krysys, ściana 2008r

Czytając książkę o depresji u dzieci widzę siebie z przed lat, widzę drogę jaką przebyłam od tamtej 14 latki która po śmierci prababci powiedziała że chce iść za nią, uświadamiam sobie wiele rzeczy, między innymi to że nie jestem wyjątkowa, że moje życie potoczyło sie typowym schematem

problem główny plus inne drobniejsze  czyli brak ojca plus dysleksja utrudniająca naukę, problemy w grupie rówieśniczej, trudne relacje w domu z mamą, ciocia stosująca przemoc psychiczną, brak wsparcia, śmierć prababci, problemy z kręgosłupem 

charakterystyczne jest także to że ja walczyłam latami nim doszłam do ściany, czułam się beznadziejnie, dominowały myśli rezygnacyjne (mylnie interpretowane przeze mnie jako samobójcze), w końcu niedoszłe próby samobójcze, ale w tym wszystkim mimo wszystko była jakaś nadzieja, bo gdybym się uparła warunki aby się zabić miałam, mogłam sobie stworzyć, 

wykończył mnie dom dziecka do którego trafiłam na 3 roku studiów gdzie nikt nie miał na mnie pomysłu, gdzie od pracownika socjalnego nie miałam zapewnionego realnego wsparcia i zajęcia, do tego dostałam ważny z punktu widzenia egzaminów końcowych temat do opracowania który pozornie wydawał mi się łatwy ale szybko okazało się że mój tok myślenia jest błędny i nie wiedziałam gdzie szukać literatury, jak w ogóle temat ugryźć, tamta pracownik socjalna na którą liczyłam nie pomogła, dziś wiem że mogłam spokojnie pójść do wykładowczyni i omówić z nią, poprosić by mnie nakierowała, to był wspaniały pedagog, nie zapomnę jej słów gdy dowiedziała się że jestem chora i odchodzę abym chociaż maile do niej pisała

ale choć wtedy znalazłam się w tak głębokim kryzysie, myślę że to był najlepszy czas na znalezienie się pod ścianą, najlepszy moment aby zacząć się wreszcie skutecznie wspinać po drabinie, miałam 22 lata, za sobą już doświadczenie psychoteraputyczne, dwa lata w kolegium gdzie zdobyłam sporo wiedzy, byłam zagubiona i przerażona, ale z dzisiejszej perspektywy na tyle silna minionymi strasznymi przeżyciami że tym razem nie mialam już nic do stracenia, leczenie było dla mnie jak skok na głęboką wodę na główkę - cholernie straszne i ryzykowne, ale skuteczne bo miałam już ten potencjał do wyjścia, właściwych ludzi koło siebie, czat telefonu zaufania, Nieocenioną Asię, dziewczynę która zaczynała stawać się moją starszą siostrą, jeszcze trochę Kate, Aga we mnie wierzyła.

dom dziecka i tamta procwnik socjalna która nie pomogła mi się też dostać do grupy uchodźców  - o czym chciałam pisać licencjat, dlatego po powrocie zdecydowałam się na powrót na Parkową do DPSu gdzie choć dyrektorka była hujowa to ja pracowałam bezpośrednio z przecudowną pracownik socjalną, z fajnymi opiekunkami, rachabilitantką, terapeutą zajęciowym i fajnymi mieszkańcami - wiedziałam bo znałam z poprzednich praktyk, przy boku pani teresy mogłam spokojnie realizować projekt socjalny, zbierać materiały do pracy, rozmawiać z ludźmi, obroniła mnie przed dyrką która nie chciała mnie na drugi semestr, nie dziwie się, dla niej miałam to co najwazniejsze - byłam lubiana przez mieszkańców, pomocna dla personelu, dziś myślę że to dzięki niej, dzięki temu dpsowi dziś jestem tu gdzie jestem, choć nic w moim odczuciu nie wróżyło mi sukcesu

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

/208 dni temu /

sen 5.05.20

17.03.20 To siedziało mi w głowie