — upomniał mężczyznę, nawet na moment nie spuszczając wzroku na jego umięśnione ciało.
 — Tak jest, będę nas pilnował. To zresztą nie tak daleko stąd, nic nie powinno się wydarzyć, a ochrona ma być podwojona na tę noc w tamtym miejscu — zapewnił Eliot.
 — Mam nadzieję — rzucił jeszcze Mason i klepnął Eliota w ramię, nim wyminął go i przeszedł do swojego pokoju.
 O mało nie potknął się o rzucone na podłodze ubrania Josha. Leżała tam bluza, podkoszulek, spodnie, a nawet bielizna. W sypialni chłopaka nie było, za to mężczyzna słyszał z łazienki szumienie wody.
 Westchnął ciężko i mając nadzieję, że Anna poczuje się w obowiązku, aby to sprzątnąć, wszedł do pomieszczenia, z którego dochodziły dźwięki.
 Pierwsze co zobaczył, to pośladki Josha, kiedy chłopak pochylał się nad wanną, sprawdzając temperaturę wody. Aż uśmiechnął się, po czym zagwizdał, opierając się o futrynę drzwi do łazienki.
 — Niezły syf zostawiłeś w pokoju.
 Josh odwrócił się od razu. Jak jeszcze kolczyk na jego penisie nie rzucał się wcześniej w oczy, tak teraz medalik wyraźnie przykuwał wzrok.
 — Chciałem natoczyć najpierw wodę. Już idę posprzątać — odpowiedział, ruszając nago do wyjścia.
 Mason zatrzymał go ramieniem, nim ten wyszedł.
 — Lepiej nie — poradził niskim głosem i wychylił się do jego szyi, skubiąc ją ustami. — Anna zaraz ma przyjść z kawą i kakao dla ciebie. A chyba nie chcesz, aby zobaczyła twój medalik.
 Josh otworzył szerzej oczy i zaczerwienił się, po czym dosłownie wciągnął Masona za rękę do łazienki i zamknął za nimi drzwi.
 — Nie chcę — przyznał na wydechu.
 Mężczyzna zaśmiał się i objął go w pasie, przyciągając do siebie.
 — To było za proste. Wstydzioch — zadrwił i dotknął palcem czubka nosa chłopaka.
 Josh zmarszczył nos i wypuścił głośno powietrze.
 — To jeszcze gorsze niż jakby zobaczyła mnie tylko nago. Ale ten medalik… Jeszcze zaczną na mnie wołać Azor — prychnął, wcale jednak nieucieszony wizją tego, jak mogłaby patrzeć na niego reszta służby, jakby wiedzieli o tym medaliku. — Ale chodźmy już do wanny, dolałem olejku — zmienił szybko temat.
 Mason nie puścił go, tylko chwycił za szczękę i mocno pocałował usta. Aż przekręcił głowę, wbijając mu się między wargi językiem. Trwało to dłuższą chwilę, aż w końcu mężczyzna go puścił i poklepał po policzku.
 — Jak już tak chcesz… Azorku.
 — Nie mów tak — poprosił Josh, oblizując zaczerwienione wargi, już odurzony bliskością Masona. Odsunął się jednak, by wejść do wanny.
 — Sam zacząłeś.
 Josh tylko mruknął coś w odpowiedzi i wszedł do ciepłej wody. Miał wciąż lekko czerwone od chłodu pośladki, więc naprawdę chciał się już zagrzać. Kiedy usiadł, oparł łokcie o krawędź wanny i spojrzał na Masona z wyczekiwaniem. Zawahał się i z lekkim uśmiechem zaskomlał, udając szczenięce dźwięki.
 Mason uśmiechnął się pod nosem i pochylił nad wanną, całując go w czoło. Kiedy się wyprostował, zaczął się rozbierać.
 — Straszny z ciebie czasami słodziak. Taki głupiutki, ale słodki.
 — Od razu głupiutki… — mruknął Josh z wyrzutem, ale nie patrzył na twarz Masona, tylko na jego spodnie, czekając na moment, kiedy ujrzy penisa.
 — A nie jesteś głupiutki? — spytał Mason, odrzucając na kosz z brudami koszulę, a następnie spodnie i w końcu bieliznę. Nagi podszedł do Josha, pokazując mu swoją wysportowaną sylwetkę.
 Chłopak aż się oblizał, oglądając go całego. Od krocza, skąd włoski prowadziły do pępka. Potem przez cały umięśniony brzuch do klatki piersiowej i tors mężczyzny. Aż nieświadomie wyciągnął głowę, by zwęszyć jego zapach.
 — Nie jestem — odparł, przełykając ślinę. Mason był taki seksowny.
 — Nie? — upewnił się pan domu, stojąc nadal nad Joshem i przyglądając się jego zachowaniu. Jego reakcje były urocze.
 — Mm? — mruknął Josh już mniej świadomie, lokując spojrzenie w jego członku. Aż poczuł w ustach zbierającą się ślinę.
 — Nie jesteś moim głupiutkim szczeniakiem, który chciałby wziąć coś dobrego do pyszczka? — spytał Mason z wrednym uśmieszkiem w kąciku ust. Położył przy tym dłoń na włosach Josha.
 Chłopak spojrzał na niego w górę i lekko się zaczerwienił. Oblizał wargi, po czym w odpowiedzi tylko rozchylił usta i wysunął język, znowu patrząc na dużego penisa. Serce już biło mu w piersi szybciej na myśl, że ten mógłby znowu wedrzeć mu się do gardła.
 Mason tylko pogłaskał go po włosach i pozwolił mu polizać się po penisie. Dopiero po chwili, kiedy już mu stawał, odciągnął jego głowę.
 — Spokojnie, nie ucieknie ci. — Zaśmiał się i wszedł do wanny. Usiadł naprzeciwko chłopaka i obmył się.
 Josh spojrzał tęsknie za jego penisem, ale potaknął i podkulił nieco nogi. Wanna była duża i wygodna, więc obaj mogli luźno w niej siedzieć, nie gniotąc się.
 — Anna wczoraj odkurzała strych i mówiła, że zawiesiła zasłonki nad okienkiem. Eliot jej pomógł z zawieszeniem karnisza. Pamiętasz, jak pozwoliłeś im poszperać w tym składziku w piwnicy? To właśnie tam go znaleźli i umyli, i dało się zrobić — rzucił, by nawiązać jakiś luźny temat i nie skupiać się na razie na ciele swojego pana.
 — I co? Chcesz tam wracać? — spytał mężczyzna, wyciągając nogę do przodu i stopą pocierając po jądrach i penisie Josha.
 Ten aż stęknął, odruchowo rozchylając nogi na boki.
 — Nie… Ale tak mówię. Powiesili czerwone. A Robertowi udało się podpiąć tam, wiesz… lampkę taką, dającą czerwony poblask. Może Anna i Eliot chcą tam mieć swój romantyczny kącik? Pewnie… uch, pewnie zapytają. Ale ta czerwień trochę jak w burdelu. — Uśmiechnął się pod nosem.
 — To może ja ciebie powinienem tam zabrać i się zabawić z moją prywatną, słodką kurewką? — Mason zaśmiał się okrutnie, patrząc na Josha dość miękko. A na pewno z pożądaniem w oczach.
 Chłopak na jego słowa znowu złączył nogi, obejmując udami jego stopę.
 — Anna mówiła, że udało im się też rozłożyć tę kanapę… I chciała dać tam też czerwoną pościel. Ale nie wiem, czy już to zrobiła.
 — Trzeba będzie się jej spytać. I co do tego byś chciał? Świeczki, kajdanki, sznur czy truskawki i szampana? A może jakieś zabawki? — Mason pociągnął temat, nie przejmując się, że Josh nie odpowiedział. Starczało mu na razie, że się peszył.
 Chłopak sapnął głucho, a mężczyzna poczuł pod stopą lekkie drgnięcie jego penisa. To mówiło samo za siebie.
 — Na pewno lubrykant. — Zaśmiał się szczekliwie, nie odnosząc się do reszty propozycji, bo niektóre były jakoś perwersyjnie dobre. Dziwnie się czuł, tak na to reagując.
 — Będzie. I co jeszcze? — spytał Mason, mocniej naciskając na jego krocze stopą. Pokręcił nią nawet, piętą dociskając jądra do miednicy Josha, który jęknął i cofnął się na ile mógł, ale było to niewiele, bo za plecami miał ściankę wanny.
 — Nie wiem… Może jakiś knebel? — rzucił, bo to wydawało mu się najlepszym wyborem. By nie przyznać się, że chciałby jeszcze jakieś inne zabawki, a ta mogła go przynajmniej uciszyć.
 Mason mruknął na potwierdzenie, po czym przysunął się jeszcze bliżej chłopaka.
 — I coś jeszcze? Czy tylko nie chcesz, żeby pół domu cię słyszało, jak cię będę rżnął?
 — Tak jak w kuchni ostatnio? — jęknął Josh, sięgając do swojego krocza z trudem, bo kolana miał podkulone pod samą klatkę piersiową. — Wszystko musieli słyszeć.
 — Szczegóły — prychnął Mason i zabrał stopę. Zbliżył się za to bardziej do Josha i złapał go za kark. — Ale powiedz. Co poza knebelkiem mój psiak by chciał?
 Chłopak sapnął i spojrzał rozgorączkowanym, pełnym zażenowania wzrokiem w oczy Masona.
 — Ob… obrożę i smycz? — wypalił, drżąc lekko.
 Mason stęknął niżej i cmoknął go w usta.
 — Chcesz być moim psem i łasić mi się do nóg?
 Josh tylko spuścił wzrok i pokiwał głową, a jego pan zamruczał i przyciągnął go do siebie bardziej, wpijając się w jego usta mocniej. Bardziej żywiołowo i z pasją. Rozchylił mu przy tym dłonią nogi bez chwili zawahania.
 Josh odpowiedział na pocałunek z cichym stęknięciem i objął Masona za szyję, wsuwając palce w jego długie, czarne włosy. Mężczyzna naparł przy tym bardziej na swojego podwładnego i otarł się o jego krocze swoim. Woda zachlupotała w wannie, a Mason nie puścił warg chłopaka, kąsając je niemiłosiernie.
 Czuł przy tym na swoim brzuchu jego psi medalik. Poza tym penis Josha był dużo sztywniejszy niż chwilę temu, a chłopak pojękiwał w jego usta, czując, jak jego własne mocno czerwienieją od ugryzień.
 I naraz, nim zdążyli przerwać pocałunek, usłyszeli pukanie do drzwi.
 — Panie Awordz, mam dla pana kawę, kakao i ciasto — rozległ się zza nich głos Anny.
 Mason stęknął nisko, zirytowany, że im przerwano.
 — To zostaw w pokoju. Mówiłem ci! — warknął na dziewczynę, czując się wybity z rytmu.
 — Przepraszam! — pisnęła Anna i usłyszeli tylko stawianie tacy, a potem jej pospieszne kroki.
 Josh nieco się strapił i wcisnął bardziej w ściankę wanny, a Mason spojrzał na niego srogo, ale zaraz potem pocałował w policzek.
 — No co?
 — Nic, spoko — odetchnął chłopak, bawiąc się jego włosami. Wypiął lekko biodra, ocierając się o jego penisa. — Kiedy będę mógł polizać? — wypalił.
 Mason od razu się uśmiechnął. Podobała mu się taka inicjatywa.
 — Nie wiem. A chcesz już?
 — Tak — odparł od razu chłopak, oblizując usta i patrząc na Masona, oczekując z napięciem na pozwolenie.
 Mason uniósł się, odsunął i usiadł z drugiej strony wanny, na jej brzegu. Oparł przy tym plecy o chłodną ścianę, rozkładając nogi na boki.
 — To chodź, piesku.
 Josh spojrzał na jego krocze i zbliżył się do Masona. Uklęknął przed nim i wychylił głowę, wsuwając nos pod jego penisa, na jądra. Poruszył nim, ocierając się na razie o jego krocze twarzą. Kilka razy przy tym wysunął język i polizał mokrego penisa i mosznę.
 Mason tylko na niego patrzył, na razie nie pospieszając. Jedynie nogi miał zanurzone w wodzie i liczył, że Josh szybko go rozgrzeje, aby nie czuł chłodnego powietrza na mokrej skórze.
 Chłopak na pewno się starał, łasząc się do jego krocza. Wiedział jednak, że Masona podniecają wyuzdane gesty, więc najpierw oparł dłonie o jego uda, po czym klęknął tak, by wypiąć mocniej tyłek. Wygiął też kręgosłup, by był bardziej uniesiony. I kiedy possał czubek jego penisa, zakręcił biodrami, jakby zachęcał do dotknięcia go albo jakby zwyczajnie machał ogonem, którego nie ma.
 Mason, jak wpierw nie wiedział, co chłopak wyprawia, tak po chwili się domyślił i uśmiechnął perwersyjnie, już wiedząc, że poza obrożą i smyczą załatwi Joshowi coś jeszcze.
 — Tak, liż go. — Pogładził go po włosach. — Pokaż, jak uwielbiasz chuja swojego pana.
 Josh zamlaskał niewyraźnie z jego penisem w ustach i wsunął go sobie głębiej. Był naprawdę duży, więc spróbował wykręcić nieco szyję i wreszcie udało mu się wziąć go całego. Chciał zamruczeć z uciechy, ale zakrztusił się przez to. Zacisnął więc oczy, starając się opanować i nie wysunąć ani milimetra. Kiedy mu się udało, spojrzał szklistymi oczami w górę na Masona. Już czuł, że nie może oddychać, ale chciał pokazać, że sam potrafi całego wziąć, bez jego pomocy.
 Ku jego uciesze Mason odetchnął ciężej z błogim uśmiechem i pogładził go po włosach.
 — Jakie głodne psisko… — zawarczał z przyjemności i zacisnął palce na włosach Josha. Poruszył jeszcze lekko biodrami.
 Chłopak wydał jakiś gardłowy dźwięk, zaciskając zarówno dłonie na jego udach, jak i pośladki, bo poczuł dziwne, przyjemne pulsowanie w dziurce. Charknął krótko, czując, że jeszcze chwilę może wytrzymać bez oporu, ale i tak mocno czerwieniał na twarzy.
 Mason na szczęście odsunął go od swojego krocza, nim chłopak naprawdę poważnie zaczął się dusić. Pociągnął go za włosy w górę i pocałował mocno w zaczerwienione wargi.
 — Dalej — zażądał, kiedy już przerwał pocałunek, równie szybko i brutalnie co go zaczął.
 Josh zdołał tylko sapnąć i ponownie pochylił się do jego krocza. Odetchnął kilka razy głęboko, wiedząc, że jak weźmie jego penisa, to nie będzie miał takiej możliwości.
 W końcu znowu miał go w ustach i poruszał szybko głową. Uwielbiał jego zapach i uczucie główki przesuwającej mu się po podniebieniu i gardle. Aż drżał na całym ciele, rozgrzewając się, jakby jemu ktoś co najmniej trzepał. A Mason rozkoszował się tym widokiem i tym uczuciem, jakie ogarniało jego penisa. Dyszał, samemu chłonąc tę przyjemność. Co jakiś czas poruszał biodrami, aby bardziej zachęcić Josha.
 Chłopak nie cofał głowy, czekając, aż jego pan dojdzie mu w ustach, by mógł wszystko przełknąć i przytulić się do jego krocza. Wkładał całe swoje zaangażowanie w doprowadzenie go na szczyt. A już po kilku minutach poczuł, jak penis w jego ustach drga spazmatycznie. Mason też oddychał ciężej i krócej, co rusz oblizując usta albo wzdychając głośniej. Był już bliski szczytu.
 — Mmmnnn! — zamruczał Josh na jego członku, sięgając jedną ręką do jego jąder i delikatnie je pomasował, równocześnie zasysając się na jego penisie. Mocno i dobrze.
 Mason zawarczał i sięgnął do jego głowy rozedrganą dłonią. Przycisnął ją do swojego krocza, po czym stęknął i spuścił mu się do przełyku.
 Josh zacharczał, ale udało mu się nie zakrztusić. Trochę śliny tylko spłynęło mu po kąciku ust, a nasienie całe przełknął. Mason pogładził go po głowie, jeszcze drżąc na całym ciele, ale pozwalając Joshowi odsunąć się w dogodnym dla niego momencie.
 Podobało mu się to, co Josh robił mu swoimi ustami. I jak już dawno był w tym dobry, tak teraz przechodził samego siebie. Nie dałby nikomu innemu skosztować tych chętnych ust.
 Chłopak, jak już wypuścił jego penisa, otarł wargi dłonią i przytulił się do jego krocza, oddychając ciężko zarówno z wysiłku, jak i podniecenia.
 — Odsuń się kawałek — Mason wydyszał w końcu, a kiedy chłopak to zrobił, zsunął się na powrót do wanny i przyciągnął go do siebie. Pocałował go w usta, a dłonią sięgnął do jego penisa.
 — Och, tak! — Josh stęknął cicho, obejmując go za szyję i przyciskając się do niego.
 Mason mógł wyraźnie poczuć, jak jego członek jest sztywny i gorący. Medalik, który miał zawieszony na kolczyku, również nie był już chłodny dzięki ciepłej wodzie. Pobawił się jednym palcem ozdobą, resztą obejmując członek. Po chwili zaczął nimi na nim poruszać, jednocześnie skubiąc Josha zębami i wargami po szyi. Chłopak sam też pchał biodra do jego dłoni, oddychając ciężko z rozgorączkowaniem.
 — Nn… jeszcze, jeszcze… już będę… — wymamrotał nieskładnie, niemalże wczepiając się w swojego pana.
 Ten tylko zamruczał potakująco i doprowadził go do samego końca dłonią. Josh nie odkleił się od niego od razu. Dyszał tylko na jego ramię, trwając w takiej pozycji. Aż mu kolana drżały, a Mason nie pospieszał go. Masował tylko jego penisa, uda i pośladki. Podobało mu się, jak rozgorączkowane ciało miał w swoich ramionach.
 — Zaschło mi w ustach — rzucił Josh z błogim uśmiechem.
 — W wannie pełnej wody i po napiciu się dobrej spermy? — Mason zadrwił z typowym dla siebie okrucieństwem, po czym cmoknął Josha w czoło.
 Chłopak oblizał usta i popatrzył mu w oczy.
 — No, tak jakoś. A mogę wyjść po to, co przyniosła Anna?
 — A nie wolisz przenieść się do łóżka?
 — Możemy — poparł propozycję i cofnął się całkiem, by jeszcze się umyć. Sięgnął więc szybko po żel i zaczął się namydlać. Uniósł się przy tym na kolana, by umyć też dolne partie.
 Jego pan przyglądał się mu przy tym z rozleniwieniem i przyjemnym zmęczeniem w oczach.
 — Potem możesz mi też plecy umyć.
 Josh potaknął, płucząc się szybko.
 — A odwrócisz się? I w ogóle szkoda, że musisz ćwiczyć na tej siłowni co inni zdrowi, a nie ze mną i z Eliotem — rzucił, nalewając na dłonie więcej żelu, by umyć mu plecy.
 Mason odwrócił się do chłopaka tyłem i wzruszył ramionami.
 — Mamy programy i osobistych trenerów, którzy dbają, abyśmy wszystkie ćwiczenia wykonywali dobrze. I aby nikomu nic się zupełnie nie stało — prychnął.
 — Żeby wam hantle na głowę nie upadły? — Josh uśmiechnął się, namydlając jego ramiona i plecy.
 — Żebyśmy sobie nic nie nadwyrężyli.
 — A tam poznałeś pana Johna? — zapytał po chwili, masując jego skórę.
 — Tak. Albo w przychodni, podczas oddawania krwi. Szczerze, nie pamiętam dokładnie. A czemu o niego pytasz?
 — Nie wiem sam… Bo masz dużo takich znajomych, co mają swoje… dziwki? — spytał już ciszej, przesuwając dłońmi po jego umięśnionych plecach. Były takie miłe w dotyku. Twarde i ciepłe.
 Mason nie miał nawet siły się na niego złościć za taki głupi temat na rozmowę. Masaż za bardzo go rozleniwiał.
 — Nnn… no, kilku się znajdzie. Ale nie zawsze się tylko o tym rozmawia. Niektórzy mają przecież nawet żony czy mężów. Kobiety rzecz jasna.
 — Mhm. A jakiegoś geja zdrowego znasz? — zapytał od razu Josh, w końcu zaczynając go opłukiwać.
 — Jednego, ale nie dogadujemy się pod żadnym względem.
 — To dobrze — odparł Josh, nim pomyślał.
 Mason odwrócił się do niego głową.
 — Czemu?
 — Bo… — Josh zmieszał się nieznacznie. — Bo jakby była możliwość, to pewnie lepiej by było… wiesz, być ze zdrowym niż chorym… — skończył wreszcie, mechanicznie głaszcząc go po ramieniu.
 Mason prychnął pod nosem i pokręcił głową, znowu odwracając się do niego tyłem.
 — Tylko ty nie jesteś zdrowym.
 — Właśnie, dlatego mówię… Że jakbyś znalazł zdrowego geja, to byłoby pewnie dla ciebie łatwiej. A ja nie chcę, żebyś miał kogoś innego. Chcę, żebyś był ze mną — odparł chłopak. Gdy Mason już nie miał na sobie mydlin, objął go od tyłu i położył mu podbródek na ramieniu.
 Mason, jak jeszcze na początku chciał sprostować tok myślenia chłopaka i wyjaśnić mu, że chodziło po prostu o to, że chce być z nim, obojętnie, czy jest zdrowy, czy chory, tak teraz, po tym krótkim monologu sobie darował.
 Pogłaskał Josha po policzku, pochylając się lekko do tyłu.
 — To dobrze.
 — Ale… Ty też chcesz? Nie szukasz nikogo innego? — dopytał się chłopak z nadzieją i napięciem.
 — Nie szukam — odparł Mason i poklepał Josha po kolanie. — Ale teraz wstawaj, chcę się w końcu napić tej kawy.
 Josh pokiwał głową, ale i tak spojrzał na niego czujniej, z lekko uniesionymi w zatroskaniu brwiami, mając nadzieję, że nie było to zbycie tematu dlatego, że tak naprawdę Mason wolałby być ze zdrowym albo co gorsza ma jakiegoś na oku.
 Nie dodał nic, tylko wyszedł pierwszy z wanny.
 Mason opłukał się jeszcze, obwiązał się ręcznikiem w pasie i wyszedł z łazienki. Tam na łóżku, na tacy śniadaniowej leżały dwa talerzyki z ciastem i dwa kubki. Jeden z kawą, drugi z kakao. Poza tym, ubrania Josha były sprzątnięte.
 Josh wyszedł chwilę później, wytarłszy się i obwiązawszy się w pasie niebieskim ręcznikiem.
 — Pewnie już wystygło? — rzucił, podchodząc do łóżka.
 Mason sięgnął po swój kubek i napił się faktycznie już chłodnej kawy.
 — Mhm, jak chcesz, to idź sobie je odgrzać, dla mnie może być.
 — Nie, nie chce mi się ubierać — odparł Josh, siadając obok niego i sięgając po kubek z kakao. Wypił na raz całe i gdy odstawił kubek, położył się na plecach i oparł głowę o kolana Masona. — Zmęczony jestem.
 Mężczyzna pogładził go po czole i w końcu zostawił na nim dłoń.
 — Czym takim? — spytał, patrząc na niego dość ciepło tymi swoimi, chyba naturalnie srogimi, oczami.
 — Spacerem albo robieniem loda — odparł Josh z lekkim uśmiechem. W ogóle nie chciało mu się ruszać. Może to rzeczywiście przez ten spacer i łażenie po śniegu. W takiej pozycji było mu dobrze.
 — To śpij — rzucił jego pan, znowu głaszcząc go po czole, po czym dwoma palcami zamykając mu oczy.
 Josh mruknął i przekręcił się na bok, twarzą do jego brzucha. Zupełnie nie przeszkadzało mu, że ma przez to jego penisa bardzo blisko twarzy.
 — Ciasto zjem później — obiecał cicho, wciągając powoli zapach swojego pana.
 — Mhm — mruknął Mason, głaszcząc go po boku głowy, szyi i plecach. W tej chwili w ogóle jakoś się nie zastanawiał, jak później wstanie. Widok Josha usypiającego mu na kolanach, jak jakiś wymęczony całodziennymi zabawami szczeniak, był za bardzo zajmujący.
 Długo mu to zasypianie nie zajęło. Najwyraźniej rzeczywiście był zmęczony dzisiejszymi atrakcjami i już po kilku minutach spał mu na kolanach z lekko podkulonymi nogami, prawie że przylepiony twarzą do jego podbrzusza.
 Mason jeszcze kilka minut na niego patrzył, wypił kawę i nawet zjadł ciasto. A kiedy nie wiedział już, co ze sobą zrobić, odchylił się do tyłu i położył na plecach na łóżku, mając nadzieję, że tak zaśnie.



– 37 – 2014
 


30 listopada 2012
 

Mason stał za Robertem, kiedy ten odbierał od kuriera paczkę. Co jakiś czas postukiwał stopą po podłodze, a kiedy tylko lokaj miał już pakunek w dłoniach i zamknął drzwi za mężczyzną, zabrał mu dobrze opakowany karton.
 — Mogłem to sam zrobić — mruknął na lokaja i zostawiwszy go bez słowa wyjaśnienia, oddalił się, idąc z przesyłką na górę, na strych.
 W korytarzu niemal wpadł na Annę, która ubrana była w tę sukienkę, którą dostała od niego pod choinkę. Zarumieniła się lekko, widząc swojego pana.
 — Przepraszam — bąknęła, poprawiając na sobie ubranie. Sukienka naprawdę ładnie na niej leżała. Dziewczyna najwyraźniej tak zamierzała wyjść z Eliotem na imprezę sylwestrową. W dłoni jeszcze trzymała ciepły płaszczyk, a na nogach miała zimowe kozaczki. — My… będziemy już wychodzić.
 Mason zmierzył ją od góry do dołu swoimi ciemnymi, groźnymi oczami.
 — I kiedy zamierzacie wrócić? — spytał jeszcze pro forma.
 — Nie wiem jeszcze — odparła Anna nieśmiało, dyskretnie poprawiając swój dekolt. — Nad ranem pewnie, jak dobrze się będziemy bawić.
 — Wolałbym jednak, abyście byli w domu, nim Robert pójdzie spać.
 — Dobrze, postaramy się — odpowiedziała pokornie. Nawet włosy miała dzisiaj mocniej pokręcone i rozpuszczone, a do tego delikatny makijaż. Wyglądała bardzo ładnie. — I… — zawahała się.
 — Hm? — spytał Mason, poprawiając sobie paczkę pod pachą. Już nie mógł się doczekać, aby ją otworzyć i sprawdzić zamówienie.
 Anna zerknęła mu w oczy, po czym wypaliła:
 — Szczęśliwego Nowego Roku! — Po tych słowach stanęła na palcach, pocałowała Masona w policzek i odbiegła.
 Mason aż zrobił większe oczy i obejrzał się za dziewczyną. Pokręcił z lekkim rozbawieniem głową i ruszył w górę, po schodach. Jeśli to, co zaplanował sobie na wieczór, się powiedzie, to miał dobre nadzieje w stosunku do nowego roku.
 Gdy wszedł na poddasze przez klapę, a potem dotarł do pokoju kiedyś będącego swoistym domem Josha, uderzyła go czerwień. Nad oknem wisiały zasłony, a odrapana podłoga wyściełana była jednym z bordowych dywanów, jakie Anna musiała znaleźć wśród rupieci w piwnicy. Ten jednak nie był zakurzony i brudny. Dziewczyna dobrze go wyczyściła i wyglądał naprawdę dobrze. Do tego pokrywał prawie że całą podłogę. Kanapa została podsunięta pod ścianę i rozłożona, tak że stanowiła teraz dwuosobowe łóżko. Była wyściełana czarnym prześcieradłem i satynową pościelą w tym samym kolorze. Do tego obok na szafce stała lampka.
 Co prawda ogólnie pokój wydawał się bardzo pusty przez to, że znajdowały się tu trzy meble na krzyż i telewizor, ale i tak był bardziej czysty i klimatyczny niż kiedyś. Rzeczywiście, jak Josh stwierdził, przywodził na myśl burdel.
 Mason uśmiechnął się na tę myśl i kiedy już odstawił paczkę, poszedł jeszcze sprawdzić, czy w klapie jest jakiś zamek. Nie było, ale z drugiej strony teraz w domu miał być tylko Robert, a ten nie był głupi, aby tu wtargnąć. Pan domu, uspokoiwszy się tym, wrócił do łóżka i wyjął scyzoryk, który uprzednio ze sobą zabrał. Rozciął paczkę i powoli zaczął z niej wyjmować zamówienie, jakie wczoraj złożył w internetowym sklepie. Był zadowolony, że paczka tak szybko doszła i liczył, że wszystko będzie, a reklamacja nie będzie konieczna.
 Szybko zauważył, że w dużym kartonie znajdowała się odpowiednia ilość mniejszych paczuszek. Niczego więc nie brakowało. Po kolei jeszcze zaczął je rozpakowywać i oglądać. Była obroża z metalowym kółeczkiem i miękkim podszyciem, kajdanki z tego samego materiału na ręce i nogi. Kilka różnych lubrykantów, taśma do wiązania, smycz wykonana z metalowego łańcuszka, cock-ring, specjalny plug i jeszcze kilka zabawek. Nie żałował sobie i zamówił niemal wszystko, co wpadło mu w oku. Teraz tylko musiał to utknąć w szafce nocnej stojącej zaraz obok łóżka. Na niej zostawił tylko lubrykant i zabawne, czekoladowe gumki.
 Kiedy wszystko ogarnął, a śmieci schował do kartonu, w którym to wszystko przyszło, razem z nim zszedł na dół.
 Wcześniej, nim dostał przesyłkę, widział, jak Josh wchodzi do łazienki przeznaczonej dla służby. Siedział tam już bardzo długo i teraz też Mason, mijając drzwi, widział w szparze pod nimi, że światło wciąż było zapalone. Nacisnął na klamkę, aby zobaczyć, czy drzwi są zamknięte. Były niestety, więc zmuszony był zapukać.
 — Josh?
 — Hm? Tak? — usłyszał ze środka dopiero po krótkiej chwili ciszy i dźwięku spłukiwanej wody.
 — Myjesz się?
 — No… Zaraz wychodzę! — odkrzyknął Josh.
 — To tylko umyj się bardzo dobrze! — krzyknął jeszcze Mason i poszedł do kuchni, pomęczyć się z ekspresem do kawy. W końcu musiał zrozumieć zasady jego działania.
 Mniej więcej odtwarzając działanie Anny, jakie ta podejmowała przy robieniu kawy, wreszcie udało mu się zrobić ten gorący, ciemny napój. Cała kuchnia zaczęła pachnieć kawą. Mason zdążył się napić łyka, gdy usłyszał kroki za plecami.
 — Umyłem się — oznajmił Josh, którego musiał tu przywiać właśnie ten zapach. W końcu tam, gdzie czuć było kawę, tam był Mason.
 Mężczyzna odwrócił się do niego, pijąc, a raczej siorbiąc swoją kawę. Zamruczał potakująco, mierząc go spojrzeniem.
 Chłopak miał na sobie tylko obcisłe, granatowe bokserki i ciepłe kapcie, bo, jakby nie patrzeć, kafelki w kuchni były chłodne. Pachniał jakimś żelem do mycia, a brązowe włosy były nieco wilgotne. Uśmiechnął się do Masona lekko.
 — Płukałem się — dodał ciszej, chcąc to zaznaczyć.
 Mason znowu zamruczał i podszedł do niego. Objął go za szyję ręką, w której trzymał kubek z kawą. Cmoknął go w usta.
 — Bardzo dobrze — pochwalił go.
 Chłopak oblizał usta, czując smak kawy i uśmiechnął się szerzej na pochwałę.
 — A Anna i Eliot już wyszli? — zmienił temat.
 — Chyba tak. Jak szedłem na górę, Anna mówiła mi, że wychodzi — odparł Mason, głaszcząc go drugą dłonią po nagim boku.
 — Ciekawe, czy będzie stąd widać sztuczne ognie…
 — Nie wiem, skąd puszczają. Ale może z góry będzie coś widać. — Mężczyzna znowu cmoknął go w policzek. — Lubisz je?
 Chłopak od razu pokiwał twierdząco głową.
 — Kiedyś z Tuckiem wychodziliśmy na poddasze w sierocińcu, by lepiej widzieć. To może u nas też będzie. — Na samą myśl odetchnął głębiej, patrząc Masonowi żywo w oczy. — A wtedy, co się całowaliśmy w klubie, oglądaliśmy z zewnątrz, z resztą ludzi. Też było dobrze widać, co nie?
 — Akurat średnio to pamiętam, ale dziś zobaczymy. Może cię wypuszczę na te fajerwerki z łóżka.
 — Mhm, chciałbym zobaczyć — potaknął Josh, niemal prosząco, pokonując dzielące go od mężczyzny centymetry i obejmując lekko w pasie. — Zobaczymy je z góry, okej?
 Mason zaśmiał się pod nosem i jeszcze raz go pocałował.
 — Zobaczymy. Jeśli nie stracę wyczucia czasu — obiecał.
 — A… coś planujesz? — dopytał się Josh, patrząc mu czujnie w oczy, jakby miał tam ujrzeć cały zamysł swojego pana.
 — A jak myślisz? Mam już na górze wszystko przygotowane — wyjaśnił mężczyzna z wrednym uśmiechem i napił się swojej kawy, puszczając chłopaka.
 — Znaczy na strychu? — zapytał Josh, czując, że robi mu się goręcej. Do tego „wszystko przygotowane” brzmiało jak większe przedsięwzięcie. Od razu przypomniała mu się rozmowa, gdy Mason go pytał, jakie by tam chciał zabawki.
 Mężczyzna tylko skinął na potwierdzenie.
 — Widziałeś już, jak tam jest? Czerwono, co? — Josh zaśmiał się szczekliwie, przysiadając na skraju blatu.
 — Bardzo. Jak w burdelu. Ale jest też miękki dywan. Kolana nie będą cię bardzo boleć — mówił, samemu się nakręcając, za to Josh aż ścisnął pośladki.
 — A co będę musiał robić? — spytał, unosząc tylko na chwilę wzrok na swojego pana.
 Mason wydął usta, zastanawiając się, a raczej udając, że się zastanawia, bo już większość miał zaplanowaną.
 — Zobaczę jeszcze.
 Josh pokiwał głową, zarówno podekscytowany tym, co mogło nadejść, jak i zdenerwowany. Krew płynęła mu w żyłach szybciej niż normalnie.
 — Mhm — mruknął tylko.
 Wizja seksu na strychu była dość specyficzna. Wspominał raczej ponuro tamto miejsce i większość jego razów z Masonem z góry nie była aż tak pozytywna, jednak wierzył, że to wrażenie nie przeważy na całości. W końcu strych wyglądał teraz zupełnie inaczej, a jego stosunki z Masonem były dużo bardziej pozytywne niż kiedyś.
 Jego pan najwyraźniej się tym nie przejmował, bo kiedy tylko wypił kawę, skinął na niego głową.
 — Dobra, to idziemy na górę — zarządził.
 — Okej — odparł Josh krótko, zeskakując z blatu i pierwszy wyszedł z kuchni.
 W domu panowała cisza. Robert najwyraźniej zaszył się u siebie, nie zamierzając im przeszkadzać we wspólnym spędzeniu Sylwestra. Było już ciemno, w salonie światło dawały lampki na choince, podobnie jak po drodze wszystkie zawieszone na oknach.
 Mason szedł za chłopakiem, który był doskonale tego świadomy. Nawet czuł jego spojrzenie na swoich plecach. Był przez to jeszcze bardziej podenerwowany, ale nie odwracał się, gdy zmierzali schodkami na strych. Tam otworzył klapę i wszedł do długiego korytarzyku wiodącego do pomieszczenia, w którym kiedyś mieszkał. Poczekał jednak przy klapie na Masona i tylko zdjął kapcie.
 Jego pan zamknął za nimi klapę i objął go od tyłu rękoma. Cmoknął go w ramię, po czym przesunął dłoń na jego twarz, na oczy, zasłaniając mu je.
 — A teraz idziemy powoli — poinstruował go, prowadząc do pomieszczenia, gdzie był dywan i łóżko.
 Josh stąpał powoli i ostrożnie, a Mason doskonale czuł, że głębiej oddycha. Do tego był dość ciepły i pachnący po kąpieli.
 Posłusznie kroczył do przodu i westchnął głębiej, gdy poczuł pod stopami dywan. Wtedy Mason się zatrzymał i przesunął mu drugą dłonią po klatce piersiowej i brzuchu. Wsunął ją po chwili do jego bielizny i pomasował lekko. Josh od razu wypiął biodra do jego dłoni i rozchylił lekko usta. Przykleił się też bardziej plecami do swojego pana i nieco przekręcił głowę, by móc połasić się do jego policzka nosem o więcej takich pieszczot.
 Mason warknął nisko, trochę karcąco, a trochę z podniecenia. Otarł się biodrami o jego pośladki, które wyraźnie spięły się i rozluźniły kilka razy w odpowiedzi na dotyk, a chłopak stęknął cicho.
 Mężczyzna za nim skubnął jego szyję zębami, po czym poprowadził go jeszcze kilka kroków do przodu i mocno pchnął w plecy. Josh, nie mając szans obronić się przed upadkiem, uderzył przodem ciała o materac łóżka.
 Jęknął i rozejrzał się po pokoju. Anna już zdążyła mu się pochwalić, jak go urządziła, ale nie widział jeszcze rozłożonej kanapy i pościeli. Była przyjemna w dotyku i taka śliska.
 Nie na tym teraz się skupił i odwrócił na plecy w stronę Masona. Uśmiechnął się lekko, choć z podenerwowaniem.
 — Rozbieraj się — rozkazał mu Mason, mimo że to, co chłopak miał na sobie, mógłby ściągnąć z niego jednym pociągnięciem.
 Josh zrobił to szybko i odrzucił bokserki na podłogę obok łóżka. Teraz był już cały nagi, z widocznym medalikiem na penisie, leżąc na podpartych łokciach.
 — Podobam ci się? — zapytał.
 Mason pochylił się do niego i oparł dłonie o jego uda.
 — A jak myślisz? Psie? — spytał z wrednym uśmiechem na ustach. Josh, jak tak się dopraszał pochwał, kojarzył mu się ze szczeniakiem proszącym o smakołyk.
 — Chyba tak, bo lubisz mnie pieprzyć. — Chłopak zaśmiał się krótko, patrząc mu w oczy i oblizał usta.
 Mason uśmiechnął się i ścisnął jego uda.
 — Jaki pewny. A ty lubisz, jak cię pieprzę, marzysz teraz tylko o tym, co?
 Josh pokiwał głową i lekko rozsunął nogi.
 — Bo… — odparł, zerkając na jego krocze. — Bo masz dobrego chuja.
 — Umiesz docenić, co dobre, ale na razie… — Mason odsunął się do niego i jeszcze poklepał go po policzku, nim podszedł do szafki nocnej. Kucnął przy niej i wyjął skórzany zestaw złożony z kajdanek na nogi i ręce oraz z obroży. — Pokażesz mi, jakim dobrym psem jesteś? Złaź na ziemię.
 Joshowi zrobiło się gorąco na widok tego, co trzymał Mason. Miał nadzieję, że poza takim niezdrowo podniecającym upokorzeniem nie będzie nic za bardzo bolesnego.
 Kiedy schodził z łóżka, nie spuścił wzroku, chcąc pokazać swojemu panu, że jest posłuszny i chętny. Z bijącym mocno sercem zbliżył się do niego na kolanach, ignorując na razie swojego delikatnie obciążonego medalikiem penisa, który chybotał mu między nogami.
 Mason uśmiechnął się do niego władczo, odłożył na razie kajdanki na łóżko i kucnął przed chłopakiem.
 — Głowa do góry — rozkazał i założył mu skórzaną obrożę na szyję. — Piszcz, jak będzie za ciasno.
 Josh tylko mruknął na potwierdzenie, czując, jak obroża oplata mu szyję. Nie oponował, dopóki skórzany pas wyściełany od wewnątrz miękkim poszyciem nie wydał się za ciasny. Wtedy zaskamlał i sięgnął dłońmi do kolana Masona. Mężczyzna dopiero wtedy poluzował zapięcie.
 — No i jak ci ładnie — pochwalił go, sięgając po jeden z pasów z tego samego materiału co obroża, które zapinało się na nadgarstki. — A teraz daj łapkę.
 Chłopak przekręcił głowę kilka razy, by sprawdzić, czy obroża go nie obciera, ale było dobrze. Potem zerknął na twarz swojego pana i spuścił wzrok, gdy podawał mu jak pies jedną rękę. Czuł coraz większą ekscytację i naprawdę cieszył się, że robili to na strychu. Umarłby chyba, gdyby Robert go takiego zobaczył.
 Mason, nieświadom jego myśli, założył mu ze skupieniem na twarzy opaskę na dłoń, po czym kazał mu podać kolejną.
 — A teraz nogi. Przekręć się na plecki i pokaż brzuszek — rozkazał, wstając z kucek.
 Josh przełknął ślinę, nawet nie unosząc na niego spojrzenia. Jego penis lekko drgnął, gdy położył się na plecach na miękkim dywanie i uniósł nogi do góry jak pies. Chciał zaskamlać, by bardziej przypodobać się Masonowi, ale było mu strasznie głupio. Zakrył więc twarz obiema dłońmi i dopiero to zrobił.
 Mason zaśmiał się pod nosem i pogładził go po udzie od wewnętrznej strony.
 — Nie zakrywaj się. Wiesz, że lubię patrzeć, jak cały płoniesz z zażenowania — rzucił do niego, łapiąc go za kostkę i zakładając mu na nią skórzany pasek. Po chwili zrobił to samo z drugą.
 — Wiem… Ale cię to podnieca, nie śmieszy? — dopytał się Josh, gdy odsunął dłonie kawałek od twarzy, by spojrzeć na swojego pana i swoje kostki.
 — Jedno i drugie, ale… — Pociągnął jego stopę i położył ją lekko na swoim penisie, uwięzionym jeszcze w spodniach. — Wydaje mi się, że nie masz się czego obawiać — dodał, bo chłopak nawet tak mógł poczuć, jakie ma tam duże wybrzuszenie.
 — Mhm. — Josh uśmiechnął się lekko do siebie, ciesząc się, że go taki podnieca. Przesunął nawet nieco stopą, by lepiej wyczuć kształt penisa swojego pana.
 Ten chwilę mu na to pozwalał, po czym złapał go za metalowe kółeczko przyczepione do opaski na kostce i odciągnął mu stopę. Sam też odsunął się od Josha.
 — Trzymaj nogi i ręce w górze — rozkazał mu, kucając ponownie do szafki. Tym razem wyjął z niej gruby łańcuszek z karabińczykiem.
 Josh spełnił polecenie, zerkając bokiem na Masona. Nic na to nie mógł poradzić, że się denerwował. A skrępowanie zawsze oznaczało, że nie mógł sam panować nad swoim orgazmem, dotknąć się ani dojść, kiedy by chciał. Z drugiej strony… lubił, jak mężczyzna go sobie tak zawłaszczał. I teraz znowu zamierzał to zrobić, bo pochylił się do niego i zapiął mu smycz na obroży. Resztę metalowego łańcuszka pociągnął w górę i przełożył przez kółeczka wmontowane w skórzane kajdanki. Ściągnął wszystko mocniej i zaczepił znowu koniec o karabińczyk, aby chłopak nie miał jak się sam wyswobodzić.
 Josh sapnął ciężko, poruszając nogami i rękami, by zobaczyć, jakie ma pole manewru. Było znikome. Gdy szarpał mocniej, naciągał sobie szyję, więc przestał. Spojrzał tylko prosząco na Masona i przekręcił się na bok, bo czuł, że jego dziurka jest idealnie widoczna i wystawiona.
 Mason westchnął ciężko, złapał go za związane kończyny i znowu przewrócił go na plecy, jak związanego koziołka.
 — Nie przekręcaj się. Chcę dobrze widzieć — nakazał i pogładził mocno wyeksponowane i napięte uda.
 Josh oddychał już ciężko, czując się jak zwierzę złapane w pułapkę. Zaskamlał cicho, kurcząc i rozluźniając palce.
 — Już mi gorąco… — wydyszał.
 — Gdzie najbardziej? — spytał mężczyzna, a jego palce przesunęły się po szparce Josha. Była taka maleńka i co rusz się otwierała przez pozycję, to znowu zaciskała przez skrępowanie, jakie czuł chłopak.
 — O tam — sapnął Josh, zaciskając oczy.
 — Tam? Czyli gdzie? — Mason dopytywał się jeszcze, chcąc usłyszeć to pełnymi słowami.
 Chłopak speszył się lekko i zacisnął tyłeczek.
 — W środku i… no całą szparkę mam ciepłą — wydusił w końcu. — Wsadzisz? — zapytał z nadzieją, patrząc na niego prosząco zielonymi oczami.
 — A chcesz? — spytał znowu Mason, tylko delikatnie go dotykając i łaskocząc. Drugą dłonią sięgnął do jego penisa. — Umm, już mi tu się strasznie powiększasz. Trzeba na to coś poradzić. — Uśmiechnął się i sięgnął do szafki po jeden z cudów, które dziś przyszły.
 Josh od razu rozchylił szerzej powieki, czując mocniejsze uderzenie serca w piersi. Czyżby Mason chciał mu uwięzić penisa? Pamiętał, że kilka razy już tak robił i musiał strasznie długo, nieznośnie i niemalże boleśnie czekać na swoje spełnienie.
 — Chcesz go zamknąć? — spytał głosem drżącym zarówno z niepokoju, jak i podniecenia.
 — Zamknąć? — spytał Mason, patrząc na niego i trzymając już coś drobnego w dłoni.
 — No… zacisnąć na nim znowu tę gumkę, co ostatnio? — Josh aż spróbował cofnąć biodra.
 Mason uśmiechnął się do niego demonicznie.
 — Ach, tak. Mam zamiar „zacisnąć znowu tę gumkę” — zadrwił z niego i objął jego penisa z wyczuciem, nakładając mu cock-ring.
 — Nnn — zaskamlał Josh, kręcąc się, jakby miało mu to pomóc zdjąć to, co nałożył mu mężczyzna. — Jest ciasny.
 — Taki powinien być z założenia. Aby było ci dłużej lepiej — stwierdził Mason i wziął z szafki lubrykant, siadając za nogami Josha.
 Chłopak wykręcił głowę, by lepiej widzieć, ale niewiele to dało. Do tego wolał sobie nawet nie wyobrażać, jak wyeksponowany był teraz w oczach Masona. Taki leżący, ze skrępowanymi nogami i rękami, obrożą na szyi, uwięzionym penisem i widoczną, zaciśniętą szparką. Taki… wyuzdany.
 Na zastanawianie się nad tym nie miał dużo czasu, bo po chwili poczuł na swoich pośladkach i rowku chłodny, spływający lubrykant, a następnie gorące palce Masona, którymi ten zaczynał wsmarować w jego wejście poślizg.
 Starał się jakoś hamować podniecenie, bo wiedział, że cock-ring i tak nie pozwoli mu dojść. Nie chciał, żeby tak bolało i żeby było tak nieznośnie dobrze. Choć z drugiej strony podświadomie tego pragnął. Czasami przy Masonie już sam siebie nie rozumiał.
 Zaskamlał cicho jak popiskujący szczeniak, chcąc, żeby mężczyzna już wsadził mu choć jeden palec. Ten jednak ze stoickim spokojem masował go, ugniatając w palcach jego jądra i pośladki. Po przedłużającym się w nieskończoność czasie naparł na jego wejście jednym palcem i bez żadnego oporu wsunął go w niego. Zaraz po tym dołączył drugi, aby móc go mocniej popieścić i widzieć, jak uda drżą chłopakowi.
 Widział też, jak jego penis sztywnieje i nabiera ciemniejszej barwy, wyraźnie odznaczając się kolorem skóry od reszty ciała. Josha musiały podniecać takie ruchy w jego dupci. Naprawdę było mu tam dobrze. Dowodem tego były coraz głośniejsze pojękiwania i to, jak szarpał niekontrolowanie więzy na rękach i kostkach.
 Mason za to czuł, jak sam jest coraz bardziej tym nakręcony. Nie rozebrał się jednak, tylko wsunął trzeci palec, pieszcząc Josha od środka. Tak jak wiedział, że ten lubi. Chciał usłyszeć więcej.
 — Boże, Mason… — jęknął Josh z mocnymi wypiekami na twarzy. — Ja będę mógł dwa razy! — obiecał, mając nadzieję, że mężczyzna zdejmie mu cock-ring i będzie mógł się spuścić po tak dobrej palcówie.
 — Będziesz mógł nawet i trzy, ale nie zdejmę ci tego — odparł Mason, domyślając się, o co może mu chodzić.
 — Proszę… — chłopak spróbował jeszcze i wpadłszy na, genialny według siebie, pomysł, wystawił język jak pies i wgapił się błagalnie w Masona.
 Ten tylko się zaśmiał pod nosem i zgiął w nim palce.
 — Mmmm! — jęknął Josh, niemal podrywając się na dywanie i dysząc ciężko.
 To się podobało Masonowi. Pieścił go tam długo, nawet bardzo, rozciągając i nawilżając mocno. W końcu przewrócił Josha na bok i pogłaskał po włosach, nim sięgnął po kolejną rzecz do szafki.
 Chłopak oddychał płytko, leżąc na boku, skrępowany, z już lekko rozchyloną szparką. Nie spojrzał za Masonem i wpatrzył się w swoje więzy na rękach, chcąc jakoś opanować podniecenie, jednak nie potrafił go w żaden sposób zmniejszyć. Penis już był wręcz nieznośnie twardy, a on nawet nie mógł go dotknąć. Do tego myśl, że nie ma pojęcia, co będzie dalej, nakręcała go tylko coraz bardziej.
 Po chwili spróbował przekręcić się jeszcze, by klęknąć na kolanach, z twarzą opartą o podłogę i jakoś otrzeć się o własne uda kroczem.
 Mason, widząc, jak ten się kręci, nie pomógł mu ani nie zatrzymał go. Patrzył i nakręcał się tym widokiem. A kiedy w końcu Joshowi się udało, znalazł się w bardzo niewygodnej pozycji. Broda wbijała mu się mocno w dywan, a szyja była wygięta do granic możliwości przez łańcuszek, którym obroża była połączona z jego nadgarstkami.
 Dyszał przez to ciężko, niemalże się dusząc, ale wciąż usiłował zrobić coś ze swoim sztywnym penisem. Niewiele jednak z tych wysiłków mu wyszło. Nie był w stanie się tam popieścić i zajęczał rozpaczliwie, aż w końcu znieruchomiał, by móc jakoś odetchnąć głębiej, bo czuł się już cały gorący i spocony z wysiłku i podniecenia.
 Mason, ujrzawszy, że ten się uspokoił, podszedł do niego i pogładził go po całym kręgosłupie, czując wilgoć pod palcami.
 — Mam coś tu dla ciebie. Ale ci tego nie pokażę, poczujesz to — zapewnił, kucając obok Josha i szepcząc mu do ucha. Jednocześnie przesunął końcem czarnego pluga po jego rowku. Bawiło go w tym najbardziej, jak to, co trzymał w dłoni, wyglądało. Nie był to zwyczajny plug. Z drugiej strony był zrobiony czarny psi ogonek z tego samego materiału co reszta zabawki.
 Josh otworzył szeroko oczy, czując, że to, co przesuwa mu się po szparce, nie jest ani palcami, ani członkiem Masona.
 — Jest du… — zaczął i musiał urwać, bo brakowało mu w tej pozycji powietrza. — Jest du… duże…? — wydyszał wreszcie, zaciskając mocno dziurkę, jakby nie chciał jeszcze tego wpuścić, dopóki nie dowie się, co to jest.
 Mason zastanowił się chwilę nad jego pytaniem. Plug nie był aż tak duży. Co prawda w najgrubszym miejscu prawie dwa razy taki jak jego penis, ale tuż przy nasadzie dużo węższy.
 — Taki akurat.
 Chłopak przełknął z trudem śliną i ufnie rozluźnił mięśnie zwieracza, otwierając się na to, co chciał mu tam wsadzić mężczyzna.
 Ten poklepał go za to po pośladku i pogładził jeszcze czubkiem pluga po dziurce, nim naparł nim na nią. Ta, tak samo jak zabawka, była cała wilgotna od lubrykantu.
 Josh ściągnął brwi, starając się oddychać głębiej. Tym bardziej, gdy poczuł, jak to coś rozszerza się coraz bardziej, więc nie chciał się zaciskać, bo by bolało.
 — Mason, szerokie…! — zapiszczał, zaciskając dłonie w pięści.
 Mężczyzna przystanął na chwilę, masując jego pośladki dłonią. Sięgnął nawet do jego penisa, bawiąc się nim i pieszcząc go chwilę. Poczekał, aż Josh zapomni, przyzwyczai się do rozciągania i będzie mógł wsadzić w niego resztę pluga.
 To nastało po dłuższej chwili, a gdy chłopak poczuł, jak zabawka weszła w niego już w najszerzej części i zakorkowała go, zaburczał cicho, jak po jakimś wielkim wysiłku. Czuł się rozepchany i pełny. Zakręcił biodrami, usiłując się dopasować i nie mając świadomości, że plug miał kształt psiego ogona, którym teraz zamachał.
 Mason westchnął na ten widok. Dotknął jego pośladków, wyjmując z kieszeni komórkę, skoro nie miał lusterka. Zrobił zdjęcie Joshowi, a konkretnie jego tyłkowi i wystającym spomiędzy ud jądrom. Z nim zbliżył się do Josha i pokazał mu je.
 — Zobacz, jaki z ciebie pies — zamruczał mu tuż przy uchu, ocierając się o jego udo.
 Gdy chłopak spojrzał na zdjęcie, zaczerwienił się jak pomidor i przestał na moment oddychać. Potem zerknął spłoszony na Masona i tylko pokiwał ledwo dostrzegalnie głową.
 — M… mhm… Pasu… uch, Mason, wstyd mi — jęknął, uciekając znowu spojrzeniem i ściskając swoim wnętrzem zabawkę.
 — Ale bardzo ci ładnie — odparł mężczyzna, odkładając telefon na bok i łapiąc go dłonią między nogami. Trzymając go, mocniej otarł się o niego. — Uch… kurwa, Josh… — wydyszał, chcąc już przejść dalej.
 Chłopak oblizał usta, znowu poruszając tyłkiem na boki.
 — A rozbierzesz się też? — poprosił na wydechu, niemalże dusząc się w tej pozycji. Chciał zobaczyć swojego pana nagiego i móc poczuć jego zapach. Przez ubrania też czuł, ale lepiej było, jak nie miał ich na sobie.
 — Czekaj — nakazał mu Mason i sięgnął do jego szyi, odpinając jedną stronę łańcuszka, którym był związany. Więzy od razu się poluźniły. — A teraz na kolana i czekaj — rozkazał Joshowi, samemu się prostując i powoli zdejmując z siebie ubrania. W międzyczasie sięgnął po kondoma, jakiego zostawił na stoliczku nocnym.
 Chłopak wreszcie mógł przyjąć jakąś bardziej wygodną pozycję. I aż wciągnął słyszalnie powietrze, gdy klęknął na czworaka. Smycz zwisała mu luźno z obroży. Josh jeszcze obejrzał się i poruszył tyłkiem, by zobaczyć swój ogon. To było… dziwne, krępujące, ale na swój niezdrowy sposób podniecające.
 Zerknął szybko na Masona i usiadł na swoich łydkach, czekając na kolejny rozkaz. Przez to plug trochę bardziej wbił mu się w tyłek i poruszył. Nadal go rozciągał, ale teraz to było mniej istotne. Jego pan rozbierał się przed nim i po dosłownie chwili stał zupełnie nagi z twardym penisem w pełnej gotowości.
 — Zobacz, co tu mam — rzucił do Josha i otworzył zębami opakowanie kondoma. Nasunął sobie go na penisa i usiadł na łóżku. — Chodź, spróbuj.
 Zielone, rozpalone spojrzenie Josha utkwiło w jego penisie. Chłopak nawet na moment nie uniósł wzroku na twarz mężczyzny, całkowicie skupiony na jego kroczu. Szybko podszedł do niego na kolanach, rozepchał sobie jego uda na boki policzkami i przytknął twarz do penisa Masona. Zaskamlał, ocierając się o niego. Od razu też poczuł dziwny zapach prezerwatywy. Jakby… słodki i trochę mdły. Coś lekko kakaowego, ale nie do końca.
 Zaciekawiony tym faktem, przesunął nosem od nasady penisa, aż na jego czubek i ostrożnie, lekko polizał główkę. Gumka była niewątpliwie słodka. Nie do końca tak słodka, jak prawdziwe cukierki powinny być, ale jednak słodka.
 Oblizał się i zerknął krótko na Masona, ale nie widząc sprzeciwu, wsunął sobie jego penisa do ust. Od razu zassał się na nim, smakując czekoladową gumkę. Było dziwnie, nie miał na języku skóry mężczyzny, tylko prezerwatywę, ale i tak wyraźnie czuł kształt i pulsowanie.
 Mężczyzna z góry westchnął nisko i gardłowo.
 — I jak cukiereczek? — zadrwił, uważając za kretynizm takie prezerwatywy, ale jednak sama myśl, że Josh może jakoś zabawnie na nie zareagować, podkusiła go do kupna.
 W odpowiedzi chłopak zaskamlał kilka razy na jego penisie, ale nie wypuścił go z ust. Nie miał zamiaru. Był za dobry. Uśmiechnął się tylko oczami do Masona, przekazując, że mu smakuje.
 Mężczyzna zamruczał, pozwalając mu ssać.
 — Jak straci… smak, to zdejmij i wyliż dobrze. Jajka też — rozkazał niskim, podnieconym tonem.
 Josh zamruczał niewyraźnie i wznowił ssanie. Poruszał przy tym lekko głową, by dać swojemu panu więcej przyjemności. I dopiero po długiej chwili wreszcie wypuścił go z ust i odsapnął. Schylił niżej głowę, tak że penis dosłownie wylądował mu na nosie. Josh sięgnął zębami do końca gumki i zaczął zdejmować ją z członka mężczyzny.
 Zawahał się na dosłownie sekundę, po czym czując, jak serce bije mu głośno w piersi, uniósł wyżej tyłek. Potem zsunął do końca gumkę i nie mając pojęcia, czy Mason wybuchnie śmiechem, zgani go, czy się podnieci, trzymając ją w zębach, zamerdał ogonem. Uczucie przy tym było bardzo dziwne, ale nie przejął się.
 Mason za to zrobił większe oczy i uśmiechnął się w końcu pod nosem.
 — Merdać będziesz ze szczęścia, jak będziesz miał na pysku moją spermę — zamruczał nisko i pogładził go po policzku dłonią.
 Chłopak wypuścił z ust prezerwatywę, która upadła na podłogę. Spojrzał jeszcze w oczy swojego pana i połasił się chwilę policzkiem do jego dłoni. Była przyjemnie ciepła i duża. Pamiętał jednak o poleceniu, więc zbliżył się ponownie do krocza mężczyzny i najpierw oblizał jego jądra, a potem wziął je do ust i possał delikatnie.
 — No, dobra, bierz się do roboty. Pokaż, jak to lubisz i jaki w tym jesteś dobry — Mason zachęcił go, samemu odchylając się lekko do tyłu i podpierając się jedną ręką za plecami.
 Josh wypuścił jego jądra z ust i szybko wziął penisa. Naprawdę starał się ignorować fakt, że sam jest na dole sztywny, ale na nic się to zdawało, bo jego członek zaczął aż boleć.
 Chłopak zebrał wszystkie siły, by dobrze zrobić laskę swojemu panu. Zaczął więc żywo i z zaangażowaniem poruszać głową, biorąc go aż do gardła. Patrzył przy tym w górę na mężczyznę, szukając w jego spojrzeniu oznak aprobaty, ale Mason przymknął oczy i tylko dyszał coraz ciężej. Co jakiś czas przesuwał własną dłonią po klatce piersiowej, a jego uda i penis drżały mocniej. Niewiele było mu trzeba, aby skończyć. I tylko liczył, że Josh się go posłucha i da mu się spuścić sobie na twarz.
 Chłopak jednak zupełnie o tym zapomniał, całkowicie pochłonięty ssaniem jego penisa i smakowaniem go. Był taki duży i twardy. Uwielbiał czuć, jak drażni jego przełyk i jak pulsuje mu na języku.
 Mason za to, widząc, że Josh nawet nie zwalnia, wyprostował się i położył mu dłoń na czole, a następnie wplótł palce w jego włosy. Odciągnął go od swojego krocza, wykręcając mu głowę na plecy. Drugą dłonią sięgnął po swojego penisa i strzelił mu w rozchylone usta i na resztę twarzy.
 Josh momentalnie zacisnął powieki, by sperma nie wpadła mu do oka. Zaczerwienił się też gwałtownie, świadom tego, że Masona podnieca takie poniżanie go. Musiał przedstawiać naprawdę wyuzdany, lubieżny widok. Szczególnie na tle tej czerwieni.
 Słyszał jeszcze, jak jego pan oddycha ciężko, aby po kolejnych kilku chwilach w końcu go puścić. Przetarł mu jeszcze kroplę nasienia z powieki.
 — No, maleńki, teraz już możemy się spokojnie zabawić dalej. — Pogładził go po głowie.
 — A mój penis? — zapytał szybko Josh, oblizując usta, na których czuł wilgoć. Spojrzał przy tym prosząco na Masona, nie zdając sobie sprawy, że przy spermie na twarzy wygląda dość… niegrzecznie.
 — Poczeka — zapewnił go Mason i popieścił go jak psiaka za uchem, po czym ujął łańcuszek, który wciąż zwisał Joshowi z obroży. Pociągnął za niego.
 Chłopak sapnął i od razu wychylił się bardziej do mężczyzny. Zacisnął tyłek i jęknął cicho, nadal czując się tam specyficznie wypełniony. To nie pomagało. Chciał się otrzeć o coś, najlepiej o Masona. Jego penis już bardzo wyraźnie odznaczał się kolorem skóry, podobnie jak policzki chłopaka i zaczerwienione od obciągania usta.
 Mason wstał z łóżka i pociągnął go znowu za smycz.
 — No, rusz się, pokaż, jak ładnie chodzisz — zachęcił go, czując, że go to podnieca. Niezdrowo podnieca. Szkoda, że nie wziął mu z dołu jakiś smakołyków i talerzyka, aby z niego jadł. Z drugiej strony, to mogłoby być już przegięcie.
 Josh wyciągnął mocno głowę i podążył za nim pospiesznie na czworaka, a przy każdym ruchu ogon, który był przyczepiony do butt-pluga, poruszał się na boki. Przez to też sama zabawka w środku go pieściła i stymulowała, więc chłopak zaskamlał, ale nie zatrzymał się. Uniósł tylko kilka razy mocniej nogę, by udem potrzeć swojego penisa.
 Mason zatrzymał się i obszedł Josha. Kucnął obok niego i objął dłonią jego członek.
 — Chciałbyś się pewnie o coś otrzeć, co?
 — Tak! — odparł od razu Josh, kierując na niego rozpalone spojrzenie i czując, że Mason go dotknął, poruszył szybko biodrami, postękując głośno.
 Mężczyzna na chwilę się zamyślił i w końcu wstał, zabierając jeszcze lubrykant. Wylał go sobie sporo na dłoń i klęknął na jedno kolano obok Josha.
 — No, to pokaż, jak małe pieski chciałyby sobie powkładać — rzucił, obejmując jego penisa śliską dłonią.
 Josh zaczerwienił się mocno, chwilę się wahając. Zadrżał wyczuwalnie na całym ciele, ale miał teraz zapewne jedyną okazję, by móc zrobić sobie dobrze. Zacisnął więc mocno powieki i przełykając wstyd, zaczął szybko, wręcz pospiesznie wykonywać ruchy frykcyjne. Posapywał przy tym głośno, a ogon poruszał się przy tym żywo, wystając z jego dupy.
 Mason przygryzł dolną wargę, aby się nie zaśmiać ani nie westchnąć zbyt głośno. Ten widok, Josha pieprzącego jego dłoń, był aż za bardzo podniecający.
 Chłopak ledwo łapał powietrze, ruszając się żywo, chociaż czuł, że mimo to orgazm nie nadchodzi. Chciał zdjąć tę gumkę, która więziła jego penisa! Było mu tam męcząco dobrze. Jakby miał się zaraz spuścić, ale nie mógł. Niemalże zapiszczał głośno, ale nie ustawał i już czując, że ma wilgotne i rozgrzane ciało, dalej wsuwał i wysuwał rozpaczliwie penisa z dłoni swojego pana. Ten w końcu ją mu zabrał i spojrzał na jego twarz, oczekując reakcji.
 Josh aż krzyknął krótko z frustracji i odwrócił się do Masona.
 — Jeszcze! — jęknął, ruszając chwilę biodrami w powietrzu, jakby miało mu to jakoś pomóc.
 Mężczyzna pokręcił przecząco głową i wstał, ciągnąc go za smycz. Doprowadził go do nóg łóżka i ustawił twarzą w jego stronę. Obszedł go jeszcze i wyjął taśmę do wiązania z szafki nocnej, po czym poklepał go po łopatkach.
 — Ręce w dół i rozłóż je na boki. Wypnij się.
 Chłopak drżał wyraźnie, ale wierzył, że jak będzie grzeczny, to dostanie zarówno dobre rżnięcie, jak i zapracuje sobie na to, by Mason pozwolił mu sobie strzepać. Oblizał więc usta i spełnił polecenie. Przy tym jego tyłek został mocno wyeksponowany, a Mason mógł zobaczyć napiętą skórę na jego jądrach i sztywnego do granic możliwości penisa. Pogładził je jeszcze, po czym schylił się i przywiązał dłonie Josha do krańca łóżka. Tak, aby ten nie mógł się odsunąć bądź mu uciec. A już na pewno dotknąć się.
 Josh najwyraźniej o tym samym pomyślał, bo szarpnął rękami i jęknął cicho do siebie. Do tego przypomniał sobie, że wciąż ma na twarzy spermę, gdy otarł się policzkiem o swoje ramię. Naprawdę cieszył się, że robią to w miejscu, do którego teraz nikt z domowników by nie wszedł.
 — Mason, gorąco… i ja… już mnie aż boli — zaskamlał, kręcąc biodrami.
 Mason jednak nie uwolnił jego penisa, ale sięgnął do jego ogonka. Trącił go mocniej, po czym dopiero pociągnął, wyciągając go nieznośnie powoli. Sam był już znowu sztywny, więc jedyne, o czym w tej chwili myślał, to jęczący i niemalże płaczący z przyjemności Josh pod nim, kiedy będzie go pieprzył.
 Na razie chłopak zastękał, kiedy szersza część butt-pluga rozciągnęła jego szparkę wyraźnie. Wreszcie aż mlasnęło i jego dziurka zamknęła się częściowo. Trochę lubrykantu spłynęło mu między pośladkami aż na nabrzmiałe jądra.
 Mężczyzna zamruczał nisko, po czym, nie ociągając się, otarł się wpierw penisem o jego wejście, po czym gładko wszedł, odrzucając pluga na bok. Chłopak zacisnął zęby na dolnej wardze, ale po chwili ją puścił i zajęczał:
 — Tak, tak, tak…! — Uwielbiał penisa Masona w swoim tyłku. W ustach zresztą też, ale ten kutas tak idealnie go pieścił w środku!
 Mason tylko zawarczał, w tej chwili bardziej psio niż Josh i mocniej go pchnął, wbijając się w niego. Trzymał go przy tym silnie i ciasno w talii oraz za biodra.
 Josh zaklął pod nosem, a jego napięte, wilgotne uda zadrżały. Było mu tam tak dobrze, a równocześnie tak nieznośnie przez fakt, że nie mógł osiągnąć spełnienia. Zaczął słabo popiskiwać, z głową przylepioną do dywanu, zaciskając ręce w pięści i tylko nadstawiając dupę do pieprzenia. Czubek jego penisa już dawno był wilgotny.
 Mason pieprzył go długo, raz zwalniając, raz przyśpieszając. Raz już doszedł, więc nie zachowywał się bynajmniej jak desperat. Wyciskał tylko wszystkie siły z Josha, pieprząc go do upadłego.
 Chłopak już w pewnym momencie nie miał sił wydawać z siebie głośniejszych dźwięków i tylko skamlał cicho, a jego oddech był bardzo nierówny.
 — Proszę… Mason… dotknij mnie — wydusił, drżąc cały.
 Mężczyzna w odpowiedzi na prośbę chłopaka ukąsił go w bok ciała, po czym dopiero chwycił jego zaczerwienionego penisa. Potarł go dłonią, bawiąc się medalikiem i lekko go nawet ciągnąc. Dopiero po tym ściągnął mu pierścień z penisa do połowy.
 Josh jęknął głośno i szarpnął się, jakby chciał sam sprawić, że cock-ring zsunie mu się całkiem z penisa.
 — Kurwa… Już nie mogę, za dobrze mnie rżniesz! — wysapał, opierając czoło o dywan i kręcąc biodrami.
 — Bo to lubisz, mój piesku — Mason zawarczał mu tuż przy ramieniu i w końcu na moment przystanął, ściągając mu obiema dłońmi pierścień z penisa. — Nie ruszaj się, bo se coś urwiesz — ostrzegł go, mając na myśli kolczyk w wędzidełku.
 Josh znieruchomiał od razu i nawet wstrzymał powietrze. Nie śmiał drgnąć.
 W końcu poczuł przyjemne rozluźnienie na penisie, a Mason znowu ruszył biodrami, brutalnie wbijając się w niego. Chłopak krzyknął głośno, aż jego głos rozległ się po prawie że pustym pomieszczeniu. Od razu też z penisa wystrzeliła sperma, na co Josh zaskamlał niemalże boleśnie. Mason poczuł przy tym, jak strasznie mocno ściska jego penisa i cały drży. Podobało mu się to.
 Zagryzł mocniej zęby i po raz kolejny wbił się w niego. Nie mógł darować temu rozgrzanemu ciału. Strasznie podniecało go to, jak się teraz pod nim wił i drżał, opryskując swoją spermą czerwony dywan. Było mu gorąco i cholernie dobrze.
 W pewnym momencie Joshowi aż ugięły się kolana, kiedy nie był już w stanie ich utrzymać. Dyszał głośno i urywanie, mając ciemne plamki przed oczami. Czuł tylko, jak Mason go posuwa, a w końcu mocno ściska i z głośnym stęknięciem dochodzi w jego gorącym tyłku. Zaraz po tym opadł na niego, przygniatając do podłogi.
 Josh zdołał tylko cicho stęknąć. Chwilowo nie miał nawet sił, by otworzyć oczy. Było mu błogo i dobrze, a ciepło mężczyzny na nim było łagodzące.
 — Nie ma… — zaczął słabym głosem. — Nie ma jeszcze… północy…?
 Mason burknął nisko.
 — Hmmm… Nie wiem. Chyba nie.
 Josh milczał chwilę, uspokajając się powoli. Czuł teraz bardzo intensywnie zapach swojego pana i nie chciał się odsuwać. Czuł się bezpiecznie z Masonem. Ten dom wydawał mu się ostatnio takim… azylem.
 — Odepniesz mnie? — zapytał wreszcie.
 — Mhm… Za moment — mruknął Mason, na razie opierając brodę o jego bark. — I co powiesz, nim się z ciebie wysunę i dopiero będziesz czuł się niezręcznie.
 Josh jęknął cicho i schował twarz w dywanie.
 — Nie zawstydzaj mnie — szepnął.
 — To mi odpowiedz.
 Chłopak zaczął myśleć gorączkowo, w czym nie pomagał mu ogólnie wyczerpany stan i to, jak mokro się czuł. Nie tylko między pośladkami, na brzuchu, ale i na twarzy.
 — Podobało mi się i ogon był… pasował mi chyba. I jak mnie miałeś na smyczy, to taki ścisk na dole miałem. Lubię być. — Odchrząknął, uśmiechając się z lekkim speszeniem. — Lubię być twoją własnością.
 Mason cmoknął go lekko w policzek, po czym wsunął się z niego i pomasował mu pośladek.
 — To dobrze. W końcu to osiągnąłem. — Uśmiechnął się do siebie, po czym przesunął się w górę, rozwiązując mu ręce. — Wstaniesz? Trzeba cię umyć, abyś se te nieszczęsne fajerwerki zobaczył.
 Chłopak skinął głową bardziej żywo na słowo „fajerwerki” i wstał szybko. Trochę za szybko, bo od razu się zachwiał i kolana się pod nim ugięły. Mason w ostatniej chwili złapał go, aby ten nie przywalił kolanami w podłogę.
 — Ale spokojnie. Jeszcze nic nie strzela, więc spokojnie. Nie uciekną ci.
 Josh odetchnął i stanął już spokojniej na własnych nogach. Lekko mu drżały, ale już utrzymał równowagę. I zapomniał chyba o nasieniu na swojej twarzy, bo spojrzał na Masona i uśmiechnął się.
 — Mam nadzieję, że zdążę się umyć.
 Mason sięgnął po telefon, który rzucił w trakcie na podłogę. Na wyświetlaczu było jeszcze zdjęcie tyłka Josha. Nie wykasował go, tylko sprawdził porę.
 — No, w godzinę się powinieneś wyrobić.
 Chłopak pokiwał głową i rozejrzał się, a jego wzrok padł na koszulę Masona, która leżała na ziemi. Zerknął na swojego pana.
 — Mogę ubrać…? — zapytał ulegle. Nie chciał, by Robert go zobaczył. Spaliłby się ze wstydu.
 — Koszulę? — dopytał się Mason, samemu naciągając wyłącznie spodnie na tyłek.
 — Mhm. Tak, by się zakryć tylko…
 — Tak jak laski po seksie zakładają koszule swojego faceta, aby tylko się zakryć? — zakpił, ale uniósł swoje ubranie i podał mu je.
 Josh już otworzył usta, by to jakoś zripostować, ale nie miał pojęcia jak, więc tylko zaczerwienił się i zabrał od niego koszulę. Założył ją szybko i zapiął na pierwsze guziki. Czubek jego penisa wraz z medalikiem jednak wystawał spod skraju materiału.
 — Nie nabijaj się — jęknął, sięgając dłonią do twarzy i dopiero sobie przypomniał o spermie. Zarumienił się jeszcze mocniej, o ile to było możliwe.
 Mason podszedł do niego. Położył mu jedną dłoń na kroczu, przyciskając penisa do jego ciała, a drugą ręką objął go za szyję i cmoknął w policzek, gdzie akurat nie było jego nasienia. Josh nie musiał o tym akurat wiedzieć.
 — Słodki jesteś, jak nie wiesz, gdzie się schować ze swoją wyuzdaną osobą.
 Chłopak stęknął i przycisnął się do niego mocno, chowając twarz w jego szyi.
 — A ty jesteś podły — mruknął.
 — Tak, tak, wiem — zbagatelizował mężczyzna, obejmując go na chwilę. — Ale teraz chodź.
 Josh podążył przed nim do klapy w podłodze, ignorując swojego wystającego spod koszuli penisa. Za to Mason, idąc za nim, miał dobry widok na skraj jego pośladków. Widział, jakie były wilgotne, a do tego chłopak nie szedł całkiem prosto, najwyraźniej wciąż czując to charakterystyczne rozciągnięcie.
 Nie skomentował już tego, mimo że bardzo chciał. Dodatkowo nawet pomógł mu zejść na dół po drabince i poprowadził go, trzymając w talii, do sypialni. Pod drodze dwa razy trącił drugą dłonią jego smycz dyndającą mu przy szyi. Josh tylko rzucił mu wtedy krótkie spojrzenie, a gdy weszli do sypialni, zerknął na zegar wiszący na ścianie. Mieli jeszcze niecałą godzinę, więc liczył, że zdążą wyjść na górę i zobaczyć sztuczne ognie.
 — Mogę już zdjąć? — zapytał mężczyzny, gdy weszli do łazienki. Wskazał na zaczepione na kostkach i nadgarstkach skórzane kajdanki.
 — Mhm — odmruknął Mason, samemu biorąc go za jedną rękę i zdejmując mu kajdanki.
 Kiedy i te z nóg zostały zdjęte, Josh wychylił do niego szyję, by Mason pozbawił go jeszcze obroży, a sam zrzucił z siebie jego koszulę.
 Pan domu pomógł mu się umyć i jeszcze zostawił mu kilka soczystych śladów na ramionach, kiedy brali prysznic.
 Długo im zeszło na myciu się, więc gdy wyszli z łazienki i Josh zobaczył, że za chwilę będzie północ, poprawił szybko ręcznik na biodrach.
 — Chodź! — Odwrócił się do Masona i patrząc na niego nagląco.
 Ten zaśmiał się pod nosem i jeszcze ubrał poza bokserkami dresowe spodnie. Czarne, rzecz jasna.
 — No, już idę, idę.
 Josh poczekał jeszcze na niego w progu sypialni, ale potem i tak ruszył przodem, tylko oglądając się na niego, czy idzie. Widać było, że jest podekscytowany i nie zwracał teraz zupełnie uwagi na ślady na swoim ciele.
 Gdy już byli na poddaszu, przebiegł korytarz i doszedł do okienka. Rozchyliwszy zasłony, otworzył je i wyjrzał na zewnątrz.
 Niebo na razie było bardzo ciemne i ledwo co było widać przez zapalone światło. Kiedy Mason dotarł na górę, zgasił je i na czuja doszedł do Josha. Objął go w pasie od tyłu i cmoknął w szyję, gdzie, zakładał, jeszcze był czerwony ślad po jego ukąszeniu.
 — I co? Widzisz coś?
 — Jeszcze nie. Chyba jeszcze parę chwil — odparł Josh ze skupieniem. Sięgnął tylko dłońmi do jego przedramion, od otwartego okna czując chłodny, zimowy powiew, a za plecami ciepło ciała mężczyzny.
 — A gwiazdy widać? — spytał Mason, wtulając się bardziej w ciepłe ciało chłopaka, bo jakoś nie poczuł ekscytacji na zimny powiew z okna.
 — Widać. — Josh uśmiechnął się, wychylając się bardziej, ale nagle aż drgnął, gdy rozległ się wybuch petard gdzieś dalej. Zrobił duże oczy i rozejrzał się po niebie. Dźwięk rozległ się jeszcze raz i znowu nie było nic widać, ale już za trzecim razem nad dachem budynku naprzeciwko zobaczył złoto-zielone fajerwerki. — Jest! — krzyknął, wbijając w nie wzrok jak zahipnotyzowany.
 Mason uśmiechnął się lekko i przysunął się z Joshem bliżej okna, też obserwując fajerwerki. Skubnął go wargami w ucho.
 — Szczęśliwego Nowego Roku — wyszeptał.
 Josh uśmiechnął się i odwrócił głowę do mężczyzny. Pocałował go w policzek, zaciskając mocniej dłonie na jego przedramionach.
 — Szczęśliwego Nowego Roku — odpowiedział, znowu zerkając na fajerwerki, które coraz lepiej widać było na niebie. — Kocham cię — dodał ciszej, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
 Mason tylko zamruczał nisko, znowu całując go w szyję i opierając brodę o jego ramię.
 Czuł przy sobie, jaki ciepły jest chłopak i jak żywiej reaguje, gdy na niebie pojawiają się kolejne sztuczne ognie. Jak niespodziewanie drży z ekscytacji. I mimo że nie widział jego twarzy, domyślał się, że uśmiecha się szeroko na widok rozjaśnionego fajerwerkami nieba, które zwiastowało nadejście nowego, 2014 roku.

*

Josh nasunął na czoło ciepłą czapkę, nim krzyknął do wnętrza domu:
 — Będę przed drugą, Robercie!
 Potem otworzył drzwi i wyszedł z domu, stąpając po miękkim śniegu pod nogami. Na szczęście już nie padało. Ostatnio były trudności z wyjściem na ulicę, jak jednej nocy zasypało wszystkie chodniki. Dzięki Bogu było to dzień później niż Sylwester, bo inaczej Anna z Eliotem mieliby problemy z powrotem. Przybyli jednak do domu na czas i Mason nie musiał robić im bury. Na szczęście.
 Sam Josh poszedł spać z Masonem dopiero nad ranem. Zjedli jeszcze dobrą kolację, obejrzeli jakiś koncert w telewizji, który transmitowano z Kalifornii i dopiero, gdy już słońce zaczęło wstawać, zasnęli. To był naprawdę udany Sylwester, jeden z lepszych, jakie Josh kiedykolwiek przeżył. O ile nie najlepszy.
 Wcisnął ręce do kieszeni, przechodząc na drugą stronę ulicy i odruchowo unikając wzroku żołnierzy patrolujących dzielnicę. Było ich coraz więcej, ale starał się nie zwracać na to uwagi. Nie chciał, by zamknęli Manhattan. Przywykł już do tego miejsca.
 Upewnił się jeszcze, czy ma strzykawki i dokumenty ze sobą, na wypadek, gdyby został zatrzymany. Na szczęście wszystko spoczywało w kieszeni, więc mógł udać się w dalszą drogę, w kierunku kościoła, z którego kiedyś zabrał go Mason. Mężczyzna pozwolił mu samodzielnie się tam udać, by odwiedzić księdza Franka. Josh był ciekaw, jak ten sobie radzi, a do tego podbudowany był zaufaniem i pozwoleniem, którego udzielił mu jego pan. Szedł więc szybko i żywo, wreszcie przystając na największym skrzyżowaniu i oczekując, aż pojawi się zielone światło.
 Kiedy tak na nie czekał, jego wzrok samoistnie skierował się na wielki telewizyjny ekran, który był zawieszony na ścianie jednego z budynków tuż obok skrzyżowania. Otaczały go liczne reklamy, ale w tym momencie bardziej istotne były przesuwające się napisy pod twarzą spikerki.
 Josh nawet nie zauważył, kiedy światło zmieniło się na zielone, bo na ekranie doczytał się informacji o badaniach, które mieli przed świętami. Spikerka mówiła o przełomie, jaki dzięki nim odnieśli naukowcy.
 Czuł wokół siebie, jak wielu ludzi również się zatrzymuje i zadziera głowy, by spojrzeć na ekran. Sam chłopak na chwilę zupełnie przestał oddychać, gdy czytał następne słowa spikerki.
 „…naukowcy z uniwersytetu w Massachusetts zebrali już wszystkie próbki z całego kraju, a pierwsze, na razie pobieżne analizy wyników badań potwierdzają ich wcześniejsze przypuszczenia. Na znanej nam populacji zarażonych i zarejestrowanych dziewięćdziesiąt procent z nich reagowało poprawnie na podane im substancje. Roger Bargerston, kierownik projektu, jest dobrej myśli. Przewiduje, że może to być kres nękającej kraj epidemii. Testy na ludziach jednak jeszcze nie zostały zakończone, ale w najbliższych dniach do sklepów, za pozwoleniem rządu, mają zostać dostarczone nowe leki. Narodowy Instytut Zdrowia ostrzega jednak, że nadal są to tylko prototypowe leki, których działanie nie jest w stu procentach znane…”
 Nim do Josha zdążył dotrzeć sens tego, co mówiła spikerka, wokół już zaczęły narastać szepty. Najpierw cicho, niepewnie. Kilka razy wychwycił głośniejsze pytanie „to znaczy, że wyzdrowiejemy?”. Potem szepty były coraz głośniejsze, aż w końcu miał wrażenie, że stoi w samym centrum chmary przekrzykujących się ludzi. Sam nie był w stanie nic wykrztusić. Stał tylko i patrzył na ekran, a jego myśli od kompletnej pustki zaczęły podążać w przeróżnych kierunkach.
 Czy to naprawdę znaczy, że wyzdrowieją? Czy to koniec apokalipsy? Nie będzie więcej dzikich, a zainfekowani będą mogli wreszcie żyć jak zdrowi? On będzie mógł żyć jak zdrowy? Jak… Mason?
 Obejrzał się za siebie z chaosem w głowie. Przecież to nawet nie była potwierdzona informacja. Możliwe, że leki nie zadziałają albo zadziałają tylko na mały procent. Może nadal będą musieli służyć zdrowym, a robienie sobie takiej nadziei tylko wszystkim zaszkodzi. Ale jeśli to prawda?
 Przełknął ciężko ślinę i stęknął, gdy ktoś przebiegł obok, trącając go łokciem. Nawet nie odkrzyknął za nieznajomym i przez moment nie wiedział, co tu robi. Przez głowę przemknęły mu te pierwsze miesiące, w trakcie których Mason traktował go jak śmiecia. Kiedy nim poniewierał, wykorzystywał go i bił. Gdyby wcześniej się o tym dowiedział, skakałby z radości, że wreszcie może wyzdrowieć i uciec. Wtedy tyle razy myślał o zemście, o tym, by pokazać, że też ma godność, że może być kimś ważnym i Mason nie ma prawa mu tego robić. Mógłby teraz to udowodnić. Pokazać, że jest mu równy, że nie jest zabawką. Teraz jednak przypomniał sobie ostatniego Sylwestra, to jak stali przytuleni przy oknie i patrzyli na sztuczne ognie. Przecież wtedy czuł się szczęśliwy. Jako jego pies, jego służba, jego własność, ale było mu dobrze. I kiedy przyzwyczaił się do tej roli, miałby teraz znowu być człowiekiem…?
 Apatycznym ruchem zdjął z głowy czapkę i zapatrzył się na jasne niebo. Trwał tak jeszcze przez chwilę i bez zdecydowania, choć z samowolnie wpływającym na usta, bardzo delikatnym uśmiechem ruszył przez światła dalej do kościoła, w którym jego historia z Masonem naprawdę się rozpoczęła. Może tam będzie mógł pomyśleć. O ile szansa na wyzdrowienie w ogóle istniała…
 A jeśli tak, to co miał z nią niby zrobić, jakie kroki powziąć? Teraz bowiem miał możliwość wyboru swojej drogi. Bardziej niż dotychczas.




Bonus – Wayfaring Stranger*
 


16 lutego 2013
 

Nagroda dla Kana za jego udział w konkursie :D Zażyczył sobie Shane’a i Josha, zatem poniżej macie wynik. Tytuł scenki inspirowany był piosenką**, którą polecam sobie włączyć w trakcie czytania. Dobrze się przy niej pisało :)

*****

Lało jak z cebra. Ledwo było widać zarys budynków, a przez ulicę przemknął tylko jakiś mężczyzna z czerwoną parasolką, która po drodze złamała mu się w jednym miejscu. Było ponuro, co tylko wzmacniały wiadomości sprzed trzech dni, że na południu Pensylwanii jedno z większych miast zostało całkowicie przejęte przez dzikich. Aktualnie prezydent rozporządził olbrzymi projekt budowy muru na granicy stanu Nowy Jork i Pensylwanii, by uchronić ludzi przed inwazją. Smutne było tylko to, co stanie się ludźmi po drugiej stronie. Wszyscy milczeli, nie chcąc poruszać tak niewygodnego tematu.
 — Josh? Co robisz? — do uszu chłopaka dotarł kobiecy głos, a gdy się obejrzał, zobaczył wycierającą w fartuszek dłonie Annę, która wychyliła się zza progu salonu.
 — Nic… patrzę… — mruknął, znowu spoglądając na deszczową pogodę.
 — Nudzisz się?
 — Trochę…
 Anna westchnęła, patrząc na niego z troską. Mason wyjechał jakiś tydzień temu w sprawie zorganizowanego przez miasto programu dla zdrowych i miał wrócić dopiero za kolejny tydzień. Widać było jak na dłoni, że Josh tęskni.
 — Pogramy później z Robertem w karty, hm? Tylko muszę skończyć obiad.
 — Spoko. — Josh uśmiechnął się do niej przez ramię, a gdy dziewczyna zniknęła w kuchni, wsłuchał się w dźwięk kropli uderzających o szyby. Nieprzyjemnie kojarzyło mu się to ze strzelaniem z karabinu.
 Nie miał pojęcia, ile czasu tak siedział, bo w pewnym momencie odpłynął myślami do swojego pana i ostatnich dni przed jego wyjazdem. Lubił rozpamiętywać każdą pochwałę, jaką od niego usłyszał czy wyraz zadowolenia na jego twarzy.
 Naraz, jego świadomość została ponownie sprowadzona na ziemię, gdy dostrzegł na końcu ulicy jakiś kształt. Wpierw cały zesztywniał, mając wrażenie, że to jakiś dziki, który postanowił zapolować w tak upiorną pogodę. Potem pomyślał, że to może wojskowy patrolujący ulicę, bo sylwetka okazała się być dość potężna. Szybko jednak porzucił te skojarzenia, gdy osobnik znalazł się bliżej rezydencji Masona.
 Josh był mocno skonsternowany tym, co ujrzał. Co prawda deszcz nie pozwalał dostrzec jakichkolwiek szczegółów postaci. Wiedział, że była ona wysoka i bardzo szeroka w ramionach. Miała na sobie jakieś ciężkie, obszerne ubrania, a w ręce ciemną, sportową torbę. Nieznajomy kulił się nieco, ale najwyraźniej nie przeszkadzało mu to, jak na jego głowę o krótkiej szczecince upadając ciężkie krople deszczu. Szedł niespiesznie, bardzo pewnie, ani na moment nie rozglądając się na boki. Jakby był wpatrzony w jeden punkt przed sobą i dążył do niego bez względu na to, co otaczało go w około.

*

— Ile masz, mój drogi? Może znajdziemy coś dobrego w tej cenie — ciepły głos starszej kobiety za ladą piekarni skierowany został do Josha, który właśnie wysypał na blat wszystkie drobne pieniądze, jakie Mason mu dał. Było tego naprawdę bardzo niewiele. Mason nie dał mu więcej, uznając, że w domu ma przecież wszystko, czego potrzebuje. Josh był tym lekko sfrustrowany. Czuł się teraz jak dziecko, któremu mama dała drobne na batonika. A chciał wielkiego, czekoladowego rogala, jednak ten był za drogi jak na jego marne fundusze. Robert oczywiście też odmówił mu przekazania pieniędzy, bo rzekomo takie miał rozkazy.
 — Może na tę jagodową bułkę chociaż… — mruknął chłopak, zerkając, ile ona kosztuje.
 Sprzedawczyni, kobieta z pofarbowanymi na blond włosami, ale wyraźnymi siwymi odrostami, uśmiechnęła się do niego serdecznie i odliczyła odpowiednią ilość. Wystarczyło prawie na styk.
 — Widzisz? Jest. Smacznego. — Wsadziła słodką bułkę do papierowej torebki i podała mu ją, a Josh uśmiechnął się w podzięce i wyszedł z piekarni.
 Po wczorajszej ulewie wciąż były ślady. Liczne kałuże, poprzewracane śmietniki i kilka połamanych gałęzi na chodnikach. Służby miasta powoli się ogarniały, znowu masa żołnierzy obserwowała ulice, a przechodnie ponownie stworzyli ten nieustający tłum w centrum Nowego Jorku.
 Josh ubrał cienkie rękawiczki, poprawił na sobie szaro-brązową kurtkę i wgryzł się w właśnie zakupione przez siebie jedzenie. Nie chciało mu się wracać do domu. Bez Masona było pusto. Eliot zajęty był malowaniem jakiegoś pokoju, który Mason chciał przerobić na niewiadomo co, Anna odkurzała dom, a Robert siedział w papierkach. Josh więc uznał, że najlepiej zrobi, jak im wszystkim zejdzie z oczu i skorzysta z pozwolenia na samotne spacerowanie.
 Zaszedł bardzo daleko, aż do rzeki Harlem. Nawet nie spostrzegł gdzie idzie, znowu ogarnięty tęsknotą do swojego pana. Po drodze zdążył już zjeść swoją drożdżówkę i satysfakcja z kupienia sobie czegoś własnoręcznie również go opuściła.
 Przystanął na skraju drogi, spoglądając na rzekę i most Willis Avenue. Ostatnio prowadzona tu była budowa i teraz bez tych wszystkich koparek, wozów i ludzi w kaskach wydawało się pusto. Samochody sporadycznie przejeżdżały z jednej strony miasta na drugą, a wzrok chłopaka przykuło coś znajdującego się pod mostem, zaraz przy rzece. Ściągnął brwi, kojarząc postać. Wczoraj widział ją, podążającą mimo siarczystego deszczu na północ. Teraz mógł dostrzec więcej. Mężczyzna bądź chłopak był rzeczywiście dość mocno zbudowany. Miał na sobie czarną kurtkę z licznymi kieszeniami, ciemne spodnie z łańcuchami i nożem w pokrowcu przy pasku. Obok niego spoczywała duża, wypchana torba, a on siedział pod mostem, oparty o jedną z betonowych podpór. Jadł jakiegoś burgera, gapiąc się przed siebie.
 Josh nie był pewien, czy powinie podejść. Osobnik wydawał mu się dziwny. Nietutejszy. Jakiś… tajemniczy. Jak wędrowny nieznajomy.
 Po krótkim namyśle chłopak zeskoczył za barierkę oddzielającą drogę od rzeki i podążył w dół, by przyjrzeć się temu komuś. Nie był pewien, czy ten nie jest zainfekowany. Nie chciał ryzykować, ale ciekawość zwyciężyła.
 Przełknął ślinę i zatrzymał się kilka metrów dalej, popatrując na chłopaka. Kolczyki w brwiach i wardze dodawały mu drapieżności. I najwyraźniej wyczuł obecność Josha, bo łypnął na niego bokiem i oblizał usta z sosu.
 — Co chcesz? — burknął mało przyjemnie, wręcz wrogo.
 Josh ściągnął brwi i chwilę zawahał się, czy jednak na tę jawną niechęć nawiązania kontaktu z jego strony nie powinien odejść. Niestety, upartość wzięła górę i zrobił kilka, pozornie luźnych, kroków w stronę nieznajomego.
 — Widziałem cię wczoraj przez okno, jak szedłeś przez miasto.
 — No i…? — Ten znowu ugryzł wielkiego burgera tak łapczywie, jakby nie jadł kilka dni. — Masz z tym jakiś, kurwa, problem?
 — Nie… Nawiązuję rozmowę, nie musisz od razu z buta — mruknął Josh.
 Nieznajomy prychnął pod nosem i z pełnymi ustami odpowiedział:
 — No, nie muszę, ale mogę. A ty co? Włóczysz się i podglądasz ludzi jedzących pod mostami?
 — Nie. — Josh zaśmiał się szczekliwie i wcisnął dłonie do kieszeni, bo zaczęło mu się robić chłodno, tak stojąc w miejscu. Podszedł jeszcze bliżej i bez pytania przykucnął obok tego dziwnego osobnika. — Lało strasznie, to się zdziwiłem, czemu tak idziesz. No i teraz cię zobaczyłem…
 — Serio, koleś, musi ci się zajebiście nudzić, jak jedyne co robisz, to się lampisz przez okno i łazisz nad rzekę — prychnął.
 — Trochę tylko. Mój… — Josh zawahał się. — No, nie mam z kim w domu pogadać za bardzo, tak chwilowo. — Cały czas, mówiąc, patrzył na mięso w burgerze. Najwyraźniej jego rozmówca zwrócił na to uwagę i chyba podejrzanie mu się to zachowanie skojarzyło, bo wypalił:
 — Jesteś chory?
 — Hm…? — Josh uniósł na jego dość młodą, jak zauważył, twarz swoje zielone oczy. — Skąd wiesz…?
 — Bo się gapisz na to mięso jak na spierdalającą przez chaszcze sarenkę. — Nieznajomy zarechotał głośno i bez specjalnych oporów wyciągnął do chłopaka burgera. — Chcesz gryza?
 Josh zamrugał i uśmiechnął się wreszcie kątem ust. Przytaknął i przytrzymał sobie przekładaną kanapkę dłonią, po czym pochylił się i ugryzł spory kawałek.
 — Mmm, dobue — wymamrotał z pełnymi ustami.
 — Co nie? Zajebiste, kurwa. Nie to, co te chujowe burgery w Pensylwanii.
 — Jesteś z Pensylwanii? — zainteresował się Josh, przypominając sobie od razu tamte informacje o inwazji dzikich.
 — Nie, ale byłem. Jaki się tam, kurwa, syf zrobił. Ledwo się tu dostałem, bo ci pojebani wojskowi strzegą granic. A, kurwa, pojedynczych ludzi przypilnować nie umieją — nieznajomy zaczął wręcz warczeć, wyraźnie emocjonalnie do tego podchodząc. — Wszystko to jakieś jebane masowe działania. Ale wysłać trzech albo dwóch do zwykłego, kurwa, biura, to nie, bo zajęci są.
 Josh ściągnął brwi, patrząc na niego ze zdziwieniem. Miał duże wrażenie, że ten gość nie mówi ogólnie, a o jakimś konkretnym wydarzeniu.
 — Też nie przepadam za wojskiem… Ale chodzi ci o coś dokładniej?
 Nieznajomy tylko zawarczał pod nosem jakąś wiązanką przekleństw i łypnął na Josha.
 — Chuj, nieważne. Powiedz lepiej, czemu ty się nudzisz.
 Chłopak westchnął i nieco posmutniał na wspomnienie Masona. To niby tylko kilka dni, ale tęsknił za jego zapachem i nawet tym srogim spojrzeniem. Nie mówiąc już o innych aspektach ich związku.
 — Mój pan wyjechał — mruknął w końcu, już nawet nie przejmując się tym, że może wygadać się o swojej orientacji, która mogła być źle odebrana przez jego rozmówcę. Ale ten przecież był tylko nieznajomym, więc nawet mu nie zależało.
 — A… I co, taki zajebisty jest, że tęsknisz?
 — Mhm…
 — Debil — prychnął ten wielki, na czarno ubrany przybysz. Nawet niespodziewanie położył mu swoją dużą dłoń na głowie i mało delikatnie poczochrał mu włosy. — Ile go już nie ma?
 — Przeszło tydzień… — odmruknął Josh grobowo, nie wiedząc przy tym, jak odebrać ten gest, dlatego go nie skomentował. Ten nieznajomy był dziwny. A do tego teraz roześmiał się głośno i wyrzucił gdzieś na bok wymiętoszony w rękach papier po burgerze.
 — No to, kurwa, dawno go nie widziałeś.
 — Nie nabijaj się — burknął Josh, rzucając mu podejrzliwe spojrzenie.
 — Ta, ta… — Nieznajomy uniósł się i wytarł ręce w spodnie, po czym sięgnął po rzuconą na bok torbę. — Spróbuj przeżyć dziesięć lat, nie widząc kogoś, kogo kochasz — dodał kpiąco, chociaż w jego oczach pojawiła się, jeśli nie wilgoć, to jakaś smutna iskierka. Ten byk wydał się Joshowi nagle dziwnie czymś… przytłoczony.
 Wrażenie było tak silne, że nie odpowiedział. Tylko patrzył na niego z dołu intensywnym spojrzeniem, a ten jego chwilowy towarzysz przy zabijaniu czasu zwyczajnie przerzucił torbę przez ramię i odszedł w tylko sobie znanym kierunku.

*

— …wojsko ostrzeliwuje właśnie teren nieopodal miasta Russell w północnej części Pensylwanii. Posiłki z bazy w Jamestown wciąż dochodzą na miejsce. Stan został oficjalnie uznany za opuszczone przez zdrową duszę miejsce.
 Josh przełączył szybko kanał, nie mogąc tego słuchać. Gdy widział nagrania z helikopterów, jak wyglądał teraz ten stan, dostawał zimnych dreszczy. Wszystko wyglądało jak w tych filmach katastroficznych czy tych o inwazji zombie. Budynki były opuszczone, a z wysoka dało się zobaczyć stada zdziczałych ludzi biegające po ulicach. Od razu myśli podążyły mu do tego Wędrownego Nieznajomego, jak zaczął go w głowie nazywać Josh. Jeśli ten chłopak przybył z Pensylwanii, Josh nie rozumiał, jakim cudem udało mu się tam przeżyć. Albo dlaczego w ogóle chciał tamtędy iść. Co musiało być jego celem, że dotarł aż tutaj?
 Na kanale, który przypadkowo wybrał, właśnie leciały reklamy, więc przekręcił się na plecy i wpatrzył w sufit salonu, w którym leżał. Była już prawie północ, a pozostali domownicy smacznie spali w swoich pokojach. A raczej Robert w swoim, a Anna i Eliot na strychu, w swym nowym gniazdku. Josh jednak spać nie mógł. Masona nadal nie było, a pogoda i wszystkie ostatnie wydarzenia sprawiały, że czuł się niespokojny. Do tego jakoś dziwnie nie mógł uwolnić się od myśli, co teraz robi i dokąd zmierza Wędrowny Nieznajomy. Czy śpi pod tamtym mostem? Czy ma gdzie się schronić? Czy stać go na następnego burgera?
 — Witam, słuchacie państwo stacji „Nowy Jork u Krańca Świata”. Mamy dla państwa wiadomości z ostatniej chwili. Na 133 street, na Manhattanville, naprzeciwko tamtejszej szkoły, rozległa się strzelanina. Nasz reporter próbuje właśnie dostać się bliżej, by przedstawić państwu, co się dzieje…
 Josh zbystrzał momentalnie. To przecież niedaleko. Usiadł na kanapie i wpatrzył się w ekran dużego telewizora podwieszonego na ścianie. Właśnie pojawił się widok z kamery nieopodal miejsca, w jakim rozgrywała się akcja. Chłopak dostrzegł kilka wojskowych samochodów i grupę konsultujących się żołnierzy. Teren był ogrodzony. Tymczasem reporter opisywał zdarzenie:
 — Nie znamy jeszcze powodów strzelaniny. Wojskowi czekają na negocjatora. W budynku przebywa mężczyzna o nieznanej nam tożsamości, który ma zakładnika. Wcześniejsza strzelanina rozległa się tuż przed budynkiem, a następnie wojskowi musieli się wycofać na groźbę, że zakładnik umrze. Dostaliśmy wiadomość, że zakładnikiem jest Grace Gardner, żona biznesmena, który przed kilkunastoma dniami zniknął bez śladu.
 Josh słuchał tego wszystkiego w wielkim napięciu. Z początku spodziewał się, że sprawa dotyczyła dzikich. Że ci, w jakiejś większej grupie, znowu zaatakowali i tym razem i ta dzielnica Manhattanu zostanie zamknięta. Bał się tego. Coraz mniej bezpiecznie czuł się w Nowym Jorku. Najwyraźniej jednak była to sprawa zdrowych.
 Czas przedłużał się, negocjator zjawił się na miejscu, jednak reporter nie miał na razie za bardzo co relacjonować, więc chwilowo przeniesiono się z powrotem do studia. Tam speaker zaczął opowiadać, kim jest zakładniczka, a raczej jej bardziej wpływowy mąż.
 — David Gardner był zdrowy. Jego zniknięcie wydawało się wszystkim dość nielogiczne. Pewnego dnia po prostu nie wrócił. Pracował w centrum Manhattanu. Swoją żonę, Grace, poznał na studiach i aktualnie ma dwójkę dzieci, których los teraz jest nam nieznany. Nie wiemy, czy i je przetrzymuje zakładnik. David Gardner był lubianym, młodym bankierem, wywiązywał się dobrze ze swoich obowiązków, a jedynym, czego nigdy nie wspominał, to jego życie sprzed studiów. Naciskał, by we wszelkich wywiadach nie pytać go o ten czas. Wiemy jedynie, że spędził go w Milwaukee, w stanie Wisconsin. Na studia przybył do Nowego Jorku i tutaj pozostał, nigdy nie wracając w rodzinne strony. Właśnie tutaj poznał Grace, kobietę, którą właśnie przetrzymuje napastnik… — Speaker nagle przerwał i przyłożył dłoń do mikrofonu w uchu. — Steve? Tak… Proszę państwa, znamy żądania. Przełączam państwa do Steve’a.
 Kamera znowu uchwyciła grupę żołnierzy za plecami reportera. Ten zaczął mówić o żądaniach mężczyzny w budynku, a w rogu ekranu pojawiło się zamazane zdjęcie, które udało się komuś zrobić, gdy napastnik pojawił się na chwilę przy oknie.
 — Jak państwo widzą, wojsko zażądało dowodu na to, że zakładnik żyje. Napastnik pokazał się wraz z żoną Davida Gardnera przy oknie…
 Josh o mało nie zakrztusił się śliną, gdy zobaczył, kim jest owy napastnik! To jego Wędrowny Nieznajomy, trzymający nóż przy gardle jasnowłosej kobiety i wpatrujący się wściekłym spojrzeniem w wojskowych przez okno. Josh nie pojmował… Jego powieki rozszerzyły się, gdy tak słuchał słów reportera, niemal nie oddychając.
 — Żądania napastnika są wręcz nie do uwierzenia. Domaga się on dymisji aktualnego szefa dowództwa oddziału zajmującego się bezpieczeństwem Manhattanu! Dodatkowo chce, by wygłosił on publicznie oświadczenie o swojej niesubordynacji, jednak nie wiemy w jakiej sprawie, bo tego wojskowi nie chcą nam podać. Ostatnim z trzech żądań jest to, by grupa żołnierzy została wysłana w okolice parku Inwood Hill w niewiadomym nam celu. Jak wiemy, tamten teren został już zamknięty i oznaczony jako teren dzikich. Napastnik na to nie zważa i nie ustępuje.
 — Ja pierdolę… — wyrwało się Joshowi, który teraz, wiedziony niewiadomo jakimi intencjami, wyłączył telewizor i wybiegł z salonu. Nie miał pojęcia, co chce zrobić, ale chciał być w tym momencie bliżej zdarzenia.
 Wtedy, pod mostem, Wędrowny Nieznajomy wcale nie wyglądał na kogoś o złych zamiarach. Miał w oczach coś łagodnego, pełnego dziwnej nostalgii. Nie rozumiał, dlaczego teraz tak postępuje.
 Wybiegł z posesji cicho, by nie zbudzić Roberta śpiącego na parterze. A potem, biegnąc ciemną ulicą, skierował się do Manhattanville.

*

Było bardzo głośno. Coś musiało się stać przez te kilkadziesiąt minut, jakie zajęły Joshowi na dotarcie na miejsce. Słychać było okrzyki wojskowych, głośny tupot ich ciężkiego obuwia, czasem nawet strzał. Josh nie miał możliwości podejść bliżej i dowiedzieć się, co to było. Wychylał się dyskretnie zza muru dużej szkoły, popatrując na całą akcję. Widział gdzieś dalej tamtego reportera oraz duży van stacji telewizyjnej „Nowy Jork u Krańca Świata”. Kilka furgonetek wojskowych stało wzdłuż ulicy, a zakamuflowani żołnierze wbiegali do budynku. Zakładniczki nigdzie nie widział.
 Wszystko to sprawiało, że serce biło mu szaleńczo w piersi. Nie wiedział, czy nie zrobił źle, przybywając tutaj. Mason na pewno by go za to skarcił, a może i coś gorszego…
 O mało nie dostał zawału, gdy w całym tym napięciu usłyszał za plecami ciche „kurwa mać”. Obejrzał się, wręcz przerażony, i zobaczył, jak ze studzienki kanalizacyjnej wyłania się głowa. I to nie byle czyja…
 Gdy ich spojrzenia się spotkały, obaj nie wiedzieli, co drugi zamierza. Josh nie był pewien, czy Wędrowny Nieznajomy właśnie nie chce zrobić mu jakiejś krzywdy, rzeczywiście będąc niezrównoważonym psychicznie człowiekiem. Zaś Wędrowny Nieznajomy nie wiedział, czy Josh właśnie nie pokona tych kilkudziesięciu metrów, jakie dzieliły go od najbliższej furgonetki i powiadomi wojsko, gdzie jest.
 Ta cisza i napięcie trwały zaledwie kilka sekund. Potem ten byk wyskoczył ze studzienki i dopadł do Josha, nim ten zdążył chociażby drgnąć. Chwycił go za przegub i pociągnął zdecydowanie w przeciwną stronę niż wojskowi i mieszkanie Grace i Davida Gardnera.
 — Co ty robisz?! — Josh wydyszał, biegnąc za nim i patrząc w jego szerokie plecy.
 — Zamknij się! — ten warknął tylko i pociągnął go dalej.
 Coś musiało pójść nie tak. Josh podejrzewał, że jego żądania bardzo nie spodobały się władzom, ale bał się pytać, czy zakładniczka wciąż żyje.
 Dotarli aż do północnej części Monteflore Square. Po prawej stronie mieli zarośnięty trawą teren, a naprzeciwko nieczynnego McDonaldsa. Josh dyszał głośno, nie mogąc złapać tchu, a Wędrowny Nieznajomy obejrzał się na niego z pełnym wściekłości spojrzeniem. Było w nim coś jeszcze, ale Josh nie potrafił dokładnie stwierdzić co. Coś nieprzyjemnego.
 — Sorry… — burknął… niemalże przepraszająco. — Myślałem, że na mnie nakablujesz.
 — Ja pieprzę… Pojebało cię?! — syknął Josh. — Co się dzieje…?!
 — Mówiłem ci już. Wojskowi są pojebani.
 — Nie wiedziałem, że aż tak, że będziesz chciał ich wszystkich wkurwić…
 Nieznajomy prychnął pod nosem i przesunął swoją wielką dłonią po krótkiej szczecince.
 — Bo oni palcem nie kiwnęli, kiedy człowiekowi życie zagrażało! — wybuchnął. — Gdyby się ruszyli, byłoby… może on by… — urwał i zacisnął zęby, jakby nagle walczył z chcącym go dopaść płaczem.
 Josh wpatrzył się w niego, osłupiały. Przełknął ślinę, niepewien, co powinien uczynić.
 — Okej… opowiesz, co się stało?
 — Nie mam czasu. Nie chcą mi pomóc, to sam pójdę.
 — Gdzie? — W głowie Josha coś zaświtało. Przypomniał sobie jego trzecie żądanie. — W okolice parku Inwood Hill?
 Nieznajomy tylko skinął głową, więc Josh dopytał:
 — Tam się coś stało? Że… no, że chciałeś, by komuś pomogli?
 — Davidowi. Widziałem w telewizji, jak ten skurwysyn się pnie do góry. Jak zdobywa władzę, że ma żonę, kasę… wszystko. I myślałem, że o mnie zapomniał. Ale nie zapomniał. Ja mam sentyment w ogóle, kurwa, do różnych rzeczy i nie zmieniałem od czasu szkoły numeru telefonu — mruknął, a Josh aż zamrugał z szoku. — I… nie wiem, czemu on to zrobił, ale zadzwonił. Kilkanaście dni temu, kurwa, już! Że tam jest, że właśnie te popierdolone ludzkie bestie otoczyły budynek i nie wie, co ma zrobić! — Tym razem już po policzkach tego wielkiego, wydawałoby się twardego chłopaka, potoczyły się łzy. — Mówił, że ma broń i chyba uda mu się wybiec, ale nie wie, czy nie ma ich dalej i dzwonił, żeby przeprosić… jakby co.
 Musiał odetchnąć, bo przez moment nie mógł mówić dalej, a Josh nawet nie wtrącił słowa, czując, jak ta opowieść sprawia, że nawet nie może się poruszyć. Nagle jakoś zapragnął być bliżej Masona.
 — Kazałem mu się nie ruszać, powiedziałem, że zadzwonię po pomoc. Rozłączyłem się, ale potem wojsko nie chciało mnie nawet słuchać — chłopak podjął, wykrzywiając twarz w skrajnej nienawiści. — Mówili, że teren jest niebezpieczny, że nie mogą ryzykować dla jednego człowieka, który i tak mógł mi niby zrobić jakiś głupi żart. A gdy potem znowu chciałem zadzwonić do Davida… nie odbierał.
 — I… i co? Przybyłeś tutaj, żeby go znaleźć?
 — No.
 — Ale przecież minęło kilkanaście dni… — wydusił Josh, który nie pojmował tego wszystkiego, a równocześnie był pewien, że sam zrobiłby to samo. Też nie zapomniałby o sprawie i próbował zrobić wszystko, by uratować swojego pana.
 — Wiem — burknął nieznajomy, w którego orzechowych oczach i tak widać było determinację. — Mówił, że może się schowa, może przeczeka… A ja może zdążę.
 Josh odetchnął i zacisnął mocno dłonie w kieszeni.
 — To… no… nie nakabluję na ciebie.
 Wędrowny Nieznajomy zaśmiał się krótko i dość gorzko.
 — Taa… — Podrapał się po czaszce i obejrzał w stronę północy miasta. — A twój pan już wrócił?
 — Nie…
 — Tęsknisz dalej jak debil?
 — Nie jak debil — mruknął Josh z wyrzutem. — Ale tęsknię.
 — Ja też… — rzucił nieznajomy nostalgicznie, znowu zatapiając wzrok gdzieś w przestrzeni. Potem niespodziewanie odwrócił się do Josha, złapał go za przód kurtki i szarpnąwszy do siebie z dużą siłą, pocałował go agresywnie.
 Josh cały zesztywniał, zszokowany tym gestem niemal tak samo, jak wtedy zaskoczony był widokiem tego byka wyłaniającego się ze studzienki. Zamknął oczy, ale… poddał się temu i odpowiedział delikatnie na pieszczotę. Został jeszcze polizany po ustach, a potem nieznajomy prychnął i odsunął go.
 — Życz mi powodzenia, kurwa.
 Josh tylko skinął głową, bo jedynie to potrafił w tym momencie zrobić. Złapał jeszcze to specyficznie łagodne spojrzenie oczu nieznajomego i ujrzał, jak ten wreszcie oddala się ulicą w kierunku parku Inwood Hill.

*

Z wiadomości nie dowiedział się, jak zakończyła się podróż tamtego chłopaka. Akcja na 133 street również została wyciszona. Okazało się, że zakładniczka przeżyła i nie było żadnych ofiar w ludziach. Tylko napastnika nie odnaleziono.
 Próbował dowiedzieć się z Internetu, co z terenami wokół parku Inwood Hill, ale nic nie było napisane. Aż w końcu trafił na wiadomość, która sprawiła, że na jego twarzy pojawił się uśmiech. Ktoś pisał, że zeszłej nocy widział dwie postacie przeskakujące przez płot nieopodal parku. Podobno było ciemno, więc nie dało się zidentyfikować, kim one są. Świadek jednak twierdził, że nie zachowywali się jak dzicy. Tylko jedna osoba wydawała się podtrzymywać delikatnie drugą, jakby ta była pijana. Josh jednak miał nadzieję, że to nie była dwójka pijaków, którzy postanowili zrobić sobie wycieczkę na zamknięty teren.
 — Z czego się tak cieszysz? — dobiegło go nagle, gdy drzwi do pokoju komputerowego się otworzyły, a do środka wszedł Mason, który dzisiejszego poranka wrócił do domu. Miał oczywiście kubek parującej kawy w dłoni i patrzył na swojego pupila podejrzliwie.
 Josh zerknął na niego i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
 — A tak jakoś…
 Wstał z krzesła i podszedł do wciąż sceptycznie obserwującego go mężczyzny. Objął go i wciągnął jego zapach.
 — Tęskniłem.



Bonus – Zimno
 


15 marca 2013
 

Josh zaszył się w pokoju komputerowym i aktualnie tylko sprawdzał pogodę, kiedy wreszcie ma się ocieplić. Zima była bardzo mroźna i dopiero ze dwa tygodnie temu zaczęło się jako tako poprawiać. Choć i tak nie było mowy o wyjściu na zewnątrz bez czapki i szalika. Już raz tak zrobił i skończyło się to mocnym przeziębieniem. Anna na szczęście szybko doprowadziła go do stanu używalności. Tęsknił już jednak za wiosną i możliwością dłuższych spacerów, bez odmarzniętych palców. Tym bardziej, że Mason też klął cały czas na mróz, kiedy tylko wracał z siłowni czy szpitala. Nie był przez to sympatyczny, ale był jeden plus albo minus tego. Traktował go jak kaloryfer, tak jak teraz, kiedy nagle drzwi od pokoju się otworzyły, a do środka wręcz wparował pan tego domu. Bez ostrzeżenia podwinął bluzkę chłopakowi i wsunął dłonie na jego nagie ciało. Były lodowate.
 Josh, jak najpierw tylko otworzył oczy szerzej, zaskoczony tym najściem, tak teraz dosłownie poderwał się na krześle i złapał go za nadgarstki.
 — Ja pieprzę, zimne! — jęknął, wzdrygając się.
 — Wiem — odburknął Mason, bardziej przylegając do jego pleców i ani myśląc o zabieraniu lodowatych rąk. Nos wcisnął mu między ramię a szyję. — Nie wierć się jak poparzony.
 Josh jęknął, czekając, aż przyzwyczai się do chłodu bijącego od mężczyzny.
 — Poparzony to złe określenie w tym momencie.
 — Nie marudź, tylko grzej — burknął Mason i zakręcił twarzą przy jego szyi. Poza nosem jak sopel lodu, jego poliki też były chłodne.
 Josh wykrzywił usta, cały zesztywniały.
 — Może kąpiel ciepłą sobie zrób? — zasugerował, zsuwając dłonie z nadgarstków mężczyzny na wierzch jego dłoni. Były takie chłodne. Aż nie chciało się myśleć, jak lodowato musi być na zewnątrz.
 — Anna już grzeje wodę.
 — Mhm… A ten tydzień dalej ma być zimny — mruknął Josh, powoli oswajając się z temperaturą mężczyzny albo to on już się ocieplał dzięki niemu.
 — Cholera by to! Zimnica jak jasna cholera. Można przymarznąć do chodnika — mężczyzna wyburczał w szyję Josha, po czym delikatnie go w nią pocałował. — A ty grzejesz dupsko przed komputerem. Jaka tu sprawiedliwość?
 — Też bym chciał wyjść… Tylko nie sam i w sumie nie wiem gdzie, bo na dworze jest za zimno, by spacerować — mruknął chłopak i lekko okręcił głowę, by powąchać włosy swojego pana. Pachniały dość przyjemnie, chociaż dało się w nich wyczuć charakterystyczny zapach środków odkażających.
 — Idź sobie na zakupy. Albo nawet do kina. Tylko tak, abyś mi wracał na czas do domu i grzał mi ręce.
 — Mógłbyś pójść ze mną do kina. I… byłeś w szpitalu? — Josh zmarszczył mocniej nos, chłonąc jego zapach. Spróbował równocześnie odwrócić się do niego przodem.
 — Mhm. Badania kontrolne — wyjaśnił Mason, przesuwając dłonie z jego brzucha na klatkę piersiową. Między palce chwycił sutki. — A do kina nie mam kiedy. Idź… Nie wiem. Wymyśl coś.
 — A… A do klubu mogę? — sapnął Josh, czując, jak od chłodu dłoni mężczyzny jego sutki momentalnie twardnieją.
 — Nie — padała krótka odpowiedź, a nadal chłodnawy nos Masona przesunął się po całej jego szyi, aż za ucho.
 Josh znowu się wzdrygnął.
 — Dlaczego…? — wydyszał i wyskamlał ciszej „zimno…”.
 — Bo nie.
 Chłopak lekko się skrzywił, ale w końcu pokiwał głową z odrobiną żalu.
 — To… może rzeczywiście pójdę do kina…
 Mason zamruczał nisko, szczypiąc go po sutkach.
 — No, a teraz chodź, może ta kąpiel już jest gotowa.
 — Okej… To puść — sapnął chłopak, aż chwytając przez koszulkę jego dłonie.
 Mason jednak ugryzł go jeszcze w ucho i nie zabrał dłoni.
 — Chociaż może… znalazłby się inny sposób, by mnie ogrzać?
 Josh przełknął ciężko ślinę i wykręcił nieco głowę, by móc na niego spojrzeć.
 — Woda wystygnie… I ja też bym się umył, to… będzie ci przyjemniej chyba?
 Mason zamruczał jeszcze nisko tuż przy jego szyi, ale w końcu zabrał ręce i się wyprostował.
 — To się zbieraj — rzucił i podszedł do drzwi, czekając na chłopaka.
 Ten zamknął szybko laptopa i podbiegł do swojego pana. W domu było ciepło, bo cały czas Eliot dbał o to, by w kominku paliło się drewno. Josh więc ubrany był tylko w podkoszulek, jeansy i pantofle. Bluzę zakładał, gdy wychodził na siłownię, bo w piwnicach było chłodniej.
 — Dzisiaj rano grałem z Robertem w szachy — powiedział z lekkim uśmiechem, gdy ruszył z Masonem w stronę jego sypialni. — Bo nie mógł ani z Anną, ani Eliotem. — Uśmiechnął się lekko. — Byli zajęci na strychu.
 — Na strychu? — Mason lekko się skrzywi. Połączenie tej dwójki i strychu źle mu się kojarzyło. Tym bardziej, że jakoś kojarzył to miejsce wyjątkowo mocno z Joshem. A to mu zgrzytało. — A nie mogli być zajęci gdzieś indziej?
 — Tam jest dość prywatnie… No i tak zadbali o wystrój. Potem od Eliota aż czuć było seksem, zanim nie zniknął w łazience — dodał Josh, zerkając bokiem na Masona z lekkim uśmiechem.
 Ten jednak o taką ekspresję się nie pofatygował.
 — Niech idzie im na zdrowie, byle z tego problemów nie było — mruknął, chociaż był dziwnie sceptyczny, aby ze strychu para zrobiła sobie gniazdko miłości. Sam nie zamierzał w takich okolicznościach z niego korzystać.
 — Chyba się zabezpieczają… — odparł Josh z wahaniem i wszedł za mężczyzną do sypialni.
 Tam wpadli na Annę, która właśnie wychodziła z łazienki.
 — Och… — wydusiła, widząc ich. — Wanna już jest pełna. — Uśmiechnęła się do Masona. I najwyraźniej nie tylko Josh dużo lepiej słyszał przez wirus, bo nagle wymamrotała z mocnymi wypiekami: — I zabezpieczamy się. — Po czym czmychnęła cała czerwona z sypialni.
 Mason jeszcze obejrzał się za nią, po czym wszedł do swojego pokoju, powoli się rozbierając.
 — Tyle dobrze — burknął przy tym pod nosem.
 Josh zamknął drzwi do sypialni, w duchu żałując nieco Anny. Biedna, tak łatwo się zawstydzała. Tym bardziej teraz, kiedy była z Eliotem. Najwyraźniej było jej nieco głupio przed Masonem. Ten nigdy jakoś otwarcie się o nich nie wyrażał. Może nie była pewna, czy mają na to pełne przyzwolenie?
 Z tymi myślami Josh zrzucił przez głowę koszulkę i zabrał się za spodnie.
 Mason, już był w łazience i tylko marząc o ogrzaniu się, właśnie wchodził do dużej wanny. Aż pozwolił sobie westchnąć głośniej z przyjemności i ciepła, jakie go ogarnęło.
 Josh po chwili również wszedł do pomieszczenia, nago, jedynie z medalikiem zawieszonym na kolczyku w penisie. Uśmiechnął się lekko do Masona.
 — Mam wziąć prysznic, czy mogę wejść do ciebie? — zapytał.
 — Możesz — odparł i zanurzył się głębiej w wodzie, aż mocząc włosy. Czuł, jak palce wręcz odtajają.
 Josh zlustrował całe jego ciało wzrokiem. Jego dobrze zbudowaną klatkę piersiową, która była nieco owłosiona. Ten jego brzuch i penisa… A do tego tak leżąc w wodzie, Mason był strasznie seksowny. Kiedy te długie włosy przylepiały mu się do skóry.
 Podszedł w końcu do wanny i wszedł do niej, siadając naprzeciwko Masona. Od razu sięgnął po żel do ciała, by się porządnie umyć. Mężczyzna patrzył przy tym na niego. Głowę opierał o brzeg wanny i był wyciągnięty, na tyle, aby jeszcze chłopak się zmieścił między jego nogami.
 — Co o tym myślisz? — spytał w końcu dość niespodziewanie. — O nich, mam na myśli.
 — Annie i Eliocie? — Josh zerknął na niego, myjąc nogi. — Wyglądają oboje na zadowolonych… Wiesz, w sumie fajnie, że Anna kogoś ma, widać, że jej to na dobre wychodzi… A co? Masz coś przeciwko? — Znieruchomiał na moment, obserwując Masona czujnie.
 Mason wzruszył ramionami.
 — Chyba nie. Nie chcę mieć tylko zamieszania z tym związanego. Jeśli oboje robią, co do nich należy, to nie mam do czego się wtrącać, tylko… — prychnął, zanurzając się aż po brodę. — Ten strych. Nie mierźwi cię to?
 Josh oblizał usta, spuszczając wzrok na wodę, która już była lekko zapieniona od żelu.
 — Nie mogę im przecież mieć za złe, że tam są… — odparł tylko, mimo że w jakiś sposób strych był takim jego gniazdkiem… które już nie było jego.
 — Czemu?
 — Bo to twoja rezydencja — mruknął.
 — I tylko dlatego?
 — Nie wiem… No, Mason, jest mi dziwnie, bo tam mieszkałem i tam się… no, często pieprzyliśmy, ale już sobie urządzili ten strych — odparł niewyraźnie i zaczął się opłukiwać.
 — Mogą urządzić sobie inny kąt. Ty masz tu więcej do powiedzenia, chociażby przez wpływ na pana tej rezydencji przez łóżko. — Mason uśmiechnął się trochę wrednie.
 Josh zaczerwienił się mocno.
 — To zabrzmiało, jakbym za wszystko, co od ciebie dostaję, zdobywał dawaniem dupy — mruknął z wyrzutem, nie unosząc jednak na niego wzroku.
 — A tak nie jest? — usłyszał w odpowiedzi jawną zaczepkę i aż poruszył się niecierpliwie w wannie.
 — Nie… Jak na przykład pytam, czy mogę pograć na konsoli, to mi nie każesz najpierw robić loda czy coś — burknął, już cały czerwony jak burak i szybko się uniósł, by wyjść z wanny i się wytrzeć.
 Mason jednak przytrzymał go za ramię, nie pozwalając mu na to.
 — A ty gdzie? Wracaj — zażądał. — A loda robisz na kredyt.
 — Już się umyłem — odparł Josh, patrząc mu krótko w oczy. Nie odniósł się do drugiej części wypowiedzi i było jasne, że chciał wyjść tylko dlatego, że się zawstydził.
 — Ale to umyć mogłeś się pod prysznicem, a tu w wannie siedzisz ze mną dla towarzystwa. Wracaj — rozkazał już poważniej Mason.
 Josh zacisnął usta, odetchnął ciężej przez nos, ale wreszcie usiadł z powrotem w wannie, tym razem nieco podkulając kolana.
 — Umyć cię? — zapytał, zanim Mason zdążył rzucić kolejnym poniżającym zdaniem.
 — Możesz — odparł łaskawie. — Ale możesz też się położyć, do mnie plecami.
 Josh zerknął mu w oczy i uśmiechnął się lekko. Od razu skorzystał z zaproszenia i ułożył się tak, jak Mason mu pozwolił. Wykręcił przy tym głowę, patrząc na niego z zadowoleniem. Ten pocałował go w policzek i dopiero dodał:
 — A teraz daj nogi w górę i podkul je.
 Josh zamrugał pytająco i spojrzał w dół swojego ciała. Nie dopytał jednak o nic i podkulił pod siebie nogi, nie wiedząc, o co chodzi.
 Po dosłownie chwili zobaczył, jak Mason obejmuje go jedną ręką w pasie, a drugą, trzymając na tej samej wysokości, sięga między jego nogi. Gładzi go pod wodą po udach, prawie sięgając na pośladki.
 Z ust Josha wydobyło się ciche stęknięcie i chłopak nawet delikatnie, ledwo dostrzegalnie obsunął się w dół, by mieć tyłek bliżej jego dłoni. Wpatrywał się też w tamto miejsce, jak zahipnotyzowany, a mężczyzna gładził jego ciało delikatnie, bawiąc się między palcami jego jądrami czy penisem. Patrzył przy tym zza ramienia chłopaka na to, co robi i jak jego penis lekko chybocze się w wodzie. Sztywniał przy tym sukcesywnie, a Josh w pewnym momencie nawet poruszył biodrami, by wyczuć bardziej penisa Masona, którego miał za sobą.
 — Teraz… teraz też na coś zarabiam? — wydusił, czując, jak serce mocno mu bije.
 — Może. Na co na przykład? — odparł mężczyzna za jego plecami, tuż przy jego uchu.
 — Na… — Josh zaczął gorączkowo myśleć. — Na wspólne wyjście do kina?
 — Na wspólne? Och, na to byś musiał bardziej się postarać. Na razie to zasługuje na… wspólne śniadanie w łóżku.
 Chłopak oblizał nerwowo usta i sięgnął do jego dłoni, przyciskając ją bardziej do swojego pośladka.
 — A co bym musiał zrobić, żeby zapracować na wspólne kino? — zapytał, czując, że jest na to nadzieja.
 — Zaimponować mi. Zachęcić? — zaproponował Mason, poruszając tylko palcami, rozbawiony gestem chłopaka.
 Josh pokiwał głową, mimo że nie miał zielonego pojęcia, co może zrobić.
 — To… To może chciałbyś mi coś włożyć? — wypalił pierwsze, co mu przyszło do głowy. Obejrzał się przy tym pytająco na Masona, w oczach mając wyraźne podenerwowanie i ekscytację ewentualną nagrodą.
 Mężczyzna uniósł brwi, zaciekawiony tą propozycją. Aż oblizał wargi, aby zaraz potem przygryźć dolną w zaintrygowaniu.
 — Co na przykład? Jak duże „coś” ci się zmieści?
 Josh przełknął ciężko ślinę, denerwując się lekko. Obawiał się trochę, ale Mason mówił, że musi mu zaimponować.
 — Nie wiem, czy znajdziemy coś większego niż twój wielki chuj — odparł jednak najpierw, mocno czerwieniejąc, ale też wiedział, że Mason lubi świntuszenie. — Ale dużo zmieszczę! Wy… tresowałeś moją dupę — skończył ciszej, bo aż mu z nerwów zaschło w gardle.
 Mason zaśmiał się na jego słowa i ukąsił go w ucho, rozbawiony i rozochocony.
 — Strasznie mnie podjudzasz, wiesz? — zaburczał mu nisko i seksownie do ucha, dłonią sięgając do jego dziurki. Podrażnił ją z zewnątrz. — Otwórz.
 Josh zakręcił się niecierpliwie, czując rosnące podniecenie. Posłusznie, choć z trudem, rozluźnił szparkę, co Mason dobrze wyczuł pod opuszkiem palca. Niemal zapraszała. I na długo też nie została osamotniona, bo poza odrobiną wody do środka wdarł się także palec mężczyzny.
 — I mówisz, że dużo tam się niby zmieści? Na razie jakoś tak ciasno?
 — Zaraz nie będzie — jęknął Josh, oddychając płytko i szybko. Patrzył w dół, na rękę Masona, starając się szybko, jak najszybciej rozluźnić. — Bo trzeba rozepchać.
 — Czym?
 — Palcami na przykład? A potem wejdzie to… to, co byś chciał wsadzić — odparł Josh, nie wiedząc nawet, co zrobić z rękami. Tylko wpatrywał się intensywnie w dłoń Masona i starał się nie spinać.
 — To wsadź tam palec — polecił Mason, samemu zastanawiając się, czego potem może użyć.
 Chłopak od razu skierował dłoń do swojego tyłka i z lekko ściągniętymi brwiami, powoli wprowadził w siebie palec. Teraz miał w sobie dwa, swój i Masona. Szparka przez to bardziej się rozciągnęła i znowu trochę wody w niego wpłynęło.
 — No dalej — zachęcił go mężczyzna, skubiąc go jednocześnie wargami po uchu.
 — M… mhm… — wydyszał Josh i poruszył w sobie palcem, by po chwili móc wsunąć w siebie jeszcze jeden. Spróbował od razu kolejny, na co jęknął głucho, ale zacisnął mocno powieki i wsunął go. Teraz miał w sobie trzy swoje palce i jeden Masona. — Wi… widzisz, jak… dobrze się przygotowuję? — Spojrzał rozognionym wzrokiem na swojego pana.
 Mason zamruczał nisko, samemu też poruszając palcem wewnątrz Josha. Drugim nawet naparł lekko na jego dziurkę.
 — Sam się też tak przygotowujesz?
 Josh zaczerwienił się mocno z zażenowania.
 — Ale tylko jak… jak długo cię nie ma. Wiesz, kilka dni i mi tam… — odetchnął, dodając sobie odwagi — tak pusto.
 Mason aż wziął głębszy oddech i nacisnął na jego zwieracz, wciskając w niego jeszcze jeden palec. Od razu zgiął w nim oba.
 — Chciałbym to zobaczyć.
 Josh przez moment nie był w stanie odpowiedzieć, bo jęknął głośno i spiął się cały. Czuł, jak szparka była aż boleśnie rozciągnięta, ale ruch palców w środku sprawił, że penis jeszcze bardziej mu zesztywniał.
 — Nnn…! — zaskamlał, okręcając głowę i wciskając twarz w szyję Masona. — Robię… tylko… jak cię… nie ma… — wydusił z trudem.
 — Nawet dla mnie? — drążył mężczyzna, dalej go tak pieszcząc. — I ani myśl o wysuwaniu palców — dodał na wszelki wypadek.
 Josh stęknął, już chcąc odpowiedzieć „ale jest za dużo”, ale zagryzł tylko wargę, bo przecież obiecał mu zaimponować. Wciąż więc trzymał w sobie swoje trzy palce, zupełnie nieruchomo. A gdy był znowu w stanie coś powiedzieć, odpowiedział na pytanie:
 — Ale… po co byś chciał widzieć? Nie wolisz mnie pieprzyć…? Niż… uch… Niż patrzeć, jak… Kurwa… — Nie umiał nawet skończyć myśli przez te doznania.
 — Wolę, ale chciałbym też popatrzeć, jak się starasz dla mnie, abym mógł od razu tylko podejść, złapać cię i zerżnąć — Mason wydyszał mu wprost do ucha, poruszając przy okazji biodrami tak, że chłopak bez problemów mógł poczuć jego twardego penisa za plecami. Aż cały zadrżał na to uczucie. Uch, uwielbiał jego kutasa. Zawsze go tak dobrze pieprzył. Teraz jednak, by jakoś uniknąć ciągnięcia tego tematu, wypalił:
 — A teraz czym mnie zerżniesz?
 — Hmm… czym by cię tu…? — Mason rozejrzał się po łazience, aż w końcu jego wzroku nie przykuł żel do ciała w bardzo odpowiednim opakowaniu. Stał na okrągłej zakrętce, a górę miał obłą, trochę w kształcie kuli. Reszta była w formie walca, więc całość miała dość zbliżony do wibratora kształt. — Chyba wiem.
 — Ta… tak? — wydyszał Josh, wciąż półleżąc przy nim, cały zesztywniały. Szparka aż go bolała od tego mocnego rozciągnięcia, a myśl o tym, co zaraz miało nastąpić, sprawiała, że penisa miał sztywnego i ciemnego.
 — Mhm, ale najpierw mi się pokaż — padł rozkaz, a Mason gładko wysunął palce z chłopaka. — Oprzyj się i wystaw.
 Josh momentalnie wypuścił głośno powietrze z ulgą. Sam też wyjął palce z tyłka i na nieco drżących nogach, uniósł się. Nie oglądając się na swojego pana, klęknął do niego tyłem, opierając przedramiona o krawędź wanny. Teraz miał pośladki skierowane w stronę Masona. Mokre i przyjemnie okrągłe.
 — Palce — rzucił mężczyzna, wychodząc z wanny na moment, aby zabrać to, co było mu potrzebne.
 Josh zerknął na niego, czując rosnące podekscytowanie i podenerwowanie. Sięgnął za siebie obiema dłońmi, opierając przy tym czoło o krawędź. Rozchylił sobie lekko pośladki i starając się nie wyobrażać sobie, jak to wygląda z perspektywy Masona, wsunął dwa palce wskazujące, delikatnie rozciągając szparkę.
 Mason zabrał z półki żel, którego mógł użyć do wsadzenie Joshowi i jeszcze olejek do kąpieli. Nie za bardzo aromatyzowany, bo nawet lekarze mu nie pozwalali. Otworzył ten drugi i znowu wszedł do wanny, patrząc na obscenicznie wystawionego Josha.
 — Ładnie — pochwalił i polał mu olejkiem rowek i pośladki. Duża część spłynęła mu po nogach aż do wody.
 Chłopak przymknął na to oczy i lekko rozchylił szparkę, do której wlała się część olejku.
 — I dobrze ci imponuję? — zapytał nieskładnie, na wydechu, nie odrywając czoła od wanny.
 — Mmm. Nieźle — przyznał mężczyzna z lekkim rozbawieniem i może nawet łaską, po czym polał też opakowanie żelu olejkiem i dopiero po tym potarł nim o dziurkę chłopaka.
 Josh od razu otworzył szeroko oczy i wysunął z siebie palce, a Mason przesunął dłonią po jego plecach, przytrzymując go jak swoją własność i naparł twardym, nieuginającym się, plastikowym opakowaniem na dziurkę chłopaka. To było szersze od jego penisa, ale trochę krótsze.
 Josh stęknął i cofnął nieco tyłek, równocześnie ściskając uda. Czuł już, że będzie szeroko. Chciał powoli.
 — To… żel…? — wydusił, przytrzymując się skraju wanny.
 — Tak. Poznałeś? — Zaśmiał się Mason, głaszcząc go po mokrych plecach tuż nad kością ogonową.
 Josh pokiwał głową, wciąż klęcząc przed nim poddańczo. Chciał mu pokazać, jak potrafił coś takiego wziąć w tyłek i że się zmieści.
 — Nie trze cię? — spytał jeszcze mężczyzna nad nim i pchnął trochę mocniej w korek, wpychając opakowanie w Josha.
 — Płynnie wchodzi… tylko… Och, Mason…! — jęknął chłopak, ściskając znowu uda. — Szeroki! — Widać było zresztą, jak jego dziurka okala bardzo ciasno żel.
 — To się nie spinaj. Powoli wejdzie — odparł i tylko przytrzymując opakowanie za korek, drugą dłonią sięgnął do jego penisa, pieszcząc go po samej główce.
 Chłopak pokiwał ulegle głową, prostując ręce i lekko wyginając kręgosłup. Przez moment, patrząc w sufit, oddychał głęboko, starając się rozluźnić zwieracz. Mason poczuł przy tym zarówno, jak żel łatwiej wchodzi, jak i penis chłopaka sztywnieje.
 Uśmiechnął się do siebie i docisnął do końca opakowanie. Przysunął się przy tym bliżej i otarł swoim penisem o krocze i jądra Josha.
 — Mój mały — zawarczał nad nim, pocierając jego brzuch.
 Josh jęknął cicho i obejrzał się na niego rozgonionym wzrokiem. Miał lekko zaszklone oczy.
 — Zmieścił się… — wydyszał, uśmiechając się słabo, zadowolony z siebie i swojego tyłka.
 — Mhm — usłyszał w odpowiedzi, a Mason dodatkowo chwycił go za szczękę i mocno pocałował. Jednocześnie pchnął biodrami, ocierając się o niego i napierając na to, co chłopak miał w tyłku.
 Josh zaskamlał, a przez jego ciało przeszedł wyraźny dreszcz. Złapał się pospiesznie jedną dłonią za penisa, pieszcząc go. Uczucie wypełnienia było bardzo dziwne, nieco bolesne, ale przyjemne na swój dziwny sposób.
 — Tylko mi tu nie przesadzaj, bo zabrudzisz wodę — Mason ostrzegł go, kiedy już puścił jego usta. Skubnął go jeszcze w szyję, nim znowu sięgnął do jego tyłka, aby wyjąć z niego prowizoryczne dildo.
 Szparka chłopaka momentalnie się zacisnęła, choć nie całkowicie. Najwyraźniej już przez palce i żel była nadużyta. Josh jednak nie wyglądał na niezadowolonego z tego faktu. Szczególnie, kiedy jęknął głośniej, czując nagle, jak jego tyłek zostaje pozbawiony wypełnienia.
 — Mmn, chcę jeszcze — wydyszał, niewiele myśląc.
 — Chcesz już, co? — mężczyzna za jego plecami podjudził go jeszcze, chociaż ocierał się już własnym penisem o jego rowek.
 — Tak… — jęknął Josh. Przełknął ślinę, pochylając się w dół i chowając twarz w przedramionach, nim dodał stłumione: — Pieprz mnie mocno.
 Mason aż się uśmiechnął i nawet zaśmiał pod nosem. Zamruczał nisko, pochylił się nad tym seksownym, chętnym ciałem, przesunął dłońmi po jego ramionach, nakierował się na wejście Josha i wbił się w niego jednym, mocnym pchnięciem. Tak, już nie wytrzymywał tego napięcia i tej ochoty przerżnięcia tego gorącego chłopaka.
 Josh krzyknął krótko i zacisnął palce na krawędzi wanny. Zdecydowanie czuł, że Mason był już rozgrzany. Musiał to nawet powiedzieć głośno.
 — Gorącego masz… chuja…! — wydyszał, wreszcie czując w sobie to, co najbardziej chciał.
 — A ty dupę. I taką chętną na mocne jebanie — Mason wydyszał mu do ucha, po czym trzymajac go za ramiona, zaczął się z niego wysuwać i wsuwać, rozchlapując na boki wodę z wanny.
 Josh skamlał i popiskiwał przy każdym jego ruchu i ponownie złapał się za penisa, przez co z trudem w ogóle utrzymywał pozycję. Mimo to musiał się dotknąć, bo te wszystkie analne doznania aż za bardzo go nakręciły. A do tego teraz kutas Masona, który robił mu tak dobrze!
 — Josh…! — zasyczał jego pan, kiedy zobaczył, gdzie ten trzyma dłoń. — Zabierz — rozkazał.
 — Nie chcę — jęknął chłopak, zaciskając oczy i ściskając oraz masując swojego penisa.
 — Zabierz! — syknął Mason, zatrzymując się nad nim, cały w nim zanurzony.
 — Mason, proszę — zaskamlał Josh, zatrzymując również ruchy dłoni, ale nie cofnął jej. Odwrócił za to twarz do swojego pana, patrząc na niego błagalnie.
 — O co?
 — Ruszaj się i pozwól mi się dotykać — Josh wyskamlał prosząco, wyciągając do niego głowę, jakby chciał się do niego połasić.
 — Jak nagle zacząłeś mi rozkazywać — prychnął w odpowiedzi i sam, siłą, zabrał mu rękę z penisa. Po tym wbił się w niego mocno i wznowił wcześniej przerwany rytm.
 Josh chciał coś odpowiedzieć, ale chuj Masona skutecznie mu przeszkodził, bo wydobył z jego ust głośny jęk. Chłopak przez moment tylko dyszał głośno, poddając się jego ruchom. Po chwili jednak głupia myśl przyszła mu do głowy. Chciał… zobaczyć, co się dalej stanie, jeśli to zrobi. Nie chciał być nieposłusznym psem, ale jakoś niezdrowo chciał sprowokować Masona. Przełknął więc z lekkim strachem ślinę i znowu sięgnął do swojego członka.
 Mason, kiedy tylko to zauważył, aż zawarczał. Wysunął się w niego, chwycił jego dłoń za nadgarstek i wykręcił na plecach.
 — Mówiłem coś? — syknął i drugą dłonią złapał za rękę Josha, którą ten opierał się o skraj wanny. Za nią pociągnął go tak do tyłu, aby chłopak nie miał jak się w ogóle oprzeć. Klęczał tylko wystawiony mocno tyłkiem do Masona i pochylony.
 Stęknął boleśnie i cały aż zadrżał z podniecenia.
 — Ale ja chcę… dojść… — wydyszał, przełykając ciężko ślinę. Adrenalina w nim szalała, gdy czuł, jak Mason mówił takim tonem i tak go dominował.
 Mężczyzna pochylił się nad nim nisko, jednocześnie napierając na Josha bardziej. Jego twarz znalazła się milimetry nad taflą wody, a on obie dłonie miał splecione i trzymane w żelaznych uściskach swojego pana.
 — Dojdziesz. Ale wtedy, kiedy ja będę chciał i ja ci pozwolę — wydyszał i na czuja spróbował znowu się w niego wsunąć.
 Josh rozchylił szeroko powieki, patrząc z mocno bijącym sercem na wodę. Tym razem w ogóle się nie poruszył ani nie szarpnął, wiedząc, że Mason mógłby go ot tak, wcisnąć pod wodę. A wiedział, że nie miał nawet w połowie tak silnych ud ani tak dogodnej pozycji, aby stworzyć choćby minimalny opór.
 W tym czasie mężczyzna znalazł w końcu jego wejście i wsunął się w nie płynnie. Aż stęknął z przyjemnością, a woda zachlupotała w wannie. Kilka kropel chlapnęło na twarz Josha, a on znowu zadrżał z nerwów i podniecenia równocześnie. Czuł, jak wnętrze ma już bardzo wrażliwe i każdy ruch Masona mocno go stymulował. Ale bał się, że gdy mężczyzna zacznie się ruszać, wyląduje twarzą pod wodą. Zapiszczał więc tylko prosząco.
 Mason zrozumiał to jednak opacznie, jak zaproszenie. Od razu mocniej poruszył się w chłopaku, wbijając wręcz w niego i postękując przy tym nisko.
 Penis Josha chybotał przy każdym jego ruchu i był cały sztywny i zaczerwieniony. Chłopak za to nie był już zdolny do powiedzenia czegokolwiek i tylko to jęczał, to skamlał głośniej, wiercąc się w uścisku Masona. Woda co rusz chlapała mu na twarz, więc dodatkowo musiał się opanować, by się nią nie zachłysnąć.
 Podniecenie jednak rosło w nim z każdą chwilą. To, jak zdany był na Masona, jak ten mocno i pewnie go trzymał… Wszystko, a głównie jego sztywny, duży penis, sprawiło, że nagle spiął się cały i wystrzelił do wody z głośniejszym okrzykiem.
 Mason aż zawarczał nisko, czując, jak ciepło, które otacza jego kutasa, robi się ciaśniejsze i do tego spazmatycznie się zaciska. Przechylił się bardziej do Josha i złapał pod brodą, wykręcając mu głowę na kark. Pocałował mocno, wbijając się w niego brutalnie. Doszedł z głuchym pomrukiem zadowolenia.
 Chłopak zaskamlał głośniej, cały drżąc. Mimo że woda w wannie zdążyła już nieco się ochłodzić, był cały rozgrzany. A do tego miał wrażenie, że jego tyłek jest mocno nadużyty. Czuł się taki rozepchany i ostro przerżnięty.
 Mason puścił jedną jego rękę i objął go na wysokości klatki piersiowej. Pomógł mu wyprostować się i dopiero się z niego wysunął. Odwrócił jeszcze raz jego twarz do siebie i ponownie pocałował.
 Josh uśmiechnął się do niego oczami i szybko do niego przylgnął. Jakoś tak średnio mógł złączyć nogi i miał wrażenie, że jest strasznie otwarty. Do tego z jego dziurki trochę wyciekło. Nie miał pojęcia, jak wstanie i jak będzie chodził przez resztę dnia.
 Mason jeszcze raz go pocałował, tym razem w policzek i pogładził po klatce piersiowej.
 — Strasznie mnie nie słuchasz — rzucił, chociaż w jego głosie z wielkim trudem można było się doszukać jakiejkolwiek pretensji.
 Josh spuścił wzrok i pogłaskał mechanicznie jego silne ramię.
 — Ale dobrze ci było…? I… udało mi się zarobić na kino? — Uśmiechnął się lekko, rzucając mu krótkie spojrzenie. Wciąż był mocno czerwony na twarzy.
 Mason fuknął pod nosem. Z tym „zarobić” to jednak głupio brzmiało.
 — Może nie zarobić, ale jednak ładnie poprosiłeś.
 Josh uśmiechnął się szerzej i aż odetchnął głęboko.
 — Ekstra! Czyli pójdziemy razem? Kiedy? — zapytał od razu, teraz już patrząc mu prosto w oczy, rozemocjonowany.
 — Jak będzie coś ciekawego w tym całym kinie — odparł Mason, uśmiechając się samoczynnie na jego reakcję Poprawił mu nawet włosy za ucho. Był taki słodki, jak szczeniak. Albo i bardziej. Przycisnął go do siebie mocniej i pocałował, nim ten zdążył odpowiedzieć.
 Josh najpierw drgnął, po czym sam przylgnął do niego, obejmując za szyję i pasywnie oddając pocałunek. Miał wrażenie, że siedzą w tej wannie już strasznie długo i w ogóle mu to nie przeszkadzało.
 Mason w końcu przerwał pieszczotę i odsunął się od Josha. Pogładził go jeszcze po boku, po czym sięgnął do kranu, aby dolać ciepłej wody.
 — A jednak zabrudziłeś. — Zaśmiał się z chłopaka, nie dodając już, że w wodzie była też jego sperma.
 — Bo już było mi aż za dobrze — wytłumaczył się chłopak. Przy okazji, mając wreszcie tę możliwość, sięgnął pod siebie i spróbował wypłukać spermę i olejek. Kiedy poczuł przy tym, jaki jest tam rozluźniony, aż się zaczerwienił. — A… Mason?
 — Hm? — spytał ten, siadając znowu na dnie wanny. Nadmiar wody wypływał zabezpieczającym odpływem.
 — Tylko nie wkurwiaj się — poprosił wpierw chłopak, po czym dodał z wahaniem: — Możemy kilka dni tego nie… robić? Ustami będę, hm?
 Mason zamiast się zdenerwować, ściągnął brwi, wyraźnie zaniepokojony. Nie był delikatnym człowiekiem i on, i Josh doskonale to wiedzieli, ale akurat tym razem nie chciał go krzywdzić.
 — A coś się stało?
 Josh zerknął mu w oczy, skrajnie zawstydzony i pokręcił szybko głową.
 — Nie, tylko… — szepnął. — Chcę być… — dodał coś jeszcze, ale tak cicho, że mężczyzna nie usłyszał.
 Mason burknął coś pod nosem, chwycił go za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
 — Co chcesz być?
 Chłopak zaczerwienił się, spłoszony i wydusił ledwo słyszalnie:
 — Ciasny…
 — Ciasny? — powtórzył głośniej mężczyzna, starając się zachować powagę, czym bardziej znaczenie tego, co powiedział chłopak, do niego docierało.
 Josh jęknął cicho i pokiwał głową twierdząco. Miał taką otwartą dziurkę po tym seksie. Chciał, żeby po kilku dniach Mason znowu poczuł, jaki jest ciasny dla niego.
 Mężczyzna tylko uśmiechnął się, ale musiał przy tym zacisnąć usta, by nie zrobić tego za szeroko.
 — Słodki jesteś. Jak nie będziesz taki ciasny, jak ci bardzo zależy, to szybkie numerki będą… szybsze. — Zaśmiał się i cmoknął go w skroń, przyciągając do siebie. — A teraz pokaż ten swój wielki problem — dodał i sięgnął w dół, między jego nogi.
 W oczach Josha pojawiła się niemal panika i chłopak spróbował odsunąć się od niego szybko.
 — Nie, nie rób! — jęknął, nie chcąc, by Mason poczuł, jaka jego dziurka była otwarta. Wiedział, że wróci do normy, ale nie chciał, żeby mężczyzna się zniechęcił czy coś.
 Mason burknął na to pod nosem, zniecierpliwiony.
 — O co ci chodzi? Przed chwilą dotykałem cię, jak chciałem, a teraz zachowujesz się jak cnotka. Uspokój się.
 — Jest otwarta — odparł szybko Josh, sięgając samemu w dół i zakrywając swoją dziurkę dłonią. Serce biło mu szybko w piersi, a wanna wydała mu się nagle dziwnie mała. — Kilka… dni… i będę dalej ciasny.
 Mason aż odsapnął głębiej, po czym chwycił Josha za kark dłonią i przyciągnął do mocnego pocałunku. Woda chlupnęła, wyciekając spomiędzy ich ciał.
 — Głupi jesteś, jak cholera. Chuj mnie obchodzi, czy teraz jesteś tam „otwarty”, czy dziewiczy, czy, jak to mówisz, ciasny. Jak sam, słuchaj mnie, sam uznam, że masz popracować nad swoim tyłkiem, to dopiero ci powiem, a teraz nie wydurniaj się.
 Chłopak spojrzał mu w oczy, wahając się dłuższą chwilę. Był taki speszony. W końcu jednak cofnął powoli dłoń od swojego tyłka i objął Masona za szyję. Nic nie dodał i tylko oddychał płytko z podenerwowania.
 Mason pokręcił głową, wydychając powietrze z politowaniem wypisanym na twarzy. Objął go w pasie.
 — Już nie cackaj się tak ze sobą, bo jeszcze ci uwierzę.
 Josh zacisnął lekko usta i zaburczał w jego szyję.
 — Chcę ci się podobać — mruknął.
 Mason uśmiechnął się samoczynnie. To było urocze, w jego mniemaniu, ale nie powiedział tego, tylko pocałował Josha w głowę.
 — Mhm, wiem. Na razie nieźle ci idzie.
 Chłopak rozluźnił się i uśmiechnął na tą pochwałę. Odsunął się odrobinę i oblizał usta.
 — Zgłodniałem — rzucił już luźniej.
 Mężczyzna spojrzał na niego swoimi ciemnymi oczami.
 — I rozumiem, że z racji, że tak martwisz się o swoją dupinę, ja mam zadbać o twój brzuch?
 — Sam mogę pójść po jedzenie. Przyniosę nam obu — zaproponował Josh.
 — Jesteś pewien?
 Chłopak pokiwał głową i uniósł się nawet w wannie, by wyjść, ale gdy poczuł dość mocny dyskomfort, zrobił dość niewyraźną minę.
 — Nie…
 Mason uśmiechnął się na to pod nosem, pocałował go w policzek, kiedy już sprowadził go z powrotem do wody i sam wyszedł z wanny.
 — Wygrzej się, a potem zagrzej nam pościel — nakazał, idąc jeszcze pod prysznic, aby na szybko się opłukać.
 Josh tylko pokiwał głową i odetchnął głębiej, odchylając głowę do tyłu, na krawędź wanny. Był wyczerpany tym seksem, ale tak lubił. Mocno i intensywnie. Z Masonem.



Bonus – Daleko od apokalipsy
 


1 Maj 2013
 

Na niebie nie widać było prawie w ogóle chmur. Było ciepło, a Josh siedział na szerokim parapecie w sypialni, przy całkowicie otwartym oknie. Anna już go przestrzegła, żeby tak nie robił, bo spadnie i Mason ich wszystkich zabije. Włącznie z jego rozplaśniętymi na chodniku zwłokami. Josh jednak nie mógł sobie podarować tego ciepłego wiatru, który czuł na sobie, gdy tak siedział.
Do tego pojadał kanapkę przełożoną wędliną, serem i sałatą. Czuł się jakoś rześko. Oczywiście informacje o dzikich, o badaniach, o eksperymentach i całych tych rządowych postanowieniach wciąż pojawiały się w telewizji czy w radiu, ale nie chciał nawet o tym myśleć. Wolał zamknąć się w azylu, jakim był dom Masona, i udawać, że to wszystko wcale nie istnieje.
 Kiedy zaczynało być coraz później, a Masona nadal nie było, do jego pokoju weszła Anna. Odszukała Josha wzrokiem i stanęła tuż obok z dłońmi splecionymi przed sobą.
 — Josh.
 — Hm? — Chłopak spojrzał na nią, oblizując usta z majonezu, w który ubogacona była jego kanapka. Dojadł już wszystko.
 — Pana Awordza jeszcze nie ma. Nie mówił ci nic, czemu ma być później?
 — Nie… — Josh ściągnął mocniej brwi, nagle nieco zaniepokojony. — Robert nie wie, gdzie jest? Zawsze wie.
 — Nawet jeśli, to mi nic nie chciał powiedzieć. Może chodź na dół, a nie tak sam tu siedzisz? — zaproponowała akurat, kiedy Josh usłyszał, jak pod dom podjeżdża samochód i zatrzymuje się przed wejściem.
 Od razu zbystrzał i mało rozsądnie wychylił się za parapet, patrząc w dół. Uśmiechnął się szeroko i gdy tylko jego pan wysiadł z czarnego auta, zanim szofer zdążył mu otworzyć, zawołał głośno:
 — MASON! Cześć!
 Mężczyzna zatrzymał się w pół kroku i spojrzał w górę. Kiedy zobaczył Josha w oknie, mocno się zmarszczył.
 — Josh! Chowaj się, ale już! — warknął, wskazując go palcem oskarżycielsko i nakazująco.
 Josh od razu ściągnął brwi, odpowiadając spojrzeniem pełnym wyrzutu.
 — Witam się tylko z tobą! — odburknął, ale spojrzenie Masona było na tyle twarde, że posłusznie wycofał się i zeskoczył z parapetu. — Mason wrócił — poinformował Annę, jakby ta nie zauważyła. — Idę do drzwi — dodał i pospiesznie wyszedł z sypialni, żeby przywitać się ze swoim panem.
 Anna uśmiechnęła się, widząc jego entuzjazm. Ale że też słyszała, co odkrzyknął Joshowi Mason, dodała:
 — A nie mówiłam? I dobrze, że już jest — rzuciła, kiedy chłopak już wybiegał z pokoju. Sama też ruszyła na dół.
 Josh, zbiegając żywo ze schodów, już widział, jak drzwi wejściowe do domu się otwierają. Cały dzień nie widział Masona i musiał przyznać w duchu, że się za nim stęsknił. Co prawda czas przed południem mu nawet zleciał, bo był na basenie, a potem na spacerze, ale i tak mu go brakowało. Szczegółem było to, że według Masona Josh cieszył się jak pies. Bo nieważne, na ile czasu by nie wyszedł, ten zawsze z takim samym entuzjazmem go witał.
 Właśnie Robert zamykał za Masonem drzwi i odbierał od niego… teczkę.
 — Zanieś to do gabinetu i zamknij drzwi — pan domu rozkazał lokajowi i dopiero spojrzał na Josha, gdy ten właśnie stanął blisko niego i wcisnął dłonie w kieszenie swoich krótkich, niebieskich spodni, które miał na sobie. Na górze miał tylko biały, cienki podkoszulek i był boso.
 — Co cię tak długo nie było? — zagadał Masona, delikatnie i, w swoim mniemaniu dyskretnie, wyciągając głowę, by zwęszyć jego zapach. Najchętniej wpakowałby twarz w jego klatkę piersiową, ale nie chciał tego robić przy Robercie.
 — Byłem coś załatwić — odparł jego pan i minął go. — Chodź — zawołał go jak psiaka, ruszając już na górę do swojego pokoju. Musiał wziąć prysznic i się przebrać. W długich jeansach było mu gorąco, tak samo w koszuli.
 — Zrobić panu kawę, panie Awordz? — zawołała za nimi Anna, gdy Josh już podążył wiernie za swoim panem, idąc blisko niego, choć bardziej za nim niż obok.
 — Tak, ale zostaw pod drzwiami na tacy! — odkrzyknął Mason, wchodząc na górę po schodach. Obejrzał się na Josha. — Co tam z tyłu idziesz? Chodź tu — syknął, a kiedy chłopak odruchowo wykonał jego polecenie, załapał go za szczękę i cmoknął w usta. — Jadłeś coś?
 — Mhm, kanapkę taką wielką niedawno — odpowiedział chłopak, oblizując usta, po czym wypalił, wpatrując się w wargi mężczyzny: — Mogę jeszcze raz?
 — Smakujesz nią — mruknął Mason i cmoknął go ponownie w usta. Tym razem jednak przedłużając pocałunek. Wsunął mu nawet język między wargi, liżąc się z nim na schodach.
 Josh odetchnął głębiej przez nos i chwycił go za koszulkę jedną dłonią, poddając się chwili. A gdy tylko przerwali pocałunek, uśmiechnął się szerzej.
 — Co będziemy robić? — zapytał.
 — Jak dalej będziesz tak się uśmiechał, to pieprzyć twoje usta — odparł poważnie Mason i jeszcze raz go pocałował, po czym ruszył znowu do swojego pokoju, a chłopak za nim jak na zawołanie przybrał barwę dojrzałego pomidora.
 Podążył za swoim panem, nie odpowiadając na jego słowa. Nie wiedział nawet co i tylko lekko ścisnął uda, gdy doszli do drzwi.
 Mason wszedł do środka pierwszy i usiadł na łóżku.
 — Zamknij drzwi. Co dziś robiłeś poza kretyńskim wychylaniem się przez okno?
 — To nie było kretyńskie. Pogoda jest fajna, to się fajnie siedziało — odpowiedział od razu chłopak, zamykając drzwi. Zbliżył się po tym do Masona i po chwili zastanowienia, usiadł na dywanie przy jego kolanach oraz położył mu brodę na udzie. Wiedział, że Mason lubił, gdy był uległy, a on chciał, żeby mężczyzna był z niego dumny i zadowolony. Musiał więc pokazać, jakim jest dobrym… chłopako-pupilem.
 — Mogłeś wypaść — syknął Mason, ale nie umiał długo się na niego złościć, kiedy chłopak tak siedział przed nim na kolanach. Był słodki. Pogłaskał go więc po włosach. — Nie siedź na oknie, lepiej wyjdź na spacer, chociażby z Eliotem.
 — Byłem rano na spacerze. Znaczy po basenie. Jest coraz cieplej, fajnie, co? — Josh mimowolnie, nawet nie zauważając tego specjalnie, wyciągnął głowę bardziej do jego dłoni, dopraszając się więcej pieszczot.
 Mason pomasował go za uchem, uśmiechając się, gdy widział tak roześmianą, radosną twarz Josha. Był taki słodki, że nie żałował swojej decyzji. Mimo że kilku osobom już się przez to naraził. Ale mógł mieć przecież coś od życia. Ciekaw był tylko reakcji chłopaka.
 — Jest. I dlatego też jutro Anna da ci torbę i spakujesz w nią wszystkie swoje rzeczy.
 Josh momentalnie zastygł, mając wrażenie, że serce mu stanęło. Jego źrenice się rozszerzyły i gwałtownie oblał go zimny pot.
 — Co…? Wszystkie rzeczy…? — wykrztusił z rosnącą paniką, zaciskając nieświadomie dłonie na jego kolanach.
 — Te letnie — sprostował Mason. — Zimowej kurtki nie masz co pakować. Tak samo zimowych butów.
 Chłopak przełknął ślinę z wielkim trudem, bo miał wrażenie, że jego gardło ściskało coś strasznie silnego. Wpatrzył się najpierw pełnym prośby i napięcia spojrzeniem w oczy swojego pana i wcisnął twarz między jego uda.
 — Czemu? Nie wyrzucaj mnie — wydusił w jego spodnie.
 Mason zrobił większe ze zdziwienia oczy. Chwilę patrzył spod zmarszczonych brwi na Josha, nie rozumiejąc od razu, o co temu chodzi. Kiedy jednak zrozumiał, uśmiechnął się pod nosem.
 — Jakbym cię wyrzucał, kazałbym ci wszystko zabrać, a nie tylko ubrania. Masz się spakować i przygotować z Robertem wszystkie swoje dokumenty, o które cię poprosi. Będziemy lecieć samolotem — przestrzegł go jeszcze, wiedząc, jak wygląda całe przedsięwzięcie.
 — Samolotem? — Teraz duże oczy Josha wpatrzyły się w niego z jeszcze większym napięciem, ale bardziej brakiem zrozumienia niż wcześniejszą paniką. — Będzie… my? A gdzie lecimy? — Serce zaczęło mu bić gwałtownie. Jak to lecieć? Jak to się pakować?
 — W góry — odparł ogólnikowo Mason. — Dlatego masz się jutro spakować. Rozumiesz? Samolot nie będzie na nas czekał. I masz mi nie robić żadnych kłopotów na lotnisku. Nie życzę sobie tego
 — O… serio…?! — Josh wręcz nie mógł uwierzyć. Mieli razem pojechać w góry?!
 Wstał gwałtownie i przeszedł kilka kroków, nabierając silnych rumieńców.
 — A gdzie w góry? Na jak długo? Tylko my? Może ja już ją poproszę o torbę, będzie szybciej? — wydusił z siebie szereg pytając, już stojąc przy drzwiach z podekscytowaniem.
 — Tylko się nie zsikaj z tego podekscytowania. Lecimy we czwartek, jutro się spakujesz — Mason pohamował jego zapędy. Nic przecież tym nie przyspieszą.
 — Mhm. — Josh tylko cudem odsunął się od drzwi i podszedł znowu do Masona. Usiadł tym razem na łóżku obok. — Czyli tylko my? Gdzie? Do hotelu, domku, pod namiot?
 — Do domku. Będziemy sami — odparł Mason i położył mu dłoń na policzku — Jesteś strasznie tym podekscytowany, widzę. Cieszysz się?
 — Tak! — odpowiedział Josh na wydechu. Był cały rumiany z emocji. — Nie wiem, serio, jak teraz zasnę! — Zaśmiał się i oblizał. Miał wręcz duże z rozemocjonowania oczy. — A czemu jedziemy? Taki dobry byłem? — dodał z uśmiechem, mając ochotę znowu wstać, bo ledwo siedział tak… spokojnie. Przecież mieli lecieć. W góry!
 Mason uśmiechnął się pobłażliwie pod nosem i przesunął dłoń na kark chłopaka.
 — Tak myślisz? Że taki dobry byłeś? Kiedy na przykład, jak mnie zadowoliłeś, że postanowiłem taką ci niespodziankę zrobić? Opowiedz mi.
 Josh przełknął ciężko ślinę, myśląc gorączkowo. Skoro Mason chciał go zabrać gdzieś w góry, co było dla niego absolutnie najszczęśliwszym wydarzeniem, jakie sobie mógł wyobrazić, to musiał się wykazać. Musiał! Być grzecznym i sprawić, żeby mężczyzna nie żałował.
 — Kiedy… — zaczął, szybko usiłując przypomnieć sobie jakiś odpowiedni moment — kiedy ostatnio przyszedłeś do siłowni i byłem tylko ze smyczą podpiętą pod… pod kolczyk i mi się lało po udach? — wydusił w końcu, patrząc na niego z nadzieją.
 — Mmm… — Mason zamruczał, słuchając go i taksując wzrokiem. — Mów dalej. Przypomnij mi.
 Normalnie Josh by zaoponował i spróbował się z tego wykpić, ale teraz przecież nie mógł. Musiał podziękować.
 — I… i wtedy mnie… uchwytem skakanki rozluźniłeś. I jeden koniec miałem w tyłku, a drugi w zębach — mówił, czując, jak od tego w spodenkach od razu rośnie mu w wzwód. Samo wspomnienie tamtego seksu było dla niego strasznie podniecające. Niezdrowo wręcz. — I potem złapałeś za tę smycz i jak szliśmy… i ciągnąłeś za nią, to mi tak kutasa szarpało… a ta skakanka tarła w środku…
 Mason uśmiechnął się dominująco i pewnie. Lubił, jak Josh mówił o ich seksie. Jak się czerwienił i peszył.
 — Słodki jesteś. Rozbierz się i mów dalej. Zamknąłeś przecież drzwi, nie masz się co martwić. Tylko ja na ciebie będę patrzeć, jak będziesz sobie robił dla mnie palcówkę.
 Chłopak od razu ścisnął uda, ale pokiwał głową i zszedł z łóżka. Zrzucił szybko przez głowę koszulkę, a potem, nie patrząc na Masona, pozbył się spodni i bielizny.
 — Mogę jakieś nawilżenie sobie zabrać? Żeby nie bolało… — zapytał, zakrywając dłonią penisa.
 — Tak — odparł Mason lakonicznie, prześlizgując się spojrzeniem swoich ciemnych oczu po ciele Josha. Już myślał o tym, jak go wypuści na dwór w… niczym. Chciał to zobaczyć. Musiał.
 Chłopak podszedł szybko do szafki, wciąż trzymając się za krocze i wydobył z niej lubrykant, który był już na wykończeniu. A o lubrykanty musiał dbać sam. Mason kiedyś powiedział, że to on chciał płynnie, ślisko i bezboleśnie, więc sam miał Annę o to prosić. Josh podejrzewał, że mogło go jarać to, że musiał dziewczynę męczyć o nawilżenie do seksu… ale wolał w to nie wnikać.
 Kiedy miał już buteleczkę w ręce, spojrzał krótko na Masona i po chwili zastanowienia, ponownie usiadł na łóżku. Oparł stopy dość szeroko na pościeli i przełknąwszy ślinę, nawilżył palce.
 — No i… i potem mnie trochę pieprzyłeś tą skakanką… ale nie pozwoliłeś dojść — podjął temat, równocześnie doszukując się w jego twarzy, czy dobrze robi.
 Mason skinął głową i patrzył na niego wygłodniałym wzrokiem. Podobało mu się to, co widział i co robił Josh. Lubił, kiedy ten był wyuzdany, speszony i patrzył na niego takim rozemocjonowanym wzrokiem.
 — Nie pozwoliłbym ci dojść od czegoś innego. Wsuń palce. Chcę widzieć, jak bardzo byś tam chciał coś innego.
 Josh wydał z siebie cichy ni to jęk, ni to skomlenie, mocniej zażenowany, ale i tak sięgnął wilgotnymi palcami do swojego tyłka i odchylił jeden pośladek. Potem zerknął na swojego pana i powoli, ostrożnie wprowadził w siebie palec.
 — A będziemy dużo chodzić po lesie? — wypalił i nagle lekko się poderwał, gdy udało mu się dosięgnąć prostaty. — Och…
 Mason na ten widok aż oblizał usta.
 — Ile będziesz chciał. Jest niedaleko, ale nie chcę, abyś się zanadto oddalał — prawie wydyszał, mówiąc do pośladków i dłoni chłopaka, a nie do jego twarzy.
 — Będziemy ra… razem chodzić — wydyszał chłopak, który wolną dłonią odchylał sobie jądra w górę, aby mieć lepszy dostęp do tyłka. Siedząc tak na wprost swojego pana i czując wręcz jego spojrzenie na skórze, było mu gorąco i duszno. Jakoś perwersyjnie przyjemna była myśl, że tak się dla niego obmacywał. Zawahał się nawet, ale dodał zduszonym głosem: — I chciałbym tam… twoją pachnącą pałę.
 Mason odetchnął nisko i oblizał usta.
 — Tam, gdzie się teraz tak w wyuzdany sposób macasz, czy w lesie? Chcesz, abym cię przerżnął przy drzewie?
 Josh sapnął na jego słowa i zatrzymał palce w ruchu.
 — Seks w lesie… — przełknął ślinę. — Tak… tak zwierzęco?
 — Mhm… byś się spuścił na drzewo i… był całkiem nagi. Całkiem, na tej… wielkiej — westchnął głośno — przestrzeni. Wiatr na pośladkach i twoim zakolczykowanym chuju, Josh.
 Chłopak nabrał czerwieńszych rumieńców na policzkach i nawet miał głupie wrażenie, że i w tyłek mu ciepło. Oblizał usta i dyskretnie przesunął palcami po swoim medaliku na penisie.
 — Nie możemy jutro polecieć? — wypalił, czując się trochę głupio, że niemal od samej tej rozmowy miał już strasznie sztywnego penisa. Główka już była zupełnie odsłonięta, a skóra na jądrach napięta. Marzył o Masonie za swoimi plecami, dyszącego mu na kark i przyciskającego do drzewa.
 — W czwartek, mówiłem. Jutro masz się spakować, kiedy mnie nie będzie — odparł Mason, obserwując go z rosnącym podnieceniem. Takim, które aż było widać w jego spodniach. Chciał już dobrać się do niego, ale wpierw pragnął, aby ten mu possał i pokazał, jak sam pieprzy się palcami.
 Chłopak pokiwał głową i znowu spojrzał między swoje nogi, wymacując szparkę trzecim palcem. Lubił to uczucie rozciągania i w ogóle dotyk w tamtym miejscu. Dlatego też naparł śmielej i cicho pisnął, gdy palec się przedostał.
 — Mason…
 — Hmm? Co czujesz? — Mason wciągnął głębiej powietrze nosem. Był już podniecony i sztywny. Zasłaniał jednak dowód tego dłonią.
 — Tam takie mrowienie… Wiesz, w środku. Jest mi tam dobrze, uch… Mason, lubię tam coś czuć — stęknął Josh, wyciągając stopę do swojego pana, by spróbować wyczuć, czy może go dotknąć albo się zbliżyć.
 — Tak? Taki chętny jesteś… — Mason bardziej stwierdził niż spytał i oblizał wargi, rozpinając wreszcie suwak swoich spodni. — To chodź tu. Wypnij się, ty mały zboczeńcu, pokaż, jak chcesz być rżnięty i zajmij się mną.
 Chłopak, kiedy tylko ulokował spojrzenie w penisie mężczyzny, poczuł zbierającą się w ustach ślinę. O tak, lubił mu ciągnąć. Dlatego nawet chwili się nie zawahał, gdy wręcz dopadł do kutasa Masona i wcisnął twarz w jego krocze. Od razu zaczął wylizywać mu jądra, a tyłek zadarł wysoko w górę. Ścisnął pośladki i rozluźnił, trochę nieporadnie, na ślepo sięgając tam dłonią.
 Mężczyzna sapnął nisko, wciągając przy okazji powietrze nosem. Och, tak, lubił takie widoki. Nie było się co okłamywać.
 — Tak, ssij mi pałę. Pokaż, jak ją lubisz i jak chcesz, aby to ona cię wyjebała w lesie, a nie jakiś patyk.
 — Nie, jest grubsza, nnn… — Josh popatrzył na jego krocze i oblizał się, wracając do ssania. Udało mu się wreszcie znaleźć swoją szparkę i ponownie wsunął w nią dwa palce. Spojrzał na Masona i przełknął nadmiar śliny. — Zobacz, jak ją kocham — dodał na wydechu i przytrzymał sobie dłonią nasadę członka. Następnie zaczął go powoli i ostrożnie wprowadzać do ust. Chciał zmieścić całego, od razu. Skupił się więc maksymalnie i wsuwał kolejne centymetry. Charknął krótko w połowie, ale nie zakrztusił się. A gdy już udało mu się dokonać całego przedsięwzięcia i poczuł główkę w gardle, oczy momentalnie mu się zaszkliły. Zakaszlał i odsunął się, tracąc przez chwilę oddech. Zrobiło mu się gorąco i trochę głupio, że nie wyszło idealnie, więc pospiesznie, jak tylko się opanował, rzucił Masonowi skruszone spojrzenie i znowu zaczął go brać.
 Mężczyzna jednak mu przerwał i złapał go palcami pod brodą, unosząc ją w górę. Pochylił się do chłopaka, całując go namiętnie i soczyście w usta. Uwielbiał je i nie umiał się powstrzymać, aby poczuć ich smak, pogryźć je, czy nawet possać.
 — Rozbierz mnie — wydyszał w jego wargi, napierając jednocześnie na chłopaka. I tyle mniej więcej było jego samodzielnego masturbowania się w tyłeczku.
 Josh pokiwał głową, uradowany tym rozkazem. Pomógł Masonowi pozbyć się koszulki i spodni, nie darując sobie przy tym wciągnięcia jego zapachu i otarcia się policzkiem o owłosione części ciała. Gdy tylko jego pan był nagi, chłopak zerknął mu w oczy i pocałował w usta. Mocno, ale pasywnie.
 Mason zamruczał i mocniej się wpił w jego wargi. Pchnął nawet Josha do tyłu, jak zawsze nad nim górując. Jego dłoń też zacisnęła się na jego biodrze, a stopami skopał ciuchy na ziemię. Tak, dobrze, że zamknęli drzwi.
 Chłopak wciągnął gwałtownie powietrze do płuc, wbijając w swojego pana gorące spojrzenie. Zerknął krótko w stronę drzwi, ale poza tym nie spuszczał z niego wzroku.
 Przełknął ślinę i rozłożył pod nim usłużnie nogi, a Mason pocałował go znowu w usta, przytrzymując jego głowę przy swojej.
 — Jesteś słodki, jak się cieszysz — zamruczał w jego usta. — Dużo ci jeszcze trzeba tam na dole, czy już chcesz?
 — Już — odpowiedział Josh impulsywnie, nawet jeśli dłuższa palcówka by mu trochę pomogła. Nie umiał się jednak powstrzymać. To tak jak z ciepłymi bułeczkami, które ktoś dopiero wyciągnął z pieca. Niby lepiej poczekać, ale tak cudownie pachną, że wręcz trzeba skosztować od razu. — Tyle mówiłeś o tym seksie w lesie… już chcę — dodał, unosząc i opuszczając biodra mimowolnie. Jego ciemny penis, z rzucającym się w oczy medalikiem leżał mu ciężko na podbrzuszu.
 Mason uśmiechnął się chytrze i oblizał usta. Wyprostował się odrobinę, sięgając do swojego penisa. Pomasturbował się moment, patrząc na nagiego chłopaka przed sobą i skinął na niego brodą.
 — Unieś biodra. Otrzyj się o niego.
 Josh od razu spełnił rozkaz, wypinając się do góry i trąc swoim penisem o krocze Masona. Nie przeszkadzało mu, że penis jego pana wyglądał na większy niż jego. Był strasznie seksowny. Wciąż czuł w ustach jego smak.
 — Uch, Mason, uwielbiam go w swoich otworach — wydusił niemądrze.
 Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Josh był seksowny.
 — Prawidłowo. Kładź się i nogi do góry. Chcę zobaczyć twoją dziurę.
 Chłopak opuścił biodra, po czym podciągnął nogi w górę i przytrzymał je blisko swojej klatki piersiowej. Był cały czerwony na twarzy, gdy spojrzał na Masona, mając świadomość, że widać jego wilgotną dziureczkę. Jakby był jakąś napaloną suczką, która nie mogła się doczekać, aż jej samiec ją weźmie.
 Mason mruknął coś do siebie. Położył jedną dłoń na ciele Josha, a drugą podtrzymał swojego penisa. Powoli zaczął się wsuwać w chłopaka, patrząc wciąż na jego twarz. Uwielbiał nie tylko ciasnotę jego gorącego tyłka, ale i mimikę.
 Josh ni to jęknął, ni to pisnął. Wyciągnął też głowę, chociaż nie na tyle mocno, by do niego sięgnąć, ale chciał pocałunku. Chciał, żeby Mason był bliżej, by poczuł jego zapach, jego dotyk jeszcze mocniej…
 Na szczęście jego pan zrozumiał, czego chce i pochylił się do jego ust swoimi. Jego dłoń do tego przesuwała się z boku chłopaka na jego szyję. Mason lubił czuć kontrolę nad Joshem, kiedy się z nim kochał i nie była to żadna nowość.
 Spojrzenie Josha na ten gest wyrażało tylko większe rozgorączkowanie. Ciężko było mu to czasami przyznać, ale kochał w Masonie to, jak się z nim obchodził w łóżku. Oczywiście wyjątkami były te przeszłe sytuacje, kiedy Mason brał go na sucho, czy obchodził się z nim bardziej brutalnie, ale ta dominacja go podniecała.
 — Mason… a ja nie… — wydyszał niespodziewanie — ja nie umiem gotować…!
 Mężczyzna zawarczał i ugryzł chłopaka w dolną wargę.
 — Nie będę gadał o… gotowaniu, kiedy chcę cię… zerżnąć — wydyszał, powoli zaczynając się ruszać w tym nieznośnie ciepłym wnętrzu. Josh przez wirus był zawsze cieplejszy niż on.
 Chłopak zaskamlał i objął mocno swojego pana za szyję. Przez to jego nogi nieco opadły w dół, więc oplótł nimi w pasie Masona. Cały był do niego przylepiony i czuł tego dużego penisa, który penetrował jego wnętrze, dając mu takie mocne i przyjemne doznania.
 — Ale umiem… nnn, boli… o, teraz dobrze… umiem być dla ciebie dobry w łóżku — wyjąkał, jakby na usprawiedliwienie.
 — Tym się jednak nie pożywimy — odparł Mason i bez skrupułów ugryzł kochanka w szyję, a następnie zrobił w tym samym miejscu dużą malinkę. Będzie ją jeszcze widać, tym bardziej, że była bardzo wysoko.
 — Mason! — Josh jęknął z wyrzutem. Było mu tak strasznie głupio z tymi malinkami. Najbardziej chyba przed Robertem. Anna jakoś nie zwracała na nie uwagi, a Eliot udawał, że ich nie widzi, ale nie lubił, gdy lokaj zatrzymywał na nich wzrok. — Nie rób…!
 — Nie mów mi, co mam robić — odparł jego pan i przyspieszył ruchy biodrami, uciszając chłopaka własnymi ustami. Mocnym, zdecydowanym pocałunkiem.
 Josh jęknął, ale odpowiedział na pocałunek i sam falował pod nim, na ile mógł. Było mu wspaniale, gdy Mason tak go jebał. Ostro, mocno i szybko. A do tego myśl, że pojutrze mieli wylecieć w góry!
 Czego więcej mógł pragnąć…?

*

Mason stał z Joshem przy stanowisku dla ochrony lotniska. Jako że byli razem, nie musieli być tu tak wcześnie, aby odstać swoje dwie godziny w kolejce dla zwykłych chorych obywateli. Zdrowi mieli własne kolejki dla osób z nimi podróżujących. Josh więc nie miał czasu się stresować procedurami bezpieczeństwa i teraz otyła, czarna kobieta zapinała mu magnetyczne obroże na nadgarstki, kostki i szyję. Jak wytłumaczyła chłopakowi, działały jak kajdany, silne elektromagnesy, które się ściskają, kiedy włączy się alarm. To wszystko było w ramach bezpieczeństwa dla podróżnych.
 Teraz czekała ich już tylko zwykła odprawa lotniskowa.
 Mason doskonale widział, że Josh się stresował. Chwilowo entuzjazm całym wyjazdem został przesłonięty przez ten stres.
 Na lotnisku wręcz roiło się od wojskowych. Byli wszędzie, uzbrojeni jak tylko się dało. Josh nie lubił wojskowych, mimo że wierzył, że odwalają kawał dobrej roboty podczas tej całej apokalipsy. A jednak obawiał się ich i od kiedy dojechali na lotnisko, nie oddalał się od Masona ani na krok. Teraz znowu dziwnie się czuł z tymi wszystkimi kajdankami, ale wiedział, że nie ma sensu oponować.
 — Mason… Ale ja będę mógł siedzieć obok ciebie, co nie? — zapytał półszeptem, nie patrząc jednak na niego, tylko rozglądając się po wszystkich żołnierzach i podróżnych.
 Mason z dłońmi w kieszeniach stał jak wszyscy inni w kolejce do bramek sprawdzających, czy nie przemyca czegoś nielegalnego na pokład samolotu. Nie lubił kolejek, odzwyczaił się od nich.
 — Tak. Kupiłem nam bilet tak, abyśmy siedzieli razem. Nie masz czym się przejmować — rzucił, niecierpliwiąc się powoli, a co za tym idzie, nudząc się. Przechylił się do Josha i szepnął do ucha: — Bo inaczej ktoś by cię mógł molestować.
 Josh aż ścisnął nogi i przełknął ślinę.
 — A co, inni chorzy są gdzieś… zamknięci? — dopytał, oglądając się na ludzi stojących za nimi w kolejce. Już sobie wyobraził jakieś zamknięte pomieszczenia w oddzielnej części samolotu, gdzie pilnują ich wojskowi i… Uch, głupi Mason, nie powinien tego mówić.
 — My lecimy w pierwszej klasie, razem. Nikogo jednak nigdzie nie zamykają, każdy chory, taki jak ty, ma kajdany, które go wiążą jak baleron, jeśli coś się zacznie dziać — Mason wytłumaczył spokojnie, wychylając się, aby zobaczyć, ile jeszcze tu postoją.
 — Czyli czego nie mogę zrobić? Do łazienki będę mógł sam pójść? — dopytywał się go Josh.
 Miał podkoszulek w czerwono-białe paski i beżowe spodnie oraz swoje znoszone trampki. Wiedział, że w oczach wszystkich wojskowych wygląda jak pupil Masona, bo zdecydowanie nie wyglądał jak służba. Co by niby miał dla niego robić? Przycinać żywopłoty?
 — Nie możesz się mnie nie słuchać. Ale tak, to jesteś normalnym pasażerem. Nic się tu nie zmienia, ja jestem twoim panem, nikt więcej — wytłumaczył Mason. — I masz się słuchać obsługi lotniska.
 Chłopak pokiwał głową i tylko stanął bliżej mężczyzny, stykając się z nim swoim ciałem.
 — Mason…?
 — Hm?
 — A te… barierki nie zapikają… wiesz, przez mój medalik?
 — Nie. Bo nie idziesz do bramek — odparł Mason i stuknął go palcem w metalowy krąg na szyi. — Tyle to trwa, bo wy wszyscy macie prześwietlenie, a w razie czego osobistą kontrolę. Uwierz jednak, że gorsze rzeczy widzieli — Mason uspokoił go, nie chcąc, aby Josh zrobił coś głupiego z nerwów.
 — Mhm — odmruknął chłopak, mając wrażenie, że ta kolejka się przesuwa się w żółwim tempie. A i tak byli na lotnisku już długi czas. Nie mógł się już doczekać, aż znajdą się na miejscu…
 W końcu nadszedł moment, kiedy na chwilę Mason z Joshem się rozdzielili. Ten pierwszy poszedł na normalne bramki, takie jak jeszcze były przed apokalipsą, a chłopak na prześwietlenie. Sprawdzono jeszcze ich rzeczy i dopiero mogli udać się do terminalu, skąd mieli lot.

*

Josh był w siódmym niebie, kiedy znaleźli się na miejscu. Mason wynajął im domek na kilka dni w Aspen, w Kolorado. Tak inne było tu powietrze w porównaniu do tego w Nowym Jorku. Było czysto i świeżo, a temperatury też sprawiały, że w ogóle nie chciało się wchodzić do zamkniętych pomieszczeń. Ani nawet do samochodu, ale to musieli zrobić, aby dostać się do domku. Zapakowali swoje bagaże do auta i już chwilę później kierowca wiózł ich w góry.
 Josh cały czas gapił się przez okno, obserwując okolicę i niemal nie docierało do niego, co działo się wokoło. Z radia w samochodzie płynęła jakaś muzyka, ale zupełnie ją ignorował. Był tak podekscytowany, że wręcz nie wiedział, jakim cudem siedział tak spokojnie na miejscu.
 Mason patrzył na niego z niejakim politowaniem, ale i uśmiechem. Lubił widzieć zadowolenie na jego twarzy. Było rozkoszne i poprawiało mu humor. Nawet teraz, kiedy już miał dość tej całej podróży.
 Kiedy dotarli pod domek, kierowca zabrał ich rzeczy, wnosząc do drewnianego budyneczku z dużą werandą i kwiecistą łąką, wychodzącą na piękny widok gór.
 Josh nawet nie zapytał Masona o pozwolenie i gdy tylko wysiadł z samochodu, pobiegł w stronę łąki, by obejrzeć dom z każdej strony. Ten wielki, zalesiony obszar, a raczej jego przestrzeń, która wydawała mu się pozbawiona granic, wręcz go oszałamiała. Na twarzy czuł przyjemny powiew wiatru, a widok miał cudowny!
 Zaczął się przedzierać przez wysoką trawę, wciągając mocno powietrze nosem.
 Mason uśmiechnął się szeroko, patrząc na niego ciepło. Był taki radosny. Aż sam czuł się lepszym człowiekiem, że zrobił dobry uczynek.
 — Tylko nie odbiegaj za daleko, aby cię jakiś niedźwiedź nie zaatakował i nie zjadł! Bo cię jeszcze z cielakiem jakimś pomyli! — krzyknął za nim ze śmiechem i razem z kierowcą wszedł do domku, aby się rozgościć. Jeszcze zapakowali lodówkę i umówili się na godzinę, o której ten będzie im przywoził posiłki na cały dzień.
 Przez duże okna w obszernym salonie ubogaconym w kominek, niedźwiedzią skórę i wnętrzem utrzymanym w ciepłych, drewnianych kolorach widział, jak Josh chodzi po ogrodzie, ogląda wszystko i jak czasem pochyla się bliżej ziemi, by zwęszyć jakiś zapach.
 Miał okazję na spokojnie obejrzeć parter. Kuchnia była wyposażona w potrzebne sprzęty, kawy nie brakowało, a schodki wiodące na piętro były dość szerokie. Z sufitu wisiała lampa przypominająca poskręcane, stare gałęzie. Wszystko klimatem pasowało do okolicy, chociaż nie było tu ubogo w sprzęt elektroniczny. Czyli wszystko wyglądało tak, jak mu powiedziano i nikt go nie oszukał, wynajmując mu dom. Ręczniki też powinny być, jak i ciepła woda. Nie planował się tu męczyć, a wypocząć z Joshem pod ręką.
 Po wymianie jeszcze kilku ostatnich zdań z mężczyzną, który ich tu przywiózł, wyciągnął wiklinowy fotel na taras i usiadł na nim wygodnie, obserwując góry, las, łąkę i hasającego Josha. Chłopak trochę się już oddalił, ale wciąż było go widać. A przynajmniej do czasu… jak nie zniknął nagle w wysokiej trawie, chyba się w niej kładąc albo siadając.
 Mason lekko się zaniepokoił.
 — Josh! — krzyknął. Mówił mu, aby nie szalał za bardzo.
 — Widziałem zająca! Chyba! — usłyszał odpowiedź, ale nie zobaczył chłopaka. Tylko trawa się mocniej poruszyła.
 — Chyba na niego nie polujesz?! — Mason trochę się przestraszył i wyprostował się bardziej na swoim fotelu.
 — Co…?! — Josh aż wychylił się z trawy, patrząc w jego kierunku. — Nie! Ale widziałem! Nie widziałem wcześniej! Chodź do mnie!
 — Dzięki Bogu… — westchnął Mason i wstał. Nie chciało mu się, ale cóż… Podszedł w stronę Josha. — Powinienem zabrać cię na farmę i do zoo. Mógłbyś sobie pogłaskać zwierzątka.
 — Tu jest lepiej, jest dziko — odpowiedział chłopak, uśmiechając się do niego… jakoś tak inaczej. Dawno nie śmiał się tak szczerze i radośnie. Widać było doskonale, jak inaczej się tu czuł, jak luźno i dobrze. Oczy mu się świeciły, a policzki miał całe zarumienione z podekscytowania. Aż mu w skroniach szumiało. Dopadł do Masona i złapał go za dłoń. — Jest… wow. Mason, serio. Dzięki, że mnie tu zabrałeś — wydusił, patrząc mu prosto w oczy.
 Mason aż lekko się usztywnił, trochę porażony taką ekspresją chłopaka. Jego twarz promieniała emocjami, a nawet on miał wrażenie, że słyszy bicie jego serca. Chwilę więc musiał ponapawać się jego szczęśliwą twarzą, nim odpowiedział.
 — Proszę. — Westchnął i pogłaskał go po włosach i twarzy.
 Josh zbliżył się bardziej i przytulił się do niego całym ciałem. Wciągnął głęboko powietrze, chowając twarz w jego klatce piersiowej.
 — Pachniesz jeszcze lepiej w tym miejscu — szepnął.
 Mason objął chłopaka w pasie i cmoknął w bok głowy.
 — Mały pochlebca. — Zaśmiał się, opierając w końcu brodę o głowę chłopaka. — Nie zmęcz się za bardzo do wieczora.
 — A co robimy wieczorem? — zapytał chłopak, wciąż przyciśnięty twarzą do klatki piersiowej mężczyzny. Najchętniej w ogóle by się nie ruszał. Chciałby posiedzieć z Masonem w trawie. No, a jeśli ten by nie chciał, to chociaż sam połaził po okolicy, rozkoszując się tym, co ich otaczało.
 — Pieprzymy się przy kominku — odparł prosto Mason i puścił go. — Idź pobiegać, będę na werandzie. Zrobię sobie kawy.
 Josh pokiwał głową i odsunął się, ale zanim podążył dalej, w trawę, spojrzał na twarz Masona innym spojrzeniem niż chwilę temu.
 — W ogóle… nie wiem nawet, kiedy to się stało, że… wiesz, że jest między nami tak okej. Tak źle zaczęliśmy, co nie? A teraz tak… — machnął ręką na okolicę — jest dobrze.
 — Bo jesteś grzeczny — zbagatelizował Mason. — I nie masz durnych pomysłów, aby ukraść lodówkę i z nią na plecach przejść góry w poszukiwaniu wolności — prychnął i położył mu dłoń na policzku. Pocałował go krótko. — Nie znikaj mi tylko z oczu — dodał.
 Josh odpowiedział mocnym pocałunkiem i wydyszał:
 — Kocham cię! — Po czym odwrócił się i przeskakując większe krzaki, ruszył dalej na zwiedzanie okolicy.
 Mason uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową, całkowicie rozbrojony taką ilością entuzjazmu.
 Wrócił do domku, aby zrobić sobie kawę i już z nią poobserwować harce Josha w trawie.

*

Pogoda była wyborna, wiał lekki wiatr, więc nie było za bardzo gorąco, a i fotel, jaki wyciągnął sobie na ganek, był nawet wygodny. Usadowił się na nim razem ze stoliczkiem na kawę tuż obok i obserwował Josha.
 Był jak szczeniak. Może powinien kupić jakiegoś psa, aby chłopak miał się z kim bawić, kiedy go nie będzie? Z drugiej strony wolałby, aby Josh sam zwierzaka nie wyprowadzał i… nie chcąc się przed sobą nawet przyznać, obawiał się, że byłby zazdrosny o psa. Ciężko też było powiedzieć, jak inne zwierzę zareagowałoby na chorego. Prowadzono badania na ten temat i nie raz słyszało się ostrzeżenia, by w razie możliwości nie doprowadzać do styczności chorych ze zwierzętami, bo to kończyło się katastrofalnie.
 Josh zresztą sam był jak pies. Czasem znikał z oczu Masona, ale nie oddalał się za bardzo. Za to ewidentnie nie nudził się, mimo że otaczała go sama zieleń. I czas płynął, a chłopak nawet nie podbiegł do Masona, żeby zapytać o coś do jedzenia, jakby zapomniał, że od czasu dotarcia do Aspen nic nie jadł.
 Właśnie ciekawsko skierował się do granicy lasu, zaglądając między drzewa i wchodząc dalej.
 Mason, jako że nie miał nic innego do roboty poza gapieniem się na nieruchome góry i bardzo żywiołowego Josha, zauważył, że ten idzie gdzieś, gdzie mu nie pozwolił. Warknął pod nosem i przyłożył palce do ust, gwiżdżąc na niego.
 — Gdzie?! — warknął głośno.
 Josh zadarł głowę, słysząc gwizd i popatrzył w jego stronę.
 — Tylko kawałek! Zaraz wrócę! — odkrzyknął.
 Nie przejmował się tym, że słońce coraz bardziej zniżało się nad horyzontem. Nawet jeśli oddaliłby się bardziej, to potrafiłby zawrócić po swoich śladach albo zapachu.
 Mason, widząc, jak chłopak truchtem znika między drzewami, poderwał się od razu z fotela.
 — Josh! — wydarł się, a nie uzyskawszy od razu odpowiedzi, aż zawarczał pod nosem i rzucił kubkiem, który trzymał, o ziemię. — Skurwiel! — syknął, przeskakując rozbite kawałki glinianego naczynia i ruszając w stronę lasu. Zajebie tego gnojka za niesłuchanie!
 Najpierw jednak musiał go znaleźć. Josh szybko zniknął między drzewami, więc jedyną nadzieją było dostrzeżenie jego czerwono-białej podkoszulki, która mogła rzucać się na tym tle.
 W ciągu kilku sekund nastrój Masona przeistoczył się z miłego odprężenia do skrajnej wściekłości.
 — Josh! — krzyknął jeszcze raz, idąc szybkim marszem w stronę lasu.
 — O Jezu! Mason! — usłyszał okrzyk gdzieś spomiędzy drzew. Na pewno należał do Josha, ale ciężko było zrozumieć przesłanie.
 Mężczyzna znowu zaklął pod nosem i ruszył w stronę, skąd słyszał głos swojego pupila. Przynajmniej tak mu się zdawało. Nie chciał być nabrany na głupie echo.
 Zobaczył go pomiędzy drzewami, jak unosi się z ziemi… cały ubłocony. Wpadł najwyraźniej w jakąś większą kałużę pełną błota, która musiała się ostać po niedawnych opadach. Teraz chłopak miał całe ubłocone ręce, spodnie w większej części, nie wspominając już o bluzce.
 Uniósł swoje zielone, duże oczy na mężczyznę.
 — Wpadłem…
 — Josh… — Mason warknął pod nosem, nie podchodząc do niego, mimo że miał szczerą ochotę go walnąć za niesłuchanie się. — Co to za błoto?! I czemu, do jasnej cholery, odchodzisz, jak ci zabroniłem?! — dodał, zwyczajnie wściekły.
 — Bo… — Josh wciąż stał sztywno w miejscu, z butami wciąż zanurzonymi w błocie, nie wiedząc, jak się ruszyć, żeby jeszcze bardziej się nie ubrudzić. — Bo las, no…
 — Nie ma żadnego „BO”! — Mason znowu na niego krzyknął. — Wyłaź z tego! Ale już! Jebię to, jutro wracamy, jak nie umiesz się, do cholery, zachować. I chuj mnie obchodzi, że nie chcesz. Do domu! — krzyknął, wskazując mu kierunek, skąd przyszedł. Były tu dzikie zwierzęta, ludzie z bronią patrolujący okolicę, czy jakiś dziki się pałęta, a ten spierdalał mu do lasu i jeszcze taplał się w błocie!
 Powieki Josha momentalnie uniosły się wyżej i było widać jak na dłoni panikę w jego oczach.
 — Nie, proszę, Mason, toż to tylko kilka kroków od granicy lasu! — jęknął, podchodząc do niego i impulsywnie łapiąc go brudnymi rękami za skraj koszuli. — Nie wracajmy, już nie będę się tu zbliżał, a ta kałuża sama się pojawiła!
 Mason strzelił go w dłonie i odsunął się o krok.
 — Jeszcze mnie, do cholery, brudzisz. Kazałem ci nie znikać mi z oczu, nie słuchasz się, to, do cholery, wracamy do domu. Ciebie tylko zamknąć! — warknął i wskazał mu znowu kierunek. — Już! Nie będę się powtarzać!
 Josh momentalnie skulił się w sobie i spuścił wzrok. Czuł galopowanie serca w klatce piersiowej. Nie chciał stąd wyjeżdżać. Było tak cudownie… świeżo… Nie czuł w ogóle, że żyją w postapokaliptycznym świecie. A Mason chciał go zabrać z powrotem do tego brudnego Nowego Jorku. Poczuł, jak szklą mu się oczy.
 Posłusznie zawrócił, aby wyjść z lasu.
 — Mason, proszę… — jęknął po drodze, nie odwracając się do niego jednak, tylko grzecznie idąc dalej.
 — Płaczesz, kiedy już nabroisz — syknął mężczyzna, idąc za nim. — Nie możesz, do cholery, się słuchać?
 — To było tylko kilka kroków. Nie będę już odchodził. Mason, no… — Josh obejrzał się na niego szklistymi oczami, gdy już wyszli z lasu i wkroczyli na łąkę przed domkiem. — Nie wracajmy… Zrobię cokolwiek, tylko zostańmy — dodał desperacko.
 Mężczyzna skrzywił się, widząc jego nieszczęśliwą minę. Odetchnął ciężko, ale nadal ze złością.
 — Na razie to idź się umyć, bo się ujebałeś jak jakiś prawdziwy dziki polujący w lesie. Ale już. I bez „proszę, Mason” — syknął, przedrzeźniając chłopaka.
 Josh zacisnął zęby i szybko odwrócił głowę. Oczywiście znowu musiał coś zjebać i teraz tylko modlił się o litość Masona.
 Doszedł do domu i zdjął buty już na ganku, żeby nie brudzić domu. Po chwili zastanowienia to samo zrobił z koszulką i spodniami i już tylko w czarnych slipkach wszedł do środka.
 — A gdzie jest łazienka…? — zapytał, oglądając się niepewnie na swojego pana.
 — Tam. — Mason wskazał mu kierunek. — Drugie drzwi. I zabierz te rzeczy ze sobą do kosza na pranie — dodał, nadal stojąc za nim jak kat nad dobrą duszą.
 Josh pokiwał głową i zabrał ubłocone ubrania. Nie patrzył nawet na Masona, kiedy przemykał obszerny salon. Rzucił tylko tęskne spojrzenie na kominek, na niedźwiedzią skórę i te wszystkie naturalne dodatki. Nawet nie zdążył wszystkiego obejrzeć, a Mason chciał go stąd zabrać…
 Nie dodając już nic, zniknął szybko w łazience, żeby się umyć i może jakimś cudem przebłagać Masona do zostania.
 Mężczyzna w tym czasie poszedł do kuchni, by napić się czegoś chłodnego z lodówki. Aż się w nim zagotowało. Czemu Josh zwyczajnie nie mógł się go słuchać? Albo chociaż poprosić, aby pójść do lasu? Nie, on go musiał ignorować i robić po swojemu.
 Dość sporo czasu minęło, nim chłopak ponownie wyszedł z łazienki. Miał w biodrach przewieszony biały, miękki ręcznik. Włosy też najwyraźniej umył, bo były wilgotne i lepiły mu się do czoła.
 Zbliżył się boso do Masona i przełknął ślinę.
 — Gdzie są nasze bagaże? Poszedłbym po jakieś bokserki…
 Mason zmierzył go chłodno wzrokiem. Był nadal zły, ale… sięgnął do jego ręcznika i pociągnął go w dół.
 — Gdzieś. Niech cię to nie interesuje — odpowiedział zlewczo, oglądając sobie Josha bezczelnie.
 Chłopak zacisnął pięści, cudem powstrzymując się, by nie zasłonić swojego penisa. Nie wstydził się nagości przy Masonie, ale krępował się, kiedy ten tak ostentacyjnie go oglądał. Szczególnie kolczyk, do którego doczepiony był medalik z wygrawerowanym nazwiskiem właściciela.
 — To… zostajemy? — wydusił, unosząc na niego krótko spojrzenie i przemógł się, by zbliżyć się o krok oraz połasić policzkiem do jego klatki piersiowej.
 Mason spojrzał na chłopaka bez przekonania w oczach.
 — Skąd taki wniosek?
 — Bo… Mason, no — jęknął Josh, wciskając twarz w jego tors. — A… jakbym ci ciągnął na przykład… — myślał intensywniej — po każdym posiłku? Albo… nabijał się na ciebie co rano przez tydzień? — Wiedział, że Mason uważał, że tylko w ten sposób pracuje na to, co dostaje. Już nie raz negował jego pomysły pomagania Eliotowi w pracy, Robertowi czy realizowania innych obowiązków domowych.
 Spojrzenie mężczyzny wciąż było chłodne.
 — A może na przykład byś mnie słuchał? — syknął. — Resztę tego co oferujesz — prychnął — mogę ci zwyczajnie kazać robić.
 Josh lekko się zaczerwienił, ale pokiwał głową.
 — Będę, przepraszam — wydusił.
 — A potem i tak zrobisz swoje. Tak jak za każdym razem?
 — To mnie, cholera, na smycz weź! — jęknął Josh desperacko, unosząc na niego wzrok. — Nie możemy teraz wyjechać, jak dopiero przyjechaliśmy i jesteśmy sami! Razem! — dodał głośniej, już wiedząc, że poza emocjami, które wywoływała w nim wizja wyjazdu, dodatkowo pobudzał go wirus. Pod wieczór zawsze brał lekarstwo, a jeszcze nie zdążył tego zrobić. Dlatego też w takich momentach był bardziej impulsywny. — Mason, nie wściekaj się, przecież to było tylko kilka kroków od granicy! — jęknął, ściskając mocno przód jego koszuli i patrząc mu żywo w oczy.
 Mężczyzna wywrócił oczami i odetchnął ciężej.
 — Nie pojedziemy. Bylebyś znowu nie robił ze mnie debila i nie nadużywał mojej cierpliwości. I… — Oblizał się. Jak zawsze to, co Josh mówił przypadkiem, bardziej go podniecało, niż kiedy się serio starał. — Wezmę cię jeszcze na tę smycz faktycznie.
 Chłopak zastygł i wpatrzył się w niego, na moment zapominając języka w gębie. Ostatnie słowa Masona pobrzmiały w jego głowie, ale te pierwsze sprawiły, że straszny ciężar opadł mu z serca. Odetchnął bardzo głęboko i oparł czoło o tors swojego pana.
 — Okej… — Przełknął ślinę. — Będę posłuszny. I dzięki — dodał, przytulając do niego twarz. Ale tylko ją, by nie zetknąć się przypadkiem penisem. Wraz z rozgrzaniem i impulsywnością przez dłuższy brak lekarstwa dochodziła chuć, więc wolał się nie ocierać.
 Mason mruknął coś pod nosem i objął go w talii. Lubił czuć pod palcami jego nagą skórę.
 — Pamiętaj, że drugiego ostrzeżenia nie będzie. A teraz idź na górę do sypialni. W mojej walizce są leki dla ciebie. Nie ubieraj się i jak będziesz wracać, to przynieść chrupki z kuchni. Będę w salonie, rozpalę kominek.
 Josh posłusznie pokiwał głową i pocałował go szybko w seksownie zarośniętą szczękę, nim wysunął się z jego objęć i dosłownie pobiegł w kierunku drzwi, aż jego penis wraz z medalikiem zachybotał żywo na boki.
 Mason jeszcze obejrzał się za nim i poszedł do salonu, aby rozpalić ten kominek. Josh był niemożliwy…
 W domu od razu zrobiło się cieplej, gdy tylko płomienie osiągnęły większe rozmiary. Wyrobił się akurat w momencie, kiedy usłyszał kroki swojego pupila na schodach. Za oknem zrobiło się już prawie całkowicie ciemno i poza strzelaniem ognia słychać było jakieś ptactwo z lasu.
 Josh wyglądał na spokojniejszego, kiedy wszedł do salonu po czystym, ciepłym parkiecie. Uśmiechnął się lekko do Masona i podszedł bliżej, by zajrzeć z ciekawością do ogniska.
 — Wow, ale grzeje — rzucił, gdy stanął dość blisko i poczuł na skórze ciepło.
 — Tylko se tam niczego nie sfajcz — rzucił Mason, który siedział już na kanapie i teraz zamiast ognia oglądał Josha. — Masz?
 Chłopak najpierw obejrzał się na niego pytająco, po czym dopiero zaskoczył.
 — Chrupki! — Zapomniał o nich, więc teraz, nie czekając, aż mężczyzna go popędzi, wyszedł szybko do kuchni. Przeszukał kilka szafek, które, podobnie jak reszta domu, utrzymane były w naturalnej tonacji. Kiedy tylko znalazł chrupki, wyszedł z kuchni i już od progu salonu uśmiechnął się do Masona. — Mam — powiedział, jakby nie było widać i zwalił się ciężko na kanapę obok niego. Podał mu opakowanie.
 — A miska? — Mason rzucił mu zblazowane spojrzenie.
 — Miska? Nie zjemy prosto z opakowania? — Josh popatrzył na chrupki.
 Mason spojrzał na chłopaka i w końcu złapał go za bok twarzy. Przyciągnął do siebie i ugryzł w płatek ucha.
 — Miska.
 Josh pisnął krótko, ale szybko poderwał się z kanapy. Nie miał zamiaru dopuścić do tego, żeby mężczyzna znowu rozważał powrót do domu. Dlatego też przeszukał niemal niecierpliwie szafki, nie chcąc mu kazać za długo czekać i wreszcie znalazł jakąś glinianą miskę.
 — Mam! — dodał znowu, uśmiechając się do Masona, jakby co najmniej dokonał odkrycia nieznanego dotąd pierwiastka.
 Mason, widząc jego miną, poklepał kanapę obok siebie.
 — No, brawo, dzielny Josh. No chodź z tą miseczką, pochwal się, co znalazłeś.
 — Same jakieś szklanki były, ale jest gliniana — odpowiedział chłopak, siadając obok niego i podkulając jedną nogę. Tę od strony mężczyzny, czym niby dyskretnie zasłonił swoje krocze. Podał Masonowi naczynie, zadowolony z pochwały.
 Mężczyzna prychnął pod nosem. Josh był uroczo naiwny. Nie był nawet pewny, jakby musiał brzmieć, aby ten wyłapał ironię. Postawił więc tylko miskę na kolanach i przesypał do niej chrupki.
 — Częstuj się. Dałeś sobie leki?
 — Taa — odparł chłopak, sięgając po przekąskę. — W ogóle, kurwa, Robert nie ma aż tak bardzo jak ja. Wiesz, nawet pod wieczór, jak nie bierze prochów, to się nawet normalnie zachowuje. Anna też — rzucił, patrząc to na Masona, to do miski, gdy jadł chrupki. — Pojebane, co? Nawet nie wiem, od czego to zależy.
 — Pewnie od charakterku albo później zacząłeś brać leki — odparł Mason, także pojadając z lekkim znużeniem. Było na razie miło.
 — To chyba to drugie. Ledwo pamiętam, jak mnie do siebie zabrałeś. Prawie dzikiego, nie bałeś się?
 — A myślisz, że czemu byłeś w zamknięciu na początku? Wybiłeś raz okno na strychu i chciałeś nim wyleźć… Na szczęście nie zjebałeś się z dachu — burknął Mason, patrząc bardziej w stronę kominka niż chłopaka.
 Josh przełknął ślinę, na moment aż zatrzymując się z chrupką w drodze do ust.
 — Nie było jeszcze wtedy dokładnie wiadomo, ile czasu trwa do całkowitego zdziczenia… Nie przeszło ci przez głowę, że… no, że już za późno i trzymasz dzikiego na strychu?
 — Raz czy dwa… no, może więcej — Mason nie był za bardzo wylewny. — Ale tak jak twój księżulek. Też cię trzymał takiego, ale w piwnicy.
 Chłopak drgnął na wspomnienie tamtego czasu. Był ojcu Frankowi wdzięczny za to, że go u siebie trzymał. Dzięki temu mógł później trafić w ręce Masona, który, co by nie mówić, uratował mu życie.
 Wsadził do ust chrupkę i przylgnął bokiem do swojego pana.
 — Ale nasz pierwszy raz już pamiętam…
 — Tyle dobrze. Po części — odparł Mason, jedząc ze spokojem i jakoś nie bardzo chcąc wspominać ich początki. A raczej dzikość Josha.
 Ten musiał się zgodzić z tym „po części”. Pamiętał, że go bolało. Rozdziewiczanie bez użycia poślizgu nie było przyjemne. Na szczęście teraz seks dawał mu tylko przyjemność. A jeżeli towarzyszył jej ból, to był tylko z rodzaju tych… perwersyjnie przyjemnych.
 — Ale teraz się dobrze, nie? I zabrałeś mnie w góry — dodał Josh z naciskiem, znowu łasząc się do niego policzkiem z uśmiechem.
 Mason uśmiechnął się pod nosem i pogładził go po włosach.
 — Tak. Kiedy mnie słuchasz — podkreślił to — jesteś słodki. Mam nadzieję, że teraz też uważasz, że było warto wylądować u mnie na strychu.
 — Inaczej bym nie przeżył i nie miał takiego zajebistego i seksownego face… pana — sprostował Josh, wyciągając głowę do jego dłoni i wrzucając do ust na raz trzy chrupki.
 Mason znowu uśmiechnął się pod nosem z lekkim rozbawieniem. Cmoknął go w policzek.
 — Nie zapędzaj się. Już dość mi wchodzisz na głowę, więcej nie wolno.
 Josh oblizał usta, na których czuł resztki chrupek i pokiwał głową.
 — W ogóle… wiesz, że na nagiej skórze lepiej czuć to ciepło z kominka? Rozbierz się też, hm? — zaproponował, zerkając na niego. Chciał oczywiście nie być jedynym nagim, ale też chciał zobaczyć ciało Masona. Według niego było idealne i cieszył się, że jego pan się nie depilował. Był taki… męski. A wymówka w postaci kominka wydawała mu się całkiem trafna.
 Mason chwilę nie odpowiadał, po czym odstawił trochę na bok miskę i sięgnął bez pardonu między nogi chłopaka.
 — Hmm, tu ci ciepło?
 Josh opuścił podkuloną nogę i momentalnie zacisnął uda. Sięgnął przy tym do dłoni Masona i westchnął głębiej, nabierając rumieńców.
 — Też…
 — To co ściskasz nogi? I, Josh, zabierz dłoń, chyba że chcesz mi pokazać, gdzie jeszcze jest ci ciepło. — Mason rzucił chłopakowi dość srogie spojrzenie swoich ciemnych oczu.
 Jego pupil od razu cofnął dłonie i położył na kanapie, wbijając spojrzenie w swoje krocze objęte ręką Masona.
 — Taka ciepła jest… — wydyszał i nie wiedząc, czy może, delikatnie ruszył biodrami.
 — A mówiłeś, że od kominka ci ciepło — Mason drażnił się z nim. — To jak od niego jest ci tak ciepło, to powinieneś rozsunąć nogi.
 Josh wyraźnie wahał się przez moment, ale rzuciwszy krótkie spojrzenie twarzy swojego pana, lekko rozłożył nogi. Wiedział, że ten lubił, jak był wyuzdany, więc po krótkiej chwili rozłożył je jeszcze szerzej. Tak, że jeśli ktoś kucałby przed kanapą, widziałby jego maleńką dziurkę. Za to twarz chłopaka już była czerwona jak ogień.
 Mason zmierzył swojego pupila spojrzeniem.
 — I co? Grzeje ci się tam też? — spytał, łapiąc go pod jądrami i podciągając je w górę.
 — Mhm — odmruknął chłopak, zaciskając kompulsywnie swoją szparkę. Zerknął przy tym na Masona, chcąc pochwały za swoją pozycję. — Dobrze?
 — Dobrze. — Mason pocałował go w policzek. — Marzyłeś o tym, co? Aby tu być, aby pogrzać swoją dupcię od ognia, hmm? Abym cię potem wziął.
 Josh od razu pokiwał głową na potwierdzenie, patrząc na niego większymi oczami.
 — Tak! Jesteśmy tu sami, nikt w ogóle nie może przeszkodzić ani zobaczyć i do tego tak cicho, nie słychać strzelania i samochodów… I jest gorąco — dodał ciszej, znowu wypinając bardziej biodra do jego dłoni. — I chcę twojego chuja i w ogóle…
 — I jesteś grzecznym chłopcem, hm? Nie wykręcisz mi znowu takiego numeru jak dziś? — spytał Mason, znowu wracając do tematu. Sięgnął przy tym za medalik. — Bo cię za niego przypnę.
 Chłopak zastygł zupełnie. Zawsze się obawiał naciągnięcia.
 — Nie wykręcę, obiecuję. Nie oddalę się w ogóle, żebyś mnie cały czas widział — odpowiedział szybko, wbijając swoje zielone ślepia w palce trzymające medalik. Nie chciał być za niego przypięty…
 — No — Mason potwierdził jeszcze i skinął głową. Puścił też medalik. — Nie chcę, aby coś cię zeżarło.
 Josh przypomniał sobie, jak Mason coś wspominał o niedźwiedziach i pumach i skrzywił się lekko.
 — Ja też nie… A masz broń, jakby co…?
 — Tak, ale nie noszę jej cały czas przy sobie, więc masz uważać. Bo… — liznął jego ucho — tylko ja mogę cię zjeść.
 — Tobie bym się nawet podłożył — odpowiedział cicho Josh, który na to liźnięcie poczuł od razu mocne drgnięcie w kroczu.
 Mason uśmiechnął się pod nosem, przychylając się bardziej do Josha i gryząc go w ucho.
 — Aż tak? Taka z ciebie poddańcza ofiara? — zamruczał nisko, skubiąc ucho chłopaka. Tak, że to było po krótkim czasie czerwone.
 — Ofiara od razu… — Josh mruknął z protestem, rzucając Masonowi spojrzenie z wyrzutem, mimo że gołym okiem widać było, że teraz najchętniej klęknąłby na skórze pod kominkiem i wypiął do niego.
 Mason prychnął pod nosem z rozbawieniem. Wiedział, czego brakowało w tej chwili chłopakowi, ale uwielbiał się z nim drażnić.
 — A co innego? Jak tak już cię tu mrowi? — drążył, a jego palce przesunęły się jeszcze niżej, bardziej pomiędzy pośladki Josha.
 Ten cały podrygnął i spalił się na policzkach jak dojrzały pomidor.
 — Nie wiem… Nie ofiara… Wiesz… może… Bo ofiarę trzeba upolować, a ja bym ci się chętnie oddał — wymamrotał, zerkając w dół, między swoje nogi niemalże z zaciekawieniem. — No… — zerknął szybko i niepewnie na Masona — chyba że byś chciał, żebym spróbował uciec… byś mógł mnie złapać.
 — Miałbym za tobą gonić? — Mason w specyficzny sposób zwęził oczy, przyglądając się Joshowi. Zastanawiał się. — Byś taki nagi przede mną uciekał, aż bym cię złapał i… — zawiesił głos, a paznokciami przesunął po wnętrzu uda swojego pupila.
 — O kurwa — wymknęło się Joshowi, który nabierał rumieńców nie tylko na twarzy, ale i na klatce piersiowej. — I… i byś mnie tak dziko… ja… jak zwierzynę mógł wziąć.
 Mason zaburczał potakująco pod nosem, przesuwając nim po szyi Josha.
 — Tak, że byś od tego padł.
 — Skojarzyło mi się z takim porno… gdzie facet złapał takiego dzikiego chłopaka, wyruchał w lesie i potem przywiązał na łańcuchu w swojej osadzie… i go tam przychodzili dymać… — Josh mówił szybko, z przerwami na głębszy oddech. I nawet poruszył biodrami, niby przypadkiem bardziej napierając na jego dłoń.
 Mason i tak to poczuł. Znowu pogładził dłonią jego penisa, jądra i delikatne ciało między nogami.
 — A mówiłeś, że nie chcesz, abym cię przypinał.
 — Bo nie chcę! Tylko mi się przypomniało — wydyszał Josh i nie mogąc się opanować, sięgnął między nogi, łapiąc jego dłoń, po czym spróbował nakierować jego palec na swoją dziurkę. I tylko dlatego Mason go nie okrzyczał. Jeśli chciał już być tak wyruchany, jak chętna suczka, to mógł mu wybaczyć takie zachowanie.
 — Jesteś pewien? A mi się wydaje, że jednak chcesz być przywiązany. Gdzieś tu, w salonie, hm? Abyś sobie mógł poleżeć na miękkim miśku i wystawiać dupę na każde moje skinienie, hm?
 — Ale… byś tu był cały czas? — upewnił się Josh, bo obawiał się, że jakby się coś stało… jakby ktoś na przykład przyjechał z jedzeniem albo jakiś wędrowiec by tu zabłądził… albo zwyczajnie zachciałoby mu się siku, to sam nic by z tym nie mógł zrobić.
 — Nie. W tym cała zabawa — Mason rozwiał jego nadzieje i znowu ugryzł w ucho, jednocześnie naciskając na jego dziurkę. — To co? Uciekasz?
 Josh przełknął ślinę, już czując bardzo mocne uderzenie adrenaliny. Nawet nie spodziewałby się, że tak strasznie go to podnieci. Taka… pierwotna walka.
 Odetchnął, już pewien, że będzie biegł ze wzwodem. Zerknął jeszcze na Masona i na razie bardzo powoli cofnął się na drugi koniec kanapy, a potem zaczął się unosić.
 Mason tylko na niego patrzył. Tak, jakby chciał go zjeść, ale… na razie tylko patrzył. Dawał mu fory.
 — Ale nie wychodź z domu. Na kamieniach na dworze może ci się… — zerknął na krocze chłopaka — coś porysować.
 Josh tylko oblizał usta, rzucając szybkie spojrzenie na drzwi. Liczył, że boso uda mu się szybko i zwinnie umknąć Masonowi, nie robiąc przy tym hałasu. Jeszcze raz zacisnął pośladki, po czym błyskawicznie wybiegł z salonu i z szybko bijącym sercem pobiegł schodami na piętro.
 Dom był naprawę duży, bo musiał też być przystosowany do większej liczby gości. A Josh się czuł trochę jak podczas tamtej ucieczki dzikim, gdy napuszczał ich na Tuckera. Teraz jednak nie bał się o swoje życie.
 Mason oblizał się, widząc uciekający mu, spięty tyłeczek Josha. Chłopak był rozkoszny w niektórych momentach.
 Leniwie wstał z kanapy, przeciągnął się i ruszył w głąb domu, aby go znaleźć.
 Gdy wyszedł do przedpokoju, jeszcze usłyszał z góry jego szybkie kroki, ale te, nim stanął na pierwszym stopniu, już ucichły. Josh też nie zapalił światła na górze. Było więc ciemno i cicho jak makiem zasiał. Cóż, chłopak niewątpliwie dobrze widział w ciemności, nie mówiąc już o tym, że musiał też lepiej słyszeć i węszyć. Miał więc przewagę nad Masonem, ale przecież to on był ofiarą. I obaj wiedzieli, jak to się skończy.
 Mężczyzna ruszył schodami na górę. Starał się być cicho, ale Josh najpewniej słyszał każdy jego krok. Zapowiadało się więc przeszukanie każdego kąta.
 Przeszedł go przyjemny dreszcz na myśl, że chłopak jest gdzieś wciśnięty. Taki nagi i podniecony. Najpewniej ze sztywno stojącym penisem ozdobionym medalikiem, który jasno mówił, do kogo należy.
 Kiedy znalazł się na piętrze, miał dwie drogi. Korytarz był długi, a przy nim znajdowało się kilka par drzwi. Trzy sypialnie, jedna duża łazienka i większa garderoba. Było jeszcze wyjście na strych, ale Mason zauważył, że klapa nie była otwarta, a na pewno by ją słyszał, gdyby Josh wybrał tamto wejście.
 Postanowił zacząć od sprawdzenia sypialni.
 — Cip, cip, Josh. Gdzie się chowasz, mała myszko cholerna? — nucił pod nosem, sprawdzając każdy kąt. Miał przy tym coraz większy ubaw.
 Odpowiedziała mu cisza, kiedy wszedł do pierwszej sypialni. Zasłony były rozchylone, więc nieco blasku zachodzącego słońca wpadało do środka. Pomieszczenie z pozoru wydawało się puste. Było jednak dość duże, więc kiedy Mason wszedł głębiej, by upewnić się, czy rzeczywiście nie ma tu jego pupila, usłyszał nagle ruch za plecami. Gdy się obejrzał, dojrzał Josha wybiegającego szybko zza regału, wypadającego na korytarz i ostatnim było trzaśnięcie drzwiami, co miało go najpewniej opóźnić. Szybkie kroki Josha usłyszał jeszcze przez ścianę, gdy biegł dalej korytarzem, a na pewno nie schodami w dół. No i przez ten ułamek sekundy był pewien, że ujrzał jego mocne rumieńce i znaczną erekcję.
 Mason, już nie patyczkując się w ponowne śledzenie chłopaka, wypadł za nim z pokoju. Zrobił to na tyle szybko, że zdążył zauważyć tyłeczek Josha znikający w ostatniej z sypialni. Od razu tam pobiegł i otworzył drzwi z trzaśnięciem. Musiał się spieszyć, jeśli chciał złapać swoją zwierzynę, nim ta znowu mu się schowa.
 Kiedy tylko wpadł do obszernego pokoju, ujrzał Josha, który już chciał wbiec na balkonik. Jednak widząc, że został przyłapany, obejrzał się i wycofał na drugi koniec pokoju.
 Poza wysokim łóżkiem była tu krótka kanapa i stolik. Stanął więc za kanapą, bo była jedyną rzeczą, która dzieliła go od Masona i która mogła mu jeszcze jakoś pomóc go zwieść i umknąć. Wpatrywał się przy tym gorączkowo w swojego pana, a teraz raczej łowcę, dysząc ciężko. Jego sztywny penis kołysał się, a wręcz był wilgotny na czubku.
 Mason zawarczał, patrząc na Josha z wyzwaniem i tym groźnym błyskiem w ciemnych oczach.
 — Nie uciekniesz! — zasyczał, także podniecony tą sytuacją. Taka gonitwa go nakręcała. A i fakt, że będzie mógł przywiązać Josha w salonie i jeszcze potem sobie wziąć ponownie, dodatkowo dodawał mu ochoty do pogoni.
 Zbliżył się w stronę chłopaka, aby go pochwycić. Ten od razu drgnął na całym ciele, niemalże przestając oddychać i ugiął lekko kolana, chcąc wybadać, od której strony kanapy Mason nadejdzie.
 — Ucieknę! — sapnął, oblizując usta, cały rozgorączkowany. Boże, aż mu szparka pulsowała! — Nie dam się złapać i wydymać, bo też jestem samcem!
 — Tak? — Mason zaśmiał się, taksując go spojrzeniem. — Takim, co najchętniej dałby się przerżnąć jak sukę? Aż drżysz na myśl, że wsadzę ci chuja w tę rozgrzaną dziurę — zamruczał nisko, prowokując chłopaka i dekoncentrując przy okazji.
 Ten, co chwilę drgał, nie wiedząc, czy już biec, czy Mason tylko blefuje. To tylko sprawiało, że krew krążyła w jego żyłach szybciej. Naprawdę miał ochotę zrobić ze swoim ciałem cokolwiek, bo żądza wręcz go zaślepiała.
 — Nieprawda! — zaprzeczył oczywistemu. — Nie uda ci się! — dodał na wydechu, po czym szybko rzucił się w pierwszą lepszą stronę, mając nadzieję umknąć obok Masona i wybiec z sypialni.
 Mason z racji, że nie przesuwał się ani w jedną, ani drugą stronę, miał teraz łatwiejsze zadanie. Na to czekał. Aż chłopak pęknie i się wyrwie.
 Od razu wyskoczył za nim. Udało mu się złapać go za łokieć, zachwiać, ale nie przewrócić. Dokonał tego dopiero podcięciem mu nóg.
 Josh upadł na czysty parkiet i sapnął głośno. Penis mocniej mu drgnął, gdy tylko poczuł silną dłoń Masona. Nie miał jednak zamiaru dać za wygraną i zaczął mu się wyrywać, nagi i rozpalony.
 Mason od razu klęknął nad nim, przytrzymując go zarówno udami, jak i tyłkiem. Rękoma też chwycił go za włosy i przycisnął mu głowę do parkietu. Drugą próbował unieruchomić mu dłonie.
 — Jak piskorz. Taka mała, wijąca się larwa. I tak cię zjem. Już mi nie uciekniesz.
 Josh pod nim dyszał ciężko, czując, że penisa ma boleśnie przyciśniętego do podłogi, a przez całe ciało przebiegają mu dreszcze. Wręcz marzył już, by Mason go wyruchał. By mu wsadził i przesuwał w jego tyłku swoim kutasem.
 — Ja pieprzę… Mason…! — wydyszał, łapiąc głębokie oddechy i wierzgnął pod nim znowu.
 Mężczyzna warknął i pochylił się nad jego głową. Ugryzł go boleśnie w kark.
 — Moja mała kurwa — zasyczał i stopami rozchylił jego uda na boki. — Wiesz, jak ci dziurę widać teraz?
 Josh zaczerwienił się jak burak i odwrócił twarz do podłogi ze wstydu.
 — Jest półmrok… nie widzisz dobrze… — wymruczał, jakoś tak odruchowo ściskając swój zwieracz. A i tak przez te niegrzeczne teksty Masona było mu tylko cieplej.
 Mason fuknął.
 — Tak… Nie widzę. Bo schowałeś się tu jak mały szczur. Będę musiał cię stąd więc wywlec, aby widzieć swoją ofiarę — zamruczał i uniósł się z chłopaka, nie puszczając jego włosów. Za nie też pociągnął go w górę. A raczej na wysokość bioder, bo wyprostować też mu nie pozwolił.
 Josh zacisnął mocno uda i spojrzał na niego w górę, na ile mógł. Skrzywił się na uścisk na włosach, ale nie wyrywał się, by mocniej nie bolało. W duchu aż cały się trząsł z ciężkiego do ogarnięcia podniecenia. Jak go taki władczy Mason kręcił…!
 — To obsceniczne! — jęknął z protestem, równie podniecony jak i zażenowany wizją takiego oglądania jego napraszającego się dominacji ciała.
 Mason prychnął pod nosem i wywlekł go z pokoju na korytarz. Tam już było jaśniej. Pchnął go na podłogę tak, że Josh był twarzą tuż przy barierkach i mógł zarówno się ich trzymać, jak i spoglądać w dół.
 Mason rozepchnął nogą jego uda, a stopą dotknął jego jąder. Zobaczył, jak Josh cały podrygnął i bardziej przylgnął do barierki, niemal się w nią wczepiając.
 — Ju… już bym się chciał spuścić… — wystękał i chyba nawet nieświadomie wypiął się bardziej do swojego pana, by pomasował go, mocniej dotknął, cokolwiek.
 — Nie możesz — odparł Mason, naciskając jedną ręką na jego kręgosłup, a drugą kładąc na jego tyłku. Nacisnął kciukiem na dziurkę, klęcząc tuż przy Joshu i nawet jednym kolanem przyciskając mu nogę do ziemi.
 Chłopak czuł się zupełnie zdominowany i tak strasznie go to kręciło. Do tego teraz szparka zacisnęła się kompulsywnie i znowu otworzyła. Była cała gorąca i wręcz nie mogła się doczekać, aż coś ją rozepcha.
 — Ale Mason… mnie to tak rozpala, gdy tak robisz… — Josh wystękał wręcz błagalnie, zaćmiony pożądaniem.
 — Tak robię? Czyli jak? — mężczyzna podjudzał go, naciskając na mięśnie i rozwierając je pociągnięciem w dół. Pochylił się, aby sobie popatrzeć. Splunął na rowek.
 Josh jęknął z zażenowania na takie traktowanie i przesunął chaotycznie dłońmi po posadzce.
 — Tak… tak, jakbyś mógł wszystko… Taki pewny i męski… — wystękał, kręcąc biodrami, na ile mógł.
 Mason uśmiechnął się pod nosem.
 — To chwyć się za te barierki, bo inaczej cię wypchnę na dół — zawarczał nisko, mocno podniecony. Zabrał palec z jego jeszcze nie do końca rozluźnionej dziurki i rozpiął spodnie.
 Josh, już nie walcząc z nim, ulegle wykonał polecenie, chwytając się barierki. Palce zacisnął na niej mocno, cały czekając w napięciu na dalszy krok swojego pana. Już chciał! I znowu otarł się o podłogę, nie mogąc tak w spokoju, grzecznie czekać. Chciał więcej.
 Za to dostał mocnego klapsa w pośladek. Aż dłoń jego pana odznaczyła się na czerwono na skórze.
 — Jak się spuścisz przed czasem, to przywiążę cię przed domem — zagroził Mason i klęknął za nim. Podciągnął mu biodra w górę, głowę przytrzymując mu przy podłodze. Otarł się sztywnym penisem o jego tyłek.
 Josh zaskamlał, wręcz wmawiając sobie, by być posłusznym, by nie prowokować Masona, by zasłużyć sobie na jego łaskę i aprobatę. Nie chciał być przywiązany przed domem, bo tam było jeszcze większe prawdopodobieństwo, że ktoś by go zobaczył. Starał się więc w jakiś sposób hamować podniecenie, chociaż było ciężko.
 — Mm… mhm… spróbuję się nie spuścić — obiecał.
 Mason zamruczał z aprobatą i naparł na jego dziurkę. Splunął na nią jeszcze raz, tak ledwo co tylko ją nawilżając. Podrapał przy tym uda i żebra Josha, samemu strasznie nakręcony tą pogonią. Teraz ten słodziak był jego. Cały jego i na jego łasce.
 Zaburczał z podniecenia.
 Josh za to niemal zapiszczał, wyginając kręgosłup na te ostre pieszczoty. Czuł do tego ten specyficzny niepokój i lekki strach przed bólem, który mógł spowodować taki seks i taka znikoma ilość nawilżenia. Choć wiedział, że jego ciało właśnie to lubiło. Gdy Mason obchodził się z nim tak, że potrafił niemal błyskawicznie wprawić go w stan rozkoszy.
 — Proszę… już, Mason… Już… — wymruczał błagalnie.
 — O co…? Co chcesz? Żebym cię zerżnął tu jak zwierzę? — Mason zaburczał, napierając i cofając się znowu. Rozciągał go i przygotowywał na więcej, za każdym razem wsuwając się coraz bardziej. Krew aż mu szumiała w uszach.
 Josh zawstydził się nieco, ale pokiwał gorączkowo głową.
 — Ta… tak… Przecież złapałeś swoją ofiarę… Więc zrób z niej swoją sukę. Proszę — wyskamlał, samemu wypinając tyłek, by nabić się bardziej na kutasa swojego pana.
 Mason stęknął i zasyczał między zębami. Och, tak. To go kręciło. Zrobiło mu się goręcej, a przez ciało przeszedł przyjemny dreszcz.
 — Mała sucz. Zaraz twoja dziura będzie płakać o litość, a ty o więcej! — zawarczał mocno nakręcony i pchnął biodrami w przód, wciskając się w ciasny tyłek swojego pupila.
 Od razu rozległ się krótki okrzyk Josha, który zacisnął palce niemal do białości na barierce, a jego ciało spięło się całe. Pośladki wyraźnie się zatrzęsły, a wnętrze zaczęło kompulsywnie i bez udziału woli chłopaka zaciskać się na penisie, który tak je rozepchał.
 Mason jeszcze klepnął otwartą dłonią pośladek i udo Josha i nie dając mu czasu na złapanie oddechu, zaczął się poruszać w cudownie ciasnym i gorącym wnętrzu.
 Josh popiskiwał zwierzęco, skamlał i zaciskał zęby, starając się hamować w jakiś sposób prądy przechodzące mu po ciele wraz z każdym pchnięciem mężczyzny. Nie był pewien, jak długo powstrzyma się przed spustem, ale starał się.
 — Bo… boli… — wydusił w pewnym momencie, przylepiając policzek do posadzki.
 Mason ściągnął brwi z niepokojem i trochę złością. Najpierw chciał, a potem marudził. Sięgnął pod chłopaka, aby sprawdzić stan jego penisa. Czubek był wilgotny, a cały członek sztywny, jakby miał w każdej chwili wystrzelić. Do tego Josh miał ściągnięte brwi, był cały rumiany i dyszał ciężko przez rozchylone usta.
 — Mały, popierdolony masochista — Mason wydyszał i ścisnął jego penisa dość mocno. Przy okazji pociągnął go w dół, jednocześnie trzymając jego biodra w górze i pieprząc go dalej w równym tempie.
 Josh tylko zaskamlał, wręcz z trudem utrzymując stan świadomości i hamując się przed orgazmem. Dłoń Masona trochę w tym pomogła, ale i tak cały się trząsł od kolejnych spazmów, nadstawiając mu się. Było mu tak dobrze w dupie! Tak… tak ostro i gorąco!
 Mason nie żałował sobie na nim. Brał go tak, jak lubił. I jak już nauczył ciało Josha, aby też tak lubiło. W cichym domu głośniej było słychać jego niskie stęknięcia, plaskanie i ciężki oddech.
 Po kilku kolejnych minutach te odgłosy przerwało pytanie Josha, wręcz wyskamlane:
 — Mogę? Nie wytrzymam już… Mogę, prawda?
 — Nie. Spuścisz się… to… przywiążę cię… za chuja na… tarasie! — Mason wydyszał i mocniej pchnął biodrami, obijając się jądrami o tyłek Josha. Już był blisko spełnienia. Ale jeszcze trochę.
 Chłopak zapiszczał płaczliwie, zaciskając mocno palce i powieki. Starał się z całych sił nad sobą panować. Zagryzł nawet boleśnie zęby na wardze, czując w ustach posmak krwi, ale w końcu nie wytrzymał i nagle podrygnął, strzelając na posadzkę.
 Mason zawarczał, czując spazmatyczne ściskanie na własnym penisie oraz wilgoć na dłoni.
 — Ty… mały… uu… — Ugryzł chłopaka w kark. Pochylił się nad nim bardziej, obejmując go w talii i wbijając się w niego już bez żadnej litości.
 Chłopak już ledwo przyswajał, co się działo z jego ciałem. Było absolutnie wymęczone, a równocześnie spełnione. Było mu boleśnie dobrze, tym bardziej, kiedy poczuł wilgoć w swoim wnętrzu i te zaborcze ramiona. Dał swojemu panu rozkosz. Był szczęśliwy.
 Mason jeszcze popodgryzał jego skórę, na pewno zostawiając na niej ślady. Czerwone i pewnie piekące. Ale Josh poczuje to dopiero, kiedy się uspokoi. Teraz natomiast spostrzegł, że jego pan się z niego wysuwa i łapie jego pośladki w palce. Rozchyla je, oglądając wymęczoną dziurkę. Była mocno zaczerwieniona, lekko otwarta i wilgotna. Do tego na pośladku chłopaka widać było czerwony ślad po dwukrotnym uderzeniu.
 Jego kolana niemal rozjechały się na podłodze, a kiedy Josh obejrzał się i ujrzał, co Mason robi, stęknął i sięgnął słabo dłonią w kierunku swoich tyłów.
 — Mason… zostaw, to krępujące — poprosił, wciąż rozkojarzony i wymęczony.
 Mężczyzna posłał mu tylko chłodne, prawie że ostre spojrzenie i pstryknął go w delikatne, czerwone ciało zwieracza.
 — Spuściłeś się! — syknął.
 Josh podrygnął, gdy zapiekł go otworek i spojrzał na swojego pana przepraszająco.
 — Ale nie na długo przed tym, jak ty skończyłeś. Już nie mogłem… Przepraszam — wyskamlał i znowu kolano mu podjechało.
 — Nie pozwoliłem ci! — Mason znowu go pstryknął w dziurkę. I jeszcze raz. Aby bardziej go piekła. — Następnym razem zwiążę ci tego penisa. I jajka, aż będą sine — zagroził, mimo że aż do tego nie zamierzał się posuwać.
 Chłopak cały zadrżał z trwogi i równocześnie sięgnął na ślepo do swojej dupci, by zakryć dłonią dziurkę. Nie dość, że była lekko obtarta i rozciągnięta, to przez te pstryczki jeszcze piekła. Był pewien, że jutro wciąż będzie czuł skutki tego dymania.
 Nie odpowiedział nic, tylko zamruczał prosząco, by zaniechał tych planów i udało mu się wreszcie sięgnąć do szparki. Mason fuknął i nie pozwolił mu dotknąć się pomiędzy pośladkami.
 — Josh, zostaw. Nie wolno — skarcił go jak psa i już zamiast kolejnego pstryczka pomasował dziurkę kciukiem wokół. Potem wsunął go do środka, rozciągając mięśnie. Przyjrzał się, po czym zabrał dłoń i wstał. — Chodź — rzucił do niego, pochylając się i podając mu dłoń do pomocy.
 Josh chętnie z niej skorzystał i uniósł się na miękkich nogach. Stanął szeroko i kolana się pod nim ugięły, ale ostatecznie udało mu się ustać. Spojrzał szybko na Masona z nerwowym uśmiechem, speszony. Odrobina spermy mężczyzny wyciekła mu przez rozchylony otworek, ale nie przejął się tym teraz.
 Mason prychnął i pacnął go w bok głowy.
 — Głupi. Słuchaj się — zarządził i złapał go za włosy, przyciągając do krótkiego pocałunku. Czując rozgryzioną wargę, zassał się w tym miejscu, powodując pęknięcie kilku naczynek. — I teraz nie rób niczego durnego. Nie wyrywaj się, bo sobie popamiętasz — zagroził, po czym pochylił się i przerzucił sobie Josha przez ramię. Pokraka ledwo stała na tych swoich nogach.
 Josh rozchylił szerzej mocno zaczerwienione usta i wpatrzył się z krótkim przestrachem w podłogę i plecy Masona. Nie poruszył się jednak zbyt gwałtownie i tylko złapał się go, jakby miało mu to pomóc utrzymać stabilność.
 I już nawet nie wiedział, co go bardziej piecze. Czy pośladki od klapsów, czy przeorane wnętrze, czy obtarta szparka, czy ślady po ugryzieniach, czy może warga. Cały był tak strasznie wymęczony, ale miał nadzieję, że Mason przez to nie uważa go za bezużytecznego.
 — Będziesz szedł po schodach? — wydusił, bojąc się, że spadnie. Ścisnął przy tym pośladki, a właściwie cały się spiął, mimo że jego ciało już chciało się rozluźnić i najlepiej odpłynąć.
 — Nie, nie wierć się — mruknął jeszcze mężczyzna i chwycił go jedną ręką za łydkę, drugą za pośladek. Tak, że koniec palca spokojnie mógł wsunąć w jego dziurkę, co też z zadowoleniem zrobił. Przeniósł chłopaka do największej sypialni na piętrze i tam dopiero zrzucił go na łóżko.
 Jego pupil stęknął boleśnie, ale nie zaprotestował. Nawet nie za bardzo miał siły, by się przekręcić, więc ułożył się tak, jak został rzucony. Lekko na boku. Popatrzył jeszcze w górę na swojego pana, oblizał obolałe usta i zapytał:
 — Położysz się ze mną? — Chciał go obok. Mason tak doskonale pachniał po seksie…
 Mason chwilę tylko na niego patrzył, ale w końcu, kiedy tylko pozbył się wszystkich swoich przepoconych ubrań, wszedł nago na łóżko.
 — Posuń się — rozkazał. — Nie zasłużyłeś. Miałeś poczekać, aż ci pozwolę — burknął, ale i tak go pocałował w policzek.
 Josh zarumienił się, coraz bardziej zły na siebie, że nie udało mu się wytrzymać. Ale przecież się nie dało!
 — Ale podobało ci się polowanie? — spróbował się upewnić. Chciał usłyszeć jakąś pochwałę, bo tak się starał uciec i cichutko się poruszać!
 Mason ułożył się obok Josha na boku, podpierając głowę na ręku.
 — Tak. Nawet nienajgorszą miałem zwierzynę — odparł, łapiąc między palce sutek chłopaka i ścisnął go, przy okazji rozcierając między palcami.
 Chłopak od razu zacisnął zęby i ściągnął brwi z głuchym sapnięciem, czując, że kolejne miejsce na ciele zaczyna go piec. Zerknął krótko w oczy Masona i pociągnął mocniej nosem, wciągając jego zapach. Był przyjemny i w jakiś abstrakcyjny sposób odsuwał jego myśli od pieczenia. Które teraz skumulowało się w sutku.
 — M… mhm…
 Mason uśmiechnął się pod nosem i poszczypał do pary drugi sutek. Podobały mu się miny, jakie robił Josh, kiedy się nad nim tak delikatnie znęcał.
 Josh znowu pisnął i przybliżył się do swojego pana, przytulając twarzą do jego klatki piersiowej.
 — Anna, Robert i Eliot mnie nie poznają… jak taki… wrócę do domu — wydyszał w ciało Masona, świadom tych wszystkich śladów, jakie ten sukcesywnie na nim zostawiał.
 — Jak będziesz z tymi swoimi szczenięcymi oczami mi się plątał przy nogach, to cię poznają. Nie martw się. I nie krępuj się. Popiszcz sobie — zamruczał nisko i tym razem podrapał Josha po żebrach.
 Chłopak znowu cały drgnął i jeszcze mocniej wcisnął twarz w tors swojego pana, ale ten i tak usłyszał stłumione w ten sposób piśnięcie.
 — Ja się nie plątam… — wyburczał, a z jego szparki znowu wypłynęło troszkę spermy. — Tylko dotrzymuję ci… towarzystwa.
 — Mhm, możesz sobie tak mówić, jak ci lepiej. — Mason uśmiechnął się i znowu zabrał się za znęcanie się nad jego sutkami. — Mmm… może pójdę poszukać jakiś klipsików, hm?
 — Nie… — jęknął Josh i uniósł się, by gorączkowo połasić się do jego szyi. Już czuł, że jego całe ciało jest wymęczone do granic, a Mason nie przestawał. — Nie zasnę z klipsami na sutkach…
 — Nie planuję, abyś szedł mi teraz spać. — Mason przechylił się do Josha, łapiąc zębami płatek jego ucha i jednocześnie przesuwając palcami od jego mostka, przez brzuch aż na podbrzusze.
 Josh odetchnął głębiej i przymknął oczy, ale nie był w stanie całkiem się rozluźnić. Nie wiedział, co planuje Mason, gdzie go znowu uszczypnie i co zrobi.
 — Świeżo pachnie, co nie? — rzucił, próbując odsunąć zarówno swoje myśli od pieczenia, jak i mężczyznę zająć czymś innym niż znęcaniem się nad nim.
 — Co? — Mason odpowiedział, byleby odpowiedzieć. Zajęty był w tej chwili już miękkim penisem Josha. Naciągnął na niego napletek do końca i chwycił w dwa palce za skórkę. Podniósł go i pobujał, widząc, że medalik się pod nią odznacza. — Jakby tu spiąć…
 — No… powietrze… jesteśmy w górach… I co spiąć? — Josh wydusił niemal z przestrachem, kierując swoje zielone oczy w stronę własnego krocza.
 — To. — Mason uśmiechnął się przebiegle, trzymajac chłopaka dalej za mocno naciągnięty na żołądź napletek.
 Josh przełknął ślinę i zerknął w oczy swojego pana.
 — Ale ja się opanuję następnym razem… — spróbował.
 — Co? Boisz się, że sobie coś naderwiesz? — Zaśmiał się z niego i zupełnie odruchowo cmoknął go tuż przy oku.
 — Zależy, czym byś chciał go spiąć — odmruknął Josh. Już nawet nie zwracał mu uwagi na to, że to jego ciało. Przyswoił, że Mason ma do niego pełne prawo i może praktycznie zrobić z nim, co mu się podoba. Zresztą nauczył się, że w większości przypadków opór tylko wychodzi mu na gorsze.
 — Nie wiem… Hm, czymś, co by ci go tak utrzymało. I dyndało. — Zaśmiał się znowu i w końcu puścił jego penisa. Odciągnął napletek, aby znowu zobaczyć maleńki kolczyk. Przekręcił go delikatnie.
 Josh westchnął, poddając się jego dotykowi. Dodatkowo otarł się policzkiem o zarost Masona, czując przyjemne drapanie i mocny zapach.
 — Tylko nie kłuj mnie już tam na dole… — poprosił szeptem.
 — Dobrze, to pokłuję cię jeszcze tylko tu — Mason zamruczał nisko i znowu uszczypał Josha w sutek. — I Josh. Nie śpij mi tu. Jeszcze nie skończyliśmy.
 Chłopak stęknął znowu na uszczypnięcie i zerknął na twarz swojego pana.
 — Nie śpię. Nawet nie umiem, jak mi to robisz — jęknął, sięgając do swojego obolałego sutka i delikatnie go pomasował. Piekło.
 — I dobrze, bo chcę, abyś mi possał.
 Josh zerknął w dół na jego penisa. Był seksowny, duży i pachnący. Chłopak z kolei był strasznie wymęczony, ale i tak zaczął się zsuwać w dół ciała Masona. Starał się za bardzo nie spinać przy tym pośladków i w ogóle nie ruszać dolną połową ciała.
 Wreszcie znalazł się na wysokości krocza swojego pana. Podparł się łokciem o materac, zerknął jeszcze na twarz Masona i uśmiechnął się lekko. I dopiero, gdy objął wargami czubek jego członka, przypomniał sobie, że ma rozgryzioną wargę, bo zapiekło.
 Mason oblizał wargi i położył się bardziej na plecach. Przymknął oczy, rozkoszując się przyjemnością, którą serwował mu Josh. Aż sobie wzdychał i stękał, kiedy chłopak głębiej brał go do ust, mocniej ssał czy zwyczajnie, kiedy przeszedł go prąd przyjemności.
 Do tego czuł ciepłe dłonie na swoich udach i słyszał urywany oddech. Josh był naprawdę niezły w robieniu laski, czemu nie trudno się dziwić, skoro miał w tym taki trening, ale teraz wydawało się, jakby sprawiało mu to nieco większe trudności. Starał się jednak, by nie było to za bardzo odczuwalne.
 Mason na jego szczęście nie narzekał. Pozwolił sobie ssać dość długo, aż w końcu odsunął Josha i przeczesał mu palcami włosy.
 — Połóż się na brzuchu i czekaj — rozkazał, samemu wstając z łóżka. Na chwilę, masturbując się po drodze dłonią, wyszedł z pokoju do łazienki.
 Josh uniósł brwi i wręcz wyciągnął głowę, popatrując za nim z zaciekawieniem. Potem jednak pospiesznie, choć nie bez lekkiego skrzywienia, ułożył się na brzuchu na miękkiej, fioletowej pościeli i oblizał jeszcze nabrzmiałe i piekące usta.
 Czekał na swojego pana cierpliwie. W sypialni było już prawie całkiem ciemno, bo słońce zdążyło zajść. Mimo to on sam widział nawet dobrze. No i to świeże, górskie powietrze teraz pomieszane z wonią Masona… Mmm…
 Po chwili do sypialni wrócił Mason. Podszedł od tyłu do Josha. Pogładził go czule po plecach i włosach, jednocześnie bardziej rozsuwając mu kolanem nogi. Josh długo też nie musiał czekać na rozwój wydarzeń, bo kiedy dłoń zniknęła z jego ciała, usłyszał charakterystyczne pstryknięcie otwieranej tubki, a następnie poczuł lekki, przyjemny zapach i łagodny chłód na obtartej dziurce. Dużo lepkiego, śliskiego chłodu, który dosłownie był w niego wciskany.
 Od razu sapnął i przytulił się bardziej do poduszki, obejmując ją mocno ramionami. Stęknął w nią i przymknął oczy, wręcz leciutko zadzierając tyłek do dłoni swojego pana. To było… przyjemne i łagodzące, więc zamruczał cicho, nie stawiając żadnego oporu.
 Mason jeszcze pomasował go po pośladkach, ugniatając je w dłoniach, a potem wsunął w niego palce, rozluźniając jego spięte mięśnie. Nic przy tym nie mówił.
 Josh też się nie odzywał, poddając się tym wszystkim gestom posłusznie. Nie były gwałtowne, więc nie chciał nawet oponować. Tym bardziej, że byli sami na tym pustkowiu i nikt nie widział, jak Mason poczyna sobie z jego tyłeczkiem i jak Joshowi się podoba.
 — Szzz… — chłopak usłyszał po chwili, a w kolejnej w jego mocno tym razem nawilżoną dziurkę wsunął się penis, którego niedawno ssał.
 Pisnął krótko, wciskając twarz w poduszkę i łapiąc się jej mocniej palcami, ale nie zacisnął się tym razem. Było bardzo ślisko, płynnie i był rozepchany już wcześniejszą penetracją. Ściągnął tylko palce u stóp i wczuł się całkowicie w to, co Mason z nim robił. Już od jego palców w środku penis mu lekko zesztywniał, ale teraz zrobiło się dużo przyjemniej.
 Tym razem jego pan nie był taki agresywny. Ugniatał tylko jego ciało i mierzwił mu włosy, posuwając go według swojego uznania. Był gorący i sztywny w nim, ale wyraźnie nastawiony na długie, leniwe kochanie się.
 Po ciemnej sypialni roznosiły się dźwięki lekkiego mlaskania dochodzącego z tyłeczka Josha oraz jego westchnienia. Czasem głośniejsze, czasem cichsze. Raz po raz też mocniej ściskał poduszkę, do której przycisnął twarz i falował niespiesznie pod Masonem. Tak, jego własny penis też coraz bardziej sztywniał i było mu bardzo, bardzo dobrze. Po tamtej walce i ostrym pieprzeniu taki seks go rozleniwiał i dawał mu dużo przyjemności.
 — Josh… — Mason wydyszał, kręcąc biodrami i przylepiając się do chłopaka. Położył się na nim, przyciskając go do pościeli. — Jak tam?
 — Dobrze — szepnął chłopak w poduszkę i dopiero po chwili odwrócił głowę na bok, aby spróbować spojrzeć na mężczyznę. — Dobrze mi… — powtórzył cicho i zakręcił delikatnie biodrami.
 Mason uśmiechnął się lekko i wyciągnął się, aby liznąć jego czerwone wargi.
 — Zsuń się w dół albo unieś biodra, bo niedługo skończę.
 Josh pokiwał głową i kiedy Mason lekko się z niego uniósł, zgiął nogi w kolanach i wypiął biodra. Sam z trudem sięgnął pod siebie i zaczął sobie trzepać, by dojść mniej więcej wtedy, kiedy jego pan. Miał nadzieję, że teraz mu wolno.
 Mason fuknął jednak na niego.
 — Zabierz rękę i jęcz! — syknął na niego i sam chwycił go za penisa. Pamiętał o kolczyku, wiedział też, jak popieścić chłopaka z dwóch stron, aby ten szybko zabrudził pościel.
 Nawet gdyby nie padł ten rozkaz, Josh wydałby z siebie głośniejszy dźwięk. Złapał się bardziej gorączkowo poduszki i zadarł głowę na kark, skamląc na uczucie przyjemnie ciepłej i sprawnej dłoni na swoim członku. A ten Masona tylko pomagał mu coraz bardziej zbliżyć się do spełnienia. I był już tak wymęczony i ogarnięty rozkoszą przez ten podwójny seks, że nie próbował się nawet kontrolować i to pisnął na mocniejsze pchnięcie, to zajęczał o więcej, drżąc.
 Jego pan akurat to bardzo lubił. Kiedy Josh już w ogóle się nie kontrolował i był taki słodki, uległy i przez to wyuzdany. Zupełnie na niego otwarty i z chęcią poddający się jego pieszczotom.
 Pchnął kilka razy mocniej, już chaotyczniej postękując za każdym razem nisko i wibrująco. Jego dłoń przy tym szybko pieściła Josha, ale i tak skończył przed nim, spuszczając mu się po raz drugi tego wieczora do ciepłego, słodkiego tyłeczka.
 Dosłownie kilka sekund później poczuł drżenie jego penisa, z którego wytrysnęła sperma. Już w mniejszej ilości niż za pierwszy razem, ale i tak ciałem Josha wstrząsnął przyjemny dreszcz.
 — Mmm… tak mi dobrze… — wystękał chłopak, przymykając oczy i jeszcze chwilę cicho postękując, prawie że ledwo słyszalnie. Bardziej widoczne było po prostu drżenie jego warg.
 Mason cmoknął chłopaka wpierw w łopatkę, wyrównując jednocześnie oddech, po czym sięgnął do jego twarzy, przesuwając mu kciukiem po ustach.
 — Słodki jesteś — wymruczał jakby do siebie, jeszcze chwilę poruszając penisem w tyłku Josha. Kiedy go w końcu wyjął, otarł go o pośladki chłopaka, a jego samego przewalił na bok na pościel.
 Josh spojrzał na niego spod zmrużonych powiek i odetchnął. W tych ciemnościach zarys ciała mężczyzny był taki… seksowny. Chciał do niego przylgnąć, ale nie miał siły się unieść.
 Mason na jego szczęście sam go przyciągnął do siebie i objął się w pasie jego ręką. Cmoknął go w czoło po tym, jak odgarnął mu lekko wilgotne i strasznie zmierzwione włosy.
 — I tak cię jutro przywiążę, a teraz odpocznij.
 Josh jęknął z bardzo słabym protestem, ale w końcu zamruczał na potwierdzenie i zamknął powieki. Zaciągnął się jeszcze tym zniewalającym zapachem swojego pana i wtulony w jego ciepłe ciało, bardzo szybko zasnął.
 Mason jeszcze chwilę go obserwował, oglądając sobie jego poznaczone malinkami, ugryzieniami, szramami po paznokciach ciało i… podobało mu się to, co widzi. Z tymi ozdobami czy bez nich.
 Pocałował jeszcze raz Josha w usta. Intensywnie i mocno, mimo że ten spał. Po czym przygarnął go ciaśniej do siebie i zakrywszy ich jako tako, sam też poszedł spać.

*

Mason nie był pewien, co go obudziło. Czy to świeży powiew górskiego powietrza dochodzący z okna. Czy ciche kroki i szelest pościeli. Czy w końcu ciepły oddech blisko twarzy. Cokolwiek to nie było, gdy wreszcie rozchylił powieki, ujrzał przed sobą Josha z wypchanymi policzkami. Kucał właśnie przy skraju łóżka, patrząc na Masona swoimi zielonymi ślepiami i jadł śniadanie.
 Był już ubrany w jakiś szary, wyjątkowo luźny bezrękawnik, z dużymi dziurami po bokach, przez co widać było jego żebra. Do tego jeszcze krótkie spodnie z kieszeniami po bokach. Za to na materacu stał talerz z dwoma wielkimi burgerami. Jednego Josh właśnie jadł, a gdy ujrzał, że jego pan się obudził, uśmiechnął się do niego.
 — Hej. Zrobiłem śniadanie.
 Mason ściągnął brwi, widząc posiłek.
 — Burgery? Na śniadanie? — spytał bez przekonania. W jego diecie była porcja świeżych owoców, jogurt i… już.
 — Uhm. Głodny byłem, to tobie też zrobiłem. Dużo boczku jest… — Josh uniósł górę kanapki, pokazując rzeczywiście duże ilości mięsa. — Musimy mieć siłę na spacer.
 — Nie mogę jeść czegoś takiego na śniadanie — Mason burknął, odsuwając talerz. — Zjedz sam — dodał, wstając i przeciągając się.
 — Mason! Przecież jesteśmy na wakacjach, daj spokój… — Josh od razu odłożył swojego burgera na talerz i popatrzył na swojego pana z irytacją. — Zjedz normalne jedzenie, a nie jakiś… koktajl z rzygów…
 Mason skrzywił się.
 — Koktajle z rzygów. Dzięki, kurwa… — warknął i pokręciwszy głową, ruszył do łazienki, aby wziąć szybko prysznic.
 Josh popatrzył za nim, a potem na burgera.
 — Czyli co? Nie zjesz tego…? Zrobiłem dla ciebie… — mruknął i trącił palcem dużą kanapkę.
 Mężczyzna zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na chłopaka ze zrezygnowaniem.
 — Nie prosiłem cię o to. I dobrze wiesz, że mam dietę, która nie jest ode mnie zależna. I nie rób, do cholery, przy tym takiej miny — syknął na koniec, widząc, jak chłopak wygląda.
 Josh wyciągnął ze swojego burgera kawałek bekonu i ugryzł, patrząc smętnie na Masona.
 — Jakiej…?
 — Takiej. — Mason wskazał dłonią na niego. — Smętnej, jakbyś właśnie dowiedział się, że to twój ostatni posiłek.
 Chłopak naburmuszył się lekko i wstał, biorąc przy tym talerz z ich „wspólnym” śniadaniem. Wciągnął jeszcze dyskretnie zapach mężczyzny i ruszył do drzwi.
 — To idę na dół zjeść sam — mruknął.
 Mason fuknął pod nosem.
 — Nie pozwoliłem ci iść. Siadaj na łóżku i czekaj — rozkazał mu i nie upewniając się, czy ten faktycznie posłucha jego polecenia, zamknął się w łazience, aby się umyć po wczorajszej nocy.
 Josh za to zatrzymał się w połowie kroku i spojrzał za nim z jeszcze większą frustracją i irytacją. Gdy tylko zobaczył rano, jaka jest cudna pogoda, miał nadzieję na poranny spacer, a teraz chociaż na śniadanie na łonie natury.
 Wgryzł się w kanapkę i ostatecznie znowu usiadł na łóżku. Po chwili namysłu jednak położył się na boku i podpierając się na łokciu, jadł swoje śniadanie. Nie chciał za bardzo siadać, bo wciąż czuł ten specyficzny dyskomfort w odbycie po wczorajszym seksie.
 Mason na szczęście szybko wyszedł z łazienki. Był w samej bieliźnie i jeszcze z trochę wilgotnymi włosami. Od razu podszedł do Josha. Pogładził go po plecach, aż do jego pośladków. Pochylił się i pocałował go w skroń.
 — Nie bocz się. Uśmiechnij się do mnie.
 Najpierw Josh spojrzał wciąż z lekkim żalem na burgera, którego jadł i który powinien należeć do Masona. A dopiero potem skierował wzrok na swojego pana i przytknął na moment nos do jego podbrzusza, wdychając zapach.
 — Ale zjemy na dworze? — poprosił, mimo że sam już praktycznie kończył.
 — Jak się ładnie do mnie uśmiechniesz — Mason postawił warunek i zabrał dłoń z jego tyłka, wsuwając mu za to palce we włosy.
 Josh spojrzał na niego prosząco, lekko przekręcił głowę, podsuwając ją jeszcze bardziej pod dłoń mężczyzny i uśmiechnął się do niego.
 Mężczyzna prychnął pod nosem z rozbawieniem i poczochrał włosy chłopaka.
 — To wstawaj — rzucił i poszedł założyć chociaż spodnie.
 Po chwili szli już na dół, aby skończyć, w przypadku Josha, albo zjeść śniadanie na tarasie.
 Powitał ich świeży powiew wiatru i bezchmurne niebo. Deski na tarasie były przyjemnie nagrzane, więc kiedy Mason usiadł na fotelu, Josh chętnie zajął miejsce u jego stóp, na posadzce. Oparł się przy tym plecami o jego nogi, lekko zniżając się w dół, by nie siedzieć tak centralnie na pośladkach. Jego warga wciąż była leciutko zaczerwieniona i nabrzmiała po wczorajszym rozgryzieniu, nie wspominając o licznych śladach na skórze.
 Mason zakręcił długą łyżką w swoim szejku z owoców muesli i Bóg wie czego. Wymusił groźbą głodówki, żeby zmienili mu trochę jedzenie, bo na tym, co wcześniej dostawał, nie da się żyć i że sperma jest smaczniejsza.
 Teraz nawet ze spokojnym sumieniem, że go nie zemdli po śniadaniu, zabrał się za nie. Oglądał przy tym widoczki i…
 — Można się do tego przyzwyczaić — rzucił do swojego „pieszczocha”.
 — Hm? — Josh przekręcił głowę, by spojrzeć na niego w górę. Właśnie przeżuwał jeden z ostatnich kawałków bekonu, który wydłubał z burgera. — Do czego?
 — Do tej całej przyrody, szumiącej trawy i… no, ogólnie. — Mason wzruszył ramionami siedząc wygodnie na fotelu i patrząc to na góry, to na chłopaka.
 — No… Jest zajebiście… — Josh aż westchnął głębiej i przełknął, po czym odłożył talerz na bok, na deski. Znowu lekko się obniżył i oparł tył głowy o kolana Masona. — Nie chciałbyś się… wiesz, przeprowadzić?
 Mason skrzywił się. To nie było coś, czego pragnął.
 — Nie. Ty mi byś do reszty zdziczał, potem coś by cię zjadło. Ja bym osiwiał, a potem by przerobili mnie jacyś dzicy na swoją własną wytwórnię leków. Nie. Nie chciałbym się przeprowadzić.
 — Szkoda… — mruknął Josh, chociaż tak naprawdę bardzo cieszył się z mieszkania Masona. Było takie duże… Miał dobrze wyposażoną kuchnię, duży salon, mnóstwo pokoi, luksusowe łazienki, no i siłownię w piwnicach. Brakowało mu jednak ogrodu. — A nie boisz się, że… wiesz, Nowy Jork zostanie oblężony? — dopytał, zapatrując się na piękny, górski widok. Aż go coś w środku ciągnęło, by się wyrwać i pobiec przed siebie, między drzewa.
 — Zawsze jest obawa. Ale wtedy się przeniesiemy gdzieś, gdzie będzie lepsza ochrona, gdzie będziemy bezpieczni według rządu. Albo… przeniesiemy się tu. Eliot będzie robił za obrońcę kobiet, zdrowych i zwierzątek domowych. — Mason zaśmiał się i poczochrał włosy swojego „zwierzątka domowego”. — Daj całusa.
 Josh od razu i bardzo chętnie wygiął się do tyłu, wykręcając głowę na jego nogi, żeby Mason mógł się tylko pochylić i go pocałować. Wpatrzył się przy tym na przystojną twarz swojego pana, jego seksowny zarost i ciemne oczy, których spojrzenie tak go podniecało.
 Po chwili dostał delikatnego, ale czułego całusa.
 — I bądź mi dzisiaj grzeczny. Nie uciekaj, nie rozrabiaj i nie goń motylków, bo cię coś ustrzeli jak mamę Bambiego.
 — Spoko. — Josh uśmiechnął się, rozbawiony tym porównaniem. Wciąż trwał z odchyloną głową, patrząc na swojego pana. — Ale przejdziemy się na spacer, co? I o której ma przyjechać ten ktoś z jedzeniem?
 — Koło południa. Więc jak przyjedzie, to pójdziemy. A na razie możesz mi powiedzieć, jak się czujesz. Brałeś leki?
 — Nie, wezmę po południu — odpowiedział Josh, unosząc się i bez pytania pakując się Masonowi na kolana. Przodem do niego. — I czuję się dobrze. Znaczy… — Przełknął ślinę i oparł podbródek na ramieniu Masona, kiedy już oplótł go ramionami. — Wiesz… czuję jeszcze… wczoraj. Ale tak to spoko.
 Mason ściągnął brwi, zaskoczony bezpośredniością Josha w takich czułościach i tym, że sobie pozwala.
 — Widzę, że sobie poczynasz. Na pewno nie musisz wziąć leków? — Zaśmiał się z jego zachowania, ale objął go w pasie, kiedy tylko odstawił opakowanie po koktajlu śniadaniowym.
 — Nie, nie jeszcze… Jeszcze kilka godzin, nim minie doba od tego, jak wczoraj wziąłem — odmruknął Josh rozleniwionym głosem, wzdychając głęboko. — Jak ty pachniesz… — dodał ciszej, bardziej do siebie, przekręcając lekko głowę i wtulając nos w szyję mężczyzny.
 Ten uśmiechnął się pod nosem.
 — Tak? Jak? — spytał, świadomie go podpuszczając. — I też dla tego zapachu wpakowałeś się na mnie bez pytania?
 — Też. — Chłopak zaśmiał się szczekliwie i dopiero odsunął głowę, by spojrzeć mu w oczy. — No i lubię, jak się przytulamy. Bo jak nie jesteś zły, to… no, tak fajnie jest.
 — Mówisz tak, jakbym zwykle był na ciebie zły. A jestem tylko wtedy, kiedy zasługujesz — Mason prychnął i pogładził go po włosach.
 Josh spuścił wzrok na jego klatkę piersiową i przesunął powoli dłonią po włoskach na niej. Mason był tak seksownie zbudowany.
 — Ale i tak mnie ko… mnie… no… I tak mnie lubisz i chcesz?
 Mason uśmiechnął się pod nosem, widząc, że chłopak nie patrzy na jego twarz. Zzasami był taki słodki… i głupiutki.
 — A jak myślisz?
 Palce jego pupila znowu bardziej nerwowo pogładziły go po torsie, a chłopak oblizał usta i bardzo krótko spojrzał na jego twarz, by znowu spuścić wzrok.
 — Myślę, że tak — rzucił twardo, a przynajmniej miał taką nadzieję.
 Mason zaśmiał się, po czym złapał chłopaka za kark i przyciągnął do siebie.
 — Ale ty jesteś czasem rozkoszny. Jakbyś jeszcze się mnie słuchał. Ech… — westchnął sobie ciężko i sztucznie, gładząc przy okazji ramię Josha. Lubił go, nie oddałby go nikomu i walczyłby o niego. Jednak nie mógł sobie pozwolić, aby chłopak jeszcze bardziej był niegrzeczny. Ktoś go musiał trzymać na wodzy.
 — Dzisiaj będę się słuchał! — zapewnił od razu chłopak, wręcz kręcąc się na jego kolanach na myśl o tym, że będą mogli pójść razem na spacer. Musi tylko rzeczywiście być grzeczny. — Ani razu nie usłyszysz „nie” — dodał i uśmiechnął się do mężczyzny.
 Wcześniej nawet by nie powiedział, że sam fakt braku czterech ścian wokół a bezkres natury tak przyjemnie będzie na niego wpływał. Czuł się bezpiecznie, gdy nie był zamknięty. I tak luźno i wręcz nieco dziko. Ale nie tak negatywnie, jak teraz na ogół pojmuje się na świecie dzikość. Czuł się wręcz oderwany od rzeczywistości.
 — Ty też się staraj, aby nie usłyszeć tego „nie”, Josh — Mason jeszcze go postrofował, po czym, nie czekając na odpowiedź, złapał za włosy i przyciągnął do pocałunku. Długiego z językiem i… aż stawiającego włoski na ciele.
 Joshowi od tego aż się zakręciło w głowie. Przytrzymał się mocno ramion mężczyzny i odpowiedział na pocałunek, chętnie rozchylając usta dla języka Masona. Stęknął przy tym cicho i spróbował bardziej do niego przylgnąć. Och tak…
 Trwało to dość długo, aż w końcu Mason nie poklepał chłopaka po pośladku i nie odsunął od siebie.
 — No, już. I bądź dobrym pupilem, to dostaniesz więcej. Tak?
 Josh najpierw odsapnął i dopiero pokiwał twierdząco głową.
 — Uhm — odpowiedział z uśmiechem i wstał z jego kolan. — Pójdę się odlać. I zrobić ci kawę, jak jest?
 — Zrób. — Mężczyzna jeszcze uszczypnął go w pośladek, chcąc zobaczyć jego reakcję.
 Chłopak zdecydowanie się tego nie spodziewał, bo pisnął cicho i w sekundę później się zarumienił.
 — To… to ja zaraz wrócę — wydusił, pomasował się lekko po uszczypniętym miejscu i szybko ruszył do domu.
 Mason jeszcze obejrzał się za nim i uśmiechnął się radośnie do siebie. Podobały mu się takie atrakcje i widoki. A i powietrze naprawdę było przyjemne. Zamruczał nisko i usadowił się wygodniej na fotelu, grzejąc się na słońcu. Ten wyjazd mógł się okazać nawet przyjemny, jeśli faktycznie Josh będzie grzeczny.

*

— Josh, idziesz?! — Mason krzyknął na chłopaka, samemu już czekając na tarasie.
 Nie zamykał mieszkania. Kto by tu przyszedł na takie odludzie? Na wszelki wypadek też zabrał broń i dodatkową porcję leku.
 — Tak chciałeś, a teraz się wleczesz! — syknął jeszcze, tak naprawdę nie będąc znowu zły. Chciał go trochę podstresować.
 — No idęęę! — jęknął chłopak, zbiegając w skarpetkach ze schodków wiodących na piętro. Miał na głowie ciemnozieloną czapkę z daszkiem, po którą pobiegł do pokoju, gdzie były bagaże. Jeszcze przed tarasem nasunął szybko szare trampki na stopy i dopiero, zasapany, dopadł do Mason. — Już. No już.
 — Bo już się zastanawiałem, czy się nie rozmyśliłeś. — Mason zaśmiał się i zamknął za nim drzwi tarasowe. Od razu po tym ruszył w stronę lasu.
 Mógł mieć cień podejrzenia, że Josh z tą swoją impulsywnością wybiegnie do przodu, by już znaleźć się między drzewami, ale ten o dziwo tylko wcisnął dłonie w swoje krótkie spodenki i starał się trzymać blisko niego. Ciężko było powiedzieć, jaki wysiłek go to kosztowało, ale zdecydowanie z dużym napięciem patrzył na skraj lasu.
 — Myślisz, że kogoś spotkamy? Jakichś turystów albo coś? — zagadał, zerkając krótko na Masona. Nieco w górę, bo ten był od niego wyższy o te cztery-pięć centymetrów.
 — Mam nadzieję, że nie. Chcę spokojny, miły spacer, a nie spotykanie jakichś turystów. Zresztą, kto to mógłby być? Jakiś pan i jego zwierzak? — Uśmiechnął się kątem oka, obserwując napięte ciało Josha. Tak się ekscytował tym spacerem, jakby niewiadomo co to było.
 — No… na przykład, ale niekoniecznie. Mogą to być tacy jak my, mieszkający razem zdrowy i chory — chłopak odpowiedział nieco butnie i zaczepnie w obliczu tej oczywistej sugestii Masona. Równocześnie odetchnął niemalże ekstatycznie, kiedy tylko przeszli przez linię pierwszych drzew i ruszyli w głąb lasu.
 — Przecież to właśnie mówiłem — Mason nie dawał mu spokoju. — I pamiętaj, aby nie znikać mi z oczu.
 — Wiem, wiem — sapnął Josh, rozglądając się żywo wokoło. — Ale tu pachnie, co nie?
 — Lasem — odparł Mason, samemu wdychając świeży, sosnowy zapach. Trochę ziemisty, ale rześki i przyjemny. Ciekawiło go, jak dużo więcej czuje Josh. — A ty? Co? Czujesz zwierza?
 — Trochę — przyznał chłopak, pociągając mocniej nosem. — Ale głównie drzewa i chyba gdzieś blisko jest jakaś rzeczka czy coś — dodał, tylko kawałeczek wychodząc przed Masona. Sięgnął po jakiś długi, grubszy patyk i zaczął z nim iść rytmicznie. Co raz przesuwał nim jakieś listki z drogi.
 Mason uniósł brwi z lekkim podziwem.
 — A wyczułbyś mnie? Jakbym ci się schował, to wiedziałbyś, gdzie jestem? — zaciekawił się, będąc pod pewnym wrażeniem, jak bardzo ta dzikość, która mogła się stać niebezpieczna, przy okazji dawała profity.
 — Pewnie! — Josh zaśmiał się, oglądając się na niego przez ramię. — Nawet ciebie bardziej niż rzeczkę. Znam twój zapach.
 Mason uśmiechnął się dobrotliwie.
 — Naprawdę jesteś jak pies.
 Tym razem Josh zacisnął usta i nieco spłonił się na policzkach. Odwrócił głowę, a jego kosturek znowu wszedł w ruch.
 — Nie jestem psem…
 — Jesteś. Moim. Chodź do mnie — nakazał Mason, zatrzymując się i na razie nie zdradzając, dlaczego go woła.
 Josh obejrzał się na mężczyznę i chwilę się zawahał. Obiecał się słuchać, więc chcąc nie chcąc podszedł do końcu do niego, bawiąc się patykiem.
 — Hm?
 Mason na koniec podciągnął go do siebie za koszulkę i pocałował krótko w usta, uderzając czołem o daszek jego czapki.
 — I tak ma właśnie być — pochwalił go i pogładził po włosach. — A teraz jeszcze mi powiedz, co czujesz.
 — Ale… w sensie zapach? — spytał Josh, przytykając czoło do jego mostka, gdy przesunął czapkę na bok. Wciągnął woń swojego pana, a dopiero potem odsunął się, by znowu rozejrzeć po tym cudnym lesie.
 — Nie tylko. Ogólnie.
 — Czuję się… — Josh odetchnął głęboko, zastanawiając się i równocześnie czerpiąc z bliskości z naturą — cholernie rozluźniony i odstresowany przez to, że nie jesteśmy w mieście, nie ma wojska i w ogóle… I, wiesz… szczęśliwy, że mnie zabrałeś i ze mną poszedłeś na spacer! — dodał żywo, wpatrując się w twarz Masona. — Ale mi wstyd trochę, jak wiesz… tak mówisz, że pies… Ja mogę być, ale… no, chcę, żebyś mnie też lubił za to, że jestem Joshem, a nie, że tylko wykonuję te… komendy…
 Mason z dłońmi w kieszeniach obserwował Josha. Jak stoi, jak mruczy pod nosem, jak uroczo wygląda, pesząc się. Co miał na to poradzić, że uwielbiał się z nim droczyć? Wtedy chłopak zachowywał się tak… tak, że chciało się go zapieścić na śmierć jak małego szczeniaka.
 — Przecież cie lubię — mruknął. — Trzymam cię, wybaczam ci te twoje durne pomysły. Zabrałem cię tu, abyś się pocieszył jak głupi. I myślisz, że co to jest? Josh?
 Chłopak powoli i głęboko wciągnął powietrze do płuc, spozierając na niego z napięciem.
 — Czyli… — zaczął i przełknął ślinę. — Czyli to… dla mnie? Ten wyjazd. Nie tylko dla twojego psa, ale dla mnie-Josha? — upewnił się, ściskając mocniej kosturek.
 Mason przewrócił oczami, lekko zniecierpliwiony.
 — Mam ci to dać na piśmie, abyś załapał? Psa oddaje się do hotelu na wyjazd, a nie zabiera ze sobą. Ba, robi wszystko pod niego. A wystawowym pieskiem bynajmniej nie jesteś. Jesteś tylko niepoprawnie rozbrykanym, czasami słodkim, a czasami wkurwiającym Joshem. I zostaw ten patyk, bo będziesz go jeszcze aportować.
 Josha aż przeszedł zimny dreszcz, więc szybko odrzucił kosturek. Słowa Masona za to wywołały w nim taką falę radości, że nie umiał powstrzymać się przed nagłym wychyleniem się do jego twarzy i polizaniem go psio po policzku. Roześmiał się przy tym i odbiegł kilka kroków do przodu, żeby nie oberwać. Zatrzymał się tam jednak grzecznie i uśmiechnął się do Masona szeroko.
 Mężczyzna skrzywił się od razu i wytarł nadgarstkiem ślinę z polika.
 — Fuj! — jęknął, krzywiąc się, ale widząc szczęśliwą twarz Josha, sam też w końcu się uśmiechnął. — Głupi szczeniak. Uważaj, bo się posikasz z tego szczęścia. — Zaśmiał się i jeszcze potarł policzek, mając wrażenie, że nadal czuje na nim ślinę.
 Josh tylko roześmiał się na jego słowa i zamachał jeszcze, żeby się pospieszył.
 — No chodź! Zobaczymy, co jest dalej.
 Mason pokręcił głową z uśmiechem na twarzy, ale odparł:
 — Już. Tylko nie liż mi twarzy. Co innego możesz, ale nie twarz.
 Josh pokiwał głową pokornie, a kiedy Mason do niego doszedł, ruszył tuż przy jego boku dalej ścieżką w las. Cieszył się i było to po nim doskonale widać, a to też było przyjemne do obserwowania przez jego pana. Josh był czasami takim uroczym promyczkiem w tym wszystkim i teraz Mason naprawdę był zadowolony, że go tu zabrał. Tym bardziej, że chłopak umiał się zachowywać, jeśli chciał. Mogło to być dla niego ciężkie, kiedy widział ten otaczający go bezkres i wręcz ciągnęło go do tego, by się w niego zagłębić, ale zdecydowanie się starał.
 Spojrzał na Masona i po chwili zawahania złapał go pod rękę, przytulając się do jego boku. Ciepło i zapach mężczyzny było takim przyjemnym dodatkowym doznaniem do tego, co czuł wokół. Jeśli z kimkolwiek chciałby dzielić tę wolność i radość, to właśnie ze swoim panem, ciągnąc go w tę leśną głuszę.



Bonus – Dom tymczasowy
 


1 listopada 2013
 

— Dziękuję ci, że przyszedłeś.
 Ksiądz Frank otworzył Masonowi drzwi i wpuścił go do zakrystii. W kościele było dziwnie pusto, chociaż Mason o tej porze w środku tygodnia nie spodziewał się tłumów. Minęli tylko w głównej nawie kościoła dwie sprzątające siostry zakonne. Mimo to Mason wiedział, że nie są sami. Frank w końcu opiekował się nie tylko wiernymi, ale też chorymi, których nie było stać na lekarstwo. I właśnie to ich dotyczyło jego zaproszenie.
 — Mhm, jasne. O co chodzi? — Młodszy zdrowy spytał wprost, nadal trzymajac dłonie w kieszeniach. Nie chciał przyjeżdżać, ale ksiądz Frank był jego jednym z niewielu przyjaciół i ludzi, którym ufał. Nie mógł więc odmówić. Poza tym miał wobec niego wieczny dług wdzięczności, że zajął się Joshem, kiedy ten tego potrzebował.
 Frank wskazał Masonowi drewniane, proste krzesło stojące przy równie prostym stole pod kamienną ścianą. Sam zajął miejsce obok i dość nerwowo potarł swoje suche, ale duże i męskie dłonie o siebie.
 — Wiesz, że staram się pomagać tym nieszczęśnikom, których porzuciły rodziny, przyjaciele czy zwyczajnie ludzie nie zwracają uwagi na ich nieszczęście. I wiesz, że sam jeden nie zawsze jestem w stanie zapewnić im bezpieczeństwo. Tym bardziej, kiedy nie podaję im lekarstwa codziennie, bo zwyczajnie mnie nie stać… — zaczął ciężkim, zatroskanym tonem, co było mocno wyczuwalne. Zwykle był mężczyzną bardzo konkretnym i wyglądającym na pewnego siebie. Jego zarost i zgolona na zero głowa tylko dodawały mu powagi.
 — Wiem. — Mason skinął głową, opierając się o oparcie krzesła i wyglądając, jakby zlewał swojego rozmówce przez swoją postawę. Na szczęście ten wiedział, że jest inaczej. — Ale do czego dążysz? Potrzebujesz pieniędzy?
 — Nie… To znaczy tak, potrzebuję, a raczej moi podopieczni, ale nie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Chodzi mi o to, że… jesteś jednym z nielicznych, zaufanych znajomych, którzy potrafią zająć się kimś, kto jest… w swoim dość krytycznym stanie. — Na usta księdza wpłynął dość smutny uśmiech. Wciąż pamiętał, w jakim stanie był Josh, kiedy oddawał go Masonowi. A przecież kiedy ostatnio go zobaczył, wyglądał naprawdę dobrze. Dało się go kontrolować. — Więc chciałbym poprosić cię o przysługę. Wyjeżdżam na kilka dni i nie mam komu oddać pod opiekę czwórkę chorych.
 Młody mężczyzna ściągnął od razu brwi w srogiej minie i wyprostował się. Popatrzył jeszcze na duchownego chwilę i oparł się w końcu o dzielący ich stolik.
 — Słucham? — spytał tonem sugerującym, aby jego rozmówca żartował.
 — Proszę cię, byś wziął czwórkę moich podopiecznych i dał im schronienie na maksimum tydzień. Dam ci dla nich lekarstwo i to jedyne, o co cię proszę. Kiedyś na pewno się odwdzięczę — głos Franka był poważny.
 Mason fuknął i kręcąc głową z niedowierzaniem, opadł do tyłu na oparcie krzesła.
 — Odwdzięczysz? — fuknął i znowu pokręcił głową. — Czwórkę? I takich dzikich? — upewnił się, nie mogąc uwierzyć, w co Frank go pakował. Ale już wiedział, że nie odmówi.
 — Nie do końca. Są w lepszym stanie niż Josh, kiedy go brałeś. Oczywiście, jak to chorzy, którzy nie dostają leku odpowiednio często, potrafią być bardzo impulsywni, ale rozumieją, co się do nich mówi. Jeden wyjątkowo silnie walczy z wirusem. Był bardzo zdolnym profesorem fizyki i łatwo do niego dotrzeć — Frank od razu wyjaśnił z większym zapałem. Brzmiał trochę tak, jakby mówił o swoich uczniach, z których był bardzo dumny.
 Mason warknął pod nosem jakieś przekleństwo.
 — Byle nie był zbyt silny i rozumny — fuknął, po czym przeczesał włosy palcami. Ściągnął gumkę i poprawił kucyk. — Kiedy niby chcesz, abym ich zabrał? — spytał, już przechodząc do konkretów. Nie było opcji, aby się wywinął, więc po co miał marnować czas?
 — Wybacz, że to tak szybko, ale wyjeżdżam wieczorem, więc jeśli masz czas, oddałbym ci ich teraz albo podrzucił za jakieś dwie, trzy godziny?
 — Nie mam czym ich zabrać. Jestem zwykłym samochodem z kierowcą, możesz ich przywieść, a ja im przygotuję… coś. W ogóle, w jakim są dokładnie stanie? Mam na coś być przygotowanym poza tym, że pójdzie mi więcej zastrzyków?
 — Mówiłem, że leki ci dam. Dostaniesz trójkę mężczyzn i jedną dziewczynę. Ten profesor jest najstarszy, ma prawie czterdzieści lat. Stan… — Frank westchnął i przesunął dłonią po swojej gładkiej głowie. — Są dość mocno pobudzeni, ale z twoim animuszem powinieneś móc ich kontrolować. Ale jak możesz, unikaj z nimi nadmiernego kontaktu, najlepiej daj im jakieś osobne pokoje.
 — Wiesz, że możesz pieprzyć się z tymi swoimi lekami? Jeszcze mnie stać. Przywieź ich tylko już przyćpanych, jak możesz, albo chociaż zwiąż im ręce. Nie chcę problemów — Mason fuknął i wstał od stolika. — Coś jeszcze?
 Ksiądz też się uniósł i wyciągnął dłoń do mężczyzny.
 — Nie, to wszystko. Dziękuję ci, synu. I życz ode mnie Joshowi wszystkiego dobrego.
 — Mhm, jasne. Sam ich przywieziesz, czy nie robić mu nadziei, że chociaż się przywita? — odparł, ściskając dużą dłoń mężczyzny. Jakby nie wiedział, że ten jest księdzem, to mniej by mu ufał w kwestii tego, jak i w jakim celu przetrzymuje chorych.
 — Niestety, nie ma za bardzo jak się do was pofatygować, więc jedynie mogę przesłać dobre słowo. — Mężczyzna uśmiechnął się słabo. — Każę przywieźć tę czwórkę około siódmej wieczór, jeśli ci to nie wadzi.
 — Nie, będę gotowy. To miłego urlopu — Mason dodał z lekką kpiną w głosie i ostatni raz pożegnał się z duchownym, nim wyszedł z kościoła.

*

Josh wyszedł z łazienki po wyjątkowo długiej kąpieli. Miał przez to wrażenie, że jego skóra jest dziwnie miękka, ale przyjemna w dotyku. Ubrał się w kremowy, dość ciepły szlafrok i klapki, kiedy zbiegał truchtem ze schodków, by poszukać w kuchni czegoś do jedzenia. Ciekaw był też, czy Mason już wrócił do domu.
 — Dobrze, rozumiem, już idę po Annę i Eliota, aby przygotować pokoje — Robert, służący i lokaj pana tego domu, mówił gorliwie, stojąc przed nim.
 Mason skinął głową krótko i jeszcze warknął na starszego mężczyznę.
 — Tylko się pospieszcie, mają być o siódmej.
 — Oczywiście, proszę pana — przytaknął Robert i zniknął w mgnieniu oka, jak na lokaja przystało.
 Josh, który usłyszał ten strzępek rozmowy, wychodząc na korytarz na parterze, od razu bardziej się tym zainteresował. Dotarł szybko do swojego pana i uśmiechnął do niego.
 — Hej. Co tam?
 Mason spojrzał na niego z góry i poczochrał mu włosy, łapiąc je po chwili.
 — Ładnie pachniesz, to coś nowego? — spytał, przyciągając chłopaka do siebie i kiedy jedną dłonią go trzymał z tyłu głowy, drugą wsunął między poły szlafroka. Poniżej paska.
 Chłopak najpierw zesztywniał, a potem poczuł gorąco rozlewające mu się po ciele od palców u stóp aż po uszy.
 — Nie wiem, to Anna kupowała… Podoba ci się? — dopytał, jakby chwilę temu Mason nie powiedział, że ładnie pachnie. Lubił słuchać pochwał. I delikatnie, dosłownie o kilka centymetrów, zbliżył się do mężczyzny.
 — Mhm, przecież mówię — odparł jego pan i dosięgnął palcami pod jądra Josha. Poważył je w dłoniach, czując jakie są ciepłe i miłe w dotyku. — I będziemy mieć gości, więc będziesz grzeczny, prawda?
 — Gości? — Josh ściągnął lekko brwi, znowu sztywniejąc. — Kogo? — dopytał i poruszył biodrami, jakby chciał się dopasować do dłoni Masona. Była taka… duża i seksowna.
 — Od Franka, jego podopiecznych. Takich jak ty, więc liczę, że chociaż mój rezydent nie przysporzy mi problemów — Mason zamruczał, pochylając się do ucha Josha.
 Nadal stali na środku holu, a mężczyzna coraz żywiej ugniatał jądra w swojej dłoni. To było dla Josha zarówno bardzo, bardzo ekscytujące, jak i niepokojące. Wiedział, że wszyscy domownicy są w domu, więc złapał za skraj koszuli Masona i poprosił:
 — A możemy… do sypialni? Kiedy ci goście przyjdą? Będą też tacy… jak ja? — zapytał, nie chcąc dokładnie sprecyzować. Wiedział, kogo ksiądz Frank trzymał. Nie byli to spokojni chorzy, którzy byli w stanie żyć na własny rachunek.
 — Ponoć nie będą takimi beznadziejnymi przypadkami jak ty, ale że poradziłem sobie z tobą, to myśli, że i z nimi sobie poradzę. Dlatego masz się słuchać, aby mieli przykład — rozkazał, ale nie odniósł się do uwagi o sypialni. Tylko lekko wykręcił głowę chłopaka do tyłu i liznął go po szyi. Jednocześnie objął całą dłonią mosznę i ścisnął, ciągnąc ją w dół.
 Z ust chłopaka od razu wydobyło się krótkie sapnięcie, a jego palce mocniej zacisnęły się na ubraniu pana domu.
 — Mason — jęknął już zarumieniony Josh, przestępując z nogi na nogę. — Ktoś zobaczy…
 — Jesteś przecież ubrany. Nic nie widać. — Mężczyzna zaśmiał się, a w jego słowach było dużo prawdy. Tylko on trzymał dłoń pod szlafrokiem, ale nic się przez to nie odsłaniało. Cokolwiek by ktoś sobie wyobrażał, to… tylko wyobrażał.
 To jednak było małe pocieszenie dla Josha, który sukcesywnie sztywniał, a wiedział, że pod szlafrokiem potem wzwód mógł dość wyraźnie odstawać.
 — Ale będzie… Bo mi staje — szepnął, rozglądając się gorączkowo. Nie śmiał jednak cofnąć się od Masona. Po pierwsze, bo wiedział, że to do niego należała decyzja, kiedy zakończyć tę grę. A po drugie, bo… dziwnie na swój sposób podniecała go ta sytuacja. Czuł się jak perwers… a i sprzeczne uczucia, które się w nim kotłowały, a głównie wstyd i żądza, robiły mu mętlik w głowie.
 Mason spojrzał w dół na krocze swojego podopiecznego i uśmiechnął się z zadowoleniem wypisanym na twarzy.
 — Szybko — zamruczał i przesunął nosem po szyi chłopaka. — Będziesz grzeczny?
 Josh od razu pokiwał głową.
 — Tak. Będę, zobaczysz. Tylko żeby oni też byli — dodał, żeby zawczasu się usprawiedliwić. W końcu sam wiedział, że zachowuje się niekiedy porywczo, a nie chciał, żeby było tylko na niego, jeśli któryś z chorych zacznie się dziwnie zachowywać.
 — Tego nie mogę zagwarantować, więc musisz się starać, Josh — Mason podkreślił jeszcze jego imię i pogładził go nie tylko po jądrach, ale i penisie.
 Gdzieś w oddali, przy schodach mignął mu Eliot z Anną, ale nie zamierzał mówić o tym Joshowi, skoro on był do nich tyłem.
 Chłopak cicho zaskamlał i znowu pokiwał głową, niemalże przyciskając się do klatki piersiowej swojego pana.
 — Będę… Mason… Bo on nie opadnie — jęknął błagalnie.
 — A chcesz, żeby opadł?
 Josh zaczerwienił się i zerknął na twarz swojego pana. Chwilę walczył ze sobą, po czym pokręcił głową przecząco.
 Mason uśmiechnął się pod nosem jak zwycięzca. Miał jednak zobowiązania. Zerknął na zegarek na ręku i dopiero cmoknął Josha w policzek.
 — To idź do sypialni i się przygotuj. Zaraz przyjdę.
 Chłopak odetchnął i puściwszy koszulę Masona, mocniej związał poły swojego szlafroka. Jego czerwone policzki zabawnie kontrastowały z kremowym materiałem.
 — Przyjdź szybko — poprosił i dosłownie pobiegł do sypialni, szczęśliwy, że nikt tego nie widzi, bo jego penis w pełnej erekcji dyndał przy tym na boki.
 Mason oblizał się łakomie i jeszcze poprawił swoje czarne ubrania, nim ruszył pospiesznie na piętro, gdzie jego służba przygotowywała cztery oddzielne pokoje dla chorych, których człowiek księdza Franka miał przywieźć za dwie godziny. Miał mało czasu, ale ci mieli też nie mało do roboty. W pokoju mogły zostać tylko materace z pościelą bez poszew, a okna trzeba było zaryglować. Dobrze i staranie. I przy tym mogło zejść najwięcej czasu. A on jeszcze musiał przerżnąć Josha…

*

Eliot wiedział, że jak Mason zniknie mu w sypialni, to go już nie dorwie. Jego pan w końcu miał to do siebie, że gdy był zajęty Joshem, to potrafił się wyjątkowo mocno zdenerwować, kiedy mu się przeszkodziło. A Eliot głupi nie był i wiedział, że najmłodszy z domowników zostanie zaraz przerżnięty.
 — Panie Awordz! — zawołał dość głośno, truchtem podążając za Masonem, który już szedł do swojego pokoju. — Chciałem zapytać jeszcze o rozkazy na jutro. Bo jak pan wyjdzie znowu z rana, to nie chciałbym potem niepokoić, jakby… jakby trzeba było coś z tymi ludźmi zrobić.
 — Nic z nimi nie trzeba będzie robić. Mają być zamknięci w swoich pokojach, aż nie wrócę. Rano dostaną śniadanie i możecie się martwić dopiero, kiedy któryś wyważy drzwi. Wtedy w szafce u mnie w pokoju koło łóżka jest broń z antybiotykiem. Zresztą, Robert nie wie? — fuknął na większego od siebie o dobrą głowę mężczyznę.
 Ten ze spokojem pokiwał głową, stojąc przy Masonie dość sztywno. Nie dlatego, że był zestresowany. Zwyczajnie jego postawa zawsze była napięta, możliwe, że przez wyuczenie w wojsku.
 — Wie, jednak wiem, że nuda działa na chorych równie mocno jak szturchanie patykiem. Jak zacznie im, za przeproszeniem, odpierdalać, wolałbym wiedzieć, czy mam prawo ich związać i zakneblować, proszę pana.
 — Masz, ale lepiej nie tak, aby sobie coś zrobili. Wolałbym nie znaleźć trupa, kiedy wrócę, jak jakiś dzikus się udusi, szarpiąc, związany jak baleron. Prędzej go skop, aby się nie mógł ruszać — odparł całkiem poważnie. — Zresztą, nie będzie mnie aż tak długo. Staraj się być rozsądnym i słuchaj Roberta. Ja do was przyjdę, jak przyjadą, więc nie zawracaj mi teraz dupy — syknął i nie czekając, aż były wojskowy coś doda, sam się oddalił, aby zobaczyć, czy Josh faktycznie się przygotował. Nie miał ochoty słuchać problemów Eliota, kiedy na samą myśl o mięciutkiej, rozciągniętej i gorącej dziurce Josha czuł rosnące podniecenie. Wolał pościskać jędrne pośladki, niż rozmawiać o tych chorych.
 Kiedy tylko wszedł do swojego pokoju, ujrzał pustkę. Gdyby nie zapalona lampka przy łóżku i lekko pomięta pościel, mógłby pomyśleć, że Josha nie ma. Z wieży jednak płynęła jakaś skoczna muzyka, a po chwili z łazienki wyszedł jego pupil. Był nagi, lekko zaróżowiony na twarzy i klatce piersiowej. Dodatkowo Mason dałby sobie rękę uciąć, że chłopak robił coś z sutkami, bo były uroczo zaczerwienione i sztywne. Podobnie zresztą jak jego penis.
 — Jesteś. — Josh uśmiechnął się do niego szeroko, jakby nie widzieli się pół dnia.
 Mason jeszcze zamknął za sobą drzwi na zamek i dopiero odpowiedział chłopakowi uśmiechem.
 — No, jestem. A ty jesteś przygotowany, aby się jebać mocno na podłodze?
 Po Joshu nie było widać już tego skrępowania, które okazywał na korytarzu. Wręcz przeciwnie. Od razu odwrócił się tyłem do Masona i zadarł tyłek, by się pochwalić tym, co zrobił. I teraz mężczyzna widział, że z jego dupci wystaje czarna rączka od buttpluga. Do tego pomiędzy pośladkami było wyraźnie wilgotno.
 — Mhm… Nie wiedziałem, kiedy wrócisz… A chciałem być rozluźniony — Josh szybko się wytłumaczył, oglądając się na mężczyznę z napięciem.
 Ten przełknął ciężko ślinę. Podszedł do chłopaka w dwóch krokach, objął go w talii jedną dłonią, a drugą położył pod jego wejściem, na wilgotnym kroczu. Palcami dotykał nasady jąder.
 — Postarałeś się. Na tyle, że nie wiem, czy chcę go z ciebie wyciągać.
 — Ale ja wolę twojego kutasa — odpowiedział Josh na wydechu, łasząc się do jego dłoni. Wręcz sięgnął tam własną i przycisnął palce mężczyzny do swojego krocza.
 Mason zamruczał nisko na takie zachowaniem. Podobało mu się. Wybitnie mu się podobało.
 — Chyba, że na trochę. I potem znowu go włożę… Co ty na to? — spytał, trąc o ciało pod palcami. — Gorąca z ciebie suka.
 Josh ciężko przełknął ślinę. Czuł się tak niezdrowo nakręcony! Do tego Mason za jego plecami przywodził mu na myśl drapieżnika, który pochwycił go w swoje szpony. Co z tego, że sam się w nie z ochotą wpakował? Podniecała go jego władczość. Chciał… Chciał być jego suką.
 — Tak, tak… Tylko najpierw twój kutas — niemalże błagał o niego, wiedząc, że jego pana to podniecało.
 — Tak bardzo go chcesz… — Mason westchnął zgodnie z przypuszczeniami chłopaka. Nakręcał się, chciał dominować i widzieć, jak Josh jest jego. Cały i bezsprzecznie. — To go na pewno z radością przywitasz — zawarczał i zabrał rękę z tyłka Josha, na jego ręce. Wykręcił mu je i podcinając mu nogi, sprowadził na kolana. Aż huknęło, a w kolejnej chwili Josh miał twarz przyciśniętą do rozporka spodni swojego pana.
 Jego zielone oczy były szeroko otwarte, a usta gwałtownie łapały powietrze. Te nagłe i agresywne gesty Masona były czasem tak niespodziewane, że wręcz za nim nie nadążał! Serce podskoczyło mu do gardła, w następnej chwili już pompując krew do krocza w zawrotnej szybkości.
 — O kurwa — wydusił niemądrze i dość niezrozumiale, bo już ocierał się policzkiem o wypukłość w spodniach Masona, a ta dzięki temu się powiększyła.
 — To nie trać czasu — syknął pan domu i chwycił Josha za tył głowy, napierając mu na policzek swoim pakunkiem. Niby się spieszył, ale uwielbiał, jak Josh mu ssał. Jak brał go głęboko do ust. Nie umiał sobie odpuścić.
 Na szczęście wiedział, że i chłopak to uwielbiał. Widać to było w jego zaangażowaniu, szczególnie teraz, kiedy wręcz drżącymi palcami zaczął rozpinać mu spodnie, jakby od tego zależało jego życie. A gdy tylko wydobył z bielizny penisa mężczyzny, zerknął w górę, na jego twarz i od razu wsunął go sobie głęboko do gardła. Niezrozumiale przy tym zamruczał, jakby z ulgą, że wreszcie poczuł jego smak.
 — Dobrze… — wydobyło się mrukliwie z gardła mężczyzny, który czując przyjemne ciepło, odchylił na chwilę głowę do tyłu. Przesunął też chciwie palcami pomiędzy włosami chłopaka, chwilę pozwalając mu samemu go pieścić… aż w końcu pchnął mocno biodrami w przód.
 Josh od razu charknął niekontrolowanie i cofnął głowę gwałtownie, czując, jak nagle łzy nabiegły mu do oczu.
 Mężczyzna, któremu ciągnął, warknął i mocniej zacisnął palce na włosach chłopaka. Przyciągnął go z powrotem, aż Josh naparł nosem na jego podbrzusze. Chłopak od razu mocniej, wręcz boleśnie mocno zacisnął powieki, a łzy wypłynęły mu z kącików oczu na policzki. Język niekontrolowanie naciskał w górę, jakby usiłował przełknął członek boleśnie wciśnięty w jego gardło. Charczące dźwięki dodatkowo wydobywały się z jego ust, a Josh złapał się spodni swojego pana gorączkowo.
 Mason jeszcze zaburczał, samemu marszcząc nos. Czuł ciarki przechodzące mu przez kręgosłup, kiedy chłopak tak go ścisnął. Jego wilgotne od łez policzki na swój sposób też go podniecały.
 Odsunął w końcu swoje biodra, aby pozwolić mu na oddech i aby zerknąć między nogi Josha na stan jego penisa, który był uroczo przyozdobiony medalikiem.
 Zobaczył, że ten jest wyraźnie ciemniejszy od reszty ciała i maleńka kropelka zbiera mu się na czubku. Widział to jednak tylko przez chwilę, bo Josh dosłownie opadł na posadzkę, podpierając się o nią jedną dłonią, a drugą zasłonił sobie usta, gdy zaczął kaszleć. Gdy znowu uniósł na Masona wzrok, jego oczy były mocno wilgotne, a cała twarz czerwona z wysiłku.
 — Co? — fuknął Mason, świadomie prowokując chłopaka. — Wyszedłeś z wprawy? Czyżbyś musiał potrenować?
 — Nie! — Josh odpowiedział mocno zachrypniętym głosem i szybko uniósł się z powrotem na kolana. — Nie wyszedłem z wprawy, umiem ciągnąć — dodał, wychylając się do członka mężczyzny i liżąc jego penisa z oddaniem. Chciał mu pokazać, że jest gotowy wziąć go znowu, całego, ale potrzebował chociaż minuty oddechu. Gardło go bolało, a nie spodziewał się, że Mason tak brutalnie w niego wejdzie. Ale umiał się przyzwyczaić!
 — Umiesz? — Mason spytał z powątpiewaniem, a perwersyjna myśl wykwita mu w głowie — Umiesz dużo zmieścić do tej swojej gęby?
 — Tak! Całego twojego chuja — odpowiedział Josh z pewnością w głosie i chwycił go w dłoń, by pobudzić go tak i ustawić odpowiednio. Sam klęknął wygodniej i popatrzył na tego dużego penisa. Pachniał tak intensywnie, męsko i podniecająco, że Josh aż czuł łaskotanie w tyłku na samą myśl o wypełnieniu nim.
 Mężczyzna uśmiechnął się do siebie i poczekał, aż Josh faktycznie go połknie. Lubił widzieć jego szklące się oczy, kiedy powstrzymywał odruch wymiotny, biorąc go jak najgłębiej. Do tego jego gardło się tak zaciskało.
 Widział z góry, jak wargi Josha powoli obejmują jego główkę, a potem jak członek wsuwa się coraz głębiej. Chłopak robił to ostrożnie, powoli, ale nie zatrzymywał się. Dodatkowo wręcz masował penisa językiem od spodu. Dopiero gdzieś za połową miał kryzys i lekko zacharczał, ale nie wycofał się. Zamknął tylko oczy i przeczekał nieprzyjemny odruch, nim wreszcie zetknął się nosem z podbrzuszem swojego pana. I trwał tak nieruchomo, czekając na pochwalny komentarz. Zamiast tego poczuł, jak mężczyzna gładzi go policzku i przesuwa palce aż na jego gardło. Jak go po nim masuje, drugą dłonią trzymajac go silnie za tył głowy, aby się nie odsunął.
 Tym razem Josh aż tak się nie dusił, bo trwał nieruchomo i starał się opanować to dziwne naciąganie. Jego palce jednak ściskały mocno spodnie mężczyzny, a chłopak spróbował delikatnie poruszyć głową. Chociaż trochę, by wyczuć, czy Mason będzie go tak trzymał, póki nie zrobi mu się ciemno przed oczami. W końcu ten kawał mięcha, który miał w gardle, skutecznie blokował mu powietrze.
 I po pierwszej próbie ruszenia Mason przycisnął go znowu mocno do siebie. Josh już wiedział, że z własnej woli się nie odsunie.
 — Ślicznie… — zamruczał jego pan dość niespodziewanie i kiedy chłopak myślał, że ten dłużej zabawi się tak jego kosztem, biodra odsunęły się od jego twarzy, a mężczyzna chwycił penisa i tylko otarł go ze zbędnej śliny o policzki swojego pupila.
 Josh szybko wziął głębszy oddech i nie zważając na to, że ten seksowny, duży penis trze o jego policzek, uniósł na Masona wzrok i uśmiechnął się z dumą.
 — Mówiłem! — wydyszał i wręcz mimowolnie wysunął język, by liznąć bok penisa.
 Mason też uśmiechnął się kącikiem ust.
 — To zrobimy jeszcze jeden test — zamruczał nisko i pochylił się do niego. Pchnął go w dół. — Wystaw się.
 Josh od razu stężał, czując, że wreszcie nadchodzi czas na meritum. Oblizał swoje zaczerwienione usta i przekręcił się na podłodze na brzuch. Dłonie podparł o podłogę, tuż przy twarzy, którą położył się na deskach i lekko zadarł tyłek. Tak, by widać było plastik wystający z jego wilgotnej dziurki.
 Mason właśnie do niej się pochylił. Ścisnął jeszcze w dłoni pośladki chłopaka, zostawiając na nich na ułamki sekund białe ślady. Po tym sięgnął do pluga i wpierw pokręcił nim w górę i w dół, aby chłopak lepiej go poczuł i trochę pokwilił.
 Josh od razu poruszył się na podłodze, a jego pośladki zareagowały kompulsywnym ściskaniem.
 — Mmnnn… nnn… — wydobyło się z jego ust i wręcz zadarł mocniej biodra, nadstawiając się jak kotka w rui.
 Mason uśmiechnął się pod nosem i pooglądał go, po czym wyciągnął pluga, nieznośnie wolno. Tak, aby dobrze widzieć, jak mięśnie zwieracza się na nim zaciskają i rozluźniają w węższych miejscach pluga.
 — Maso… o kurrrw… — Josh zaskamlał i szarpnął biodrami w przód, a zabawka całkowicie opuściła jego ciało. Rozległ się przy tym specyficzny dźwięk, a chłopak od razu zaczął ocierać się penisem o podłogę we wręcz gorączkowych ruchach.
 — Za szybko — skarcił go starszy mężczyzna i nadal trzymając pluga w dłoni, przysunął go do twarzy Josha. — Dlatego coś jeszcze sprawdzimy, mój lachociągu — zawarczał nisko, mocno podniecony. — Liż.
 Na twarzy Josha pojawiły się jeszcze mocniejsze wypieki i w tym momencie zaczął całym sercem dziękować Annie, że kupowała mu bezbarwny, bezzapachowy i bezsmakowy lubrykant. No i wcześniej zrobił sobie lewatywę z przeświadczeniem, że wieczorem może mieć seks, więc nie czuł zbyt wielkich oporów, aby wykonać rozkaz. Poza wstydem oczywiście, ale już się przyzwyczaił, że było to typowe przy seksie z Masonem. Ten zawsze wymyślił coś, co go zaskoczyło i coraz bardziej naginało jego granice.
 — Na… na pewno? — wydusił, już delikatnie wychylając głowę do pluga.
 — A co? Nie jest czysty? Nie zadbałeś, aby twoja dupa była dla mnie śliska i czyściutka? — spytał, a chłopak poczuł, jak bardziej się do niego przysuwa, ocierając się penisem i zamkiem spodni o jego tyłek. To wszystko wprawiało jego ciało w drżenie, a główka sztywnego penisa ocierająca się o chłodną podłogę dawała wręcz nieznośne wrażenie. Chciał więcej, mocniej i intensywniej!
 — Nie, jestem czysty — odpowiedział szybko i już bez ociągania polizał wilgotną zabawkę, którą chwilę temu miał w sobie. Była jeszcze ciepła, a do tego śliska.
 — I bardzo dobrze. Traktuj tego pluga, jakby był moim chujem. Ma zostać ciepły i śliski, nim wróci do twojej dupy — rozkazał Mason i w jednej dłoni trzymając zabawkę, drugą nakierował swojego penisa na rozluźnione nią wejście.
 Josh odruchowo chciał się obejrzeć, ale opanował się w ostatniej chwili i tylko zamruczał niewyraźnie, biorąc całego pluga do ust. Dosłownie się nim zakneblował i mógł go tak trzymać wargami w najwęższym miejscu, bo nie był na tyle długi, by go dławił. Jakoś perwersyjnie podniecało go to, że chwilę temu był tym zapięty od tyłu, a teraz miał to w ustach.
 Odetchnął głęboko przez nos i klęknął szerzej, by jego wilgotne wejście łatwiej przyjęło członek Masona.
 Mężczyzna jeszcze chwilę poczekał, ale widząc, że Josh dzielnie trzyma pluga w ustach, przystawił się do jego wejścia. Złapał go pewnie za biodra, kiedy tylko wcisnął w jego wejście żołądź i pchnął, wsuwając się prawie w całości. Stęknął przy tym nisko i gardłowo.
 Josh bardzo niezrozumiale zapiszczał na plugu, a jego palce przesunęły się chaotycznie po podłodze. Opuścił biodra nieco w dół, by chociaż czubkiem penisa dotknąć podłogi, bo to nagłe rozepchanie i tarcie o prostatę sprawiło, że jego ciało zadrżało z podniecenia. Uwielbiał być taki pełny i brany! Pełny z obu stron, chociaż w ustach niestety nie miał prawdziwego penisa.
 Mason zaburczał nisko i jeszcze przesunął palcami mocno po bokach, udach chłopaka i zaczął się wbijać w niego w szybkim tempie. Miał ochotę na mocne rżnięcie na podłodze, a że Josh był zakneblowany, to odczuwał przyjemną satysfakcję z dominacji nad nim.
 Chłopak definitywnie nie był cicho. Każde dopchnięcie bioder Masona do jego pośladków nie tylko wywoływało plaskanie, ale i rytmicznie z ust Josha pobrzmiewało skomlenie. Jego pupil to zaciskał powieki, to znowu szerzej je otwierał, gdy jego pan zmieniał tempo, które nie było nawet przez chwilę wolne. Mason dawał mu niezłą szkołę, samemu pokrywając się kropelkami potu. I jak jakieś durne ćwiczenie na siłowni mogło być lepsze dla jego kondycji od szybkiego jebania seksownego chłopaka?
 — Mmmm… kurwa… Wypnij się! — zasyczał i strzelił otwartą dłonią pośladek pupila aż się przykleiła.
 Josh od razu głośniej pisnął i zacisnął zęby na zabawce. Z trudem wygiął kręgosłup, aby jego tyłek uniósł się wyżej. Swoją pozycją wręcz błagał o mocne rżnięcie.
 Mason przesunął władczo dłoń po jego plecach, na moment zaciskając palce na jego szyi. Szybko ją jednak cofnął, przesuwając paznokciami po wilgotnej skórze. Szarpnął z niskim stęknięciem biodra do siebie i patrząc z upodobaniem na ciało pod sobą, pchnął kilka ostatnich razy mocno i ostro, aby z niskim burczeniem spuścić się do tyłka Josha.
 Chłopak przymknął z lubością powieki, ale sam jeszcze nie skończył, więc wręcz gorączkowo próbował jeszcze wykorzystać Masona. Zaczął szybko i żywo ruszać biodrami w przód i w tył, bujając się na jego członku, a jego własny dyndał mu między nogami. Och, jeszcze chwila, tylko chwila!
 Mason uśmiechnął się pod nosem i tylko położył dłoń na wysokości kości ogonowej chłopaka. Nie ruszał się, uspokajając oddech. Rozkoszował się widokiem prężącego się ciała.
 Josh wręcz falował na podłodze, posapując z wysiłkiem. Jego skóra była zroszona kropelkami potu, a pośladki i uda co raz drżały mocniej. Aż w końcu chłopak wyprężył się mocno i bez dotykania swojego penisa nagle doszedł. Pisnął przy tym i zadrżał, czując wyjątkowo mocny orgazm.
 Mason sięgnął pod niego i pomasował penisa, wyciskając z niego jeszcze resztki spermy. Po tym, nadal nie wysuwając się z niego, sięgnął po pluga w ustach chłopaka.
 — Puść — rozkazał mu. Zabrał zabawkę i przesunął nią po plamie z nasienia Josha. Dopiero po tym „naznaczeniu” wysunął się z rozruchanego tyłeczka i pilnując, aby jak najmniej wypłynęło, zamienił swojego penisa z zabawką.
 Josh rozchylił szerzej usta i obejrzał się na Masona z silnymi wypiekami na twarzy. Oddychał ciężko, a jego zwieracz zacisnął się wokół pluga mocno. Chłopak jakoś tak odruchowo złączył nogi i zacisnął uda.
 — I… i co z nim teraz?
 — Zostanie do następnego razu — odparł jego pan i poklepał pośladki przed sobą, aby bardziej się zacisnęły. Lubił ten widok.
 Josh za to odwrócił się na podłodze pod Masonem, patrząc na niego uległym spojrzeniem. Oblizał usta, dziwnie się czując, tak napełniony po seksie. I nie był pewien, co Mason miał na myśli, mówiąc „do następnego razu”. W końcu, skoro mieli przyjść goście, to następny raz mógł mieć miejsce… już po ich przybyciu. A czułby się dziwnie, wychodząc z plugiem w tyłku, przy Annie, Eliocie i Robercie, a co dopiero przy gościach! Co, jakby mu penis stanął od poruszania się zabawki w jego tyłku?
 — Mason, a… Bo ja bym chciał ich zobaczyć — zaczął niewyraźnie. Był ciekaw gości, ale nie chciał wychodzić w takim stanie.
 Mężczyzna ściągnął brwi, zaciekawiony tym, co Josh powiedział. Albo tak tylko wyglądał, a w duchu się z niego śmiał. Podniósł się jednak tylko i przeciągnął po dobrym seksie.
 — To jaki problem? Możesz się nawet ubrać, ale nie wiem, czy będą zbyt rozmowni. Są dość… wyposzczeni z leku.
 Chłopak przełknął ślinę i uniósł się również.
 — Trudno… Może będzie się dało trochę pogadać — rzucił z nadzieją i szybko podszedł do swojego szlafroka, który wcześniej przewiesił przez oparcie fotela. Zarzucił go na ramiona, czując się naprawdę dziwnie pełny. A do tego świadomość, że plug utrzymywał w nim nasienie Masona… Dziwnie go to kręciło.
 — Może, chociaż nie na siłę. Nie chcę, by jakiś dziki się na ciebie rzucił — mężczyzna ostrzegł swojego pupila i ruszył w stronę łazienki, aby się umyć i przebrać. — Trzymaj się więc w bezpiecznej odległości przynajmniej dziś. Bo mogą mieć tak jak ty te węchowe sensacje. A nawet ja czuję od ciebie seks.
 — To tylko ich zobaczę, okej? — Josh jeszcze spróbował przekonać swojego pana, patrząc na niego z nadzieją w swoich zielonych oczach. — Pójdę tylko z tobą się przywitać i wrócę do pokoju.
 Mason zatrzymał się w drzwiach łazienki. Chwilę myślał, czy mu pozwolić, ale w końcu był Eliot. Liczył, że ten wielki wojskowy jest silniejszy i zdrowszy niż jakieś przybłędy Franka.
 — Tylko uważaj i ubierz się lepiej. Spodnie od dresu załóż i bluzę — rozkazał chcąc już się umyć i odświeżyć.
 Josh uśmiechnął się do niego szeroko.
 — Super, dzięki! — odpowiedział, podchodząc do niego i całując mocno w usta. Jakoś już się nie przejmował, że musiał o takie drobnostki pytać Masona. Przywyknął, że jest na niego zdany i ten może zarządzać praktycznie każdym aspektem jego życia. Ale cóż… takie życie miało wiele, wiele plusów.
 Mason uśmiechnął się lekko i sam chwycił chłopaka za kark, całując w bardzo dominujący sposób.
 — Grzeczny. Taki masz być, aby pokazać tym dzikim psom, jak się zachowywać — pochwalił i zabrał go do łazienki, aby może bez wyjmowania pluga obmyć go ze sobą pod prysznicem.

*

Anna szybko przebiegła korytarz, podtrzymując przy tym swoją sukienkę, żeby się o nią nie potknąć. Obejrzała się jeszcze raz i wreszcie dopadła do drzwi swojego pana. Zapukała głośno.
 — Panie Awordz! Przyjechali goście, Robert kazał panu powiedzieć! — zawołała.
 Usłyszała odgłos stóp, a potem drzwi się przed nią otworzyły. Pan domu spojrzał na nią z góry i skinął głową, aby się odsunęła.
 Anna niemal odskoczyła, patrząc na niego wyczekująco.
 — W takim razie trzeba ich zobaczyć i przeprowadzić do pokojów. Masz ze sobą strzykawkę? — spytał pokojówki, a ta gorliwie pokiwała głową, sięgając po strzykawkę do kieszeni fartuszka.
 W tym czasie zza pleców Masona wychylił się Josh i uśmiechnął się do Anny przyjaźnie. Był już ubrany w jasne jeansy i czarny t-shirt z nadrukiem.
 — To idziemy się z nimi przywitać, tak? — zagadał, przy okazji chcąc upewnić się, czy Mason pozwoli mu zobaczyć gości.
 — Tak, ale nie bądź zbyt entuzjastyczny, bo oni mogą nie chcieć się przywitać — Mason jeszcze postrofował Josha, nim jako pierwszy ruszył w dół, aby zobaczyć, co za dzikich mu podrzucił ksiądz Frank. Czuł się jak jakiś pieprzony dom tymczasowy.
 Gdy całą trójką zeszli na parter, ujrzeli najpierw Eliota. Był w końcu wysoki i potężnie zbudowany, więc rzucał się w oczy. Robert stał kawałek dalej i przemawiał spokojnym, cierpliwym głosem do czwórki chorych. I tak, na pierwszy rzut oka widać było, że są zawirusowani.
 Każdy rozglądał się dość nerwowo. Jeden chłopak ze spiętymi w kucyk, długimi włosami wykręcał sobie palce i z nerwowym uśmiechem potakiwał na słowa lokaja. Drugi z mężczyzn co chwilę oblizywał spierzchnięte usta, ale wyglądał na najspokojniejszego i najstarszego z gości. Trzeci z kolei, najpewniej najmłodszy, zupełnie nie zwracał uwagi na Roberta, za to przyglądał się czujnie pilnującemu porządku Eliotowi. Była też dziewczyna, nie starsza niż Anna, w długich, obcisłych spodniach i bluzce z dość sporym dekoltem. Co chwilę o coś wypytywała Roberta.
 Mason cmoknął pod nosem, przyglądając się im i zastanawiając od ruchowo, do czego by się mogli nadawać i jak coś, komu można byłoby ich podesłać. Na razie jednak wyglądali tylko na zgraję znerwicowanych ludzi i nie nadawali się do niczego, nim nie doprowadzi się ich do porządku.
 — Dosyć, Robert. — Mason podszedł do nich, ale tak, aby Eliot w razie czego zdążył złapać któregoś, jakby się na niego rzucił. — Witajcie w moim domu. Nazywam się Mason Awordz, od dziś jesteście w mojej łasce, więc oczekuję od was dobrego zachowania. Ach, i nie obchodzi mnie, co wam mówił wasz dotychczasowy opiekun. Teraz jesteście moi. Przedstawcie się. O ile jesteście w stanie — prychnął na koniec. Świadomie ich irytował, bo musiał wiedzieć, kto jest w najgorszym stanie, kto jest najniebezpieczniejszy.
 Uśmiech z ust długowłosego chłopaka od razu zniknął, a ten najspokojniejszy mężczyzna pierwszy zabrał głos.
 — Dzień dobry, a raczej dobry wieczór. Ja jestem Timothy, to jest Felice. — Wskazał na dziewczynę, która potaknęła Masonowi i… puściła mu oczko. — A to Garry i Michael — jako pierwszego wskazał długowłosego chłopaka, a potem najmłodszego.
 — Dziękujemy za opiekę — dodał Michael, popatrując teraz ciekawiej na stojących za Masonem Annę i Josha.
 Josh od razu uśmiechnął się do niego. Był podekscytowany tym, że mieli gości! Jego kontakty właściwie ograniczały się wyłącznie do Eliota, Anny i Roberta, a teraz mógłby pogadać z kimś innym! I dowiedzieć się więcej, co u księdza Franka.
 Mason zmrużył oczy, patrząc na nich podejrzliwie, ale w tym starym Timothym widział jakiś potencjał. Umiał się skupić i patrzeć tylko na niego, a nie tak jak reszta. No, może poza dziewczyną, która niby patrzyła też na niego, ale bynajmniej nie tylko na jego twarz.
 — Jak się czujecie? — spytał z groźnym spokojem w głosie.
 Znowu przemówił Timothy, biorąc przed tym długi, spokojny wdech. Widać było, że był pobudzony, ale umiał nad tym zapanować.
 — Dostaliśmy od naszego opiekuna lekarstwo przed wyjściem.
 — Tak, chociaż na wieczór przydałoby się trochę ruchu, jakiegokolwiek — wypaliła Felice, śmiejąc się przy tym w bardzo podobny do Josha sposób.
 Mason skrzywił się. Z ruchem zawsze był problem i niby dzięki temu ci mogli się wyżyć, ale miał tylko Eliota, aby kogoś pilnował, więc ta opcja trochę odpadała.
 — Będziecie mogli sobie poskakać w swoich pokojach. Na noc dostaniecie też dodatkową porcję leku. A teraz, jeśli nie ma więcej pytań, to pokażę wam wasze pokoje.
 — Dziękujemy — odpowiedział Timothy, a Anna wychyliła się do Masona i szepnęła, jakby nikt tego nie słyszał, mimo że wszyscy wiedzieli, że chorzy mieli wyczulony słuch: — Panie Awordz, zrobić dla gości kolację, tak? Zjedzą w pokojach, czy w salonie?
 — W pokojach. — Pan domu nie odwracał spojrzenia od półdzikich, których dostał. — Idziemy. Robert, prowadź, a wy idźcie za nim.
 Lokaj skinął głową i poszedł jako pierwszy w stronę schodów. Na szczęście rezydencja Masona była na tyle duża, że dla każdego chorego znaleźli osobny pokój. Anna już usunęła z nich wszelkie niebezpieczne przedmioty. Kiedy Mason i Robert prowadzili, dziewczyna poszła do kuchni, za to Josh, idąc z Eliotem na końcu, wychylił się do najmłodszego chłopaka i zagadał:
 — Hej, długo jesteś u księdza Franka?
 Ten spojrzał na niego dużymi oczami i głęboko pociągnął nosem powietrze. Węszył, co było dość typowe dla owładniętych chorobą ludzi. Zerknął jeszcze podejrzliwie na Eliota. Wyraźnie się go obawiał.
 — Trochę. Nie wiem dokładnie. Chyba ponad dwa miesiące. Tak mówił — odparł lekko zachrypniętym głosem.
 Josh nieco się cofnął, zaledwie o krok, kiedy chłopak zawęszył. Głównie zapobiegawczo, bo wciąż miał w sobie buttpluga i pełen był spermy Masona. A wiedział, że mogło być to wyczuwalne.
 — Krótko — skomentował, wciskając ręce w kieszenie jeansów. — I masz jakieś… wiesz, odpały? Jak ja byłem u Franka, to wyjadłem mu wszystkie hostie przed mszą — dodał ze szczekliwym śmiechem.
 Michael zmarszczył nos i poruszył nim, znowu wąchając. Widać było, że coś czuje, ale jeszcze nie wie co to.
 — Dziwnie tu pachnie — rzucił, zamiast odpowiedzieć na pytanie Josha. Jego koncentracja nie była najlepsza.
 — No… słodko pachnie — dodała dziewczyna, która szła przed nimi i musiała słyszeć całą rozmowę.
 Josh lekko się zaczerwienił, a Eliot delikatnie pchnął Michaela, bo ten zwolnił.
 — Idźcie, idźcie. A pachnieć będzie lepiej, jak dostaniecie jedzenie — rzucił, bo sam czuł to, co oni, chociaż na pewno nie w aż takim stopniu.
 — No, Anna świetnie gotuje, a chyba będzie jakaś pieczeń — dodał Josh i zawołał do swojego pana. — Ej, Mason, a nie możemy zjeść wszyscy razem?
 — Nie! — ten odkrzyknął od razu i przystanął, pozwalając tylko Robertowi prowadzić grupę.
 Felice zawęszyła za nim i jeszcze uśmiechnęła się, ale nie zatrzymała się.
 — To ich pierwsza noc, niech zjedzą w spokoju. A ty… — Mason podszedł do Josha i przyciągnął go do siebie za ramię. — Nie sugeruj nic w sprawie, w jakiej już podjąłem decyzję. A dla was — syknął na idących przed nim teraz chorych — Pan Awordz!
 Josh pokwaśniał na twarzy. Miał nadzieję na więcej… kontaktu z nimi. Ten najstarszy wyglądał, jakby serio dało się z nim rozmawiać.
 — A kim tu oni wszyscy są? Skąd ich pan ma? Prowadzicie jakiś burdel? — odezwał się wreszcie Garry, ten długowłosy chłopak. Wniosek mógł wysunąć po tym, co wyczuł w okolicy Josha.
 — Nie — Mason znowu odpowiedział krótko, kiedy zatrzymali się już na korytarzyku. Po obu jego stronach były drzwi do pokoi. — Nie ma tu burdelu i nie będzie. Eliot, były żołnierz — dodał specjalnie, aby wzbudzić w przybyłych postrach. — Robert i Anna są moją służbą. Josh jest mój i jest dowodem na to, że można wyprowadzić z gorszego stanu niż wasz, więc liczę na współpracę — zakomunikował i gdyby nie jego srogi ton, to co mówił, mogłoby brzmieć pokrzepiająco, a nie jak groźba.
 Chwilę panowała dość ciężka cisza, aż w końcu Robert odchrząknął, przykładając pięść do ust i wskazał pokoje.
 — Proszę, możecie się rozgościć. Anna zaraz przyniesie wam kolację.
 Kiedy Timothy pociągnął za sobą dwójkę chłopaków, Felice wciągnęła powietrze głęboko do płuc i w jednej sekundzie znalazła się przy Masonie.
 — To nie będzie żadnego ruchu? — dosłownie zamruczała mu przy twarzy, uśmiechając się do niego jednoznacznie.
 Zanim Mason zdążył odpowiedzieć, położyła mu dłoń na przedzie spodni, a Josh fuknął do siebie i zawarczał na nią głośno i dość zwierzęco.
 — Weź to!
 Mason tylko uniósł brwi, zerknął bez zainteresowania na dziewczynę, po czym sam złapał jej rękę i… po chwili ta klęczała na ziemi z wykręconą ręką na plecach. Do tego już było pewne, że będzie miała siniaki po tym, jak jej twarz uderzyła o podłogę.
 — Przypomnę wam jeszcze raz. Nie jestem Frankiem. Nie będę się z wami obchodzić jak on — zawarczał groźnie, rzucając do pozostałej trójki swoje słowa i twarde spojrzenie.
 Dziewczyna na podłodze zakwiliła, a on jeszcze mocniej wygiął jej rękę, aż coś chrupnęło.
 — Obowiązuje tu zasada kija i marchewki. A teraz do pokoi. Ale już!— wrzasnął i odepchnął od siebie dziewczynę.
 Ta jeszcze chciała w odruchu się odwinąć, ale tym razem Eliot ją powstrzymał i wepchnął do pokoju. Zatrzasnął za nią drzwi. Robert wprowadził Michaela, a dwóch pozostałych weszło pospiesznie samemu do swoich sypialni.
 Eliot odetchnął, kiedy wszyscy były zamknięci i uśmiechnął się słabo.
 — Mam nadzieję, że ten tydzień szybko minie.
 Mason spojrzał na niego nadal z tym groźnym błyskiem w oku.
 — A ty, kurwa, od czego jesteś?! Ona nie miała prawa się do mnie zbliżyć. Ogarnij się albo znajdziesz sobie zaraz też taki pokój! — syknął na niego i pchnął Josha, aby ruszył przed nim w stronę, z której przyszli.
 Eliot skinął głową służbiście.
 — Tak jest, przepraszam — odpowiedział spokojnie, a Robert tylko pokręcił głową i przecierając czoło chusteczką, ruszył w przeciwnym kierunku.
 Josh tymczasem wymownie pomasował ramię, oglądając się na Masona koso.
 — Idę przecież — mruknął. — I strasznie ich z buta potraktowałeś…
 — Z buta? — Mason spytał podejrzliwie, idąc już obok chłopaka w stronę kuchni. Przez seks zapomniał zjeść swoją kolację, chociaż w ogóle nie miał na nią ochotę. Tym bardziej wiedział, że Anna będzie tam swoim gotowaniem rozsiewać irytująco smakowite zapachy.
 — No… Że nawet zjeść razem nie możemy i w ogóle — wyjaśnił Josh, idąc już trochę inaczej, gdy był sam na sam z Masonem. Wcześniej starał się poruszać naturalnie, ale zabawka w tyłku dawała dość specyficzne wrażenie. Teraz troszkę szerzej rozstawiał nogi.
 — Josh, oni są półdzicy. Zachowują się w miarę tylko dlatego, że chwilę temu dostali zastrzyk. Nie mam ochoty mieć czwórki pobudzonych dzikusów przy stole, gdzie są noże i widelce. Nie dzisiaj. A ty obiecałeś, że będziesz się zachowywał. Zamiast tego podważasz moje zdanie!
 — Pytam tylko, nie podważam twoje zdanie — odszczekał chłopak, wymijając salon, żeby znaleźć się w kuchni. Już czuł cudowne zapachy i aż mu się żołądek ścisnął. Był głodny. — Ale to chcesz ich tak cały tydzień trzymać w pokoju? Oni cholery dostaną i wyskoczą ci przez okno. Jak ja raz chciałem, jak jeszcze na strychu byłem.
 — Nie tylko jak byłeś na strychu — dodał Mason wymownie i groźnie, przypominając sobie, jak Josh o mało nie doprowadził go do zawału swoim grożeniem, że wyskoczy z okna. — A nimi zajmę się jutro. Niech najpierw się zaaklimatyzują. Wiem, co robię.
 — Tamto to nie było, że chcę, tylko upity byłem — Josh od razu się usprawiedliwił, a kiedy weszli do kuchni, zobaczyli Annę właśnie mieszającą składniki na sałatkę. Uśmiechnęła się tylko, a chłopak jeszcze zwrócił się do swojego pana impulsywnie: — Mason, ale ty nie jesteś bi, co nie?
 Mężczyzna spojrzał na niego i uśmiechnął się w myślach. Podobała mu się reakcja Josha na „atak” Felice, więc chciał go jeszcze trochę z tym podrażnić.
 — A co? — spytał niby niewinnie i dodał do Anny: — Jak będziesz im to niosła, to weź ze sobą Eliota. Dziewczyna może być jeszcze pobudzona.
 — Och… Dobrze — wydukała Anna.
 Josh z kolei ściągnął brwi w wyraźnie zatroskania i przysiadł na wyspie kuchennej.
 — No bo… Weź, Mason, jakbyś mógł mieć dziewczynę zamiast chłopaka, to pewnie byś wolał. Więc nie jesteś… — ni to stwierdził, ni to ponownie zapytał.
 — A może zwyczajnie jeszcze odpowiednia mi się nie trafiła. I mógłbym mieć jedno i drugie — drwił z niego, mówiąc jednak poważnie, kiedy, starając się ignorować jedzenie przygotowywane przez Annę, wyjął z lodówki swoją sałatkę z sosem w plastikowej torebeczce. Tak, aby nie polał go za dużo. Do tego odtłuszczony ser znajdujący się w niej smakował jak trociny.
 Anna rzuciła im krótkie spojrzenie i zaczęła przekładać sałatkę do salaterek. Zapach mięsa dochodził z wygaszonego już piekarnika, więc zapewne było gotowe.
 Josh za to jeszcze bardziej się zaniepokoił, a raczej przestraszył. Zeskoczył z blatu, mimo że dopiero na nim usiadł.
 — To wsadź to w pochwę tej laski! — sarknął na swojego pana i wyszedł szybko z kuchni, czując, że wybitnie ciepło mu ze zdenerwowania.
 Mason uśmiechnął się pod nosem, mieszając w plastikowym pojemniku sałatkę z sosem.
 — Poradzicie sobie z Eliotem? — spytał dziewczynę, już mając dość zapachu z piekarnika. — Muszę Joshowi dać zastrzyk.
 — Tak, oczywiście! — odpowiedziała żywo Anna, zakładając falujący kosmyk włosów za ucho. Niby nosiła opaskę, ale i tak jakiś zawsze się z niej wymknął. — Wszystkim się już zajmiemy. I smacznego — dodała bardziej nieśmiało.
 — Tak, tak — mężczyzna zbył ją i wyszedł z kuchni. Musiał znaleźć tego swojego narwanego pupila.
 Kiedy wrócił do swojego pokoju, nie zastał go tam. Nie było go też w łazience.
 Dojadł kolację w sypialni. Przypomniał sobie jeszcze o kawie, której nie zrobiła mu Anna przez tych nowych dzikich i licząc, że na strychu jeszcze jest kawa trzy w jednym, tam się udał.
 Już idąc przez długi, pusty korytarz na strychu, słyszał szumiący dźwięk starego telewizora. I tak, jak się spodziewał, ujrzał Josha siedzącego na kanapie po turecku. Chłopak nawet na niego nie spojrzał, tylko uporczywie wpatrywał się w ekran, na którym leciał koncert jakiegoś nowszego zespołu.
 Mason podszedł do niego, bez słowa pochylił się i pocałował go w czoło, obejmując od spodu jego twarz.
 — Jest kawa? — spytał, wymijając go i idąc do małej kuchni, a raczej aneksu kuchennego.
 Josh ściągnął brwi i obejrzał się za nim.
 — Nie wiem, nie piję — odmruknął.
 Mason westchnął ciężko i uznał, że sam się przekona. Na szczęście w szufladzie nadal było kilka torebek z rozpuszczalną, ale słodką kawą. Wstawił wodę w czajniku i czekał, aż się zagotuje.
 — Wyjąłeś?! — zawołał, aby przekrzyczeć bulgotanie.
 Josh zacisnął usta i od razu usiadł inaczej, podkulając bardziej nogi. Pytanie zupełnie zignorował i mimo coraz szybszego dudnienia w piersi, z uporem wpatrywał się w wokalistę śpiewającego jakąś rockową balladę.
 — Josh?!
 Chłopak znowu ciężej odetchnął i wreszcie odkrzyknął:
 — Nie!
 Mason uśmiechnął się do siebie i nic nie odpowiedział. Poczekał, aż woda się zagotuje. Zalał wrzątkiem proszek w kubku i dopiero z nim wrócił do głównego pokoju na poddaszu. Postawił kawę na niewielkim stołeczku, siadając obok chłopaka. Przyciągnął go do siebie za kark i pocałował w policzek.
 — Grzeczny.
 Josh, jak najpierw odruchowo zamruczał w zadowoleniu na pochwałę, tak potem odepchnął Masona lekko i odsunął się.
 — A ty jesteś draniem. Podchodzisz mnie — burknął.
 Mason westchnął ciężko, starając się być spokojnym. W końcu Josh dał mu tyle radości tą swoją zaborczością i zazdrością. Nie powinien się więc teraz złościć, że go odpycha.
 — Bo jesteś słodki. Taki zaborczy i zazdrosny.
 — Nie jestem zazdrosny! — odfuknął od razu Josh, zaprzeczając oczywistemu. — Tylko… tylko mówisz, że mógłbyś mieć jeszcze dziewczynę, a przecież masz mnie i nie potrzeba ci nikogo innego!
 — Bo mógłbym mieć… ale nie chcę. Tym bardziej, że byś warczał na każdego nowego. Jak warczałeś na Eliota i jak dziś słodko warczałeś na tę dziewczynę — zamruczał i przysunął sobie chłopaka.
 Ten tym razem się nie odsunął, ale zapobiegawczo położył mu dłoń na udzie. Zerknął mu przy tym w oczy podejrzliwie.
 — Bo cię macała… — mruknął.
 — Bo mnie macała — przyznał Mason i znowu pocałował chłopaka, tym razem w policzek. — Chodź się przytul — zachęcił go, oferując mu swój bok i ramię, którym go przygarnie.
 Josh wciąż miał mu za złe, że się z nim drażnił i specjalnie tak go podchodził. Naprawdę zaczął się zastanawiać, czy Mason byłby zdolny zaadoptować jakąś chorą w… podobnej roli do tej, jaką on sam pełni. Nie zniósłby tego chyba.
 Rzucił swojemu panu jeszcze jedno spojrzenie pełne wyrzutu, ale w końcu podsunął się i przytulił do jego boku. Dyskretnie przekręcił głowę i wciągnął zapach z ubrania.
 — Czuli mnie — rzucił cicho, dość niejednoznacznie.
 — Wiem. — Mason skinął głową, sięgając po kawę. Objął Josha w ramionach, przyciągając go do siebie. Lubił jego ciepło. Przyjemnie go grzało i odprężało nieraz lepiej niż zabiegi u masażysty. — Dlatego miałeś się trzymać na dystans. Ale nic ci nie zrobią.
 — Pewnie i tak są hetero — odparł Josh, opierając głowę o ramię mężczyzny.
 — Właśnie. Więc żaden z nich nie jest ani dla mnie, ani dla ciebie — odparł ten, sącząc powoli gorącą kawę. — Jutro chcę, abyś poszedł z tym młodym albo tym z kucykiem na siłownię. Muszą się poruszać i zmęczyć. I trzeba sprawdzić ich wytrzymałość na zdenerwowanie. Chociaż i tak widać, że są w lepszym stanie niż ty, jak tu trafiłeś.
 — Tak? Bo ja nic prawie nie pamiętam — przyznał Josh, aż ciekawiej na niego zerkając. — Tylko kilka… incydentów — dodał mniej wyraźnie i mniej słyszalnie. W duchu ucieszył się, że z którymś z gości będzie mógł spędzić czas na siłowni. Chętnie by wybrał któregoś bardziej rozmownego, ale i tak sama wizja ćwiczenia z kimś poza własnym odbiciem w lustrze bardzo mu się podobała.
 — A co pamiętasz?
 — Jak się tu pierwszy raz obudziłem… Bo nie pamiętam, jak tu trafiłem — wyjaśnił Josh, ściągając brwi w wyrazie skupienia. Wszystkie wspomnienia były tak zamglone, że nawet nie wiedział, co się wtedy działo. Niektóre tylko były wyraźniejsze i na tych starał się skupić. — Potem pamiętam, jak rzucałem tymi sztućcami starymi po pokoju… Pamiętam, jak raz mnie przywiązałeś do stolika, bo nie dało się chyba wbić mi lekarstwa. — Zaśmiał się przy tym krótko, choć bez radości. — I pamiętam, jak… pierwszy raz mnie… — wymamrotał końcówkę ledwo słyszalnie.
 Mason zamyślił się, chwilę gładząc chłopaka po ramieniu.
 — To ciekawe, bo byłeś wtedy ledwo przytomny. Dałem ci potrójną porcję leku i jeszcze dwa zastrzyki uspokajające. Może pamiętasz kolejny raz, jakiś miesiąc później.
 Josh ściągnął brwi, aż lekko odsuwając się od mężczyzny, by móc odczytać z jego twarzy, czy mówi poważne.
 — Nie pamiętam tych zastrzyków… — rzucił, co mogło znaczyć, że faktycznie kojarzył zupełnie inny seks.
 — Mało raczej z początku pamiętasz. Wydałem na ciebie fortunę, abyś był taki jak teraz. Zmysły zaczęły ci wracać po ponad miesiącu. Frank nie pozbył się ciebie tylko dlatego, że dobrze cię znał. Ale byłeś dziki tak na dobrą sprawę. Z początku nie działały na ciebie zastrzyki.
 Z każdym jego słowem Josh coraz bardziej sztywniał w jego ramionach. W końcu całkiem się odsunął, patrząc na niego wręcz z lekkim strachem.
 — Serio…? Znaczy… nie mogłem być dziki, dzikich nie da się wyleczyć… — wydusił i spróbował przypomnieć sobie coś jeszcze z samych początków pobytu u Masona. Ale im bardziej się starał, tym gorzej mu szło. No i od razu zaczął sobie wyobrażać siebie w takim stanie, jak nie raz pokazywali dzikich w telewizji. Wzdrygnął się. — Tylko ty tu przychodziłeś? Ktoś mnie widział? I… zrobiłem ci coś kiedyś?
 Mason westchnął ciężko i znowu przyciągnął Josha do siebie.
 — Jak widać, da się, jeśli zainwestuje się odpowiednio dużo czasu i cierpliwości. I pieniędzy. Chociaż długo nie byłem pewien, czy cokolwiek ci to pomoże. Gryzłeś meble. — Zaśmiał się gorzko. — A widział cię też Robert. Jak kiedyś uciekłeś ze strychu i pomagał mi cię dorwać. Wtedy też mnie trochę pogryzłeś, jak próbowałem cię utrzymać.
 Josh skrzywił się mocno.
 — Wybacz… — wydusił przez mocno ściśnięte gardło. — Teraz serio czuję, że… no, uratowałeś mi życie. — Zaśmiał się na koniec, obejmując Masona ciasno.
 Mężczyzna pocałował go w czubek głowy.
 — Mhm. Cieszę się, że się dało. Chociaż nie powiem, było ciężko. Byłeś trudnym przypadkiem, takim już do odstrzału. Dlatego dostałeś strych i surową tresurę — dodał, wspominając, jak często wtedy był zły. Że nic nie działa. Że traci kolejną ważną dla siebie osobę. Nie mógł oddać Josha do szpitala ani nikomu innemu, bo czuł, że ci uznają go za niebezpieczny i beznadziejny przypadek. I uśpią go jak zwierzę.
 Pamiętał też, jak pierwszy raz go uderzył, kiedy Josh próbował się na niego rzucić. A potem już nie dało się tego zatrzymać. Musiał czymś się bronić, a na Josha wpływ miał tylko strach.
 Chłopak zadrżał w jego ramionach. Poczuł wręcz zimny pot na plecach, bo wszystkie najwcześniejsze wspomnienia, jakie miał z pobytu u Masona, wiązały się z biciem. Nie miał pojęcia, jak powinien do tego podejść, ale teraz wydawało mu się to rozsądne. Jak inaczej Mason miał poradzić sobie z już nie człowiekiem, a zwierzęciem, które może ugryźć w każdej chwili? Z drugiej strony… wiedział, że przemoc jest zła.
 — Inaczej się chyba nie dało, nie? — rzucił z krótkim śmiechem, zaciskając palce na jego koszuli. Po czym wrócił do wcześniejszego tematu, bo nie dawał mu spokoju. — A ten… wiesz, pierwszy-pierwszy raz… Ja się wtedy też… podnieciłem?
 Mason skrzywił się. To było prawie zaraz po tym, jak sprowadził Josha do siebie. Miał wtedy wrażenie, że nie będzie lepiej i musi „korzystać”, póki może. Naszpikował go lekami i… nie było tak, jak chciał. Dlatego potem długo go nawet nie dotykał, mimo że chłopak wciąż go podniecał.
 — Trochę — odarł półprawdę, bo Joshowi źle nie było, jednak przez prochy nie jęczał z przyjemności.
 — Mhm — odmruknął chłopak, chyba woląc sobie tego nie wyobrażać. Tylko ciekawiło go, czy było tak, jak ten seks, który pamiętał, czy gorzej, czy lepiej… W końcu wychylił głowę nieco wyżej, pocałował Masona w szyję i dodał: — Sorry za ten atak zazdrości… I kocham cię — szepnął na koniec, jakoś poruszony przez tę rozmowę.
 Mason uśmiechnął się słabo i odstawił pustą szklankę po kawie. Przygarnął Josha bardziej do siebie, opierając policzek o jego włosy. Odetchnął ciężko, zadowolony, że może go spokojnie przytulić. Bez wiązania go, faszerowania lekami, które tylko spowalniały działanie zastrzyków.
 — To dobrze. Tak ma być. I możesz być zazdrosny, ale też bądź grzeczny.
 — Będę — obiecał Josh. Co prawda obiecał to często i równie często sprawiał Masonowi liczne problemy, ale… chciał dobrze. — Tylko trochę szkoda, że Robert mnie wtedy widział… — Skrzywił się z niesmakiem. Wolałby nie dawać reszcie służby argumentów do traktowania go protekcjonalnie i to właśnie Robert najczęściej to robił. To, że miał ku temu powód, wybitnie go irytowało.
 — Widział cię, bo nie umiałeś się sobą zająć, nie miałeś na leki i zdziczałeś — mężczyzna przeniósł winę z Roberta na chłopaka. — Zresztą dużo problemów robiłeś. Nie chciałeś się myć, niszczyłeś rzeczy. Telewizor może pamiętasz, kiedy dostałeś?
 — Nie… Myślałem, że zawsze tu był. Znaczy, odkąd pamiętam tu był — odpowiedział ponownie oszołomiony Josh i z frustracji ukrył całkiem twarz w torsie Masona. — Od kiedy? I co jeszcze odjebałem? — jęknął.
 — Telewizor dostałeś, kiedy przestałeś notorycznie wybijać szybę w oknie i rozdzierać kanapę. Znaczy, okno zabiłem na jakiś czas. Wtedy zresztą meble ci dopiero wstawiliśmy. Telewizor jakiś tydzień później. Chociaż na początku nie wiedziałem, czy nie rzucisz się na niego, myśląc, że w środku żyją zamknięte ludki. Na szczęście nic sobie nie zrobiłeś — mówił spokojnie, obserwując swojego pupila. — Chcesz o tym słuchać? Dużo rozrabiałeś.
 — Nie wiem… Chyba chcę wiedzieć. Potem mi coś Robert wytknie, a ja nie będę wiedział, czy to prawda, czy mnie tylko wkurza — mruknął Josh i odsunął się trochę od jego torsu. — To może… powiedz mi, jak było, jak zacząłem reagować na leki? W sensie… wiesz… chyba się cieszyłeś, że działa? Bo pewnie myślałeś, że w końcu będzie trzeba mnie… wyrzucić.
 — Robert nic ci nie wytknie. Zabroniłem mu w ogóle o tym wspominać. Z Anną nie mógł nawet o tobie rozmawiać, więc ona tylko wiedziała, że jesteś. Nic więcej — Mason dodał groźnie, jakby i Josh miał do tego nie wracać. Jakby był to zakazany temat, którego zresztą nie lubił wspominać. — A jak zacząłeś reagować na leki, to… w sumie ciężko było określić konkretny czas, kiedy to się zaczęło dziać. Raz było lepiej, raz gorzej. Ale odetchnąłem z ulgą, że coś jeszcze z ciebie będzie i cię nie stracę.
 Josh uśmiechnął się do siebie pod nosem. Widział teraz, jak bardzo Masonowi zależało. Jak nawet wtedy musiało mu zależeć. Jeżeli faktycznie był taki dziki, jak mężczyzna mówił, to rząd miałby pełne prawa… zadziałać. Gdyby ktoś wiedział, że trzyma kogoś takiego na strychu i każdego dnia naraża swoje życie, mogliby zamknąć Masona, a jego samego zastrzelić.
 Chłopak przekręcił się, przełożył nogę przez uda Masona i usiadł mu na kolanach, od razu przytulając się do niego mocno.
 Mason uniósł brwi i prychnął pod nosem.
 — Co, psie? — spytał na poły groźnie, ale i tak z przebijającym się przez jego srogi ton rozbawieniem.
 Josh wzruszył ramionami i spojrzał na jego twarz. Męską, przystojną, z tą seksowną bródką. Odetchnął i pocałował go.
 — Nic… Tak dziwnie, wiesz… że słucham o czymś, czego nie pamiętam i to wcale nie są fajne rzeczy… Że mnie w ogóle wtedy chciałeś. — Zaśmiał się na swój sposób.
 — Mogłem cię albo chcieć, albo dać cię zabić.
 — Dobrze, że chciałeś…
 Mason zamruczał potakująco i objął Josha za ramiona i w talii. Przyciągnął go do siebie, wciskając mu twarz w swoją szyję. Sam też przymknął oczy, rozkoszując się ciepłem drugiego, zawsze cieplejszego od jego, ciała.
 — Dobry Josh…
 Chłopak uśmiechnął się, dosłownie przyklejając się do swojego pana. Był głupi, że się fochał na Masona o to podpuszczanie kilkadziesiąt minut temu. Czuł się cholernym szczęśliwcem, że ktoś go uratował i że tym kimś był ten mężczyzna.
 Chwilę tylko tak siedział mu na kolanach, nic nie mówiąc, aż końcu zapytał:
 — Będę mógł wyjąć korek?
 — Kiedy niby?
 — No… Teraz? — Josh zerknął mu wreszcie oczy prosząco.
 — Musisz do toalety?
 — Nie… Ale mam go tam już długo…
 Mason mruknął potakująco i pocałował chłopaka w policzek.
 — To jak nie musisz, to rano wyjmiesz.
 Josh jęknął, wiedząc, że w takim wypadku rzeczywiście będzie mógł wyjąć dopiero rano. W końcu robił sobie głęboką płukankę i nic nie jadł ostatnio.
 — I mam z nim tak spać? — mruknął, jeszcze mając nadzieję na zmianę decyzji.
 — Mhm, nic ci nie będzie — zapewnił go mężczyzna, po czym poklepał go po pośladku. — A teraz chodź. Weź szklankę i zanieś ją do kuchni, a potem wróć już do sypialni. Dam ci zastrzyk.
 Josh, chcąc nie chcąc, przytaknął i wstał z jego kolan. Jeszcze sięgnął za siebie i przez spodnie poprawił pluga. Dopiero potem zabrał szklankę i wyszedł do kuchni, żeby ją umyć.
 Mason poczekał na niego przy włazie na strych, a potem razem zeszli na dół.
 Podniecał go fakt, że w nocy będzie mógł pobawić się plugiem w chłopaku albo nawet go wyjąć i znowu go wziąć. Bez przygotowywania, bez… budzenia Josha. Miał perwersyjne myśli i nawet kłopoty, jakie będzie miał z tymczasowymi lokatorami, nie zaprzątały mu teraz myśli.

*

Chodzenie po pokoju w tę i z powrotem było męczące, ale nie wyładowujące napięcia. Czuł, jak zaczynają go nogi pobolewać, ale cały czas miał w sobie to niepokojące pobudzenie. Aż przy jednym obrocie podskoczył i krzyknął, nie mogąc się powstrzymać. Potem przewalił się na materac leżący na podłodze i od razu wstał. I znowu. W tym swoim bezskutecznym maszerowaniu nie usłyszał, jak ktoś dochodzi do drzwi. Zbystrzał dopiero, kiedy rozległ się chrzęst zamka w drzwiach.
 — Hej — głos Eliota, tego dużego, byłego wojskowego powitał go od progu. — Masz, zjedz i ogarnij się, to pójdziesz na siłownię z Joshem — powiadomił go, wnosząc do pokoju tackę pełną tostów z boczkiem i wysoką szklankę z sokiem.
 Garry, mężczyzna z mocno potarganym w tej chwili kucykiem, spojrzał na tacę z jedzeniem, potem na Eliota i szybko ją zabrał. Jakby się bał, że to zostanie mu zabrane.
 — Ach, i zastrzyk. Dodatkowy. — Eliot zbliżył się do chwilowego podopiecznego Masona.
 Garry zacisnął oczy, jak tylko wojskowy do niego podszedł, ale dał sobie zaaplikować lekarstwo. Pomogło. Znacznie i niemalże natychmiastowo.
 — Zjedz, ja zaczekam na zewnątrz i zaprowadzę cię do siłowni, tam już jest Josh. W porządku? — Eliot upewnił się, mówiąc spokojnie i szukając na twarzy gościa zrozumienia.
 Ten jeszcze wziął głębszy oddech i pokiwał głową.
 — Jasne. Dzięki…
 Eliot uśmiechnął się do niego lekko i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Pokręcił głową, aż się zastanawiając, jak rzadko ten chłopak dostaje lekarstwa. I czy w ogóle dożyje w swoim stanie do następnego miesiąca.
 Nad rozmyślaniem o tym, wsłuchiwaniem się w stęknięcia od drzwi naprzeciwko, gdzie dziewczyna zamiast chodzić, dawała upust swojej nerwowości, masturbując się, chwila mu zeszła.
 W końcu drzwi, obok których stał, uchyliły się, a na korytarz wyszedł Garry. Miał już poprawioną kitkę.
 Eliot najpierw chciał go poklepać przyjacielsko, ale przypomniał sobie, z jakim dystansem obserwował go wczoraj ten chłopak i tylko skinął mu głową w stronę korytarza.
 — To chodź, poruszasz się trochę. Potem was zabiorę do łazienki i na obiad — poinformował go po drodze, bo wiedział, że świadomość, co jest dla Garry’ego zaplanowane, mogła mu pomóc poczuć się bezpieczniej. Tego ich uczyli jeszcze w wojsku. Jak postępować z pobudzonymi osobami, jak do nich mówić, jak reagować w przypadku braku poczytalności.
 — Mhm… Spoko, jasne. Dobrze, że idziemy. Już… już mnie nosiło — przyznał, rozglądając się po drodze, jakby szedł tędy pierwszy raz.
 Eliot dziękował Masonowi w myślach, że pozwolił dać im dodatkową dawkę leku. Na pewno pomógł teraz Garry’emu, bo już widział, że jest trochę spokojniejszy, niż jak chwilę temu wszedł do pokoju.
 — Więc nie żałuj sobie na sprzętach, ruch dobrze ci zrobi — zapewnił były wojskowy i poprowadził go schodkami do piwnicy.
 Widzieli już stąd światło dochodzące zza drzwi prowadzących do siłowni i słyszeli muzykę płynącą z radia.
 Garry spojrzał szybko na Eliota, jakby pytająco, czy mają zamiar tam wejść. Nawet zatrzymał się, kiedy już byli kilka kroków przed drzwiami. Wyglądał trochę jak ktoś bojący się w nocy zajrzeć za drzwi zaraz po obejrzeniu strasznego horroru.
 — Ej? Garry? — z otępienia wyrwał go głos wojskowego. — Okej? — spytał z wahaniem, widząc, że nie jest okej.
 — Hm?
 — Pytam, czy jest okej? Czemu się zatrzymałeś? — spytał cierpliwie, a drugi mężczyzna zamiast odpowiedzieć przeszedł trochę w lewo, aby zobaczyć, co jest za drzwiami.
 Eliot sam je otworzył, bo już tuż obok nich stał.
 — Wszystko dobrze. Nic tam nie ma. To siłownia.
 Josh musiał ich usłyszeć, bo pojawił się przy drzwiach i uśmiechnął do gościa. Ubrany był w dresowe, długie spodnie i już miał lekko spocone czoło.
 — Cześć — przywitał się. — Chodź, jest dużo sprzętów — zachęcił.
 Dodatkowo siłownia była naprawdę sporych rozmiarów, co mogło pomóc Garry’emu w poczuciu się tam bezpiecznie. Bądź przeciwnie, zależnie od jego własnych upodobań. Na szczęście obecność dodatkowej osoby i fakt, że widział co jest w środku, ośmielił mężczyznę. Wszedł do środka i podał dłoń Joshowi.
 — Widziałem cię wczoraj — rzucił w celu nawiązania jakiejś rozmowy albo zwyczajnie przywołując wspomnienia.
 — Mhm, mieszkam tu i jestem… — Josh zaciął się, ale skończył pewnie — Masona, pana tego domu. A Eliot będzie sprzątał w magazynku obok, to jakby co, to cię zaprowadzi do łazienki albo coś — dodał, a wojskowy skinął głową.
 — Tak, więc ćwiczcie grzecznie, a ja się kręcę wokół — dodał. Wiedział, że nie może zupełnie zostawić Josha sam na sam z tym półdzikim. Takie polecenie dostał od Masona, więc przy okazji mógł zrobić coś pożytecznego i wysprzątać magazyn.
 Garry pokiwał głową i rozejrzał się po siłowni. Starał się przy okazji resztkami zdrowej świadomości przypominać sobie, że Eliot dobrze robi, faktycznie go pilnując.
 — To… od czego zaczniemy? — spytał Josha, a były wojskowy, widząc, że wszystko uzgodnione, poszedł zająć się sobą i magazynkiem.
 — Na rozgrzewkę bieżnia? — zaproponował Josh, który od kwadransa właśnie jednej używał, a że były dwie, to uznał to za dobry pomysł. — Woda jest tam, jakby co — dodał, wskazując butelki stojące obok rowerka i sam już podążył do jednego ze sprzętów, żeby go ustawić.
 Był podekscytowany towarzystwem. Aż był ciekaw, jak Frank traktował chorych i jak w ogóle potoczyło się życie Garry’ego.
 Garry przyniósł sobie od razu butelkę, postawił tuż obok urządzenia i na nim stanął.
 — Zawsze tu możesz przebywać? — spytał chłopaka, w międzyczasie starając się zrozumieć, co oferuje bieżnia, poza dużym czerwonym „start/stop”.
 — No, od jakiegoś czasu tak — przyznał Josh nie bez dumy. Gdyby na to nie zasłużył, to na pewno by nie mógł, ale nie sprawiał takich problemów jak kiedyś, więc siłownia była dla niego dostępna cały czas. I dzięki niej nie chudnął już, a wręcz nabrał trochę mięśni. Podszedł do bieżni, na której stanął jego dzisiejszy towarzysz. — Popatrz, tutaj na plusie ustawiasz szybsze tempo, na minusie zwalniasz, a tutaj będzie ci liczył czas. A tu masz jeszcze program pięć minut biegu na minutę marszu. To może ten na dwadzieścia minut, co? — Josh spojrzał na jego twarz. Robert tłukł mu do głowy rano, żeby przyglądał się chorym, bo mogą być nieprzewidywalni. Jakby nie wiedział.
 — Mogę dłużej — Garry zarzekł się od razu, patrząc jakby z większym napięciem na chłopaka. Czuł, że skacze mu ciśnienie. Raz było dobrze, a potem czuł, jak nagle musi coś zrobić. Dzięki zastrzykowi jakoś to opanowywał.
 — Spoko… Tylko to ma być rozgrzewka, to chyba lepiej wykorzystać czas potem na innych sprzętach — odparł Josh z delikatną sugestią i sam wskoczył na bieżnię tuż obok. — Bo co byś chciał poćwiczyć? Może w worek powalimy trochę? — dodał z uśmiechem.
 — Może być, chociaż lubię biegać. Trochę mnie nosi — odparł Garry, a kiedy nacisnął start, od razu zaczął lekkim truchtem, aby potem stopniowo przyspieszać. — Jak tu trafiłeś? Kim kiedyś byłeś? Też lubisz serduszka? — zaczął pytać, powoli się nakręcając.
 Josh roześmiał się na ostatnie pytanie i również zaczął biec. Ale nie zmieniał poziomu, biegnąc jednostajnie na programie, o którym mówił chwilę temu.
 — Trafiłem też od księdza Franka — odpowiedział szybko. — A serduszka… Anna nie kupuje, ale jest trochę mielonego mięsa, to… możemy potem jakoś przemknąć i trochę zwinąć z lodówki — dodał szybko, coraz bardziej ciesząc się tym wspólnym spędzeniem dnia z tym chłopakiem, niemal równie mocno co ten bieganiem.
 — Nie smażonego? — Długowłosy towarzysz Josha wyraźnie się ożywił.
 — Nooo. Tylko trzeba uważać na Roberta, bo pewnie zabroni. Więc tak cichcem jak coś.
 — Ale najpierw pobiegamy! — Garry dodał z entuzjazmem, po czym coś powoli zaczął klikać na panelu bieżni, a ta zmieniła kąt. Teraz biegł pod górkę. — Od razu… lepiej. — Aż westchnął. — A wychodzisz?
 — Czasami… Ale głównie z kimś. Mason rzadko mnie puszcza bez Eliota, ale z Anną chodzę na spacery. A ty? Frank z wami wychodzi? — Josh zaciekawił się jego życiem.
 Sam nie pamiętał wiele z pobytu u Franka, głównie początki, gdy jeszcze nie był w zaawansowanym stadium dzikości. Ale Frank niechętnie puszczał go do ogrodu. Głównie siedział w zagospodarowanej dla chorych piwnicy.
 Mężczyzna od razu pokręcił przecząco głową.
 — Nie. Już nie. Jak… jak było lepiej, to czasami z kimś zdrowszym wychodziliśmy, znaczy wychodziłem… ale potem już nie. To było strasznie frustrujące. Nie mieliśmy jak się ruszać, chociaż ksiądz Frank mówił nam, abyśmy chociaż w swoim zakresie, w pokojach coś robili. Ja na przykład bardzo dużo kleiłem z gliny. Aby zająć czymś ręce i umysł.
 Josh aż popatrzył na niego uważniej i oblizał nerwowo usta. Żal mu było tego faceta. Widział, że był w gorszym stanie niż on, co nieczęsto obserwował gdziekolwiek indziej niż w telewizji. W domu to on był tym najbardziej impulsywnym i narwanym. A teraz był Garry.
 — To… No, korzystaj, póki tu jesteś. Jutro, jak się Mason zgodzi, to też możemy tu przyjść — odparł, chcąc jeszcze dodać, że może Mason pozwoliłby mu zabrać go na basen w sobotę, ale jednak doszedł do wniosku, że to pewnie nie przejdzie. — A w ogóle jak trafiłeś do ojca Franka?
 — Po Cecile Loong. Była zdrową, ale już starszą kobietą. Przed apokalipsą byłem u niej ogrodnikiem, a potem przyjęła mnie jeszcze do pomocy w domu. Miała piękny ogród, ale kiedy umarła… nie miałem gdzie pójść. Na szczęście, mnie i jeszcze trójkę zabrali inni zdrowi. Nie wszyscy aż tak dobrze trafili… chociaż, kiedy zacząłem rzadziej dostawać lek, to mi się pogorszyło.
 — Taa… Drogie to cholerstwo… — mruknął Josh i przyspieszył, bo chwila marszu się skończyła. — Może Frank ci znajdzie jakiegoś zdrowego, którego będzie na ciebie stać.
 — Mogłaby być też jakaś praca. Jakakolwiek. Przyznam, że jestem… jestem dość zdesperowany.
 Josh tylko odmruknął coś na potwierdzenie, czując, że jemu samemu bardzo się poszczęściło. Mason go przygarnął i doprowadził do dobrego stanu. A znał statystyki. Wiedział, jak małe szanse miał teraz Garry.
 Biegli dalej w ciszy, zdrowo się męcząc, a Josh, widząc, że jego towarzysz nie ma dość, po dwudziestu minutach sobie też przedłużył trening. I gdy zrobili dwa razy tyle, wyłączył swoją bieżnie i już zasapany zszedł na ziemie.
 — To co, worek czy polujemy na mięso? — zagadał z uśmiechem, sięgając po wodę. Zaschło mu w gardle, był cały spocony, ale i przyjemnie zmęczony.
 — Jeszcze — Garry postanowił krótko i głośno. Jakby szczęknął, że chce więcej.
 Czuł, że musi spuścić z siebie całe napięcie, aby nie myśleć, co będzie dalej. Po tym tygodniu, po tym, jak skończą się leki dla niego. Po tym, jak ksiądz nie będzie mógł się już nim opiekować. Na razie chciał skupić się na wysiłku fizycznym, a potem faktycznie mogli pójść coś zjeść. Zawsze był głodny.

*

Josh stał przy drzwiach do magazynku, patrząc zza futryny, jak Eliot ogarnia. Właśnie przesuwał jakąś wielką szafę z wysiłkiem wypisanym na twarzy, więc chłopak uznał, że nie będą mu przeszkadzać. Skinął na Garry’ego i ruszył do wyjścia z piwnicy.
 — Tylko cicho, żebyśmy nie wpadli na Roberta — rzucił konspiracyjnym szeptem.
 Obaj wytarli się w ręczniki, wypili chyba po dwie butelki wody i uznali wspólnie, że czas coś zjeść. A od kiedy Josh wspomniał o surowym mięsie mielonym, to chodziło mu cały czas po głowie i ślinianki pracowały dużo szybciej.
 Garry nie odpowiedział, tylko skinął głową i od razu zawęszył po korytarzu, którym szli. Był przy tym trochę zgarbiony. Oblizywał co jakiś czas usta, jakby zebrała się na nich sól. Mogło mu się to oczywiście wydawać. Niby skąd miałaby się tam wziąć?
 Kiedy wyszli na parter i wyjrzeli zza korytarza, nikogo nie zauważyli. Mimo to jeszcze chwilę nasłuchiwali i węszyli. Josh obejrzał się na Garry’ego z uśmiechem i w swoich miękkich trampkach ruszył dalej, prowadząc za sobą dzisiejszego kolegę. Przeszli pospiesznie salon, a w kuchni na szczęście też było pusto.
 — Dobra, to szybko bierzemy i lecimy do magazynku — szepnął Josh, otwierając pełną lodówkę i podając Garry’emu opakowania mięsa mielonego. Bynajmniej na jednym nie zamierzał poprzestać.
 Niewiele starszy od chłopaka mężczyzna od razu się oblizał, widząc opakowanie mielonego. Niewiele myśląc, otworzył to, które dostał i zaciągnął się zapachem chłodnego mięsa. Aż pisnął z uciechy i szybko sięgnął palcami po kawałek.
 Josh warknął na niego i sam wziął dwa opakowania. Po chwili wahania zabrał jeszcze butelkę z jakimś sokiem, chyba Masona i zatrzasnął lodówkę.
 — Nie tu, chodź, musimy znaleźć jakieś miejsce — mruknął, samemu już mając ochotę na kawałek. Szarpnął więc Garry’ego za ramię i znowu wyjrzał czujnie z kuchni.
 Garry jednak nie ruszył za nim, tylko zawarczał jak zwierzę, które dotykało się podczas jedzenia. Przycisnął do siebie opakowanie mięsa mielonego, które jadł zachłannie.
 Josh już miał powiedzieć, że jest czysto i mogą iść, ale widząc, co mężczyzna robi, zmarszczył nos.
 — Ej! — syknął cicho i znowu pociągnął go za ramię. — Zostaw to teraz i chodź!
 Garry znowu na niego zawarczał, ale tym razem się opanował. Potrząsnął głową, wyrwał jeszcze ramię z uścisku chłopaka i pilnując dzielnie opakowania, które trzymał, ruszył za nim.
 Znowu przeszli przez salon, pozostając niezauważonymi. Następnie Josh poprowadził na piętro, wiedząc, że jest tam większy magazynek, w którym Anna trzymała wszystkie środki czyszczące. I na szczęście był otwarty, więc kiedy tylko Josh wszedł tam z Garry’m i zamknął drzwi, wskazał mu kawałek podłogi.
 — Dobra, tu nas nikt nie powinien znaleźć — powiedział z zadowoleniem, samemu siadając na nieco zakurzonej posadzce. Uprzednio tylko zaświecił małą żarówkę i otworzył opakowanie mięsa mielonego. Czuł się tak… fajnie. Jak dzieciak z kumplem z sąsiedztwa, który robi coś bardzo zakazanego pod nosem rodziców. Oczywiście nie miał pojęcia, jak to jest w ogóle posiadać rodziców, bo wychował się w sierocińcu, ale miał takie przyjemne odczucie. Był w końcu z kimś podobnym sobie.
 Garry spojrzał na niego, a potem na jedzenie.
 — Sorry — mruknął pod nosem i zabrał się znowu za swoje, już nadjedzone mięso. Nie dał rady się opanować tam w kuchni i trochę było mu głupio.
 — Spoko. Jedz, mamy jeszcze dwa, jak coś — odparł niezrażony Josh, już dobierając się do swojej porcji. Obok rzeczywiście leżały jeszcze dwa opakowania oraz butelka soku. Wokół unosił się zapach środków czyszczących, ale na szczęście woń mięsa wygrywała. — Jedzenie i ruch zawsze działa pobudzająco. Takie priorytety chorych. — Zaśmiał się szczekliwie i dodał z lekką konsternacją: — No i seks…
 — Seks? — Garry spojrzał na Josha, trzymajac w dłoni sporą ilość zmielonego mięsa. — Felice cały czas zachowuje się, jakby go potrzebowała. Jest strasznie napalona. Ocierała się nawet o księdza Franka.
 Josh skrzywił się z ustami pełnymi surowego mięsa. Takie zachowanie już było niesmaczne. Nawet dla chłopaka, który nie raz na czworaka wykonywał różne, psie czynności podczas seksu.
 — Sełio? — wymamrotał i szybko przełknął. — Ojciec Frank musi mieć ciężko… A ty? Też masz ciśnienie? — zapytał z zaciekawieniem, patrząc na tego młodego mężczyznę. Sam w swoim aktualnym stanie wieczorami był zawsze bardziej napalony, jeśli późno brał leki. Aż był ciekaw, czy gdy mieszkał na strychu i był taki prawie dziki, jak mu opowiadał Mason, też chodził ze wzwodem, a jeśli tak, to czy Mason robił coś w związku z tym. Może mu trzepał, a może polewał go lodowatą wodą…?
 Garry oblizał usta. Był lekko skulony, jakby przy okazji bronił tego, co je.
 — Trochę. Bo przed siłownią Eliot dał mi zastrzyk.
 — To zwykle bardziej? I… no, masz z kim się pieprzyć? — Josh oblizał usta i wziął w palce kolejną porcję mięsa, żując je z lubością. Kiedyś nigdy by nie wziął do ust takiego surowego, a teraz wręcz nie potrafił się opanować przed skosztowaniem, kiedy je widział.
 Mężczyzna tylko pokręcił głową, samemu oblizując place po każdym kęsie. Już kończył pierwsze opakowanie.
 — Ja mam Masona — dodał Josh po krótkiej chwili milczenia. Sam nie wiedział, po co to powiedział. Może ciekaw był jego reakcji? A może po prostu miał z kim teraz pogadać na ten temat. Z Anną i Robertem przecież nie rozumiał się na tym polu, a nawet jeśli Garry nie był gejem, to przecież był dość mocno chory, więc przynajmniej znał problem wysokiego libido.
 — Często? — padło pytanie potwierdzające, że dla mężczyzny teraz bardziej istotna była liczba stosunków, a nie to, kim był partner.
 — Różnie… Raczej codziennie, czasem kilka razy… — Josh uśmiechnął się pod nosem i oblizał palce. — Czasem rano, zanim wyjdzie, a potem jak wraca i jeszcze w nocy… Ale czasem wyjeżdża na kilka dni — mruknął z lekkim wykrzywieniem ust.
 — I tylko ciebie? — mężczyzna pytał dalej i wyciągnął rękę po drugie opakowanie, teraz patrząc chyłkiem na chłopaka. Niczym pies podkradający coś ze stołu.
 Chłopak podsunął mu je, samemu powoli kończąc pierwsze. Był trochę rozbawiony tym zachowaniem i właściwie dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak dziko i psio musi wyglądać czasem w oczach Masona i służby. Przecież dla niego te wszystkie zachowania jak skomlenie, ocieranie się, chodzenie w kółko z rumieńcami tuż przy drzwiach przed spacerem były zupełnie naturalne, tak jak teraz dla Garry’ego to polowanie na jedzenie.
 — No przecież ci nie zjem. — Zaśmiał się i dodał: — A pytasz… no, o konfigurację? — dodał mniej pewnie.
 — Czy tylko z tobą ma seks? — sprecyzował mężczyzna, od razu zabierając się za kolejną porcję.
 — Tak. Jasne, że tak!
 — Och… — Garry zrobił zaciekawioną minę, ale nic więcej nie powiedział. Był skupiony na jedzeniu.
 Josh poza tą rozmową i myślami, jakie przez nią miał, musiał pamiętać, żeby wrócić do siłowni. Do Eliota. Aby ten odprowadził Garry’ego do swojego pokoju. Mogliby obaj mieć problemy, jakby zostali tu znalezieni. Dlatego podarował sobie otwieranie ostatniego z czterech ukradzionych z kuchni opakowań mięsa i tylko napił się trochę soku.
 — Jak zjesz, to pójdziemy na dół, dobra? — zagadał, wrzucając puste opakowania do kosza stojącego w rogu niewielkiego magazynku. Mason tu nie zaglądał, a Anna przecież go nie podkabluje, że znalazła w śmieciach jakieś podejrzane rzeczy.
 Garry tylko skinął głową na zgodę, czując się przyjemnie pełny, a przez to spokojniejszy i rozleniwiony.
 Wrócili szybko, ale i ostrożnie w stronę piwnicy. Josh w duchu mocno trzymał kciuki, żeby po drodze nikt ich nie przyłapał. Serce mu podskoczyło do gardła, kiedy podczas już kierowania się do drzwi siłowni z innych dosłownie wybiegł na nich Eliot. Wyglądało jednak na to, że był zaaferowany nie ich zniknięciem, a czymś innym…
 — Nie ruszajcie się stąd! — warknął i minął ich biegiem.
 — Czemu?! Co się dzieje?! — zawołał za nim Josh, a Eliot jeszcze przystanął na rogu.
 — Felice zwiała z pokoju!
 — Co…? Ale z rezydencji też…?
 Potężny mężczyzna wzruszył ramionami. Wyglądał na zagubionego i zaniepokojonego.
 — Nie mam pojęcia. Nie ma jej w pokoju.
 Garry, stojąc trochę z boku, pociągnął nosem bez przejęcia, patrząc na rozmawiających.
 — Raczej nie — burknął, lepiej znając dziewczynę niż oni.
 Kiedy Eliot już pobiegł na piętro, skąd słuchać było nawoływanie Roberta, Josh spojrzał na Garry’ego z niepokojem.
 — Ona jest niebezpieczna? — zapytał szybko, zastanawiając się, czy Mason wrócił do domu. A co jeśli tak? I jeśli ona go zaatakowała? Przecież wyraźnie była na niego napalona!
 — Bywa… ale głównie zachowuje się jak suka w rui — odparł ten i jeszcze się rozejrzał po ich otoczeniu. — Robimy coś czy tak stoimy?
 — Może… pójdź do siłowni jeszcze coś porobić… a ja pójdę pomóc, dobra? — Josh zaproponował w końcu, patrząc w oczy mężczyzny, żeby upewnić się, czy to zrobi. Chociaż już sam myślał, gdzie jest, do diabła, Mason i czy coś mu się stało. Nosiło go i wręcz nieświadomie przestępował z nogi na nogę.
 — Zgubiliście laskę, a teraz chcesz mnie samego zostawić? — Garry prychnął pod nosem. — Bo nie masz klucza. Nie zamkniesz mnie.
 — No… Nie… Ale nie wiem, co innego z tobą robić… — jęknął chłopak i znowu spojrzał w kierunku wyjścia z piwnicy. Mason, Mason, Mason, przebijało się przez jego głowę. — To jak? Zostaniesz? Bo ja muszę iść! Mój pan tam może być!
 — Pójdę z tobą. Albo mnie odprowadzisz na górę, albo poszukamy jej razem. Nie zostanę tu sam. Plus ty masz ostatnie opakowanie mięsa — dodał już trochę ciszej. Racjonalniej myślał z pełnym żołądkiem.
 — To chodź szybko do twojego pokoju, to tam ci je dam — zdecydował Josh i pociągnął go za nadgarstek, nie chcąc przedłużać tej bezsensownej rozmowy na środku korytarza w piwnicy, kiedy jakaś półdzika szalała po domu! Cały czas pamiętał, co mu wczoraj Mason mówił. Jak gryzł meble, jak trzeba go było obezwładniać i bić, żeby się nie rzucał na nikogo. A jeśli Mason był nieprzygotowany? Chyba by zagryzł tę kobietę, gdyby coś zrobiła jego panu!
 Już po wyjściu na parter usłyszeli z góry głośne wołanie Eliota:
 — Anno, idź do siebie i zamknij się od środka na wszelki wypadek!
 — Dobrze! — dziewczyna odkrzyknęła i słyszeli jeszcze przez moment jej kroki.
 Garry popatrzył na Josha, obok którego szedł.
 — Ale postarajcie się jej nic nie robić, co? Też byś próbował uciec na jej miejscu.
 Josh skrzywił się wyraźnie, bo był świadom tego, co mówił mężczyzna. Próbował i to nie raz. Na szczęście mu się nie udało. Kiedyś tego nie widział, ale teraz był pewien, że to wszystko, co dla niego Mason robił, było dla jego dobra. Na pewno.
 — To nie ode mnie zależy, tylko od Masona. On tu jest panem — odpowiedział z ciężkim i tłukącym się ze zdenerwowania sercem. Przyspieszył na schodach, wbiegając na górę co kilka stopni i dodatkowo zawołał przez ramię do mężczyzny, żeby się pospieszył. — No, to masz mięso — wcisnął mu w dłoń opakowanie, gdy doszli do jego pokoju. — I nie wychodź, okej?
 — Chciałbym obiecać, ale wiesz, że nie mogę. Ale postaram się. Dzięki za trochę ruchu — Garry odparł, kiedy otrzymał jedzenie. Już było widać, jak go palce świerzbią, aby otworzyć opakowanie. Skosztować, spróbować.
 — Mhm. Spoko. — Josh trochę go zbył, trochę nawet wepchnął do pokoju i gdy wreszcie drzwi się zamknęły, pobiegł wzdłuż korytarza, zaglądając do każdych drzwi. — Mason! — wydarł się w trakcie kilka razy.
 Nikt jednak mu nie odpowiadał ani na tym, ani na niższym piętrze. W tym samym czasie zresztą słyszał, jak Eliot i Robert nawołują dziewczynę. Po chwili bezsensownego kręcenia się w kółko po korytarzu, obok niego przemknął Robert, biegnąc po schodach na dół. Na parter.
 Josh już chciał pobiec za nim, ale nagle zatrzymał się w pół kroku i… zaniuchał. Dosłownie znieruchomiał, kiedy poczuł specyficzny, kobiecy zapach. I nie, bynajmniej nie był to zapach Anny. Czuł, że dosłownie złapał trop i zaczął ostrożnie, wciąż wdychając nosem powietrze, podążać za zapachem. Niepokoił się coraz bardziej, kiedy ten prowadził go coraz bliżej sypialni Masona.
 Korytarz był zupełnie pusty, bo Robert i Eliot byli w innej części rezydencji. Tutaj panowała więc cisza, a Josh szedł tak cicho, jak tylko się dało. Czuł napięcie w całym ciele, kiedy pokonywał kolejne kroki i wreszcie stanął przed drzwiami Masona. Przełknął ślinę, wyczuwając tutaj dość mocno zapach Felice. Ostrożnie wyciągnął dłoń do klamki, bezgłośnie nacisnął i delikatnie pchnął drzwi, nie ruszając się z progu, a przed nim otworzyła się sypialnia jego pana.
 Zawęszył mocno i… prawie podskoczył, kiedy nagle za swoimi plecami usłyszał głos Masona.
 — Josh! — ten krzyknął z końca korytarza, kiedy tylko wszedł po schodach na górę. Tuż obok niego, przyklejony niemal do jego boku, szedł Robert i tłumaczył się solenie.
 — Stójcie! — krzyknął chłopak, unosząc dodatkowo dłoń, żeby się nie ruszali. — Chyba… chyba mam trop! — dodał, czując, że już i tak jego pozycja została odkryta, nawet jeśli kobieta się tutaj chowała.
 Mason przystanął, ale tylko na sekundę, bo zaraz znowu ruszył w stronę swojego pokoju. Po drodze jeszcze coś dodał do Roberta, który zawrócił i odbiegł. Josh nie wiedział gdzie, ale widział za to, że jego pan nie boi się wejść do swojej sypialni.
 — Felice, wyłaź! Nie chce mi się marnować czasu na taką zabawę. Jeśli nie wyjdziesz teraz, to wyciągnę cię za włosy i skopię. A oboje tego nie chcemy — zagroził, rozglądając się po pokoju, kiedy mówił głośnym i zdecydowanym głosem. Takim, który brzmiał, jakby nie żartował, że faktycznie może spełnić swoją groźbę.
 Josh zawarczał pod nosem z irytacji, że mężczyzna się tak zachowuje. Skoro dziewczyna zdołała uciec z pokoju, to mogła przecież dorwać jakieś ostre narzędzia i za chwilę skoczyć na Masona! Podszedł więc pospiesznie do niego i stanął blisko, rozglądając się, zupełnie jak pies obronny. Wdychał przy tym mocno powietrze przez nos, aż nagle… usłyszał lekkie poruszenie. Zbystrzał i obejrzał się na swojego pana, ale on nie dosłyszał tego cichego dźwięku. A kiedy ten się powtórzył, chłopak dosłownie upadł na kolana i obniżył głowę o poziomu podłogi, stykając się z nią policzkiem, by zajrzeć pod łóżko.
 Tam zobaczył skuloną i leżącą na boku dziewczynę. Widząc Josha, zrobiła większe oczy i pisnęła, zaczynając się cofać w popłochu.
 Mason, teraz słysząc szamotanie, westchnął ciężej.
 — Wyłaź, bo Josh cię wyciągnie.
 Dziewczyna skuliła się jeszcze bardziej.
 — Nie, bo mnie zbijesz! — pisnęła.
 Josh za to zmarszczył nos i zbliżył się do łóżka, czekając na rozkaz. Jeśli Mason by mu kazał, wlazłby tam i ją wywlókł.
 — Bo spieprzyłaś z pokoju. Wyłaź, bo faktycznie cię zbiję. A tak, to tylko zawlokę za włosy do piwnicy i cię tam zamknę, jeśli w pokoiku jest ci niewygodnie — Mason warknął na nią i szturchnął Josha nogą. — Wygoń ją stamtąd.
 Felice pierwsza odruchowo na niego zawarczała, a on odpowiedział tym samym i wyciągnął się na kolanach w jej stronę, połowicznie wczołgując się pod łóżko. Dziewczyna pisnęła, a chłopak ze zmarszczonym nosem złapał ją za kostkę i szarpnął.
 — Dobra, dobra! Wyjdę! — wydarła się, więc chłopak ją puścił.
 Ona jednak, zamiast zwyczajnie się poddać, nagle podkuliła kolano i kopnęła go prosto w twarz. Josh pisnął, a Felice spróbowała szybko czmychnąć drugą stroną. Chłopak jednak przy Masonie nauczył się szybko reagować, nawet jeśli dostał w twarz i nie zważając na to, że czuje krew pod nosem, tym razem dosłownie ją wywlókł spod łóżka za nogę. Dziewczyna wierzgała, ile mogła i próbowała zahaczyć paznokciami o podłogę, ale chłopak bez większego problemu wyciągnął ją na zewnątrz. Może miałby jakieś problemy z Garry’m, ale na pewno nie z drobną dziewczyną.
 Szarpanina długo nie trwała, bo Mason, który nie miał specjalnego taktu w stosunku do dzikich i niestety też do kobiet, kopnął ją w brzuch. Felice stęknęła, wypuściła powietrze świszcząco i omdlała z nagłego, silnego bólu.
 — Zawołaj Eliota, aby ją stąd wyniósł do piwnicy i wróć, to opatrzę ci nos — pan tego domu zarządził grobowym tonem, patrząc ze złością na kłopot na podłodze. Że też ojciec Frank go w to wrobił…
 Josh pokiwał głową i otarł wierzchem dłoni krew spod nosa, nim szybko wybiegł z pokoju. Dziewczyna była nieprzytomna, więc już nie obawiał się zostawiać z nią Masona.
 Wrócił po kilku minutach z Eliotem, po drodze jeszcze informując Roberta, że Garry jest w pokoju, ale niezamknięty.
 — Wstrzyknąć jej dodatkowe lekarstwo, proszę pana? — zapytał Eliot, kiedy przerzucał sobie przez ramię nieprzytomną Felice.
 Mason wzruszył ramionami, wsuwając jedną dłoń do kieszeni.
 — Możesz, chociaż to gówno da. Ta laska jest jebnięta i… nie mamy gdzieś w domu wibratora? I nie mówię o plugu Josha. Wibratora. Anna nie ma, aby tej suczce oddać? To by miała czym się zająć i nie wpełzała mi pod łóżko jak jakaś pluskwa.
 Josh momentalnie spiekł raka, kiedy usłyszał „nie mówię o plugu Josha”. Cieszył się, że ma przed sobą plecy Eliota, bo nie spojrzałby mu w oczy. Wycofał się nawet bardziej i przełknął z trudem ślinę.
 Sam Eliot też się trochę zmieszał, ale pokręcił przecząco głową.
 — Nie… Nic mi nie wiadomo, żeby Anna miała wibrator, proszę pana — odpowiedział jednak spokojnym, posłusznym tonem. Był naprawdę duży i nie miał problemu, by trzymać tak nieprzytomną dziewczynę.
 — To w takim razie masz bojowe zadanie udać się na zakupy i taki jakiś dobry tej pojebanej lasce kupić — Mason zadecydował, po raz kolejny wprowadzając Eliota w zakłopotanie. — Zaniesiesz ją i pójdziesz po wibrator czy inne zabawki. Robert da ci pieniądze.
 — Tak jest! — odparł służbiście były wojskowy, który na pewno, kiedy zaczynał pracować u Masona Awordza, nie spodziewał się, że takie będą jego obowiązki. — Czy coś jeszcze, proszę pana?
 — Nie. Tylko tym razem zamknijcie ją lepiej. Nie wypada, abym musiał bić kobiety — pan domu ofukał służącego, ale nim ten wyszedł, dodał jeszcze: — I nich Robert przyniesie mi lód na kompres.
 — Tak jest — powtórzył Eliot i wyszedł z dziewczyną z pokoju.
 Gdy tylko drzwi za nim się zamknęły, Josh odetchnął głęboko i podszedł do łóżka, by usiąść na nim ciężko. Emocje dzisiaj skakały mu jak piłeczka rzucona na trampolinę. A on czasami narzekał na nudę…
 — Uch… Ciekawe, po co ci wlazła pod łóżko, co nie?
 — Pewnie dla tego samego powodu, dla którego ty kiedyś mi wlazłeś do łóżka, kiedy jeszcze mieszkałeś na strychu — Mason odparł ze spokojem, idąc do łazienki po apteczkę, aby zatrzymać krwawienie z nosa swojego pupila.
 Josh zaburczał coś pod nosem, bo wcale nie podobało mu się takie tłumaczenie. Nie chciał, żeby Mason w ogóle się zbliżał do tej dziewczyny, bo zdecydowanie leciała ona na jego pana. Mimo że ten był wobec niej taki brutalny.
 — To dobrze, że ją zamkną w piwnicy… — wymruczał do siebie.
 — Zasłużyła na to! — Mason krzyknął z łazienki, po czym wyszedł z niej z białym, dużym pudełkiem z czerwonym krzyżykiem i napisem „apteczka”. Postawił je na łóżku i usiadł naprzeciwko Josha. — Daj ten nos.
 Chłopak podsunął się bliżej i posłusznie wyciągnął głowę do mężczyzny.
 — Dużo biegaliśmy z Garry’m — rzucił przy tym nieco weselszym głosem.
 — To dobrze. Może on chociaż nie ucieknie — skomentował pan domu, wycierając najpierw chusteczką nos i zakrwawioną skórę pod nim, w tym wargi. Potem sprawdził palcami, czy nic nie jest uszkodzone. — Boli cię gdzieś?
 Chłopak zmarszczył nos, ale nie czuł, żeby miał coś złamane. Oddychać też mógł bez większego problemu.
 — Piecze tylko trochę… Była boso, chyba tam nic nie uszkodziła — mruknął, patrząc z nadzieją na swojego pana, czy przypadkiem nie widzi jakiejś niepożądanej… krzywizny.
 — To dobrze. — Mason skinął głową, spokojnie wycierając mu do końca twarz i na razie tylko przytykając opatrunek, aby nos nie broczył krwią.
 Po kilku chwilach usłyszeli pukanie do pokoju. Okazało się, że to Robert przyniósł kompres. Został szybko odesłany przez pana domu, który następnie przyłożył Joshowi kompres do nosa. Nałożył też plaster i kazał mu się położyć.
 Chłopak nie oponował. Był zmęczony treningiem, a teraz po tej obawie o swojego pana dodatkowo ciśnienie z niego zeszło. Położył się więc, cały czas śmiesznie ruszając nosem, jakby dopasowywał się do opatrunku i wyczuwał, czy są tam jakieś… anatomiczne zmiany. W tym wszystkim tylko denerwował go zapach Felice, który nadal tutaj czuł. Nie chciał się tym pokojem, swoim panem i jego penisem z nikim dzielić.
 Mason poklepał go po udzie i wyszedł, by odnieść apteczkę.
 — Prześpij się. Jadłeś coś? — spytał jeszcze, kiedy mijał łóżko, idąc w stronę drzwi. Sam był głodny.
 — Mięso — odpowiedział Josh, uśmiechając się do niego i zagrzebując w poduszkach i pościeli. Zdecydowanie zamierzał skorzystać z tego pozwolenia na sen. Co z tego, że było wczesne popołudnie? Drzemka po takim wysiłku fizycznym była bardzo, bardzo przyjemną wizją.
 — To śpij — Mason już nie przedłużał i wyszedł. Był oschły jak zwykle i nie rozdrabniał się, zamykając chłopaka w swoim pokoju. Musiał zjeść i upewnić się, czy Eliot wykonał jego polecenie.

*

Mason siedział na dole w salonie. Pił gorzką herbatę i czekał. Josha zamknął u siebie w pokoju z nakazem, aby grzał mu łóżko, Eliot z Robertem pilnowali ich tymczasowych gości, a Anna sprzątała w kuchni. A on… On się nudził, czekając na księdza Franka, który zabierze swoją hałastrę do siebie.
 Spędzili tu tydzień, który był pełen wrażeń. Okazało się, że Felice nie warto nawet wypuszczać z pokoju bez nadzoru do toalety, bo kombinowała chyba jeszcze więcej niż Josh swego czasu. Wczoraj znowu im się wymknęła i znaleźli ją po godzinie na strychu, oglądającą nago filmy w starym telewizorze.
 Garry codziennie spędzał poranki z Joshem na siłowni. Ten drugi był po nich zawsze bardzo zmęczony, a Mason podsłuchał jego rozmowę z Anną, w której chłopak się zwierzał, że nie chciał przy Garry’m wychodzić na mięczaka, dlatego ćwiczył tyle co on — czyli bardzo dużo, bo podopiecznego Franka strasznie nosiło. Wyglądało na to, że się dogadywali.
 Pozostałej dwójki pilnował Robert, bo nie było z nimi problemów. Danie im czegoś do roboty, jak posprzątanie pokoi, a nawet gry w karty i warcaby, wystarczyło, by trzymać ich w ryzach. Oczywiście bat w postaci twardej ręki Masona dodatkowo im pomagał. Strach ograniczał ich szalone pomysły, a przykład w postaci Felice, która regularnie spała w zimnej piwnicy, upewniał ich, aby niczego nie próbować.
 Sam Mason był rozczarowany. Liczył, że wibrator bardziej jej pomoże. Pomagał, ale na bardzo krótko. No i trzeba było doliczyć do wydatków dodatkową porcję baterii. Dziewczynie potrzebny był albo sadystyczny seksoholik jako opiekun, albo… eutanazja.
 W końcu, około trzeciej popołudniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi, a Mason usłyszał, jak Robert człapie przez korytarz i otwiera drzwi. Niski, basowy głos księdza Franka poznałby wszędzie. Poczekał na niego w salonie, wiedząc, że Robert go przyprowadzi.
 — Wszyscy wciąż żyją i żaden nie ma większego uszczerbku fizycznego, więc… — słyszał zbliżający się do drzwi głos lokaja.
 — „Większego”? — tym razem odezwał się Frank.
 — Hm… Nie wiem, czy powinienem to mówić, ale ojciec powinien wiedzieć, komu oddaje pod opiekę swoich ludzi. W tym domu panuje twarda dyscyplina.
 — Tak… Rozumiem… Nie odniosę się jednak do tego, by nie wszczynać niepotrzebnych dyskusji z osobą, której jestem tak dłużny za tę opiekę. — Frank westchnął ciężko, gdy był już pod drzwiami salonu, które otworzył mu lokaj. Na widok siedzącego na kanapie gospodarza, uśmiechnął się lekko. — Mason, witaj.
 — Witaj, witaj. Słyszałem, jaką sobie miłą z Robertem dyskusję przeprowadziłeś. Z nim będę musiał jeszcze porozmawiać, ale ty na razie usiądź. Chcesz się czegoś napić? — Mason spytał uprzejmie, a kiedy mówił o lokaju, rzucił mu srogie spojrzenie. Ten miał przyprowadzić tu duchownego, a nie uprawiać z nim pogawędki.
 Robert od razu spokorniał i spuścił głowę. Stał sztywno w swoim szarym garniturze, z dłońmi splecionymi z tyłu.
 — Nie, dziękuję bardzo. Nie mam wiele czasu — odpowiedział Frank z serdecznym uśmiechem. Przesunął przy tym dłonią po swojej zgolonej czaszce i usiadł na fotelu, a lokaj wyszedł z salonu, żeby nie przeszkadzać. — Chociaż chętnie posłucham, jak się sprawowali moi podopieczni.
 — Lasce musisz albo kogoś znaleźć, kto będzie ją jebał co najmniej raz dziennie, albo się jej pozbyć, bo suka zwiewa i próbowała mi się dobrać do rozporka. Szkoda, że mi o tym wcześniej nie powiedziałeś. — Mason uśmiechnął się znad kubka z herbatą, ale nie był to uśmiech serdeczny.
 Frank za to zmarszczył się, wyrażając całym sobą dezaprobatę.
 — Spróbuj chociaż przy mnie powstrzymywać się przed takim słownictwem, proszę cię, Mason. A co do Felice, wiem, że jest… pobudzona seksualnie, ale musiałbym jakoś kontrolować, czy się z danym partnerem zabezpiecza. A zbliżanie się do niej w trakcie czy przed stosunkiem, to dość… kłopotliwa sytuacja dla mnie jako duchownego.
 — Dlatego znajdź jej jakiegoś seksoholika. Każdy inny ci ją odeśle po dwóch dniach. Nawet pudło wibratorów jej nie wystarczy. — Mason, mimo prośby mężczyzny, nie omieszkał po raz kolejny wypowiedzieć na głos tego, co myśli.
 Ksiądz Frank westchnął ciężko i na chwilę ukrył twarz w dłoniach.
 — Do czego ten świat zmierza…? Ludzie przestają być ludzcy… A ci, którzy tacy pozostają, nie są w stanie udźwignąć na swoich ramionach innych. Jak to się dzieje, że ty nie masz takich problemów ze swoją służbą, Mason?
 — Trzymam ich krótko. Poza Felice i Garry’m pozostała dwójka dobrze się zachowywała. Garry, jeśli codziennie ćwiczy, też jest do zniesienia, chociaż wyżarł mi w cholerę mięsa z lodówki. Ale już nie karciłem go za to, mimo że lepiej by było, jakby go nie kradł, a o nie poprosił. — Mason wyglądał na zdegustowanego, ale w miarę spokojnego. Bynajmniej spokojniejszego niż duchowny.
 — Twarda dyscyplina… — Gość uśmiechnął się blado. — Czasami mnie martwi, jak widzę, że promowana „tresura” rzeczywiście się sprawdza. Nie wiem, czy już to widziałeś, ale rząd organizuje coraz więcej kursów pod znakiem wytresowania dzikich, a rekrutację przy tym prowadzi pod względem kryteriów… hm, zdziczenia. Boję się, że Felice mogłaby trafić do tych, których traktuje się już rzeczywiście jak zwierzęta.
 — Też mi się to nie podoba. Ale czasami nic innego nam nie pozostaje. — Mason wzruszył ramionami i odstawił na stolik pusty kubek. — Chcesz już ich odebrać?
 — Tak, byłbym wdzięczny. Na pewno już i twojej służbie się to udzieliło. — Frank uniósł się i rozejrzał. — A gdzie Josh? Jak jest między wami?
 — Śpi u mnie w pokoju. Nie chcesz wiedzieć w jakim celu. Ale zaręczam, że ma się dobrze. Jest wierny.
 Frank lekko się zmieszał, rozumiejąc ten przekaz. Pokiwał więc tylko głową, a Robert chyba intuicyjnie poczuł, że obaj wstali, bo nagle pojawił się w salonie.
 — Rzeczy naszych gości oraz sami goście są już gotowi do wyjścia — powiadomił formalnie.
 — Dobrze. — Mason skinął głową i zerknął na towarzyszącego mu mężczyznę. — Ojcze, jak ich chcesz? Pojedynczo zaprowadzić do samochodu?
 — Nie ma takiej potrzeby. Już się nimi zajmę, tylko zaprowadź mnie do nich.
 — Jak chcesz. Proszę. — Mason wskazał mu drzwi i skinął na Roberta, aby ten prowadził. Ruszył zaraz za duchownym.
 W przedpokoju znajdowała się cała czwórka podopiecznych księdza, która uśmiechnęła się od razu na jego widok. Jak zbłąkane owieczki, które wracają do swojego pasterza. Trudno było w tej sytuacji mieć inne skojarzenie. Tym bardziej, że Frank właśnie rozłożył ramiona i ich wszystkich krótko przytulił.
 — Chodźcie, moje dzieci i podziękujcie swojemu tygodniowemu opiekunowi.
 — Nie trzeba. Niech lepiej się zachowują zamiast dziękować — Mason, który stał za duchownym z dłońmi w kieszeniach, ukrócił możliwe podziękowania, nie chcąc dodatkowo słyszeć zamiast nich jakichś oszczerstw. Wolał milczenie.
 Czwórka półdzikich zresztą nie paliła się do tego, by składać podziękowania, więc Frank zrezygnował z nalegania i odwrócił się jeszcze do gospodarza.
 — Dziękuję — powiedział, ściskając jego dłoń w obu swoich. — Pamiętaj, że mam u ciebie dług. I dbaj o Josha.
 — Przecież to robię. I nie myśl o tym — mężczyzna skinął głową w stronę podopiecznych duchownego — jako o długu. Pomogłem, bo mogłem i może nie odwróci się to na moją niekorzyść w przyszłości. Zabierz już ich stąd.
 — Oczywiście. Bóg z tobą i tym domem. — Frank jeszcze obejrzał się wokół i położywszy dłoń na ramieniu Garry’ego, pokierował się z całą czwórką do czekającego przed rezydencją samochodu.
 Mason już nic nie odpowiedział. Nie było co, a raczej on nie był dość religijnym człowiekiem, aby miał co odpowiadać. Kazał tylko Eliotowi i Robertowi pilnować, aby nic się nie stało, zanim wszyscy odjadą.
 Kiedy już zniknięcie samochodu Franka upewniło go, że wreszcie został sam ze swoją służbą w rezydencji, mógł odetchnąć. Co by nie mówić, przetrzymywanie większej ilości takich chorych na raz było ciężkim doświadczeniem. Chociaż… wciąż nie równało się to z tym, co miał, kiedy Josh był w swoim najdzikszym stanie. Kiedy nie słuchał, a raczej nie rozumiał, co się do niego mówi. Kiedy był wręcz zagrożeniem dla samego siebie i wydawało się, że nie ma nadziei na to, by go uratować. Najwyraźniej jednak… dało się. Choć ksiądz Frank mógł nie mieć odpowiednich możliwości, by uratować tę czwórkę. A może też i skrupułów. Bo czym gorszy był stan dzikiego, tym trzeba było więcej siły i zdecydowania, aby wypłoszyć z niego dzikie, agresywne zwierzę. I cóż, nawet jeśli była to tresura, to czy była dla nich zła, skoro po niej mieli szanse żyć, a nie powoli umierać na ulicach, albo szybko, od kuli z karabinu?
 Mason wolał nie roztrząsać tego problemu i skupić się na tym, co miał pod własnym dachem. A w tej chwili… pod własną kołdrą.



Bonus – Zajączek Wielkanocny
 


21 kwietnia 2014
 

Przed Wami scena w narracji Masona Awordza – czyli naszego Mistera strony Shikat Tales! :D Mamy nadzieję, że się Wam spodoba. Miłego czytania i miłego Poniedziałku Wielkanocnego! :)

*****

Nie mogłem zrozumieć fenomenu świąt. Ludzie zagryzają się na ulicach, a i tak istnieje na tyle duża i silna grupa, która przepycha ozdoby świąteczna do sklepów za każdym razem, kiedy zbliża się jakiekolwiek święto. Czy to Halloween, jakby już rzeczywistość nie była dość straszna, czy to ozdoby na Boże Narodzenie. A teraz… teraz kolejna reklama z radosnym zajączkiem zachwalającym nową edycję limitowaną płatków śniadaniowych. Komu, u diabła, tak dobrze się wiedzie, że nawet nie jest świadomy, że nikogo to, do cholery, nie interesuje, czy płatki śniadaniowe będą wyglądały jak jajka, czy jak zajęcze bobki. Chociaż i tak takie płatki śniadaniowe są. I nie mogę ich jeść. Nawet jebanych zajęczych bobków.
 Wstałem od telewizora i wyłączyłem go, nie znajdując w nim grama sensownej rozrywki. Udałem się do kuchni w poszukiwaniu któregokolwiek z moich pracowników. Cóż, może poza Robertem. Nie miałem ochoty widzieć jego znudzonej życiem, poddańczej twarzy, która zapewne by się nie zmieniła, nawet jakby go uderzył. Był dobrym pracownikiem.
 Jako pierwszą zastałem Annę. Siedziała na fotelu w salonie, w dość kusej jak na siebie sukience, bo zwykle nie nosiła takich dużych dekoltów. Tłumaczyło to trochę to, że w rękach trzymała jakiś bladoniebieski sweter i właśnie cerowała w nim dziurkę. Pewnie wcześniej miała go na sobie, nim zobaczyła ubytek.
 — Och, dzień dobry, panie Awordz! — powiedziała na mój widok z uśmiechem.
 Mnie nie chciało się uśmiechać, więc tylko stanąłem nad nią z dłońmi w kieszeniach czarnych spodni.
 — Dzień dobry. Idziesz gdzieś? — spytałem, zastanawiając się, czy specjalnie się tak ubrała, czy są ku temu inny powód. Co tu dużo mówić, nudziło mi się.
 — Czekam, aż Eliot wróci z Joshem, bo chciałam z nim pojechać na zakupy — wyjaśniła z tą swoją nieśmiałą postawą. Mimo to jej palce nawet sprawnie radziły sobie z cerowaniem.
 — A gdzie poszli? I czemu ja o tym nie wiem? — spytałem, czując się dziwnie oszukanym, że nikt mi nic nie powiedział. Robert będzie musiał się z tego gęsto tłumaczyć.
 — Um… — Anna wyglądała na wystraszoną moją groźną miną. Jak zwykle. — Josh wcześnie rano poszedł z Eliotem do kościoła do księdza Franka. Żeby wyspowiadać się przed świętami.
 Znowu te święta. Co oni wszyscy mieli z tymi świętami? Nie mieli innych problemów na głowie?
 Na moją minę Anna zrobiła się jeszcze bardziej zaniepokojona, więc tylko westchnąłem ciężej, aby już sobie darowała te sarnie oczy i minąłem ją, ruszając do kuchni.
 — Jak wróci, niech mnie znajdzie — rzuciłem jej tylko, aby mogła dalej sobie cerować. Nie oglądałem się, czy potaknęła, czy nie. Miała w końcu taki obowiązek. Tak samo jak dbanie o wyposażenie lodówki, która była ku mojemu smutkowi pełna dobrych rzeczy. Ja jednak byłem skazany na obleśne, pełnoziarniste batoniki, jako jedyną zakąskę między posiłkami.
 Batoniki jednak nie były jednymi, które powitały mnie w kuchni. Naraz rozległo się piskliwe szczekanie, kiedy mały, puchaty, beżowy szczeniak odszedł niezdarnie od swojej miseczki i właśnie dobiegł do moich nóg. Skakał przy tym radośnie, jakby była Gwiazdka, a ja Świętym Mikołajem.
 Przewróciłem oczami, nie mogąc zrozumieć, jakim cudem to się za mną przyplątało i skąd miałem tak duże szczęście do małych, puchatych Joshy. Bo oczywiście szczeniak dostał mało oryginalne imię — Josh. Bawi mnie nadal, że na „Josh, chodź, mam coś dla ciebie” przychodzą oba Joshe.
 — Co tam? — kucnąłem przy małym Joshu, głaszcząc jego futerko na czole, jakby wylizane.
 Szczeniak wystawił język, wbijając we mnie te swoje ślepia i popiskując z uciechy. Zupełnie jak większy Josh, kiedy też coś ode mnie dostawał. Aż uśmiechnąłem się do swoich myśli i sprawdziwszy, czy psiak zjadł dość dużo, zabrałem go pod pachę i wyszedłem z kuchni z batonikiem. Jeśli tu znalazłem tylko małą rozrywkę, to uznałem, że przy laptopie poszukam rozrywki dla większego Josha. Skoro i tak go nie było, bo poszedł się spowiadać. Ciekawiło mnie, czy zdradzi Frankowi w konfesjonale, jak żebrze o seks.
 Niecałą godzinę później, kiedy wciąż byłem w swoim pokoju przy komputerze, a mały Josh tarmosił skrawek kocyka, który mu rzuciłem, żeby miał się na czym położyć, do domu wrócił Eliot i Josh. No, Josh na pewno, bo wszedł do sypialni z lekkimi rumieńcami na policzkach i na mój widok uśmiechnął się szeroko.
 — Cześć! — zawołał, rzucając bluzę na fotel.
 Spojrzałem na niego z oczekiwaniem i bynajmniej nie zamknąłem strony, na której chwilę wcześniej złożyłem ekspresowe zamówienie. Tam też wielkanocne promocje uderzyły w moje oczy, jednak tym razem trafiły na podatniejszy grunt.
 — Byłem z Eliotem u księdza Franka, ale myślałem, że szybko się zwiniemy. Tylko kolejka była straszna — chłopak mówił dalej, a kiedy zobaczył szczeniaka u swoich stóp, popiskującego przy nich, kucnął, pogłaskał go i sam trącił go nosem, kiedy ten wsparł się łapkami o jego kolana. — Kazał cię pozdrowić.
 — Tak? — spytałem z lekkim rozbawieniem, oglądając dwa Joshe. Jeden duży i do ruchania, drugi mały i… do sprzątania po nim. — Coś jeszcze mówił? A ty się grzecznie mu spowiadałeś? Opowiadając mu o wszystkich swoich grzeszkach? Chociażby o takim zwanym nieposłuszeństwem? Miałeś mówić mi, kiedy wychodzisz, a nie dowiaduję się od Anny, że gdzieś polazłeś — warknąłem na końcu, bo naprawdę ręce mi opadały. Ile razy bym nie mówił mu, aby się zachowywał, tyle razy widziałem, że pies więcej jest w stanie pojąć. Że nie sika się w domu. Chociaż… pod tym względem Joshe były takie same. Nie docierała do nich większość informacji.
 Chłopak od razu zrobił przepraszającą minę i nie wstając bynajmniej z kolan, podążył do mnie na nich. Tak, lubiłem, kiedy opierał swój podbródek o moje kolano, tak jak chwilę temu mały Josh łapki o jego.
 — Bo rano Eliot powiedział, że idzie, a ty spałeś i… no, zabrałem się z nim — wytłumaczył się. Zawsze miał jakieś wytłumaczenie. Takie czy inne. I zawsze patrzył jak ten szczeniak proszący o zmiłowanie.
 — Będziesz miał okazję, aby lepiej przeprosić — odparłem, uznając, że poczucie winy dodatkowo skłoni Josha do wykonania tego, o co zamierzałem poprosić.
 Chłopak popatrzył na mnie bez zrozumienia i dodatkowo oparł ręce na moich kolanach.
 — Tak…? Jak na przykład?
 — Zobaczysz. — Uśmiechnąłem się lekko i pogłaskałem go po czole i włosach, identycznie jak psa jakiś czas temu w kuchni. A ten do tego właśnie ciągnął Josha za nogawkę. Prychnąłem pod nosem. Dwa Joshe.
 — Okej… — Chłopak uśmiechnął się chyba w odpowiedzi na mój uśmiech. A może na to pogłaskanie? W każdym razie był uroczy. Do tego odwrócił się właśnie nagle, jakby miał chapsnąć małego Josha, a ten rozszczekał się radośnie i zaczął się z chłopakiem przekomarzać, podgryzać go delikatnie i trącać łapkami. I w sumie… duży Josh też odpowiadał bardzo psio. Przewalił się na plecy i ze szczeniakiem włażącym mu na brzuch, śmiał się i bawił się z nim. — A ty co robiłeś? — zagadał mnie w trakcie.
 Chwilę nie odpowiadałem, racząc się tym widokiem. Tak, to chyba była najlepsza rzecz w tej całej apokalipsie. Radosny, niemyślący o złych rzeczach Josh.
 — Oglądałem dużo mniej ciekawe widoki — odparłem szczerze. Bo jak reklamy zająca wielkanocnego mogły być ciekawsze od widoku tej dwójki? — Josh, lubisz go? Jest na odpowiednim poziomie emocjonalnym co ty, bo świetnie się dogadujecie — dogryzłem chłopakowi, czekając w napięciu, jak się zarumieni i speszy. Tak, to była najlepsza rzecz zaraz po seksie, na jaką mogłem liczyć.
 Nie czekałem długo na to, aż na jego policzkach rozleje się czerwień. Musiał być nagle bardzo skonfundowany, bo nie zauważył ataku szczeniaka, który chapsnął go nagle w nos. Większy Josh więc jęknął i podniósł się, a ta puchata kulka sturlała się po jego klatce piersiowej na podłogę.
 — Mason… No lubię go, ale jestem mądrzejszy przecież…
 — Tak, tak — odparłem z pełną świadomością, jak na takie protekcjonalne zachowane chłopak będzie reagował. Może właśnie dlatego tak lubiłem się nad nim pastwić. Josh był niemożliwie rozkoszny, kiedy sprowadzałem go do takiej niskiej roli. Ale cóż, działało to w dwie strony. Chłopak bowiem niejednokrotnie już tak uroczym zachowaniem sprowadził mnie do odkrywania swoich kart i pokazywania, jak faktycznie bardzo to lubię. Psy… Małe i podstępne stworzenia, które wywlekają dobroć z ludzkich serc. Josh, czy duży, czy mały, w tym był mistrzem.
 Chłopak jeszcze chwilę patrzył na mnie niepewnie, a potem w typowy dla siebie sposób wymusił ten uśmiech, który oznaczał, że bardzo chce nagle zmienić temat.
 — Grałeś w coś? — zapytał mnie niby z zaciekawieniem, podchodząc bliżej i zerkając mi przez ramię na ekran komputera.
 — Nie — odparłem luźno, czekając, aż zobaczy, co robiłem. Strona z zabawkami erotycznymi dla mężczyzn nadal była otwarta.
 Josh wyglądał na zainteresowanego, dopóki nie rozpoznał strony. Potem zaczerwienił się jak czerwona obróżka na szyi małego Josha i odsunął się.
 — Em… Tak tylko przeglądasz czy coś kupujesz?
 — Kupiłem — odparłem wręcz z dumą. — Zgadnij dla kogo? — z pełną rozkoszą podpuszczałem go dalej.
 Chłopak zassał dolną wargę, przestępując z nogi na nogę.
 — Dla mnie… — powiedział cicho i jakby z wahaniem dopytał: — A mogę zobaczyć… co kupiłeś?
 — Nie — odparłem od razu i przekręciłem się tak, aby złapać go i posadzić sobie na kolanie.
 Chłopak rzucił mi spojrzenie pełne wyrzutu w tych zielonych ślepiach i znowu spojrzał na ekran.
 — Ale to dla mnie przecież, Mason, no pokaż!
 Uśmiechnąłem się i mocniej objąłem go w pasie. Szczeniak w tej chwili przeszkadzał, ale miałem nadzieję, że jak będę udawać, że go nie widzę, to sobie pójdzie.
 — A nie chcesz niespodzianki? Ma być kurier wieczorem — zamruczałem do dużego Josha, wsuwając mu dłoń pod koszulkę. Był taki słodki.
 — Dzisiaj? — Spojrzał na mnie szybko i przełknął ślinę. Potem uśmiechnął się ze skrępowaniem, spuszczając wzrok na moją klatkę piersiową i dodał: — A ja się dopiero co wyspowiadałem…
 — Och, to się będziesz chyba musiał jeszcze raz się spowiadać. Ale komu innemu i z czego innego. — Zaśmiałem się krótko i przycisnąłem go do siebie. Już ten kurier mógłby się pojawić, a tak… tak pozostało mi czekać. — Będziesz musiał dobrze się umyć.
 Josh znowu zerknął mi w oczy uważniej i pokornie pokiwał głową.
 — Okej. Będzie fajnie? — zapytał, jakby nie wiedział, czy ma się bać jakichś nowości, czy liczyć na to, że to jednak z tych rzeczy, jakie już wypróbowaliśmy. Osobiście uważałem, że w przeważającej liczbie razy, jakie wspólnie mieliśmy, było fajnie. Josh nie musiał się zgadzać, ale wierzyłem, że jeśli nie od razu, z perspektywy i tak będzie to dobrze wspominał.
 — Będzie. Będzie też bardzo świątecznie, co by twoja spowiedź nie poszła na marne — pocieszyłem go. Trochę obłudnie, ale to nie znaczyło, że naprawdę miało być nie fajnie.
 Chłopak uśmiechnął się i przytulił się do mnie. Usłyszałem przy tym, że mocniej wciąga mój zapach nosem.
 — Lubię święta, bo nie masz dużo zajęć poza domem. A jak cię nie ma długo, to tęsknię — powiedział, trzymając się blisko mnie i nie zwracał uwagi na to, że mały Josh ciągnął go za nogawkę.
 — Naprawdę jesteś jak mały psiak. Ale teraz masz się chociaż z kim bawić, jak mnie nie ma — odparłem cmoknąłem na małego Josha, aby podszedł z drugiej strony. Udało mu się to na tych jego małych, tłustych łapakach. Odchyliłem się na bok, złapałem go za kark i podniosłem, aby duży Josh go trzymał i aby nie było wszędzie wszystko pogryzione. Poza popuszczaniem w najmniej odpowiednich momentach, to była jego kolejna wada. Ząbkowanie i gryzienie dosłownie wszystkiego.
 Duży Josh położył dłoń na grzbiecie małego, by przytrzymać w miejscu i uratować przed ewentualnym upadkiem. Tak, ta dwójka nieźle się dogadywała.
 — No, jest fajny — odpowiedział z uśmiechem, popatrując na szczeniaka. — Tylko strasznie trudno czasem go kontrolować. Wiesz, co szukaliśmy go ostatnio z Anną, Eliotem i Robertem po całym domu przez pół dnia, a on spał w spiżarce obok ziemniaków.
 — Brzmi znajomo — podsumowałem, wspominając, jak to czasami Josh chował się gdzieś przede mną. I w sumie nie dziwiłem się, że teraz cała czwórka służby szukała psa, bo, znając życie, nie byłbym ucieszony, że go zgubili. W końcu jeden więcej obowiązek nie mógł być aż tak trudny.
 Josh uśmiechnął się do mnie lekko, a piesek zaszczekał. Chyba miał teraz fazę, w której rozpierała go energia. Była urocza, ale im dłużej trwała, tym bardziej miałem nadzieję, że faza snu przyjdzie szybciej. Kiedy spał, też był słodki, a do tego niekłopotliwy.
 — Mogę pójść coś zjeść? Bo w tej kolejce już się głodny robiłem, ale najpierw chciałem się z tobą przywitać — chłopak poprosił mnie w końcu.
 Z jednej strony chciałem odmówić, bo przyjemnie było go mieć w swoich ramionach, z drugiej, do czasu, aż miał przyjechać kurier z zabawkami, miało dużo czasu minąć. A chciałem, abyśmy obaj z Joshem mieli dużo energii na wieczór. A takie wspólne siedzenie mogło się różnie skończyć.
 — Idź. Zabierz też Josha. Jak się najesz, to przyjdziesz się umyć. Tak?
 — Mhm — chłopak potwierdził i pocałował mnie mocno swoimi soczystymi ustami. Potem zeskoczył mi z kolan, pozostawiając na nich uczucie ciepła i poprawiając sobie małego Josha na rękach. — Ale ten… ty odbierzesz przesyłkę, nie…? — dopytał jeszcze, już stojąc w progu.
 Odwróciłem się do niego i przeciągnąłem. Może mała drzemka.
 — Tak. Ja albo Robert. A czemu znowu pytasz? — zaciekawiłem się, chociaż domyślałem się, że jak zawsze wstydził się tego, aby nikt się nie dowiedział, co z nim robię. A i tak przecież każdy wiedział.
 — No… Bo głupio, żeby Robert znowu odbierał dla mnie dildo — jęknął.
 Uśmiechnąłem się. Josh był uroczy i taki przewidywalny.
 — Będzie w dużym pudełku. To nie tylko dildo — odparłem i specjalnie zlustrowałem go wzrokiem. Pesz się, słodziutki, pesz. Jesteś wtedy bardziej uroczy niż ten szczeniak, którego masz na rękach, który… patrzy takim tępym i szczęśliwym wzrokiem, śliniąc się na swoje własne łapki.
 Chłopak jęknął i spuścił wzrok, jakby miało mu to pomóc przed ukryciem jego wściekle czerwonej twarzy.
 — To… no… mam nadzieję, że jakoś normalnie opakowane, a nie z jakimś sloganem na pudełku, pod tytułem… wiesz, coś w stylu „Zamknij ptaszka w klatce i otwórz tylne drzwi — to co, twój pan lubi najbardziej” — mruknął i wiedziałem, że to tekst z pornosa tylko dlatego, że znalazłem to kiedyś w historii, gdy Josh używał komputera. A potem była długa rozmowa na temat tego, dlaczego, do cholery, sobie trzepie beze mnie. Podobno szukał inspiracji, by być dla mnie dobrą dziwką. Tłumaczenie było tak chujowe, że nie dało się bardziej, ale jego kolor twarzy i błagające spojrzenie oraz, co by nie mówić, palce w moich spodniach, podziałały cuda. Odpuściłem mu po tym, jak zasnął po orgazmie z wycieńczenia.
 — Spokojnie. I tak w razie co każdy wie. A Robert to już na sto procent — odparłem w końcu i skinąłem dłonią. — Idź już, zjedz, wróć już bez psa i będziesz mógł trochę ze mną poleżeć i może w coś pograć, nim przyjdą zakupy — dodałem, już chcąc, aby sobie poszedł, bo coraz bardziej chciałem znowu go przycisnąć do siebie i coś mu zrobić. Coś od czego będzie jeszcze bardziej uroczy.
 — O, super! — Josh od razu uśmiechnął się, najwyraźniej zadowolony, że spędzimy razem czas. A kiedyś tak się mnie bał… — To będę niedługo — dodał jeszcze i wyszedł szybko ze szczekającym Joshem na rękach.
 Dwa Joshe. Jeden słodszy od drugiego. Chociaż ten drugi też miał plusy, na przykład przyjemne futerko…

*

Nie wydaje mi się, aby było coś złego w tym, aby spędzać popołudnie w łóżku. I nie mówię tylko o seksie, a o mniejszych, cielesnych przyjemnościach, jak chociażby wygrzewanie się do połowy przykrytym kołdrą, obserwując tak odprężające widoki jak Josh grający na konsoli. Do tego jak się odwracał co jakiś czas i tak uśmiechał… Tak, w tym też nie było nic złego. Taka mała proza życia, w której chyba mój duży Josh zapomniał, że wciąż na coś czekamy. Na główną rozrywkę dzisiejszego dnia, bardziej aktywną niż do tej pory. Gra chyba tak bardzo go pochłonęła, że nawet nie zauważał, jak dużo czasu spędzamy dzisiaj w jednym pomieszczeniu. Zwykle, kiedy długo siedzieliśmy w domu, po jakimś czasie zaczynał męczyć o spacer. Teraz tak nie było i tylko z zawziętością zabijał ludzi w GTA. W sumie nawet tak bardzo go nie obchodziło przechodzenie misji, jak rozjeżdżanie przechodniów na ulicach. Nie byłem przez to pewien, czy to zdrowy objaw, czy zwyczajnie kolejna urocza część jego osobowości. Z drugiej strony jednak chyba było mi to obojętne. Josh zachowywał się swobodnie, był uśmiechnięty, a mi było wygodnie i ciepło.
 — Chodź bliżej — zawołałem go, bo jak na początku siedział z padem prawie tuż obok mnie, tak czym dłużej grał, tym bardziej ochoczo zdradzał mnie w telewizorem.
 Obejrzał się na mnie i posłuchał się. Grzeczny. Przysiadł tak, że zetknął się z moim bokiem. W trakcie tej przeprowadzki na bliższe mi miejsce udało mu się nawet uciec przed gliniarzami i schować się w jakimś zaułku.
 — Ale stres — skomentował ze śmiechem i nie odwracając wzroku od ekranu, odchylił trochę głowę w moją stronę oraz zawęszył. Przecież inaczej nie dało się nazwać tego, jak odwraca do mnie nos i wdycha mój zapach niczym psiak.
 — Co mnie obwąchujesz tym razem? — spytałem, przekładając dłoń na jego udo. Był ciepły. Jak zawsze. To też było w nim bardzo psie. Nie dało się z nim zmarznąć w nocy. Grzał przyjemnie i nigdy nie miał zimnych palców, które wpakowałby, gdzie nie trzeba.
 — Bo dobrze pachniesz — odpowiedział i znowu szybko odwrócił do mnie głowę, tym razem, by cmoknąć mnie na ślepo. Trafił w nos.
 Uśmiechnąłem się krzywo. Josh był czasami pokraczny.
 — Wolisz grę ode mnie?— spytałem z powagą i dość ostro, chcąc zobaczyć jego reakcję.
 Tym razem odwrócił do mnie głowę szybciej, a do tego nie tylko ją, ale i spojrzenie też. Nerwowe.
 — Nie… — Zastopował i zakręcił się w miejscu.
 — To co całujesz na odwal się? — mój ton się nie zmienił, chociaż już byłem zadowolony z efektu. Tak miało być, Josh był mój, a ja miałem być dla niego najważniejszy.
 Josh odłożył pada na kolana i dosunął się jeszcze bliżej do mnie. Połasił się twarzą do mojej szyi i przyjemnie mnie tam cmoknął kilka razy. Mokro.
 — Mm… Przepraszam — zamruczał przy tym, a jego ręka już znalazła się w moim pasie.
 — No ja myślę. Ale nie rozkręcaj się, jeszcze nie przyszły prezenty — zamruczałem i objąłem go z tyłu głowy. Przysunąłem ją do siebie bliżej i pocałowałem go w usta. Bardzo apetyczne usta.
 — Płe… ze… ty? — Josh wymamrotał w pocałunek, co tylko potwierdziło teorię, że przez granie zapomniał o moim zamówieniu. Szybko jednak sobie przypomniał, co poznałem po rozszerzeniu się jego powiek i wypiekach, które wypłynęły na jego policzki, zupełnie jakbym powiedział „nadstaw się” albo „idziemy na spacer”. Czasami oba te zdania działały na niego równie pobudzająco. — Och…
 Mruknąłem potwierdzająco. Nie było nic więcej do dodana.
 — Pograj więc jeszcze chwilę i może niedługo będą. Ale może przejdź misję, a nie tylko mordujesz? — zasugerowałem, zastanawiając się jednocześnie, jak duże by było skupienie Josha, kiedy miałby moją dłoń w swojej bieliźnie. Nie szkodziło spróbować. Ale niech tylko wróci do gry.
 — No spoko, jak mamy się potem… no, bawić, to może ją przejdę — zgodził się ze mną i jeszcze połasił się nosem do mojej szyi, nim zapytał mnie spojrzeniem, czy może się odsunąć. — To… wracam do gry, okej?
 — Mhm, ale daleko się nie odsuwaj. Masz być pod ręką — zarządziłem i odczekałem chwilę, aż faktycznie zabierze się za granie. I musiałem przyznać, całkiem nieźle mu to szło. Pytanie tylko brzmiało, czy z pieszczonym kroczem też tak będzie.
 Był lekko ubrany, więc nie musiałem się martwić o przedzieranie się przez warstwy do jego penisa z kolczykiem i medalikiem świadczącym o jego przynależności do mnie. No i rzeczywiście się nie odsunął, tylko siedział blisko i z olbrzymim skupieniem działał dalej nad przejściem misji. A ja ze spokojem mogłem bawić się jego główką, trącać palcem maleńki kolczyk i podskubywać napletek.
 — Graj — upewniłem go tylko, że ma się nie wybijać z rytmu tym, co robię. Lubiłem, jak był posłuszny. Chociaż byłem świadom, że jakby taki był cały czas, nie byłoby zabawy.
 Zakręcił się niecierpliwie na miejscu i kilka razy krótko spojrzał na swoje krocze. Rumieniał mocno, najpewniej świadom bycia obserwowanym. I, co by nie mówić, robił się coraz cieplejszy i sztywniejszy.
 — Zabiją mnie… — jęknął, uciekając samochodem, ale widziałem, że ciężko mu to idzie. Ciężej niż kilka minut temu. — Masooon… — dodał z wyrzutem.
 — Jak zginiesz, to cię zostawię — odparłem, trochę tego nawet chcąc. Bo jeśli postać Josha zginie, to chłopak zostanie ze wzwodem i będzie się dopraszał, a dopraszający się Josh to widok bardzo cenny.
 — Niee… — jęknął błagalnie i zacisnął uda na mojej dłoni, dodatkowo podkurczając kolana. Ale przy tym cały czas starał się uciec goniącej go policji.
 — Nie? — to było silniejsze ode mnie. Nie byłem w stanie się z nim nie droczyć. Ale jednocześnie chciałem już, aby ta cholerna przesyłka przyszła. Bo czekanie było wyczerpujące.
 Josh stęknął znowu, ze sztywnym penisem w mojej dłoni, mocnymi wypiekami na twarzy i rzucił mi błagalne spojrzenie. To był jego błąd. Nie dość, że zabili go w grze, to jeszcze do drzwi zapukał Robert.
 — Panie Awordz? Przybyła do pana przesyłka — poinformował przez drzwi, a Josh jęknął głośniej i odrzucił pada, aby następnie zakryć krocze dłońmi. Przy tym docisnął tam moją rękę.
 Spojrzałem na chłopaka wymownie, a potem na jego krocze.
 — Mam powiedzieć, aby wszedł? Czy puścisz moją dłoń? — spytałem z rozbawieniem, oglądając, jak na twarz wspina mu się czerwień.
 Szybko odsunął ręce i przygotował sobie pada, żeby najpewniej położyć go na kolanach.
 — Już, weź, weź — poprosił, jakby się bał, że Robert wejdzie bez pozwolenia.
 To też mnie kusiło, jeśli miałbym być ze sobą szczery. Aby nie zabierać dłoni i kazać Robertowi wejść. Jednak w efekcie zlitowałem się nad Joshem. Potem mogłem potrzebować jego dobrej woli, więc teraz nie było aż takiej potrzeby jej nadszarpywać.
 — Wejdź — zawołałam Roberta, zsuwając się przy okazji z łóżka.
 Drzwi się otworzyły i wszedł mój lokaj z pudełkiem wciąż zalepionym taśmą.
 — Przyszło chwilę temu, jak pan mówił. Położyć gdzieś czy zanieść? — zapytał formalnie, nie rzucając mojemu podopiecznemu ze wzwodem na łóżku nawet krótkiego spojrzenia.
 — Możesz zostawić tutaj. I idź na górę, by sprawdzić, czy nie ma tam bałaganu. Jeśli jest, zrób porządki i przekaż Annie, aby się jednak pilnowała — odparłem suchym tonem, przeciągając się i stając przy łóżku, które wskazałem, aby mężczyzna tam położył paczkę. Była duża co niezwykle mnie cieszyło. Zerknąłem na Josha, czy jego natomiast to nie przeraża.
 Popatrywał na nas w milczeniu i jak oceniłem, jego wzwód bynajmniej nie opadł. A te zielone oczęta wskazywały zarówno na bardzo duże skrępowanie obecnością starszego mężczyzny, jak i ciekawość, co się znajdowało w paczce.
 — Dobrze, już o to zadbam — Robert przerwał mi tę obserwację, kładąc pudło i dopiero teraz rzucił chłopakowi krótkie spojrzenie. Potem skłonił mi się i pokierował się do drzwi. — Czy coś jeszcze, proszę pana?
 — Nie. Tylko tam posprzątaj i zostaw coś do jedzenia i picia. Dla mnie i dla Josha — odparłem sucho, nie patrząc już na lokaja. Był już nieważny. Teraz liczyła się paczka. Obejrzałem ją z zewnątrz, po czym podszedłem po coś ostrego z biurka, aby ja otworzyć. Cały czas zerkałem na Josha, nie obdarzając spojrzeniem Roberta, który znowu się skłonił i wyszedł.
 Chłopak odłożył w końcu pada i nieśmiało podsunął się do paczki. Zabawnie wyglądały jego spodnie na kroczu, mocno wypchnięte w przód przez erekcję.
 — To wszystko, co tu jest, będzie na dzisiaj? — zapytał, klękając na materacu i czekając, aż otworzę.
 — Na pewno większość. Nie wiem czy wszystko, bo jak widzisz, paczka jest duża — odparłem i w końcu otworzyłem opakowanie. W środku oczywiście był rachunek oraz dużo, dużo folii bąbelkowej. — Chcesz wiedzieć, co tu jest? Czy wolisz, aby jednak była to niespodzianka?
 Josh zakręcił się nerwowo na łóżku i widziałem, że nieźle się waha.
 — Może… pokaż mi jedną rzecz?
 Powstrzymałem uśmiech i tylko skinąłem głową.
 — Okej — zgodziłem się i pierwsze co wpadło mi w ręce to rzecz, nad którą najdłużej się wahałem. A mianowicie, opaska z zajęczymi, białymi uszkami. Pokazałem ją Joshowi z powagą, którą ledwo utrzymywałem na twarzy, więc zakrywałem rozbawienie pogardliwym uśmieszkiem. — Wiesz, w co będziemy się już bawić?
 — Będę zajączkiem… — odparł Josh, gapiąc się na uszka szeroko otwartymi oczami. Jego policzki wyglądały jak dwa pomidory, a do tego uroczo zacisnął uda. Był ewidentnie zażenowany.
 — Mhm, więc możesz sobie wyobrazić, co będziesz robić — odparłem i włożyłem uszy na głowę Josha. Po tym skinąłem na niego, podchodząc do drzwi. — Bierz pudło, może już posprzątał. Nie ma sensu dłużej tu siedzieć.
 — A nie mogę tych uszek włożyć do środka? — chłopak zapytał od razu, zeskakując z łóżka. Pudło chwycił nisko, żeby zakrywało jego popisowy namiocik.
 Obejrzałem się na jego zarumienioną twarz i zakłopotanie. Odpowiedź była oczywista.
 — Nie.
 Na pewno się tego spodziewał, ale i tak spojrzał na mnie z jawnym wyrzutem i szybko się ze mną zrównał, jakby chciał się schować za moimi plecami. A co z tego? Był niższy, ale zajęcze uszy i tak wystawały ponad moim ramieniem.
 — Jesteś podły — szepnął.
 — Zawsze to mówisz, a potem jęczysz, jak ci dobrze robię — odparłem i otworzyłem drzwi, wychodząc pierwszy z pokoju. Szykował się długi, miły wieczór. Potrzebowałem tego. Na rozluźnienie i ku rozrywce, a Josh był najlepszy, aby zapewnić jedno i drugie. Nie oddałbym go za nikogo innego.
 Kiedy znaleźliśmy się na piętrze, tuż przy schodkach prowadzących na strych, klapa właśnie się otworzyła i w dół zaczął schodzić Robert. Josh więc momentalnie schował się bardziej za mną, a lokaj z krótkim, trudnym do opanowania szokiem popatrzył za zajęczymi uszami. Odchrząknął szybko i wytarł dłonie w chusteczkę.
 — Wszystko posprzątane, proszę pana.
 — Dobrze, więc idź i się nie gap — zagroziłem mu, popędzając go. Nie byłem ślepy, widziałem, że zerka, a nie był to jego biznes. Nawet jeśli nie robił zbędnych komentarzy.
 — Tak jest, przepraszam, proszę pana — odpowiedział swoim służalczym tonem i odszedł pospiesznie, a ja poczułem, jak pudełko oraz twarz Josha przylepiają się do moich pleców.
 — Jaki wstyd… — jęknął cichutko.
 — Przestań biadolić i idź już na górę — na swój sposób pocieszyłem chłopaka i nawet krótko objąłem go w ramionach. Po tym oczywiście Josh zarobił klapsa w tyłek, ale była to ewidentnie wina jego seksownych pośladków.
 Stęknął, ale grzecznie wszedł na strych, jak zwykle od czasów remontu wykonanego przez Annę, w czerwonych kolorach. Postawił pudełko na stoliczku przy łóżku i obejrzał się na mnie. Uśmiechnął się pod nosem, spuszczając na chwilę wzrok, co zabawnie wyglądało, kiedy miał na sobie uszka.
 — Będę kicać? — Zaśmiał się, chyba dla rozładowania własnego napięcia.
 Akurat zamykałem właz na górę. Na skobel.
 — Tak. I nie tylko. Mówiłem, że mam wiele niespodzianek w tym pudle. W końcu te idiotyczne święta znalazły swój nieliczny plus.
 Josh odpowiedział mi uśmiechem. Nie tylko pełnym zakłopotania… ale byłem pewien, że i pełnym niecierpliwości. Nie byłem idiotą, widziałem, jak zerka na pudło. Jarało go to, co robiliśmy.
 — To… rozebrać się, tak?
 — Mhm, wszystko za wyjątkiem uszu — uściśliłem i sam zacząłem wypakowywać rzeczy z pudełka na łóżko. Chowałem je jednak po wyjęciu z folii bąbelkowej, by Josh miał trochę zabawy i niespodzianek. Przy tym bacznie przyglądałem się jego ciału.
 Było apetyczne, a chłopak ewidentnie na siłowni najbardziej skupiał się na brzuchu. Dlatego mimo działania wirusa, jego brzuch był dobrze zbudowany, a mięśnie odpowiednio się zarysowały. Przy jego szczupłej budowie ciała było to bardzo smakowite.
 Odłożył ubrania na bok, do kącika i już tylko w uszach i medaliku na półsztywnym penisie popatrzył na mnie z wyczekiwaniem, ale milcząco.
 Obserwowałem go chwilę, nic nie mówiąc. Lubiłem jego ciało i twarz, tym bardziej kiedy tak żywo reagowały, jedynie na moje spojrzenie. Bo ślepy nie byłem i widziałem, jak penis chłopaka się podnosi, czym dłużej na niego zerkam. Jakby w nadziei.
 — Josh — przerwałem milczenie i spojrzałem mu w oczy. — Czego jeszcze ci brakuje, aby być zajączkiem wielkanocnym?
 Chłopak widocznie przełknął ślinę i zamyślił się gorączkowo. Nawet rozejrzał się, jakby w poszukiwaniu plakatu z zajączkiem wielkanocnym, by go do siebie porównać.
 — O… ogonka?
 — Ogonka — potwierdziłem i wyjąłem z pudełka i z folii ochronnej odkażony, czysty, gotowy do użycia plug z zamontowanym na jego końcu puchatym, zajęczym ogonkiem. Do tego jeszcze duże, wręcz ogromne opakowanie lubrykantu. Kupiłem na zapas, wiedząc, że i tak się nie zmarnuje.
 Usłyszałem przy tym miękkie kroki, a po chwili mój osobisty zajączek wielkanocny przystanął tuż obok. Kiedy uchwycił mój wzrok, zrobił coś, co lubię — czyli zachował się wyuzdanie. Pochylił się, opierając dłonie o materac łóżka, przybierając odpowiednią pozycję, aby jego tyłeczek był nie tylko dobrze widoczny, ale i by łatwo dało się wsadzić w niego pluga.
 Uśmiechnąłem się automatycznie.
 — Dobry Josh. Dobry zajączek. — pochwaliłem go, oglądając jego wypięte pośladki i wygięty kręgosłup. — Dotknij się — rozkazałem, już samemu czując, że ta zabawa zapewnia mi wzwód.
 Josh pokiwał głową szybko i sięgnął jedną dłonią za siebie. Ścisnął swój pośladek i pomasował się po nim.
 — Dziurkę, Josh — poprawiłem go, cały czas przyglądając się jego ciału, jak jego uda lekko zadrżały. Był apetyczny. Bardzo szybko i bardzo chętnie bym się za niego zabrał, ale mimo wszystko, jeśli już tyle czekaliśmy, to szkoda nie byłoby zabawić się po całości.
 Chłopak rzucił mi krótkie spojrzenie, opuścił mocniej głowę, bym nie widział jego twarzy, ale jego palce grzecznie powędrowały do pomarszczonego otworka. Nacisnęły na niego delikatnie i pomasowały okrężnymi ruchami. Tak, wiedziałem, że tak właśnie lubi. Takie małe łaskotki, które nie były bolesne, a bardzo stymulujące.
 — Tam będzie twój ogonek — podpowiedziałem mu, oblizując suche usta i sięgając pod chłopaka, aby dotknąć jego medalika. Pstryknąłem go, aby się zabujał.
 — Oj…! — Josh drgnął, a ja idealnie zobaczyłem, jak zesztywniał. Zdecydowanie lubił takie zabawy. — I co będę robił potem?
 — Potem? Czy potem-potem? — spytałem, drażniąc się z nim. Było to jak zabawa ze szczeniakiem. Trąca się go w nos, a on i tak ma z tego wiele radości, chociaż udaje zdenerwowanego i szczeka.
 — Potem, jak już będę zajączkiem — odpowiedział, zerkając na mnie z boku i uśmiechnął się lekko.
 — Ogólnie, będziesz udawał zajączka wielkanocnego. Z dyndającym peniskiem. A potem na pewno będziemy ruchać się jak króliczki. Wszystkiego jednak ci nie zdradzę, dlatego na razie masz. — Podałem mu lubrykant, chcąc trochę popatrzeć. Lubiłem to. Najlepsze przedstawienie, w jakim można było brać udział, to Josh zabawiający się na rozkaz z samym sobą.
 Przyjął butelkę i uklęknął na krawędzi łóżka. Już na mnie nie patrzył. Wycisnął sobie tylko sporo na palce i skierował je za siebie. Posmarował sobie wejście i wydał z siebie cichy jęk. Dziurka się pozaciskała i odpowiadała tak jeszcze chwilę, nim Josh wsunął w nią powoli palce. Od razu dwa i od razu do końca, jakby chciał mi się pochwalić, jaki jest w tym dobry. I jak wielkiego porównania nie miałem, bo Josh był moim jedynym pupilem, a przed apokalipsą aż tak dużo partnerów nie miałem, tak dla mnie był odpowiednio dobry. A już na pewno odpowiednio słodki.
 — Dobrze, ale spójrz na mnie — rozkazałem. To zawsze mnie dodatkowo pobudzało.
 Tym razem zobaczyłem, że się zawahał. Umiał być wyuzdany w swoich gestach, ale często przy tym uciekał wzrokiem, bo było mu ewidentnie wstyd. Podobnie jak teraz, ale wiedział, że musi spełnić rozkaz. Nauczył się. Dlatego w końcu odwrócił na mnie spojrzenie, zamiast gapienia się na czerwoną pościel i pod wpływem mojego wzroku jeszcze bardziej poczerwieniał. Chyba przy okazji też zrobiło mu się przyjemniej w środku, bo jego twarz specyficznie drgnęła.
 Nieraz byłem dla niego ostry, wiedziałem to, ale było to spowodowane tym, co czułem do tego chłopaka. Był wyjątkowy i nie umiałem opanować wielu emocji, jakie przy nim czułem. Czasami, aby je zaćmić, robiłem dziwne rzeczy, ale teraz, kiedy go pocałowałem delikatnie w rozchylone wargi, nie było to nic dziwnego. Nawet jeśli Josh patrzył na mnie większymi oczami.
 — Słodki. Nie zapominaj o palcach.
 — Mhm — potwierdził szybko i wrócił do poszerzania się i pieszczenia. Widziałem, jak jego palce powoli wsuwają się do końca, to znowu całkiem wysuwają i masują otworek. Odpowiednio go nawilżył, więc apetycznie lśnił.
 Pochyliłem się trochę do chłopaka i pocałowałem go w łopatkę. Przytrzymałem też dłużej dłoń Josha, kiedy ten wsunął palce do końca.
 — Zegnij — nakazałem, czując, jak drży.
 — Och… — wyrwało się z jego ust, jeszcze zanim wykonał polecenie. Wiedziałem, że to zrobił, kiedy nagle mocniej drgnął i cicho jęknął. — I tak patrzysz… Rozbierz się też — poprosił cichym, skrępowanym tonem.
 Nie mogłem się zgodzić na tę prośbę. Dla zasady, jednak nie mogłem. Gra musiała trwać.
 — Nn… jeszcze nie — odparłem i sam mocniej pchnąłem jego dłoń w stronę tyłeczka. — Zaraz będzie tam więcej. Ogonek.
 Josh stęknął znowu cicho i poruszył palcami, co czułem dzięki swojej dłoni na jego.
 — Mhm… ogonek… Może już? — zapytał, bo chyba bardzo krępowało go, że stałem tak blisko, w pełni ubrany i kazałem mu to robić. Jak króliczkowi… eksperymentalnemu.
 Testowałem go, jak daleko się posunie, jak dużo może zrobić. I zawsze zaskakiwał mnie albo tym, jak mocno można przesunąć tę granice albo jak uroczym może być, kiedy to się robi.
 — Już? Nie będzie za dużo? — spytałem, drażniąc się z nim. Miałem swoje słabości. Każdy je przecież miał.
 — Nie… Na pewno będzie w sam raz, Mason — powiedział z zapałem i popatrzył mi przy tym żywo w oczy. I z wyrazem pełnego rozgorączkowania na poczerwieniałej twarzy. No i oczywiście z palcami wciąż w tyłku. I jak miałem się na to nie zgodzić? Na te proszące oczy? Normalnie. Jednak tym razem mu uległem.
 — Wyjmij i ręce do przodu. Wypnij się — nakazałem, biorąc plug i lubrykant. Oblałem go dokładnie.
 Josh to polecenie wykonał bardzo chętnie i szybko, więc po chwili miałem go klęczącego z przytkniętą do pościeli twarzą, a tyłeczkiem wysoko wypiętym i nawilżonym.
 Strzał w pośladek z ręki był czymś nie do odparcia. A kiedy uderzyłem w skórę, miałem wrażenie, że aż mi się ręka przykleiła. I ten czerwony ślad i pisk… Aż włoski stanęły mi na całym ciele.
 Josh jeszcze chwilę po tym klapsie oddychał głęboko. A potem, jakby był świadom, że była to nagroda za wypięcie się, a nie kara, wymamrotał:
 — Dziękuję.
 — Proszę pana? — spytałem, sugerując mu, aby to dodał. Nic lepszego nie przychodziło mi do głowy. Nic bardziej pasującego do zajączka wielkanocnego.
 Czekając na odpowiedź, pomasowałem samym końcem pluga maleńką, słodką dziureczkę Josha.
 — Dziękuję, proszę pana! — odpowiedział szybciej i żywiej, a dodatkowo rozstawił bardziej nogi. Uszy na jego głowie zafalowały, gdy potarł policzkiem o pościel.
 Uśmiechnąłem się na ten widok i zerknąłem na różowego pluga z białym ogonkiem. Czysta rozkosz. Zaraz po tym naparłem nim na wejście chłopaka, widząc, jak jego mięśnie się rozsuwają, obejmując ciasno zabawkę.
 Josh wydał z siebie cichy pisk, a szparka nagle z powrotem się zacisnęła, kiedy szersza część się przez nią przecisnęła. Teraz z tyłeczka chłopaka wystawał puchaty ogonek i kiedy spojrzało się na niego z góry, nawet pozycją przypominał zajączka.
 Przełknąłem ślinę, podziwiając swoje dzieło. Ogonek był na miejscu i wypełniał Josha.
 — Jak tam? — spytałem, łapiąc go obiema dłońmi za pośladki i miętosząc je. Miały być uroczo różowe.
 — Doo… dobrze wypełnia. Na pewno nie wypadnie — odpowiedział chłopak, mnąc w dłoniach pościel.
 — Zakręć nim — rozkazałem, odsuwając się trochę i siadając w głębi łóżka. Oparłem się plecami o wezgłowie.
 Josh obejrzał się na mnie, oblizał usta. Potem zagryzł je i pokręcił tyłeczkiem. Bardzo żywo, żeby mały ogonek dosłownie zatrzepotał. O tak, udało mu się. Odetchnąłem ciężej. Och tak, to było seksowne i niesamowicie urocze.
 — Kucnij i rozepnij mi spodnie, zajączku — rozkazałem, rozsuwając bardziej nogi i zdejmując górę ubrań.
 — Okej! — Na tę propozycję mój puchaty zwierzaczek uśmiechnął się szeroko. Tak, zawsze mogłem liczyć na jego szczery entuzjazm, gdy pozwalałem mu dobierać mi się do krocza.
 Szybko znalazł się obok mnie, na kuckach i pochylił się do moich spodni. Oblizywał się przy tym, jakby zobaczył smakowitą marchewkę, a nie członek wyłaniający się z mojej bielizny.
 — Tylko nie ugryź — ostrzegłem go, żartując sobie z tego, że grał teraz zajączka. Pogładziłem go przy tym dłonią po policzku, bo we włosach przeszkadzała opaska z uszami. Już widziałem, jak te się obijają, kiedy Josh się pochyla do mojego krocza.
 Dawał z siebie wszystko. Przytknął twarz do moich genitaliów, obwąchał je chciwie i dopiero polizał koniuszkiem języka.
 — O Jezu, mniam — wyrwało mu się ze śmiechem i zaczął chętniej oblizywać. Nawet nie musiałem go zachęcać. Mogłem tylko patrzeć, jak oblizuje mój członek, jak niemalże zajada się nim jak jakimś smakołykiem. Josh genialnie ciągnął i trochę znajdowałem w tym swojej zasługi, że się tego przy mnie nauczył. Ale co tu dużo mówić, miał wrodzony talent do tego, nie mogłem go zmarnować.
 Nauka więc się opłaciła i udało mi się wyszlifować ten diament. Dzięki temu właśnie miałem robioną zajebistą laskę, bo Josh w końcu niemal połknął mojego penisa. W całości, bez żadnych problemów biorąc go do gardła, a do tego jeszcze znajdując możliwość do wymamrotania błogiego, choć mało zrozumiałego „mnbmmn”.
 Odchyliłem głowę do tyłu, opierając potylicę o ścianę. Tak, Josh był w tym genialny. Genialnie też dawał dupy, ale jego laska była czymś naprawdę godnym polecenia. Oczywiście gdyby nie to, że chłopak należał tylko i wyłącznie do mnie.
 — Dobrze, postaraj się. Możesz skończyć.
 Chłopak od razu zamruczał z uciechą i zabrał się żywo do pracy. Poruszał głową szybko, a jego zajęcze uszy machały w górę i w dół. Ssał mi dobrze, dodatkowo pomrukując i mlaszcząc z rozkoszą. Wiedziałem, że to lubi i nawet nie musiałem patrzyć pomiędzy jego nogi, żeby się upewnić. A ten puchaty ogonek ruszał się mimowolnie. Miałem ochotę zrobić mu zdjęcie, ale z drugiej strony po co, skoro Josha zawsze miałem pod ręką? I te jego genialne usta, dzięki którym było mi coraz lepiej i lepiej. Czułem, jak rozchodzą się po moim ciele dreszcze, jak przyjemność wspina się po kręgosłupie, jak wywołuje ciarki na karku. Było mi gorąco, oddychałem coraz szybciej. Tak, było przyjemnie, a ja nie miałem powodu, aby się wstrzymywać. Wsunąłem więc dłoń we włosy chłopaka, niechcący zsuwając mu uszy bardziej na kark, czyli nie tam, gdzie powinny być. Trudno, poprawi się je za chwilę. Teraz chciałem ścisnąć jego włosy, przydusić go i dojść w jego gardle, aby poczuć, jak zaciska mi się na penisie.
 Oczywiście Josh od razu asekuracyjnie położył mi dłonie na udach i ścisnął, ale nie odsunął się. Czasem nawet jak go mocno przyduszałem, starał się być posłuszny tak długo, jak mógł i nie wyrywać się. Teraz też tylko się zatrząsł i zacharczał gardłowo, kiedy zacząłem mu się spuszczać do przełyku. Był w tym niesamowity. Nigdy nie zwymiotował po czymś takim, tylko miał oczy wilgotne od łez.
 Puściłem go szybko i uniosłem w górę, całując go wysoko na policzkach, tuż przy załzawionych od mocnego obciągania i dławienia się oczach.
 — Biały zajączek z różowymi oczkami. Śliczny — pochwaliłem, poprawiając mu uszka na głowie i całując znowu delikatnie po twarzy.
 Josh odetchnął głęboko, jeszcze nie doszedł do siebie, a już uśmiechnął się z radością na pochwałę. Oblizał się i usiadł na swoich łydkach. Jego sztywny penis przy tym stał dumnie, zupełnie tak, jak dumny był Josh ze swojego dobrze wykonanego zadania.
 — Dużo było spermy — rzucił, jakby miało to potwierdzić, że dobrze się spisał.
 — Mhm, a teraz będziesz musiał zapracować na kolejną porcję. Bo zajączki wielkanocne to niezwykłe zajączki. Poza posiadaniem ogonka i uszek mają też jajeczka i je rozkładają. Ty też będziesz musiał zabawić się z jajeczkami — zamruczałem mu do ucha, kiedy przyciągnąłem bliżej do siebie jego głowę. Przygryzałem go przy tym po uchu. Miało się tego chłopaka aż ochotę zjeść.
 — Jajeczka…? — Josh podparł się o moje ramię i otarł mi się o biodro. — Mam ci possać?
 — Nie — zaprzeczyłem z rozbawionym uśmiechem i wyciągnąłem się do pudła. Z niego wyjąłem opakowanie wielkanocnych jajeczek. Na sznureczku. Nie różniły się wiele od kulek gejszy, poza tym, że były kolorowe i w kształcie jajek. — Będziesz musiał je wszystkie zmieścić… i złożyć — ostatnie słowo wypowiedziałem z niemalże nabożną czcią, aby Josh dobrze je słyszał i widział, jak to mówię.
 Chłopak momentalnie zaburaczał, zrobił wielkie oczy, a potem nagle schował twarz w mojej szyi.
 — Ale będziesz patrzył? — wydusił, jakby to w ogóle podlegało dyskusji, a ja doskonale czułem, jaki był zażenowany. Chyba tego się nie spodziewał.
 — To raczej oczywiste. Cała w tym zabawa — odparłem pogardliwym tonem, chociaż Josh rozkładał mnie na łopatki. Był niczym szczeniaczek, który coś zepsuje i popiskuje, pokazując poddańczo brzuszek.
 Josh jęknął i odsunął wreszcie głowę. Popatrywał to na mnie, to na jajeczka. W końcu wyciągnął głowę bardziej ciekawsko.
 — A… dużo ich jest?
 — Sporo. Policzysz ze mną głośno, jak będziemy je wkładać — zamruczałem, całując go w ten uroczo różowy policzek.
 — Okej… — zgodził się ze mną i sięgnął do swojego puchatego ogonka. Pogłaskał się po nim, bo chyba dopiero teraz poczuł, jaki jest miękki i puchaty. — Mam wyjąć ogonek?
 — Jeszcze chwilę, uroczo z nim wyglądasz. Możesz pokicać z nim po łóżku albo podłodze — zasugerowałem. Może zbyt ironicznie i prześmiewczo, ale wizja była rozbrajająca, nie umiałem więc się nie uśmiechać, kiedy o niej myślałem.
 — Naprawdę…? — Josh jednak był przyzwyczajony, że często moje z pozoru dziwne polecenia są na poważnie, więc i teraz się upewnił. Ścisnął przy tym odruchowo materiał moich spodni, bo klęczał obok, tuż przy moim boku.
 — A jesteś moim zajączkiem wielkanocnym? — spytałem tylko, ciekaw odpowiedzi.
 Chłopak ewidentnie nie był pewien, jak odpowiedzieć. Zabawnie się przy tym miotał i czerwienił.
 — No jestem… Ale mam wzwód — jęknął, dzięki czemu dowiedziałem się, co wydawało mu się w tym kicaniu najbardziej uwłaczające. Dyndający penis.
 — To chyba dobrze, co nie? — drażniłem się z nim dalej. To było lepsze niż kino czy gry komputerowe, które Josh tak lubił. Przy okazji trąciłem jego penisa, naciągając go w dół, aby zobaczyć, jak sam się unosi. Wręcz odskoczył, kiedy go puściłem i pacnął w podbrzusze Josha. Chłopak za to od razu zakrył go dłońmi i znowu zakręcił się niecierpliwie.
 — Dobrze, ale by tak podskakiwał, a zajączki chyba mają małe penisy i nie widać tak, nie? — spróbował w tę strunę.
 — Chcesz go przywiązać, aby tak nie podskakiwał? — Nie miałem zamiaru łatwo mu odpuścić. Tym bardziej, kiedy już wiedziałem, że tego nie chce nie dlatego, że sprawia mu to dyskomfort, a dlatego, że wyłącznie się wstydzi.
 — Nie, nie przywiązać! — odpowiedział od razu, najpewniej przestraszony, że znowu nie będzie mógł dojść w momencie, kiedy będzie już mógł. Chociaż sam uważałem to za ciekawą zabawę, kiedy Josh był w pełni zdany na mnie. Ale dziś mogłem mu to odpuścić.
 — Nie? Dobrze. To jak nie chcesz skakać, to wymyśl coś innego, co będzie pasowało do zajączka wielkanocnego — zachęciłem go, aby też trochę wykazał wyobraźnią.
 Josh zrobił bardzo zatroskaną minę i widziałem po jego twarzy, że głowi się nad tym, co powiedziałem.
 — Zajączki wielkanocne chowają prezenty, które się potem szuka… A ja nie mam dla ciebie żadnego prezentu… — mruknął z wyrzutem.
 — Co za niedopatrzenie — zakpiłem i znowu trąciłem go w penisa. — To odwracaj się, pokręcisz jeszcze ogonkiem i dostaniesz jajeczka.
 Josh pokiwał głową z wyraźną ulgą i uklęknął tyłem do mnie. Nawet uroczo się wypiął, podkulając pod siebie ręce. Potem zatrzepotał tyłeczkiem, a puchaty ogonek zatrząsł się. Josh za to zagryzł wargę i zerknął na mnie z nieśmiałym uśmiechem.
 Był uroczy, a ja urzeczony i znów podniecony tym jego wyuzdaniem.
 — Nie ciąży ci ten ogonek? — spytałem, ściskając w dłoni puchatą kuleczkę i bawiąc się nią. Trochę pociągnąłem pluga do siebie, napinając mięśnie zwieracza, to znowu go wcisnąłem.
 Josh przy tym poskamlał, ale pokręcił głową.
 — Nie, jest fajny… Lubię, jak mnie tam coś wypełnia. Ale wolę twojego kutasa! — dodał żywo na koniec.
 — Może powinienem pomyśleć o jakimś jego odlewie, co by mógł cię wypełniać — rzuciłem z zamyśleniem do siebie, czekając jednak na reakcję chłopaka. Przy tym bawiłem się jego tyłkiem, wsłuchując się w uwielbieniem w jego ciche stęknięcia.
 Podobało mi się, jak ta zabawa dodatkowo sprawiała, że Josh bardziej się podniecał i sztywniał. Wyglądało więc na to, że szybciej niż później zacznie mnie błagać o spełnienie. Bo nawet jak nie miał uwięzionego penisa, to wiedział, że wpierw musi zapytać, zanim dojdzie.
 — Ale potem… potem byś był zły… że robiłem sobie dobrze bez ciebie… — wyskamlał.
 — Oczywiście — przyznałem mu rację. Jakiego mam mądrego pupila. — Mógłbyś tylko przy mnie się zaspokajać — podkreśliłem i w końcu całkiem wyjąłem pluga. Odrzuciłem go na bok, nie bacząc, że lubrykantem ubrudzę pościel. Zaraz po tym skierowałem spojrzenie na dziureczkę Josha. Była delikatnie rozluźniona jak po dobrym seksie. Błyszcząca oraz różowa. Śliczna.
 Pogładziłem ją palcami i dmuchnąłem, aby Josh ją zacisnął. Zrobił to momentalnie i spiął mocno pośladki. Obejrzał się też na mnie i uniósł na rękach.
 — Teraz… jajeczka? — zapytał z napięciem.
 — Mhm — potwierdziłem wyjmując z opakowania cały wianuszek kolorowych jajeczek. — Będziemy liczyć. Jak w szkole. — Zaśmiałem się, kiedy wylałem na dłoń trochę lubrykantu i nawilżyłem pierwsze jajeczko przed wsunięciem go w zajęczą dupkę.
 Jajeczka były takiej wielkości, że taka ilość powinna dać mojemu zajączkowi… duże poczucie wypełnienia. Josh chyba nie chciał wiedzieć, ile ich jest, żeby napięcie odpowiednio wzrosło, bo szybko odwrócił głowę do pościeli, wygodniej uklęknął i wypiął się do mnie.
 — Mhm… Ja będę liczył — powiedział i dopiero szybko dodał: — Mogę?
 — Możesz — zapewniłem go, czekając teraz, aż powie, ile już ma w sobie, bo jedno jajeczko, wściekle czerwone, znalazło się już w jego dupci, a zwieracz zaciskał się już tylko na grubej lince łączącej go z kolejnym.
 — Jeden! — Josh odpowiedział od razu, kilka razy ściskając i rozluźniając pośladki. — Duże są — ocenił dodatkowo.
 — Mhm, duże i jest ich dużo — odparłem, napierając kolejnym jajeczkiem i wsuwając je w chłopaka.
 — Dwa — powiedział od razu, kiedy jajeczko zniknęło w jego tyłeczku. Obserwowałem go uważnie, więc zobaczyłem, jak zaciska palce na pościeli i mnie ją. Zabawnie tarł policzkiem o materiał, a jego uszka chybotały przy tym śmiesznie.
 Był uroczy, co tu nie mówić. I grzecznie, mimo skrępowania, przyjmował kolejne jajeczka. Aż doliczyliśmy do pięciu. Na tym etapie musiałem zwolnić, chociaż jeszcze kilka jajeczek na łańcuszku było i chybotało się jak koraliki, czy medalik zawieszony na wędzidełku penisa Josha.
 Sam chłopak już oddychał głęboko i teraz, czując, że zwolniłem, uniósł jedną nogę i udem zaczął trzeć o swojego penisa. Postękał przy tym w pościel, którą zmiął i przytknął do swoich ust.
 — Chyba nie myślisz teraz dochodzić? — spytałem, widząc, co robi. — I ilu się doliczyliśmy? Ile jeszcze zmieścisz? — spytałem, podnosząc się na kolanach. Znowu miałem wzwód, którym otarłem się o jego udo.
 Josh obejrzał się na mnie, jakby z wyrzutem mówił „ty się ocierasz, a ja nie mogę?”. Odpowiedział jednak grzecznie na pytanie.
 — Mam już pięć, a zmieszczę… jak powoli to jeszcze… jeszcze może osiem? — rzucił takim tonem, jakby chciał się pochwalić, ale nie był pewien, czy nie przecenia swoich możliwości.
 Uśmiechnąłem się szerzej. Byłem dumny z Josha, że tak wysoko mierzy. Tym bardziej, że zostało już tylko siedem.
 — To nie dojdź, nim dojdziemy do końca — zakomunikowałem mu.
 Nie śpiesząc się oraz przedłużając tę zabawę, powoli wsuwałem w niego kolejne jajeczka. Jeden po drugim z przerwami na podciąganie go w górę i całowanie. Josh był przy tym gorący jak piec i bardzo seksowny, taki czerwony, ze sztywnym penisem, który był cały wilgotny od spływającego po nim preejakulatu.
 Przy ostatnich trzech jajeczkach już cicho skamlał, nawet jak nic nie robiłem. Był pełny i każdy ruch sprawiał, że jajeczka się w nim przemieszczały. Kiedy wsadziłem ostatnie, uprzednio palcem trochę wpychając to, które chciało wyskoczyć z jego tyłeczka, Josh pisnął i mocno ścisnął uda.
 — Dwanaście… — wyskamlał z trudem.
 Przełknąłem ślinę i chwyciłem go za twarz, przyciągając ją do siebie. Przytuliłem nos do jego policzka i czule go pocałowałem. Dzielnie się spisał, zasłużył na odrobinę czułości. Tym bardziej, że ciężko było mu ich odmówić, kiedy tak drżał z rozgorączkowania.
 — A teraz mi powiedz, jak się czujesz. Wiesz, że chcę to usłyszeć, ale, Josh, nie jak z pornosa, tak zwyczajnie po swojemu. Szczerze.
 Chłopak zagryzł wargę i odetchnął, zerkając na mnie cudnie wilgotnymi oczami.
 — Bardzo pełny jestem i one się tak… tak ruszają, nawet teraz, jak trochę się kręcę i… Mason… — Widziałem, jak przemyka ślinę, a potem wykręcił się bardziej, aby móc wcisnąć twarz w moją szyję i szepnął ledwo słyszalnie: — Dobrze mi tam…
 Objąłem go ramieniem za kark i pocałowałem w głowę. Mój kochany Josh. Seksowny.
 — Mmm… Dobrze. O to chodziło. Aby zajączek miał dobrze — zamruczałem i pomasowałem od dołu jego penisa. — Złożysz dla mnie jajeczka?
 Josh drgnął i wpierw wypchnął biodra do mojej dłoni, zapewne chcąc tam więcej stymulacji. Już i tak był podniecony jak tylko się dało. A potem pokiwał z wahaniem głową. Wiedział, że nie ma wyboru.
 — A… tak tutaj?
 Rozejrzałem się, czy istniało coś, do czego mógłby „złożyć” jajeczka. Pokój był prawie pusty, ale nagle rzucił mi się w oczy wymysł Anny — półmisek w serduszka, w którym leżała zapachowa świeca. Nie rozumiałem kobiet, ale naczynie mogło posłużyć za namiastkę koszyczka wielkanocnego.
 Wstałem, pozbyłem się zbędnej świeczki, wytarłem wnętrze o pościel i pokazałem Joshowi.
 — Twój koszyczek, zajączku — zamruczałem i pocałowałem go w policzek, nim postawiłem półmisek na pościeli za Joshem.
 Chłopak oddychał bardzo płytko, jakby właśnie stał na skraju strasznie wysokiej platformy i miał skoczyć na bungee. Był podenerwowany i teraz ewidentnie unikał mojego wzroku. Wstydził się. Uklęknął jednak nad półmiskiem i jeszcze poprawił go pod sobą. A potem, kiedy rzucił mi krótkie spojrzenie, jęknął i zakrył twarz dłońmi.
 — Mason, ja się wstydzę, a i tak chcę… Ale mnie za to kochasz, a nie, że to śmieszne albo coś, nie? — upewnił się rozpaczliwym tonem.
 Uśmiechnąłem się i złapałem go mocno za brodę. Pocałowałem krótko w te rozgrzane, pyszne wargi.
 — Oczywiście, że to śmieszne. Ale też bardzo seksowne… Josh — dodałem poważniej na koniec, aby go uspokoić. Nie okłamywałem go. To było zabawne. Taki był tego cel, aby trochę się podroczyć, pobawić w coś nieprzyzwoitego, może trochę głupiego, ale z czego sam chłopak będzie się później śmiał. Ale nie zmieniało to faktu, że było to też bardzo stymulujące. — Chyba sam widzisz — dodałem, wskazując na moją pełną erekcję.
 Josh zerknął tam i chyba przekonał go trochę ten ostatni argument, bo uśmiechnął się lekko, jakby z dumą. Pokiwał też głową i odetchnął głęboko.
 — Mhm… Znowu mam liczyć?
 — Mhm — potwierdziłem i znowu go pocałowałem, nim położyłem dłoń na jego pośladku, aby odchylić go na bok i ułatwić przez to wydostanie się pierwszego jajeczka.
 Josh cały czas był spłoszony, ale jego penis był już tak ciemny i sztywny, że nie miałem wątpliwości co do jego rozochocenia. Ściągnął lekko twarz i jęknął cichutko, kiedy udało mu się wypchnąć z siebie pierwsze jajeczko.
 — Je… den… — wydusił i oblizał usta.
 Pocałowałem go w nagrodę. Tak też mogliśmy sie zabawić. Właśnie…
 — Za każde jajeczko, które złożysz samodzielnie, pocałuję cię niżej — zaproponowałem, aby go zachęcić do cięższej pracy i cmoknąłem go w czubek głowy. Przy okazji policzyłem dwanaście miejsc na ciele chłopaka, aby ostatnim był czubek jego penisa.
 Josh od razu popatrzył na mnie żywo i już wiedziałem, że to bardzo dobra motywacja. Dodatkowo pokiwał głową wraz ze swoimi zajęczymi uszkami, a jego penis drgnął.
 — To teraz będzie drugi — rzucił i obniżywszy biodra, wypchnął z siebie drugie jajeczko. Jęknął, kiedy naciągnęło mu zwieracz, a ja usłyszałem, jak stuknęło o ściankę półmiska. — Dwa! — zawołał z uśmiechem i popatrzył na mnie z wyczekiwaniem.
 Odwróciłem jego głowę do siebie i pocałowałem go w powiekę. Zapowiadała się niezła zabawa. Tym bardziej, że z każdym kolejnym jajeczkiem Joshowi było coraz trudniej. Po pewnym czasie, zarządziłem zmianę pozycji. Josh znowu się wypiął, a ja kontrolowałem, jak sobie radzi, siedząc obok niego. Całusy nadal dostawał, ale w innych miejscach niż wpierw ustaliłem. Nie było to jednak istotne, bo trzymałem zasadę „coraz niżej”.
 Josh nawet kilka razy zaśmiał się radośnie, kiedy cmoknąłem go w sutek czy któryś z jego pieprzyków. Przy dziesiątym już dyszał ciężko i kilka razy widziałem, jak chce rozpaczliwie sięgnąć do swojego penisa, ale zamiast tego zaciska dłoń na pościeli.
 — Mason… o Jezu… już mam taki wrażliwy tyłek, że kolejne jajeczko i ja muszę już dojść! — rzucił w końcu i jęknął znacznie głośniej, kiedy wypchnął z siebie dziesiąte. — Dziesięć!
 — A nie chcesz dojść od mojego penisa? — spytałem, masując mu pośladek, ale specjalnie nie dotykając jego członka. Nie za karę, bo Josh fantastycznie się spisywał, ale dlatego, że nawet nieznaczne pobudzenie mogło skończyć się wytryskiem. A chciałem tego co on. Spełnienia od siebie nawzajem, a nie od zabawek.
 W międzyczasie, kiedy Josh nie widział, też ciągnąłem trochę łańcuszek jajeczek. Były na tyle głęboko, a Josh był na tyle zmęczony, że sam by sobie nie poradził, chociaż spisywał się dzielnie i seksownie.
 — Chcę… od twojego penisa… — rzucił w końcu szczerze, ale po jego twarzy widziałem, że bardzo by chciał, aby już to się stało. A wiedzieliśmy obaj, że ma jeszcze dwa jajeczka do złożenia. Jęknął więc ze zmęczenia i w końcu wrócił do pracy. Jajeczko ukazało się w jego wrażliwym, różowym otworku i w końcu wypadło całe. — Jedenaście…
 Pocałowałem go w pośladek, a potem, nie ostrzegając go o niczym, złapałem go za ramię i przewróciłem na plecy. Josh pisnął głośno, a ja wdrapałem się na niego. Miska była plastikowa, więc nie zbiła się, kiedy zrzuciłem ją na podłogę razem z łańcuszkiem kolorowych jajeczek. Bo w tym samym czasie, kiedy mój ludzki szczeniaczek upadł na plecy, wyciągnąłem szarpnięciem ostatnie jajeczko. I teraz jego dziurka była tylko moja. Cmoknąłem go w czubek penisa, a zaraz po tym, poderwałem mu w górę nogi i wbiłem się jednym pchnięciem w jego rozluźnioną dupcię.
 — O kurwa, kurwa! — Josh wydarł się, a jego ciało poderwało się mocno na pościeli. Potem odchylił głowę na kark i wydał z siebie bardzo długi i głośny jęk, tak bardzo przesycony przyjemnością, że nie miałem wątpliwości, że nie mógłby z tej całej zabawy nie czerpać radości. Było mu dobrze i mówiło mi o tym całe jego ciało, a ja zamierzałem wyrwać z jego gardła i z niego całego jeszcze więcej oznak przyjemności.
 Złapałem go mocno pod kolanami i zacząłem żywo posuwać. Aż plaskało. Jego tyłek był taki korcący i drżał. To było niesamowite, tak samo jak wyraz jego „pyszczka”. Trzymał się przy tym mocno pościeli i wpatrywał we mnie z rozkoszą wypisaną na twarzy. Sam odpowiadał na moje ruchy i skamlał głośno.
 — Ma… bo ja… Mason… Proszę, mogę…? Już nie mogę… — wykrztusił pomiędzy kolejnymi moimi ostrymi pchnięciami.
 — Możesz — zgodziłem się i pocałowałem go z impetem w usta. — Ale i tak cię będę ruchać — dodałem. Podjudzał mnie fakt, że chłopaka będzie bolała, a jeśli nawet nie bolała, to będzie czuł swoją dziureczkę jeszcze długo po seksie.
 Josh tylko jęknął coś niezrozumiałego i zaledwie w dwie sekundy po tym, jak mu pozwoliłem, doszedł prosto na swój brzuch i klatkę piersiową. Cały się przy tym trząsł i muszę przyznać, że jak na zajączka, wystrzelił bardzo dużo. Krzyknął przy tym błogo, ale bynajmniej nie ucichł, bo przecież wciąż się w niego wsuwałem i tarłem o wrażliwe wnętrze jego dupci.
 A mi jeszcze brakowało trochę do końca. Nie dawałem sobie, na jego szczęście, na wstrzymanie. Jego minki, piski, rumieńce, cała ta przyjemność, jaką okazywał, stymulowała mnie na równi z ciepłym wnętrzem okalającym mojego penisa. No i wciąż miał na głowie te zajęcze uszy, które jednak znacznie się przekrzywiły, gdy rzuciłem go na pościel. Ale i tak słodko na nim wyglądały, kiedy tak jęczał i popiskiwał przy każdym moim ruchu.
 Naprawdę nie wiem, ile czasu minęło od momentu, kiedy tu przyszliśmy, ale dwanaście jajeczek, zajęczy ogonek, genialny lodzik i teraz kolejny orgazm, jaki wypełnił moje ciało aż po koniuszki palców, to było… coś. Josh był najlepszym zajączkiem wielkanocnym, jaki mógł mi się trafić. A do tego moim. Jedynym i na wyłączność.
 Nie byłem zaskoczony, kiedy jego kończyny opadły bez sił, gdy już go puściłem. Nie drgnął nawet o milimetr i tylko dyszał głośno, patrząc na mnie z rumieńcami i słabym uśmiechem. Był padnięty. Zajączek zaruchany do nieprzytomności.
 Uśmiechnąłem się pewnie. Mój Josh. Nie było możliwości, aby nie patrzeć na niego jak na smakowity kąsek. Pochyliłem się i pocałowałem go delikatnie w rozchylone usta, po czym dopiero się wysunąłem. Otarłem penisa o jego uda i położyłem się obok, zgarniając go do siebie ramieniem.
 Na szczęście Robert, tak jak rozkazałem, zostawił jedzenie dla nas obu na stoliczku obok telewizora. Nie miałem pojęcia, co tam było, bo było przykryte metalową pokrywką, ale ważne, że było, że nie musieliśmy się stąd po nie ruszać. Josh zresztą nie wyglądał, jakby miał siłę. Musiałbym go chyba w taczkach zawieźć do kuchni. Potwierdziło się to tym, jak słabo mnie objął i wtulił się we mnie.
 — Za rok pobijemy rekord dwunastu? — szepnął mi cicho w szyję.
 Z racji, że nie widział mojej twarzy, pozwoliłem sobie na ciepły uśmiech. Nawet nie ciepły, a rozkochany. Josh był idealny.
 — Mhm — odmruknąłem i pocałowałem go w czubek głowy, mocniej do siebie przytulając. Niczym pluszowego króliczka.
 Ten odpowiedział cichym, pełnym błogości dźwiękiem i dał się przytulić. Byłem pewien, że jest rozciągnięty do niemożliwości i wyczerpany, ale też spełniony. Nauczyłem go tak lubić, a wręcz kochać i teraz czerpałem z tego, jak Josh to okazywał. A do tego nie tylko miłość do naszego seksu, ale i do mnie samego, bo chyba na koniec jeszcze to wyznanie wymamrotał słabo i zwyczajnie się we mnie wtulił.



Bonus sylwestrowy 2 – Hałas
 


1 stycznia 2015
 

I jeszcze jeden kąsek dla Was dzisiaj :)

*****

Jak zwykle petardy zaczynały być słyszalne bardzo wcześnie. Zamiast wybuchnąć dopiero o północy, kiedy faktycznie zacznie się Nowy Rok, to jacyś debile prali nimi, ile wlezie, już gdy zaczął się wieczór. Mason nie ogarniał. Do tego słyszał to aż nader dobrze, bo musiał przejechać przez samo centrum Nowego Jorku z racji jakiejś głupiej konferencji, na której musiał być. Sprawy zdrowych, do których żaden chory nie miał wejścia, a które i tak dotyczyły właściwie całej populacji. Był też John, więc przynajmniej miał z kim usiąść i mętnie pogapić się na jakiegoś fagasa przemawiającego przy mównicy na temat wzrastającej siły korporacji, która przeprowadzała jakieś badania genetyczne, aby móc zapewnić zdrowych, że ich potomstwo nie będzie narażone na wirusa. Jakby go to w ogóle obchodziło…
 Zanim wszedł do swojej rezydencji około ósmej wieczór, obejrzał się jeszcze i zobaczył w oddali fajerwerki, a po okolicy rozległ się kolejny grzmot.
 — Dobry wieczór, panie Awordz. Podać panu kolację? — Robert powitał go jak na lokaja przystało już od progu i wyciągnął ręce po jego kurtkę.
 — Możesz zaparzyć mi kawy — Mason odpowiedział, nie powitawszy się ze służącym, tyko podał mu kurtkę. To w końcu było jego obowiązkiem, zbędna kurtuazja nie była konieczna.
 — Tak jest. Przynieść do pana sypialni, czy salonu? — Robert dopytał, ruszając z kurtką do wnęki w przedpokoju z wieszakami.
 — A gdzie jest Josh? — Mason spytał, od tego postanawiając uzależnić swoją odpowiedź. Niby mógł zwyczajnie mu kazać do niego dołączyć, ale było mu to obojętne, więc czemu nie w ten sposób tego rozwiązać?
 — Nie wiem, proszę pana. Nie widziałem go jakiś czas. Może Anna wie, bo sprzątała na piętrze, gdzie jest pana sypialnia.
 Mason spojrzał na lokaja jak na śmiecia. Jak mógł nie wiedzieć?
 — W takim razie zanieś do salonu — rozkazał i odszedł bez słowa pouczenia. Ale tego nie potrzebował Robert, wiedział, że schrzanił.
 W salonie było włączone radio i jak na Sylwestra przystało, leciała z niego dość… imprezowa muzyka. Mason do tego usłyszał śmiech Anny i Eliota z kuchni. Może oni już się dobrze bawili, ale on do tego potrzebował Josha i kawy. Może nie dokładnie w tej kolejności, ale miał dość dnia. Chciał się odprężyć.
 Wparował bez pukania do kuchni. Anna opierała się plecami o lodówkę, a Eliot opierał się o nią obok jej głowy i mówił coś ze śmiechem. Oboje wyglądali na radosnych i ewidentnie ze sobą flirtujących, ale gdy tylko ujrzeli pana domu, spoważnieli. Do tego Eliot odchrząknął i odsunął się od dziewczyny.
 — Dobry wieczór — powiedział, a Anna się dołączyła.
 — Dobry wieczór, proszę pana. Coś mogę panu podać? Jak minęła konferencja?
 — Gdzie jest Josh? — Mason zamiast odpowiedzieć, czy się przywitać, stanął przed nimi z marsową miną i pytaniem, na które, jak po sekundzie widział po ich twarzach, ci nie umieli odpowiedzieć.
 — Ee… Ja go widziałem rano w siłowni tylko — odpowiedział Eliot i sięgnął po jabłko z misy z owocami.
 — Ja… dawno go nie widziałam, byłam zajęta cały dzień — dodała Anna, znacznie ciszej. Zaczęła przy tym miętosić skraj białego fartuszka.
 — A co takiego niby robiłaś? Albo ty? — Mason w końcu niemalże warknął na Eliota. — Robert też go nie widział, więc gdzie on jest? — spytał, już się irytując, nawet jeśli przypuszczał, że Josh zwyczajnie śpi u niego w sypialni albo na poddaszu. Albo coś psoci.
 — Już go poszukam, przepraszam — Anna pisnęła i wymknęła się pomiędzy nimi szybko.
 Eliot za to spojrzał z konsternacją za swoją dziewczyną, a potem westchnął i dodał do Masona:
 — Pewnie siedzi na poddaszu i gapi się na fajerwerki. Kręci go to chyba, a jak zwykle nikomu nic nie mówi.
 Mason wskazał go palcem, ale nic nie powiedział. Jakby niemo mówił „obyś miał rację, bo to na ciebie spadnie wina”, po czym wyszedł z kuchni, aby samemu to sprawdzić. Swoją sypialnię też.
 Niestety nie tylko sypialnia była pusta, ale również jego łazienka i dwa pokoje na tym samym piętrze. Co prawda widział buty Josha rzucone byle jak na podłodze, więc podejrzewał, że nigdzie nie wyszedł… Chyba. Ale zdecydowanie nie miał pojęcia, gdzie może być. Tym bardziej, że kiedy Anna szybko zbiegła na piętro, powiedziała, że strych był taki, jak ją zostawiła. Czysty i pusty.
 Mason zaklął i zwrócił się nieuprzejmie do Anny.
 — Znajdź Eliota i Roberta i powiedz im, że nie ma Josha. Macie go znaleźć — rozkazał i sam ruszył na obszukiwanie domu. Oraz na dół, aby sprawdzić tylnie drzwi, czy są zaryglowane i czy Josh nie wymknął się tamtędy albo w jakiś inny sposób.
 Coraz częściej rozlegały się dźwięki petard, robiło się coraz później, a Josha nikt nie widział. Mason zauważył, że tylnych drzwi nikt nie ruszał. Nawet jego służba już zaczęła się niepokoić. Anna, mimo że sprzątała cały dzień, by wieczorem móc przebrać się ładnie i miło spędzić Sylwestra, zamiast się malować, wciąż przetrząsała każdy zakamarek, a Robert w końcu podszedł do pana domu i delikatnie zasugerował:
 — Panie Awordz, może warto by było zgłosić zaginięcie lub poszukać go gdzieś poza domem?
 — A uważasz, że mogłeś nie zauważyć, jak ci wychodzi frontowymi drzwiami? — Mason spytał oskarżycielsko.
 Robert zapowietrzył się i zesztywniał. Splótł ręce za plecami i pokręcił głową.
 — Nie, proszę pana, oczywiście, że nie. Ale… przecież sam pan wie. To Josh. Mógł nawet przez okno wyjść…
 — Dlatego też kazałem wam je sprawdzić. Nie zamknął okna z zewnątrz — Mason odparł chłodno, potęgując w Robercie uczucie odpowiedzialności za brak Josha.
 — Sprawdzę jeszcze raz… — Robert odpowiedział szybko, ewidentnie się stresując i próbując znaleźć pretekst, by być gdzieś, gdzie nie ma wkurzonego Masona. Skłonił się więc i pospiesznie ruszył w stronę schodów na wyższe piętra.
 Pan domu odprowadził go poirytowanym spojrzeniem. Zaklął ponownie i ruszył znowu w poszukiwania Josha w domu. Wiedział, że ten gdzieś jest, ale nie wiedział, po co i gdzie się schował.
 — JOSH! — wrzasnął, wchodząc na piętro.
 Nic. Kompletnie nic nie było słychać, poza dźwiękami petard zewsząd i muzyki imprezowej z salonu, której nikt nie wyłączył.
 Gdy Mason tak chodził w tę i z powrotem, Anna niemal wpadła na niego, właśnie zbiegając ze schodów.
 — Nigdzie go nie ma! — jęknęła. — Nie sprawdzałam jeszcze tylko siłowni, ale przecież nie ćwiczy cały dzień…
 — Sprawdzałem już siłownię. Nie ma go tam — Mason burknął, irytując się. Nagle jednak przepchnął Annę na bok i szybkim krokiem pomaszerował do sypialni. Tam dopadł jednej z szuflad i zaczął ją pospiesznie przetrząsać. Szukał czegoś, czego nie używał… od momentu, kiedy to kupił.
 — Panie Awordz…? — Anna niespokojnie weszła za nim do sypialni. Była zdenerwowana tak jak cała reszta. Wiedziała, że Mason zabiłby ich wszystkich, jakby coś się stało Joshowi.
 — W końcu się przyda — Mason mruknął, kiedy w końcu wyjął z szuflady z pudełko. W środku był ekran, wyglądający jak tablet, ale z klawiaturą numeryczną na dole i lampkami na górze. Mężczyzna włączył urządzenie, a to poprosiło go o podanie numeru i hasła. Wszystko wpisał z pamięci.
 — Co… to, proszę pana? — Anna zaciekawiła się, nie poznając tego urządzenia.
 — Rząd nam to sprezentował, tak samo jak wam nadajniki podczas ostatniego szczepienia.
 — Co…? — wydusiła z przerażeniem i odruchowo dotknęła się w ramię. — Nadajniki…? Mamy w ciele nadajniki?
 — Niewielki, nie musisz się nim przejmować — Mason wyjaśnił bardzo oszczędnie i w sumie zlewczo. Zaraz po tym postukał w ekran. Ten wyglądał jak sonar i widniała na nim kropka. — Jest w domu, mały gnojek — syknął.
 Anna dopiero teraz się otrząsnęła i znów pogniotła i tak już pomięty fartuszek.
 — Tylko… niech pan uważa, widziałam jego strzykawkę w zapasach. Nie wziął dzisiaj leku — uprzedziła cicho, równocześnie zerkając mu ciekawsko przez ramię, czy kropeczka dotycząca jej nadajnika też tam jest. Nie widziała jej. Musiało to oznaczać, że ten numer, jaki Mason wpisywał na początku, oznacza osobę, której szuka. Każdy z nich w końcu miał poza imieniem i nazwiskiem swój numer. I kartę przynależności do właściciela.
 — Dobrze, że go przypilnowaliście — Mason mruknął z ironią i kierował się w stronę sygnału. Ten jednak nie określał wysokości, więc i tak mieli dużo czasu na poszukiwania.
 Znowu się rozdzielili i wznowili poszukiwania. Robert znów sprawdził strych, Eliot i Anna piętro, a Mason po raz kolejny zszedł na dół, by zajrzeć do pomieszczeń w piwnicach. Kropka jednak nie poprowadziła go do siłowni, a do magazynków. Ze ściągniętymi brwiami wkroczył do wyjątkowo wąskiego korytarzyka i otworzył wąskie drzwi, za którymi trzymali wszystko to, co swego czasu Eliot opróżniał z jednego z pokoju na piętrze. Były więc tu jakieś alkohole, poduchy, stare krzesła, szkatułki, lustra i masa bibelotów. I Josh. Siedział z podkulonymi nogami przy krzywo postawionej komodzie, w ciemnościach i teraz tylko jego zielone, duże oczy uniosły się na Masona, gdy ten wszedł i wprowadził za sobą odrobinę światła.
 Mężczyzna od razu warknął pod nosem i szybko przecisnął się do chłopaka.
 — Co ty tu, u diabła, robisz?! — syknął, zły na sytuację, nie bezpośrednio na Josha. Dobrze, na niego też, ale głównie na to, że musiał go szukać jak kretyn.
 Josh zadrżał… a właściwie to cały czas drżał. Kiedy Mason znalazł się bliżej, zobaczył, że ten trzęsie się i kurczowo zaciska palce na kolanach.
 — Mason… — wydusił tylko.
 Mężczyzna ściągnął brwi srogo i jeszcze zerknął na drzwi, którymi tu wszedł. Kucnął, na ile mógł. Tyłkiem zahaczył o jakieś pudło. I już czuł, że jest brudny.
 — Co? Josh, co tu robisz? — spytał w miarę łagodnie jak na siebie i pogładził go po boku głowy.
 Chłopak przełknął ślinę, a zaraz potem drgnął nagle, jakby coś usłyszał. Jego oczy zrobiły się większe, a on podsunął się niezgrabnie, choć dość desperacko w stronę Masona i przyczepił się do niego.
 — Strasznie głośno jest — wydusił drżącym głosem.
 — Głośno? — mężczyzna spytał, nie rozumiejąc i obejmując go ramieniem. — Nie brałeś leku.
 — Zapomniałem — Josh odpowiedział i niemalże wlazł na niego. Trzymał się go ciasno. — Ale nie słyszysz…? — zapytał i rozejrzał się wokół, mimo że otaczały ich tylko rupiecie i kurz. — Jakby jakiś nalot był… Bomby czy coś… — I znowu drgnął, równocześnie wczepiając się w mężczyznę, a ten poczuł, jak szybko bije mu serce. Jakby właśnie był w trakcie wielkiego wysiłku fizycznego.
 Mason objął go, ale chwilę nie mógł skojarzyć, o czym chłopak mówi. W końcu cmoknął go w czoło.
 — Josh, wiesz, że dziś jest Sylwester?
 — Co? — Chłopak zerknął na niego nerwowo i zacisnął palce na jego bluzce. — Tak? No… Wiem, wiem… Ale te bomby, ja pieprzę… — jęknął. Przycisnął się do niego jeszcze mocniej, o ile było to możliwe i szepnął: — Mason, boję się.
 Mężczyzna wziął głęboki oddech. Przytulił chłopaka mocno do siebie, aby ten słyszał bardziej jego serce niż fajerwerki.
 — To nie bomby, Josh, to petardy.
 — Ale zaczęło już popołudniu — chłopak odpowiedział tak drżącym głosem, że nie było wątpliwości co do tego, że rzeczywiście był przerażony. — Nie lubię wojska… jest wszędzie, a teraz to…
 — To nie wojsko, Josh, obiecuję. — Mason znowu westchnął, głaszcząc go powoli. — Wyjdź stąd. Dam ci leki, może trochę pomoże.
 — Wyjść stąd…? — Josh popatrzył na jego twarz, jakby Mason kazał mu właśnie wskoczyć do wulkanu. — Tu jest bezpiecznie, Mason, nie możemy stąd wyjść — jęknął, wysuwając się z jego objęć i próbując wycofać się do swojego wcześniejszego kąta.
 — Panie Awordz! — usłyszeli nagle głos Roberta z korytarza. — Jest tu pan?! Josha nie ma na piętrach!
 — Już go znalazłem! — Mason odwarknął do Roberta. — Przynieść jego leki, ale już! — krzyknął władczo do lokaja.
 — Tak jest! — usłyszał głos tym razem pełen ulgi, a Robert najpewniej podążył pospiesznie na piętro.
 Josh za to patrzył w stronę wejścia szeroko otwartymi oczami. Potem znowu drgnął, jęknął i niemalże wcisnął się w róg magazynku.
 Mason odetchnął, ale już gdzieś na skraju jego oddechu słychać było drżenie zniecierpliwienia.
 — Josh, szukamy cię cały dzień. Wyjdź. To petardy, dam ci coś na uspokojenie, jeśli się boisz.
 — Nie chcę wychodzić, tu jest dobrze — Josh odszczeknął głosem, który miewał tylko wtedy, kiedy był dłuższy czas bez leków. Nerwowo, szczekliwie i z nutą agresji.
 — Nawet jeśli ja stąd wyjdę? — Mason spytał, bo już tracił cierpliwość.
 Tym razem w zielonych, spłoszonych oczach Josha dało się dojrzeć cień wątpliwości.
 — Nie zostawiaj mnie tu… — jęknął błagalnie.
 — To chodź ze mną.
 Josh jęknął i walczył ze sobą jeszcze chwilę. Rozejrzał się, a potem mocno zadrżał, gdy z zewnątrz rozległ się grzmot petard. Momentalnie odsunął się od ściany i znów dopadł do Masona.
 — Tylko nie zamykaj mnie nigdzie samego, Mason, obiecaj — poprosił, trzymając się go i niemal włażąc na niego, jak wystraszony, popiskujący szczeniak próbujący wpakować się całym ciałem na kolana właściciela. A że Josh nie był małą, puchatą kulką, pan domu aż musiał podeprzeć się ręką o ścianę.
 — Nie zamknę cię. Chodź stąd tylko, bo mam dość tego pieprzonego kurzu — burknął i chwycił chłopaka za rękę, ciągnąc do wyjścia. — Też se znalazłeś dziurę…
 Josh dał się pociągnąć, a wychodząc za nim, trzymał się go kurczowo. I zdążyli tylko wyjść z magazynku na korytarz, gdy Robert podszedł do nich ze strzykawką i… spojrzeniem pełnym wyrzutu do Josha. Jakby mówił mu „znowu przez ciebie wszyscy omal nie dostali zawału”.
 — Mam, proszę pana — powiedział, podając Masonowi to, co przyniósł.
 Ten zabrał mu strzykawkę, pociągnął Josha do siebie, podwinął mu rękawek i wbił mu igłę bez ostrzeżenia w ciało. Josh jęknął cicho, ale się nie wyrwał. Trzymał się tylko blisko Masona, cały zakurzony, blady i skulony. Robert za to patrzył na niego z politowaniem, ale widocznym tylko w oczach. Jego twarz miała bardzo profesjonalną minę.
 — W czymś jeszcze mogę pomóc? — zapytał Masona, zabierając od niego pustą strzykawkę.
 — Przynieś mi nową kawę do sypialni. Będę jeszcze potrzebował stoperów, leków uspokajających i kilku dodatkowych kołder — Mason poinformował go, patrząc jednak na Josha i na ślepo oddając lokajowi strzykawkę.
 Robert za to wyglądał na skonfundowanego. Na pewno nie miał pojęcia, dlaczego Josh się schował. Pokiwał jednak głową profesjonalnie i zniknął im z pola widzenia.
 — I gdzie idziemy…? Nie na zewnątrz, nie? — Josh zapytał cicho, stojąc tak blisko Masona, że niemal właził mu na stopy własnymi.
 — Nie. Idziemy do sypialni. Zasłonię okna i coś ci dam — Mason odparł, starając się być cierpliwym. Nie był w tym najlepszy.
 Pociągnął za ramię Josha w stronę schodów. Gdy przechodzili przez salon, idąc korytarzem do schodów, obaj usłyszeli rozmowę Robert i Anny. Chyba już obaj domyślili się, o co mogło chodzić.
 — Przed chwilą mówili w radiu… że wielu dzikich na Bronxie powariowało — to był głos Anny. — Mówią, że fajerwerki źle działają na tych bardziej… chorych.
 — To by wiele tłumaczyło. Josh był kiedyś prawie dziki — odpowiedział jej Robert.
 Josh za to zacisnął szczęki i zerknął pytająco na Masona. Wyglądał, jakby pytał, czy to serio jemu odwala i czy nie zachowuje się głupio. Ale… naprawdę się bał. Nic nie mógł poradzić na to, że te dźwięki były koszmarnie głośne, a każdy sprawiał, że serce było mu mocniej.
 Mason zawołał do służby:
 — Zajmijcie się swoimi sprawami! To, o co prosiłem, jest już na górze?! — spytał ostro, a oni już wiedzieli, że jakby nie było, to ponieśliby srogie konsekwencje.
 — Tak, tak, proszę pana! — Robert szybko zjawił się w otwartych drzwiach salonu i skłonił się przepraszająco. — Dwie pigułki na uspokojenie, stopery i kołdra.
 — Kołdry — Mason poprawił go i ruszył bez słowa do sypialni, ciągnąc Josha za rękę jak za smycz psa.
 Bez dodatkowego słowa dotarli do sypialni, a Josh nie przestawał się trząść, choć jego serce rzeczywiście trochę zwolniło, od kiedy dostał zastrzyk. Nic nie powiedział, ale przytrzymał się koszuli Masona. Kurz drażnił go w nos, więc marszczył go często.
 Jego pan zaprowadził go do łazienki. Tam bez słowa postawił przed sobą i zaczął rozbierać. Josh nie oponował, ale też nie koncentrował na nim nadmiernej uwagi. Właśnie skupił się na oknie, zza którego dobiegały grzmot i błyski.
 — Kurwa… Jak to się tłucze, Mason… Zostaw, chodźmy do łóżka — poprosił niecierpliwie, gdy mężczyzna już obsuwał mu bieliznę.
 — Umyjesz się. Śmierdzisz kurzem — jego pan postanowił twardo i wepchnął Josha do kabiny prysznicowej. Wiedział, że chłopak do niego w łóżku przylgnie, a naprawdę śmierdział kurzem.
 Josh tylko popatrzył na niego z wyrzutem i stanął pod ścianką w kabinie. Na jego penisie znajdował się kolczyk, a na kolczyku medalik. Jak nie chip w jego ciele, tak medalik zawsze mógł być czymś, co sprowadziłoby Josha do domu, jeśli zgubiłby się gdzieś na ulicach Nowego Jorku.
 — Umyj się. Czym szybciej, tym prędzej pójdziesz do łóżka — Mason ponaglił go, samemu zaczynając zdejmować wierzchnie ubrania, aby wejść do chłopaka i samemu się też obmyć.
 Josh jęknął, ale załączył wodę i wszedł pod jej ciepły strumień. I… odkrył, że cudownie zagłusza wszelkie inne dźwięki. Zamknął więc oczy i przesunął się tak, by woda z słuchawki spływała prosto na jego głowę. Odetchnął głęboko.
 Po chwili poczuł, jak za jego plecami pojawia się jego pan. Obejmuje go w pasie i masuje po brzuchu i boku.
 — Lepiej?
 Josh obejrzał się na niego i zamrugał kilka razy, by pozbyć się wody z powiek. Uśmiechnął się lekko.
 — Nie możemy tu zostać…? — zapytał i przylgnął plecami do swojego pana. Tak przyjemnie szumiało.
 — Wiesz, że po pewnym czasie będzie niewygodnie już tak stać?
 Josh wykrzywił wargi i pokiwał głową.
 — To chwilę…
 — Dobrze, chwilę — Mason zgodził się, opierając się wręcz o Josha, kiedy położył mu brodę na ramieniu i objął go a pasie. Czuł, że chłopak powoli się rozluźnia, że nie słyszy tego hałasu z zewnątrz. Oddychał spokojnie i wystawiał twarz do strumienia wody, która spływała po jego młodym, apetycznym ciele.
 — Przepraszam — Josh szepnął po chwili.
 — Masz za co. Nie mogliśmy cię znaleźć — Mason mruknął tuż do jego ucha.
 — Tam było ciszej… — Josh szepnął i przytulił się bardziej do pleców Masona, a potem przekręcił się i objął go za szyję. — Głupie te petardy…
 — Pomaga ci trochę lek? — ten spytał, nie puszczając go z objęć i mając w głębokim poważaniu, jak dużo ciepłej wody właśnie zużywają.
 — Trochę. Ale jak masz te uspokajające, to chcę wziąć. — Josh zaśmiał się szczekliwie i krótko, spuszczając wzrok z zakłopotaniem. Chyba zaczął zdawać sobie sprawę z tego, jak głupio się zachował.
 Mason nie odpowiedział, ale cmoknął go i zakręcił wodę.
 — To chodź — nakazał i wyprowadził Josha z kabiny.
 Ten zaraz usłyszał pierwsze petardy, a zaraz potem poczuł ręcznik na ramionach. Mason wytarł go, ale nie ubierając ani siebie, ani jego, wyprowadził z łazienki do sypialni, gdzie na stoliku nocnym były leki uspokajające i jego kawa. Na łóżku piętrzyły się za to kołdry.
 Chłopak nie był spokojny, gdy weszli do sypialni, a dźwięki zza okna nasilały się. Właściwie to nawet nie miał pojęcia, czy już jest po północy, czy jeszcze nie. Wszedł na łóżku, skulony i wodzący spojrzeniem wokół, a gdy zobaczył pigułki na szafce nocnej, sięgnął po nie i połknął szybko.
 Mason podał mu jeszcze picie i sam położył się na łóżku. Nieważne było, jaka jest dokładnie godzina. I tak wierzył, że usłyszą ją za oknami. Na tę chwilę chciał, aby Josh trochę się uspokoił. Martwił się, że uciekł, że go stracił, kiedy tak go szukali, więc teraz miał do niego więcej cierpliwości.
 Josh, gdy tylko się napił, odstawił szklankę, obejrzał się i widząc, że Mason leży na łóżku, szybko do niego dołączył. Pospiesznie zarzucił na nich kołdry, jedną naciągając dodatkowo na uszy, żeby jakoś zagłuszyć inne dźwięki i przylgnął do ciała swojego pana.
 — Jak mnie znalazłeś? — szepnął.
 — Mam specjalny sposób, aby cię znaleźć. Nie lubię, jak uciekasz, więc musiałem się zabezpieczyć.
 — Czyli jak? — Josh zerknął na niego, opierając podbródek na jego klatce piersiowej.
 — Nie musisz wiedzieć. Ważne, że w końcu zawsze mogę cię namierzyć. Leż. I się uspokój. — Mason przycisnął jego głowę do siebie i sam się wygodniej ułożył.
 — Ale nie wsadziłeś mi żadnego nadajnika w tyłek razem z ostatnim dildem? — Josh zaśmiał się cicho, faktycznie przylegając do niego, jak tylko się dało i starając się uspokoić przy jego ciele. W sumie… Mason działał na niego jeszcze lepiej niż prysznic.
 — Nie. Nie ja.
 — Nikt inny nie wsadzał mi dilda…
 — No ja myślę. — Mason zaśmiał się, ale w jego głosie była i tak wyczuwana groźba. — Masz nadajnik pod skórą. Lekarze ci wszczepili na wszelki wypadek. Każdy chory ma.
 Josh zrobił większe oczy i popatrzył na niego tak, jakby sprawdzał, czy Mason przypadkiem nie żartuje. Zdarzały mu się równie okrutne żarty. Teraz jednak zauważył, że to całkowita prawda. Zwilżył nerwowo wargi językiem i przytulił policzek do jego piersi. Czuł się nagle dziwnie ospały, więc chyba proszki zaczęły działać.
 — To dobrze… Jakby coś się stało, to mnie znajdziesz…
 — Tak jak dziś? — Mason spytał z lekkim wyrzutem.
 — Przepraszam… — Josh jęknął i potarł udem o jego udo, przez to Mason też poczuł wyraźnie jego penisa i medalik. — Bałem się, no…
 — Mogłeś powiedzieć o tym komuś, a nie się chować.
 Josh zacisnął wargi, wiedząc, że zachował się nieodpowiedzialnie i nie miał na to już żadnego argumentu. Patrzył tylko na Masona z wyrzutem za to, że… ten robi mu wyrzuty, że wystraszył się jak szczeniak.
 Nie spodziewał się przy tym całusa, jaki dostał w czoło.
 — Zrelaksuj się i nie myśl. Niedługo to minie.
 Josh tylko pokiwał głową i przytulił się do niego. Zamknął oczy i wsłuchał się w dźwięk bicia serca Masona. To go uspokajało, chociaż jego zapach chyba odwalał jeszcze lepszą robotę. Zaciągnął się nim błogo, tonąc w tych odmętach kołdry i bliskości swojego pana. Już wiedział, że nie lubił Sylwestra tak jak kiedyś, ale na pewno lubił wkraczanie w nowy rok u boku tego mężczyzny…



Bonus – Atrakcje dla żywotnego chłopaka
 


29 Maj 2016
 

Sobota była szczególnie lubianym przez Josha dniem, bo nie dość, że jechał na basen, to na dwie godziny, a nie jedną, jak we wtorki. Dużo czasu spędzonego na ruchu było czymś, czego zdecydowanie potrzebował. Kiedyś Mason drażnił się z nim, że jest kanapowym pieskiem, ale Josh stanowczo uważał siebie za ogrodowego. W żartach mógł się z siebie w ten sposób śmiać, co według jego pana było całkiem urocze.
 Kierowca czekał już od kilku minut, ale Josh jeszcze się pakował. Przynajmniej starał się, ale nie mógł nigdzie znaleźć kąpielówek. Przetrząsnął wszystkie szafki w sypialni Masona i nigdzie ich nie było, więc coraz bardziej się denerwował. Aż nagle wpadł na pomysł, że przecież mogły się jeszcze suszyć po ostatnim razie. Anna w końcu miała mnóstwo roboty, bo do Masona przyjechał kilka dni temu jakiś ważniak z urzędu na kontrolę, by sprawdzić, czy radzi sobie z aż czwórką chorych. Musiała więc ładnie posprzątać dom i dodatkowo jeszcze zrobić jakiś lepszy poczęstunek. Na domiar złego wszyscy byli podenerwowani, bo istniała groźba, że przy złej ocenie urzędnika odbiorą Masonowi jednego z ich czwórki. Skrycie każde z nich analizowało, kogo Mason najchętniej by się pozbył i mimo że Anna, Robert i Eliot byli pewni, że Josh ma sto procent gwarancji, że by został, ten też denerwował się jak głupi. Na szczęście kontrola przeszła dobrze… ale kąpielówek nie było. Dlatego Josh już z plecakiem z wszystkimi potrzebnymi rzeczami wybiegł z pokoju i ruszył pospiesznie na dół, żeby w pomieszczeniu z pralką i suszarkami poszukać kąpielówek.
 Na schodach zobaczył Masona. Ten akurat wchodził na piętro i zdziwił się, kiedy wpadł na chłopaka.
 — Co ty tu robisz? — spytał chłodno, a po chwili Josh zobaczył, jak zza załomu na pierwszy stopień wchodzi Anna. Z kawą, na pewno dla ich pana.
 — No już lecę na basen, ale nie mogłem znaleźć kąpielówek — jęknął Josh, chociaż mimo że dosłownie marszem szedł na dół, przy Masonie się zatrzymał. Przyciągnął go nie tylko jego widok, ale i zapach, który dla jego nozdrzy był nawet mocniej wyczuwalny niż zapach kawy. A już na pewno lepszy. — A ty?
 — Idę na górę poczytać i Anna niesie mi kawę. A… kąpielówek mógłbyś nie mieć, jakbyś był tam sam, ale chyba… Anna? — Mason odwrócił się do dziewczyny, która już była za nim z kawą. — Widziałaś jego kąpielówki?
 — Tak… — Dziewczyna ściągnęła brwi i dodała przepraszająco do Josha: — Dopiero wczoraj dałam do prania, więc pewnie są jeszcze na suszarce. Ale już powinny być suche.
 Chłopak odetchnął z ulgą i zapiął zamaszyście zamek w swojej jasnozielonej, cienkiej bluzie.
 — Super. Dzięki, to lecę po nie!
 — Tylko się za bardzo nie zmęcz. Masz mieć później siły! — zawołał za nim Mason i ruszył znów na górę.
 Josh tymczasem zbiegł na dół i gorączkowo przeszukał całą suszarnię. Aż wreszcie dojrzał swoje czerwone, krótkie kąpielówki i wybiegł z rezydencji z takim zapałem, że gdy już był w samochodzie i jechał na basen, zdążył się zdyszeć. I jak zawsze, gdy jechał, z jednej strony miał nadzieję, że będzie dość miejsca, żeby popływać, ale z drugiej, że będzie z kim pogadać.
 Do celu dotarł szybko. Jak kiedyś na nowojorskich ulicach były wieczne korki, tak teraz były tylko zamknięte ulice, ale tak samo jak całe strefy miasta. Po drogach poruszali się wyłącznie uprzywilejowani.
 Basen znajdował się w jednym z wieżowców, w jego podziemiach. Kierowca miał przyjechać po Josha za dwie godziny, a na razie ten został oddany pod opiekę pracowników. W soboty od godziny trzeciej popołudniu był czas dla chorych. Wcześniej mogli pływać zdrowi, a przed wejściem na basen musieli podać swoje numery identyfikacyjne. Pilnowano tego bardzo restrykcyjnie, unikając wszelkiego kontaktu z chorymi na basenie. A teraz, gdy Josh w końcu wszedł na dużą halę z dwoma basenami i jednym mniejszym, z bąbelkami, zobaczył samych chorych. I cóż… także poczuł. Miał zawsze wrażenie, że chorzy pachnieli zupełnie inaczej, ale nie wiedział, czego to była zasługa. Może tego, co mieli w lekach.
 Teraz w to nie wnikał, tylko powiesił swój ręcznik na długiej, metalowej poręczy wbudowanej w błękitną ścianę z rybimi, białymi wzorkami i ruszył do basenu.
 Na torach do pływania były już dwie osoby. Josh mógł się tylko domyślać, co mogą robić w życiu, żeby stać ich było na korzystanie z basenu. Było to luksusowe dobro.
 Wszystkiego pilnowało dwóch ratowników, a za szybami, z tarasów, gdzie dało się oglądać pływających, przyglądali się im także dwaj strażnicy z bronią. To zawsze Josha przerażało. Gdy był tu po raz pierwszy, był zaskoczony ich obecnością, ale szybko zrozumiał, dlaczego tu są. Ale przecież brał lekarstwa, nie zachowywał się agresywnie, więc wierzył, że nie ma się czym martwić.
 Podszedł do skraju basenu, usiadł na nim, zamoczył nogi i… wskoczył. Chłodna woda otoczyła jego ciało, a on sapnął głośno, gdy tylko się wynurzył. Zawsze pierwsze wrażenie było nieprzyjemne, a żeby szybko się rozgrzać, zaczął już płynąć na drugą stronę basenu.
 Miał motywację. Zarówno ruch, potrzebę zmęczenia się, wyładowania energii, ale też… wyglądanie dobrze. Dzięki pływaniu nabierał ciała, nie był szczególnie chudy i miał nadzieję, że dzięki temu podoba się Masonowi jeszcze bardziej.
 Jedynie żałował, że Mason nie może pływać razem z nim. Od czasu do czasu udawało mu się z kimś zgadać i zrobić małe wyścigi, czy zwyczajnie powymieniać się wskazówkami. Ale dzisiaj najwyraźniej nikt nie chciał rozmawiać. Jeden mężczyzna, chyba w wieku Eliota, robił zawrotnie kolejne długości basenu i nawet raz nie obdarzył go spojrzeniem, a młoda dziewczyna wyglądała na zainteresowaną tylko i wyłącznie ratownikiem. Bardziej niż wodą. Josh więc trochę monotonnie pływał tam i z powrotem, ale i tak go to cieszyło. W domu nie zawsze miał jak wyładować swój nadmiar energii.
 I pływał tak dość długo, kiedy w pewnym momencie do ratowników podszedł jakiś mężczyzna w pełnym mundurze, z bronią przewieszoną przez ramię. Chwilę ze sobą rozmawiali, a później, nim czegokolwiek ktokolwiek z odwiedzających się dowiedział, wprowadzono tu kilka osób. Po ich strojach Josh zgadywał, że korzystali z siłowni. I kiedy już każdy przestał pływać, jeden z ratowników ogłosił:
 — Niestety, basen zostaje zamknięty! Musimy wszyscy się tu zebrać, bo w naszej okolicy, kilka ulic dalej, pojawili się dzicy.
 Josh zamrugał i otrzepał głowę z wody. Już sama obecność mundurowego mocno go spięła, ale teraz taka informacja… I to do tak bardzo oszczędna! Przecież kompletnie nic nie wyjaśniała!
 Mężczyzna i kobieta, którzy poza nim pływali, wyszli z wody i ruszyli do reszty. To samo zrobił Josh i mimo że już kilka osób zagadywało ratowników, tworząc zalążki do ogólnej paniki, zapytał szybko:
 — Jak to dzicy? Skąd?
 Ratownik w białym t-shircie i niebieskich kąpielówkach do kolan starał się ich wszystkich uspokoić, a mundurowy udał się do wyjścia, żeby zamknąć tu wszystkich.
 — Tyle co mi zostało powiedziane, już są poszukiwani. Ale władze nie chcą, żeby ktokolwiek stanął na drodze, więc oczyszczają teren. Nie wiemy, jacy dzicy, nie zostało mi to podane.
 — Ale czemu nas zamykacie? Nie możemy wrócić do domu z kierowcą? — zapytał Josh.
 — Właśnie. Mój właściciel ma terenowy samochód — dodała wymownie dziewczyna w sportowym stroju do fitnessu. Jeśli Josh dobrze widział, miała nad lewą piersią maleńki tatuaż z męskim imieniem i nazwiskiem. Od razu skojarzyło mu się to z medalikiem, który znajdował się na jego penisie.
 — Słuchajcie, ja naprawdę tylko tu pracuję, to nie ze mną te rozmowy. Sam tu jestem zamknięty — ratownik, z którym rozmawiali, starał się im wytłumaczyć, a drugi sam poszedł sprawdzić, czy faktycznie zostali tu zamknięci.
 Josh rozejrzał się bezradnie i w końcu poszedł po swój ręcznik. Żałował, że byli w podziemiach i nie można było zobaczyć przez okno, co się dzieje. Był zaniepokojony, bo nic nie wiedział. Czy to jeden dziki? Czy kilku? Na jak długo zostaną zamknięci?
 Zarzucił ręcznik na ramiona i podążył po mokrych kafelkach na drugą stronę basenu, gdzie mundurowy stał przy przeszklonych drzwiach, którymi szło się do szatni. Trochę się stresował, ale zapytał:
 — Przepraszam, czy można zadzwonić do swojego pana?
 Ten spojrzał na niego i nie wyglądał na zachwyconego, że w ogóle zadaje mu się pytania.
 — Nie możesz wyjść poza teren basenu. Taki rozkaz.
 — To pan nie ma żadnej komórki? — naciskał Josh.
 — Dzieciaku, jestem na służbie, nie mam telefonu. Mogę ewentualnie poprosić kogoś, żeby do niego zadzwonił, ale ty nie dostaniesz telefonu, bo nie masz jak stąd wyjść — odpowiedział mu wojskowy zmulonym, pewnie przez leki, głosem.
 Josh zacisnął wargi, dodatkowo irytując się, że facet traktował go jak dzieciaka. Miał, do cholery, dwadzieścia dwa lata.
 — Okej, to niech ktoś zadzwoni, bo będzie się martwił. Mój pan się nazywa Mason Awordz. Mogę podyktować numer.
 Mężczyzna za szklanymi drzwiami sięgnął do krótkofalówki.
 — Tu 135, jeden z cywilów uprasza się o kontakt ze zdrowym. Da się coś z tym zrobić?
 Josh stał w napięciu, patrząc na wojskowego i jego krótkofalówkę niczym na mędrca z artefaktem mającego wygłosić proroctwo. Aż usłyszał upragnione:
 — Niech będzie. Pamięta numer?
 — Pamiętam! — odparł Josh od razu i szybko podyktował ciąg liczb. Mason zresztą swego pewnego dnia kazał mu recytować numer jego komórki, za każdym razem dając mu w tyłek, gdy się pomylił. Wszystko po to, żeby w nagłej sytuacji mógł poprosić o pomoc. A własnej komórki oczywiście nie miał.
 — Dobra, mam, przekażemy mu. Niech siedzą tam dalej — po chwili znowu padło z krótkofalówki.
 — Okej. Bez odbioru — odpowiedział krótko mężczyzna, który rozmawiał z Joshem i w końcu zwrócił się do chłopaka: — Już zostanie zawiadomiony, wracaj do reszty.
 — Dzięki — odparł Josh z krótkim uśmiechem i ulgą.
 Pewnie Mason wkurzyłby się, gdyby nie dostał żadnej informacji. A nie będzie na niego, że nic nie zrobił w tym względzie…

***

— Co, kurwa?! — Mason wydarł się do telefonu i naprawdę trudno było mu, żeby nie zagotować się w środku.
 Był wściekły tym, co usłyszał od jakiegoś pieprzonego żołnierzyka, który właśnie obwieścił mu, że jego chory nie wróci na czas do domu. Bo niby jest zamknięty na basenie, wokół którego rozpierzchł się tuzin dzikich, wcześniej przetrzymywanych w piwnicach domu niedaleko.
 — Em… No tak, jak powiedziałem. Zamknięto kilka ulic w dzielnicy i nie możemy wyjść. Przy okazji mogę zapytać, o jakiej porze pana chory bierze lekarstwo? Nie wiem, jakie tu są zasoby, ale pewnie jakieś są… Muszę dopytać pracowników basenu — mówił jego rozmówca z zamyśleniem i ewidentnie brakiem pewności co do własnych słów.
 — Macie go przywieźć do mnie, a nie cholerni nieudacznicy trzymać na tym basenie! Ile tych dzikich jest? Nie umiecie sobie z tym poradzić?! — Mason nie uspokoił się ani trochę, tylko bardziej irytował się z każdą sekundą.
 Był w kuchni, przez co Anna i Eliot oglądający telewizor w salonie obok bardzo dobrze go słyszeli. Ale nie wtrącali się i udawali, że nic się nie dzieje. Mason jednak coraz bardziej irytował się, stojąc przy oknie obok lodówki. Na ulicy, na której mieszkali, był spokój, ale już czuł ochotę, żeby przełączyć Annie i Eliotowi ich program i zobaczyć, czy coś mówią w telewizji o zamknięciu ulic.
 — Nie ode mnie to zależy, proszę pana. Zresztą, niech się pan nie denerwuje. Pana chory jest tu bezpieczny. Tak sądzę.
 — Tak sądzisz?! — znowu krzyknął Mason, nie mogąc opanować zdenerwowania. Jeśli Joshowi stanie się tam krzywda, to nabije każdego z tych impertynentów na pal.
 Jego rozmówca westchnął ciężko.
 — To o jakiej porze te leki? — zapytał, ignorując wcześniejszą wypowiedź.
 Mason wysyczał odpowiedź i nie pożegnał się z rozmówcą, a cisnął telefonem o ścianę, roztrzaskując go. Był wściekły. Na wojsko i na siebie, że w ogóle puścił Josha na basen. Samego.
 — Eliot! — ryknął, nie zamierzając czekać tu bezczynnie.
 Były wojskowy, obejmujący za ramię swoją dziewczynę, spiął się. Cmoknął ją w policzek i szybko wstał. Od razu po wejściu do kuchni zapytał:
 — Tak?
 — Szykuj samochód. Zamknęli Josha na tym pierdolonym basenie. Ruchy! — krzyknął na niego, wyładowując złość na kim popadnie. Nie miał zamiaru czekać, aż jego pupil sam wróci do domu. Był za niego odpowiedzialny, do tego wiedział lepiej niż ktokolwiek, jak ten reaguje na izolację.
 — Zamknęli…? — powtórzył Eliot. — Coś odwalił? — dopytał, chociaż widząc minę Masona odchrząknął i skinął usłużnie głową, a potem wyszedł, żeby ogarnąć się i być gotowym na… sam w sumie nie wiedział co.
 Mason za to postanowił znaleźć Roberta. Kiedy zawołał go dwa razy, ten musiał być na tyle daleko, że nie słyszał, bo odpowiedziała mu cisza. W końcu jednak znalazł go tam, gdzie ten powinien być — w swoim małym biurze, gdzie prowadził całą dokumentację i finanse domu.
 — Przygotuj mi wszystkie dokumenty Josha, o jakie mogłoby pytać wojsko.
 Mężczyzna siedzący za biurkiem ze skupioną miną zawiesił się na chwilę i już miał zapytać, o co chodzi, ale… tak jak Eliot, po minie Masona spostrzegł, że to nie jest dobry czas na pytania.
 — Oczywiście — odpowiedział więc i porzuciwszy swoją dotychczasową pracę, wstał, żeby z szafki wyciągnąć dokumenty Josha. Przy okazji jego apteczkę z lekarstwami. Na wszelki wypadek.
 Pan tego domu patrzył, jak ten się krząta, aż w końcu dodał:
 — I moje oraz Eliota. On w ogóle wie, gdzie jest tan przeklęty basen, na który Josh chodzi?
 — Oczywiście. Zawoził go tam kilka razy. — Robert spakował wszystko do grubej teczki i razem z nią oraz apteczką podszedł do Masona. — To są jego papiery, ostatnie badania lekarskie i potwierdzenie, że jest pod kontrolą. Jego zameldowanie tutaj, funkcja i wszystko inne. A czy mogę zapytać, co się dzieje?
 — Dzwoniło do mnie przed chwilą wojsko, żeby poinformować, że jacyś dzicy uciekli. Zamknęli Josha na basenie. Jadę po niego — wyjaśnił zwięźle, zabrał teczkę, żeby już wyjść i odzyskać swoją własność.
 Przed budynkiem, na Columbus Avenue, czekał na niego Eliot w terenowym, ale niedużym samochodzie. Gdy tylko Mason wsiadł do środka i polecił jechać na basen, Eliot ruszył bez zawahania. A przy tym z radia samochodowego popłynęły wiadomości lokalne.
 — … mogą być niebezpieczni. Niestety z jedenastki zbiegłych wojsko na razie odnalazło tylko trzy osoby. Kolejne osiem wciąż znajduje się w okolicy, dlatego uprzedzamy o objazdach…
 — Nie jestem pewien, czy nas przepuszczą, proszę pana — mruknął Eliot, widząc, że są jedynym samochodem jadącym w tamtą stronę.
 — I pewnie nie będą tego chcieli, ale nie zamierzam pozwolić na to, żeby Josh siedział tam cały ten czas, kiedy wojskowi będą szukać tych dzikich — jego właściciel odparł posępnym głosem, mocno zaniepokojony tym, że jego pupil jest tam całkiem sam. Musiał się denerwować.
 — Taa… Znając Josha, może wpaść na pomysł, że zwieje i sam stamtąd wróci do domu jak zagubione szczenię — mruknął Eliot.
 — A po drodze na pewno coś mu się stanie. W najgorszym wypadku go zastrzelą. Nie ma mowy, żebym na to pozwolił — odparł lodowatym głosem Mason, kiedy jechali do strefy zamkniętej.
 Eliot tylko przytaknął i prowadził dalej. Do czasu, aż ujrzeli na skrzyżowaniu wojskowe samochody i kilku żołnierzy z bronią w rękach. Ci, gdy tylko ujrzeli, że ktoś jedzie w ich stronę, zrobili powoli kilka kroków do przodu, a Eliot zatrzymał samochód. Zerknął pytająco na swojego pana, który położył mu dłoń na ramieniu.
 — Zostań w aucie — poradził i zabrawszy ze sobą teczkę z dokumentami, wysiadł. Nie uniósł dłoni jak każdy, do którego celuje się z broni. — Gdzie jest wasz dowódca?!
 Dwójka żołnierzy popatrzyła po sobie, a jeden ostrzegawczo uniósł broń. Obaj byli ubrani w pełne mundury, wysokie, ciężkie buty i wyposażeni w cały zestaw broni. Byli przygotowani na każdą ewentualność, a Mason domyślał się, że poza zwykłą bronią mają też usypiacze na dzikich. Chociaż tego używano rzadziej, niż by można. Bardziej na rękę rządowi była po prostu eliminacja dzikich i chorych.
 — Proszę się zatrzymać! To strefa zamknięta!
 — Nie strasz mnie strefą zamkniętą! Widzę przecież siatkę i barykady, ślepy nie jestem. Wołać mi dowódcę albo pociągnę was do odpowiedzialności za to, że podnieśliście mi ciśnienie i mam złe wyniki badań. Już! — odpowiedział chłodno Mason i machnął na jednego z żołnierzy jak na niegrzecznego chłopca.
 Ci unieśli wysoko brwi, aż te niemal schowały się pod hełmami, które mieli na głowach.
 — Kurwa, stary, co jest…? — mruknął jeden do drugiego.
 — Nie wiem. Daj Robertsa na krótkofalówkę.
 Żołnierz skrzywił się, ale podszedł do cywila, który właśnie bezczelnie ich zbeształ. Nawiązał połączenie przez krótkofalówkę. A gdy ktoś odebrał, żołnierz podał swój numer identyfikacyjny i wyjaśnił pokrótce sytuację.
 — Co…? Dobra, daj go — odparł głos w urządzeniu, a żołnierz podał je Masonowi.
 Ten wyrwał ją mundurowemu.
 — Czy rozmawiam z dowódcą? — spytał, zamiast się przywitać, a kiedy padła twierdząca odpowiedź, od razu podał swój identyfikator świadczący o tym, że jest zdrowym. — Więc niech w końcu ktoś się tu ruszy. Ty do mnie albo rozkaż swoim ludziom mnie do siebie zaprowadzić. Mamy do pomówienia.
 — Proszę pana. Jestem po drugiej stronie dzielnicy. W moim imieniu w tym momencie mówi sierżant Spott. Jeżeli ma pan jakieś pytania, na pewno udzieli odpowiedzi — odpowiedział cierpliwie mężczyzna po drugiej stronie połączenia.
 — W takim razie niech pana ludzie mnie do niego zaprowadzą. — Mason odetchnął, kapitulując trochę, ale na pewno się nie poddając.
 Dowódca zgodził się i po chwili żołnierz już odebrał swoją krótkofalówkę, a następnie skinął na Masona, żeby za nim poszedł. Drugi został w tym czasie na posterunku, kiedy jego kolega z cywilem ruszyli dalej. Przeszli obok wozów, skręcili za róg i tam Mason ujrzał grupkę innych żołnierzy skupionych wokół siebie i dyskutujących nad czymś z dużym planem dzielnicy w rękach.
 — Sierżancie! — zawołał żołnierz. — Cywil chce z panem rozmawiać. Kapitan Roberts zezwolił.
 Mason nie wyglądał jak ktoś, kto cierpliwie poczeka, wiec ruszył od razu do tego, który pierwszy się obejrzał po usłyszeniu magicznego „sierżancie”.
 — Musimy zamienić kilka słów. I naprawdę nie chcesz mnie rozczarować.
 Sierżant, mężczyzna wzbogacony w ciemną bródkę, skrzywił się po takim powitaniu.
 — O co chodzi? — zapytał sucho, gdy przeszedł z cywilem kilka kroków dalej, żeby nie rozmawiać przy grupie.
 Ulica, na której się znajdowali, była całkowicie opustoszała. Nie było na niej ani jednego przechodnia, co w centrum Manhattanu wyglądało bardzo osobliwie. Zupełnie jak podczas apokalipsy w niektórych filmach. Puste sklepy, porzucone samochody i gazety podrzucane mocnym wiatrem.
 — Spierdolili wam dzicy, tak? Ja chcę jednego swojego odzyskać, a wy zamknęliście mi go na basenie — powiedział sucho zdrowy obywatel, patrząc na żołnierza z góry pogardliwym wzrokiem.
 — Och tak. Dzikiego, mówi pan? — mruknął sceptycznie sierżant. — Obszar jest zamknięty, proszę pana. Pana „dziki” jest tam bezpieczny.
 — Mój dziki jest bezpieczny ze mną w moim domu, a nie na waszym pseudo zamkniętym terenie, gdzie nie możecie wystrzelać tuzina dzikusów — odpowiedział Mason i powstrzymał się, żeby nie stuknąć palcem w tors żołnierza.
 — Proszę się uspokoić. Nie wpuszczę samego zdrowego w zagrożony teren, żeby ryzykować jego życiem dla życia jakiegoś dzikiego. Pana dziki ma teraz dla mnie zerową wartość w obliczu pana życia — powiedział ostro Spott.
 Mason widział, że pozostali żołnierze przysłuchują się im dyskretnie. Zmrużył groźnie oczy i popatrzył najpierw na rozmówcę, po tym na resztę.
 — I jak niby mnie zatrzymacie? Siłą?
 Mężczyzna sapnął, po czym zapytał twardo:
 — Proszę mi podać chociaż jeden przekonywujący argument, dla którego miałby pana przepuścić.
 — Możecie iść ze mną, nie zamierzam ustąpić — odparł sucho. — Albo go tu natychmiast sprowadzić.
 — Proszę mi podać lokację. Jeżeli znajduje się w miejscu, w którym znaleziono już trójkę dzikich, nie ma szans.
 — Basen. Ile tu jest, do cholery, basenów? — syknął na niego Mason i zaraz wziął głęboki oddech. Irytowało go, że to tyle trwa. Josh był sam i na pewno się bał, a on przez samą tę myśl dostawał kurwicy. — W podziemiach wieżowca przy dziewiątej.
 — Proszę zaczekać.
 Sierżant Spott wrócił do grupki swoich podwładnych, a Mason widział, że coś sprawdza na planie. Zabrał komuś czerwony marker, zaznaczył jakiś obszar, a następnie powiedział coś do dwójki wojskowych. A gdy wrócił do Masona, ten wreszcie usłyszał pocieszającą odpowiedź.
 — Pojedzie pan z dwójką moich ludzi. Ma pan papiery swojego „dzikiego”?
 — Tak. — Mason westchnął z irytacją i pomachał mu przed oczami teczką, którą miał ze sobą. — W ogóle powinniście się cieszyć, bo nie narobi wam dodatkowych problemów.
 — Problemów? — Mężczyzna ściągnął brwi. — Mam nadzieję, że ma tam pan jego leki. Ale nie ma czasu. Proszę go tylko zabrać i wrócić. Nie chcę narażać pana bezpieczeństwa dłużej niż trzeba — dodał, a dwójka żołnierzy właśnie podjechała do nich terenowym, wojskowym samochodem.
 — Nie mam zamiaru być tu dłużej niż trzeba — odpowiedział Mason i wsiadł do samochodu, nie żegnając się w żaden miły sposób z sierżantem.
 Ten odprowadził go tylko ponurym spojrzeniem, a dwójka żołnierzy, już poznawszy dokładny adres, ruszyła w drogę. Nie musieli się zatrzymywać, bo nie dość, że nie było tu przechodniów i innych kierowców, to sygnalizacja świetlna była wyłączona. Wojskowi jednak nie jechali zbyt szybko, żeby móc kontrolować otoczenie i ewentualnie wypatrzeć dzikich. Do Masona też nic nie mówili, skupieni na trasie i obserwacji, a on na swoich myślach, w których próbował zgadnąć, co teraz może robić jego pupil w opałach.

***

Nawet nie pozwolono im się ubrać. Kilka osób już mocno narzekało na to, że musieli się kisić w jednym pomieszczeniu w strojach kąpielowych i tych do ćwiczeń. Ratownicy i facet z bronią byli jednak nieubłagani. Wszyscy z obecnych byli pewni, że gdyby chodziło o zdrowych, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, ale jako chorzy mieli znacznie mniej praw. Joshowi jednak udało się w pewnym momencie przekonać wojskowego, żeby puścił go do toalety. Dlatego właśnie trzymał swojego penisa wzbogaconego w „identyfikacyjny” medalik i sikał.
 Aż niespodziewanie wszystkie światła zgasły i zrobiło się zupełnie ciemno. Josh zastygł z szeroko otwartymi oczami i przez kilka sekund słychać było jedynie płynącą po krawędzi pisuaru strużkę moczu. Do czasu, aż rozległ się alarm oznaczający, że ktoś włamał się do budynku. Josh momentalnie schował penisa do kąpielówek i poczuł strach, który chwilowo przesłonił inne racjonalne myśli.
 W łazience było totalnie ciemno, chociaż jego wyczulone zmysły pomagały mu w poruszaniu się. Przynajmniej trochę. Dlatego impulsywnie wdrapał się na spłuczkę w jednej z kabin, a potem spróbował odsunąć właz do szybu wentylacyjnego. Jego umysł przesłoniła potrzeba ukrycia się, bo już oczami wyobraźni widział dzikich, którzy wpadają do środka i wszystkich rozszarpują. Wdrapał się więc do ciemnego tunelu, boso, czując chłód na jeszcze niedawno wilgotnej skórze.
 Kiedy tylko zamknął za sobą właz do ciemnego, brudnego szybu, usłyszał trzask drzwi. Ktoś wpadł do środka i nie był przy tym delikatny. Ani w tym wejściu, ani w tym, jak chodził. O tym, że byli to dzicy, upewniło go niskie powarkiwanie.
 Jego serce zaczęło bić znacznie szybciej niż powinno, ale starał się nie oddychać, ani nie poruszać. Jego instynktowna ucieczka okazała się zbawieniem, bo gdyby wyszedł przed drzwi, wpadłby na tę trójkę, jak ocenił po krokach, dzikich. Nie miałby najmniejszych szans ani żadnej drogi ucieczki.
 Strach trawił jego ciało i starał się zmusić go do ucieczki szybem dalej, ale walczył z tym, chcąc przeczekać obecność dzikich w łazience i dopiero podążyć dalej w poszukiwaniu wyjścia.
 Kiedy dzicy na dole obwąchiwali kolejne kabiny, w pewnym momencie wszyscy wpadli w popłoch, bo gdzieś z oddali padły strzały. Josh zamarł, a ci, którzy zagrażali mu w najbliższej okolicy, wybiegli z łazienki, żeby zaatakować.
 Gdy tylko nastała cisza, Josh zaczął głośno oddychać ze strachu. Poczuł, że jest mu znacznie, znacznie goręcej niż przed chwilą, gdy kafelki w łazience wydawały mu się strasznie chłodne. Rozejrzał się niemrawo po ciasnym, dusznym szybie i zapragnął znaleźć się pod kołdrą w sypialni Masona.
 A co, jeśli dzicy wszystkich wybiją, a potem i jego znajdą? Przecież nikt nie będzie robił akcji ratunkowej dla niego, jakiegoś chorego!
 Starając się być cicho, obrócił się w miejscu i zaczął podążać powoli wzdłuż szybu wentylacyjnego, żeby zobaczyć, dokąd on prowadzi i czy może uda mu się nim uciec z budynku.
 I jak na dole, kiedy światła zgasły, było ciemno, tak teraz wydawało mu się, że robi się jeszcze gorzej. W pewnym momencie trafił do rozwidlenia, ale żadne z nich nie było tym właściwym, bo szyb, którym się czołgał, stał się mniejszy. Josh mógł tylko spróbować dostać się do pomieszczenia, jakie było pod nim, bo pamiętał, że chwilę temu szorował brzuchem po kratce, podobnej do tej, jaką uciekł z łazienki.
 Nie miał pojęcia, co czeka go na dole, ale spróbował coś wywęszyć lub usłyszeć. I znów drgnął, gdy rozległy się strzały. Jedyne, co go pocieszało, to że były daleko. Powoli więc odsunął kratkę i złapawszy się skraju szybu, opuścił się na dół.
 Upadł miękko, bo wciąż był boso. Rozejrzał się szybko. Wyglądało na to, że był w jakimś gabinecie. Musiał należeć do personelu całego centrum sportowego. Zdecydowanie stał na drewnianej podłodze i widział jakieś regały. Niestety, wciąż był w podziemiach, więc nie miał szans uciec żadnym oknem.
 Wiedział, że na korytarzu może czekać go coś bardzo złego, ale instynkt kazał mu znaleźć drogę ucieczki, a nie czekać tu na atak. Powoli więc, drżąc ze strachu, nacisnął klamkę i uchylił drzwi, modląc się, żeby nie zaskrzypiały. I chyba jego modły zostały usłyszane, bo te otworzyły się gładko, a sam Josh mógł ruszyć na palcach korytarzem w jedną ze stron.
 Nic nie widział, więc ostrożnie sunął palcami po ścianie, aż w pewnym momencie zaczął czuć w nozdrzach zapach krwi. Nie wiedział tylko, skąd dokładnie dochodzi. Aż nagle potknął się o… coś. Szybko niestety zdał sobie sprawę, że to „coś” było ciałem zastrzelonego dzikiego. Czuł nie tylko krew, ale i smród, jakby osobnik był przetrzymywany w złych warunkach lub przebywał drogę do basenu kanałami.
 Zatkał sobie dłońmi usta, by nie krzyknąć, a w klatce piersiowej aż go zabolało. Wpadł szybko do najbliższego pomieszczenia i schował się za szafką. Skulił się mocno, przylepił do mebla i ściany i niemal wyrwał mu się żałosny jęk. Chciał do Masona… Był przerażony.
 Nasłuchiwał, nie ruszając się. Skoro zastrzelono tu dzikiego, mogło być ich tu więcej. A do tego wojskowy czy ratownik, który użył broni, też jego mógł pomylić z dzikim w tych ciemnościach.
 Czuł się jak zwierzę zapędzone w kozi róg. Skulił się jeszcze bardziej, zaciskając mocno oczy, gdy skądś rozległ się kobiecy krzyk. Długi, kobiecy krzyk, nie tylko wywołany przerażeniem, ale też jakby… bólem. Strach wręcz go zamroził. Kompletnie nie mógł się ruszyć.
 Znowu usłyszał kolejne strzały. A potem… potem czyjś głos. Nie słyszał tego wcześniej w tym chaosie, a ciemność jakby wyostrzała jego słuch. Nie poznał głosu ani słów, ale ktoś w końcu mówił. Czyli nie byli tu tylko dzicy.
 To napełniło go nadzieją i sprawiło, że mógł w końcu ruszyć swoim nieposłusznym ciałem. Powoli najpierw przeszedł na czworakach kilka kroków, aż dotarł do drzwi, którymi tu wpadł. Oddychając płytko ze strachu, rozejrzał się i nasłuchiwał dalej.
 Dźwięki dobiegały z prawej strony, skąd wcześniej słyszał głos kobiety. Bał się tam pójść, bo tam na pewno byli dzicy, ale… teraz słyszał rozmowy, więc musieli tam być i zdrowi.
 Ruszył skulony w tamtym kierunku, dotykając ścian obok. Aż dźwięki się nasilały. Słyszał jakichś mężczyzn, usłyszał nawet w końcu wyraźniejsze „Zostaw ją już, kurwa! Nie żyje!”. Z coraz szybciej bijącym sercem odważył się trochę przyspieszyć.
 Kiedy był już coraz bliżej, zobaczył, jak zza załomu ściany pada światło latarki. Tak, zdecydowanie byli tam panujący nad sobą ludzie.
 — Chuj mnie obchodzi, czy żyje! To wasz zasrany porządek? Że będzie tu bezpieczny? Sam was zastrzelę po wszystkim! — Josh usłyszał kolejny krzyk, który… tak pragnął usłyszeć.
 Aż pisnął cicho i zdecydowanie nieczłowieczo. Poderwał się, żeby wybiec zza ściany, ale gdy tylko to zrobił, zobaczył broń w rękach dwójki mężczyzn, więc szybko cofnął się i poczuł kropelki potu na plecach i czole. Mogli go zastrzelić!
 — Mason! — zawołał więc tylko zarówno z wielką ulgą, jak strachem, a przez nadmiar tak skrajnych emocji aż… zachciało mu się znowu sikać.
 — Tam jest… — Jeden z żołnierzy chciał coś powiedzieć, ale nie udało mu się nawet pożałować swoich słów, bo zaraz jęknął, najpewniej uderzony przez wściekłego zdrowego.
 — Josh! — zawołał Mason i zaraz dodał do żołnierzy: — Pilnujcie, czy inny dziki się nie zbliża i nawet do mojego nie celować! — syknął i trzymając, jak po chwili Josh zauważył, broń, wyjrzał zza róg. Karabinek był wyposażony w latarkę, więc z początku światło oślepiło chłopaka, ale zaraz jego pan przestał świecić mu na twarz.
 Josh zamrugał kilka razy, po czym podniósł się z kucek, podbiegł do mężczyzny i dosłownie przylepił się do niego całym ciałem. Dyszał już zupełnie głośno, nie hamując się, za to trzęsąc ze strachu.
 Mason nie opuścił broni, ale objął w ramionach swojego pupila jedną ręką.
 — No już. Unoś się. Musimy stad iść. I koniec z tym jebanym basenem — dodał, klepiąc go szybko, żeby naprawdę się odsunął, bo nie mieli czasu. Nadal było tu ciemno i cholernie niebezpiecznie.
 Dwójka żołnierzy za plecami Masona tylko po sobie popatrzyła, ale wciąż osłaniali ich z bronią uniesioną w górę.
 — Chodźmy tą samą drogą — powiedział jeden z nich. — Jest krótka.
 — Mason, co tu robisz? — wydyszał Josh, trzymając się blisko niego i boso podążając u jego boku.
 — A na co ci to wygląda? — Mason pociągnął go mało delikatnie za sobą, żeby się nie guzdrał. — Przyszedłem po ciebie. I na Boga… kurwa, to krew?
 — Tak, dzikiego ktoś zabił… — wydusił Josh i… skrzywił się, gdy poczuł, że wdepnął w coś mokrego. Na pewno właśnie w krew. Przez to mocniej przylgnął do boku Masona, chcąc znaleźć się daleko stąd. — Ilu ich…
 Nie skończył swojego pytania, bo gdy jeden z wojskowych otworzył kolejne drzwi, tym razem dwuskrzydłowe, prowadzące już do holu, przez nie do środka wpadła dwójka dzikich. Nawet nie było co się zastanawiać, czy nie są zwykłymi chorymi. Na ciałach mieli dosłownie resztki czegoś, co kiedyś było ubraniem. Włosy i zarost mieli długie i zaniedbane, a ich sylwetki były zwierzęco skulone.
 Jeden rzucił się na żołnierza, powalając go na podłogę, ale drugi z wojskowych strzelił, zanim dziki zdążył wgryźć się w tchawicę mężczyzny. Rozległ się skowyt, ciało padło ciężko, a drugi z dzikich… a raczej już dosłownie zdziczałych, bo nie poruszał się nawet na dwóch nogach, jak człowiek, a podpierając się rękami o podłogę, w biegu rzucił się w stronę Masona i Josha.
 Zdrowy mężczyzna odepchnął od siebie swojego pupila, żeby ten nie został zaatakowany, taki bezbronny, i wystrzelił w stronę tego… kiedyś człowieka. Nie był najlepszym strzelcem, ale z takiego bliska udało mu się podziurawić jego twarz nabojami.
 Jeden z żołnierzy obejrzał się na niego i widząc, że ten żyje, odetchnął z ulgą. Josh za to znów znalazł się pod ścianą, skulony i drżący.
 — Dobra, dalej! Spierdalamy z tego gówna! — krzyknął drugi z wojskowych, podchodząc do Josha, po czym brutalnie szarpnął go w górę i pchnął do przodu jako pierwszego.
 Chłopak nadal się bał, ale Mason nie miał teraz głowy, żeby go pocieszać i uspakajać. I jak nie cierpiał wojskowych tak samo jak jego pupil, tak teraz zgadzał się z tymi, z którymi tu przyszedł. Swoją część misji ratunkowej już wykonali. Teraz warto było przeżyć.
 Udało im się cudem dotrzeć bez innych przeszkód do wyjścia z budynku. Już na parterze było jasno i… pusto. Żadnych dziwnych dźwięków, żadnych dzikich. Nie ociągali się mimo to i nie tracili czujności.
 Mogli odetchnąć dopiero w momencie, kiedy weszli do wozu wojskowego. Jeden z żołnierzy odpalił samochód bez zbędnego ociągania i ruszył spod budynku, a drugi szybko sięgnął do radia, żeby przekazać informacje do dowództwa. Dwójka pasażerów za to mogła już spokojnie usiąść na tylnych siedzeniach, chociaż Josh wcale nie był spokojny. Emocje nie potrafiły tak szybko z niego zejść, więc siedział z wciąż szeroko otwartymi oczami, oddychając płytko przez nos i rozglądając się za okna.
 Mason, który siedział obok niego, mając nadal karabinek oparty o udo, sięgnął do chłopaka. Objął jego ramiona i przyciągnął go do siebie.
 — Już. Oddychaj. Już jesteś przy mnie.
 Josh, który miał ochotę wleźć mu na kolana, tylko przytulił się do niego mocno, ale nic nie odpowiedział. Wiedział, że bezpiecznie poczuje się dopiero, kiedy wyjdą z tego samochodu i wejdą do domu. Gdzie będzie mógł zmyć z siebie pot i krew. Ale już było mu lepiej. Był u boku swojego pana.
 Sam Mason także czuł się lepiej. Josh był już z nim, miał na niego oko. To go uspokajało, ale jednocześnie czuł jeszcze złość, że ten w ogóle musiał to wszystko przechodzić. Głaskał go więc pocieszająco i patrzył, dokąd jadą. Z tego co się orientował, wracali do punktu, z którego ruszyli.
 — Zaraz będziemy — poinformował jeden z żołnierzy, samemu chyba się z tego ciesząc.
 W trakcie drogi otrzymali jeszcze informacje, że kolejna dwójka dzikich została zastrzelona całkiem niedaleko. Nie mówiono jednak nic o ofiarach, a Josh już wiedział, że kilku ludzi, z którymi dzisiaj był na basenie, na pewno nie miało szczęścia.
 — Dobra, wysiadać. To wciąż nie jest bezpieczna strefa — powiedział kierowca, kiedy już zaparkował na rogu ulicy, na której Mason dyskutował z sierżantem Spottem. Tam wciąż była grupka żołnierzy pilnująca granicy.
 Na widok oddziału Josh znowu się spiął. Każdy miał broń, mundur… a on był tylko w kąpielówkach, boso, brudny od krwi i kurzu z szybu wentylacyjnego. Zimno nie było mu tylko dlatego, że był rozemocjonowany.
 Mason spojrzał na niego, pilnując go, żeby ten był blisko. Oddał broń wojskowemu.
 — To doprowadźcie to miejsce do porządku — rzucił do jednego z nich i lekko pchnął Josha, żeby poszedł do samochodu, w którym zostawił nic niewiedzącego Eliota.
 Wojskowi obejrzeli się za Masonem, po tym wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia i podążyli do swojej grupy. Tymczasem Mason i Josh minęli barykady, przeszli obok dwóch samochodów i dojrzeli wreszcie jeepa z Eliotem w środku. Ten zaparkował na poboczu i dopóki ich nie zauważył, siedział pochylony do przodu, oparty przedramionami o kierownicę z lekko znużoną miną. Ale gdy tylko jego oczom ukazał się idący boso Josh i jego pan, szybko się poderwał i wysiadł.
 — Wszystko w porządku? — zapytał już z odległości kilku kroków. Zdjął też swoją ciężką, jasnobrązową kurtkę i wyciągnął ją do Josha.
 — Będzie dobrze, jak zapanują nad tym pierdolnikiem — syknął Mason i otworzył drzwi do samochodu. Spojrzał na Josha. — Pakuj się. — Chciał go już w domu, w wannie albo pod kołdrą, czystego i spokojnego.
 Chłopak, założywszy na siebie kurtkę Eliota, wszedł szybko i bez słowa do samochodu. Eliot jeszcze popatrzył za nim z napięciem, a Mason podał mu pogniecione w kopercie dokumenty Josha z jego lekami, które w trakcie akcji ratunkowej musiał po prostu wcisnąć za pasek spodni. Po wsadzeniu ich do schowka Eliot pospiesznie zajął miejsce kierowcy. Odpalił auto, wycofał i podążył w kierunku apartamentu Masona.
 — W radiu w końcu podawali dokładniejsze informacje o tym, co się stało — powiedział żeby nie jechać w totalnej ciszy. — Podobno jakiś idiota eksperymentował nad chorymi. Chciał wynaleźć lekarstwo całkowicie usuwające wirusa i zbić majątek. Ale obiekty mu spierdoliły — dodał ponuro.
 — Mam nadzieję, że jego też zeżarły — mruknął Mason, siedząc z Joshem na tylnim siedzeniu.
 Znowu objął go w ramionach i teraz lekko pocałował w czubek głowy. Ten cały czas oddychał płytko, jakby wcale nie rozumiał, że już bez bezpieczny. Trzymał się blisko swojego pana i patrzył czujnie za okno, na dość puste ulice Nowego Jorku. Tu jednak, w przeciwieństwie do zamkniętej strefy, widać było przechodnich.
 — Tak, podobno tak. Prawdopodobnie w momencie, kiedy zgłaszał, że mu zwiali, bo nieoficjalne informacje mówią, że połączenie zostało przerwane, a faceta znaleźli już martwego.
 — To ma za swoje — mruknął posępnie Mason i znowu spojrzał na Josha, ale zwrócił się do kierowcy. — Eliot, podaj mi lekki — rozkazał, bo prośbą to nie było. Josh nadal nie mógł się uspokoić. Wolał mu to trochę ułatwić i dać mu dodatkową dawkę leku. Na wszelki wypadek.
 — Tak jest — odparł mężczyzna i zwolnił trochę, żeby sięgnąć po leki ze schowka. Podał je ponad siedzeniem swojemu właścicielowi i znów przyspieszył. Mieli jeszcze z pięć minut jazdy do domu.
 Mason odpakował pojemnik, przygotował zastrzyk i skinął głową na Josha.
 — Daj rękę — polecił, żeby ten nagle nie wierzgnął, jakby zwyczajnie zrobił mu to z zaskoczenia.
 Chłopak wydobył z obszernego rękawa kurtki Eliota rękę i wyciągnął ja do swojego pana.
 — To może jednak coś innego zamiast basenu…? — rzucił, czekając z nadzieją na zastrzyk.
 Jego pan nie zawahał się nawet chwili. Jak może kiedyś nie lubił igieł, tak nowa rzeczywistość aż za dobrze go do nich przyzwyczaiła.
 — Na razie nic. Siedzisz w domu, aż ochłoniesz… i ja też — mruknął, kiedy tłokiem wpuścił lek w ciało chłopaka.
 Ten najpierw skrzywił się na uczucie igły wbijającej się w ciało, ale potem wziął głęboki oddech i znowu położył głowę na ramię swojego pana. Już czuł się lepiej. Z każdą chwilą coraz bardziej… spokojnie.
 Gdy kilka minut później dojechali do domu i weszli do środka, Anna i Robert niemal na nich weszli. Każde z nich było przerażone tym, co się działo, a do tego musieli nasłuchać się z radia czy telewizji o ucieczce dzikich. Mason przekonał się o tym, kiedy weszli głębiej, bo słyszał dźwięk telewizora nawet tu, w przedpokoju.
 — Wszystko w porządku? Boże, Josh, czy to krew? — Anna zasłoniła sobie usta dłonią.
 — No, ale nie moja, spoko — odpowiedział szybko chłopak, odwieszając kurtkę na wieszak. — Chodziłem tylko po śladach, gdy uciekaliśmy z basenu przed dzikimi.
 I zamiast uspokoić tym Annę, sprawił, że jej oczy niemal wyskoczyły z orbit.
 — Boże!
 Mason przewrócił oczami.
 — Dobra, już. Nie histeryzuj, tylko idź szybko na górę, napuść wody do wanny — srogo przerwał troskę dziewczyny i jeszcze pogonił ją gestem dłoni.
 Anna cała się spięła.
 — Tak jest! — I dosłownie pobiegła do schodów na piętro.
 Eliot w milczeniu to obserwował, chociaż zawsze było mu specyficznie, kiedy Mason tak ostro zwracał się do jego dziewczyny. Anna jednak zapewniała go, że jej to nie przeszkadza, a i tak jest wdzięczna Masonowi za trzymanie ich wszystkich w tym domu.
 — Masz, Robert, to dokumenty Josha — powiedział tylko do lokaja, podając mu to, co Mason zabrał wcześniej z domu.
 Mężczyzna przyjął wszystko i jeszcze zwrócił się do pana domu.
 — Przygotować coś dla pana i Josha do jedzenia?
 — Tak. I przynieś to później na górę. I ściszcie ten telewizor — dodał Mason i popchnął swojego pupila w stronę schodów, bo nie zamierzał tu z nim stać w nieskończoność.
 Zostawili Roberta i podążyli na piętro wąskimi schodami. Josh wyglądał już na spokojnego… a raczej na nieprzestraszonego, bo spokojny nie był.
 — Ale to było koszmarne. Ostatnio coś takiego widziałem na tym horrorze, który oglądaliśmy w ostatni weekend — mówił z wypiekami na policzkach. — Tym drugim z kolei, kiedy oni wszyscy zostali zamknięci w tym spa. No nie?
 — Naprawdę chcesz to teraz roztrząsać? Nie wolisz zapomnieć? — spytał Mason, idąc o stopień za nim, do swojej sypialni, przy której była największa łazienka w domu.
 Sam był zmęczony. Nie było to dla niego naturalne, żeby do kogokolwiek strzelać, czy biegać z bronią po ciemnych podziemiach, właśnie jak z horroru. Adrenalina sprawiała, że się nie bał, ale już wiedział, że nie będzie miło wspominał widoku dzikich próbujących rozszarpać innych ludzi. Zresztą cały czas miał wrażenie, że czuje ich smród.
 — Wolę. Ale cały czas o tym myślę — odparł Josh, wchodząc do sypialni, z której właśnie wychodziła Anna.
 Poinformowała ich, że kąpiel jest przygotowana, a Josh rozejrzał się po całym pomieszczeniu. Tutaj czuł się bezpiecznie. Wreszcie w domu. A w tym wszystkim najbardziej zaskakujące dla niego było, że kiedyś chciał stąd uciec.
 — Skradałem się szybem wentylacyjnym — mruknął do Masona, już tutaj zdejmując kąpielówki.
 Miał brudne nie tylko stopy, kolana i dłonie, ale właściwie całe ciało. Nawet na policzku skądś znalazła mu się szara plama.
 — To dlatego tak wyglądasz — podsumował Mason i pierwszy wszedł do łazienki, żeby sprawdzić wodę. Była przyjemnie ciepła. — Właź. Trzeba cię umyć, nim wykąpię się z tobą.
 Josh rzucił kąpielówki byle gdzie i szybko przeszedł po chłodnych kafelkach do dużej wanny. Jasność łazienki i dobre oświetlenie sprawiały, że czuł się bezpiecznie. A jeszcze bardziej przez to, że Mason był obok. Chciał móc go w końcu dotknąć, więc nie ociągał się i dosłownie wskoczył do wanny. Musiał aż zamknąć oczy, bo ta się rozchlapała. Usłyszał zaraz ciężkie westchnienie swojego pana.
 — Musiałeś tę wodę rozchlapać? — stęknął, ale zdjął tylko skarpetki i boso podszedł do wanny. Kucnął obok niej i pogładził mokre włosy swojego pupila. — Umyj się i opowiedz mi w ogóle, jak znalazłeś się w tym szybie wentylacyjnym. Nie mieliście być na basenie?
 Josh, który wręcz automatycznie wyciągnął głowę do ręki Masona, po tym szybko na niego spojrzał i pokiwał głową.
 — Mieliśmy. Przyprowadzili nawet ludzi z innych zajęć i wszyscy siedzieliśmy na basenie — opowiadał, przy okazji wyciskając żel na gąbkę, którą od razu zaczął się szorować. — Ale musiałem się odlać i akurat zgasło światło, jak sikałem — dodał ze szczekliwym, krótkim śmiechem. I widocznie dla Masona się wzdrygnął. Może i teraz był spokojny, ale myśl o tym, co się działo, prześladowała go. Wtedy wcale nie był pewien, czy przeżyją i czy wróci do swojego pana.
 — Nikt z tobą nie poszedł do łazienki? — ten za to spytał ostro. Nie był zły na chłopaka, ale na tych nic niewartych żołnierzy, którzy nie mogli dopilnować jego pupila.
 — Było tylko dwój ratowników i jakichś dwóch żołnierzy. A na basenie nas było sporo i chyba uznali, że będą tamtym pilnować — wyjaśnił Josh, klękając i sięgając gąbką za siebie, żeby umyć tyłek. — A ja szybko wlazłem do tego szybu. I dobrze, bo jakbym wyszedł, to bym wpadł na dzikich. Weszli akurat, gdy zamknąłem kratę — zachrypnął na koniec.
 Mason zaklął szpetnie. Nie był zachwycony tym, co słyszał.
 — Na pewno już nie pójdziesz sam na żaden basen — mruknął, bo chyba rozpętałby piekło, gdyby dzicy zabili jego Josha. Nie mógł sobie tego wyobrazić.
 Brak basenu był dla Josha dość dołującą wizją. Teraz chyba by na żaden nie wszedł, ale potrzebował jakiejś aktywności fizycznej. Jakiejkolwiek. Oczywiście poza seksem, w którym Mason dbał, żeby miał dużo wysiłku fizycznego.
 — To gdzie mogę chodzić? — zapytał, siadając i zaczynając się żywo opłukiwać z mydlin. Woda była już lekko brunatna od krwi i brudu.
 Mason nadal kucał przy wannie, opierając łokcie o jej skraj i patrzył sobie na swojego pupila.
 — Pomyśli się o tym później. Na razie chcę cię mieć bezpiecznie w domu, aż nie przejdzie mi złość na to wszystko.
 Josh zerknął na niego krótko, po tym spuścił wzrok na swój brzuch, który właśnie opłukiwał i zaśmiał się.
 — Ale to dziwne, jak nie jesteś zły na mnie.
 — Kto powiedział, że nie jestem?
 Chłopak od razu uniósł na niego spojrzenie i skrzywił się.
 — Nic nie zrobiłem — burknął, odkładając gąbkę.
 — Poza tym, że byłeś w ogóle na tym basenie? A nie ćwiczyłeś na dole w siłowni? — spytał retorycznie Mason, bo nie był zły głównie na Josha, ale to jego jęczenie w ogóle spowodowało, że był na basenie w pierwszej kolejności.
 Miał potrzebę, żeby zamknąć tego chłopaka w złotej klatce, ale nie zamierzał za to kogokolwiek przepraszać. Wyglądało jednak na to, że jego pupil miał inne zdanie. Naraz wstał, stanął przodem do swojego pana i pokazał na swoje ciało, mimo że nagie, z widocznym medalikiem na członku.
 — A myślisz, cholera, że dla kogo ja to wszystko robię?!
 Mason uniósł wzrok w górę na niego. Odetchnął ciężko, dając znać, że nie życzy sobie takich wybuchów.
 — Siadaj — polecił.
 — Ale mówisz do mnie z pretensją, a przecież też z tego korzystasz — upierał się Josh, nie słuchając go.
 Mason ściągnął brwi, już wyraźnie się irytując.
 — Siadaj, bo cię zmuszę! — syknął na niego.
 Wargi Josha zacisnęły się, ale… nie usiadł. Schylił się tylko do wanny i wyciągnął korek.
 — Brudna jest — burknął.
 Czuł się złajany za to, że chciał zrobić coś dobrego. Tak samo jak z tamtą pamiętną szarlotką. Wziął ją na strych specjalnie dla Masona, żeby mógł spróbować pysznego ciasta, a zamiast tego mu się oberwało. A na basen oczywiście chodził też dla siebie, bo uwielbiał ruch, ale robił to też dla Masona! Żeby mu się podobać, żeby być seksownym, a Mason miał do niego o to pretensje. Znowu go nie docenił.
 Mason zacisnął zęby. Dzisiejszy dzień odbije mu się na zdrowiu, jak nic.
 — Josh. Siadaj z powrotem w tej wodzie, bo zawołam Eliota, żeby pomógł mi cię związać jak prosię. Jeśli jednak usiądziesz, to pomówimy.
 Widział, że jego pupil jeszcze chwilę ze sobą walczy, ale w końcu usiadł w wannie, w brudnej wodzie, która powoli znikała w odpływie. Patrzył z zacięciem na swojego pana. Czuł się niedoceniony.
 Mason westchnął ciężko i wstał, żeby się rozebrać, skoro mogli już napuścić świeżej wody do wanny.
 — Nie mów mi, że nie chciałeś łazić na ten basen, żeby wyładować energię. Nie jestem zły głównie na ciebie, ale to, że tam byłeś, też mnie nie uspokaja.
 Chłopak, który wciąż był rozsierdzony, ukradkiem zerkał na odkrywające się ciało mężczyzny. Podkulił kolana, gdy woda prawie już zniknęła.
 — Ale byłem tam, żeby też ci się podobać. I o mało dzisiaj tam mnie ktoś nie rozszarpał, byłem, kurwa, przerażony w tym szybie. Myślałem tylko o tobie, myślałem, że cię nie zobaczę, a teraz mnie opieprzasz — mruknął. — To jak to moja wina, to w ogóle powinienem nie wychodzić z domu. Zamknij mnie może na strychu znowu, to będzie cudownie…
 Mason zamyślił się.
 — Czasami o tym myślę. Może niekoniecznie na strychu, ale w swoim pokoju chętnie bym cię zamknął — odparł, rozbierając się i rzucając rzeczy na podłogę. Anna się nimi zajmie.
 Nago podszedł do wanny i puścił wodę z szlaucha, żeby opłukać Josha i wszystko naokoło, a dopiero po tym napuścić świeżej wody. Nie był w tym delikatny, bo na początku poleciał zimny strumień. Josh sapnął i skulił się, po czym zacisnął tylko zęby, gdy woda była już normalna. Mydliny i resztki brudnej wody spływały z niego do końca i lądowały w spływie, a Josh mruknął tylko pod nosem ledwo słyszalnie „dupek”.
 — Słyszałem — mruknął szorstko Mason i dłonią sprawdził wodę w wannie. Dopiero kiedy upewnił się, że jest ciepła, wszedł do środka. Od razu wychylił się do Josha i złapał go za brodę. — Jesteś tak czy tak słodki. Nie bocz się tak.
 — Nie boczę się, tylko mnie jeszcze bardziej dobijasz — mruknął Josh, chociaż już bardziej łagodnie, widząc spokojne podejście swojego pana. — Bo już się bałem, że byś mnie po tym dzisiejszym dniu identyfikował po medaliku…
 — Dobrze więc, że go masz — odparł Mason z wisielczym humorem. — Ale nie dziw mi się. Byłeś, do diabła, tam sam. To nie oczywiste, że jestem w ogóle zły, że tam byłeś? Wolę mieć cię zachudzonego w domu, bezpiecznego, niż żebyś łaził gdzieś i wyglądał jak młody bóg.
 Josh skrzywił się, bo wcale mu się nie podobała ta wizja. Ale… chciał usłyszeć coś miłego. Cokolwiek! Żeby Mason w jakichś najmniejszy sposób chociaż trochę go docenił. To, że dziś wręcz narażał swoje życie, żeby mu się podobać.
 Powoli się do niego podsunął, trochę zagryzając wargę ze skrępowania. Przełożył nogi nad uda Masona, żeby po przytuleniu się, niby przypadkiem, czubek członka mężczyzny dotknął jego rowka. I objąwszy go za szyję, zapytał:
 — Ale wiesz, że podobno przy kraulu aż siedemdziesiąt procent pracy przypada na ręce?
 Mason objął go w pasie i oparł się do tyłu o brzeg wanny. Pogładził chłopaka po plecach.
 — Może Eliot by z tobą chodził na ten basen. Ale nie teraz, Josh, naprawdę, nie chcę cię teraz puszczać nawet na chwilę. Myślę, żeby cię przykuć gdzieś blisko siebie.
 Josh najpierw się skrzywił, po czym poszedł za ciosem i wiedząc, że Mason to lubi, zasugerował:
 — To może przykuć tylko do łóżka do seksu, żeby mnie wydymać? — Jego policzki przy tym były czerwone, jakby kąpali się we wrzątku.
 — Mogę cię przy okazji wydymać. Ale nie myśl, że w ciągu tygodnia znikniesz mi gdzieś z oczu. Wiesz, jak wyglądałeś tam w tych pierdolonych podziemiach? — spytał Mason i odwrócił sobie jego twarz, żeby ją zobaczyć.
 Chłopak wciąż był czerwony, spojrzenie miał dość zacięte, ale z drugiej strony patrzył na Masona tak, jakby mimo własnych słów wcale nie chciał być teraz gdziekolwiek indzie niż w jego ramionach.
 — Pewnie jak kundel jakiś — rzucił z krótkim śmiechem.
 — Bardziej jak skradziony mi szczeniak, którego ktoś bardzo źle traktował. — Mason pogładził go po włosach i pocałował w czoło. — Dobrze, że jesteś cały, Josh…
 Tym razem chłopak już uśmiechnął się bardziej entuzjastycznie i podsunął się bardziej. Przytulił się do mężczyzny i potarł policzkiem o jego szyję i drapiący zarost.
 — To może jednak kilka dni w ogóle nie będę wychodził. Strasznie było tam samemu — mruknął, choć bardziej błogo, bo teraz zdecydowanie czuł się dobrze w tych ramionach. — Tutaj zawsze ktoś jest.
 Mason zerknął na niego i nie puszczał. W ogóle nie chciał go puszczać. Nie chciał wchodzić do podziemi tego budynku, ale był tam Josh. Nie zamierzał go zostawiać. Jeszcze jakiś dziki albo niekompetentny żołnierz by go zastrzelił. Pamiętał, jaką ulgę poczuł, kiedy go zobaczył.
 — I ty też powinieneś. Tutaj jest twoje miejsce. Przy mnie.
 — Mmm… — odmruknął Josh, zgadzając się z nim. Wcale nie był pewien, czy by wyszedł na spacer, gdyby Mason pozwolił mu na to teraz.
 Chwilę tak siedział tuż przy mężczyźnie, aż usłyszeli wołanie z sypialni. Robert poinformował ich głośno, że przyniósł jedzenie i postawił je na stole. Jego pan tylko odkrzyknął, że może już sobie iść i żeby zamknął drzwi. Josh chyba trochę lubił w Masonie tę jego władczość. W ogóle lubił z nim być, nawet kiedy ten nie był najmilszym człowiekiem świata. Ale dla niego on sam był najważniejszym elementem tego świata. Nawet, jak czasami Mason zamknąłby go w złotej klatce.

***

Skutki panoszenia się dzikich po kilku ulicach Manhattanu były gorsze, niż z początku się wydawało. Sporo chorych i zdrowych straciło życie, w tym podobno dwójka dzieci. W mediach mocno o tym trąbiono, wojska na ulicach zrobiło się jeszcze więcej, a Mason przez fakt bycia w środku tego chaosu przez kolejne trzy dni musiał łazić po lekarzach, kontrolach i zdawać idiotyczne sprawozdania. Miał też ostrą dyskusję z jakimś ważniakiem, który próbował mu wmówić, że w takiej sytuacji powinien pogodzić się z utratą swojego chorego, którego życie jest mniej warte niż jego. Mason oczywiście był innego zdania, a ciśnienie nieźle mu przez to skoczyło. Ale przez to wszystko prawie w ogóle nie przebywał z Joshem.
 Dopiero czwartego dnia po ucieczce dzikich wrócił do domu z kolejnego instytutu już po drugiej po południu i mógł zobaczyć swojego pupila. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo w sypialni go nie zastał. Uznał więc, że pójdzie po kawę i zasięgnie informacji od służby, bo nie chciało mu się szukać wszędzie tego szczeniaka. A przecież Anna zawsze kręciła się w okolicach kuchni. Takie było jej zadanie, tak samo jak robienie mu kawy.
 — Anna?! — zawołał, już wchodząc do kuchni. — Zrób mi kawy — zażądał, kiedy ją tylko zobaczył.
 Dziewczyna, która standardowo o tej porze przygotowywała jakiś deser, obejrzała się na niego, jakby zaskoczona, że jej pan się tu pojawił.
 — Oczywiście. Już robię — odpowiedziała szybko i odłożyła na bok deskę z częściowo pokrojonymi owocami.
 Jak zawsze w kuchni miała na sobie fartuszek. Mason nie miał pojęcia, jakim cudem utrzymuje to pomieszczenie w tak idealnej czystości, skoro ogarniała cały dom. Dom, w którym mieszkała piątka ludzi. W tym czwórka mężczyzn.
 — Dzisiaj dali panu spokój wcześniej? — zagadała nieśmiało, już przygotowując gorący, czarny napój, potrzebny mężczyźnie jak tlen.
 Mason usiadł na jednym z wysokich stołków i oparł łokcie o blat wyspy na środku kuchni.
 — Tak. Na szczęście. Już mi się ulewało. I w ogóle, gdzie Josh?
 — Hm, chyba tam, gdzie siedzi ostatnie trzy dni non stop. Na strychu — wyjaśniła dziewczyna, podstawiając filiżankę pod ekspres. — Znowu nie chciał ze mną pójść na zakupy.
 Pan tego domu ściągnął brwi z konsternacją.
 — Nie?
 Jako że ekspres dalej pracował, Anna w końcu odwrócił się przodem do Masona i poprawiła opaskę na swoich lekko falujących włosach.
 — Nie. To dziwne, bo zwykle sam mnie dopytywał, kiedy w końcu pójdziemy. Wykorzystywał każdy pretekst, żeby wyjść z domu. A teraz nawet moje namawianie nie pomogło.
 Mężczyzna słuchał tego i nie mógł wyjść ze zdziwienia, bo faktycznie nie brzmiało to nijak jak jego Josh. I do tego ten strych… To było niepokojące.
 — Dobra, daj szybciej tę kawę. Zobaczę, co się z nim dzieje.
 Anna wyciągnęła słodzik, zrobiła kawę trochę w ukropie, nie chcąc zawieść swojego pana. Ten więc po chwili już mógł wyjść z kuchni ze swoim ulubionym napojem, który smakował tak cudownie tylko i wyłącznie w wykonaniu tej dziewczyny. Nie podziękował jej mimo tego, tylko odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni, żeby udać się na górne piętro, a potem aż na strych. Tę trasę swego czasu praktykował aż nader często.
 Obecnie nie miał powodów, żeby tu wychodzić. A tym bardziej tego unikał, od kiedy Anna i Eliot zrobili sobie z tego miejsca swój romantyczny kącik. I najwyraźniej Josh zamierzał ten kącik przejąć, bo Mason rzeczywiście go tam znalazł. Po wyjściu przez właz i przejściu długiego korytarzyka dotarł do głównego pomieszczenia i zobaczył swojego pupila. Leżał na brzuchu w samych bokserkach, na tej specyficznej, czerwonej pościeli i oglądał stary telewizor. Leciał akurat jakiś starszy film science-fiction.
 — Nie musiałeś tu wietrzyć? — spytał Josha, idąc co niego bez krzty skrępowania. Josh należał do niego, tak samo jak ten cały dom. Ale bawiło go, że chłopak wybrał akurat to miejsce przy swoim czułym węchu.
 — Wietrzyłem przedwczoraj. Potem Anna i Eliot nie wchodzili — odpowiedział chłopak, uśmiechając się na jego widok.
 Wyglądał naprawdę… uroczo. Był już może właściwie młodym mężczyzną, ale dla Masona jakoś zawsze wyglądał jak szczeniak. Szczególnie gdy się tak uśmiechał. Te jego zielone oczy też jakoś go odmładzały, do tego lekko rozwichrzone włosy i zabawne, żółto-szare, luźne bokserki.
 Podszedł do łóżka i usiadł na nim. Napił się kawy.
 — I nic niby już nie czuć? Jakoś ciężko mi uwierzyć. Ale w ogóle, co tu, do diabła, robisz?
 Josh odwrócił wzrok na telewizor i wzruszył ramionami.
 — No… oglądam film — odparł jakby nigdy nic, ale Mason głupi nie był.
 Stuknął go w bok kolanem.
 — Nie kombinuj. Wiesz, o co pytam.
 Chłopak cicho sapnął i w końcu podniósł się. Pomasował się dłońmi po łydkach, siedząc sztywno po turecku.
 — Sam nie wiem. Dobrze się tu czuję jakoś ostatnio — odmruknął.
 — Myślałem, że dobrze czujesz się w mojej sypialni — odparł spokojnie Mason, bo jeszcze miał całkiem niezły humor. Jeszcze.
 — Też… — przyznał Josh, zerkając na niego krótko, jakby sprawdzał jego stan. — Ale ciebie nie było ostatnio często, więc tu przyszedłem.
 — Żeby poczuć zapach pieprzącej się Anny z Eliotem? — Mason nie odpuszczał mu, kiedy wypytywał bezpośrednio z nieschodzącą z twarzy obojętnością. Była jakby wyraźniejsza przez leniwe popijanie kawy.
 — Oż, wietrzyłem. Uparłeś się na tę Annę — mruknął Josh i poderwał się nerwowo z łóżka. Podszedł do telewizora i wyłączył go. — Tu jest wysoko, bezpiecznie i nie muszę słuchać tych cholernych patroli przejeżdżających obok przez ulicę.
 Mason siorbnął kawę i cały czas patrzył na swojego miotającego się podopiecznego.
 — Słychać ich z dołu? To tylko jedno piętro.
 — Tu słychać mniej… Nie chcę o tym myśleć… — odparł Josh, jakby trochę speszony. Mason doskonale widział to po jego postawie, unikaniu wzroku i próbie zachowania dystansu. Nie wykonał jednak żadnego kroku do chłopaka, tylko znowu napił się kawy.
 — Boisz się? Że znowu ktoś będzie na ciebie polował? Pamiętasz jeszcze, jak dzicy wdarli się do domu? — spytał, przypominając chłopakowi sytuację, jak kiedyś z jego winy wdarli się tu dzicy i sam skrył się na strychu.
 Te słowa i wspomnienia zdecydowanie nie pomogły Joshowi. Wręcz przeciwnie. Chłopak mimowolnie się rozejrzał i wykrzywił usta. Kucnął pod telewizorem.
 — Nie boję się — skłamał burkliwie i miał już zamilknąć, ale i tak dodał z pretensją: — I czemu mi o tym przypominasz?!
 — Żebyś wiedział, że chowanie się pod łóżkiem nic ci nie da.
 Josh odwrócił wzrok na bok, nie odpowiadając. Krępowało go to, że Mason tak łatwo go przejrzał i że tak otwarcie i wprost to wszystko mówi. Nie chciał znowu wychodzić na jakiegoś spłoszonego zwierzaka. Zwyczajnie czuł się… niekomfortowo z myślą, że po mieście biegają dzicy i jeździ mnóstwo patroli wojska. Nie chciał tam wychodzić. Tutaj, na strychu, czuł się z dala od tego wszystkiego. Łatwiej było mu tu nie myśleć o brudnym szybie wentylacyjnym i odgłosach warczenia. O plamach krwi i rozdartych ciałach.
 Jego pan przyglądał mu się w tym czasie. Był całkiem cierpliwy jak na siebie w tej chwili.
 — Josh. Chodź tu — rozkazał po chwili, kiedy już znudziło mu się oglądanie jego spłoszonego spojrzenia.
 Ten najpierw spróbował upewnić się, o co chodzi, ale w końcu podniósł się i podszedł do łóżka. Usiadł tuż obok swojego pana.
 — Połóż się — Mason wydał kolejne polecenie. Sam siedział na skraju łóżka i właśnie dopijał do końca kawę.
 — Po co…? — zaczął Josh, ściągając brwi, ale już wiedział, że nie uzyska żadnego wytłumaczenia, więc po prostu wykonał rozkaz. Leżał teraz na plecach na czerwonej pościeli, patrząc pytająco na mężczyznę.
 Ten odstawił kubek na bok i odwrócił się do niego. Przesunął dłonią po jego policzku i odgarnął my włosy z czoła.
 — Masz czego się bać, ale siedzenie tutaj nic ci nie da.
 Josh skrzywił się znowu. Dotyk był bardzo miły, ale znowu czuł się głupio. Poza tym, nawet jeśli Mason miał rację, to trudno mu było to przełożyć na swoje zachowanie.
 — Myślałem, że przeczekam to, co się teraz u nas dzieje — spróbował się wytłumaczyć. A przy tym przesunął dłonią po pościeli i sięgnął palcami do spodni Masona.
 Ten zerknął tam i lekko rozsunął kolana.
 — Nie krępuj się, jeśli masz ochotę mi possać — zachęcił i jeszcze raz przeczesał mu palcami włosy. I od razu zobaczył rumieńce na twarzy chłopaka.
 — Bo nie było cię ostatnio — rzucił, zerkając na krocze mężczyzny i mimowolnie oblizując wargi. Przekręcił się i zerknąwszy mu krótko w oczy, sięgnął w końcu do jego paska w spodniach.
 — To teraz masz okazję, żeby to nadrobić — odparł Mason, nie pomagając mu w dobieraniu się do jego krocza.
 Sam tego chciał, nawet tęsknił za tym, ale dużo słodsze było oglądanie, jak to właśnie jego pupil sam się prosi, żeby tak, a nie inaczej spędzić wspólny czas. Domyślał się, że Josh, może nawet nieświadomie, chce w ten sposób rozładować swoje emocje i stres. Seks był w tym względzie naprawdę przydatny.
 Jak często w łóżku, Josh mniej myślał, a więcej robił to, czego pragnął. Dlatego zamiast speszyć się tym, jak Mason podchodzi do jego chęci zrobienia mu dobrze, coraz chętnie rozpinał mu spodnie. W żaden sposób się nie oburzył, czy nie krygował, a nawet uśmiechnął się do niego krótko i położywszy na brzuchu, podparł się łokciem na materacu.
 Penis, który teraz wystawał ze spodni mężczyzny, był bardzo kuszący. Może jeszcze nie całkiem sztywny, ale samo wyobrażenie sobie jego smaku i zapachu sprawiło, że w ustach Josha zebrała się ślina. Wychylił więc mocno głowę i zaczął go powoli oblizywać ze wszystkich stron.
 Mason to lubił. W ogóle lubił seks z Joshem, ale to, co ten chłopak nauczył się robić ustami, było zawsze genialne. Miał do tego słabość. Znowu więc pogładził jego włosy i jeszcze szerzej rozsunął nogi.
 — Smakuje ci?
 — Noo… Taki jesteś tu… no jak jakiś taki samiec alfa, jakbym zlizywał z ciebie testosteron normalnie — odpowiedział Josh z krótkim, szczekliwym śmiechem.
 Ale nie kontynuował rozmowy, bo nie chciał marnować ust na mówienie. Od razu zajął je członkiem swojego pana, bo wziął główkę między wargi i zamlaskał na niej całkiem głośno, jakby ze smakiem.
 Penis nieznacznie drgnął w jego ustach, a na głowie chłopaka już na stałe spoczęła dłoń jego pana.
 — Dobrze. To jak ci tak smakuje, to może w przyjemny sposób zapracujesz na pewną wycieczkę. Mógłbym cię gdzieś zabrać, jak się ładnie postarasz.
 Josh zawahał się, bo słowo „wycieczka” w pierwszej kolejności wzbudziła w nim euforię, a z drugiej strony… strach. Wykręcił więc lekko głowę i spróbował popatrzeć na Masona. Ale przez to, że wciąż miał pełne usta i nie za bardzo go widział, na chwilę zostawił jego członek.
 — A dokąd? I pójdziesz ze mną, tak?
 Mason najpierw skinął głową, po czym ściągnął brwi.
 — A nie… chyba jednak to była zła propozycja. Przecież chciałeś zostać na strychu. — Westchnął i chwycił swojego penisa, żeby postukać nim po wargach i policzku Josha.
 Ten, momentalnie czując, że Mason może na serio zrezygnować z tego pomysłu, szybko polizał penisa i otarł się o niego bardziej twarzą.
 — Nie, chcę na tę wycieczkę! Zrobię ci najlepszą laskę!
 — A nie bałeś się przez przypadek wychodzić?
 — Z tobą mogę wyjść. Możemy zabrać broń, a ja będę się ciebie trzymał — zapewnił chłopak, czując podenerwowanie. Nie wiedział przecież, czy Mason tylko się z nim drażni, czy naprawdę mógłby z tego zrezygnować. Przecież bywał sadystą i nie byłoby zaskoczeniem, że najpierw by mu pomachał kiełbasą przed nosem, a potem sam ją zjadł. Ale na wszelki wypadek chciał go przebłagać, więc wsunął całą twarz pod penisa, trącając nosem powoli ściągające się jądra i zerknął na niego w górę prosząco. — No Mason…
 Pan tego domu uniósł brew z zaciekawieniem. Podobało mu się, co widzi między swoimi nogami, ale nie byłby sobą, jakby jeszcze trochę tego nie wykorzystał.
 — Tak? O co tak prosisz?
 W głowie Josha pojawiło się „o wycieczkę”. Ale Josh głupi nie był. Wiedział, że to nie wystarczyłoby Masonowi, który zdecydowanie lubował się w wyuzdanych tekstach. Josh więc przełknął z trudem ślinę i czując kumulujące się w piersi i na twarzy gorąco, liznął czule sam czubek.
 — Żebyś pozwolił mi połknąć twojego penisa i wypić z niego wszystko do samego końca i żebyśmy mogli pójść dzięki temu na wycieczkę — wyrzucił na jednym wydechu. Z penisem tuż przy ustach.
 Mason uśmiechnął się pod nosem. Podobała mu się ta odpowiedź. Była taka urocza, chociaż Josh nigdy nie był najlepszy w bezpruderyjnych tekstach. I coś w tym było takiego, co go wyróżniało.
 — Mmm… na razie w takim razie sprawdźmy, czy umiesz spełnić swoją rolę. Z wycieczką jeszcze zobaczymy, jak się spiszesz i nie schowasz się pod łóżkiem, kiedy przyjdzie co do czego.
 Josh sapnął i tylko pokiwał głową, żeby już wziąć się do rzeczy. Podsunął się bardziej i chwycił już wilgotnego penisa u nasady. A po tym otworzył usta i zaczął go sobie wsuwać. Zwykle, gdy robili to ot tak, umiał być w tym dobry, ale kiedy się naprawdę starał, był wręcz genialny. Robił to tak wiele razy, że nauczył się niektórych wspomagających technik. Wiedział, jak się ustawić, żeby się nie zakrztusić i póki sam nadawał sobie tempo, mógł zmieści tego dużego penisa w całej okazałości. Tak jak teraz, gdy Mason miał widok na jego poruszającą się głowę i czuł, że co jakiś czas jego zdolny pupil dotyka mu podbrzusza nosem.
 Lubił to czuć i widzieć. Czasami obie te rzeczy były porównywalne. I jedyne co było zabawne w tej sytuacji, że Josh robił to za to, żeby wyjść na zewnątrz, przed czym wzbraniał się przez ostatnie dni.
 Pogładził go najpierw po włosach, po czym zsunął dłoń pod brodę Josha i dotknął jego gardła, żeby może coś poczuć, kiedy ten będzie przełykał ślinę albo jego preejakulat.
 Josh najpierw na chwilę zastygł, ale czując, że Mason nie robi nic innego, wznowił ruchy. Mężczyzna dzięki temu mógł poczuć, jak się przy tym wysila i rzeczywiście, gdy tylko jego penis w całości znajdował się w ustach chłopaka, ten chyba mimowolnie naciskał na niego językiem, a gardło wyczuwalnie się ściskało. Uczucie było… niesamowite.
 Mason czuł, że nie jest wcale aż tak daleko od tego, żeby dojść. Ale nie chciał, żeby się to kończyło takim szybkim obciągiem na strychu.
 — Rozbierz się.
 Chłopak odsunął się od jego penisa ustami, ale nie pozostawił go w samotności, bo wciąż poruszał po nim dłonią. Podobało mu się uczucie wilgotnego, twardego mięcha w ręce.
 — A nie mogę skończyć? Bo chciałem połknąć.
 — Połkniesz, nie bój się. — Mason uśmiechnął się do niego przebiegle. — Ale też chcę, żebyś się w tym czasie dotykał. Nie tylko w ustach w końcu go chcesz, nie?
 Josh trochę się speszył, ale zgodził się skinieniem głowy. Położył się szybko na plecach i zdjął bokserki jednym, zamaszystym ruchem. Jego penis wręcz odskoczył, cały sztywny, pokazując się w całej okazałości z medalikiem bujającym się na końcu. Po tym chłopak zszedł z łóżka i uklęknął na starych deskach tuż przed Masonem.
 — Mogę tu?
 — Jeśli tylko będzie ci dość wygodnie. Nie chcę potem słuchać, że cię kolana bolą — ostrzegł go pan domu, przekręcając się na łóżku bardziej przodem do Josha. Teraz obie nogi miał na podłodze.
 Jego pupil od razu to wykorzystał i podsunął się bliżej. Chciał usłyszeć coś miłego, dlatego znów wziął do ust sztywny członek, jakby był cudownym smakołykiem, po czym zerknął w górę na swojego pana i przekręciwszy głowę na bok, niczym szczeniak, wypchał sobie policzek główką.
 Mason westchnął ciężko i nisko. Jego pupil był uroczy w tym, co robił i bardzo bezpruderyjny. Kiedy byli sami ze sobą. Ale teraz byli, więc dodał:
 — Dobrze. Podotykaj się, chcę popatrzeć.
 Od razu poczuł na własnym penisie, jak chłopak przełknął ślinę. Zapewne ze wstydu. Ale to nie przeszkodziło mu w wypełnieniu polecenia. Na pewno motywowała go do tego obietnica wycieczki, ale też po prostu… lubił to. Lubił poddawać mu się, wypełniać jego rozkazy, a władczość sprawiała, że sztywniał.
 Zobaczył, że ręka Josha wędruje powoli do tyłu, ale przy tym nie przestawał mlaskać i ssać penisa. I na chwilę zacisnął mocniej oczy, gdy podotykał szparkę i spróbował naciągnąć ją jednym palcem.
 Mason wyciągnął głowę w górę, żeby coś widzieć. Josh, który sam sobie robił palcówkę, był zawsze dobrym widokiem.
 — Powoli, możesz się bardziej wypiąć.
 Josh zerknął na niego krótko i podparłszy się o jego udo, uniósł tyłek. Przez to musiał trochę przesunąć się kolanami do tyłu i znów mógł zacząć poruszać głową na penisie Masona. Teraz jednak miał lepsze pole manewru przy swojej dziurce, a Mason lepszy widok. Dlatego mógł zobaczyć, jak palce odsuwają pośladek, a potem jeden zaczyna wschodzić do środka. A Josh wydał przy tym zduszone, ciche „mn!”, które było dla Masona dowodem, że nie tylko on czerpie przyjemność z tego, co się dzieje. Rozsunął jeszcze trochę uda i pogładził Josha po włosach, kiedy patrzył, jak ten ostrożnie dotyka swojej niedotykanej od kilku dni dziurki.
 Wiedział, że będzie go cudownie ściskać. Może nawet lepiej niż teraz wargi Josha, które poruszały się na jego członku i gardło, które starało się przyjąć go w całości. Bo widział, że szparka naprawdę się zamyka. Nie poddawała się łatwo palcom chłopaka, ale ten pracował nad zmienieniem tego z determinacją i kręcił palcem na boki, naciągając ją w różne strony. Mason nie widział jego krocza, ale domyślał się, że penis już był wilgotny. Josh pod tym względem reagował bardzo prawidłowo. Musiał przyznać, że chyba nie sprawiałoby mu nawet połowy przyjemności z seksu, gdyby ten nie był sztywny, kiedy go pieprzył.
 — I jak? Nadal ciasny? — zagadał.
 Głowa Josha odsunęła się od jego penisa, pozostawiając go mokrego od śliny i smakowicie ciemniejszego od reszty ciała.
 — Mhm… Ale zaraz będę gotowy — zapewnił, choć wcale nie musiało tak być. Widać było, że mimowolnie się zaciska, a mimo to właśnie na siłę wcisnął w siebie drugi palec i od razu mocno poczerwieniał na twarzy.
 Masona to bawiło. Było urocze, ale głównie w tej chwili zabawne.
 — Gotowy na ból? Widzę, że jeszcze się zaciskasz, Josh. Czemu kłamiesz? — spytał, łapiąc go za brodę i unosząc ją w górę do siebie, kiedy się pochylił.
 Josh dał się pociągnąć, ale z racji, że Mason był teraz tak blisko, trudniej było o tym rozmawiać. Ale mężczyzna miał rację. Może miał w sobie dwa palce, ale ściskał je swoim tyłkiem bardzo mocno.
 — Bo… Mi nie przeszkadza, gdy trochę boli — wyznał w końcu.
 Nawet nie wiedział, czy kiedyś o tym rozmawiali. Czy mówił Masonowi wprost, że poza jego siłą i dominacją, kręciło go też to, gdy czasem trochę bolało. Czekał więc w napięciu na reakcję.
 Mężczyzna uniósł brwi w zaskoczeniu. Ale nie na to, co usłyszał, ale że w ogóle to usłyszał.
 — Tego już dało się domyślić. Ale wolisz, jak cię boli? — dopytywał dalej, niezrażony jego skrępowaniem.
 Co innego Josh, bo spróbował cofnąć głowę. To był dla niego bardzo… trudny temat. Uważał za dziwne to, że lubi, gdy trochę boli. Tak chyba nie powinno być… I jeśli dobrze pamiętał, to kiedyś wcale tak nie miał.
 — Nie wiem… Ale jak trochę mocniej robisz, to… to jakoś szybciej sztywnieję. Klapsy też… i w ogóle.
 — Czyli chcesz już? Żebym wbił się tam zamiast tych dwóch palców? Czy jeszcze trochę wolisz się pomacać i mnie połknąć? — zapytał Mason, zaciekawiony tym, co słyszy, bo cóż, lubił słychać, kiedy Josh się peszył i mówił mu, co myśli, chociaż bał się tego, co myśli.
 — Miałem cię połknąć za wycieczkę — przypomniał Josh z większą pewnością i zaśmiał się krótko.
 Od razu więc wziął go do ust, najgłębiej jak mógł i zaczął żywo poruszać głową. Jak o bólu w trakcie seksu mówił ze speszeniem, tak obciągał z otwartą ochotą. Mason w końcu dobrze go wytrenował. Tyle razy mu powtarzał, żeby nie przejmował się, że to robi, bo jest właśnie od tego, że już jakoś choremu weszło w krew to, że może z tego czerpać przyjemność.
 — Miałeś się spisać za wycieczkę. Nie zapomnij o tyłku.
 Josh wymlaskał coś niewyraźnie na zgodę i spróbował poruszać palcami. I chyba był na tyle skoncentrowany przy tym na obciąganiu, że zaczął pieprzyć się nimi w takim samym tempie, w jakim brał Masona do gardła. Ewidentnie był po dłuższej chwili tym zmęczony, a utrzymanie równego oddechu i tempa kosztowało go sporo wysiłku, ale nie ustawał. Chciał, żeby Masonowi się podobało i żeby go skomplementował. Ten jednak tego nie zrobił, tylko znów wsunął palce w jego włosy i w końcu zaczął głęboko oddychać. Był coraz bliżej spełnienia. Usta Josha były lepsze na rozluźnienie niż jakikolwiek masaż.
 Nie mówił, kiedy planuje dojść, bo chciał, żeby chłopak wykazał się refleksem i dobrze utrafił moment, kiedy powinien przełknąć jego nasienie. Widział, że na razie się tego nie spodziewa, bo cały czas robił to rytmicznie. Masona więc podniecała myśl zaskoczenia, które mogło się pojawić na jego twarzy.
 Obserwował go czujnie i końcu pozwolił sobie wystrzelić. Akurat, gdy był głęboko w gardle Josha.
 Chłopak otworzył szeroko oczy i… zakrztusił się. Z kącików oczu wypłynęły mu łzy, a on wydał kilka odgłosów krztuszenia. Poczerwieniał jak pomidor, ale nie wypluł nic. Ba, nawet nie odsunął całkiem głowy, tylko trochę, żeby wciąż mieć połowę penisa w ustach. I mimo braku oddechu, spróbował wszystko gorączkowo przełknąć.
 Mason patrzył na to, samemu oddychając przez usta i uspokajając powoli oddech. Może i był lekkim sadystą, ale widok tak dzielnie walczącego z jego spermą Josha był podniecający. Cokolwiek i ktokolwiek by nie myślał.
 Najlepsze na koniec, niczym wisienka na torcie, było to, że chłopak po przełknięciu i wypuszczeniu jego penisa, dysząc głośno i z wysiłkiem, jeszcze dokładnie go oblizał. Po tym wytarł usta wierzchem dłoni i ciężko oparł się obiema o podłogę, wciąż klęcząc.
 — Ja pieprzę! — wychrypiał. — Gardło mnie boli.
 — Ale masz z głowy już najbliższy posiłek — odparł Mason z zadziornym uśmiechem. Patrzył przy tym na Josha z satysfakcją, ale i cieplejszym uczuciem. Bo ten, co by nie mówić, wykazał się. Był dzielny i seksowny. A on sam nie był po tym obciągu znów miękki.
 Josh zaśmiał się z jego komentarza i oblizał usta. I najwyraźniej sam też chciał więcej, bo szybko się podniósł i objął Masona na szyję, z pytającym spojrzeniem próbując nad nim klęknąć.
 — Możemy dalej?
 Mason zlustrował go chciwym spojrzeniem. Josh był jego i tylko jego.
 — Chcesz poujeżdżać? — spytał, łapiąc go za nagie biodro. Może i chłopak był chudszy niż przed apokalipsą, ale nadal go kręcił. I, co by nie mówić o tym przeklętym basenie, wyrzeźbił na nim chociaż trochę swoje seksowne ciało.
 — Mhm, chcę — odparł szybko i widząc zgodę, uklęknął wygodnie nad biodrami Masona, po czym szybko, jakby wręcz potrzebował tego już, natychmiast, sięgnął za siebie. Ze skupieniem, przygryzając końcówkę języka, spróbował nakierować penisa na szparkę.
 Mason opadł na plecy, żeby lepiej widzieć, jak nagi Josh kręci się na jego biodrach. Nie przeszkadzał mu, tylko podłożył sobie jedną ręką pod głowę, a drugą położył na jego udzie, czekając, aż zostanie po raz drugi obsłużony.
 Miał bardzo mokrego od śliny penisa, więc nie było tak ciężko, jak mogłoby być w innej sytuacji. Ale mimo to czuł, jak ciasny jest dzisiaj jego pupil. Że jego pośladki próbują go ścisnąć, a szparka się opiera. A kiedy już znalazł się czubkiem penisa w środku, było… genialnie. I dla niego, i dla Josha, bo ten jęknął cicho i oparł się dłońmi o klatkę piersiową swojego pana. Teraz już mógł się nasunąć bez pomocy dłoni. Był przy tym czerwony i rozgrzany, a jego penis co jakiś czas lekko się bujał.
 Mason tylko go obserwował, czując jednak, jak wnętrze jego pupila jest ciepłe, wręcz gorące i trzyma go mocno. Penisa miał niemalże zasysanego przez ten tyłek, a sam Josh… był słodki. Patrzył się na niego, spuszczał wzrok i czerwieniał, co tylko nakręcało Masona, chociaż nie mówił tego.
 Najwyraźniej jednak tego brakowało Joshowi. Zrobił mu genialnego loda, a teraz starał się z całych sił, żeby Masonowi było dobrze. Więc gdy tylko udało mu się, mimo bólu, zmieścić w całości jego duży, twardy sprzęt, zaskamlał cicho z przyjemności i opadł w dół, opierając się łokciami po bokach głowy swojego pana. Czuł się wręcz wypchany.
 — Jak… jak mi idzie…? — wydusił.
 Mason pogładził po dłonią po biodrze i boku.
 — Całkiem nieźle. Boli tak, jak mówiłeś, że lubisz? — spytał, bo czuł, jak ciasno jest w tyłeczku jego pupila.
 Josh zaburczał z pretensją, że znów poruszają ten temat, ale odpowiedział zgodnie z tym, co czuł.
 — No… Trochę, jakbym miał za dużo — mruknął i polizał Masona po zaroście i ustach.
 Ten złapał go za twarz i zmusił do pocałunku.
 — Mmm… Czuję, jesteś ciasny. Nie zabawiałeś się sam ze sobą, kiedy mnie nie było. Dobrze.
 A Josh od razu się uśmiechnął. Może było to z jego strony głupie, ale uwielbiał, kiedy Mason go chwalił, kiedy się do niego uśmiechał i kiedy pokazywał, jak cieszy się, że z nim jest. Wywoływał tym u Josha radość i… chęci by bardziej się starać. Chłopak więc cmoknąwszy go jeszcze raz, wyprostował się i zaczął się powoli poruszać. Wysuwał z siebie penisa, unosząc się, a potem, gdy czuł, że ten zaraz wypadnie, opadał żywo w dół. I za każdym razem przy tym stękał.
 Mason obserwował to z ciągłym lekkim uśmiechem na ustach. Takie porno na żywo mógłby oglądać cały czas, gdyby tylko miał do tego dość siły.
 — Mmm… przyjemnie — zamruczał, uznając, że czas, żeby go trochę pochwalić.
 Czasami było to bardzo strategicznym zagraniem, bo wtedy Josh starał się jeszcze bardziej. Tak jak teraz, gdy uśmiechnął się szeroko i zaraz potem jęknął, gdy w ferworze tej radości zbyt gwałtownie się poruszył.
 — Nn… już wiem, że będzie mnie tyłek potem bolał — stęknął, oddychając głęboko. A mimo swoich słów, złapał się nagle za penisa i zaczął się pieścić w rytm ruchów bioder.
 — Tylko nie dojdź przede mną — ostrzegł go Mason, bo nie chciał, żeby Josh jeszcze miał orgazm. Przyjemnie się wtedy zaciskał, ale jeszcze nie był na to czas. Zresztą, kiedy nie pozwalał mu dojść, to miało to w sobie jeszcze to coś. Jak chociażby ta skrzywiona, błagalna mina Josha, kiedy było mu tak dobrze, gdy się pieścił, a musiał zabrać rękę. Ale… zrobił to. Zacisnął obie dłonie na swoich udach i zaczął się żywiej poruszać.
 — A… ale powiedz mi… kiedy… będę mógł… — wystękał, czując, że jest bliżej orgazmu niż jego pan, który przecież niedawno doszedł.
 I teraz tylko znowu wzrastało w nim podniecenie, ale jeszcze chciał popatrzeć, jak jego chory podopieczny się męczy.
 — Potrzymać ci tego penisa, żebyś mi tu nie strzelił?
 — Nie! — jęknął Josh, obijając się pośladkami o jego biodra. — A… a jak dojdę przez przypadek?
 — To nie pójdziemy na wycieczkę — odparł Mason od razu, świadom tego, że okłamuje Josha. Musiał jednak go postraszyć, żeby ten swojego zwykłego orgazmu nie tłumaczył żadnym „przypadkiem”.
 Zdecydowanie udało mu się przestraszyć Josha, bo ten od razu się zatrzymał i rozejrzał gorączkowo.
 — A… a masz na włosach jakąś normalną gumkę?
 Jego pan uniósł jedną brew z zaciekawieniem.
 — Powiedzmy, że mam. Czyli nie wolisz, żebym ja cię przytrzymał? — spytał i trochę uniósł głowę, żeby zdjąć zwykłą czarną gumkę z włosów.
 — Nie, bo szybciej dojdę, jak mnie dotkniesz… — odmruknął Josh, czekając ufnie na więzienie dla jego penisa. Ale wiedział, że w przeciwnym razie strzeliłby tu za najwyżej minutę takiej przejażdżki.
 Mason za to zaśmiał się z niego, ale nie dodał już nic zgryźliwego. Jego śmiech był wystarczający, żeby speszyć Josha, któremu w tej chwili i tak chwycił penisa i właśnie nakładał na niego gumkę do włosów. Ścisnął ją na dwa razy, żeby penis był dobrze uciskany. Josh zaskamlał krótko, gdy Mason przeciągnął ją na samą nasadę i nerwowo spiął pośladki, a tym samym członek, który miał w sobie.
 — Mógłbyś mi pozwolić po prostu dojść… — mruknął z wyrzutem, ale Mason pokręcił głową.
 — Byłoby ci za dobrze. Zresztą, jakbyś nie miał motywacji, nie ruszałbyś się tak żywo. Chyba musisz mi przyznać rację, że teraz machasz tym swoim tyłeczkiem tak chętnie, bo sam chcesz strzelić.
 Josh tylko zaburczał z pretensją, ale rzeczywiście… zaczął ruszać tyłeczkiem. Szybko wrócił do przerwanego rytmu i podskakiwał na biodrach Masona, a jego penis razem z nim. Przez to medalik śmiesznie się ruszał, a Mason doskonale widział, że na dziureczce na żołędzi Josha zebrała się już wilgoć.
 Chłopak pewnie mógłbym dojść w każdym momencie, gdyby nie gumka, która krępowała jego penisa. Ale Mason jednocześnie wiedział, że dzięki niej będzie miał jeszcze lepszy orgazm. Zresztą, widział doskonale, że podobała mu się ta przejażdżka. Co by nie mówić… Josh lubił ruch.
 — Nnnn… Mason… — wyjąkał, gdy to wszystko się przedłużało, a on wciąż podskakiwał. Penis aż wydawał się go boleć, a Josh w pewnym momencie złapał się kurczowo obiema dłońmi za główkę i ścisnął.
 Mason także chwycił go za ręce, konkretnie za nadgarstki. Rezygnując z podpierania sobie głowy, rozsunął Joshowi ręce na boki.
 — Usiądź na nim w całości.
 Rozgrzany, oddychający płytko i czerwony na twarzy chłopak opuścił powoli biodra, czując, jak penis go napełnia. I w końcu posadził pośladki na biodrach Masona. Zacisnął się trochę. Był w pełni obnażony, bo Mason trzymał go za nadgarstki i oglądał sobie jego nagie ciało, jego sztywnego penisa i całego Josha, kiedy był nabity na twardy, gorący członek.
 — Mmm… wyglądasz dobrze, Josh. Lubisz, jak cię chwalę, prawda? Chcesz mi się podobać? To teraz podobasz mi się bardzo. Dojdź dla mnie. Dasz radę?
 Joshowi zrobiło się jeszcze bardziej gorąco. Aż na chwilę zaniemówił. Najpierw poczuł olbrzymi przypływ radości przez komplement, a potem… uświadomił sobie, że zadanie, które wyznaczył mu Mason, jest potwornie trudne.
 — Bez… ruszania? — wychrypiał, a jego pan poczuł, jak nagle ściskał go sobą znacznie mocniej. Jakby bardzo się zestresował i spiął.
 — A co? Nie jest ci wystarczająco dobrze w środku, żeby po prostu dojść?
 — Jest! — odpowiedział od razu, zaciskając dłonie w pięści.
 Mason wciąż go krępował, przez co nie mógł się ruszyć. Najwyraźniej mężczyzna też nie zamierzał pozwolić mu podskakiwać. Spróbował więc skupić się całkowicie na uczuciu wypełnienia. Na tym, jak duży, twardy penis napiera na jego ścianki, jak rozciąga mu dziurkę. Wyobraził sobie, jak jeszcze bardziej rośnie i napełnia go. A przy tym wszystkim patrzył prosto na twarz Masona. Męską, przystojną i taką… pewną siebie. Uwielbiał w nim tę dominację.
 — A… a możesz mi coś powiedzieć? — wydyszał, czując, że aż penis go boli od uciskania, bo naprawdę mógłby już dojść. — Jak… jak lubisz mnie pieprzyć? Jak… co byś mi chciał zrobić…?
 — Jak bym chciał cię pieprzyć? — spytał Mason, trzymając nadal swojego pupila za ręce. Podobał mu się taki poddany mu. Do tego chłopak co chwilę ściskał tyłek, dając mu przyjemność. — Myślałem kiedyś, jakby było zabrać cię do klubu. Gdzie byliśmy przed apokalipsą. Chciałem cię mieć tam dla siebie, zabrać do łazienki, wepchnąć do jednej z kabin i przerżnąć cię tam. Trzymać cię za kark i się w ciebie wsunąć.
 I tak, było to niemalże na równi stymulujące dla Josha jak porządne, mocne pchnięcie kutasem w tyłek. Wręcz stęknął i zakręcił się niecierpliwie, spijając te słowa z ust Masona.
 — A jakby tam ktoś był? — wydyszał, spinając się coraz mniej kontrolowanie.
 — To ten ktoś doskonale by wiedział, że jesteś mój. By zazdrościł, jak kwilisz, jak stękasz, kiedy cię rżnę — wydyszał Mason. — Zazdrościłby mi ciebie.
 — O ja pierdolę! — jęknął Josh i spróbował na nim podskoczyć, a gdy Mason go przytrzymał, nie pozwalając mu na to, jęknął głośno i wręcz skamląco. Był blisko! Bardzo, bardzo blisko i miał wrażenie, że gumka na jego penisie zaraz strzeli.
 Mason za to uśmiechnął się do siebie, bo takich reakcji właśnie chciał. Josha miotającego się przed orgazmem i pragnący go niczym topielec powietrza.
 — Czujesz to? Skomlałbyś tak jak teraz, pragnąc mojego chuja i wstydząc się, że wszyscy w klubie by cię usłyszeli. Mimo że muzyka huczałaby ci w uszach.
 — To by było straszne… jakby słyszeli… a ty byś pewnie mnie dalej rżnął…! — wystękał chłopak, rozkurczając i zaciskając palce. Jego wręcz bordowy członek co raz bujał się wraz z medalikiem. Chłopak wręcz skulił się, jakby chciał go liznąć, ale nie sięgnął i wychyliwszy głowę na kark, jęknął głośno i żałośnie.
 I niespodziewanie wystrzelił. Sperma wytrysnęła do góry, a Josh krzyknął i ścisnął chyba wszystkie swoje mięśnie z tej nagłe, niespodziewanej i boleśnie cudownej rozkoszy.
 Mason obserwował ją i było to dla niego lepsze niż ta próba liźnięcia penisa, czy nawet dreszcze, jakie czuł teraz na własnym członku, kiedy Josh dochodził całym sobą. Było to właśnie to, o co walczył tyle czasu, po co tak bardzo chciał mieć Josha dla siebie i tylko dla siebie. Dlatego nie odpuścił sobie, kiedy znalazł go w fatalnym stanie i dlatego tyle dla niego poświecił, żeby widzieć, jak ten teraz dla niego przeżywa taką skrajną rozkosz i jak jest mu z nim dobrze. Sam dzięki temu znalazł się bliżej szczytu własnego erotycznego uniesienia.
 Josh miał wrażenie, że penis cały mu pulsuje, znacznie mocniej niż zwykle. Wydawało mu się, że czuje w nim każdą żyłę, a gumka, która wciąż go więziła, wręcz się w niego wtopiła. I mimo że orgazm już minął, a dreszcze ustawały, wciąż słabo pojękiwał i dyszał. Był jakby w zupełnie innym świecie.
 Mason nie puszczał go cały czas. Przytrzymał go i samemu trochę poruszył biodrami, żeby doprawić swoją przyjemność jeszcze odrobiną ruchu. Także był bliski spełnienia i uzupełnienia tyłeczka Josha swoją spermą.
 Chłopak dopiero po chwili zarejestrował, że Mason próbuje się w nim ruszyć. Spojrzał na niego jeszcze trochę przesłoniętym rozkoszą wzrokiem. Był wręcz nieprzytomny. Ale wiedział, że Mason jeszcze nie doszedł, więc sam w końcu poruszył się na jego biodrach. Słabo, bo słabo, ale ewidentnie chciał go sobą popieścić. I to pomogło jego panu, żeby w końcu zaznać także spełnienia. Zamruczał nisko kilka razy, mocniej ścisnął nadgarstki Josha i przycisnąwszy jego biodra i jego całego do siebie, w końcu sam spiął mocno pośladki i strzelił. Już drugi raz tego wieczora, ale wciąż obficie.
 Josh aż ścisnął nogami jego biodra, a pośladkami genitalia, czerpiąc z tego, co czuje i widzi. Podobało mu się, gdy Mason doznawał dzięki niemu spełnienia i oznaczał go.
 — Mason… a teraz pójdziemy na wycieczkę? — wypalił szybko.
 Pan domu zmarszczył brwi. Czy Josh pytał o to już w tej chwili?
 — Mmm… Już o to pytasz? Nie możesz poczekać, aż całkiem skończymy? — fuknął, jeszcze nie mogąc być zły, bo przyjemność przechodziła przez jego ciało jak prąd.
 — Nie bo… myślałem, że może jak teraz wyjdziemy to… — Josh zaciął się na chwilę, właśnie zauważając, że chciał powiedzieć coś bardzo impulsywnie, bez przemyślenia. Ale skoro zaczął, to postanowił skończyć, mimo że kosztowało go to wiele. Dodał więc na jednym wydechu: — Myślałem, że może być mi wsadził korek, żebym przez całą wycieczkę miał w sobotę twoją spermę.
 Mason musiał przyznać, że ta propozycja go zaskoczyła i jak najpierw chciał odmówić, bo nie miał zaplanowanego akurat na dzisiaj tego wyjścia, tak… może mógł trochę nagiąć plany.
 — A nie boisz się, że się poobcierasz, jak będziesz za bardzo szalał? Zawsze za dużo szalejesz.
 — Nie, będę spokojny. Możemy nakremować trochę korek — dodał speszony Josh, starając się za bardzo nie wiercić na biodrach Masona.
 Ten naprawdę zaczął myśleć, czy to nie jest jednak dobry pomysł, żeby zabrać Josha dziś na tę małą wycieczkę.
 — I miałbyś mieć go cały czas? Tylko jeśli tak, się zgodzę.
 Josh, nie mając pojęcia, co to za wycieczka, od razu pokiwał głową.
 — Mhm, mogę.
 — W takim razie… — zaczął Mason i puścił jego ręce. Sięgnął do penisa, żeby zdjąć mu gumkę, a kiedy to zrobił, dodał: — Zsuń się ostrożnie i połóż na brzuchu.
 Josh skupił się maksymalnie na tym, żeby się zacisnąć, gdy tylko członek opuści jego tyłek. Powoli uniósł biodra, na wszelki wypadek sięgając za siebie ręką. Gdy tylko mlasnęło, złapał się gorączkowo za otworek, a potem prędko położył na brzuchu. Zsunął obie nogi i zacisnął pośladki.
 — Już!
 Mason pokręcił głową. Podobało mu się takie zaangażowanie. Po prostu nie mógł uwierzyć, że ten kiedyś tak oporny, prawie dziki chłopak teraz tak poddańczo się wobec niego zachowywał.
 — To czekaj, poszukam ci czegoś. Może Anna ma jakąś zabawkę. — Zaśmiał się, wstając z łóżka.
 — Mason, weź…! — jęknął Josh z pretensją, rumieniejąc mocno.
 Mężczyzna śmiał się dalej i właśnie szukał jakiego pluga, który może został na strychu. Większość była już zniesiona do jego sypialni. Ale z racji, że jeszcze od czasu do czasu się tu z Joshem zabawiał, w niektórych szafkach mogło być coś pochowane. Nie zraził się, gdy w pierwszej szufladzie w nowej komodzie, na której stał teraz telewizor, zobaczył kondomy Eliota. Jeśli gumki nie kłamały, to mężczyzna miał mniejszego penisa od niego. Co było dość… podbudowujące. Poza gumkami były tu jakieś bokserki, były też staniki Anny i jakiś notesik. W drugiej szufladzie były już takie rzeczy jak serwetki i zapas innych przedmiotów, które przydawały się w prowizorycznej kuchni na strychu. A na samym dole było pudełko, do którego, jak się okazało, Anna musiała spakować ich zabawki. Znalazł tam skórzaną obrożę z karabińczykiem, metalowy łańcuszek, nawet męskie stringi z króliczym ogonkiem, które kiedyś kazał ubrać Joshowi. No i oczywiście dwa dilda oraz butt-plug. Zabrał ten ostatni, nie zrażając się, że był całkiem spory. Wziął też lubrykant, żeby nie musieć za długo się męczyć z wpychaniem tego w tyłek Josha, bo jeśli mieli dziś wyjść, to musiał na niemalże już załatwić kilka rzeczy.
 — Mam, pokaż się — rzucił do swojego pupila, klękając na łóżku.
 Josh od razu podniósł biodra i uklęknął. Spróbował mieć tyłek jak najwyżej, żeby nic się nie wylało. I póki nie czuł na dziurce zabawki, zaciskał ją z całych sił. Aż w końcu poczuł, jak napiera na nią zaokrąglony, ale i chłodny kształt. Mason wyraźnie nie zwlekał. Chciał już napchać znowu swojego pupila, skoro ten tak się o to prosił. Josh więc poczuł, że przedmiot rozszerza się i… rozszerza się dalej.
 — Ou… Mn… wziąłeś ten… — pisnął.
 — Był tylko ten — odpowiedział, położył dłoń na podstawie pluga i dopchnął go do końca, a Josh jęknął głośniej i na chwilę zrobiło mu się cieplej.
 Po tym w końcu ostrożnie usiadł i odwrócił się do Masona. Z uśmiechem. Pan domu od razu przetrzepał mu włosy dłonią. Dosłownie jak psiaka.
 — To jak jesteś zabezpieczony, to idź do sypialni i się ubierz. Załóż wygodne buty i też weź jakąś bluzę, może pobędziemy tam dłużej.
 — Okej, to lecę!
 Josh zeskoczył z łóżka i niemal wybiegł ze strychu. Mason nawet nie zdążył wstać, gdy ten wrócił, porwał swoje bokserki, wciągnął je na goły tyłek i wybiegł znowu.
 To był cały Josh. Mason doskonale to wiedział i na swój sposób cenił. Bo Josh cieszył się na coś, co nawet nie wiedział, czym jest.
 Sam wstał, poprawił swoje ubrania i także zszedł na dół, żeby się lepiej ubrać oraz załatwić wszystkie formalności z zabraniem chorego do wesołego miasteczka.

***

Popołudnie powoli się kończyło, kiedy wreszcie jechali do celu. Oczywiście Mason sadystycznie nie zdradził swojemu pupilowi, gdzie się udają, ale miał nadzieję, że mu się spodoba. Chociaż nie to zajmowało teraz jego myśli. Obserwował uważnie, jak zachowuje się Josh i mimo że wyraźnie cieszył się ze wspólnego wypadu, to był też… zestresowany. Siedział blisko swojego pana i patrzył na wszystko, co działo się za oknem. Wyglądał dość luzacko, bo Anna sprawiła mu całkiem fajne, ciemne, poszarpane jeansy i czerwoną bluzę z kapturem, która optycznie trochę go powiększała, mimo że była dobrze dopasowana. A mimo tego luzackiego image’u, zachowywał się jak wystraszony szczeniak.
 Mason siedział z nim na tylnym siedzeniu. Towarzyszył im Eliot, który miał pilnować ich w wesołym miasteczku, ale nie przeszkadzać. Chodziło o względy formalne, bo nikt nie chciał zgodzić się, żeby szedł kompletnie sam do miejsca tak niebezpiecznego bez nikogo z wyszkoleniem wojskowym.
 — I co, Josh? Myślisz, że gdzie jedziemy?
 — Nie wiem… Nigdy wcześniej tu nie byłem — odparł chłopak, gdy jechali nieznanymi mu ulicami. Rozglądał się przez to z lekkimi obawami, ale i ciekawością. Odsunął się od Masona i usiadł bliżej okna. Wyjrzał przez nie, bo było otwarte. I szybko się cofnął, by znów usiąść u boku mężczyzny. — Do jakiegoś parku?
 — Prawie. — Mason uśmiechnął się do niego. — I nie wychylaj się. Będziesz musiał być tam grzeczny, bo nie będziemy tam sami — dodał, bo miał nadzieję, że Joshowi, kolokwialnie mówiąc, nie odbije.
 — A kto jeszcze będzie? Będzie wojsko? — zapytał ze ściągniętymi brwiami.
 Eliot tylko cicho westchnął, świadom, że musi nieźle na nich uważać. Mason by go zabił, gdyby Josh się zgubił, a… w wesołym miasteczku było bardzo łatwo się zgubić.
 — W dyskretnych miejscach — odparł Mason krótko. — Ale będziesz musiał mi obiecać, że będziesz się mnie pilnować, bo inaczej twoja dupa będzie boleć bardziej niż teraz. Dużo bardziej.
 I Josh od razu spojrzał na Eliota, który z miną bez wyrazu prowadził dalej. Jakby nigdy nic. Mimo to chłopak zaczerwienił się i stuknął Masona z wyrzutem.
 — Nie musiałeś tego dodawać — burknął.
 — Chociaż mam świadka — prychnął Mason. Akurat kiedy skręcili i zobaczył światełka wesołego miasteczka i wielkiego diabelskiego młyna.
 Josh chciał jeszcze coś dodać, ale gdy i on ujrzał to, co pozostała dwójka, zamilkł w szoku. Mimo słów Masona wyjrzał przez okno i sapnął głośno.
 — O kurwa! Wesołe miasteczko! — zawołał.
 — Mówisz, jakbyś nigdy w żadnym nie był — rzucił lekko rozbawiony Eliot, już wzrokiem szukając miejsca, w którym mógłby zaparkować.
 — Bo nigdy nie byłem!
 — I masz trzymać tę dupę w samochodzie. Josh, kurwa! — Mason krzyknął na niego, zirytowany, że znowu go nie słucha. Powinien zabrać mu smycz.
 Chłopak drgnął wyraźnie, gdy mężczyzna zareagował tak agresywnie. Ale usiadł znowu przy nim, a jedyną oznaką jego niezadowolenia na takie traktowanie było lekkie zaciśnięcie ust. Na szczęście jednak się słuchał.
 Chwilę później zaparkowali już na jednym z wolnych miejsc. Było ich całkiem sporo, mimo że przed apokalipsą ten wielki parking był zawsze niemal w całości wypełniony. Na szczęście, mimo braku wielu zwiedzających, wciąż wszystko dobrze działało i pełne było atrakcji. Już nad samą bramą, olbrzymią niczym do jakiegoś wielkiego dworu, widniały kolorowe światełka. Z przodu były kasy, do których Mason już podążył z dwójką swoich podopiecznych.
 Może w samochodzie Josh był nadpobudliwy, ale teraz znowu trzymał się blisko mężczyzny. Oglądał się zarówno z podekscytowaniem, jak i lekką nerwowością. Ręce trzymał w kieszeni. No i… szedł ostrożnie, bo jednak przez to, że spinał się z racji bycia na zewnątrz pierwszy raz od sytuacji na basenie, bardzo wyraźnie czuł pluga w tyłku. Eliot nic nie mówił o tym, że chłopak wygląda jak kaczuszka w czerwonej bluzie, bo ich pan chyba wywaliłby go z domu. A nawet nie chyba, a na pewno. Każdy wiedział, że to Josh był ulubieńcem Masona.
 — Jeden zdrowy, dwóch chorych — powiedział Mason, nawet nie zerkając na cennik. I cóż, cenny były zdecydowanie bardziej wygórowane niż przez apokalipsą, ale dla zdrowych nie był to żadnym problem. Co innego tyczyło się zarażonych.
 — Oczywiście. Tutaj jeszcze mają panowie dodatkowy kupon na pluszaki z naszej nowej machiny — powiedziała młoda dziewczyna z prostą, ciemną grzywką i biało-czerwonym czepku na głowie z zabawnymi rożkami. Podała Masonowi zza szybki żółty pasek z kodem kreskowym. — I już daję bilety… Dwóch chorych, jeden zdrowy…
 Gdy ona naliczała bilety, Josh stał tak blisko Masona, że ten wręcz czuł go całym swoim bokiem. Jego pan nie odpychał go, chociaż było to niekomfortowe. Jakoś bawiła go i podniecała go myśl, że zabrał go do tego miejsca z plugiem i spermą w tyłku.
 Zapłacił i zabrał bilety. Nie pofatygował się o żadne „dziękuję”, co nadrobił Eliot, który odszedł od okienka jako ostatni.
 — I mamy teraz wolny wstęp na każdą atrakcję? — zapytał Josh, idąc u boku Masona pierwszą alejką, w którą wkroczyli. Było widać, że chce iść szybciej, chociaż Mason szedł wręcz spacerowym krokiem, ale równocześnie nie chce się odsuwać.
 Tymczasem Eliot trzymał się kilka kroków za nimi i spokojnie, choć czujnie się rozglądał. Widział gdzieniegdzie patrole wojskowych, ale byli w miejscach nierzucających się w oczy, żeby zwiedzający mieli zarówno zapewnione bezpieczeństwo, jak i komfort. Nawet nie mieli na sobie mundurów w moro, ale szare i czarne, które nie wskazywały na ich wojskowy charakter. Przez to rzeczywiście ludzie, których co raz mijali, wydawali się wyłącznie cieszyć czasem spędzanym w tym kolorowym miejscu, które wzbogacała muzyka z porozstawianych w strategicznych miejscach dużych głośników.
 — Tak, mamy wstęp na każdą atrakcję — odpowiedział Mason Joshowi, bardziej uważając jego za atrakcję niż jakikolwiek rollercoaster. Chciał zobaczyć zarówno jego radość, jak i dyskomfort, kiedy plug zacznie mu doskwierać albo go zanadto podniecać. A wiedział, że to może nastać przy atrakcjach, na których ma się trochę więcej… ruchu. Chociaż już teraz miło się oglądało, jak krzywo chodził Josh.
 — Super. Nigdy nie byłem w takim miejscu. Z sierocińca nas nie brali, a z Tuckerem nie mieliśmy kasy na takie atrakcje — powiedział, oglądając wszystkie budki, machiny, kolorowe domki z wielką ekscytacją. A potem jego wzrok padł na długą, wielką i wysoką kolejkę. Zacisnął dłonie w kieszeniach bluzy i już zrobił kilka szybkich kroków w przód, kiedy z sąsiedniej ścieżki wyszła grupa głośnych przyjaciół. Szybko się cofnął i znów znalazł przy Masonie. — Pójdziemy na rollercoaster najpierw?
 — Tak od razu chcesz zaszaleć? — spytał Mason, patrząc na niego czujnie, by być pewnym, że ten będzie się pilnował, a nie znowu tak wyskoczy, jak przed chwilą. Wolał nie robić mu krzywdy i nie krzyczeć na niego, ale też wiedział, że wesołe miasteczko nie było tak dobre dla rozemocjonowanego chorego jak dom, który chłopak zna i nagle nie zwariuje od emocji i bodźców.
 — No raczej! — odparł chłopak ze szczekliwym śmiechem. — Wygląda ekstra.
 Mason był trochę sceptyczny, ale myśl o tym, że chłopak na takiej przejażdżce będzie czuł bardzo dosadnie to, co ma w tyłku, trochę zmieniła jego osąd.
 — A poza tym? Nie masz na nic innego ochoty?
 — Dostaliśmy te kupony na pluszaki, możemy jakiegoś wylosować. I ten dom strachów też może być fajny — dodał Josh, wskazując na budynek zbudowany na wzór upiornego zamku, przed którego wejściem stał Dracula i wpuszczał do środka zwiedzających.
 — Wybierasz niemalże same niebezpieczne rzeczy — prychnął Mason z cieniem rozbawienia. Pluszaki były tu najbezpieczniejsze, ale później Eliot musiałby je nosić.
 — Ale myślałem też o ściance do wspinania.
 Eliot słysząc to, rozejrzał się, bo chyba jej nie widział. Może Josh usłyszał, jak ktoś o tym mówił. Sam skupiał się bardziej na ludziach niż atrakcjach, żeby w razie czego zareagować. Czuł, że się tu nie rozerwie. Z drugiej strony nie taka była tu jego rola. Nie miał co liczyć na to, że się jakoś zabawi.
 — Zobaczymy — zadecydował Mason i podszedł do jednego ze stoisk. Kupił Joshowi jabłko w karmelu. — Zjesz i pójdziemy na rollercoster.
 — Dzięki — odparł chłopak z uśmiechem i ugryzł ciepłe, słodkie jabłko. I znów ruszył dość blisko Masona, widząc całkiem pokaźne ilości ludzi wokół. — Bywałeś kiedyś w takich miejscach?
 — Kiedyś, jeszcze przed apokalipsą, a potem zaraz po niej. Były wtedy jeszcze pierwsze spotkania dla zdrowych… Ale wtedy już mi się nie podobało. Zbyt dużo osób, którym nowa sytuacja uderzyła do głowy.
 — A które atrakcje lubiłeś najbardziej? Bo chodźmy też gdzieś, gdzie ty chcesz.
 — Dom strachów jest fajny, ale lubię też diabelski młyn. Na niego na pewno pójdziemy, dopiero jak zrobi się ciemno — odparł Mason, wiedząc już, co będzie robił w gondoli, kiedy ta będzie wysoko.
 — Super! — ucieszył się Josh, coraz bardziej podekscytowany tym, co się działo, a coraz bardziej zapominający o tym, że było tu wielu ludzi, żołnierzy i gdyby tylko pojawiła się tu zgraja dzikich, to powstałaby istna rzeź.
 Dojadał swoje jabłko, na które Eliot patrzył z zazdrością. Aż dotarli pod wielki rollercoaster, na którym właśnie jechała kolejka w zastraszającym tempie. Ludzie oczywiście darli się wniebogłosy, a Josh już oddychał płycej, jakby sam już tam był.
 — Eliot też idziesz, co nie? — Obejrzał się na mężczyznę, gdy stanęli w kolejce.
 — Tak — odpowiedział za niego Mason, a drugi chory poczuł przyjemne podekscytowanie z racji, że tu nie zostanie.
 — Dziękuję — zwrócił się do Masona, a ten zbył go gestem. To było tak w jego stylu.
 Josh za to uśmiechnął się do byłego wojskowego i posuwał się niemal tiptopami do przodu, za innymi ludźmi, którzy już chcieli znaleźć się w wagonikach. Te były trzyosobowe, zrobione na wzór segmentów smoczego ciała. Oczywiście pierwszy wagonik wyglądał jak głowa smoka, a ostatni jak strzałkowy ogon. Cała konstrukcja za to przypominała chmury.
 — Proszę zapiąć pasy. Kolejka nie ruszy, gdy nie będą zapięte — powtarzał mężczyzna wpuszczający kolejne osoby do wagoników. — Proszę zapiąć pasy. Kolejka nie ruszy…
 — Ale czad — wydusił Josh, pakując się do wagonika na przednie siedzenie.
 Mason oczywiście usiadł obok niego, tak samo jak Eliot, przez co chłopak znalazł się między nimi. Uczestników przejażdżki nie było szczególnie dużo, ale zajęli i tak większość wagoników. Obsługa znowu powtórzyła komunikat o tym, żeby nie wychylać się za bardzo i trzymać ręce w granicach wagonika, po czym ten powoli ruszył po torach… od razu w górę.
 Josh czuł wzrastające napięcie, wiedząc, że to powolne tempo zaraz zamieni się w zabójcze. Wpatrywał się przed siebie, wręcz nie oddychając i spinając się cały. Przez to wyraźniej czuł duży korek w tyłku. Ale to było dopiero początkiem. Bo gdy tylko kolejka wyjechała na samą górę… nagle zaczęła spadać, a Josh zacisnął z całych sił ręce na pasach i krzyknął. Prędkość wręcz odbierała oddech i sprawiała, że nie dało się nie mrużyć oczu pod wpływem mocnego podmuchu. A po zjechaniu na dół kolejka wcale nie zwalniała i wręcz podskakując, pokonywała kolejne wzniesienia i zakręty. A w tym wszystkim Josh czuł, jak z każdym gwałtowniejszym ruchem nabija się na zabawkę, która go wypełniła. Aż w pewnym momencie jęknął głośno, gdy wagonik niemal znów specyficznie się poruszył, zaś plug dał o sobie znać. Wbijał się w niego i ruszał za każdym razem, kiedy siła grawitacji przyciskała go do siedzenia albo ruszała nim na boki, kiedy wagonik szarpał nimi na boki. I przez to, i przez własną ekscytację aż nie zauważał tak bardzo, jakby mógł, że Mason też krzyczał co jakiś czas. Najbardziej w momentach, kiedy wagonik wręcz spadał w dół. Był skupiony na tym, co sam odczuwał i nie mógł się powstrzymać przed sporadycznymi jękami. Miał nadzieję, że nie były słyszalne dla pozostałej dwójki.
 Gdy tylko wagonik zaczął zwalniać na ostatniej prostej… Josh był już cały czerwony. Oddychał głośno, otumaniony zarówno adrenaliną, którą czuł podczas przejażdżki, jak i… podnieceniem.
 — Mogą państwo już odpiąć pasy! — oznajmił mężczyzna, który otwierał właśnie barierki, żeby mogli wyjść i żeby kolejna partia zwiedzających mogła zająć miejsca.
 Josh milczał, czując się absolutnie zawstydzony swoim stanem. Odpiął pasy i wyszedł za Masonem, gapiąc się na własne stopy. Gdy skończył okres dojrzewania, był pewien, że już nigdy coś takiego go nie spotka. Ale po tym nadszedł wirus.
 Przecisnęli się przez barierki, a on wcisnął ręce w kieszenie, a potem naciągnął bluzę w dół, żeby zasłonić swoją wielką erekcję. Niewiele to dało i dowiedział się o tym, kiedy usłyszał zaskoczone sapnięcie Eliota, który musiał zauważyć, w jakim jest stanie. Mason jeszcze tego nie zauważył, bo szedł jako pierwszy do wyjścia, prowadząc swoich podopiecznych.
 — I jak, Josh? Podobało się? — spytał, kiedy już nie otaczał ich tłum. Zaraz ściągnął pytająco brwi, widząc jego czerwoną twarz. Do tego ten miał wręcz nienaturalnie naciągniętą w dół bluzę, trzymając kurczowo dłonie przy kroczu, przez kieszenie.
 — Mhm, było mega szybko — odpowiedział na wydechu i zbliżył się do niego, chcąc się trochę za nim ukryć. Miał wrażenie, że cały pulsuje na plugu i wcale nie pomagała mu myśl, że niebo powoli ciemniało. Oświetlenie w parku rozrywki było aż zbyt dobre, żeby mógł się ukryć w cieniu. — Tylko ja potrzebuję do kibla… Są tu jakieś? — Rozejrzał się gorączkowo.
 Mason nie odpowiadał dłuższą chwilę, patrząc na niego i widząc z każdą sekundą coraz lepiej, co się dzieje z jego pupilem.
 — Wiesz, że nie pozwolę ci go wyjąć — odparł prosto z mostu.
 Eliot od razu odsunął się i odwrócił, żeby chociaż udawać, że nie słyszy tego, czego nie chciał słyszeć. Wcześniej podejrzewał, że po prostu Josh i Mason mieli… ostry seks, dlatego chłopak chodził tak, a nie inaczej. Nie spodziewał się, że ten coś w sobie ma. Udał więc wielkie zainteresowanie menu wiszącym na budce z watą cukrową.
 W tym czasie Josh spojrzał na Masona wręcz błagalnie.
 — Ale on inaczej nie opadnie — wydusił cicho, czując się koszmarnie z tym, że nie mógł się dotknąć. A w każdej chwili ktoś mógł go zobaczyć.
 Mason znowu wywołał w nim zaniepokojenie, kiedy nie odpowiedział od razu.
 — W takim razie pójdziemy na diabelski młyn — stwierdził, widząc, że jest już dość ciemno i będzie z góry widać światła miasta.
 — Ale, Mason, ja muszę do łazienki… — jęknął cicho Josh, idąc za nim powoli, kiedy Mason ruszył do przodu w stronę wielkiej konstrukcji.
 Była w sumie nawet wyższa niż rollercoaster. Wielkie, oświetlone koło z wagonikami, które powoli się kręciło i pozwalało zobaczyć miasto z bardzo wysoka, w całej okazałości. A że słońce bardzo szybko zachodziło, widok mógł być naprawdę piękny.
 — Nie musisz sikać, więc nie musisz do toalety — odpowiedział Mason, ucinając w swoim mniemaniu jęczenie Josha. Zaraz też zwrócił się do Eliota, kiedy dotarli pod bramki, za którymi czekał pracownik wpuszczający do wagoników. Te cały czas się kręciły, ale na tyle wolno, że można było wejść bez problemu, a przejażdżka też musiała być długa. — Eliot, ty zostajesz. Zajmij się sobą.
 — Zapraszam i życzę miłej podróży — pracownik zwrócił się do nich, a Eliot pokiwał głową, chyba nawet nie chcąc być świadkiem tego, co będzie się działo w gondoli.
 Przystanął przed barierkami, trochę czujniej patrząc na faceta, który też był z nimi na rollercoasterze, a teraz obserwował jakoś szczególnie uważnie Masona i Josha. Eliot zmierzył go spojrzeniem. Wyglądało na to, że był sam, chociaż to było dziwne, bo mógł mieć około pięćdziesiątki. Ale zaraz zniknął z oczu wojskowego, bo wsiadł do jednego z wagoników.
 Tymczasem Josh usiadł obok Masona na zdecydowanie zbyt twardym jak na jego stan siedzeniu. Zresztą przy samym siadaniu znów cicho stęknął, czując, że korek mocniej się w niego wbija.
 — Mnn… Mason… — wydusił ze speszeniem.
 — Cicho, Josh — odparł tylko Mason i poczekał, aż pracownik zamknie ich gondolę, która powoli ruszy z nimi w górę, żeby pokazać im miasto i zachód słońca.
 Wagonik był przytulny i szczelnie zamykany, żeby nie było zimno, kiedy było się na samej górze, a pogoda nie dopisywała. W środku było siedzisko w kształcie półkola, a już od oparć w górę sięgała oszklona obudowa. Było przytulnie, czysto i… byli sami.
 Powoli wagonik ruszył w górę, a oni wznosili się wyżej i wyżej. Widzieli, jak ludzie w wesołym miasteczku maleją, a ich oczom ukazywało się coraz więcej miasta. Światełka, wysokie wieżowce i pomarańczowe na horyzoncie niebo. A Josh i tak myślał tylko o swoim członku i siedział skulony i speszony na swoim plugu.
 Mason widział to, dlatego przysunął się do niego i nie pytając o zgodę, bo i tak jej nie potrzebował, sięgnął do jego krocza. Odsunął mu dłonie i zaczął rozpinać mu spodnie, a oczy Josha powiększyły się do wielkich rozmiarów.
 — Mason, co robisz?! — wydusił, łapiąc go za ręce z przestrachem.
 — A na co to wygląda, geniuszu? — zakpił sobie z niego i odtrącił jego ręce.
 Josh chciał zaprotestować ze słowami „a jak ktoś zobaczy?!”, ale zrozumiał, że to byłoby głupie. Byli coraz wyżej i nie było szans, żeby ktoś ich widział. Z drugiej strony, nie miał pojęcia, jak długo trwa przejażdżka.
 — Ale to musimy szybko — powiedział, kręcąc się na siedzeniu i czując, jak plug się porusza. Wychylił się przy tym i liznął szyję Masona, a ten zaśmiał się pod nosem.
 — I tak będzie szybko. Przez tego pluga o mało nie doszedłeś w gacie. Byś miał taką plamę na spodniach — mruknął i w końcu wyjął sztywny członek z bielizny.
 Aż go zaskoczyło, jak bardzo Josh był podniecony. Główka całkowicie wydobyła się spod napletka, a penis był ładnie ciemny. Musiał go boleć w tych ciasnych jeansach. A to wszystko było dowodem nie tylko na to, że jako chory, Josh miał podwyższone libido, ale też, że… lubił mieć coś w tyłku.
 — A teraz…? Też się pobrudzę — wyjąkał Josh i nie potrafiąc się powstrzymać, przycisnął dłoń Masona do swojego członka, patrząc na niego w dół z napięciem.
 — Kupię ci potem lody. Będzie, że to od nich — uspokoił go Mason i powoli zaczął ruszać dłonią na sztywnym członku Josha. Podniecało go, że robią to w miejscu publicznym. I to, że ten ma w sobie zabawkę. Wsunął więc też palce w jego bieliznę, żeby pomacać jego rowek i ją wyczuć.
 A Josh od razu jęknął już całkiem głośno. Nie krępował się dźwiękami, skoro byli tu całkiem sami. Znaleźli się już też ponad innymi budowlami, przez co prywatność wydawała się większa.
 — Kurwa, Mason, myślałem, że dojdę, jak siedziałem obok ciebie i Eliota… Ale wstyd — wydyszał, próbując przy okazji cofnąć jakoś tyłek. Miał już tak wrażliwą dziurkę i całe wnętrze, że gdyby tylko mężczyźnie udało się lekko nacisnąć plastikową zabawkę, to znowu pisnął.
 — Sam chciałeś iść na kolejkę — wypomniał mu Mason i jeszcze raz nacisnął zabawkę, nim wrócił do jego penisa.
 Josh był słodki, ale taki głupi czasami. A on sam czerpał niezdrową satysfakcję z tego, że ma nad nim taką władzę i w jakiej sytuacji jest teraz jego podopieczny.
 — Bo zapomniałem… — wytłumaczył się głupio chłopak i w końcu złapał się krawędzi siedzenia, by móc zacząć żywo wypychać biodra do dłoni swojego pana.
 — Może i dobrze. Teraz masz słodką nauczkę — odpowiedział Mason, masturbując go i po chwili łapiąc jego usta w pocałunku, nim ten zdążył odpowiedzieć.
 Josh oddał chętnie pocałunek, poddając się tym cudownym ruchom na penisie i spinając się co raz, przez co jego tyłek już zapewniał go, że długo będzie go czuł. To było wręcz stuprocentowo pewne.
 — Nnnn! — jęknął w końcu w pocałunek, wykonując ostatnie, gorączkowe pchnięcia.
 Mason siedział obok i patrzył na jego twarz, kiedy dochodził. Widok był bardzo podniecający i wiedział, że po takim dniu jego Josh będzie słodko spał całą noc. A na razie musiał zadbać o lody, bo widział, że trochę spermy wylądowało prosto na jego czerwonej bluzie i zdecydowanie było to widoczne. Ale na szczęście chłopak teraz o tym nie myślał. Był spełniony, dyszał głośno i właśnie wcisnął nos w szyję Masona.
 — Mmm… kocham cię tak bardzo — zamruczał błogo.
 Mason od razu go pocałował, a kiedy tylko puścił jego wargi, otarł o nie swoje palce, na których było jeszcze trochę spermy chłopaka.
 — Dobry, Josh, właśnie tak ma być.
 Chłopak jeszcze wiernie zlizał resztki spermy z jego palców i na chwilę oparł twarz o jego ramię.
 — Już mi lepiej… Dzięki za wycieczkę — powiedział głosem, w którym słychać było relaks i spokój. — Też się dobrze bawisz?
 — Teraz najlepiej — odpowiedział krótko Mason i pocałował go w bok głowy. — Myślę też o tym, jaki będziesz luźny, kiedy już wyjmę tego pluga z ciebie u mnie w sypialni. Nie, nawet nie licz, że wyjmę go teraz. Byś nosił go na szyi.
 Josh był zaniepokojony tą groźbą, bo wiedział, że plug przy zbyt dużej ruchliwości może znowu sprawić, że dostanie wzwodu. Ale znał Masona już za dobrze, żeby wiedzieć, że niczym go nie przebłaga na zmianę decyzji.
 — Będę próbować mało się ruszać — uznał. I nie odniósł się w żaden sposób do tego, co Mason powiedział o jego byciu luźnym. Był pewien, że po wyjęciu tej szerokiej zabawki będzie miał otwartą dziurkę.
 — Jakbyś jednak ruszał się za dużo, znowu pójdziemy na jakąś wolną przejażdżkę. Jeszcze chyba nie robiłeś tego w gabinecie luster, co nie? — Mason zaśmiał się z niego i znów go cmoknął, tym razem w policzek.
 — To by już w ogóle było krępujące… — mruknął Josh.
 Jeszcze chwilę patrzyli na to, co ich otaczało, oglądali, jak Nowy Jork wręcz ciemnieje w oczach. A raczej niebo ponad nim, bo samo miasto wciąż było rozświetlone i piękne. Jakby w jego sercu wcale nie było pełno ludzi, którzy bez regularnej dawki leku dziczeliby i tracili swoje człowieczeństwo. Tak, jakby i Josh mógł je stracić, gdyby nie opieka Masona Awordza, który teraz siedział obok niego, obejmował go jedną ręką, a drugą od niechcenia bawił się już wiotkim penisem Josha. Jakby nie chciał, żeby ten do końca stracił podniecenie.
 Zapowiadało się na to, że po tym małym incydencie na diabelskim młynie spędzą w wesołym miasteczku jeszcze kilka godzin na wspólnych atrakcjach i zawstydzaniu Eliota.







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

/208 dni temu /

sen 5.05.20

17.03.20 To siedziało mi w głowie